-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2023-03-20
2023-03-07
W końcu udało mi się zakończyć przygodę ze Slammed od Colleen Hoover. „This girl” czytałam po raz pierwszy, podczas gdy dwie poprzednie książki z tej serii poznawałam na nowo (po raz drugi). Niezmiernie cieszę się, że dotrwałam do końca tej lipnej i niezwykle słabej serii. Trzecia część Slammed nie powala, powiem więcej: nie widzę sensu w tym, że powstała, nie wnosi praktycznie NIC do fabuły poprzednich tomów, a wręcz niszczy poprzednie części. To zdecydowanie najsłabsza książka z dorobku Hoover, najsłabsza część serii, którą nie warto nawet zaczynać czytać. Naprawdę.
„This girl” jest zwyczajnym skokiem na kasę. Autorka po raz kolejny nie wniosła nic ciekawego do historii Lake i Willa. Akcja zakrawa o absurd, jest bardzo żenująca, żałosna i niepotrzebna. Przede wszystkim w „This girl” NIC, naprawdę NIC się nie dzieje (no poza kolejnymi chorymi i toksycznymi akcjami Willa i Layken). W tej książce autorka postanowiła powrócić do wydarzeń z poprzednich części w ramach opisania ich perspektywą Willa. Para spędza miesiąc miodowy, podczas którego rozmawiają o początkach swojej znajomości oraz trudnościach, jakie napotkali na początku swojego związku. I niby okej, tylko, że czytelnik nie dowiaduje się niczego nowego, bo wszystkie przedstawione historie to powtórka z lichej rozrywki (którą były dwie poprzednie części). Poprzez opowieść Willa dowiedzieć można było się o jego chorych, drażniących akcjach. Dla mnie cała książka to pójście przez Hoover na łatwiznę – nie miała pomysłu, ale fani chcieli kolejnej części, więc jakieś tam wypociny napisała, ale przy okazji ponownie zniszczyła swoich bohaterów, którzy po tej części są stanowczo antypatyczni. Lake i Will ponownie zachowują się jak rozwydrzone dzieci, a nawet gorzej. Zakończenie serii wolałabym pominąć milczeniem, ale też do tego dojdę.
Will. Co za beznadziejna postać, nie wiem co kiedyś w nim widziałam, naprawdę. Dawno nie miałam styczności z tak dziecinnym i toksycznym facetem. Podczas wspominek mężczyzna wyznaje swojej żonie, że miał do niej pretensje, bo ta chodziła do szkoły, w której ten uczył – sądził, że jest starsza. No okej, ale chyba podczas pierwszego spotkania mógł o to ją zapytać, a nie potem robić dramy. Najbardziej jednak rozśmieszyła mnie sytuacja, w której autorka pokazała, że para idealnie do siebie pasuje – oboje są tak samo drażniący i niedojrzali. Chodzi mi tu o wspominkę nieudanej randki Willa z dziewczyną, do której nic nie czuł i powiedział jej to od razu, bo chciał być fair w stosunku do niej, jak i do Lake. Po usłyszeniu o tym, „dorosła” Lake wścieka się, tupie nóżką (dosłownie!), zamyka się w łazience i ma napad licealnego szału, bo jest zazdrosna – wówczas nie mogła być z Willem, przeżywała to strasznie, a on myślał o innej. Logika left the chat. A jaka była reakcja Willa na wybuch żony? Uderzenie w drzwi łazienki kopniakiem XDDD.
Will to postać niebywale problematyczna, a ta część po raz kolejny opowiadana jest z jego perspektywy, dzięki czemu autorka ponownie przedstawia jego manię kontroli nad Lake. Bo nie wiem w sumie jak inaczej wytłumaczyć jego wahania nastroju – czasem odpychał Layken (bo przecież jest jej nauczycielem i nie wolno tak), by potem w przypływie szału i zazdrości rzucać się na nią, by potem znowu ją odepchnąć i tłumaczyć się chwilą słabości XDD. Ponadto Will miał dosyć poważne priorytety życiowe, zwłaszcza, że los nie oszczędzał mu przykrości i ciężko było mi uwierzyć, że dosłownie po kilku spotkaniach z Layken postanowił zmienić swoje życie, by (nowo co poznaną) dziewczynę zacząć nagle stawiać na pierwszym miejscu, zupełnie nie klei mi się te „romantyczne wyjaśnienie”.
Dawno nie uśmiałam się tyle, co na zakończeniu tej książki. Niebywale przesłodzony finał, który zaprzeczał całemu sensu książki i pozostawił mnie z uczuciem ulgi, że w końcu tę słabą serię skończyłam.
No dobra, to jeszcze chwilka (dosłownie króciutko) o plusach powieści. Uwielbiam Gavina i Eddie. Kolejny powrót do ich życia mnie ucieszył, zwłaszcza, że to o nich powinna być cała ta historia, z chęcią bym ją wówczas przeczytała. To są najjaśniejsze punkty tego badziewia i cieszę się, że autorka chociaż chwilę czasu im poświęciła (stanowczo za mało, no ale). Na plus również rozmowa Willa z Julią i przekonanie ją do przepisania opieki nad Kelem Layken. Jak na niego, to była niezwykle rozsądna i dojrzała prośba, oparta na własnych doświadczeniach, więc za to szacun. I w sumie to tyle z pozytywów.
Podsumowując, naprawdę odradzam sięgnięcie po jakikolwiek z tomów serii Slammed, a już szczególnie „This girl”. Nie sądziłam, że aż tak rozczaruję się twórczością Colleen Hoover. Slammed to książka niewarta waszego czasu, no chyba, że spodoba wam się część pierwsza, to druga jeszcze przejdzie, ale „This girl” raczej już nie. Moim zdaniem autorka powinna zakończyć całą historię pierwszą książką, kolejne dwie części są pisane na siłę, bez żadnego specjalnego pomysłu – są też nudne, co w romansach jest niebywale odstraszającą wartością. No i przedstawiają strasznie toksyczne zachowania (ahh ten Will) i antypatycznych bohaterów, którym nie da się kibicować (tak bardzo drażnią). Cieszę się mega, że Slammed w końcu za mną i mam nadzieję, że kolejne spotkanie z autorką nie sprawi mi aż takiego zawodu.
W końcu udało mi się zakończyć przygodę ze Slammed od Colleen Hoover. „This girl” czytałam po raz pierwszy, podczas gdy dwie poprzednie książki z tej serii poznawałam na nowo (po raz drugi). Niezmiernie cieszę się, że dotrwałam do końca tej lipnej i niezwykle słabej serii. Trzecia część Slammed nie powala, powiem więcej: nie widzę sensu w tym, że powstała, nie wnosi...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-14
Jonathan Auxier pozwolił mi się poznać poprzez wspaniałą powieść „Nan Sparrow i potwór z sadzy” – książkę, która niezwykle mnie ujęła i w wielu fragmentach strasznie wzruszyła, jak też przeraziła swoją brutalnością. Kolejne spotkanie z autorem zupełnie mnie nie zawiodło. „Peter Nimble i magiczne oczy” to niebywale dobra historia, która mocno mną wstrząsnęła. Niby powieść należąca do literatury dziecięcej – ale znowu – przez to, o czym opowiada i jak brutalnie zostały pokazane w niej realia życia głównych, dziecięcych postaci – nie jest to książka dla najmłodszych, a bardziej celuje w młodszą młodzież.
„Petera Nimble’a…” cenię przede wszystkim za niezwykle dobrą, wciągającą i momentami przerażającą historię. Fabuła z jednej strony wydaje się prosta – ot, zwykła przygodówka dla najmłodszych, ale przez sam styl opowiadania historii i tematy, które autor porusza, myślę, że to trudna opowieść, w którą należy niezwykle się wczytać, by zrozumieć jej sens czy po prostu znaleźć w niej coś unikalnego, specjalnie dla siebie. To niezwykle poruszająca historia, którą warto poznać, choć miejscami może wydawać się ona chaotyczna czy zwyczajnie też dziwna.
Jonathan Auxier to bardzo dobry pisarz, którego książki cechują się prostym, bardzo lekkim stylem, prostotą całej historii (poniekąd), a jednak są w stanie mocno oddziałać na czytelnika. Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób autor porusza ciężkie tematy, czy też wprowadza humor – (zazwyczaj) czarny humor, ironię czy sarkazm. Postacie wykreowane przez Auxiera nigdy nie mają lekko w życiu i mimo młodego wieku muszą jakoś radzić sobie w niezwykle mrocznym i brutalnym świecie, którego realia niejednokrotnie wręcz zaskakują swoją krwistością i mrokiem.
Autor nie boi się opisywania przeżyć bohaterów w dosadny i niezwykle makabryczny sposób – nie tracąc przy tym magii i klimatu baśniowego. Książka zaskoczyła mnie również historią i kierunkiem, w jakim zmierzała i ostatecznie finałem, którego się nie spodziewałam. Na pewno sięgnę po drugą część, by przekonać się, co jeszcze Auxier ma mi do zaoferowania. Mam nadzieję, że spełni moje oczekiwania co do treści dalszej historii.
Jonathan Auxier pozwolił mi się poznać poprzez wspaniałą powieść „Nan Sparrow i potwór z sadzy” – książkę, która niezwykle mnie ujęła i w wielu fragmentach strasznie wzruszyła, jak też przeraziła swoją brutalnością. Kolejne spotkanie z autorem zupełnie mnie nie zawiodło. „Peter Nimble i magiczne oczy” to niebywale dobra historia, która mocno mną wstrząsnęła. Niby powieść...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-13
Nigdy nie sądziłam, że książka, którą znalazłam w koszu na promocji w supermarkecie, która zaciekawiła mnie okładką obrazującą wiele makabrycznych szczegółów co do ciężkiej jej treści, kilka lat po premierze odbije się tak szerokim echem na mediach okołoksiążkowych. Jestem pewna, że o historii Ove słyszał już niemalże każdy. Ba, niejednego ona oczarowała. Tak też było ze mną – „Mężczyzna imieniem Ove” Fredrika Backmana wkroczył w rangi moich ulubieńców książkowych i tym samym zostanie ze mną na długo.
Do lektury dzieła Backmana nikt mnie nie musiał przekonywać, przed przeczytaniem wiedziałam jednak, że to historia z gatunku tych cięższych, choć opowiadająca o „zwykłych” trudach życia. Nie spodziewałam się, że z pozoru tak prosta historia, napisana zwykłym, choć mocno sztywnym, charakterystycznym dla pisarzy skandynawskich językiem, niezwykle mnie zachwyci. Nie jestem w stanie opisać słowami jak wielką miłość czuję do tej powieści. Nie mogę również znaleźć żadnej jej wady – bo jak już wspomniałam kilkukrotnie – to historia banalna, zwyczajna, specjalnie tak wyjątkowo i czasem dość schematycznie ułożona – ale jednak ma coś w sobie.
Kreacja bohaterów to majstersztyk – żaden z nich nie został tu dopisany na kolanie, każdy ma jakąś rolę i czuć ich realizm, bo (czasem) otaczamy się ludźmi z takimi charakterami. Ove to postać, do której poczułam sympatię niemalże od pierwszej strony – uwielbiam taki typ bohatera, który jest zrzędą, choć z drugiej strony można zauważyć, że ma ogromne serce. Sama zresztą kilka cech dzielę z tą postacią. W kreacji Ovego podobało mi się również jego poczucie humoru czy umiejętność do przekazywania sarkastycznych odpowiedzi. Cała historia mężczyzny niezwykle mnie poruszyła i wraz z moim przywiązaniem do bohaterów i ich przeżyć, niejednokrotnie wzruszałam się i płakałam. Zakończenie to niezwykle przepiękna sprawa i cieszę się, że w takim kierunku cała historia zmierzała. Książkę zakończyłam z uśmiechem, to był zwyczajnie odpowiedni i piękny finał całej historii.
Uwielbiam każdy aspekt tej powieści, najbardziej jednak to, o jakich tematach opowiada i w jaki sposób przekazuje dane wartości. Niezwykle podobał mi się humor w całej książce, ironia i sarkazm wyciekające z powieści na każdej stronie. Przekazanie w przystępny sposób tak ciężkich tematów – samotności, tęsknoty za zmarłym bliskim, wykluczenia – cudowne po prostu. Na pewno sięgnę po inną twórczość Backmana, już nie mogę się wręcz doczekać. Polecam również szwedzką ekranizację (amerykańską muszę nadrobić, aczkolwiek nie sądzę, by przebiła ten świetny film), niezwykle wierną książce. Zdecydowanie powieść warta swojego hype’u 💙.
Nigdy nie sądziłam, że książka, którą znalazłam w koszu na promocji w supermarkecie, która zaciekawiła mnie okładką obrazującą wiele makabrycznych szczegółów co do ciężkiej jej treści, kilka lat po premierze odbije się tak szerokim echem na mediach okołoksiążkowych. Jestem pewna, że o historii Ove słyszał już niemalże każdy. Ba, niejednego ona oczarowała. Tak też było ze...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-22
Uwielbiam Deadpoola, więc tym bardziej nie mogłam doczekać się kolejnego z nim spotkania, tym razem w zwięzłym, acz bardzo obszernym tomiszczu, który w serii Wielkich Pojedynków od razu przykuł moją uwagę fascynującym i tak pasującym do postaci tytułem.
„Deadpool kontra Deadpool” składa się z czterech opowieści dotyczących różnych wcieleń antybohatera. Tak naprawdę na uwagę zasługują dwa pierwsze opowiadania, bo dwa ostatnie można traktować jako lichy dodatek. W tych historiach zawiera się sama esencja Deadpoola, a więc złożoność, chaos i nielogiczność jego postaci, co sprawia, że to tak fascynujący antybohater. Najemnik nie tylko jest zabawny, bo też przez swoje filozoficzne odchyły czytelnik może zauważyć, jak złożoną postacią jest i jak wiele kosztuje go traktowanie jego osoby jako kogoś gorszego, komu nie należy w żaden sposób ufać. Momentami wręcz przeraża, jak każdy, nawet idealny Kapitan Ameryka wierzący szeroko w bohaterską postawę każdego Amerykanina, nie potrafi dostrzec w Deadpoolu niczego ponad to, co widać na pierwszy rzut oka.
Deadpool jest jedną z moich ulubionych postaci Marvela, a ten chaotyczny komiks o jego przygodach pozwala zapoznać się z jego dość dziwnymi wcieleniami i postawami. Zeszyty pt. „Deadpool zabija Deadpoola” były tak zabawnie smutne, że do tej pory wracam myślami do tych przygód i zgrai Deadpoolów. Zadziwiająco dobry komiks (kreska czasem razi w oczy, jest też mega krwista, brutalna i obrzydliwa, ale pod jakimś kątem intrygująca), polecam.
Uwielbiam Deadpoola, więc tym bardziej nie mogłam doczekać się kolejnego z nim spotkania, tym razem w zwięzłym, acz bardzo obszernym tomiszczu, który w serii Wielkich Pojedynków od razu przykuł moją uwagę fascynującym i tak pasującym do postaci tytułem.
„Deadpool kontra Deadpool” składa się z czterech opowieści dotyczących różnych wcieleń antybohatera. Tak naprawdę na...
2023-01-15
Niezwykle powolna, nużąca książka, która w pewnych aspektach onieśmiela i zachwyca. Nie jest to jednak „moja” książka, zupełnie nie poczułam z nią (prawie) żadnej więzi, a nawet musiałam zmuszać się do jej zakończenia. Od samego jednak początku opowieść przytłacza i wywołuje bardzo różne odczucia, począwszy od zainteresowania, na znudzeniu skończywszy.
To, co wyszło Delii Owens najlepiej, to zdecydowanie przepiękne opisy przyrody, które – choć pojawiały się często – idealnie wkomponowały się w historię oddając najlepiej, jak tylko można, jej tajemniczy klimat. Wy-kreowanie głównych bohaterów niestety zostawia wiele do życzenia i choć – niemalże od początku – kibicowałam Kyi i czekałam, aż jej los zmieni się na lepsze, to wraz z tą zmianą bohaterka momentami była wręcz nie do zniesienia. Jej absurdalne, nie zawsze logiczne zachowania i proste, nic nie wnoszące przemyślenia powodowały, że powieść zaczęła mi się dłużyć. Z kolei przeniesienie akcji bliżej na tematy prawnicze i sądowe zupełnie odebrało książce klimatu, zostało to zrobione wręcz groteskowo. Nie mówię, że nie było ważne dla fabuły – bo było niezwykle istotne, jednak sposób przedstawienia całej sprawy sądowej niezwykle mnie wymęczył. Zakończenie zdecydowanie na plus, bardzo przypadło mi do gustu i stąd leciutko podwyższona ocena.
Mimo wszystko nie jest to zła książka, nie jest również (w mojej opinii) niebywałym arcydziełem. Wiele jej fragmentów mi się podobało, zwłaszcza klimat to strzał w dziesiątkę (zważywszy, że słuchałam tej historii podczas spacerów po roztopionym, styczniowym lesie), jednak z różnych względów nie polubiliśmy się tak, jak mogłoby się to stać. Lekkie rozczarowanie, choć uważam, że książkę tę warto przeczytać, nie żałuję poświęcenia czasu na tą lekturę.
Niezwykle powolna, nużąca książka, która w pewnych aspektach onieśmiela i zachwyca. Nie jest to jednak „moja” książka, zupełnie nie poczułam z nią (prawie) żadnej więzi, a nawet musiałam zmuszać się do jej zakończenia. Od samego jednak początku opowieść przytłacza i wywołuje bardzo różne odczucia, począwszy od zainteresowania, na znudzeniu skończywszy.
To, co wyszło Delii...
2023-01-14
Bez wątpienia to najlepszy komiks jaki czytałam dotychczas w swoim życiu. Nie ma dosłownie niczego, do czego mogłabym się przyczepić, co czyni dzieło Jeffa Lemire’a komiksem wręcz doskonałym, arcydziełem.
Powieść składa się z czterech rozwiniętych historii nazwanych odpowiednio: Witajcie w Nowym Egipcie, Wcielenia, Śmierć i narodziny, Rzeźnik, z czego te dwie pierwsze opowieści są najbardziej obszerne, a dwie ostatnie można traktować jako dodatek do całości („Rzeźnik” najsłabszy z uwagi na to, że to dość starawa historia, jedna z pierwszych o tym bohaterze, ale pasuje do całości dodając pewnego rodzaju „smaczka”, zwłaszcza dla fanów franczyzy). Każda z historii została narysowana zupełnie innym stylem pasującym do różnych alter ego Marca Spectora. Dużo jednak o fabule zdradzić nie mogę, gdyż zniszczyłoby to radość z lektury, jak też historia jest tak zawiła, że wręcz niemożliwością byłoby tego dokonać. Starczy powiedzieć, że Moon Knight to niesamowita postać, niezwykle starannie kreowana i przepięknie przedstawiona (naprawdę szacun za tak świetnie wykreowanego bohatera i przepiękną kreskę).
Jeff Lemire w duecie z Gregiem Smallwoodem przedstawiają wszystko, co w Moon Knightcie najlepsze, ponieważ podczas lektury czytelnik nigdy do końca nie wie, co właśnie zobaczył, o co dokładnie chodzi w przeczytanej historii, a to sprawia, że opowieść jest godna przedstawianego mściciela. A kreska, przepiękne rysunki i dodatki sprawiają, że mimo objętości powieści, ogląda się ją niemalże na raz, nie da się od niej oderwać. Fenomenalna pozycja, która może sprawić, że zatracicie się w świecie Konshu i mitologii egipskiej.
Bez wątpienia to najlepszy komiks jaki czytałam dotychczas w swoim życiu. Nie ma dosłownie niczego, do czego mogłabym się przyczepić, co czyni dzieło Jeffa Lemire’a komiksem wręcz doskonałym, arcydziełem.
Powieść składa się z czterech rozwiniętych historii nazwanych odpowiednio: Witajcie w Nowym Egipcie, Wcielenia, Śmierć i narodziny, Rzeźnik, z czego te dwie pierwsze...
2022-12-25
Zakończenie wspaniałej trylogii opowiadającej o ciekawym i niejednoznacznym bohaterze. Rzecz, która obrazuje, jak jest to świetny komiks (i ogółem cała seria), to fakt, że zmiana scenarzysty oraz ilustratora, z części na część, zupełnie nie jest znaczna i dostrzegalna. Co może oznaczać, że pomysł na całą opowieść został prześwietnie rozplanowany, a do czynienia mamy przecież z mocno spójną historią o pewnym, bardzo skomplikowanym bohaterze. Magia.
Co prawda, trzecia część historii o Moon Knightcie, w porównaniu do dwóch poprzednich, traci lekko na historii, która dla mnie jest mniej angażująca (bardziej to zbiór opowiadań z Moon Knightem w roli głównej), niż przedstawiona w częściach poprzednich, jednak nadal jest to wspaniała opowieść z przepiękną kreską, stanowiąca dobrą realizację wspaniałego pomysłu. Komiks porusza wiele dwuznacznych zagadnień i wchodzi w dość skomplikowany umysł Marca Spectora oraz pokazuje motywacje rządzące Konshu. Czegoś mi w nich zabrakło, by bardziej te historie były dla mnie zaskakujące, choć w niektórych aspektach, ta powieść graficzna to istne arcydzieło, jak każda z części tej historii. Pozostaje mi polecić całą serię, dawno nie widziałam tak wspaniałych ilustracji, świetnie ujętych w różne kadry i tekst, który nie wyjaśniając nic mówi wszystko. W trakcie czytania/przeglądania komiksu bawiłam się przednio, a moje wyobrażenie artystyczne w pełni zostało zaspokojone.
Zakończenie wspaniałej trylogii opowiadającej o ciekawym i niejednoznacznym bohaterze. Rzecz, która obrazuje, jak jest to świetny komiks (i ogółem cała seria), to fakt, że zmiana scenarzysty oraz ilustratora, z części na część, zupełnie nie jest znaczna i dostrzegalna. Co może oznaczać, że pomysł na całą opowieść został prześwietnie rozplanowany, a do czynienia mamy...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-16
Zacznijmy od tego, że kocham retellingi baśni, a im są one bardziej mroczne, tym lepiej. Z tego względu od dawna czaiłam się na tę książkę i w końcu przyszedł na nią odpowiedni moment. „Piękno i bestie” przede wszystkim zostały fantastycznie i pięknie wydane, poczynając od samej okładki i początkowych stron, na ilustracjach w środku kończąc. Od samego początku książka krzyczy, że jest warta przeczytania, poznania nowej interpretacji popularnych bajek i baśni. Gdy już do niej zajrzycie, nie powinniście się rozczarować, ponieważ ilustracje przykuwają oko i tworzą klimat i całą historię, choć oczywiście (jak na zbiór opowiadań przystało) nie wszystkie opowieści i interpretacje autora przypadną Wam do gustu, jak było też w moim przypadku.
„Piękno i bestie” to retelling dwunastu baśni. Wśród nich są historie te bardziej popularne, jak też mniej znane, jak np. Titelitury czy Sinobrody (których obecności w tym zbiorze całkowicie się nie spodziewałam, szczególnie ta druga opowieść w pewien sposób nie do końca pasuje do całości). Każda z tych historii zawiera w sobie wiele mroku i zazwyczaj jej interpretacja wywoływała we mnie wiele dziwnych emocji. Niektóre, jak to często w zbiorach bywa, podobały mi się bardziej, inne zaś mniej, jednak każda z tych baśni miała swój urok. Nie można żadnej z nich odmówić świetnego, mrocznego i brutalnego klimatu. Wielokrotnie autor zaskakiwał mnie swoimi pomysłami i otwartymi zakończeniami baśni sprawiając, że byłam wręcz zdziwiona, że sama na to nie wpadłam rozmyślając o danej historii (w sensie oryginalnej). Powieść zwraca uwagę na logiczne pytania i tworzy rzetelne wnioski o tym, co w życiu ważne. Autor podejmuje się przedstawienia ciężkim problemów swoim stylem poka-zując drugą stronę znanej historii, zmieniając perspektywę, zupełnie odwracając to, co znaliśmy w dzieciństwie. I najważniejsze – nie są to baśnie infantylne, w których bohaterowie dążą do nudnego i ciągle tego samego celu – ale faktycznie mają swoje plany, marzenia i je realizują, choć nie zawsze im się to udaje, jak to w zwykłym życiu bywa.
Niektóre opowieści, jak np. ta o Sinobrodym mrozi krew w żyłach (a już oryginalny materiał był straszny). Ilustracje w książce również zostały dobrane wręcz idealnie, pasują do klimatu danej historii. Ze względu na to, że to zbiór opowiadań, czyli zwyczajnie nierówne historie, całość oceniam na 7/10⭐, jednak myślę, że kiedyś do tych opowiadań powrócę, bo czytało się je niezwykle dobrze, a niektóre z opowiadań (Roszpunka, Czerwony Kapturek, Piękna i bestia czy Jaś i Małgosia) zostały opisane w niezwykle ciekawy i fantastyczny sposób, który mnie przekonuje.
Zacznijmy od tego, że kocham retellingi baśni, a im są one bardziej mroczne, tym lepiej. Z tego względu od dawna czaiłam się na tę książkę i w końcu przyszedł na nią odpowiedni moment. „Piękno i bestie” przede wszystkim zostały fantastycznie i pięknie wydane, poczynając od samej okładki i początkowych stron, na ilustracjach w środku kończąc. Od samego początku książka...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-09
Drugi komiks z serii i tym razem, bardziej spójna opowieść, bo przedstawiona jest w nim jedna historia (powiedzmy, ponieważ ujmuje wiele wątków, które często nie były dla mnie zrozumiałe). Zmiana scenarzysty praktycznie niezauważalna, bo mimo niej nadal komiks ten trzyma się kupy i przepięknie prowadzi dialog z częścią pierwszą, klimat został bardzo dobrze zachowany. Cała historia zaś jest niezwykle krwawa, brutalna, smutna i bardzo ponura. I mimo, że to praktycznie jedna opowieść, momentami wchodziła w takie kierunki i rozwijała wątki, które były dość ciekawe i mylące, ale jednak prześwietne i tak idealnie dobrane do głównego bohatera. W tym szaleństwie jest metoda.
To, co ponownie zachwyca w Moon Kinghtcie to niesamowicie przepiękna kreska. Położenie dialogów, ułożenie kadrów w różny sposób sprawia, że od tej przerażającej historii nie da się oderwać. Graficznie opowieść ta jest zwyczajnie hipnotyzująca, na ten moment to najpiękniejsze komiksy, które czytam/przeglądam. Sposób wykreowania bohatera również fascynujący, w tym komiksie po prostu wszystko do siebie pasuje, puzzle są wspaniale dobierane, a intryga odpowiednio przeciągnięta i rozwijana. Myślę, że do całej serii jeszcze niejednokrotnie powrócę i nadal nie będę w stanie odkryć wszystkich smaczków ujętych w tej historii.
Całościowo, to sprawnie napisany komiks, który nie traci na wartości i zbędnych zastojach, nie skręca w niepotrzebne wątki, praktycznie niczego nie tłumaczy. To opowieść, do której trzeba się przekonać i wsiąknąć w nią z przygotowaniem. Zarówno Wood, jak i Smallwood to geniusze w swoim fachu, a ich spotkanie zaowocowało czymś niezwykle idealnym. Nie mogę się doczekać kolejnej i ostatniej powieści z tej serii, bo praktycznie do niczego nie mogę się tu przyczepić.
Drugi komiks z serii i tym razem, bardziej spójna opowieść, bo przedstawiona jest w nim jedna historia (powiedzmy, ponieważ ujmuje wiele wątków, które często nie były dla mnie zrozumiałe). Zmiana scenarzysty praktycznie niezauważalna, bo mimo niej nadal komiks ten trzyma się kupy i przepięknie prowadzi dialog z częścią pierwszą, klimat został bardzo dobrze zachowany. Cała...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-06
Jedna z najlepszych książek, przeczytanych przeze mnie w tym roku. Książka przy której nie da się przejść obojętnie. Czytając ją towarzyszyło mi milion emocji, czułam ucisk w sercu, łzy leciały ciurkiem, a wulgarne słowa (w stosunku do pewnej jednostki) cisnęły się na usta. To lektura, przy której trzeba co chwilę robić sobie przerwy, by odpocząć od ciężaru emocjonalnego, jaki, ta dość krótka historia, dostarcza. Jest to opowieść wymuszająca na czytelniku łzy, nie wypuszcza ze swoich macek, aż do jej skończenia.
„Dorosła” porusza niezwykle istotne i ciężkie tematy. To potrzebna i druzgocząca opowieść, którą niełatwo się czyta. Autorka stanęła na wysokości zadania poruszając tak trudny problem z wielką delikatnością i szacunkiem. Enchanted Jones jest niezwykle silną kobiecą bohaterką, która mimo młodego wieku, niezwykle wiele przeszła. Co prawda, w niektórych fragmentach może denerwować, jej wybory nie są rozsądne, logiczne a nawet druzgoczące w skutkach, jednak należy pamiętać, że przede wszystkim Enchanted jest nastolatką, która sama musi dojść do pewnych wniosków. Bohaterkę, z racji na jej młody wiek, łatwo omamić, łatwo jest nią manipulować i przez to lektura tej powieści jest tak ciężką przeprawą. Czytelnik w trakcie lektury krzyczy, płacze, wiedząc, że Enchanted w końcu (prawdopodobnie) zostanie uratowana (w jakiś sposób), ale mimo wszystko jej starania i odnajdywanie się w świecie dorosłych niezwykle bolą. Podobało mi się również podzielenie się pasją bohaterki, tzn. dawanie wielu metafor odnoszących się do pływania, które bardzo pasowało – zarówno do klimatu powieści, jak i do wydarzeń, jakie się działy w historii Enchanted.
Mimo emocji, jakie książka wywołuje, czyta się ją szybko. Została podzielona na cztery części, każda z nich napisana z perspektywy Enchanted i przeplatana rozdziałami „wtedy” i „teraz”, przy czym te drugie są dość mylące i wręcz aż do ostatniej strony intrygujące. Ocena byłaby wyższa, gdyby jednak portret głównej bohaterki był zarysowany bardziej szczegółowo, czegoś mi tutaj jednak zabrakło. Zakończenie, choć ciekawe i angażujące, sprawia wrażenie, że zostało napisane naprędce – wszelkie problemy dość szybko znajdują swój finał, spodziewałam się poruszania w innym zakresie. No, ale w ogólnym rozrachunku „Dorosła” to historia, która pozostanie ze mną na długo. To, jakie emocje we mnie wywołała w czasie lektury, było przecudowne i druzgoczące zarazem. Zapewne kiedyś sięgnę po kolejne książki autorki (zwłaszcza, że ma świetny styl), choć na pewno nie szybko zważywszy, ile emocji (bardzo prawdopodobnie) będą mnie kosztować.
Jedna z najlepszych książek, przeczytanych przeze mnie w tym roku. Książka przy której nie da się przejść obojętnie. Czytając ją towarzyszyło mi milion emocji, czułam ucisk w sercu, łzy leciały ciurkiem, a wulgarne słowa (w stosunku do pewnej jednostki) cisnęły się na usta. To lektura, przy której trzeba co chwilę robić sobie przerwy, by odpocząć od ciężaru emocjonalnego,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-30
Niezwykle przyjemny komiks. Patrząc na przepiękne kadry, zdecydowanie najbardziej estetyczny, jaki czytałam/przeglądałam. Pod względem graficznym nie ma sobie równych. Historia jest spójna i mimo, że nie przedstawia wiele treści, dialogów itd. niezwykle porusza wyobraźnię. Od samego początku czuć mroczny, intensywny klimat, który do końca komiksu nie puszcza.
To historia, która bardzo dobrze wprowadza czytelnika w świat Moon Kinghta, przedstawia jego wizję. Ciągle intryguje, zwłaszcza, że niczego nie można być pewnym, pod pewnymi względami, jest to dość mało przewidywalna powieść graficzna. Przedstawiony klimat i ogółem warstwa graficzna to zwykłe arcydzieło, uczta dla oczu, aż nie mogę przestać się zachwycać, tak estetycznie piękny jest ten komiks. Narysowany z dbałością o szczegóły, odnosi się wręcz wrażenie, że my sami jesteśmy też częścią całej historii, tak dobrze zostało to przedstawione graficznie. Mimo, że ma mało dialogów, fabuła dość prosto została zarysowana i idzie w niespodziewane kierunki. Co prawda, to zbiór krótkich historyjek, w pewien sposób łączących się ze sobą, ale mimo wszystko każda niezwykle czytelnika angażuje i nawet na chwilę nie nudzi.
Na pewno sięgnę po kolejne tomy zwłaszcza, że zupełnie nie spodziewałam się aż tak dobrej, przepięknej i klimatycznej opowieści w formie komiksu. Niebywałe zaskoczenie, które, mam nadzieję, w kontynuacji nie zniszczy pozytywnego wrażenia o samym bohaterze.
Niezwykle przyjemny komiks. Patrząc na przepiękne kadry, zdecydowanie najbardziej estetyczny, jaki czytałam/przeglądałam. Pod względem graficznym nie ma sobie równych. Historia jest spójna i mimo, że nie przedstawia wiele treści, dialogów itd. niezwykle porusza wyobraźnię. Od samego początku czuć mroczny, intensywny klimat, który do końca komiksu nie puszcza.
To historia,...
2022-11-28
Przepiękna książka! Przyznam szczerze, że po zapowiedziach spodziewałam się zupełnie czegoś innego, niż to, co dostałam, jednak w żaden sposób nie jestem rozczarowana, a wręcz zachwycam się całością. Autorka zebrała aż 44 opowieści, wierzenia o Nieuniknionej. To temat niezwykle fascynujący, wszak każdy z nas wie, że Śmierć jest tytułową Nieuniknioną rzeczą w naszym życiu. Przez to, opowiadanie o niej nie powinno być dla nas tematem tabu. Pokazanie czterdziestu czterech opowiadań z różnych wierzeń i baśni na świecie, daje do myślenia i pozwala otworzyć oczy na inne opowieści dotyczące Śmierci. To intrygujący i jednocześnie przerażający temat.
„Nieunikniona” to zbiór świetnych, niejednokrotnie wzruszających i łamiących serce, opowieści, które pozwolą czytelnikowi na rozszerzenie horyzontów myślowych odnośnie tematu śmierci. Przede wszystkim, to powieść przepięknie wydana. Dwukropek jest wydawnictwem skierowanym do dzieci, stąd wielka czcionka baśni i ilustracje od niezawodnego Marcina Minora (niby dziecinne, ale wprowadzają idealnie w klimat danej historii). Mimo wszystko nie powiedziałabym, że jest to książka typowo dla dzieci, ponieważ wiele opowiadań jest dość makabrycznych i okrutnych, nawet starszego czytelnika czasem potrafią zadziwić. To też niezwykła dawka smutku, który wylewa się niemalże z każdej historii. Jak to bywa w opowiadaniach – niektóre są lepsze, inne gorsze, ale całościowo to bardzo dobry twór. Zarzuciłabym mu jedno – przez tak dużą czcionkę książka jest obszerna (grubość papieru też dodaje powieści ciężaru), a niekoniecznie ma aż tak dużo treści (niektóre baśnie są maksymalnie na dwie strony). Zważając na ciężką tematykę, jest to zabieg dość dziwny, bo dziecko nie sięgnie po tak wielkie tomiszcze, mimo, że z pewnej strony należy do grupy docelowej tych opowiadań. Przed każdą z baśni autorka przedstawiła cytat, niezwykle pasujący do klimatu i tematyki danego wierzenia. Baśnie opisane są bardzo przystępnym, prostym językiem, nieco spłyconym i infantylnym. Niektóre historie aż proszą się o dalszą część, o więcej szczegółów, które autorka niestety gorzej streściła. Mimo wszystko, książka przeszła niebywale wielki research, niezwykle ważny dla tego tematu.
„Nieunikniona” to zbiór opowieści, do których można powracać co roku, zwłaszcza w okresie listopadowym. Powieść ta niezwykle relaksuje i pozwala na zadumę. Większość opowieści jednak powinno zostać bardziej dopracowanych, nawet jeśli autorka weszłaby w mroczniejsze rejony i książka nie była już skierowana do dzieci. Mimo wszystko polecam, wartościowa lektura na czas jesienny 🤎.
Przepiękna książka! Przyznam szczerze, że po zapowiedziach spodziewałam się zupełnie czegoś innego, niż to, co dostałam, jednak w żaden sposób nie jestem rozczarowana, a wręcz zachwycam się całością. Autorka zebrała aż 44 opowieści, wierzenia o Nieuniknionej. To temat niezwykle fascynujący, wszak każdy z nas wie, że Śmierć jest tytułową Nieuniknioną rzeczą w naszym życiu....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-02
Wspaniały klasyk. Choć krótki, zawiera w sobie wiele uniwersalnych prawd i czyta się go niezwykle przyjemnie. Ja miałam okazję, by sięgnąć w wydaniu dwujęzycznym i zauważyć, w jaki sposób wyglądał oryginał (nie było źle, ale niektóre archaizmy dość ciężkie do zrozumienia, więc tym bardziej szacun dla tłumaczy). I mimo, że fabularnie nie jest to coś wybitnego, to jednak warto znać ten materiał, do którego teraz wiele twórców nawiązuje. W opowiadaniu świetnie wprowadzony został klimat grozy, mroku, przez co nie można oderwać się od lektury. Niektóre fragmenty mrożą krew w żyłach i niezwykle zadziwiają. Kreacja bohaterów na najwyższym poziomie, co sprawia, że do książki można wielokrotnie wracać i odkrywać coraz to inne wartości i dochodzić do różnych wniosków.
Wspaniały klasyk. Choć krótki, zawiera w sobie wiele uniwersalnych prawd i czyta się go niezwykle przyjemnie. Ja miałam okazję, by sięgnąć w wydaniu dwujęzycznym i zauważyć, w jaki sposób wyglądał oryginał (nie było źle, ale niektóre archaizmy dość ciężkie do zrozumienia, więc tym bardziej szacun dla tłumaczy). I mimo, że fabularnie nie jest to coś wybitnego, to jednak...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-17
Świetna powieść, bardzo nietypowa i inna, nie spodziewałam się po niej tak mocnych treści. Od samego początku zadziwia i sprawia, że ciężko się od niej oderwać. Autor podjął właściwą decyzję poddając czytelnika w wątpliwość i przedstawiając rozprawę sądową bez pokazania, kto jest winny i o co dokładnie chodzi w przedstawionej sprawie (a jest to bardzo ciekawy zabieg!).
Opis z tyłu okładki zdradza zdecydowanie za wiele i uważam, że do książki powinno przejść się z marszu, bez znajomości jej treści, nawet krótkiego opisu, mając tylko podstawowe informacje o gatunku czy tematyce ów dzieła. Powieść przedstawiona jest w trzech częściach i w większości składa się z samych opisów, które wgłębiają się w psychikę bohaterów (ciekawe pojęcie odnoszące się do dziedziczenia „genu mordercy”, podobało mi się przedstawienie tego w powieści). Książkę czytało mi się niezwykle szybko, wciągnęła mnie niemalże od razu i nie wypuściła aż do zakończenia. To bardzo ciekawa pozycja, która do ostatniej strony zmusza czytelnika do myślenia (a nawet po jej zakończeniu nie można być pewnym, jakie są właściwe odpowiedzi co do zadanych w książce pytań). Przedstawia wiele wydarzeń w taki sposób, że czytający sam dochodzi do wniosku, w co powinien wierzyć. To też opowieść, do której można wrócić po czasie, by znaleźć jeszcze więcej tropów, ponieważ zakończenie nie udziela nam praktycznie żadnej odpowiedzi, a wręcz odwrotnie, rodzi kolejne pytania. Książka oczywiście posiada kilka mankamentów (jak chociażby narracja Andy’ego momentami jest dziwna i dość żenująca), jednak każdy z zabiegów w warsztacie autora uzyskuje (po czasie) swoje rozsądne uzasadnienie.
Zakończenie powieści jest jednym z lepszych, jakie czytałam w ostatnim czasie. Nie mogę się już doczekać, by sprawdzić w jaki sposób książkę tę przeniesiono na mały ekran (zwłaszcza, że casting jest obłędny). Zdecydowanie polecam lekturę „W obronie syna” każdemu, a zwłaszcza fanom świetnych kryminałów psychologicznych 😊.
Świetna powieść, bardzo nietypowa i inna, nie spodziewałam się po niej tak mocnych treści. Od samego początku zadziwia i sprawia, że ciężko się od niej oderwać. Autor podjął właściwą decyzję poddając czytelnika w wątpliwość i przedstawiając rozprawę sądową bez pokazania, kto jest winny i o co dokładnie chodzi w przedstawionej sprawie (a jest to bardzo ciekawy zabieg!)....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-12
„It ends with us” to pierwsza od dawna książka, która wciągnęła mnie od samego początku, zaintrygowała od pierwszej strony i nie wypuściła dopóki nie przeczytałam zakończenia. To też powieść, którą czytałam z wielkim bólem, radością i poczuciem wielkiego zażenowania. Wszystkie te cechy składają się na utwór, o którym obecnie jest bardzo głośno w internecie, z racji zyskania statusu bestsellera z TikToka.
Colleen Hoover to autorka, której początkowe książki zachęciły mnie do dalszego czytania. Po lekturze „Hopeless”, gdy miałam naście lat, łapałam się każdej powieści wydawanej przez nią. Żadna z nich mnie wówczas nie zawiodła (teraz jak powracam do niektórych to czuję mocne zgrzyty – tak, mam m.in. ciebie na myśli, Slammed). Teraz wiem, że być może zbyt wcześnie rozpoczęłam lekturę tego typu romansów, jednak czasem Hoover zdarza się napisać coś istnie wybitnego. Tak jest z np. „It ends with us”, bo choć książka ma wiele wad, dla mnie stanowi wartościową lekturę. Czuję do niej sentyment, ponieważ wyciągnęła mnie z zastoju czytelniczego i pozwoliła bardzo szybko wkręcić się w całą historię. Powieść ta jest napisana z dwóch perspektyw czasowych, tj. główna bohaterka opowiada wydarzenia z kilku lat wstecz, oraz te obecne dziejące się w jej życiu. Lily Bloom to postać niezwykle ciekawa, mająca swój uniwersalny styl i charakter. Dziewczyna radzi sobie z napotykaną rzeczywistością w swój własny sposób i ma ciekawe pomysły (jak chociażby kwiaciarnia sprzedająca kwiaty w ciemnych barwach). To, do czego można przyczepić się, to zdecydowanie kreacja pobocznych bohaterów. I choć uwielbiam Atlasa, muszę napisać, że jego postać praktycznie w ogóle nie została opisana i ma maks trzy cechy. Z kolei Ryle to pan „idealny” mający w sobie wiele zachowań toksycznych. Jest manipulatorem i osobą, od której wymaga się więcej, jednak ukazanie go w ten sposób niezwykle dobrze zadziałało emocjonalnie (zmiana idealnego bohatera w najbardziej podłego i okropnego człowieka). Jeśli chodzi o przyjaciółkę głównej bohaterki i jednocześnie siostrę Ryle’a, Alyssę, to nie zupełnie zrozumiałam jej motywacje. Pojawia się jako element humorystyczny i robi głupotki, byle tylko popchnąć fabułę do przodu i sprawić, by czytelnikowi szkoda było jej życia i historii Ryle’a (w jednym momencie kobieta mnie zniesmaczyła, stając w obronie brata i mając tak średnie argumenty).
W książce poruszane są ważne problemy w sposób, jaki ma w zwyczaju Hoover, czyli troszkę mało delikatny. Czasem są one spychane na dalszy plan, by zagłębić się w relację bohaterów, a szczególnie by pokazać czytelnikowi kolejny „romantyczny” moment. Problemy te można było inaczej opisać, z większym szacunkiem do czytelnika i ofiar, jednak w ogólnym rozrachunku, dla potrzeb „rozrywki”, można przymknąć na to oko, bo naprawdę „It ends with us” czyta się bardzo szybko. Nie zwracając już więcej uwagi na wiele wad tej książki, była ona dla mnie przyjemną rozrywką, zdecydowanie wartą poznania. Nie jestem przekonana do zrobienia z tej powieści serii, uważam wszak, że miała ona idealne zakończenie, aczkolwiek na pewno sięgnę po kontynuację i sprawdzę, jak wyszła na tle pierwotnej historii i czy był sens w ogóle, by ją tworzyć.
„It ends with us” to pierwsza od dawna książka, która wciągnęła mnie od samego początku, zaintrygowała od pierwszej strony i nie wypuściła dopóki nie przeczytałam zakończenia. To też powieść, którą czytałam z wielkim bólem, radością i poczuciem wielkiego zażenowania. Wszystkie te cechy składają się na utwór, o którym obecnie jest bardzo głośno w internecie, z racji zyskania...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-27
Kolejna opowieść z kolekcji „Wielkich Pojedynków”, tym razem niezwykle istotna i aktualna dla świata MCU, przedstawiająca genezę i motywacje jednego z najsilniejszych przeciwników Avengersów i Strażników Galaktyki. Thanos to postać niezwykle silna, mocna i, zdawać by się mogło, niepokonalna. Niestety, na kartkach tego komiksu czytelnik nie dowie się zbyt wiele o jego mocy i sile, lecz jedynie o tym, jak ten przekonuje o swojej potędze innych przestępców. Tym razem zbiór składa się z dwóch większych opowieści zatytułowanych „Zodiak” i „Grzech pierworodny”, z tym, że Strażnicy Galaktyki występują jedynie w tych ostatnich zeszytach i niewiele tam robią, a bardziej oba komiksy są niezwykle przegadane (w tym pierwszym są jedynie Avengersi i ich starcie z Thanosem i Zodiakiem). Na plus kreska, która faktycznie jest dobra i przykuwająca oko, jednak treść jest ta sama, co w innym komiksie, który miałam kiedyś okazję przejrzeć (jeśli dobrze mi się kojarzy, to któraś z tych historii, chyba druga, została zaprezentowana w serii Guardians of the Galaxy (Strażnicy Galaktyki) Marvel Now!). Mimo wszystko, „Strażnicy Galaktyki kontra Thanos” stanowią bardzo dobrą rozrywkę, komiks czyta/ogląda się niezwykle szybko i przyjemnie, choć nie spełnia on moich oczekiwań co do treści i troszkę rozczarowuje, jednak – jak na rozpoczęcie przygody ze światem Marvela, to idealna pozycja do zapoznania się z nieogarniętym Strażnikami Galaktyki.
Kolejna opowieść z kolekcji „Wielkich Pojedynków”, tym razem niezwykle istotna i aktualna dla świata MCU, przedstawiająca genezę i motywacje jednego z najsilniejszych przeciwników Avengersów i Strażników Galaktyki. Thanos to postać niezwykle silna, mocna i, zdawać by się mogło, niepokonalna. Niestety, na kartkach tego komiksu czytelnik nie dowie się zbyt wiele o jego mocy i...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-13
Ciekawy początek kolekcji, która (prawie) niepostrzeżenie i nagle dotarła do polskich sklepów sieci Carrefour. Zachęcała do kupna ze względu na obszerne tomiszcza i ciekawy zestaw zeszytów w świetnej cenie. Z tego względu warto było zajrzeć do środka całości, by przekonać się, czy jest o co robić tyle szumu. „Avengers kontra Ultron” przedstawia dość ciekawą genezę antagonisty, który przechodzi zaskakującą przemianę ze śmiesznego robota z lat sześćdziesiątych do groźnej inteligencji budzącej postrach do dziś dzień w nowszych komiksach. Jest to komiks bardzo nierówny, jednak cenię go ze względu na pokazanie tych starszych zeszytów, których z pewnością nigdy bym nie przeczytała, jeśli nie ujęto by ich w jakimś większym zbiorze. W tym opasłym tomiszczu znalazło się osiem (w większości) krótkich opowiadań graficznych (Oto...Vision, Nawet Android może płakać, Zdrada, U progu...Armageddonu, ...I walczymy o Ziemię!, Choćby Piekło stanęło na drodze!, ...Gdzie anioły boją się stąpać, Ultron na zawsze). Najbardziej ujęła mnie historia przedstawiona w zeszycie „Nawet Android może płakać” zwłaszcza, że ostatni kadr przeszedł już do historii. Podobało mi się również przedstawienie Wandy i jej walki w salonie lustrzanym, Wanda to niezwykle silna bohaterka. Ogółem rzecz biorąc, historia przedstawiona w komiksach jest ciekawa zważywszy na to, jak dawno powstała, autorzy mieli świetne pomysły, które na przestrzeni lat dobrze rozwijali. Mogłoby się obyć bez kilku personalnych wycieczek, topornych wątków, infantylnych uwag i akcji oraz żenujących opinii, które nic do powieści nie wnosiły, jednak w jakiś sposób skłaniało to do dalszego czytania (niepotrzebne tłumaczenie wszystkiego czytelnikowi, tego co się dzieje i dlaczego). Niestety, powieść ta jest również pełna błędów, logicznych i ortograficznych, nie przeszła odpowiednio redakcji. Kolekcja „Wielkich Pojedynków” to świetna seria dla osób, które (podobnie jak ja) dopiero co rozpoczynają swoją przygodę z tym uniwersum. W dość prosty i zazwyczaj ciekawy sposób przedstawia perspektywę różnych superbohaterów z tego świata. Myślę również, że doświadczeni czytacze Marvela również znajdą coś dla siebie, więc może być to kolekcja skierowana do każdego. Jestem ciekawa, jak w kolejnych tomach tematy się rozwiną, w zależności od bohaterów, jakich będą przedstawiać. Ogółem, jest to mega fajna sprawa i serdecznie polecam lekturę, nawet jeśli nie znacie Ultrona, bądź (tak jak ja) za nim nie przepadacie.
Ciekawy początek kolekcji, która (prawie) niepostrzeżenie i nagle dotarła do polskich sklepów sieci Carrefour. Zachęcała do kupna ze względu na obszerne tomiszcza i ciekawy zestaw zeszytów w świetnej cenie. Z tego względu warto było zajrzeć do środka całości, by przekonać się, czy jest o co robić tyle szumu. „Avengers kontra Ultron” przedstawia dość ciekawą genezę...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-29
„Point od retreat”, podobnie jak „Slammed” czytałam już dawno temu (dokładnie 29 maja 2015 r.) – w innej okładce, przetłumaczonym na język polski tytule i z zupełnie odwrotnymi odczuciami. Książkę oceniłam wówczas bardzo wysoko z pozytywną notą (zresztą, podobnie jak jej poprzedniczkę, tj. 9/10⭐). Tym razem jednak, po dokonaniu rereadu ponownie widzę wiele wad tej powieści, która zwyczajnie mi się nie podobała, nie sprawiła mi przyjemności z czytania, a wręcz strasznie zanudziła i wymęczyła.
Minęły cztery miesiące odkąd matka Lake i Kela, Julia, zmarła. Layken i Will nadal są parą, mieszkają jednak osobno, w domach naprzeciwko siebie. Starają się dać dobry przykład braciom wychowując ich najlepiej, jak potrafią. Lake z Eddie za jakiś czas zamierzają wyjechać na studia, Will z kolei chce dokończyć studia magisterskie. Niedługo zakończy się okres karencji w związku pary, czas roku, na który oboje zgodzili się korzystając z rady Julii. Para planuje dzień przekroczenia nieprzekraczalnej granicy od dawna, nie wiedząc jednak, że los szykuje im wiele zawirowań i nie pozwoli na kompletne szczęście.
Książka tym razem napisana jest z perspektywy Willa, autorka podzieliła ją na dwie części z racji wydarzeń jakie dzieją się w jej trakcie, by zatrzymać czytelnika w napięciu. Zazwyczaj to dość ciekawy zabieg, w tym jednak wypadku zupełnie nie trafiony. W powieści występuje kilka „notatek”, suchych myśli, które Will pisze za radą swojego ojca, jednak motyw ten w trakcie historii został zupełnie porzucony i nie służył w żadnym, konkretnym celu, notatki nadal się pojawiały, ale nic nie znaczyły dla rozwoju wydarzeń. Przez wykorzystanie perspektywy Willa czytelnik mógł pogłębić się w punkt widzenia mężczyzny i nie było to dobre, zważywszy, że bohater stał się jeszcze bardziej toksyczną postacią, niż w części pierwszej. Do tej pory uważam, że ta historia powinna zakończyć się w „Slammed” i dalsze tomy zupełnie nie potrzebnie powstały, ot skok na kasę, bo ani bohaterowie nie przechodzą poważnych zmian w swoich zachowaniach, jak też akcja nie posuwa się zanadto naprzód, nie przedstawia konsekwencji wielu głupich decyzji.
Historia przedstawiona w tej części zmierza zupełnie donikąd. W trakcie książki niezwykle się nudziłam, bo cała akcja powieści jest strasznie naciągana i zwyczajnie można było ją zmieścić w poprzedniej części na kilkunastu stronach. „Point of retreat” można streścić do kilku zdań, mianowicie: Lake i Will nie mogą doczekać się, aż w końcu przekroczą granicę i pójdą ze sobą do łóżka (ciągle o tym gadają, jakby to była najważniejsza rzecz pod Słońcem, a przypomnijmy, że bohaterowie podjęli się ważniejszego wyzwania, niż budowania związku na przekraczaniu granicy), ale po drodze okłamują się nawzajem, odpychają i zaczynają rozważać, czy w ogóle powinni kontynuować swój związek. Cała książka opiera się na niezrozumieniu perspektywy drugiej strony i ciągłych fochów obu dorosłych postaci, przy czym oboje zachowują się strasznie dziecinnie. Jak w części pierwszej, tak i ta kończy się szczęśliwie, z tego też względu nie mogę pojąć z jakiej racji powstała część trzecia, która pewnie także nie wniesie do tej historii niczego nowego i ciekawego.
Pomijając wszystko wyżej, „Point of retreat” pełne jest bezsensownych akcji, przeciągniętych do granic możliwości, które mają na celu jedynie zachowanie czytelnika przy dalszej lekturze. Wszystko byłoby okej (istnieją przecież takie książki, które mimo braku akcji i naciąganych wydarzeń są ciekawe), gdyby nie to, że opisy w powieści i sposób jej napisania to zwyczajny dramat. Czyta się to niezwykle źle, zwłaszcza, że książka powstała stosunkowo niedawno, bo w 2015 roku. Dialogi obecne w powieści wołają o pomstę do nieba, nikt tak nie prowadzi rozmów w prawdziwym życiu.
Bohaterowie zostali wykreowani beznadziejnie, są wręcz papierowi i jednowymiarowi, autorka mimo kolejnej części nie rozwinęła ich zupełnie, a to sprawia, że ich problemy są dla mnie wręcz śmieszne. Bez dwóch zdań, najgorszą postacią jest Will. Mężczyzna wykazuje wiele toksycznych zachowań wciąż zmuszając Lake, by od niego nie uciekała, próbuje manipulować jej uczuciami nie pozwalając, by miała własne zdanie na dość nieciekawe kwestie. Przykładem może być sytuacja z wazą z radami od Julii – Will trzyma ją u siebie w domu, bo w razie problemów (które oczywiście się pojawiają) Lake miała sposobność, by natrafić na niego i być może mężczyzna przekona ją do swoich racji i Lake zauważy, jak fantastycznego faceta posiada. Albo sytuacja z Vaughn (która swoją drogą jest tak dobrą postacią z niewykorzystanym potencjałem, a pojawia się tylko po to, by zrobić jakąś dramę, o której szybko autorka i wykreowane przez nią postacie zapominają) – Will postanawia nie mówić Lake, że teraz czasem widuje się ze swoją byłą, która go odwiedza w domu, no bo po co, skoro już z nią nie chodzi, a chce spotykać się z Lake, by w końcu móc przekroczyć granicę (typie, zastanów się nad sobą). Lub moment gdy odłącza dziewczynie akumulator, by zmusić ją do rozmowy (wow, dojrzałe bardzo panie nauczycielu). Layken również jest nieznośna – gdy coś idzie po nie jej myśli, tupie nóżką i strzela gigantycznego focha. A fochać się potrafi bardzo długo i właściwie o wszystko. Z lepszych postaci – nadal uwielbiam Eddie i Gavina. Uważam, że CoHo powinna więcej czasu poświęcić tej parze i o niej napisać kolejną książkę. Spodobała mi się również postać Kierstin, a jej relacja z Eddie to czyste złoto (choć nie powiem, czasem nastolatka drażniła swoją dorosłością nad wyraz).
„Point of retreat” ma kilka fragmentów, które mnie poruszają i wywołują pozytywne odczucia, jak np. scena w szpitalu, podczas której Will przekonuje Kela, że zawsze będzie jego rodziną, jego bratem (choć ten motyw mógłby bardziej wybrzmieć, gdyby tylko autorka bardziej się postarała go rozwinąć, a skrócić problematykę romantyczną). Podobał mi się również wątek związany z Eddie i Gavinem, liczę, że w ostatniej części będą opisani częściej. Powieść przestawia też dość poruszający problem – radzenie sobie ze swoim życiem łącząc je z wychowywaniem własnego rodzeństwa (w tym przypadku brata). Lake w pewnym momencie zadaje Willowi poważne pytania, i szczerze mówiąc, nie rozumiem dlaczego tak nikłe odpowiedzi przyjmuje z wielką radością (zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Will praktycznie nic o niej nie wie i ich związek opiera się na bardzo wadliwych fundamentach, co niejednokrotnie w tekście pokazano, jak np. scena w szpitalu gdzie nie zna o swojej ukochanej PODSTAWOWYCH danych).
Druga części serii Slammed to książka będąca moim kolejnym rozczarowaniem. Pokazuje ona, jak bardzo na przestrzeni lat, mój gust czytelniczy i podejście do niektórych tematów, się zmienia. Reready czasem łączą się z gorzkimi emocjami i tak było w tym przypadku. Chcę już przeczytać ostatnią część, by mieć tę całą serię już za sobą (nie nastawiam się jednak pozytywnie). Nie polecam 🙃.
„Point od retreat”, podobnie jak „Slammed” czytałam już dawno temu (dokładnie 29 maja 2015 r.) – w innej okładce, przetłumaczonym na język polski tytule i z zupełnie odwrotnymi odczuciami. Książkę oceniłam wówczas bardzo wysoko z pozytywną notą (zresztą, podobnie jak jej poprzedniczkę, tj. 9/10⭐). Tym razem jednak, po dokonaniu rereadu ponownie widzę wiele wad tej powieści,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-20
Finał Thora Gromowładnego jest dość ciekawym tworem. Z jednej strony strasznie rozczarowuje ze względu na słabą, nudną i przewidywalną akcję, brak wyróżniającego się, silnego i trudnego do pokonania antagonisty, z drugiej zaś satysfakcjonuje (głównie przez poruszane problemy ekologiczne i relację Thora z Midgardem). Dość niejednoznaczny komiks, który ponownie czyta/ogląda się niezwykle szybko i przyjemnie. Tym razem do swej roli powrócił duet Aaron-Ribić, jednak efekty nie są tak świetne, jak mogłyby być.
To, co najbardziej zachwyca w tej części to stosunek Thora Gromowładnego do Ziemi, zwanej przez niego Midgardem. Nadal czuje do niej pozytywne emocje i przywiązanie ze względu na to, jakich ważnych (dla niego) ludzi na niej poznał. Chce za wszelką cenę obronić ją przed niebezpieczeństwem, najpierw z ręki koszmarnej korporacji energetycznej Roxxon, potem (wraz z wnuczkami Córami Gromu) z łap okrutnego Galactusa, pożeracza planet. W większości część graficzna komiksu jest zrobiona z wielkim wyczuciem, idealnie wkomponowana została w klimat i ducha głównego bohatera, Thora, jednakże czasem, a zwłaszcza w ostatnich zeszytach, kreska strasznie zmienia się na gorsze. Ostatnie strony są tak chaotyczne i zwyczajnie brzydko narysowane, niepasujące do poprzednich zeszytów. To sprawia, że mimo ciekawej historii, kilka grafik zniszczyło mi całe dobre odczucia odnośnie tego tomu. Akcja w tej części nie dzieje się szybko, bardziej nacisk położono na kwestie filozoficzne, ekologiczne i za to na pewno plus. Ogółem czytało się bardzo przyjemnie i szybko. Ciekawym aspektem było również zakończenie, w którym przedstawiono genezę złoczyńcy z poprzedniego tomu, pokazano jego motywację i przeszłość, przez którą stał się potworem.
Finał Thora Gromowładnego jest dość ciekawym tworem. Z jednej strony strasznie rozczarowuje ze względu na słabą, nudną i przewidywalną akcję, brak wyróżniającego się, silnego i trudnego do pokonania antagonisty, z drugiej zaś satysfakcjonuje (głównie przez poruszane problemy ekologiczne i relację Thora z Midgardem). Dość niejednoznaczny komiks, który ponownie czyta/ogląda...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kolejna książka, co do której mam mieszane uczucia. Chciałam ją przeczytać już od dawna, ponieważ niezwykle interesuje mnie film stworzony na jej podstawie, jak również lubię twórczość Kinga. Autor niejednokrotnie zaskakuje mnie swoją wybujałą (i czasem wręcz absurdalną) wyobraźnią. Niestety, muszę szczerze przyznać, że „Misery” jest dla mnie rozczarowaniem. Niektórych akcji, jakie się wydarzyły w książce, nie sposób zapomnieć, zważywszy na to jakie wrażenie na mnie wywarły.
A więc po kolei. Przede wszystkim, King zawsze podnosi wysoko poprzeczkę, niemalże do granic przyzwoitości. Tym razem jednak niektóre pomysły pisarza były niebywale obrzydliwe. Sama koncepcja na fabułę książki zdawała się bardzo prosta, ot nic odkrywczego, zwłaszcza, że poniekąd w początek opowieści bardzo prosto jest uwierzyć. Powieść zaczyna się realistycznie, jednak dalsza jej część, praktycznie całość książki, jest zwyczajnie absurdalna i obrzydliwa. King bardzo mocno przeciągnął fabułę na nic nieznaczące fragmenty, które tylko nużyły i przedłużały całość – niektóre momenty ciągną się jak flaki z olejem, nie zmierzając praktycznie donikąd. Autor wyszedł ze świetnego założenia, bo postać Annie Wilkes, zagorzałej fanki powieści obyczajowych o Misery, zdobyła już status kultowej bohaterki. Nic dziwnego, ponieważ to bardzo dobrze zbudowana postać, ponieważ poznając ją czytelnik wyczuwa od samego początku, że coś w niej jest niepokojącego, a dalsze akcje i jej odchyły bardzo do niej pasują tworząc krwistą bohaterkę, psychopatkę, której czytelnik faktycznie się boi. Jej przemyślenia niejednokrotnie powodowały u mnie gęsią skórkę i wewnętrzny niepokój. Autor stworzył naprawdę świetny portret psychologiczny tej postaci.
Moim największym zarzutem do tej powieści jest kreacja głównego bohatera. Paul Sheldon to postać miałka, bardzo nudna, która nie ma praktycznie żadnej pozytywnej cechy w sobie. Jego przemyślenia są obrzydliwe, do tego stopnia, że czasem musiałam przerywać lekturę. Ciekawiła mnie dalsza część, ale nie mogłam przedłużać lektury, bo nie udawało mi się znieść wynurzeń Paula, które często nie miały żadnego sensu, były po prostu o niczym. Ciężko mi było mu kibicować, choć nie zasłużył na los, jaki King mu sprawił w tej książce. Nie podobał mi się jego stosunek do kobiet, jego roszczeniowa postawa i ogólnie sposób myślenia.
Przechodząc do akcji, to ponownie muszę powiedzieć, że była w pewien sposób fascynująca, wciągająca, choć niektóre rozwiązania fabularne niebywale absurdalne. Logika dawno opuściła tę książkę i do tej pory nie wiem o co chodziło w niektórych scenach tej powieści. Niemniej, podziwiam Kinga za pewne momenty z tej książki, które spowodowały u mnie szybsze bicie serca, zaskoczyły mnie i sparaliżowały. Jest to jedna z niewielu powieści króla grozy, która naprawdę mnie przestraszyła. Klimacik był naprawdę świetny, napięta atmosfera nie raz i nie dwa zatrzymywała mnie w akcji powieści i sprawiała, że słuchałam dalej próbując przekonać się do całości.
Pomijając strach, główną emocją, która towarzyszyła mi podczas lektury (a właściwie słuchania tej książki, w papierze możliwe, że bym się poddała) było obrzydzenie. Wiele akcji, tematów, wątków podjęte w tej powieści było zwyczajnie odstraszających i obrzydliwych. Ponadto King opisywał to zbyt dokładnie, co tylko podwajało ohydność przedstawianych wydarzeń.
Na pewno obejrzę film z Kathy Bates, zwłaszcza, że uwielbiam tę aktorkę, a produkcja zdobyła status kultowej, jednak do książki nigdy nie powrócę. King jest autorem specyficznym, ale niedługo będę musiała zabrać się za nadrabianie niektórych pozycji z jego twórczości, niestety „Misery” nie mogę polecić nikomu, no chyba, że nie obrzydzają was tak prosto i szczegółowo opisywane dziwne koncepcje.
Kolejna książka, co do której mam mieszane uczucia. Chciałam ją przeczytać już od dawna, ponieważ niezwykle interesuje mnie film stworzony na jej podstawie, jak również lubię twórczość Kinga. Autor niejednokrotnie zaskakuje mnie swoją wybujałą (i czasem wręcz absurdalną) wyobraźnią. Niestety, muszę szczerze przyznać, że „Misery” jest dla mnie rozczarowaniem. Niektórych...
więcej Pokaż mimo to