Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

"Wielki ogarniacz życia" to książka na jeden wieczór - a właściwie książeczka, ze względu na mniejszy format i całe mnóstwo obrazków. Jednak najprawdopodobniej będzie to wieczór spędzony w doskonałym humorze, dlatego polecam do książki wino i pizzę, które jak szybko się przekonacie są najlepszymi przyjaciółmi Pani Bukowej. Lektura w ich towarzystwie od razu jakoś lepiej idzie!
Książka składa się z kilkunastu krótkich rozdzialików - obserwujemy Panią Bukową przez cały rok; kiedy jest na wakacjach, kiedy pracuje zdalnie, kiedy pojechała na święta do rodziców, kiedy próbowała robić remont łazienki. Wszystko napisane z dużą dawką sarkazmu i dystansu. Ostrzegam, parę przekleństw i spora ilość alkoholu znalazły swoje miejsce w tej książce. Są jednak i myśli, które nam wszystkich przechodzą przez głowę w podobnych sytuacjach, dlatego nie raz parskałam śmiechem.
"Wielki ogarniacz życia" to nie jest poradnik (choć znajdziemy tam porady, jak np. pisać pracę dyplomową), nie jest to też do końca książka, która na tacy poda nam rozwiązanie, jak być szczęśliwym nie robiąc niczego. To bardziej opowieść w postaci historyjek, anegdot i obrazków. Opowieść o Pani Bukowej i jak jej wszystkie decyzje i plany niekoniecznie szły po jej myśli.
Kiedy pojawiła się zapowiedź "Wielkiego ogarniacza życia" nie byłam przekonana, czy będę się dobrze bawić przy książce, ponieważ nie zawsze humor obrazkowy Pani Bukowej mi odpowiadał (a Pana Bukowego to już prawie wcale... ale jego praktycznie nie ma w tej książce), ale nie zawiodłam się i bawiłam się naprawdę świetnie! Cieszę się, że Pani Bukowa zamiast wydać swoje obrazki i komiksy postanowiła podzielić się swoją mądrością życiową i doświadczeniem. I to sarkastycznie.
Jeżeli szukacie czegoś naprawdę lekkiego, ale i innego, akurat na wieczór z pizzą i winem, to "Wielki ogarniacz życia" będzie dobrym wyborem!

"Wielki ogarniacz życia" to książka na jeden wieczór - a właściwie książeczka, ze względu na mniejszy format i całe mnóstwo obrazków. Jednak najprawdopodobniej będzie to wieczór spędzony w doskonałym humorze, dlatego polecam do książki wino i pizzę, które jak szybko się przekonacie są najlepszymi przyjaciółmi Pani Bukowej. Lektura w ich towarzystwie od razu jakoś lepiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

W zakończeniu serii jest coś takiego... ostatecznego (nawet jeżeli "przypadkiem" powstały dwie serie kontynuujące...). Już nigdy Percy nie zwróci się do czytelników w pierwszej osobie, nie wnikniemy w jego myśli w ten sposób. Kto więc zostanie ostatnim olimpijczykiem?

Opis: Przez cały rok herosi przygotowywali się do walki z tytanami, wiedząc, że mają małe szanse na zwycięstwo. Armia Kronosa jest coraz potężniejsza, a z każdym dołączającym do niej bogiem lub herosem moc złowrogiego tytana wzrasta.

Podczas gdy Olimpijczycy usiłują powstrzymać siejącego zniszczenie Tyfona, Kronos szykuje się do ataku na Nowy Jork, gdzie Olimp pozostaje praktycznie bez ochrony. Percy Jackson i armia herosów muszą powstrzymać Pana Czasu.

Czy wreszcie wyjaśni się tajemnica przepowiedni związanej z szesnastymi urodzinami Percy’ego? Kiedy na ulicach Manhattanu toczy się bitwa w obronie cywilizacji Zachodu, chłopak zaczyna mieć przerażające podejrzenie, że walczy… z własnym przeznaczeniem.

Tak wiele lat minęło odkąd pierwszy raz czytałam „Ostatniego olimpijczyka”, że w sumie niewiele pamiętałam, poza tym, kto był tytułową postacią (ciekawostka: niemiecki tytuł doprecyzowuje jej płeć), a jednak o roli owej osoby już zapomniałam. A tego jak zaczęła się książka w ogóle nie pamiętałam... Wow, prosto w uczucia Rick, gratuluję! A co dopiero teraz, gdy Rick przestał się w ogóle patyczkować i okazjonalnie wyrywa czytelnikom serca i potem się z tego śmieje (nie wierzycie? Zerknijcie na dedykację w „Domu Hadesa”!).

„Ostatni olimpijczyk” nie przedstawia kolejnej, pełnej epickich zwrotów akcji i wydarzeń misji. Zamiast tego otrzymujemy epicką walkę. Okej, muszę zrzucić ciężar z ramion, opisy walk zwykle absolutnie mnie nie ruszają. Jak mnie to nie zainteresuje natychmiastowo, to zaczynam coraz szybciej tracić zainteresowanie, a gdy potyczka ciągnie się stronami, to w ogóle zaczynam przelatywać wzrokiem kolejne akapity. Często nie umiem sobie po prostu wyobrazić tego, co jest opisywane.

Czy więc bez problemu śledziłam więc akcję w "Ostatnim olimpijczyku"? Bywało różnie, biorąc pod uwagę fakt, że książka jest praktycznie jednym wielkim opisem walki. Jednak większość czasu i ja i wyobraźnia nadążałyśmy nad śledzeniem rozwoju sytuacji, choć przypuszczam, że osoby znające geografię Nowego Jorku mogły sobie jeszcze lepiej to wszystko wyobrazić!

Kiedy pierwszy raz czytałam „Ostatniego olimpijczyka” nie zauważyłam czegoś, co teraz od razu rzuciło mi się w oczy. Choć książka dzieje się latem (to miłe jak tytani czekają, aby młodzi herosi mogli w spokoju odebrać edukację i skończyć kolejną klasę), jak większość z serii o Percym, to jednak jej ostatni tom jest całkowicie inny. Jest jak „Kosogłos”, tylko zastąpić Kapitol Nowym Jorkiem i odwrócić lekko role - Obóz Herosów zdecydowanie próbuje ocalić swój dom. Jednak ten klimat, ciągłej walki, wielkiej bitwy, która ma się wrażenie, że nigdy się nie skończy... To uczucie znałam aż za dobrze. Percy nigdy nie był tak poważny.

Oczywiście Rick Riordan to Rick Riordan, pomiędzy opłakiwaniem poległych przyjaciół, modleniem się o cud i tym uczuciem beznadziei towarzyszącym każdej wielkiej bitwie, przemycił on i odrobinę humoru oraz nadziei. I jak wiadomo każde zwycięstwo ma gorzko-słodki smak.

„Ostatni olimpijczyk” to drugi najciekawszy tom w serii „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”. Perełką wciąż pozostaje „Klątwa tytana”, jednak finalny tom przygód Percy’ego na pewno Was nie zawiedzie (jak i cała seria!). A to jeszcze nie koniec mitologicznej przygody!

W zakończeniu serii jest coś takiego... ostatecznego (nawet jeżeli "przypadkiem" powstały dwie serie kontynuujące...). Już nigdy Percy nie zwróci się do czytelników w pierwszej osobie, nie wnikniemy w jego myśli w ten sposób. Kto więc zostanie ostatnim olimpijczykiem?

Opis: Przez cały rok herosi przygotowywali się do walki z tytanami, wiedząc, że mają małe szanse na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Co może pójść źle na dniu otwartym w nowej szkole? Gdy jesteś zwyczajnym śmiertelnikiem, możesz się co najwyżej śmiertelnie zanudzić. Jeżeli jesteś Percym Jacksonem - możesz dosłownie walczyć o przeżycie. Potyczka w szkole rozpoczyna kolejne, pełne niebezpiecznych przygód lato w Obozie Herosów - jesteście gotowi się dowiedzieć, jak wiele rzeczy może pójść nie tak?

OPIS: Percy Jackson nie spodziewa się niczego dobrego po dniu otwartym w nowej szkole. Ale kiedy nagle pojawia się jego tajemnicza znajoma oraz demoniczne cheerleaderki, sytuacja staje się po prostu dramatyczna. Czas ucieka, a wojna między Olimpijczykami, a straszliwym królem tytanów Kronosem zbliża się nieuchronnie. Zagrożony Obóz Herosów z każdą minutą coraz mniej przypomina bezpieczną przystań, ponieważ armia Kronosa szykuje się do ataku na jego dotąd niedostępne granice. Żeby powstrzymać inwazję, Percy i jego przyjaciele muszą wyruszyć na wyprawę przez Labirynt – ogromną podziemną krainę, gdzie za każdym zakrętem czają się potwory i zdumiewające przeszkody.

Przygodę czas zacząć! Nowe, interesujące postacie. Kolejne intrygujące mity do odkrycia. Niepokojąca przepowiednia, która właśnie się wypełnia. Jednak czy Annabeth nie zatrzymała kilka jej wersów dla siebie? Co ukrywa? I dokąd zaprowadzi ich Labirynt - zaprojektowany tak, aby ich zabić lub doprowadzić do szaleństwa?

Muszę się przyznać, że przez wiele lat jakaś część mnie kwestionowała ścieżki fabularne powieści Ricka Riordana. Jak to jest, że bohaterowie wpadają na każdym kroku na jakieś pełne mitologicznych stworzeń miejsce, myślałam czytając "Złodzieja pioruna". A potem zorientowałam się, że nie tylko półbogowie przyciągają potwory, lecz także sami są przyciągani przez antyczne miejsca, które wraz z bogami zawędrowały do Ameryki. Lepiej późno niż wcale odkrywać takie smaczki!

Jedna z rzeczy, które najbardziej mnie cieszą, to fakt, że powracają bohaterowie drugoplanowi z "Klątwy tytana". Znacie to, polubiliście bohatera, a on miał do odegrania to jedną małą rólkę w fabule serii, a potem pojawia się gdzieś w tle, jeżeli w ogóle. A jednak najciekawsze postacie poboczne pojawiają się ponownie i nie zamierzają nas opuścić, co jak dla mnie jest wielkim plusem.

"Bitwa w Labiryncie" to kolejny tom, który ma pozornie podobny układ, co dwie pierwsze części serii. Kolejna misja, ale to nie Percy ją prowadzi, lecz Annabeth. Nowa, cudownie pokręcona przepowiednia, którą można interpretować na tak wiele sposobów. Z każdym tomem spotkania z bogami oraz innymi mitycznymi osobowościami stają się nie tylko częstsze, ale i ciekawsze. To nie są tylko mity, z którymi gdzieś tam kiedyś się zetknęłam i sobie o nich tylko przypominałam, ale też historie, na które jeszcze nigdy się natknęłam, więc ponownie... przyjemne z pożytecznym! Nie ma nic lepszego niż książka, która bawi i uczy, zaciekawiając do tego stopnia, że na własną rękę odkrywamy nowe historię.

Kolejne tomy "Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich" mają też bardziej zagęszczoną akcję, już mniej chodzi o przygodę i odkrywanie świata młodych półbogów, lecz coraz więcej wątków, które pojawiły się już nawet w "Złodzieju pioruna" okazuje się mieć znaczenie i prowadzić do punktu kulminacyjnego serii - "Ostatniego olimpijczyka". "Bitwa w Labiryncie" jest ciszą przed burzą!

Przez wiele lat myślałam, że to „Bitwa w Labiryncie” jest najlepszym tomem w serii „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”, jednak przy ponownej lekturze (a w tym przypadku przesłuchaniu!) serii przez ostatnie kilka miesięcy zaszczytne pierwsze miejsce w rankingu zajęła „Klątwa tytana”, ale „Bitwa w labiryncie” wyładowała tylko oczko niżej, to wciąż jedna z najlepszych książek Ricka Riordana!

Co może pójść źle na dniu otwartym w nowej szkole? Gdy jesteś zwyczajnym śmiertelnikiem, możesz się co najwyżej śmiertelnie zanudzić. Jeżeli jesteś Percym Jacksonem - możesz dosłownie walczyć o przeżycie. Potyczka w szkole rozpoczyna kolejne, pełne niebezpiecznych przygód lato w Obozie Herosów - jesteście gotowi się dowiedzieć, jak wiele rzeczy może pójść nie tak?

OPIS:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Książka sławna przed premierą? I to od nieznanego autora? Niby taka sytuacja nie ma zbyt często miejsca, a jednak coraz częściej wpadają mi w ręce powieści, które wiele miesięcy przed premierą robią nie lada zamieszanie, a mój apetyt na lekturę rośnie, choć równocześnie wyostrza się - oczekuję znaleźć w książce to, co obiecują wszystkie te entuzjastyczne recenzje znanych autorów. "Kobieta w oknie" najlepszym thrillerem od "Zagubionej dziewczyny"? Przekonajmy się!

Wiem, co widziałam...

Czy zawsze można wierzyć własnym oczom? Anna Fox straciła wszystko: szczęśliwą rodzinę, pracę oraz zdrowie. Od miesięcy nie postawiła stopy za progiem domu. Całe dnie spędza w Internecie, przed telewizorem lub szpiegując sąsiadów za pomocą aparatu fotograficznego. Pozbawiona własnego życia coraz bardziej zaczyna przeżywać cudze… Najwięcej uwagi poświęca Russellom, rodzinie nowej w tej okolicy i tak podobnej do tej, którą jeszcze niedawno sama miała. Jednak pewnej nocy widzi coś, czego nie powinna oglądać. Jej świat się rozpada, a na jaw wychodzą szokujące sekrety. Co jest prawdą, a co zmyśleniem? Kto jest w niebezpieczeństwie, a kto panuje nad sytuacją?

Anna Fox to tytułowa "Kobieta w oknie" - jedną z jej nielicznych obecnie rozrywek jest podglądanie sąsiadów, ba!, Anna nawet nie wygląda zza rolet, jak sugeruje okładka, po prostu obserwuje z aparatem zza zamkniętego, niezasłoniętego okna. Ma na nim uwiecznione prawie całe życie swoich sąsiadów, a jednak gdy tego dnia ogląda przez swój aparat coś niewyobrażalnego, ani razu nie naciska wyzwalacza migawki. I jak teraz policja ma uwierzyć dziwaczce z problemem alkoholowym?

Anna Fox... jest specyficzną bohaterką, dlatego chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do stylu powieści. Myślę, że autor dobrze oddał to, jak wyglądają myśli osoby z problemami psychicznymi. Są urwane, chaotyczne, nie raz nagły zwrot i porzucenie jakiegoś tematu zaskakują, ale jest to chaos utrzymywany zgrabnie pod kontrolą autora, a z każdą stroną poznajemy naszą bohaterkę coraz lepiej i mimo tego, że jej myśli nie stają się spójniejsze, to jednak nie ma problemu z płynnym czytaniem książki. Dawno tak szybko nie połknęłam thrillera!

Poznanie Anny zajmuje trochę "czasu książkowego", dopiero w połowie ma miejsce zwrot akcji. Czy to źle, czy to dobrze? Ciężko ocenić, zależy od tego, czego szukacie w książce - w końcu większość thrillerów zaczyna się od prologu ze zbrodnią czy inną akcją, która napędza fabułę książki, a tutaj dopiero blisko dwusetnej strony Anna obserwuje przez okno coś, co wywraca jej już żałosne życie do góry nogami. Osobiście mnie to nie odrzuciło, to bardziej było jak odhaczenie w pamięci, że stało się to w tym momencie książki i trochę zdziwienie, że pochłonęłam już jej połowę bez żadnego znudzenia i przeciągania.

Czas zająć się jednak tymi wszystkimi pytaniami, które stawiają sobie czytający i oglądający thrillery. Zacznijmy od najważniejszego - czy łatwo rozwiązać zagadkę? To chyba przesądza sprawę - czy pisarz potrafi zbudować tak intrygę, aby czytelnik na końcu nie powiedział sarkastycznie "to elementarne, mój drogi autorze"? Myślę, że A.J. Finn się to udało, w sumie mamy trzy różne odpowiedzi - jedna jest dość mocno naciągana, lecz druga - och, tutaj robi się ciekawie. A potem pojawia się kolejna! I co jest prawdą, a to złudzeniem? Dałam się złapać w sidła i teraz już sama nie wiem, czy widziałam, czy wolałam nie widzieć rozwiązania od samego początku.

Kolejne ważne pytanie - czy zakończenie jest satysfakcjonujące? Tu już nie jest tak różowo. Owszem, dałam się nabrać, nie odgadłam zakończenia, jednak wiecie jak to jest... Gdy przeczyta się parę thrillerów (zwłaszcza brytyjskich autorów lub pisanych na taką modłę), to czasami ma się wrażenie, że czytało się już wszystkie. A ja zdecydowanie bardziej wolę zakończenie w stylu "Siostry" Rosamund Lupton. Jeżeli czytaliście, zrozumiecie... Tego nie da się zapomnieć. Lecz jeżeli nie mogę dostać czegoś takiego, to chciałabym, aby zakończenie było fair. Może nie byłabym usatysfakcjonowana, ale wiedziałabym, że bohaterowie dokładnie na to zasługują i w ostatecznym rozrachunku, przyklasnęłabym takiemu zamknięciu akcji. "Kobieta w oknie" skończyła się niestety jak zbyt wiele thrillerów.

Ostatnie pytanie, czyli wracamy do początku, ponieważ gdy rzuca się wyzwania pewnym tytułom, to trzeba umieć do nich podskoczyć. Nie, "Kobieta w oknie" nie jest następczynią "Zagubionej dziewczynie", właściwie to zupełnie inny kaliber. Powieść A.J. Finna leży bardziej w lidze Rachel Abbott - dobrze się czyta, raczej szybko zapomina - to nie jest książka, którą ja będę wspominała i roztrząsała przez długie dni.

Czy mimo wszystko warto się zapoznać? Na pewno wiele osób skusi informacja, że "Kobieta w oknie" idzie śladami "Dziewczyny z pociągu", produkcja filmu została wprawiona w ruch, a są osoby, które lubią przeczytać książkę przed ekranizacją, więc mogą już znaleźć ją w księgarniach. Z dobrym reżyserem i scenariuszem "Kobieta w oknie" może być świetnym filmem. Inni mogą być zainteresowani osobistym sprawdzeniem, czy "Zagubionej dziewczynie" blisko do książki A.J. Finna. A do tego jestem pewna, że fani Rachel Abbott lekturą się nie zawiodą.

Książka sławna przed premierą? I to od nieznanego autora? Niby taka sytuacja nie ma zbyt często miejsca, a jednak coraz częściej wpadają mi w ręce powieści, które wiele miesięcy przed premierą robią nie lada zamieszanie, a mój apetyt na lekturę rośnie, choć równocześnie wyostrza się - oczekuję znaleźć w książce to, co obiecują wszystkie te entuzjastyczne recenzje znanych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Więcej mitów, humoru i zwrotów akcji, ale i mroku, czyli Percy powraca, choć tym razem zakuty w kurtkę zimową.

OPIS: Kiedy Percy Jackson dostaje od swojego najlepszego kumpla Grovera pilną wiadomość z prośbą o pomoc, natychmiast przygotowuje się do walki. Przyjaciele ruszają na ratunek i odkrywają, że Grover spotkał kogoś wyjątkowego: dwoje potężnych dzieci półkrwi o nieznanym pochodzeniu. Ale to nie wszystko, co ich czeka. Król tytanów Kronos uknuł najbardziej podstępny ze swoich planów, a młodzi herosi mają być jego ofiarami.Nie tylko oni są w niebezpieczeństwie. Przebudził się starożytny potwór zdolny zniszczyć Olimp, a Artemida, jedyna bogini, która potrafi go wytropić, zaginęła. Percy i przyjaciele wraz z Łowczyniami Artemidy mają tylko tydzień, żeby odnaleźć porwaną boginię i rozwiązać tajemnicę potwora, na którego polowała. A po drodze będą się musieli zmierzyć z najniebezpieczniejszym wyzwaniem: mrożącą krew w żyłach klątwą tytana.

Ostatni raz czytałam "Klątwę tytana" w roku jej polskiej premiery, czyli siedem lat temu (2010 r.!). Dość dobrze pamiętałam treść, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wspomniałam książkę jako bardzo dobrą, na pewno lepszą niż "Morze potworów", a do tego wprowadzała ona jedną z moich najukochanych postaci. Do tej pory myślałam, że to "Bitwa w Labiryncie" jest szczególną perełką w tej serii, ale teraz gdy jestem w połowie "Ostatniego olimpijczyka" wiem, że na pewno się myliłam. To "Klątwa tytana" jest perełką "Percy'ego Jacksona i bogów olimpijskich". Chcecie się dowiedzieć dlaczego?

W "Klątwie tytana" pojawia się wiele nowych postaci, których wymieniać nie będę, aby nie psuć Wam zabawy. Za to jeden z głównych bohaterów znika na większość fabuły, co wychodzi w sumie całości na lepsze. W ten sposób nie ma pewnego rodzaju przewagi tamtej osoby nad resztą, więc relacje między nimi rozkładają się w bardziej interesujący sposób.

Akcja "Klątwy tytana" jako jedynej książka z serii dzieje się w czasie ferii zimowych. Wszystkie inne przygody Percy'ego mają miejsce latem, a do tego mają z założenia całkiem podobne struktury, pewien schemat akcji związanych z misją herosów, ale zapewniam Was, że to wcale nie psuje zabawy w trakcie czytania! Rick Riordan po raz trzeci zmienia, wybiera i przekręca szczegóły znanych nam już elementów sprawiając, że ponownie nie tylko część merytoryczna różni się w porównaniu do fabuły poprzedniego tomu.

Mity z "Klątwy tytana" są baaardzo interesujące. Szczególnie spodobało mi się to, że pojawiło się tutaj tak wiele różnych bogów, czasami w dziwnych miejscach. Jednym z nich jest Apollo, a to było niezwykle interesujące spojrzeć na niego oczami Percy'ego po raz pierwszy, zwłaszcza że bóg słońca (i wieeeelu innych rzeczy) doczekał się nie tak dawno temu swojej własnej serii. Nie taki Apollo straszny jak go malują! Ale za to jaki zabawny!

Jest jedna szczególna rzecz w "Klątwie tytana", którą po prostu uwielbiam. To dość ważna informacja dla fabuły, więc nie będę wchodzić za bardzo w szczegóły, ale jak już wiemy z opisu całkiem sporo bohaterów poszukuje pewnego potwora. I najciekawsza rzecz jest taka, że ten mit jest baaaardzo rzadki. Wypowiadała się na ten temat tłumaczka serii, która mówiła między innymi (parafrazując), że Rick musiał "zanurzyć" się dość głęboko, aby natrafić na ten szczególny mit. Jak ja to mawiam, przyjemne z pożytecznym! Nie dość, że świetnie się bawię w czasie czytania, to uczę się o mitach tak rzadkich, że szansa natrafienia na tę historię samemu jest dość znikoma!

Nie mogę nie wspomnieć o tym, jak wspaniale rozplanowana jest fabuła "Klątwy tytana" i jak mroczna w porównaniu do dwóch poprzednich części - od pierwszej do ostatniej strony wszystko zgrabnie się ze sobą łączy. Nie tak łatwo rozgryźć wszystkie elementy łamigłówki, choć oczywiście ja miałam prościej, ponieważ kiedyś już czytałam tę książki. Mimo wszystko kolejne strony skrywały wiele tajemnic, które z ciekawością odkrywałam jakby po raz pierwszy!

Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że "Klątwa tytana" tak mnie zachwyci po tylu latach. Odkryłam perełkę, której nie umiałam tak kiedyś docenić. Jestem pewna, że nowi czytelnicy i Ci odświeżający sobie serię nie zawiodą się na tym tomie!

Więcej mitów, humoru i zwrotów akcji, ale i mroku, czyli Percy powraca, choć tym razem zakuty w kurtkę zimową.

OPIS: Kiedy Percy Jackson dostaje od swojego najlepszego kumpla Grovera pilną wiadomość z prośbą o pomoc, natychmiast przygotowuje się do walki. Przyjaciele ruszają na ratunek i odkrywają, że Grover spotkał kogoś wyjątkowego: dwoje potężnych dzieci półkrwi o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Premiera nowej książki Dana Browna to zawsze wielkie wydarzenie. Nieważne nawet, czy jesteście fanami, okładka będzie Wam się (na)rzucała w oczy wszędzie. Na przystanku, w galerii, w reklamach przed filmem w kinie, na bankomacie, w gazecie. W pewnym momencie po prostu nie wypada nie przeczytać... A fani? Czekają na książkę od premiery poprzedniej. Sprawdźmy, czym nowym zaskoczy nas Dan Brown!

OPIS: Robert Langdon, profesor Uniwersytetu Harvarda, specjalista w dziedzinie ikonologii religijnej i symboli, przybywa do Muzeum Guggenheima w Bilbao, gdzie ma dojść do ujawnienia odkrycia, które „na zawsze zmieni oblicze nauki”. Gospodarzem wieczoru jest Edmond Kirsch, czterdziestoletni miliarder i futurysta, którego oszałamiające wynalazki i śmiałe przepowiednie zapewniły mu rozgłos na całym świecie. Kirsch, który dwadzieścia lat wcześniej był jednym z pierwszych studentów Langdona na Harvardzie, planuje ujawnić informację, która będzie stanowić odpowiedź na fundamentalne pytania dotyczące ludzkiej egzystencji.

Gdy Langdon i kilkuset innych gości w osłupieniu ogląda oryginalną prezentację, wieczór zmienia się w chaos, a cenne odkrycie Kirscha może przepaść na zawsze. Chcąc stawić czoła nieuchronnemu zagrożeniu, Langdon musi uciekać z Bilbao. Towarzyszy mu Ambra Vidal, elegancka dyrektorka muzeum, która pomagała Kirschowi zorganizować wydarzenie. Razem udają się do Barcelony i podejmują niebezpieczną misję odnalezienia kryptograficznego hasła, które stanowi klucz do sekretu Kirscha…

Akcja "Początku" dzieje się w Hiszpanii, a że byłam tam rok temu i w tegoroczne wakacje odkryłam, że naprawdę chciałabym tam wrócić, to zrobiłam to szybciej niż sądziłam i to w naprawdę nieoczekiwany, ale jakże przyjemny sposób sposób. To było ciekawe doświadczenie, czytać o miejscach, w których paręnaście miesięcy temu sama byłam. O Sagradzie Familii, do której kilka lat temu nie mogłam wejść, ale tym razem była już otwarta dla zwiedzających. Po raz trzeci odwiedziłam kościół w towarzystwie Roberta Langdona. Ten punkt chyba mogę wykreślić z przewodnika śladami Dana Browna...

Z drugiej jednak strony, uwielbiam zwiedzać, więc chłonę zachłannie każde słowo przewodnika i ku swojemu zaskoczeniu odkryłam, że naprawdę wiele zostało mi w głowie, więc ciekawostki, czy wywody Roberta o Gaudim dla mnie nie były czymś kompletnie nowym. Oczami wyobraźni doskonale wiedziałam, o jakich miejscach czy szczegółach opowiadał. Jeżeli byliście w Barcelonie, to myślę, że dobrze odnajdziecie się w książce!

"Początek" czyta się dobrze, a zwłaszcza pierwszą część książki. Zanim się zorientowałam byłam w połowie, a chciałam przeczytać tylko parę rozdziałów przed snem. Jak zawsze książka zawiera wiele ciekawostek oraz niezwykłych miejsc, jak muzeum sztuki współczesnej w Bilbao, które koniecznie teraz muszę zobaczyć (choćby z zewnątrz). To jedna z moich ulubionych rzeczy w książkach Dana Browna, który zabiera nas na wycieczkę po świecie, opowiada o istniejących miejscach, dziełach sztuki, a do tego robi to w najlepszym możliwym towarzystwie - Roberta Langdona.

Na tym niestety kończą się moje ciepłe słowa i uczucia względem "Początku". Nie będę ukrywać, że jestem zawiedziona, już po raz trzeci, kolejną odsłoną przygód wspaniałego profesora. Fabuła jest boleśnie prosta. Tak, jak w "Zaginionym symbolu" nie wiedziałam, o co do końca chodzi, tak też czytając "Początek" i odkrywając kolejne elementy układanki, myślałam "i to tyle"? Najśmieszniejsze jest jednak to, że bez problemu można ułożyć te puzzle samemu. Sam sekret Kirscha, tego nie dało się odgadnąć, ale pozostałe niewiadome były dość dużymi elementami, które łatwo połączyć i ku mojemu rozczarowaniu nie zostałam potem w końcówce książki pstryknięta w nos, że to wcale nie było tak. To było dokładnie tak.

Mam wrażenie, że samego Roberta Langdona jest w książce mało, skromnie wręcz, a to dla niego wyczekuję kolejnych książek Dana Browna. Jest jednym z moich najukochańszych męskich bohaterów, jeżeli nie ulubionym. Kiedy więc Robert jest jakby z boku akcji, która jak zwykle opowiadana jest z wielu różnych punktów widzenia i jest w pewien sposób przerywana co chwilę innymi wydarzeniami, aby budować napięcie (co działało na początku książki sprawiając, że żarłocznie pochłaniałam kolejne rozdziały czekając na wielkie boom, a potem już mnie irytowało), to nie będę ukrywać, że było to dla mnie największym rozczarowaniem. "Początkowi" daleko do "Kodu Leonarda da Vinci", najlepszej książki w tej serii. Zaczynam się obawiać, że Robert musi po prostu przejść na emeryturę!

Główna bohaterka jest miła, ale bezbarwna, jak większość postaci Dana Browna. Osobiście uważam, że Robert jest perełką, ponieważ ma namacalny charakter, możemy go poznać. Inne postacie są czarne lub białe, choć po przygodzie z "Inferno" wszyscy raczej ostrożnie podchodzili do niektórych bohaterów, to jednak powrócił pewien schemat. To było chyba dla mnie największym zaskoczeniem - Dan Brown może napisać książkę, która wypada jak dobry, ale mimo wszystko średniak naśladujący książki Dana Browna.

"Początek" okazał się mimo wszystko tym, czego oczekiwałam po nowej książce Dana Browna. Czytało się tę książkę naprawdę dobrze, z przyjemnością podróżowało się w jej towarzystwie po Hiszpanii, ścigając się z czasem i osobami, które próbowały powstrzymać Roberta i Ambrę. Równocześnie jednak pozostała na tym samym poziomie, co poprzednie dwie, czego też się spodziewałam, choć nadzieja, że będzie inaczej nadal we mnie nie umiera.

Premiera nowej książki Dana Browna to zawsze wielkie wydarzenie. Nieważne nawet, czy jesteście fanami, okładka będzie Wam się (na)rzucała w oczy wszędzie. Na przystanku, w galerii, w reklamach przed filmem w kinie, na bankomacie, w gazecie. W pewnym momencie po prostu nie wypada nie przeczytać... A fani? Czekają na książkę od premiery poprzedniej. Sprawdźmy, czym nowym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Miłość przemawia kwiatami. Prawda wymaga cierni.

Jesteście ciekawi jakie historie opowiadano dzieciom na dobranoc w Ketterdamie? Co w młodości słyszała Zjawa lub Matthias? Na czym wychowali się Mal i Alina? Już wkrótce będziecie mieli okazję zajrzeć do świata Griszów z zupełnie nowej strony i poznać "Język cierni".

OPIS: Udajcie się do świata mrocznych paktów zawieranych w blasku księżyca; świata nawiedzonych miast i głodnych lasów; świata zwierząt mówiących ludzkim głosem i golemów z piernika. Do świata, w którym młoda syrena głosem przywołuje śmiercionośne sztormy, a strumień może spełnić życzenie usychającego z miłości chłopaka - lecz zażąda za to okrutnej ceny.

"Język cierni" to książka "wolnostojąca" w Uniwersum Grisza (Grishaverse), a to znaczy, że nie znajdziecie w niej bohaterów ani z trylogii Grisza ani z dylogii "Szósta Wron". Według słów autorki są to historie, na których bohaterowie jej książek się wychowali. Zawsze się trochę wzdrygam na te słowa, ale z drugiej strony oryginale baśnie niewiele mają wspólnego z cukierkowymi animacjami Disneya. Wszystkie opowiadania są więc opowieściami ludowymi z czterech różnych krajów - z Ravki, z Kerchu, z Fjerdy i z Nowoziemu. Są one inspirowane baśniami oraz mitami, na których każdy z nas się wychował (lub zetknął z nimi w pewnym momencie życia). Od "Małej syrenki", poprzez "Piękną i bestię" i "Jasia i Małgosię", na "Dziadku do orzechów" i mitach greckich kończąc. W pewien sposób jest to więc i ciekawa książka dla osób, które po prostu uwielbiają baśniopodobne historie.

A Leigh Bardugo jak zwykle nie bawi się w subtelności! Jej opowieści są więc nieraz przerażające, bardzo brutalne oraz krwawe, choć przede wszystkim przewrotne i niezwykle wciągające. Nie są też zbyt długie, średnio każda z historii ma około pięćdziesięciu stron. "Język cierni" napisany jest specyficznym, znanym z baśni stylem. Czytając książkę łapałam się na to, że w myślach wiele kolejnych zdań miało tę delikatną strukturę "fali" - idealnie nadawałyby się do czytania na głos, choć może niekoniecznie dzieciom na dobranoc.

"Język cierni" ozdabiają przepiękne rysunki. Bardzo podoba mi się, że wzór pojawiają się na każdej stronie i coraz bardziej rozrasta, aby zakończyć się piękną ilustracją zamykającą opowieść. O ile nie do końca podoba mi się kreska przy postaciach, to wszystko inne jest piękne oraz utrzymane w dwóch barwach - czerwieni oraz niebieskim. Nawet czcionka dopasowana jest do koloru rozrastającego się wzoru! "Język cierni" to zdecydowanie najpiękniejsza książka, jaką trzymałam w rękach w tym roku!

Przyjrzymy się więc trochę bliżej opowiadaniom z "Języka cierni"...

The Witch of Duva (Wiedźma z Duvy)

Dawno temu w lasach Duvy znikały dziewczęta. Według opowieści były przezeń zjadane. Możliwe jest jednak, że niebezpieczeństwo było cały czas tuż obok - znacznie bliżej domu niż mogłoby się wydawać.

"Wiedźma z Duvy" to pierwsza z trzech opowieści ludowych Ravki. Główną bohaterką jest młoda dziewczyna żyjąca w czasach, gdy w okolicznych lasach ginęły bez śladu dziewczęta. Podobno spomiędzy drzew dochodził cudowny zapach jedzenia, tak bardzo kuszący w czasie wielkiego głodu...

Po prostu... ta opowieść jest taka cudownie przewrotna! Równocześnie dość przerażająca, trochę obrzydliwa i nieźle szokująca. Choć ze wszystkich trzech ravkańskich podobała mi się w sumie najmniej.

The Too-Clever Fox (Zbyt cwany lis)

W Ravce nawet gdy unikniesz jednej pułapki, nie znaczy to, że nie wpadniesz w kolejną.

Jest to druga opowieść ludowa z Ravki, dopasowana tematycznie do "Szturmu i gromu" i zdecydowanie moja ulubiona historyjka z tych trzech. Jest to opowieść o cwanym lisku (niestety nie chodzi o Mikołaja!). Lisku tak brzydkim, że został porzucony nawet przez swoją lisią matkę. Nikt nie wierzył w to, że przetrwa, ale on skutecznie unikał każdej pułapki. Dopóki w mieście nie pojawił się znany w całej Ravce myśliwy - żadne zwierzę nie mogło mu umknąć.

"Zbyt cwany lis" to po prostu wspaniała nowelka. Uwielbiam przewrotne spojrzenie Leigh Bardugo na role mężczyzn i kobiet - tak jasno określonych - w społeczeństwie. We wszystkich trzech opowiastkach ludowych odegrało to rolę, której na pewno byście się nie spodziewali. Świetne przesłanie i zakończenie!

Little Knife (Małe ostrze)

Yeva jest tak piękna, że każdy mężczyzna, który ją zobaczy traci rozum. Jest gotowy zrobić wszystko, aby zdobyć jej rękę. Jej ojciec zamierza to wykorzystać i zleca zalotnikom trzy niezwykle trudne zadania do wykonania. Jednym z nich jest książę, który ma zasoby, aby je wykonać. Jednak innym jest Grisza mający po swojej stronie niezwykłego sojusznika...

Trzecia i ostatnia opowieść ludowa Ravki. Każda z tych historii związana jest tematycznie ze swoim tomem, więc aż żałuję, że nie przeczytałam ich we właściwym czasie. To dopiero byłoby ciekawe - spróbować to odnieść do treści "Ruiny i rewolty" w trakcie lektury!

Leigh Bardugo zaskoczyła mnie ponownie, ponieważ jej historyki ludowe są zupełnie inne od tego, jakie myślałam, że będą. Naprawdę przewrotne. Zakończenie świetne! Pytania, które stawiała Yeva były niezwykle przemyślane. Czasami to czego pragną dla nas rodzice, jest zupełnie inne od tego, czego my sami tak naprawdę pragniemy.

Ayama and the Thorn Wood (Ayama i las cierni)

Kiedy królowi urodził się potworny syn, uwięziono go w labiryncie, aby umarł z głodu. Gdy pewnego dnia książę uwolnił się i zaczął dewastować królestwo, król postanowił wysłać emisariusza, który poznałby żądania bestii. Nikt jednak nie był na tyle odważny, nawet mimo obiecanych bogactw, poza szkaradną dziewczyną.

"Ayama and the Thorn Wood" jest opowieścią ludową z Nowoziemu. Ciekawostką jest to, że zawiera w sobie trzy krótkie historie, które dają ciekawe spojrzenie na mieszkańców tego kraju i ich przekonania.

"Ayama and the Thorn Wood" jest jednak rozczarowująco przewidywaną opowieścią. Od pierwszych stron wiedziałam, jak skończy się ta historia i tak właśnie się stało. Znalazło się tu parę pomniejszych zwrotów akcji, które były brakującymi elementami układanki, ale właściwie każde z opowiadań Bardugo zawsze kończyło się inaczej niż powinno. Tutaj zabrakło mi tego ostatecznego zwrotu akcji.

The Soldier Prince (Książę żołnierz)

Wszystkie noce Clary są magiczne, bowiem wtedy pojawia się książę, który zabiera Clarę na niesamowite wyprawy. Piękny sen trwa dopóki ktoś nie zadaje pytania, co się dzieje z księciem w blasku dnia...

Ach, klimat tej opowieści jest zaprawdę cudowny! Jestem zauroczona tym, że autorka sięgnęła akurat do tej baśni, ponieważ właśnie na niej m. i. się wychowałam! Ciekawie było poznać jej interpretację, która pasuje do Kerchu na swój pokrętny sposób. W opowieści zostaje nawet wspomniany Ketterdam!

When Water Sang Fire (Kiedy woda wyśpiewała ogień)

Ulla zawsze była inna. Jej szara skóra, czarne włosy i niezwykły głos tworzyły barierę nią, a rówieśnikami. Do dnia, gdy jeden duet pozwolił się narodzić przyjaźni. Połączenie tych dwóch głosów mogło zdziałać prawdziwe, niewidziane jeszcze w podwodnym królestwie cuda.

Kolejna opowieść z dzieciństwa z całkiem innej perspektywy! Historia Ulli (brzmi znajomo?), wszystkie te cudowne ilustracje, oh zakochałam się po prostu. To moja ulubiona historia ze zbioru opowiadań! Kto by pomyślał. że właśnie takie historie słyszał Matthias w dzieciństwie?

Nowy dodatek do uniwersum Grisza przypadł mi do gustu. Byłam bardzo podekscytowana, gdy dowiedziałam się o premierze tej książki, ponieważ desperacko wręcz chciałam postawić trzy opowiadania, które miałam wcześniej okazję przeczytać, na półce. Marzyłam więc o takim zbiorze opowiadań ze świata Griszów i to właśnie dostałam, ozdobione dodatkowo przepięknymi ilustracjami.

Nie będę jednak ukrywać, że czytając pierwsze (Ayama and the Thorn Wood) całkiem nowe opowiadanie miałam wrażenie, że jest napisane trochę na siłę. Nie pasowało mi do poprzednich historii, ale może tak właśnie miało być? Pochodzi w końcu z innego (fikcyjnego) kraju, styl może się różnić, a opowieść może się wyjątkowo zakończyć bez wielkiego zwrotu akcji. Kolejne dwa na szczęście o wiele bardziej mi się spodobały!

"Język cierni" to zdecydowanie must have dla fanów poprzednich książek Leigh Bardugo - zarówno trylogii Grisza, jak i Szóstki wron. Ja na pewno zaopatrzę się w polskie wydanie, aby móc jeszcze raz przeczytać te mroczne baśnie!

Miłość przemawia kwiatami. Prawda wymaga cierni.

Jesteście ciekawi jakie historie opowiadano dzieciom na dobranoc w Ketterdamie? Co w młodości słyszała Zjawa lub Matthias? Na czym wychowali się Mal i Alina? Już wkrótce będziecie mieli okazję zajrzeć do świata Griszów z zupełnie nowej strony i poznać "Język cierni".

OPIS: Udajcie się do świata mrocznych paktów zawieranych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"The Kiss of Deception" to książka, o której mogliście już dawno usłyszeć lub kojarzycie dość znaną okładkę z dziewczyną w białej sukni stojącą bokiem na tle pochmurnego nieba. Choć została wydana ponad trzy lata temu, to do dziś robi zamieszanie na anglojęzycznym rynku książkowym. I w końcu doczekaliśmy się polskiej premiery! Warto było czekać?

OPIS: Księżniczka Lia jest pierwszą córką domu Morrighan, królestwa przesiąkniętego tradycją, poczuciem obowiązku i opowieściami o minionym świecie. W dniu swojego ślubu ucieka, uchylając się od obowiązków - pragnie wyjść za mąż z miłości, a nie w celu zapewnienia sojuszu politycznego. Ścigana przez licznych łowców, znajduje schronienie w odległej wsi, gdzie rozpoczyna nowe życie. Gdy do wioski przybywa dwóch przystojnych nieznajomych, w Lii rozbudza się nadzieja. Nie wie, że jeden z nich jest odtrąconym księciem, a drugi to zabójca, który ma za zadanie ją zamordować. Wszędzie czai się podstęp. Lia jest bliska odkrycia niebezpiecznych tajemnic - i jednocześnie odkrywa, że się zakochuje.

Kim jest książę, a kim zabójca? Dwaj przystojniacy odnajdują naszą uciekającą pannę młodą praktycznie równocześnie. Odtrącony książę i niezawodny skrytobójca. Jednak który jest który? To gra, w którą musicie zagrać z autorką. Praktycznie do najważniejszego punktu zwrotnego w książce nie jest powiedziane to wprost, a Mary E. Pearson raz nazywa ich rozdziały imionami, a raz "profesją" dodatkowo myląc i zwodząc. Ja się dałam złapać w sidła, a potem kartkowałam książkę szukając momentów, w których mnie wyprowadzono w pole i sprawdzając, czy słusznie. Chyba dałam się za bardzo ponieść fantazji!

Lia to przyjemna bohaterka, co przeczytacie o żeńskich charakterach raczej rzadko na tym blogu. Autorce udało się jednak stworzyć aż cztery interesujące kobiece postacie, każda była inna, a choć też nie miały niewiadomo jakiej głębi, to dobrze się czytało o tym, jak ich losy się splotły. Lia to dziewczyna, która jest raczej przeciwieństwem księżniczki przygotowywanej całe życie do rządzenia. Zbuntowana niedoszła panna młoda, która porzuciła swój obowiązek i wybrała proste życie. Gdy pozna się ją bliżej, trudno jej nie polubić.

"Kroniki Ocalałych" to jednak coś więcej niż opowieść o ukrywającej się księżniczce. W tle czai się historia o magii, którą na ten moment raczej ciężko ocenić, ponieważ jeszcze tak mało wiemy o tym wszystkim! Jednak te skrawki informacji, te pozornie nieważne fragmenty przed kolejnymi rozdziałami... To wszystko łączy się w interesujący sposób, choć tak wiele zostało jeszcze do opowiedzenia. Jestem ciekawa, jakie odpowiedzi zaserwuje nam autorka w kolejnych tomach.

Można powiedzieć całkiem wiele ciepłych słów o "Fałszywym pocałunku", ale nie mogę nie wspomnieć o cesze, która może być odebrana przez niektóre osoby za wadę. Wizja autorki na temat świata, który opisuje jest, łagodnie mówiąc, naiwna. Jak już sugeruje okładka, akcja "Kronik Ocalałych" ma miejsce mniej więcej w średniowieczu (plus magiczne dary). Jednak autorka albo ma totalnie w nosie konwenanse, albo się w ogóle nie przygotowała do pisania o życiu w tym czasie, ale w myśl zasady in dubio pro reo (w razie wątpliwości - na korzyść oskarżonego) przyjmijmy, że dostosowała średniowiecze do swojej opowieści, dlatego jest, jak jest. Czyli z jednej strony dość brutalnie i poważnie, a z drugiej naiwność i cukierkowość niektórych wydarzeń razi po oczach. W przypadku drugiej opcji wiele momentów byłoby po prostu czystym nonsensem i na pewno nie mogłoby się zdarzyć naprawdę.

Ciekawostką jest, że osoby, które miały przyjemność czytać "Fałszywy pocałunek" po angielsku, wspominają, że polska wersja jest pełna specyficznego języka, który ma jeszcze podkreślić "średniowieczność" tytułu. Nie czytałam tej książki po angielsku, a jedyne, co rzuciło mi się w oczy to "mej komnaty", a że niedługo po "Fałszywym pocałunku" czytałam "Białą księżniczkę", która jest naprawdę takowym językiem napisana, to chcę Was uspokoić. Polskie tłumaczenie jest bardzo przystępne i przyjemne, a nie staropolskie, czy wręcz średniowieczne.

"Fałszywy pocałunek" to książka, którą po prostu dobrze się czyta. Całość nie jest ani wybitna, nie jest też jednak wcale nieprzyjemna. Gdy kolejne tomy pojawią się w Polsce, chętnie się z nimi zapoznam. Pierwszy tom "Kronik Ocalałych" zakończył się w dobrym, pobudzającym apetyt na więcej momencie! Jest to historia dla osób, które mają ochotę na coś lżejszego, ale wciągającego.

"The Kiss of Deception" to książka, o której mogliście już dawno usłyszeć lub kojarzycie dość znaną okładkę z dziewczyną w białej sukni stojącą bokiem na tle pochmurnego nieba. Choć została wydana ponad trzy lata temu, to do dziś robi zamieszanie na anglojęzycznym rynku książkowym. I w końcu doczekaliśmy się polskiej premiery! Warto było czekać?

OPIS: Księżniczka Lia jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Tash Zelenka, to młoda vlogerka tworząca wraz z przyjaciółmi internetowy serial „Nieszczęśliwe rodziny”, będący współczesną adaptacją „Anny Kareniny” Lwa Tołstoja, jej ulubionego pisarza i „chłopaka”. Kanał na Youtubie obserwuje około 400 osób, jednak wszyscy tydzień po tygodniu pracują nad kolejnymi odcinkami, aż pewnego dnia znana osoba wspomina o nich w swoim vlogu i z dnia na dzień „Nieszczęśliwe rodzine” stają się przebojem internetu. Jak Tash poradzi sobie z niespodziewaną popularnością, która przyciąga zarówno wielbicieli, jak i hejterów, podczas gdy musi skończyć liceum, radzić sobie z codziennymi problemami i do tego wybrać co właściwie chce robić w przyszłości?

"Milion odsłon Tash" jest powieścią obyczajową dla młodzieży, o czym nie wiedziałam, gdy zabrałam się za czytanie i prawie do samego końca nie zastanowiłam się nad tym, jak sprytnie autorka przemyciła tak wiele problemów socjalnych do tej książki! I wiecie co? Z czasem doceniłam, że zrobiła to tak umiejętnie, że mogłam nie tylko świetnie się bawić czytając o losach Tash, mimo dość sporej przewidywalności, ale mieć potem również parę interesujących tematów do przemyśleń.

Tak, "Milion odsłon Tash" jest książką mocno przewidywalną w pewnych kwestiach, jednak ku mojemu zaskoczeniu nie przeszkadzało mi to. Jasne autorka mogłaby pójść pod sam koniec w trochę innym kierunku, bo nie zmieniłoby to ogólnego wydźwięku książki, ale tak też jest w porządku. W pewien sposób Kathryn Ormsbee przeszła przez utartą już fabułę, znane tereny, tworząc z nich mimo wszystko nową, świeżą historię, dzięki unikatowym elementom opowieści. Przyjrzyjmy się im bliżej!

"Milion odsłon Tash" to najbardziej młodzieżowa książka, którą kiedykolwiek czytałam, uroczyście to przysięgam (i zazwyczaj knuję coś niedobrego, ale raczej nie tak bardzo akurat teraz). Wiecie, jak to jest... Zazwyczaj autorzy książek młodzieżowych mają dwa lub trzy razy tyle lat, co typowy nastolatek. Książki wciąż mogą być fenomenalne (i są), ale gdy niektórzy próbują pisać o codziennym życiu nastolatków ( ekhm Fangirl ekhm ), to potrafi się zrobić... bardzo niezręcznie. Jednak Kathryn Ormsbee urodziła się w latach dziewięćdziesiątych, więc doskonale rozumie, jak to jest być dzisiejszą nastolatką, a nie będę Was oszukiwać, że „Milion odsłon Tash” to książka skierowana przede wszystkim do dziewczyn. Jednak sami wiecie, jak to jest… Można się świetnie bawić przy każdej historii, jeżeli tylko da się jej (i sobie) szansę. Autorka używa młodzieżowego słownictwa i porusza się po tym świecie w całkowicie naturalny sposób. Tę książkę mogłaby napisać Twoja przyjaciółka lub dziewczyna, którą obserwujesz online - blogerka lub vlogerka!

Tym samym dotarliśmy wreszcie do tematyki (jak również osób, którym "Milion odsłon Tash" powinno się szczególnie spodobać!), czyli blogowanie, vlogowanie, czasami nawet Tumblr i miłość do Tołstoja! Fabuła kręci się wokół internetowego serialu napisanego i kręconego przez Tash i jej najlepszą przyjaciółkę Jack. Sam proces kręcenia, typowe problemy, jak np. goniące terminy to tematy, które są bliskie każdej osobie działającej w blogosferze, od blogów, poprzez Instagrama, kończąc na Youtubie. To coś, co doskonale sama znam, ale nie martwcie się, jeżeli należycie raczej do osób obserwujących, oglądających i czytających - można to potraktować jako ciekawostkę, takie zajrzenie za kulisy.

Język jest żywy i przystępny; czyta się szybko i z prawdziwą przyjemnością, a historia jest naprawdę urocza. Tash stawia sobie pytania, na które bardzo możliwe, że właśnie szukasz odpowiedzi - na temat studiów, związków, przyjaźni. Tash to interesująca bohaterka, która przez całą powieść próbuje określić kim tak naprawdę jest, a odpowiedź może być nieoczekiwana.

"Milion odsłon Tash" to książka idealna do przeczytania w te wakacje lub w czasie leniwego początku zbliżającego się roku szkolnego bądź akademickiego. Lekka, zabawna, bardzo współczesna! Jeżeli lubisz dobre książki dla młodzieży, jak również blogowanie, vlogowanie i/lub Lwa Tołstoja, to odnajdziesz się w tej historii doskonale. To może być jedna z najciekawszych premier tego roku, szkoda byłoby przegapić tę historię!

Tash Zelenka, to młoda vlogerka tworząca wraz z przyjaciółmi internetowy serial „Nieszczęśliwe rodziny”, będący współczesną adaptacją „Anny Kareniny” Lwa Tołstoja, jej ulubionego pisarza i „chłopaka”. Kanał na Youtubie obserwuje około 400 osób, jednak wszyscy tydzień po tygodniu pracują nad kolejnymi odcinkami, aż pewnego dnia znana osoba wspomina o nich w swoim vlogu i z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Drodzy półbogowie! Właśnie rozpoczęły się kolejne, letnie wakacje, więc z najwyższą przyjemnością witam Was ponownie w Obozie Herosów! Przygotujcie się na dwa miesiące pełne atrakcji! Trójnożny wyścig śmierci, zbieranie truskawek w pełnym słońcu, turnieje strzeleckie i siatkówki, sprzątanie stajni pegazów, wyścigi rydwanów, ściana wspinaczkowa z lawą oraz oczywiście gra strategiczna o sztandar! Nie można też zapomnieć o premierze nowego przewodnika napisanego przez Waszych współobozowiczów - "Tajne akta Obozu Herosów" znajdziecie w księgarniach już 19-ego lipca!

W odpowiedzi na okropne wideo wprowadzające zrobione przez boga Apollina, Percy Jackson oraz inni mieszkańcy Obozu Herosów odpowiedzieli na takie pytania, jak "co to za miejsce?" oraz "czy mogę zatrzymać koszulkę?". Nowi obozowicze mogą sprawdzić plan domków, przeczytać o magicznych punktach orientacyjnych oraz zapoznać się z rozdziałem o arenach treningowych. Na szczęście książka zawiera o wiele więcej niż informacje o budynkach i terenie. Znajdziecie tu również wskazówki od mieszkających tu osób.

Przykładowo, obozowicze nie zawsze żyją w spokoju i harmonii. Obóz nie jest prowadzony z najwyższą wydajnością, a proroctwa nie pojawiają się regularnie. Książka zawiera również przemyślenia osób, które nazwały Obóz Herosów swoim domem lub tylko zatrzymały się tutaj przez chwilę w drodze do nieznanych miejsc. Chejron osobiście napisał wprowadzenie do książki, przedstawiające krótką historię szkolenia opracowanego na podstawie jego tysiącletniego doświadczenia. I oczywiście nie mogło zabraknąć boskich słów mądrości od boga Apollina w własnej osobie, ponieważ... cóż ponieważ półbogowie-autorzy nie chcieliby zostać przez niego przeklęci, ot co!

Zacznijmy od najważniejszej kwestii: co znajdziemy w nowym przewodniku i czy naprawdę różni się tak bardzo od poprzednich dodatków do serii Percy Jackson, że warto go zdobyć i przeczytać? Pozwolę sobie najpierw odpowiedź na drugie pytanie. "Tajne akta Obozu Herosów" w pewnym sensie mają w sobie coś z "Archiwum herosów" oraz "Przewodnika po świecie herosów", ponieważ są tu i ilustracje i informacje o samym obozie, jak i jego mieszkańcach oraz krótkie historie (choć w sumie "Archiwum" zawiera opowiadania). Z drugiej jednak strony różnią się dość mocno stylem, a i informacje zostały uaktualnione, a nie zapominajmy o najważniejszym! Rick Riordan napisał to osobiście ("Przewodnik po świecie herosów" to zbiór informacji z serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" zrobiony przez kogoś innego!).

"Tajne akta Obozu Herosów" to taki wielki misz masz i zabawa z formą i stylem. Nie interesują Cię suche informacje o Obozie? Spokojnie, niech opowie o nim Apollo w przerywnikach, które zawierają opis jego filmu wprowadzającego (z lat sześćdziesiątych!!!) oraz nowe oficjalne arty przedstawiającego boga słońca, przepowiedni i wielu innych rzeczy. Jest i nowy rysunek Percy'ego!

Informacje o samym obozie są zazwyczaj jednostronne i przedstawiane przez oficjalnego przewodnika! Znacie go już z książek o Apollinie? Jeżeli nie, to powinniście koniecznie nadrobić zaległości! Znajdziecie tu również odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania... Czy wiecie już dlaczego w obozie hoduje się właśnie truskawki? To, że Nico umie śpiewać? Albo co się dzieje, gdy wszyscy dorośli opuszczą obóz?

"- Don’t destroy Half-Blood while we’re gone - was Chiron’s parting instruction.
Argus pointed two fingers at his eyes and then at us. This took a few minutes since he has one hundred eyes, but we got the message - be good, or else."

Bardzo możliwe, że zadajecie sobie pytanie: czy mogę przeczytać "Tajne akta Obozu Herosów" bez obawy o spoilery? To zależy, ile książek Ricka Riordana udało Wam się już przeczytać, ponieważ jeżeli wiecie lub nie, to historia ze świata Percy'ego Jacksona ma już dwanaście tomów! Nowy przewodnik zawiera informacje, które poznaliśmy dopiero w "Ukrytej wyroczni", pierwszym tomie "Apollina i boskich prób" więc to dopiero po nim najlepiej zabrać się za "Tajne akta", wtedy nic Was nie zaskoczy!

Najlepsze w "Tajnych aktach Obozu Herosów" jest to, że mamy okazję bliżej poznać wszystkich tych nowych herosów, którzy zostali nam przedstawieni dopiero w "Ukrytej wyroczni". To im oddano głos i to oni wprowadzą Was we wszystkie zawiłości mitologicznego świata. Jedno jest pewne - zawsze miło jest coś przeczytać z punktu widzenia Percy'ego! Jednak nie mniej ciekawie spojrzeć na świat oczami jego kolegów i koleżanek, tych znanych i nieznanych!

"Tajne akta Obozu Herosów" to moim zdaniem obecnie najlepszy dodatek do świata Percy'ego Jacksona*! Nie spodziewałam się, że będzie aż taki zabawny i uroczy, ale o tym już niedługo sami będziecie mogli się przekonać, więc nawet jeżeli w przeszłości niekoniecznie byliście przekonani do przewodników, to temu zdecydowanie powinniście dać szansę!

*do dodatków nie zaliczam Greckich bogów i herosów według Percy'ego Jacksona, choć oczywiście jest to arcydzieło!

Drodzy półbogowie! Właśnie rozpoczęły się kolejne, letnie wakacje, więc z najwyższą przyjemnością witam Was ponownie w Obozie Herosów! Przygotujcie się na dwa miesiące pełne atrakcji! Trójnożny wyścig śmierci, zbieranie truskawek w pełnym słońcu, turnieje strzeleckie i siatkówki, sprzątanie stajni pegazów, wyścigi rydwanów, ściana wspinaczkowa z lawą oraz oczywiście gra...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Galeria postaci" to drugi z dostępnych w Polsce książkowych dodatków do ww. filmu (scenariuszu do nich nie zaliczam).
Wydana w twardej oprawie książeczka ma niespełna 150 stron. Przeczytanie jej, a właściwie przejrzenie to najwyżej 30-40 minut. Idealna do spokojnego śniadania!
Wstęp jest właściwie taki sam, jak w "Magicznym przewodniku po filmie", ale i autor jest ten sam. Powtarza się więc wiele informacji, ale znajdzie się parę nieznanych szczegółów o bohaterach, których mogliśmy zobaczyć na ekranie tylko przelotem. Możliwe nawet, że nie padło w filmie nawet to imię! A przynajmniej ja nie wyłapałam z dwóch, czy trzech. Źródłem tych smaczków jest zapewne sama J. K. Rowling, ponieważ obie książki są oficjalną częścią J. K. Rowling's Wizarding World.
Ponownie raził mnie dziecinny styl opowiadania o bohaterach, częste powtórzenia i o zgrozo złej jakości wydruk. Fotografie są bardzo ciemne i niejednokrotnie po prostu niewyraźnie lub ziarniste. Nie wygląda to zbyt dobrze, zwłaszcza przy 35 złotych za 145 stron, które w większości są zdjęciami z filmu lub sesji do niego. Sumiennie ostrzegam, że choć nie da się po prostu nie dotykać stron przy ich przewracaniu, to trzeba uważać, ponieważ robią się od razu ślady palców.
Na końcu "Galerii postaci" znajduje się za to obłędny graficzny dodatek mini plakatów z bohaterami oraz magicznymi zwierzętami. Nic tylko powiesić na ścianie tego ślicznego niuchacza!
Ogólnie rzecz biorąc polskie dodatki do "Fantastycznych zwierząt" niekoniecznie mnie powaliły, choć lepsze to niż nic, biorąc pod uwagę, że do filmów o Harrym przewodników czy czegokolwiek innego się nie doczekaliśmy.

"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Galeria postaci" to drugi z dostępnych w Polsce książkowych dodatków do ww. filmu (scenariuszu do nich nie zaliczam).
Wydana w twardej oprawie książeczka ma niespełna 150 stron. Przeczytanie jej, a właściwie przejrzenie to najwyżej 30-40 minut. Idealna do spokojnego śniadania!
Wstęp jest właściwie taki sam, jak w "Magicznym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"The Daily Life of Parenthood" to krótki zbiór komiksów Lunarbaboon, jak sam tytuł mówi o wychowywaniu dzieci. Jeżeli znacie tego Pana, to wiecie, że dzieci jest już dwoje, ale te są tylko o chłopcu.
Książka wydana jest w miękkiej oprawie, ma około stu stron, jednak to nie oznacza to stu różnych komiksów. Niektóre historyjki rozciągają się na dwie strony. Większość z nich jest czarnobiała, ale czasami dodano kolorów dla pokręcenia przesłania.
Jedyny zarzut to słaba jakość papieru lub druku... Można normalnie w wielu miejscach widzieć piksele, a to wygląda po prostu źle, zwłaszcza gdy cena za komiks jest taka wysoka.
Fajne do przejrzenia, zajmie to najwyżej 30 minut!

"The Daily Life of Parenthood" to krótki zbiór komiksów Lunarbaboon, jak sam tytuł mówi o wychowywaniu dzieci. Jeżeli znacie tego Pana, to wiecie, że dzieci jest już dwoje, ale te są tylko o chłopcu.
Książka wydana jest w miękkiej oprawie, ma około stu stron, jednak to nie oznacza to stu różnych komiksów. Niektóre historyjki rozciągają się na dwie strony. Większość z nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć: Magiczny przewodnik po filmie" to cieniutka książeczka w miękkiej okładce, która powinna spodobać się każdemu, kto chce dowiedzieć się trochę więcej o bohaterach i okolicznościach najnowszego filmu ze świata Harry'ego Pottera.
"Magiczny przewodnik" ma niecałe sto stron i jest pełny zdjęć z samego filmu, jak również tych promocyjnych. Przeczytanie jej zajmie nie więcej niż pół godziny! Za to wprowadza czytelnika w nowy świat, opisując miejsca, bohaterów oraz niektóre zdarzenia z filmów.
Wiele tych informacji będzie już znana czytelnikowi nie tylko z filmu, ale i książek o Harrym Potterze, ale znalazło się tutaj parę ciekawostek, których możliwe, że nie udało się wyłapać z filmu "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć", nie zwróciło na nie uwagi lub były pokazane tylko w domyśle.
Książeczka kosztuje 19 zł i oczywiście zabrać się za nią powinno dopiero PO obejrzeniu filmu, ponieważ w innym przypadku będzie praktycznie jednym wielkim spoilerem!
W sumie jedyne co może razić to nie wyjustowany tekst, co mi rzucało się w oczy dość mocno, troszkę dziecinny język oraz dwie, czy trzy strony, na których znalazły się wykresy o magicznych zwierzętach, które nie zostały przetłumaczone na polski. Ta część przewodnika jest niestety dość uboga, ale teraz tylko czekać na pięknie ilustrowane nowe wydanie podręcznika "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć"!

"Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć: Magiczny przewodnik po filmie" to cieniutka książeczka w miękkiej okładce, która powinna spodobać się każdemu, kto chce dowiedzieć się trochę więcej o bohaterach i okolicznościach najnowszego filmu ze świata Harry'ego Pottera.
"Magiczny przewodnik" ma niecałe sto stron i jest pełny zdjęć z samego filmu, jak również tych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jeszcze niedawno Mare sądziła, że nic nie sprawi, że wróci dobrowolnie do Mavena. Teraz jednak została uwięziona w królewskim pałacu, zdana na łaskę i niełaskę młodego króla. Skuta kajdanami z cichego kamienia oraz pod wpływem mocy Srebrnych Uciszaczy straciła swoją błyskawicę. Większość czasu pozostaje sama, dręczona przez wspomnienia i błędne decyzje, które ją tu zaprowadziły. Jednak Maven również jest otoczony wrogami. Jest młodym królem, który ledwo utrzymuje kontrolę na krwiożerczą szlachtą, rozpadającym się od środka państwem oraz samą Mare. A tuż pod nosem Srebrnego Króla Czerwoni oraz Nowi szykują się do wojny. Jak jednak wyruszą do walki bez swojego symbolu?

Pierwsza część "Królewskiej klatki" to małe mistrzostwo. Ostatnio jestem szczególnie wyczulona na to, gdy główne bohaterki za bardzo się nad sobą użalają, jednak Victoria Aveyard w końcu znalazła złoty środek (w "Szklanym mieczu" było dość sporo angstu dla porównania). "Królewską klatkę" czyta się więc płynnie, a nawet w momentach akcji nie da się zgubić w chaosie wydarzeń. Z wielką przyjemnością oglądałam ten niezwykły taniec pomiędzy Mare i Mavenem. Emocje aż kipiały na niektórych stronach! A za to w drugiej części... tak naprawdę ważne jest dopiero parę ostatnich stron.

Powiewem świeżości jest to, że dostajemy dwie, nowe narratorki. Nie jest takich rozdziałów wiele, ale dzięki temu mamy okazję poznać sytuację ze wszystkich punktów widzenia, z każdej strony konfliktu oraz dowiadujemy się, co się dzieje z innymi bohaterami. Jedna z narratorek, Czerwona, nie przypadła mi do gustu wcale. Uważałam jej buntowniczość i wyniosłość za wymuszoną, przypomniałam sobie szybko, jak irytowała mnie w "Szklanym mieczu", a każdy jej rozdział był praktycznie pełen tego samego użalania się nad sobą, choć czasami przydała się na coś i powiedziała nawet co nieco o działaniach Szkarłatnej Gwardii. Za to nasza Srebrna narratorka tak mnie zaskoczyła, że żałowałam, że dano jej tak mało głosu. Chętnie poznałabym ją lepiej!

Czytelników serii na pewno zainteresuje fakt, że "Królewska klatka" nie jest ostatnim tomem w serii "Czerwona królowa", która z założenia była oczywiście trylogią. Autorka pisząc ją w zeszłym roku stwierdziła, że nie zmieści się z zamknięciem tej historii w tylko trzech częściach. W połowie "Królewskiej klatki" dość szybko zrozumiecie dlaczego, a co dopiero pod koniec, gdy ma się wrażenie, że to zaledwie początek. Z jednej strony nie narzekam, ponieważ "Królewska klatka" jest książką bardzo dobrze napisaną oraz wciągającą, więc łaknę po prostu więcej. A z drugiej... czuję się - bo ja wiem - od razu mniej zaangażowana, ponieważ od premiery "Czerwonej królowej" minęło już sporo czasu, a czekanie rok na kolejne tomy bez jasno określonej informacji, ile ich będzie, jest wręcz zniechęcające. Teraz aż płonę z emocji, ale do premiery kolejnego tomu (amerykańska prawdopodobnie w lutym 2018 r.) one gdzieś zanikną.

Dodam jednak przy okazji, że nie martwcie się jeżeli nie pamiętacie za wiele z poprzednich tomów. Ku swojemu zaskoczeniu ja kojarzę bardzo dobrze "Czerwoną królową", ale drugą część już ledwo ledwo, jednak to, co jest istotne dla tego tomu zostaje przypominane.

Victoria Aveyard ponownie rozbudziła we mnie miłość do swojej serii. Jeśli kolejne części będą trzymać podobny poziom, to może to być opowieść wręcz epicka! Jeżeli jeszcze nie znacie niezwykłej "Czerwonej królowej", to najwyższa pora to zmienić!

Jeszcze niedawno Mare sądziła, że nic nie sprawi, że wróci dobrowolnie do Mavena. Teraz jednak została uwięziona w królewskim pałacu, zdana na łaskę i niełaskę młodego króla. Skuta kajdanami z cichego kamienia oraz pod wpływem mocy Srebrnych Uciszaczy straciła swoją błyskawicę. Większość czasu pozostaje sama, dręczona przez wspomnienia i błędne decyzje, które ją tu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Rok 2118, Manhattan. W sercu Nowego Jorku stoi Wieża. Im bogatszy jesteś, tym wyżej możesz zamieszać. Avery, genetycznie zaprojektowana dziewczyna mieszka z rodzicami i przyrodnim bratem w penthousie na samym szczycie. W jej bracie kocha się Leda, jednak nic w tym uczuciu nie jest proste. A do tego wygląda na to, że tatę Ledy łączy coś z Eris, przyjaciółką z niższego piętra... A o tym wszystkim wie jedna osoba, posiadająca niesamowitego sprzymierzeńca. Kogo jednak sekrety, kłamstwa i romanse będą kosztować najwyższą cenę - życie?

"Tysiąc pięter" ma swoje lepsze i gorsze momenty, ale nie można odmówić autorce tego, że udało jej się znakomicie oddać różnorodne charaktery postaci. Czuło się zmianę narracji, mimo tego, że była trzecioosobowa i w trakcie czytania kształtowały się różne odczucia w stosunku do naszych bohaterów. Bawi mnie właściwie, jak niektóre z nich potem tak nagle gwałtownie się zmieniły. Nie do końca spodziewałam się takiego zwrotu akcji... I nie tego sobie życzyłam. Przyjrzyjmy się jednak bohaterom "Tysiąca pięter" trochę bliżej.

"Masz czasem wrażenie, że ludziom wydaje się, że cię znają, ale kompletnie nie mają racji, ponieważ nie wiedzą o tobie najważniejszych rzeczy?"

Od początku miałam raczej mieszane uczucia w stosunku do Avery, delikatnej niczym motylek dziewczyny, idealnej z zewnątrz i pozornie wewnątrz, gdyby nie targające nią zakazane uczucie. Nie wiem, czy autorka celowo tak niedelikatnie sugerowała, co czuje Avery, ale czytelnik przy pierwszej wskazówce już wie, co się dzieje. Dopiero pod koniec zrozumiałam, że sama narracja Avery jest mi po prostu obojętna, a dopiero patrzenie na nią oczami innych dodawało jej życia.

Leda to trudny orzech do zgryzienia, zwłaszcza gdy dowiadujemy się, co tak bardzo ją gryzie i do czego ją to doprowadziło w życiu. I dodam tylko, że jest to jedna z najbardziej zaskakujących postaci z "Tysiąca pięter", ponieważ słowo więcej mogłoby zdradzić zbyt wiele, a nie chcę Wam odbierać przyjemności wykształcenia sobie opinii na temat Ledy samodzielnie. Może będzie zupełnie inna od mojej?

"– Eros, bóg miłości – uśmiechnęła się Mariel. – Eris to z kolei bogini…
– Chaosu – dodała ze smutkiem Eris.
– Czasami miłość i chaos to jedno i to samo – rzekła cicho Mariel."

Katharine McGee doskonale oddała jak kusząca i ponętna jest Eris, a to wszystko tylko za pomocą słów. To moja ulubiona żeńska postać, ponieważ kiedy jej życie odwróciło się do góry nogami, to wyciągnęła z tego lekcję. Do tego jej romanse są naturalne, jak oddychanie. Nie ma wyolbrzymiania, czy filozofowania z kim i dlaczego. Niektórzy autorzy mogliby się z tego uczyć.

Moim ulubieńcem jest jednak chłopak - Watt. Po prostu od pierwszego rozdziału polubiłam tego uroczego młodzieńca, który tak mocno kojarzył mi się z Leo Valdezem. Watt zakochał się w pięknej dziewczynie i zaprowadziło go to na sam szczyt Wieży w tę noc. Nie mogę się doczekać kolejnych fragmentów z jego punktu widzenia!

"– Każdy człowiek wierzy w miłość.
– Ja wierzę tylko w szczęście – powiedział Cord, ale wyraz jego oczu zdradzał, że znajdował się gdzieś daleko stąd, z dala od Eris, od imprezy i od całej Wieży. – Ale nie jestem pewien, czy miłość to najlepszy sposób, żeby je osiągnąć."

Jest jeszcze Rylin, dziewczyna z niższego piętra, która poświęciła wszystko dla swojej młodszej siostry, kiedy więc spotyka na swojej drodze szczęście... oczywiście wali się ono niczym domek z kart. Również ona trafi na tysięczne piętro Wieży szukając Jego... Jak to się wszystko zakończy?

Gdy już wejdziecie do Wieży, to nie sposób ją opuścić. Nie chce się tego! Z każdą stroną zanurzamy się w zawiłościach fabuły, a najciekawsze jest to, że właściwie do samego końca nie wiadomo, komu tak naprawdę powinno się kibicować w tej rozgrywce, a potem sytuacja tak się komplikuje... Pozostaje wjechać wyżej, coraz wyżej aż do penthouse'a na szczycie Wieży, aby poznać wszystkie tajemnice naszych bohaterów. Na pewno nie spodziewałam się, że to właśnie ta osoba będzie trzymać wszystko w garści, a zapłaci za to postać, która dopiero zrozumiała, o co trzeba walczyć w życiu, a na pierwszym kroku padnie ofiarą kłamstw i sekretów innych. Nie myślcie sobie jednak, że była ona święta! O nie, swoje za uszami miała, jednak... Trzeba to przeczytać, aby zrozumieć!

Właściwie zrozumiałam swoje przywiązanie do tych postaci, gdy prolog spotkał się z teraźniejszością w kulminacyjnym momencie książki. Nie, nie, nie! Serce wali, jak szalone. W ustach zaschnięte, mocno ściskam... no cóż czytnik, ale też się swoje nacierpiał. Poczułam, jak bardzo niektórych polubiłam, a innych nie. I to był moment do rozpaczania i powód do długich dyskusji, a gdy historia to wywołuje, to wiem, że warto było ją przeczytać nieważne, jak dobra (bądź nie) by była.

"Tysiąc pięter" czyta się z przyjemnością. Nowy Jork przyszłości jest fascynujący! Pozostaje mi więc tylko zaprosić Was do Wieży, choć muszę również ostrzec, że im wyżej się wzbijecie... Tym boleśniejszy będzie upadek.

Rok 2118, Manhattan. W sercu Nowego Jorku stoi Wieża. Im bogatszy jesteś, tym wyżej możesz zamieszać. Avery, genetycznie zaprojektowana dziewczyna mieszka z rodzicami i przyrodnim bratem w penthousie na samym szczycie. W jej bracie kocha się Leda, jednak nic w tym uczuciu nie jest proste. A do tego wygląda na to, że tatę Ledy łączy coś z Eris, przyjaciółką z niższego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Little Red Riding Hood Daniel Egneus, Jacob Grimm, Wilhelm Grimm
Ocena 10,0
Little Red Rid... Daniel Egneus, Jaco...

Na półkach: , , , ,

Kiedy zwiedzałam muzeum nie spodziewałam się, że znajdę gdzieś wetkniętą, niepozorną książeczkę w czerwonej, twardej oprawie.
Kiedy przerzuciłam parę stron aż się zadziwiłam.
To wydanie "Czerwonego kapturka" to małe cudo.
Każda strona jest inna - ilustracje i czcionki zmieniają się, a różnorodne style tworzą piękną, oszałamiającą całość.
Takie baśnie zdecydowanie postawiłabym na półce!

Kiedy zwiedzałam muzeum nie spodziewałam się, że znajdę gdzieś wetkniętą, niepozorną książeczkę w czerwonej, twardej oprawie.
Kiedy przerzuciłam parę stron aż się zadziwiłam.
To wydanie "Czerwonego kapturka" to małe cudo.
Każda strona jest inna - ilustracje i czcionki zmieniają się, a różnorodne style tworzą piękną, oszałamiającą całość.
Takie baśnie zdecydowanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Idąc na fali Sarah Andersen - autorka popularnych krótkich komiksów - wydała szybciutko drugą książkę. Ciekawostką jest to, że pierwsza część zdobyła nagrodę Goodreads dla najlepszego komiksu 2016 roku. Zobaczymy, jak to będzie z drugą, ponieważ według mnie już tak wesoło nie jest.
Przypadkiem trafiłam do księgarni w dniu premiery, więc chwyciłam od razu książeczkę i zabrałam się do czytania. Właściwie nie mogę z całą pewnością powiedzieć, że nie pojawiły się tu nowe komiksy, ale większość zdecydowanie dobrze już znałam, a więc pojawiło się lekkie rozczarowanie. W końcu to już widziałam... Choć i tak miło było sobie odświeżyć te historyjki, zwłaszcza gdy niektóre tak mocno do mnie przemawiają lub mnie bawią.
Drugim rozczarowaniem (choć może bardziej zdziwieniem) był... komiksowy pamiętnik. Autorka opowiadała o tym, jak przekonała się przykładowo do kotów i uzupełniała swoje zapiski komiksami, które pojedynczo były całkowicie oderwane od rzeczywistości. Z rozpędu nie zwróciłam uwagi na te kilka zdań napisanych nad komiksami i gdy nie mogłam sklecić z obrazków całości, to musiałam się wrócić. Sama nie wiem, co mam o tym sądzić, ponieważ te pseudo filozoficzne wywody średnio mnie interesowały. Niektóre to były dopiero dziwne. Na pewno było to coś innego, ale nie tego oczekiwałam po drugim tomie komiksów Sarah Andersen.
I oczywiście cena zabójcza, jak za 128 stron, ale jestem ciekawa, czy pojawią się dalsze książki, bo tego autorce z całego serca życzę! :)

Idąc na fali Sarah Andersen - autorka popularnych krótkich komiksów - wydała szybciutko drugą książkę. Ciekawostką jest to, że pierwsza część zdobyła nagrodę Goodreads dla najlepszego komiksu 2016 roku. Zobaczymy, jak to będzie z drugą, ponieważ według mnie już tak wesoło nie jest.
Przypadkiem trafiłam do księgarni w dniu premiery, więc chwyciłam od razu książeczkę i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dwunastu wybrańców z ziemi po pięciu miesiącach kosmicznej podróży znajduje się tuż u celu. Gdyby nie odkryta prawda o tym, co zdarzyło się w marsjańskiej bazie, już pędziliby w stronę czerwonej planety nieświadomi wiszącego nad nimi niebezpieczeństwa. Nadawanie kanału GENESIS zostało jednak wstrzymane, a poza kamerami odbywa się głosowanie, od którego zależą dalsze losy pierwszych marsjańskich kolonistów.

"Jest nas dwanaścioro, spragnionych sławy, przekonanych, że wyruszając na Marsa, zyskamy nieśmiertelność."

Nie będę ukrywać, że pierwszy tom francuskiej trylogii niespecjalnie powalił mnie na kolana. Co tu dużo mówić, "Fobos" nie jest dobrze napisaną książką. Już po kilkudziesięciu stronach czytelnik wiedział to, co bohaterowie mieli dowiedzieć się na samym końcu swojego lotu na Marsa. I nie, to nie było zasugerowane, to było wprost powiedziane. Nic więc dziwnego, że miałam swoje obawy, kiedy zabrałam się za tom drugi...

"Jest nas dwanaścioro, głodnych miłości, ufnych, że będzie jak w baśni – „wyprawili wielkie wesele i żyli długo i szczęśliwie” – czyż nie tak kończą się wszystkie piękne opowieści?"

Ku mojemu zaskoczeniu jest zdecydowanie lepiej! W tym przypadku klątwa drugiego tomu nie dotknęła serii, a ja odetchnęłam z ulgą, że autor nie probował poprowadzić schematycznie swojej serii i mogłam się po prostu dać porwać fabule. Pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia Leonor jest najsilniejszym punktem tej historii, choć z wielkim zainteresowaniem śledziłam również losy Harmony oraz Andrew - zwłaszcza przy takim zakończeniu! Wciąż nie do końca rozumiem, jaką rolę odegra kelnerka Cindy, jednak może się okazać, że jeszcze mnie zaskoczy. Niestety fragmenty o Serenie McBee są tak samo straszne, jak były. I to niestety nie w znaczeniu przerażające. Chyba, że przerażająco źle napisane.

"Tak naprawdę nie wiem nic. Z wyjątkiem jednego: jest nas dwanaścioro. Dwanaście żyć. Dwanaście głosów. Zagłosujmy."

Czytając pierwszą część "Fobosa" do pewnego stopnia akceptowałam to, że bohaterowie wypowiadają się jak kukiełki. W końcu byli transmitowani 24/7, więc nic dziwnego, że musieli wypowiadać na głos oczywistości, skróty myślowe oraz zadawać durne pytania, aby coś wytłumaczyć widzom, więc miało się wrażenie oglądania średniej jakości teatrzyku, ale dało się z tym żyć. Na pewno reality show o kolonizacji Marsa jest ciekawsze niż każde inne reality show tego świata. Chyba, że mówimy o Animal Planet... Jednak w tej części bohaterowie o wiele częściej znajdują się poza kamerami, a i tak gadają jak kukiełki w rękach kuglarza, który nie do końca wie, co robi. Zrozumiałabym, że dorosły autor już niekoniecznie potrafi oddać naturę nastolatków, czy już właściwie młodych dorosłych, ale jak czytałam wypowiedzi Sereny McBee to nie wiedziałam nawet, co mam o tym myśleć. Jest to tak sztuczne, że przekracza już wszelkie granice komediodramatu. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Przepraszam, ale ludzie, żywi ludzie, którzy po prostu rozmawiają między sobą, nie robią tego w taki sposób. Nie i kropka.

"Jesteś gwiazdą, Léonor, czerwonym olbrzymem. Ja jestem czarną dziurą, a czarne dziury pożerają gwiazdy, które za bardzo się do nich zbliżą. Mój mrok może pochłonąć twoje światło."

Jednak sam pomysł na tyle mnie ciekawi, że wzdrygałam się tylko z wyżej wspominanego powodu (wyjątkowo często) i czytałam dalej. Gdy teraz o tym myślę, to niekoniecznie wydarzyło się aż tak wiele akcji w drugim tomie. Autor całkiem zgrabnie wyważał szalę tego, co jest istotne i tak początek oraz zakończenie książki opisane są z dbałością o najmniejsze szczegóły. Napięcie da się kroić nożem przy końcówce! Za to reszta "Fobosa" skupia się na najważniejszych, zwrotnych momentach i tak mijające dni zostają tylko podsumowane, czy ledwo wspominane, a i tak wszystko razem tworzy spójną całość. Choć muszę powiedzieć, że przerwy reklamowe mnie dość irytowały. Z jednej strony rozumiem, że nawiązują do sponsorów bohaterów, ale z drugiej, czy to jest naprawdę konieczne? Czy wnosi coś do całości?

"Mam wrażenie, że moje rude loki puchną po obu stronach twarzy – tak, niczym promienie czerwonej gwiazdy, jakby podniosło je do góry coś, co mnie niesie i przekracza, energia, która pozwala mi wznieść się ponad samą siebie i która naprawdę przemienia mnie w olbrzyma. Jak Marcus mógłby zgasić to światło, skoro to on je we mnie zapalił? To światło nie straci blasku."

Drugi tom "Fobosa" jest w pewnym stopniu przewidywalny. Nie tak trudno stwierdzić, jak potoczy się głosowanie, jednakowoż znalazło się tutaj parę momentów, które wywracały nagle akcję do góry nogami, a tego praktycznie nie było w pierwszej części. Zwłaszcza końcówka książki zaprezentuje czytelnikom kilka solidnych cliffhangerów. Tym razem nabrałam apetytu na dalszy rozwój tej historii, zwłaszcza gdy tyle pytań wciąż oczekuje na odpowiedź!

"Nie wiemy, dlaczego szefowie programu już od dwóch godzin trzymają was poza anteną. Nie mamy pojęcia, jaką tajemnicę starają się ukryć przed całą Ziemią i przed nami."

"Fobos. Tom 2" pozytywnie mnie zaskoczył. Czytałam z prawdziwym zainteresowaniem o rozwoju wypadków i jestem niesamowicie ciekawa, jak to wszystko się zakończy. Na to będzie trzeba jeszcze trochę poczekać, ale przynajmniej druga część kosmicznej przygody umili te oczekiwania!

Dwunastu wybrańców z ziemi po pięciu miesiącach kosmicznej podróży znajduje się tuż u celu. Gdyby nie odkryta prawda o tym, co zdarzyło się w marsjańskiej bazie, już pędziliby w stronę czerwonej planety nieświadomi wiszącego nad nimi niebezpieczeństwa. Nadawanie kanału GENESIS zostało jednak wstrzymane, a poza kamerami odbywa się głosowanie, od którego zależą dalsze losy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Potrzebowałam przeczytać coś lekkiego po sesji, więc chwyciłam pierwszą książkę z półki siostry.
Ma ona wydanie oryginalne i polskie i różnica leży właściwie w okładce, ponieważ książka po angielsku oprawiona jest w twardą okładkę, za to obie nie mają wyjustowanego tekstu, co w sumie nie bolało mnie w trakcie czytania, ale sprawdziłam z ciekawości.
Czyta się szybko, godzina lub maksymalnie dwie. Jest mnóstwo zdjęć, choć niektóre nie są zbyt dobre, bo są rozmazane lub słabej jakości. Nie rozumiem do końca sensu w ogóle wykorzystania takich zdjęć, ale to nie jest oczywiście w żaden sposób wina polskiego wydawcy. Właściwie to całkiem fajne, że fani mogli przeczytać tę książkę, nawet jeżeli opowiada właściwie o samych początkach zespołu.
Interesowało mnie parę rzeczy, które poruszono - nagrywanie płyty, granie supportu, kręcenie teledysku, ale zostało to raczej wspominane niż wytłumaczone, a ja jako ciekawska osoba dowiedziałabym się po prostu więcej.
Mam wrażenie, że książka jest lekko bezosobowa - w niektórych momentach czuć po prostu ogromny dystans. Jakby zależało im, aby brzmieć poprawnie - mimo sporej szczerości, w niektórych kwestiach, a przez to ich charaktery mieszały się w jedno. A może inaczej jest po prostu, jak wywiady się ogląda, a nie czyta. Niektóre wypowiedzi się powtarzały. Została zachowana jakaś chronologia wydarzeń, ale wiele rzeczy opisano baaardzo ogólnie, temat szybko urywano i poruszano coś innego. Ciekawa jestem, czy fanom odpowiadała taka forma, czy jak ja chcieliby jednak większego wdawania się w szczegóły niektórych tematów.

Potrzebowałam przeczytać coś lekkiego po sesji, więc chwyciłam pierwszą książkę z półki siostry.
Ma ona wydanie oryginalne i polskie i różnica leży właściwie w okładce, ponieważ książka po angielsku oprawiona jest w twardą okładkę, za to obie nie mają wyjustowanego tekstu, co w sumie nie bolało mnie w trakcie czytania, ale sprawdziłam z ciekawości.
Czyta się szybko,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Co robisz, gdy trzeba dokonać rzeczy niemożliwej? Zwracasz się do osób, które nie mają nic do stracenia. "Kiedy ludzie mówią, że coś jest niemożliwe, na ogół mają na myśli, że jest to mało prawdopodobne". Gdy sześcioro wyrzutków podejmuje się niewykonalnego zdania wiadomo od razu, że naprawdę wiele rzeczy może pójść niezgodnie z planem.

Propozycja wynagrodzenia, które ustawi Cię do końca życia nie pojawia się codziennie. Niewyobrażana fortuna oznacza równie niemożliwe zadanie do wykonania - wliczając w to włamanie do niezdobytej nigdy przedtem wojskowej twierdzy znajdującej się pośrodku lodowej pustyni oraz przechwycenie zakładnika tak cennego, że również wiele innych, niezwykle niebezpiecznych osób pragnie go dorwać. I z tego wszystkiego dobrze byłoby wyjść bez większego szwanku. Do tego zadania potrzebni są ludzie zarówno zdesperowani, co niebezpieczni i nieobliczalni - kto inny podjąłby się bowiem tak jednoznacznie samobójczej misji?

"Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów."

"Szóstka wron" zainteresowała mnie zanim dowiedziałam się, o czym w ogóle jest ta książka. Kolejna seria w Grishaversum? Wydawało mi się, że nic więcej nie potrzebuję do szczęścia po skończeniu oryginalnej trylogii. Jednakże kiedy w końcu przeczytałam opis "Szóstki wron" wzbudził on we mnie mieszane uczucia. Nie wiem nawet, czego dokładnie oczekiwałam, lecz po prostu informacja, że ma być to historia o włamaniu stulecia... Po tym moja ciekawość jakoś tak oklapła.

Zabrałam się jednak za czytanie "Szóstki wron" zaraz po skończeniu "Ruiny i rewolty". Różnica jest znacząca! Po pierwsze mamy nowych bohaterów, w innym miejscu z uniwersum Grisza. Czytelnik ma okazję poznać miasto Ketterdam, leżące na wyspie Kerch, a następnie udaje się na daleką, mroźną północ - do Fjerdy. Dodatkowo ze względu na to, że jest tutaj aż sześcioro bohaterów (choć na razie swoje rozdziały ma tylko pięcioro), narracja zmieniła się z pierwszoosobowej na trzecioosobową. Jednak i tak mamy okazję bardzo dobrze ich poznać!

"Gdyby któreś z was przeżyło, dopilnujcie, żeby chowano mnie w otwartej trumnie. Świat zasługuje na jak najdłuższe obcowanie z tą twarzą."

Jesper to niewątpliwie najzabawniejszy bohater tej serii. Ten chłopak wygląda jak chodzące kłopoty... w które dacie się wplątać z uśmiechem na twarzy. Polubiłam go, choć równocześnie najmniej chwycił mnie za serce. Jednak i tak jest uroczy, zabawny i przewrotny. Ma swoje problemy, słabe punkty, ale potrafi też stanąć na wysokości zadania i nie raz zaskoczyć czytelnika oraz umiejętnie zachęcić innych do zmierzenia się ze swoimi demonami.

Mam jednakowoż pewien problem z "Szóstką wron". Zacznę od tego, że jest to książka, o której na pewno słyszeliście. Możliwe nawet, że już czeka cierpliwie na Waszej półce. Kolejni czytelnicy się zachwycają, wszystkie dziewczyny umierają z zachwytu nad Kazem (#teamMatthias #teamWylan), a jeżeli jeszcze znacie i lubicie trylogię Grisza, to oczekiwania sięgają prawie księżyca. Do tego "Szóstka wron" jest tak popularna, że w tym momencie mnóstwo ludzi jej szuka, ponieważ jest już praktycznie nie do kupienia, a od premiery minęło zaledwie pół roku. Czy się chce, czy nie chce - pojawiają się wymagania. Ja staram sobie nie narzucać oczekiwań, ale wiadomo jak to jest... Czasami się nie da! Zabrałam się więc za nią, przeczytałam i... okazało się, że w porządku - "Szóstka wron" jest dobra, może nawet bardzo dobra jeżeli chodzi o zawiłości fabuły oraz budowanie postaci. Jednak równocześnie jest średnia(/o dobra). Jedna z tych książek, które przeczyta się raz, wciągnie, ale już nie przeżyje, a potem... zapomni.

Nie umiem nawet dokładnie określić, gdzie leży problem, ponieważ "Królestwo kanciarzy" to książka, którą przeżywam już nie od tygodni, a miesięcy. A tutaj po lekturze byłam wręcz rozczarowana - to wszystko?, pytałam samą siebie. Z jednej strony przeskok ze trylogii Grisza, która była bardzo głęboka - w stylu świat do uratowania - do historii bandy wyrzutków, to było niczym skok do lodowatej wody. Może powinnam dać sobie więcej czasu, aby ochłonąć po "Ruinie i rewolcie" (po przeczytaniu "Szóstki wron" bez najmniejszego problemu wiedziałam, że podobała mi się bardziej trylogia Grisza). Może nie powinnam była czytać opisu. A może to fakt, że nie rozumiem zamieszania wokół Kaza. Fabuła była dograna do ostatniej strony, pełno zwrotów akcji, może nawet wstrzymywania oddechu, ale i tak zabrakło mi emocji. A tego już oczekiwałam po książce Leigh Bardugo.

"- To niezgodne z naturą, żeby kobiety walczyły.
- To niezgodne z naturą, żeby człowiek był równie głupi, jak wysoki, a jednak proszę, stoisz tutaj."

Nina jest dla mnie najbardziej swojską postacią w dylogii. Po pierwsze jest Griszą, więc już na starcie jest niczym stara znajoma. Po drugie jest po prostu obłędna. Ma oczywiście swoją własną historię - jest młodą dziewczyną z potężną, niebezpieczną mocą, ale i żołnierką należącą do Drugiej Armii, która pewnego dnia znalazła się w złym miejscu, w bardzo złym czasie. Nina włada bezbłędnie nie tylko swoją mocą, ale i sarkazmem. A w "Królestwie kanciarzy" można również dostrzec jak niezwykle empatyczną i troskliwą jest osobą, ponieważ kiedy wszyscy inni chcą po prostu wyjść z sytuacji (żywo) obronną ręką, to jej zależy, aby również postronne, niewinne osoby nie ucierpiały.

A źle się dzieje w państwie duńskim tj. griszów. To był właściwie jeden z wątków, który najbardziej mnie zainteresował, choć początkowo sprawa z jurdą parem średnio do mnie przemawiała. Jednak w trylogii spojrzenie na świat Griszów było raczej skromne, jednostronne, a tutaj można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy - zaczynając od tego, jak wygląda ich sytuacja na całym świecie, poprzez zdanie postronnych, a kończąc na ich integracji z innymi.

Akcja "Szóstki wron" rozgrywa się dwa lata po zakończeniu ostatniego tomu trylogii Grisza - "Ruiny i rewolty". Leigh Bardugo przyznała, że nową dylogię w świecie Griszów napisała w taki sposób, żeby osoby, które nie czytały jej poprzednich książek mogły z łatwością rozeznać się w tym świecie. Jednak, jako osoba, która w tym momencie przeczytała wszystkie powieści jej autorstwa mogę powiedzieć, że owszem, można zabrać się za "Szóstkę wron", jeżeli nie zaczęło się czytać trylogii Grisza i nie planuje się tego w najbliższym czasie (co według mnie byłoby baaardzo złą decyzją). W innym przypadku (jeżeli zaczęliście czytać któryś z tomów trylogii) pojawiają się informacje, które jednoznacznie sugerują zakończenie poprzedniej serii. Gdybym zaczęła to czytać przed zabraniem się za "Szturm i grom", co prawie zrobiłam, zdenerwowałabym się na siebie, bo dowiedziałabym się paru istotnych rzeczy.

"Zaczęło się od sztormu i w pewnym sensie ten sztorm nigdy się nie skończył. Nina wparowała do jego życia z wiatrem i deszczem, i wstrząsnęła jego światem. Od tamtej pory nie odzyskał równowagi."

Matthias to według mnie najciekawsza postać w dylogii "Szóstka wron", żaden z pozostałych bohaterów nie poruszył mnie tak bardzo. To jaki jest w sytuacji, w której go poznajemy... Poprzez drogę, którą przeszedł, aby się tam znaleźć... Aż do zakończenia "Królestwa kanciarzy"... Młody mężczyzna, który musiał zmienić swój cały światopogląd, ponieważ to w co wierzył, nie było prawdziwe. Niesamowicie skonstruktowana postać. Nie da się przejść obok jego historii obojętnie. Matthias mnie po prostu zafascynował i szczególnie z niecierpliwością oczekiwałam na kolejne fragmenty właśnie z jego punktu widzenia. Choć ciekawie było również spojrzeć na niego oczami reszty bohaterów.

Jednym z najciekawszych aspektów dylogii są więc oczywiste wątki romantyczne, ponieważ z jednej strony mamy każdą możliwą wariację poruszoną w serii, a z drugiej... nie wszystko kończy się tak, jak byśmy to sobie wyobrażali, czy nawet spodziewali się. I to akurat bardzo mi się spodobało, choć również złamało mi boleśnie serce.

"-Jestem biznesmenem - powiedział jej kiedyś. - Ni mniej, ni więcej.
-Jesteś złodziejem.
-Przecież to właśnie powiedziałem, prawda?"

Jest jedna rzecz, która bardzo mi nie przypadła do gustu w "Szóstce wron" - nowe tłumaczenie nazw własnych. W tym momencie mamy na polskim rynku dwie serie ze świata Griszów, z tym samym specyficznym słownictwem, które zostało przetłumaczone... na dwa różne sposoby. Dokładnie tak było z "Igrzyskami" i ich ekranizacją - tłumaczący napisy nie spojrzeli do książki, więc przetłumaczono typowe dla książki słownictwo na nowo. Wyobrażacie sobie, gdyby to się stało z Harry'm Potterem? To byłby koszmar! Niestety przytrafiło się to "Szóstce wron", ponieważ nową serię Leigh Bardugo wydaje inne wydawnictwo. Nie sprawdzono pierwszego tłumaczenia i przełożono nazwy własne serii raz jeszcze w zupełnie inny sposób.

"Szóstka wron" to początek dwutomowej serii, która ponownie została osadzona w świecie Griszów stworzonym przez niesamowitą autorkę Leigh Bardugo. Jeżeli książka Wam się spodobała, to na pewno nie zawiedziecie się jej pozostałą twórczością. A tom drugi dylogii, który ukaże się już wkrótce... to dopiero będzie przygoda.

Co robisz, gdy trzeba dokonać rzeczy niemożliwej? Zwracasz się do osób, które nie mają nic do stracenia. "Kiedy ludzie mówią, że coś jest niemożliwe, na ogół mają na myśli, że jest to mało prawdopodobne". Gdy sześcioro wyrzutków podejmuje się niewykonalnego zdania wiadomo od razu, że naprawdę wiele rzeczy może pójść niezgodnie z planem.

Propozycja wynagrodzenia, które...

więcej Pokaż mimo to