-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1147
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać395
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2017-09-01
2017-07-26
Opinia ta należy do Księcia Półkrwi, co oznacza, że pełna jest własnych notatek na marginesach oraz tajemniczych, mrocznych zaklęć, których lepiej nie wypowiadać na głos, tj. spoilerów.
Więcej: http://bucherwelt.blogspot.com/2015/05/harry-potter-i-ksiaze-pokrwi-j-k-rowling.html
Opinia ta należy do Księcia Półkrwi, co oznacza, że pełna jest własnych notatek na marginesach oraz tajemniczych, mrocznych zaklęć, których lepiej nie wypowiadać na głos, tj. spoilerów.
Więcej: http://bucherwelt.blogspot.com/2015/05/harry-potter-i-ksiaze-pokrwi-j-k-rowling.html
2017-06-26
2015-03-22
Dwa lata temu bardzo się cieszyłam, gdy na Dzień Książki dostałam od rodziców "Gwiazd naszych wina". Wtedy był wielki boom na Johna Greena w Polsce, co blog, to recenzja jakieś jego powieści, oczywiście entuzjastyczna. To się człowiek nastawił na coś super ekstra. Nie było tak niestety ani za pierwszym razem, ani za drugim... A może za trzecim? Pobożne życzenia. Uwaga: recenzja można zawierać śladowe ilości spoilerów i zdrową dawkę sceptycyzmu. Czytacie na własną odpowiedzialność.
Quentin od dawna podkochuje się w Margo, z którą przyjaźnił się w dzieciństwie. Kiedy więc ona pewnej nocy staje pod jego oknem prosząc o podwózkę, chłopak nie potrafi jej odmówić i spędza z nią nos robiąc psikusy osobom, które ostro zdenerwowały Margo. Następnego dnia dziewczyna nie pojawia się w szkole i okazuje się, że kolejny raz zniknęła. Q odkrywa jednak, że zostawiła wskazówki, specjalnie dla niego...
"Papierowe miasta" to książka bardzo podobna do "Gwiazd naszych wina" oraz "19 razy Katherine", żeby nie powiedzieć praktycznie taka sama. John Green stworzył schemat i jest on w każdej jego książce, każdy jego element, co sprawia, że jego powieści robią się nużące, ile razy można czytać o tym samym pod płaszczykiem kolejnego problemu, który poza tym z rakiem wcale poważny nie jest? A przynajmniej nie tak bardzo dramatyczny, jak Pan Zielony chciałby, żeby był...
Quentin Jacobsen to typowy męski bohater powieści Johna Greena. Z jednej strony normalny i niczym się nie wyróżniający. Ot zwykły chłopaczek, który ma milutkich rodziców, przyjaciół na każde zachowanie, a do tego nikt go w szkole nie dręczy. Żyć nie umierać. Ale równocześnie oczywiście inny, lepszy, ciekawszy. Tylko właściwie zastanawiam, co go czyniło tym specjalnym, lotny to on tak bardzo nie był, jak myślał. Cały czas pod nosem miał encyklopedię internetową i ani razu nie wpisał tam hasła "papierowe miasta". O czymś to świadczy, prawda? Chociaż może chodzi o to, że nic a nic się nie uczył, a mimo to chyba zdał egzaminy i skończył szkołę? Kurczę pewna nie jestem, bo zwiał z własnego rozdania świadectw. Byłoby śmiesznie, gdyby zawalił.
Margo Roth Spiegelman to druga najważniejsza bohaterka "Papierowych miast", nie główna, ponieważ niewiele jej w tej opowieści jest. Pojawia się na początku oraz na końcu, a poza tym jak mówi opis znika i nie daje znaku życia. Ona oczywiście też jest inna i wyjątkowa, ale tak naprawdę nie możemy jej poznać, chyba że liczą się wyobrażenia Q na jej temat i to, co ludzie sądzili, że o niej wiedzą. Gdy mamy kontakt z nią samą to nie prezentuje w sumie nic godnego uwagi. Jej rodzice nie są już tak cudowni, ponieważ u Greena albo jest cool albo nie. Margo nie miała szczęścia i zachowuje się, jak na rozpuszczoną nastolatkę przystało. Pełną gębą. Kto może tak wiele zmalować i nie mieć problemów z innymi? I jeszcze osoby, którym zostawia śmierdzącą rybę rozpłaszczoną pod fotelem w aucie pytają się, czy ją czymś zdenerwowały? Nie mówiąc o niszczeniu mienia... Jeżeli to miało być cool, to nie było. Właściwie według mnie trudno Margo polubić. Na początku już wydaje się dość dziwna, po nocnej akcji w jakimś stopniu ciekawa, a na końcu naprawdę okropna. I to melodramatyczne zakończenie, ha!
Jest i oczywiście wątek miłosny, czy coś w tym stylu. Nie wiem sama, jak to nazwać. Quentin i Margo mieszkają obok siebie, a jako dzieci się kolegowali. Pewnego dnia ich drogi się rozeszły, a kilka lat później ona była tą popularną dziewczyną w szkole z grupą przyjaciółek i przystojnym chłopakiem. On za to na uboczu, wzdychający do dziewczyny, której kompletnie już nie znał. Chyba że bazował na obserwacjach z daleka i wspomnieniach z dziecięcych lat. Jedna noc razem na szalonych przygodach i chłopak rusza w świat jej śladem, którego wcale dla niego nie zostawiła. I nagle się okazje, że OMB wcale jej nie zna! I ona jego! Bo nim jak? Jak skończyłam tę książkę to się zwijałam ze śmiechu kilka minut, słowo daję.
Również w innych aspektach ta książka jest niepoważna. Margo to nastolatka, która notorycznie ucieka z domu, kiedy dzieje się tak kolejny raz, a ona jest już pełnoletnia, to policja nie reaguje, bo mogła jako dorosła opuścić dom, jeżeli miała takie życzenie. Szczękę zbierałam z podłogi kawał czasu. Dziewczyna znika, nie daje śladu życia przez TYGODNIE i nikt się tym nie interesuje? Na czym ten świat stoi? Lepiej, jej rodzice zmieniają zamki w domu, że nawet nie ma gdzie wrócić. Haha, jak widzicie absurd goni tutaj absurd.
Sytuację w tej książce ratują właściwie tylko troszeczkę drugoplanowe postacie, które są dla Q prawdziwymi przyjaciółmi, chociaż on niewdzięcznik tego nie dostrzega. Irytuje mnie czasami to, jak główni bohaterowie lekceważąco obchodzą się ze swoimi znajomymi, uważając ich za coś oczywistego, bo teoretycznie te postacie są w historii tylko po to, aby Q nie wyszedł na samotnego dziwaka, ale jednak tłukli się wraz z nim przez pół świata w pogoni za mrzonką, która do tego ich okropnie potraktowała, a i tak zaczekali na niego. Ja bym wsiadła i ruszyła bez tego douchebagu w powrotną drogę. Okropieństwo.
Zielony do trzech razy sztuka i nadal nieciekawie wypada... Czy to znak, że najwyższa pora się poddać? Nie tykać jego książek? O nie, "Szukając Alaski" już czeka na czytniku (chociaż po pierwszym zdaniu spanikowałam, nie jestem jeszcze gotowa na kolejny nawał absurdów), a poza tym mamy tylko Willa razy dwa, więc na pewno jeszcze czekają mnie dwie schematyczne powieści. Can't wait!
Dwa lata temu bardzo się cieszyłam, gdy na Dzień Książki dostałam od rodziców "Gwiazd naszych wina". Wtedy był wielki boom na Johna Greena w Polsce, co blog, to recenzja jakieś jego powieści, oczywiście entuzjastyczna. To się człowiek nastawił na coś super ekstra. Nie było tak niestety ani za pierwszym razem, ani za drugim... A może za trzecim? Pobożne życzenia. Uwaga:...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-02
Jak upolować faceta? "Po pierwsze dla pieniędzy", czyli początek serii o przygodach łowczyni nagród Stephanie Plum, którą można czytać nie po kolei, dlatego zanim wróciłam do początków, to przeczytałam już trzynasty tom, ale właśnie to uwielbiam w tej serii, choć nie tylko!
Stephanie straciła pracę, windykator zajmuje jej samochód, a matka próbuje ją za wszelką cenę wyswatać, nie ma innego wyjścia: musi sobie znaleźć nowe zajęcie. Gdy dowiaduje się o pracy u swojego kuzyna, jest gotowa zamiast układania akt, zająć się ściganiem osób, za które wpłacono kaucję, lecz nie stawiły się ponownie do sądy. Robi się dopiero ciekawie, gdy jedną z nich okazuje się facet, z którym łączy Stephanie historia sięgająca liceum...
“Są tacy mężczyźni, którzy pojawiają się w życiu kobiety, by je dokumentnie spieprzyć na zawsze.”
Stephanie znam już bardzo dobrze, więc naprawdę interesujące było poznawanie jej początków, gdy Morelli był facetem, którego trzeba było upolować, a Komandos dopiero pojawił się w jej życiu. Zabawa przy tym była naprawdę przednia. Stephanie ujawniła wiele smaczków, których nie znajdziemy w kolejnych tomach. Możemy odkryć, dlaczego mama Morelli w ogóle za nią nie przepada i jak przebiegła jej znajomość z Morellim. W grę wchodzi kilka samochodów, jeżdżenie po chodniku, ciuchcia i lada z eklerkami, co oznacza, że wybuchy śmiechu są gwarantowane!
Narracja pierwszego tomu przygód Stephanie Plum jest trochę inna, niż ta znana mi z dalszych części, a przynajmniej pierwsza połowa, która brzmiała tak jakoś inaczej, była niewyrobiona i lekko sztuczna. Pod koniec lektury już o tym zapomniałam i odnalazłam Stephanie, którą tak uwielbiam z jej sarkastycznymi komentarzami, miłością do pączków i pechem do samochodów.
"-Zrobiłaś już coś? Sprawdziłaś jego mieszkanie?
-Nie było go tam, ale miałam szczęście i znalazłam go w mieszkaniu przy State. Właśnie odjeżdżał.
-I co?
-Odjechał.(…)
-Czy nikt ci nie powiedział, że powinnaś była go zatrzymać?
-Poprosiłam go, żeby pojechał ze mną na policję, ale odpowiedział, że nie chce."
"Po pierwsze dla pieniędzy" prezentuje intrygę na prawdziwym poziomie. Oglądałam kiedyś film, ale to było tak dawno, że już praktycznie nie pamiętałam co i jak, więc wraz ze Stephanie odkrywałam kolejne elementy układanki w czasie pościgu za Morellim. Nie ma co, Stephanie ma do tego smykałkę - chociaż mogłoby się wydawać, że tak nie jest, ale ma też za to ogromnego pecha, który doprowadza do tego, że jeżeli coś mogło pójść nie tak, to na pewno Stephanie dosięgnie ten los!
Lubię książki o Stephanie Plum właśnie z tych powodów: mamy tutaj bohaterów, których się po prostu uwielbia, a każdego za coś innego. Morelli, Komandos, babcia Mazurowa, oczywiście sama Stephanie oraz jej rodzice, naprawdę jest to ciekawy zestaw różnorodnych charakterów, których interakcje doprowadzają człowieka do łez ze śmiechu. Jednak jest i poważnie i bardzo pasjonująco, gdy w grę wchodzi kryminalna zagadka do rozwiązania. Są momenty, gdy serce bije szybciej, ponieważ akcja staje się naprawdę niebezpieczna!
"Po pierwsze dla pieniędzy" to świetny pierwszy tom serii kryminalnej, którą można czytać w dowolnej kolejności. Każda część gwarantuje nam dużą szczyptę sceptycyzmu, solidną dawkę New Jersey, kłopoty z facetami, świetną kryminalną intrygę oraz wybuchy śmiechu! Nie możecie tego przegapić!
Jak upolować faceta? "Po pierwsze dla pieniędzy", czyli początek serii o przygodach łowczyni nagród Stephanie Plum, którą można czytać nie po kolei, dlatego zanim wróciłam do początków, to przeczytałam już trzynasty tom, ale właśnie to uwielbiam w tej serii, choć nie tylko!
Stephanie straciła pracę, windykator zajmuje jej samochód, a matka próbuje ją za wszelką cenę...
2015-01-06
"Zaginiona dziewczyna" to jedna z tych historii, którą obejrzałam najpierw na dużym ekranie. Różnie to z takimi bywa, ponieważ czasami wiem, że na pewno pierwowzoru nie przeczytam, a innym razem pierwsze, co robię po wyjściu z kina, to wchodzę na internet i szukam, czy jest to film na podstawie książki. Gdyby nie to, nie poznałabym takiej świetnej historii!
To miała być piąta rocznica Amy i Nicka Dunne. Jednak zanim zdążyli to przetrawić okazało się, że piękna i mądra Amy zniknęła, a wiadomo, kto jest pierwszym podejrzanym w takiej sytuacji. Nick wcale sobie nie pomaga - mówi półprawdy i zachowuje się nieodpowiednio, czy to jednak oznacza, ze jest zabójcą? A jeżeli nie on, to co stało się z niezwykłą Amy?
Spójrzcie na okładkę. Szok będzie mniejszy. Czasami nie widzę takich rzeczy, a potem kończy się to gwałtownym poderwaniem się z krzesła, bo rzuciłam kątem oka na okładkę, a tu ktoś się na mnie patrzy. Uwielbiam tę okładkę, choć może wydawać się taka zwyczajna. Jednak jest po prostu idealna do tej opowieści, normalnie mogę się zachwycać bez końca, a to dopiero początek.
"Zaginioną dziewczynę" widziałam już tyle razy, że znam ją na pamięć. Nie przeszkodziło mi to jednak wcale a wcale pogrążyć się w lekturze i natychmiastowo przepaść. Nie obyło się od zauważania różnic, ale dzięki temu właśnie i książka mnie zachwyciła i film, ponieważ powiem Wam, że w innym przypadku mam dość. Dość ekranizowania kiepskich książek, które nie mają potencjału. Dość filmów, które są kropka w kropkę, jak książka, więc siedzimy próbując być zainteresowanymi, choć nie skupiamy się, bo już to znamy. Doskonale. "Zaginiona dziewczyna" nie jest adaptacją, ale bardzo udaną ekranizacją. Najważniejsze wątki zostały przeniesione, najlepsze myśli zawarte, a zbyt rozlazłe wchodzenie w szczegóły zgrabnie poprawione i doprawione.
Książka ma inny sposób oddziaływania. Po pierwsze dlatego, że mamy tutaj narrację pierwszoosobową i w związku z nią pojawia się mój pierwszy i jedyny zarzut: pierwsza połowa książki jest napisana w taki... prosty, infantylny sposób. Z czasem w pewnym sensie się to poprawiło, ale w większości po prostu się przyzwyczaiłam. Średnio mi się to spodobało, ponieważ naszym narratorem jest Nick - autor i niedoszły pisarz, czy nie powinien opowiadać tej historii w dojrzalszy sposób? W filmie naprawiono ten element i naprawdę się z tego powodu cieszę, ponieważ coś w tym jest, że "Zaginiona dziewczyna" ma widoczny od razu potencjał filmowy; jest w związku ze stylem trochę, jak niedoszlifowany diament.
Historię poznawaliśmy więc z ograniczonej perspektywy. Czas teraźniejszy: Nick, który odkrywa, że jego piękna żona zaginęła. Czas przeszły: dziennik Amy, która przedstawia nam Nicka, Amy i ich cudowne życie. Co jednak, jeżeli narrator kłamie? Jeżeli manipuluje czytelnikiem w taki sposób, że gdy sprawa wychodzi na jaw, to pojawiają się rumieńce? To zdecydowanie jest cecha "Zaginionej dziewczyny" - gra psychologiczna na najwyższym poziomie. Tej opowieści trzeba poświęcić stuprocentową uwagę, ponieważ to nie będzie łatwa rozgrywka.
"Zaginiona dziewczyna" to historia bardzo złożona. Pełna szczegółów, historii, anegdot, które wydają się nieistotne, a w istocie są kolejnymi elementami układanki. Nie jest to powieść akcji, na pewno nie jest to typowy thriller. To jedna z tych opowieści, po których nie wie się, co myśleć. Pod tym względem skojarzyła mi się z "GONE. Zniknęli". Wiem, że ta seria jest genialna, a równocześnie bywa zwyczajnie chora. Tak samo było tutaj. Pomyślałam: niesamowita książka, ale jak ją przedstawić, aby było widać również te brutalne elementy, tą mieszającą w głowie i sercu historię. Genialna. Chora. Niezapomniana.
"Zaginiona dziewczyna" to książka, jakiej jeszcze nie czytałam. Niesamowicie inteligentna i złożona, pełna kłamstw i przerażających prawd. Na pewno nie taka, jak możecie się spodziewać, że będzie. Porywająca i olśniewająca. Polecam!
Ocena: 9/10.
"Zaginiona dziewczyna" to jedna z tych historii, którą obejrzałam najpierw na dużym ekranie. Różnie to z takimi bywa, ponieważ czasami wiem, że na pewno pierwowzoru nie przeczytam, a innym razem pierwsze, co robię po wyjściu z kina, to wchodzę na internet i szukam, czy jest to film na podstawie książki. Gdyby nie to, nie poznałabym takiej świetnej historii!
To miała być...
2015-06-07
„Ostatnią spowiedź” musiałam po prostu zdobyć. Była ona na mojej liście książek, które koniecznie chciałam dostać i w końcu udało mi się ją wygrać w konkursie. Prawie natychmiast zaczęłam ją czytać i równie szybko odłożyłam ją na półkę, ponieważ nie mogłam się wciągnąć. Zanim ponownie wzięłam książkę do ręki, minęło sporo czasu, a ja już planowałam zdobywanie kolejnych tomów, które zdążyły wyjść w tym czasie. Byłam nastawiona wręcz entuzjastycznie. Szał ciał, staniki latają, mnóstwo dobrych opinii, fanpage prowadzony w sposób, który tylko potęgował poczucie tajemnicy... Więc co mogło pójść źle?
“Spokój jest jak ulotna mgła, zbyt rzadko przebiegająca przez pasmo życiowych zmagań. Nie da się jej pochwycić ani zobaczyć, nie da się zatrzymać na dłużej, kiedy już zniknie bezpowrotnie, rozmyta wiatrem niepewności. Ale jest. Bywa. Daje siłę w najmniej oczekiwanych momentach. Spokój to chwilowa niezmienność i niezmącona wiara, nieoceniona możliwość zyskania perspektywy. Spokój to pewność, że pochwycisz moją rękę, gdy wyciągnę ją do ciebie.”
Bradin Rothfeld to dziewiętnastoletni rockman, bożyszcze nastolatek w Europie. Pewnej nocy czekając na samolot poznaje na lotnisku Ally Hanningan, amerykankę, która nie rozpoznaje go i widzi w nim normalnego chłopaka. Spędzają razem cudowne parę godzin, a potem ich drogi się rozchodzą. Żadne z nich nie powinno się zakochać. Ally ma chłopaka, a Brade musi ukrywać swoje związki, jednak postanawia spróbować i nawiązuje ponowny kontakt z dziewczyną, która nadal nie ma pojęcia, kim on tak naprawdę jest...
Czy wpływ na ocenę książki mają okoliczności w jakich powstała? Nie zawsze, często nawet nie wiemy, że jest związana z tym jakąś większa historia, ale o niektórych rzeczach się po prostu słyszy. Wszyscy wiedzą, że „Grey” był fan fiction „Zmierzchu”. Ja w końcu dowiedziałam się, że „Ostatnia spowiedź” była fan fiction do zespołu Tokio Hotel. Zrobiłam nawet mały eksperyment w czasie czytania. Zaczęłam czytać na głos fragmenty mojej siostrze. Dość szybko spojrzała na mnie zmieszana i zapytała, od kiedy czytam fan fiction. Mogę powiedzieć, że od tego momentu minęło dobrych parę lat, ponieważ nie pamiętam już, kiedy byłam faktycznie z fandomie jakiegoś zespołu. Akurat Tokio Hotel nigdy nie słuchałam. Ani mnie nie grzali, ani nie ziębili. Jednak ta myśl utknęła w mojej głowie i czytając nie chciała mnie opuścić. „Ostatnia spowiedź” była kiedyś fan fiction. Ja widziałam to w każdym rozdziale.
Czy ma to wpływ na jakość książki? Według mnie nie. Jeżeli ktoś pisze świetnie, to nie ważne, czy będzie pisał bloga, książkę, czy fan fiction. Tylko w tym ostatnim przypadku powstają pewne schematy zachowań, wydarzeń, rozwoju akcji. Główna bohaterka w życiu nie widziała wokalisty danego zespołu, przecież nie mógł by się związać z fanką... Zazwyczaj zajmuje się fotografią. Jest zwyczajna, a równocześnie niezwykła. Związek jest gwałtowny i ma wielu przeciwników. Właściwie to nakręca akcję i powoduje kolejne problemy. Mogę po prostu powiedzieć, że czułam się niezręcznie czytając „Ostatnią Spowiedź”. Schematy pamiętałam bowiem dość dobrze.
„Ostatnia spowiedź” była zupełnie inna niż oczekiwałam, a równocześnie dokładnie taka, jak się obawiałam. Jeżeli to w ogóle ma sens. Zanim - jeżeli w ogóle - sięgnę po kolejne części, muszę się porządnie zastanowić. Do mnie ta historia nie trafiła. Tak jakby wcale. I jestem przekonana, że nawet gdybym żyła w słodkiej nieświadomości, na temat jej genezy, to i tak skończyłoby się tym samym.
Nie polecam, ani nie odradzam lektury „Ostatniej spowiedzi”. Wiem, że wiele osób w różnym wieku naprawdę uwielbia tę historię, a jedna z nich jest nawet moją dobrą przyjaciółką. Po prostu niektóre historie trafiają człowiekowi do głębi, a inne... nie.
„Ostatnią spowiedź” musiałam po prostu zdobyć. Była ona na mojej liście książek, które koniecznie chciałam dostać i w końcu udało mi się ją wygrać w konkursie. Prawie natychmiast zaczęłam ją czytać i równie szybko odłożyłam ją na półkę, ponieważ nie mogłam się wciągnąć. Zanim ponownie wzięłam książkę do ręki, minęło sporo czasu, a ja już planowałam zdobywanie kolejnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-21
2015-01-21
2015-01-21
2015-06-05
2015-05-30
Znana aktorka i piosenkarka Demi Lovato na podstawie swoich przeżyć napisała niezwykłą książkę z poradami i celami na każdy dzień. Jak prezentuje się ten poradnik? Zapraszam do obejrzenia wideo!
https://www.youtube.com/watch?v=x-XlHYZmQ1M
Znana aktorka i piosenkarka Demi Lovato na podstawie swoich przeżyć napisała niezwykłą książkę z poradami i celami na każdy dzień. Jak prezentuje się ten poradnik? Zapraszam do obejrzenia wideo!
https://www.youtube.com/watch?v=x-XlHYZmQ1M
2015-01-03
Greccy bogowie" to była jedna z najbardziej wyczekiwanych przez mnie książek w zeszłym roku, ponieważ gdy już się raz wciągnie w świat Percy'ego Jacksona, to nigdy nie będzie go miało dosyć. Jak wypadł on w nowej roli, w której opowiada o samych mitologicznych początkach? Zapraszam do zapoznania się z filmikiem!
Video: https://www.youtube.com/watch?v=JL6QgJgAIrY
Greccy bogowie" to była jedna z najbardziej wyczekiwanych przez mnie książek w zeszłym roku, ponieważ gdy już się raz wciągnie w świat Percy'ego Jacksona, to nigdy nie będzie go miało dosyć. Jak wypadł on w nowej roli, w której opowiada o samych mitologicznych początkach? Zapraszam do zapoznania się z filmikiem!
Video: https://www.youtube.com/watch?v=JL6QgJgAIrY
2015-05-04
2015-05-03
2015-05-02
2015-05-03
2015-03-23
"Z deszczu pod rynnę" chciałam przeczytać już dawno temu, gdy byłam na fali zachwytów nad "Trylogii czasu". Jednak nie udało mi się przez długi czas książki zdobyć, a gdy już wpadła w moje ręce, to i swoje odczekała. W końcu przyszedł i czas na książkę, która na każde rozwiązanie, wynajduje nowy problem.
Gerri jako jedyna ze swoich czterech sióstr nie ma męża, skończonych studiów, stałej pracy ani nawet własnego mieszkania. Ma za to trzydziestkę na karku i przed sobą żadnych perspektyw. Postanawia więc zakończyć swoje bezsensowne życie. Zdobywa odpowiednią ilość środków nasennych, pozbywa się praktycznie wszystkiego z domu, robi sobie nową fryzurę oraz kupuję wystrzałową kieckę za ostatnie pieniądze. Pisze również listy, które w dniu samobójstwa wysyła. Jednak tego dnia nic nie idzie, jak było w planie, a listy już ruszyły w świat...
“Życie, moje dziecko, jest jedną wielką przygodą, a problemy które w nim napotykamy to nic innego jak okazje pozwalające nam się sprawdzić i udowodnić, czego tak naprawdę potrafimy dokonać.”
Samobójstwo to nie jest łatwy, ani tym bardziej lekki temat, a jednak "Z deszczu pod rynnę" to książka, której głównym zadaniem jest rozbawienie czytelnika. Przyznam też, że nie zastawiałam się wiele sama nad kwestią tego, że bohaterka chce zakończyć swoje życie, bo choć jest to głównym powodem powstania tej książki, to i tak pozostaje daleko w tle masy innych wątków. Na plan wysuwają się problemy, które do niego doprowadziły, to owszem. Gerii zdecydowała, że nie ma już sensu, żeby dalej ciągnęła życie, które zaczęło jej się walić. Logicznym wyjściem jest dla niej się jego pozbawienie, co jest tragiczne, a równocześnie jakieś takie nie do końca poważne w tej opowieści. Trzeba spojrzeć na to z lekkim przymrużeniem oka w przypadku "Z deszczu pod rynnę".
Gerri to przezabawna bohaterka, która swoimi przemyśleniami potrafi doprowadzić do śmiechu, jednak i tak najciekawsze są jej listy, w których z grubej rury postawiła wygarnąć wszystkim, co naprawdę o nich sądzi i co dusiła w sobie przez tyle lat. Listy zawarte w tej książce nie są długie i poza oczywiście elementem komicznym, to dają również do myślenia na temat bycia szczerym ze samym sobą i ludźmi, którzy nas otaczają. Jedyne, co mnie naprawdę zdumiało, to jak okropną osobą jest matka Gerii, normalnie się człowiek gotuje czytając o tym, jak traktuje ona wszystkich dookoła.
Niezwykle ciekawy jest dla mnie za to wątek pracy Gerii, która jest pisarką i pisze w miesiącu dwa krótkie romanse medyczne, tak bym to nazwała. To było naprawdę interesujące, Gerii zdradziła kilka informacji na temat pracy dla wydawnictwa oraz jego funkcjonowania. Co prawda uważam, że jak wszystko w tej książce było to trochę przekoloryzowane, a jednak zabawne i na swój sposób zastanawiające.
"Z deszczu pod rynnę" to książka skierowana do starszych czytelników, nasza bohaterka właśnie skończyła trzydzieści lat, jak również jej znajomi, którzy pożenili się i dorobili już dzieci. Wiadomo, że nie każdego taki klimat może zainteresować, ja byłam ciekawa i dobrze nastawiona głównie z powodu nazwiska oraz ciepłych słów na temat twórczości autorki dla dorosłych czytelników. Mi jednak bardziej podoba się "Trylogia czasu". W "Z deszczu pod rynnę" jest zabawnie, a do tego Gerii sypała tekstami, które kojarzyły mi się z Gwen, a jednak nie było też nadzwyczaj dowcipnie i w sumie jest to książka raczej średnia, niż szczególnie warta uwagi, mimo faktu, że dobrze się bawiłam ją czytając. Nie ukrywam, że oczekiwałam więcej, jednak zawiedziona też nie jestem.
"Z deszczu pod rynnę" można przeczytać, gdy szukamy lekkiej i szybkiej lektury, której właściwie jedynym zadaniem jest nas rozbawić. Myślę, że dla fanów Kerstin Gier może to być ciekawe porównanie, poza tym według mnie nie ma tutaj nic tak szczególnego, co by czyniło lekturę tej książki konieczną.
"Z deszczu pod rynnę" chciałam przeczytać już dawno temu, gdy byłam na fali zachwytów nad "Trylogii czasu". Jednak nie udało mi się przez długi czas książki zdobyć, a gdy już wpadła w moje ręce, to i swoje odczekała. W końcu przyszedł i czas na książkę, która na każde rozwiązanie, wynajduje nowy problem.
Gerri jako jedyna ze swoich czterech sióstr nie ma męża, skończonych...
2015-03-03
Czasami nie potrzebuję wiele, aby zainteresować się książką. Czasami wystarczy naprawdę jedno słowo, a jest nim mitologia. Uwielbiam wątki mitologiczne w powieściach fabularnych. Jest to chyba mój najukochańszy temat. Nie umknęła więc mojej uwadze "Łza", choć poprzednie książki autorki wzbudziły we mnie pewną obawę, to jednak postanowiłam dać tej historii szansę. Cóż.. To na pewno było ciekawe.
OPIS: „Nigdy, przenigdy nie płacz” – tego przed laty nauczyła Eurekę Boudreaux jej mama. Ale teraz nie żyje, a dziewczyna na każdym kroku natyka się na Andera – wysokiego, bladego, jasnowłosego chłopca, który wydaje się wiedzieć rzeczy, jakich wiedzieć nie ma prawa, i który ostrzega Eurekę, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Ander nie zna jednak najmroczniejszej tajemnicy Eureki... Obecnie niewiele jej w życiu pozostało, jedynie stary przyjaciel Brooks i dziwny spadek: medalion, list, tajemny kamień i starożytna księga, której nikt nie rozumie...
Muszę się do czegoś przyznać. Swoją rolę w tym, że książkę zdobyłam, miała jej okładka. Kupuj ładne książki, mówili. Będzie fajnie, mówili... Zabawna sprawa, że najpiękniejszy wygląd, często maskuje niedoskonałości fabuły. Grzecznie mówiąc. Jednak na szczęście w przypadku "Łzy" ostatecznie tak źle nie było. Jest parę niezłych baboli, jednak ogólnie to była w miarę ciekawa i bardzo dziwna książka. Tak, myślę, że to odpowiedni opis. Ciekawa, powiedziała z lekko uniesioną brwią.
"Od kiedy Eureka poznała idee greckiego stoicyzmu, starała się panować nad emocjami. Podobała jej się wizja wolności, jaką zyskiwała, przejmując kontrolę nad uczuciami, powstrzymując je tak, że tylko ona je widziała, jak karty w grze."
Zacznijmy od głównej bohaterki. Po pierwsze... tak jak dzisiaj współczuję biednym dzieciom, które rodzice postanowili pokarać na całe życie dziwacznym imieniem, tak samo często czuję to w przypadku bohaterów fikcyjnych. Eureko, jest mi bardzo przykro, że Cię pokarało takim imieniem. Po drugie... to dziwna bohaterka, ale to ekstremalnie. Nie znaczy to jednak, że Eureki nie lubię. Posiada ona jakiś charakterek. Może to nie przyjaźń, ale jestem zaintrygowana. Jest ona okropnie samolubna i egoistyczna, a do tego motyw z samobójstwem... Szczerze mówiąc wyszło to wszystko sztucznie; nie mnie oceniać motywy bohaterki i uczucia, których nie miałam okazji odczuć, jednak to było taaak naciągane, że to aż przykre. W ogóle "Łza" jest taka w sobie cała dziwna. Przez to chyba nie bierze się niczego na poważnie, jakbyśmy 'oglądali' to wszystko zza mgiełki. Wali po oczach nierealnością. Nie ma co się silić na uprzejmości w tym przypadku.
"-Co to, średniowieczny marsjański? - Cat zmrużyła oczy i odwróciła księgę do góry nogami. - Wygląda to tak, jakby moja cioteczna babcia Dessie, która jest analfabetką, w końcu napisała ten romans, o którym ciągle gada."
Dziwactwo prowadzi nas do szeregu niedorzeczności. Zaczynając od tego, jak Eureka po raz pierwszy spotykała Andera, który doprowadził ją do łez - i tego co się wtedy stało (czy mówiłam już, że jest to dziwna książka?). Wiele momentów sprawia, że człowiek po prostu siedzi i się zastawia nad logiką i back story. Chyba dlatego "Łza" dość mocno mnie bawiła i moje emocje po jej skończeniu nie są złe, chociaż trochę się wahałam, zwłaszcza na początku. Właściwie nawet rozważam kupienie kolejnego tomu, tak jestem zaintrygowana w swój pokrętny sposób.
Są i dobre rzeczy. Autorka przemyciła do książki trochę mroku, a przynajmniej coś na jego kształt, ponieważ brak realności sprawia, że i odczuwa się wszystko mniej intensywnie. Bardzo dobrze zostały oddane otaczające Eurekę realia - szkoła, okolica, po prostu zwyczajne życie. Jeszcze nie "wylądowałam" nad żadnym bayou i to było naprawdę interesujące i w miarę świeże doświadczenie. A najbardziej chyba spodobało mi się, jak przyjaciel głównej bohaterki wygarnął jej, co o niej sądzi: jaka jest naprawdę. I tu pojawia się myśl... Skoro autorka to napisała, to znaczy, że widzi, że bohaterka jest rozwydrzona i okropna (czasami zaś mam wrażenie, że jednak niektórzy pisarze są ślepi), to czemu nie zrobiła jej przyjemniejszą, gładszą? Nie przeszkadza mi, gdy bohaterowie przechodzą przemianę, gdy dorastają, ale nawet po tym kuble zimnej wody w pierwszej połowie książki, Eureka nie zmieniła się ani trochę.
Jest i w tej historii mitologia. Oczywiście. W końcu od tego się zaczęło... To ciekawy i dziwny motyw, ale w sumie mi się podoba. Szkoda tylko, że opis zdradza na czym polega haczyk w tej historii, więc zaskoczenia tutaj nie znajdziecie, jeżeli już znacie fabułę "Łzy". Finał pierwszego tomu doprowadził do przewidywalnej, acz ciekawej na swój sposób akcji, która dowiodła również, że nasza bohaterka nie opanowała stoicyzmu tak dobrze, jak jej się wydawało.
"Łza" nie jest specjalnie skomplikowaną opowieścią, ale trzyma w napięciu całkiem przyzwoicie. Rozdziały są kończone w taki sposób, że po prostu czyta się dalej, płynnie i to mi się podoba. Tłumaczenie starożytnej księgi również podtrzymuje ten dreszczyk emocji, chociaż ostatecznie jest to dość płytka historyjka. O tak, to również dobrze opisuje "Łzę" według mnie. Tej historii, praktycznie wszystkim jej elementom brakuje głębi, a do tego niektóre wątki zakończenia... To nie było fair play! To było okrutne, brzydkie i naprawdę mną wstrząsnęło, bo na miejscu tej osoby też rzuciłabym się w kierunku dzieci... Kompletnie mi się to nie podoba, jestem tym dosłownie rozczarowana.
"To się nazywa praca domowa. Mówią, że silnie uzależnia, ale chyba sobie poradzę, jeśli będę jej używać wyłącznie na imprezach."
"Łza" to nie jest najlepsza książka o mitologii, chociaż i tak niebo i ziemia w porównaniu do nieszczęsnego "Domu nocy". Jeżeli szukacie ciekawych mitologicznych powieści, to radzę szukać dalej, pod tym względem nie jest to tak ciekawy adres. Jest to książka, którą można przeczytać, bo jest dziwna i ciekawa równocześnie, a więc jest nawet zabawnie. Nie musicie mi nawet mówić, jak to brzmi...
Czasami nie potrzebuję wiele, aby zainteresować się książką. Czasami wystarczy naprawdę jedno słowo, a jest nim mitologia. Uwielbiam wątki mitologiczne w powieściach fabularnych. Jest to chyba mój najukochańszy temat. Nie umknęła więc mojej uwadze "Łza", choć poprzednie książki autorki wzbudziły we mnie pewną obawę, to jednak postanowiłam dać tej historii szansę. Cóż.. To...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-22
Zasiądźcie wygodnie w fotelu, włączcie jazzową muzykę rodem z lat dwudziestych i wyobraźcie sobie wspaniały Nowy Rok w swej pełnej glorii... Chłopczyce, tancerki rewirowe, dżin i... niepokojące morderstwa.
Evie O’Neill nabroiła. Zresztą nie po raz pierwszy, jednak tym razem konsekwencje mogą być naprawdę wielkie. Zrozpaczeni rodzice wysyłają ją do wuja, do Nowego Jorku. Dla dziewczyny nie jest to jednak kara, a spełnienie marzeń! Dopóki jej wuj nie zostaje poproszony o pomoc w tajemniczych morderstwach. W mieście giną młodzi ludzie. To nie są zbrodnie w afekcie. Są okrutne. Starannie zaplanowane. I niepokojąco podobne do ilustracji z zapomnianej księgi.
"A dlaczego ktokolwiek coś robi? Wiara. Wiara, że ich postępowanie jest słuszne i właściwe."
Mam problem z "Wróżbiarzami". Z jednej strony podobają mi się niesamowicie, z innej strony jest bardzo, bardzo źle. Jednak zacznijmy od początku. Libba Bray to nazwisko już w Polsce znane. Jest to autorka niesamowitej trylogii "Magiczny krąg". Nie dajcie się zwieść tej nazwie - te książki są naprawdę mroczne, trochę chore psychicznie, ale równocześnie cudowne. Następnie mieliśmy "MISSja survival" zabawną historię z głębszym przesłaniem. Wkrótce potem usłyszałam o "Wróżbiarzach" i wiedziałam, że książkę będę musiała poznać. Ledwo kupiłam pierwszy tom, a już się cieszyłam na wieść o kolejnym, chociaż nawet nie zaczęłam lektury. Przez dość długi czas zresztą...
"-W tej twojej szkole nie nauczyli cię, jak prowadzić badania?
- Nie. Ale za to mogę wyrecytować „Hymn bojowy Republiki”, robiąc martini.
- Płaczę nad przyszłością.
- I tu właśnie jest miejsce dla martini."
"Wróżbiarze" łączy w sobie wszystkie cechy, z którymi kojarzę książki Libby Bray. Jest to książka niesamowita, mroczna, zdecydowanie nienormalna, w pewien sposób cudowna i nowatorska, a i humor się tutaj znajdzie, bo nie sposób, gdy ma się taką cudną bohaterkę, jaką jest Evie O’Neill.
"Jaki jest sens żyć tak cicho, że nie robi się żadnego hałasu?"
Jeżeli szukacie bohaterki idealnej, to jest nią Evie, nazywana też Evil. Pozornie rozpieszczona panienka ze spokojnego Ohio, ale tak naprawdę jest to postać naprawdę złożona i skomplikowana. Nie raz uśmiałam się z jej przemyśleń lub anegdot, a do tego świetnie towarzyszyło się jej w kolejnych momentach historii. Według mnie to ona była najciekawszą narratorką, choć trzecioosobową. Ma dziewczyna charakterek, jest odważna, trochę szalona, a do tego posiada mroczną tajemnicę... O tak, uwielbiam Evil.
We "Wróżbiarzach" pojawia się wiele postaci i na początku bywa trudno z ogarnianiem ich wszystkich, ponieważ autorka płynnie połączyła fabułę. Z jednej strony stworzyło to fajny klimat, ponieważ nigdy nie wiedzieliśmy, kto zabawi na dłużej w tej historii, a kto ma mordercę za plecami. Napięcia jest w tej historii całkiem sporo! Nie ma co ukrywać, że jest to wciągający thriller i bawiłabym się super czytając tę książkę, gdyby nie tematyka, oj...
"Ludzie uwierzą we wszystko, o ile będzie to oznaczało, że mogą dalej żyć i nie muszą się zbytnio zastanawiać."
Nie będę wdawać się w szczegóły, ponieważ enigmatyczny opis wydawnictwa jest naprawdę wspaniały. Nie streszczają książki, a to już sukces, ponieważ niektórych tytułów teraz już czytać nie trzeba, gdy się widziało opis... W każdym razie temat jest związany w pokrętny sposób z księgą objawienia, a przynajmniej na tym autorka bazowała. Znacie opowieść o bestii? Jeżeli nie, to poznacie interpretację autorki. Fabuła jest zbudowana dobrze i poprowadzona jeszcze lepiej, ale ja naprawdę się czułam niekomfortowo z tematem. Nie chodzi nawet o obrzydliwość - widziałam Hannibala, nic mi nie straszne. Tylko ten temat, oj... Nie, nie moja bajka, zdecydowanie.
"Na ziemi nic nie ma większej mocy od słów."
"Wróżbiarze" to książka, którą zdecydowanie warto poznać, ponieważ większość z Was z pewnością nie będzie odczuwać tego niezręcznego dylematu, który ja mam, ale to na Wasze szczęście, bo to chyba najlepiej napisana książka Libby Bray. Ocenę daje neutralną, tak wiele wspaniałych elementów, ale główny wątek... trzy razy nie, dziękuję bardzo! Drugi tom mimo to chcę poznać, może autorka, OBY, pójdzie w innym kierunku.
Zasiądźcie wygodnie w fotelu, włączcie jazzową muzykę rodem z lat dwudziestych i wyobraźcie sobie wspaniały Nowy Rok w swej pełnej glorii... Chłopczyce, tancerki rewirowe, dżin i... niepokojące morderstwa.
Evie O’Neill nabroiła. Zresztą nie po raz pierwszy, jednak tym razem konsekwencje mogą być naprawdę wielkie. Zrozpaczeni rodzice wysyłają ją do wuja, do Nowego Jorku....
Zbliżamy się ku końcowi. Myślałam, że tylko czytanie tej książki było bolesne, ponieważ to już koniec, ale pisanie o "Insygniach Śmierci" również nie należy do najłatwiejszych, zwłaszcza gdy jest tyle emocji z tym związanych. Tradycyjnie w tekście możecie spodziewać się spoilerów.
Więcej: http://bucherwelt.blogspot.com/2015/05/harry-potter-i-insygnia-smierci-j-k.html
Zbliżamy się ku końcowi. Myślałam, że tylko czytanie tej książki było bolesne, ponieważ to już koniec, ale pisanie o "Insygniach Śmierci" również nie należy do najłatwiejszych, zwłaszcza gdy jest tyle emocji z tym związanych. Tradycyjnie w tekście możecie spodziewać się spoilerów.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toWięcej: http://bucherwelt.blogspot.com/2015/05/harry-potter-i-insygnia-smierci-j-k.html