-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-04-16
2024-05-26
W dzisiejszych czasach, w sobie szybkich i znacznie mniej zawodnych mediów elektronicznych, zanika upodobanie do wymieniania się pocztą tradycyjną. W Świecie Dysku rolę listów papierowych praktycznie w całości przejęły wieże nadawcze, zwane sekarami, a jednak do bólu pragramatyczny rządzący Ankh-Morpork lord Vetinari zleca wielokrotnemu przestępcy – Moistowi von Lipwigowi reaktywowanie na w poły martwego Urzędu Pocztowego. Nie mając wielkiego wyboru, nasz bohater, mając za kuratora sądowego golema Pompę, przyjmuje to zadanie, nieoczekiwanie znajdując w nim coś na kształt życiowego wyzwania, które porywa go bez reszty.
Nie sądzę, by Sir Terry wiedział wiele o Polsce, a jednak trudno się nie uśmiechnąć, czytając o hałdach niedoręczonej poczty, nadgorliwym przestrzeganiu regulaminu czy stereotypowo ujętych rodzinach pocztowców. Autor w bardzo uniwersalny, niestety również bardzo prawdziwy sposób obnaża wady działania urzędów publicznych niejako wskazując na to, że dopiero zaangażowanie kogoś spoza systemu, potrafi do tych instytucji wnieść powiew świeżości i ruszyć zastałą machinę biurokracji. Terry Pratchcett odwołuje się też w swojej grotesce do prywaciarzy, a także samej idei demokracji. Wiele uwagi przypisanej jest także manipulacji, wizerunkowi i znaczeniu symboli oraz podobnie jak w „Prawdzie” czy „Kosiarzu” – wiary ludzi w to, w co chcą wierzyć.
W zabawny, na swój sposób mocno przerysowany sposób uderza też w wartość waluty i kolekcjonerstwo. Naprawdę cudownie czytało się fragmenty o zbieraczach szpilek, czy w późniejszym czasie – pocztowych atrybutów. Wspaniale ujęte są sentymentalne aspekty poczty tradycyjnej, bez unikania wyszczególnienia wad tego środka przekazu.
Jak to u Pratchetta bywa, groteska przeplatana jest bardzo wzruszającymi, trafnymi życiowo analogiami, osobistymi tragediami bohaterów oraz błyskotliwą oceną psychologicznych i socjologicznych aspektów społeczeństwa. Główny wątek romantyczny mi zupełnie nie przypadł do gustu. Zamysł autora w tym względzie jest dla mnie raczej jasny, a jednak panna Dearheart wydaje się mi bardzo płaską postacią, której nie potrafię lubić ani nawet żywić wobec niej jakichkolwiek emocji. Widać, że najwięcej uwagi i kreatywności przypadło na tworzenie sylwetki Moista oraz golemów. Spotkamy w tym tomie także przedstawicieli straży miejskiej czy lokalnej gazety, ale są to role epizodyczne.
„Piekło pocztowe” to jedna z lepszych książek sir Terry’ego Pratchetta, do której chętnie wracam. Mimo związku z bohaterami z innych tomów, można uważać ją za względnie niezależną pozycję ulokowaną w Świecie Dysku i polecić ją komuś, kto chce zacząć przygodę z twórczością tego autora. Bo warto go poznać i warto o nim mówić.
Dopóki o kimś się mówi, pozostaje żywy w naszej pamięci.
GNU Sir Terry Pratchett.
W dzisiejszych czasach, w sobie szybkich i znacznie mniej zawodnych mediów elektronicznych, zanika upodobanie do wymieniania się pocztą tradycyjną. W Świecie Dysku rolę listów papierowych praktycznie w całości przejęły wieże nadawcze, zwane sekarami, a jednak do bólu pragramatyczny rządzący Ankh-Morpork lord Vetinari zleca wielokrotnemu przestępcy – Moistowi von Lipwigowi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-08
Do świata, który wyczarowała dla nas Marta Mrozińska zaprosiły mnie dobre opinie o książce. Chwytanie się debiutanckiej powieści to zawsze pewne ryzyko, ale tym razem popłaciło.
Świat słowiańskich demonów został w tej pozycji przedstawiony w bardzo zgrabny sposób. Autorka nie zsyła na nas od razu deszczu potworów, czarownic czy dawnych rytuałów, budując napięcie stopniowo oraz stosując bardzo duży wachlarz rozbieżności pomiędzy doświadczeniami i umiejętnościami poszczególnych bohaterów. Stykamy się przez to z odczuciem podobnym do tego, jakiego mogą doświadczać osoby występujące w tej historii.
Co jest prawdziwe i ile znaczenia mają dawne wierzenia? Gdzie kończy się baśń, zabobon czy przyzwyczajenie, a wkracza mistyczna siła?
Elementy fantastyczne wprowadzone przez autorkę nie dominują nad historią. Są jej nierozerwalną częścią, filarem głównego wątku fabularnego, ale nie zagłuszają emocji i decyzji, które będą podejmować postacie, a zwłaszcza główna bohaterka – Bora.
Borę trudno jednoznacznie lubić, muszę przyznać, ale nie jest to absolutnie żaden zarzut do postaci. Przeciwnie – to bardzo sensownie wykreowana osoba, która postanowiła nie być ofiarą i wziąć życie w swoje ręce, nierzadko wykazując się przy tym brutalnością czy brakiem empatii. Narzucona przez nią tarcza w wielu przypadkach buduje bardzo dobry dramatyzm sytuacyjny i z ciekawością można śledzić rozwój poszczególnych relacji.
Po raz kolejny ponarzekam na wulgaryzmy. Po co? Odnoszę wrażenie, że wielu polskich twórców stawia teraz na to, że polska mowa nie może bez nich funkcjonować, z czym ja się absolutnie nie zgadzam. To dla mnie jedyny autentycznie duży minus języka powieści. W moim odczuciu współczesne „rzucanie mięsem” dodatkowo zabijało klimat quasi-starosłowiańskich realiów. Dobrze, że nie było iż aż tak wiele, jak mogłoby być.
Zakończenie zaskakuje. Zostało zbudowane na bazie bardzo zgrabnej, logicznej pętli przypadków, o których czytamy pod koniec powieści. Domyka historię tak, że czuje się zarówno satysfakcję, jak też chce sięgnąć po drugą część.
No to kiedy druga część? Ja czekam.
Do świata, który wyczarowała dla nas Marta Mrozińska zaprosiły mnie dobre opinie o książce. Chwytanie się debiutanckiej powieści to zawsze pewne ryzyko, ale tym razem popłaciło.
Świat słowiańskich demonów został w tej pozycji przedstawiony w bardzo zgrabny sposób. Autorka nie zsyła na nas od razu deszczu potworów, czarownic czy dawnych rytuałów, budując napięcie stopniowo...
2024-04-20
W wojnie nie ma niczego wzniosłego. W wojnie nie ma niczego szlachetnego. W wojnie nie ma niczego honorowego.
Na polu bitwy, w błocie, chłodzie, z odciskami na stopach i pustym brzuchem dopominającym się o napełnienie czymkolwiek wszyscy jesteśmy tacy sami, sprowadzeni z piedestału idei do roli walczących o przetrwanie.
W tym tomie przenosimy się do Borogravii, państwa znanego z umiłowania do prowadzenia konfliktów, które argumentują na wszelaki możliwy sposób. Chociaż w powieści pojawia się kilka znanych nam postaci – np. Samuel Vimes czy Angua ze straży albo przedstawiciele gazety Ankh-Morpork, można tę książkę traktować jako względnie niezależne dzieło. Bez znajomości Świata Dysku, umknie nam część smaczków, ale spokojnie zrozumiemy trzon fabuły.
W typowej dla swojej twórczości ogromnej dozie absurdu, tutaj skupionej przede wszystkim na kontekście polityki i religii, jako narzędzia kreującego doktryny społeczne, autor po raz kolejny obnaża schematy, którymi kieruje się społeczeństwo. Stawia nas także przed wieloma ważnymi, w moim odczuciu, pytaniami o tożsamość, samoświadomość i możność decydowania o swoim losie w skali mikro i makro. Dużo uwagi poświęconej jest motywowi oczekiwań ludzi wobec siebie nawzajem, z uwzględnieniem ról jakie są nam narzucone lub sami przybieramy i zmianom w tych oczekiwaniach wobec potencjalnej zmianie ról i okoliczności.
To przede wszystkim także wiecznie aktualna historia o ludziach, którzy decydują o życiu i śmierci innych ludzi. I o ludziach, którzy pozwalają lub muszą na to pozwalać.
Książka w pewnym momencie wrzuca nas w totalne koło absurdu, którego szczegółów nie mogę wam zdradzić, nie psując wam radości z odkrywania tego samemu, jednocześnie stanowiące komediowy ton znany nam ze Świata Dysku, jak też naturalne podbicie kuriozalności sytuacji, w jaką ludzie wtłaczają siebie nawzajem. Autor także praktycznie wprost obnaża hipokryzję, wcale nie wybielając osób, które padają jej ofiarą.
W moim odczuciu jest to jedna z najlepszych książek Sir Terry’ego Pratchetta. Na pewno sięgnę po nią ponownie za jakiś czas.
Dodam jeszcze, że wampir uzależniony od kofeiny skradł moje serce.
W wojnie nie ma niczego wzniosłego. W wojnie nie ma niczego szlachetnego. W wojnie nie ma niczego honorowego.
Na polu bitwy, w błocie, chłodzie, z odciskami na stopach i pustym brzuchem dopominającym się o napełnienie czymkolwiek wszyscy jesteśmy tacy sami, sprowadzeni z piedestału idei do roli walczących o przetrwanie.
W tym tomie przenosimy się do Borogravii, państwa...
2024-03-03
Nauka płynie z przeszłości. Co powiedzielibyśmy samemu sobie sprzed kilku, kilkudziesięciu lat mając wiedzę taką, jaką mamy dziś? Jak spojrzelibyśmy na przemiany w społeczeństwie?
To co dla jednego pokolenia jest ognistą chwilą przełomu, pełną nadziei i planów, dla przyszłych generacji może stanowić przestrogę, inspirację lub pozostać jedynie rzuconym na wiatr prochem zatartych w pamięci zdarzeń.
Pamiętajmy o tych, którzy walczyli za przekonania. Pamiętajmy o tym, jacy byliśmy.
Pamiętajmy Sir Terrego Pratchetta. Chociaż nie ma go już wśród nas, jego spojrzenie na społeczeństwo pozostaje często bardziej niż aktualne.
Nauka płynie z przeszłości. Co powiedzielibyśmy samemu sobie sprzed kilku, kilkudziesięciu lat mając wiedzę taką, jaką mamy dziś? Jak spojrzelibyśmy na przemiany w społeczeństwie?
To co dla jednego pokolenia jest ognistą chwilą przełomu, pełną nadziei i planów, dla przyszłych generacji może stanowić przestrogę, inspirację lub pozostać jedynie rzuconym na wiatr prochem...
2024-03-04
Pośród istot kolorowego świata pełnego fantazyjnych kształtów i magii kolorów ląduje kosmiczny pojazd ludzkiego grzechu chciwości i pychy. Rasa ludzka nawiązuje kontakt z obcą cywilizacją z ciężkimi butami i bronią wkraczając w nieznany obszar. Gwałt i przemoc oraz brak porozumienia wyzwalają w człowieku agresję i potrzebę walki o przetrwanie.
Kto jednak pozostaje agresorem? Metaforyczna bestia z dzikiej krainy czy człowiek, wkładający rękę w jej paszczę, by dotknąć kła?
A co jeśli stwór uciekł z klatki?
Sama koncepcja „Edenu” porusza bardzo ważny i wiecznie aktualny temat hierarchii społecznej, dyktowanej potrzebami danej grupy. To też opowieść o ciężkim tąpnięciu w radioaktywny, raniący obie strony obszar zakłóconej różnokulturowym kodowaniem komunikacji. Czy genialna?
Nie. Mi niestety, zabrakło w tej powieści czegoś, co wyróżniałoby ją na tle innych historii o nieznanych rasach, lądowaniu na obcej planecie i walki o przetrwanie. Większa część tej historii bazowała na przedzieraniu się przez trudny teren i odpieraniu zagrożeń przez członków załogi. Ostatnie rozdziały bardziej dawały do myślenia i zostawiały już w podświadomości nutę oderwaną od sztampowości pozostałej części powieści, ale dla mnie to trochę za mało.
Podobno od „Edenu” warto zacząć, żeby rozpocząć przygodę z twórczością Stanisława Lema. Jeśli szukacie porządnie napisanej powieści science-fiction, byś może ten wybór Wam podpasuje. Ja oczekiwałam czegoś, co pociągnie moją uwagę lub serce mocniej w stronę tego kawałka świata fikcji, ale niczego takiego nie odnalazłam w tej pozycji.
Pośród istot kolorowego świata pełnego fantazyjnych kształtów i magii kolorów ląduje kosmiczny pojazd ludzkiego grzechu chciwości i pychy. Rasa ludzka nawiązuje kontakt z obcą cywilizacją z ciężkimi butami i bronią wkraczając w nieznany obszar. Gwałt i przemoc oraz brak porozumienia wyzwalają w człowieku agresję i potrzebę walki o przetrwanie.
Kto jednak pozostaje...
2024-02-08
Waleczna orczyca zarzuca swoje krwawe przygody, żeby założyć kawiarnię.
Brzmi nieco trywialnie, brzmi jak powieść na jesienny deszczowy wieczór, który można miło spędzić przy książce, kubku kawy i zapomnieć się w prostej, przyjemnej historii na odprężenie.
Czy to jednak sedno tej powieści?
Pierwsze strony uderzają brutalnością wizji zarzucanego przez Viv życia na rzecz tego nowo wybranego, a potem czytelnik torpedowany jest raczej nudnawą częścią o zakładaniu biznesu. Najgorszym, co mogłabym w tym momencie zrobić, byłoby porzucenie tej historii, która tak jak kawiarnia, ewoluuje w coś bardzo ciekawego i bardzo nieoczywistego, kiedy tylko pierwsze napary zostają zaserwowane gościom lokalu.
Przede wszystkim „Legends & Lattes” (czytałam w oryginale) to historia o otwieraniu się, bądź nie na drugą osobę. To historia różnorodności, płaszczy i masek jakie przywdziewamy, by przetrwać w społeczeństwie, nie dać się zranić, a jednocześnie dać sobie szansę i zaryzykować. Czy tylko ryzykownym biznesem?
Powieść jak ulubiony dodatek do kawy, przemyca fragmentami otuchy bardzo prawdziwe i surowe emocje, z jakimi będą mierzyć się i w różny sposób okazywać barwni bohaterowie – a w historii jest ich niemało i każdy zasługuje na osobne rozpatrywanie. Nie poznajemy ich do końca, zostając z niedopowiedzeniami i ruchomym cieniem, jaki rzuca za sobą szyld sklepu z łączącym istoty naparem.
A poza tym jest to także bardzo dobra, bardzo urocza powieść na nie tylko jesienny wieczór, który można miło spędzić przy książce i kubku kawy, by zapomnieć się w ich aromacie, głębi oraz pozostawionym na języku posmaku.
Waleczna orczyca zarzuca swoje krwawe przygody, żeby założyć kawiarnię.
Brzmi nieco trywialnie, brzmi jak powieść na jesienny deszczowy wieczór, który można miło spędzić przy książce, kubku kawy i zapomnieć się w prostej, przyjemnej historii na odprężenie.
Czy to jednak sedno tej powieści?
Pierwsze strony uderzają brutalnością wizji zarzucanego przez Viv życia na rzecz...
2024-01-14
Zima, która rozpoczęła się już w pierwszym tomie cyklu, rozpostarła swoje długie skrzydło na dalsze losy Sofji. Cień padający na bohaterów powieści, padł niestety i na mój entuzjazm, gasząc płomień, który wskrzesiła „Alef”. To już nie to samo.
W drugim tomie świat oglądamy wpierw oczyma Tymiana, później zaś Sofji. Ta pierwsza część w moim odczuciu wypadła zdecydowanie słabiej, choć żadna nie skradła mi serca. Być może miałam zbyt wielkie oczekiwania po poprzedniczce.
W „Aurorze” na mroźnej północy, gdzie toczą się losy bohaterów, gaśnie praktycznie cały ogień rozkrzesany baśniowością, mistycyzmem i magią – w tym jej mrocznymi aspektami poprzedniego tomu. To co wcześniej mnie urzekało tajemniczością i niedopowiedzeniami, tutaj odkrywałam w sposób znacznie bardziej dosłowny. Zaginęła gdzieś tajemniczość raków, zatrważająca groza dyktowana przez gobliny, po których nie wiadomo czego można się spodziewać, czy niedopowiedziany aspekt dwoistej natury zawodu kata. Mamy do czynienia z przygodówką, okraszoną fantastyką i surowością życia człowieka zesłanego w niewolę.
Miałam wrażenie, że koncepcje przeplatały się w sposób bardzo chaotyczny i o ile do „Alef” pasowało mi niedookreślanie pewnych spraw, tutaj urywanie ich w pół drogi trochę męczyło mnie w odbiorze. Przesłanie było dla mnie jasne, ale nie czarowało, nie urzekało i nie grzmociło mnie emocjonalnie tak jak w poprzednim tomie.
Sporo motywów znałam już z twórczości Pratchetta – rozwinięto koncept rozkazów wkładanych do głów golemów czy idei bycia niewidocznym dla społeczeństwa, co stosowała nierzadko znana ze Świata Dysku Susan Sto Helit. Szkoda, że nie poszło to w jakąś pokraczną, wynaturzoną stronę, która czymś by mnie zaskoczyła.
Wielkim minusem była dla mnie także zatrważająca ilość wulgaryzmów, włożonych w usta bohaterów. O ile byłam w stanie jako tako przymykać oko na ich ilość w poprzednim tomie, tutaj czułam się mocno zdegustowana i byłam bliska zarzucenia czytania tylko z tego powodu.
Na plus wybija się jak zwykle doskonały warsztat autora. Uważam, że Radek Rad świetnie żongluje słowem i maluje niesamowite akapity swoją kreatywnością pisarską. Zbudowane przez niego zdania czyta się z przyjemnością (o ile nie są przesiąknięte przekleństwami). Niewielu znam pisarzy, którzy piszą tak zgrabnie i z takim wyczuciem.
Czy odradzam? To zależy. Powieść z pewnością spodoba się wielu odbiorcom i jest kontynuacją losów bohaterów z pierwszej części. Jeśli jednak zachwycała was tajemnica, uroki i mroki rzucane na świat znany z „Alef”, możecie być rozczarowani lekturą drugiego tomu.
Zima, która rozpoczęła się już w pierwszym tomie cyklu, rozpostarła swoje długie skrzydło na dalsze losy Sofji. Cień padający na bohaterów powieści, padł niestety i na mój entuzjazm, gasząc płomień, który wskrzesiła „Alef”. To już nie to samo.
W drugim tomie świat oglądamy wpierw oczyma Tymiana, później zaś Sofji. Ta pierwsza część w moim odczuciu wypadła zdecydowanie...
2024-02-18
To absolutnie świetna pozycja przygodowo-fantastyczna, przy której czytaniu będą dobrze bawić się nie tylko dzieci, ale i dorośli. Pozwala zaśmiewać się do łez, balansując na humorze absurdu i czarnym, pozwala też na refleksję i smutek.
Świat powieści to zarówno bajkowa kraina, w której chlebowe ludki tańczą na piekarskiej ladzie, jak też miejsce, w którym ludzie cierpią jak i w naszym otoczeniu, głodują lub nawet umierają, gdy doprowadzą organizm na skraj wyczerpania.
Sama intryga jest zmyślna, ale poprowadzona w sposób wyjątkowo prosty. No ale jest to książka dla dzieci i taka miała być, by płynnie poprowadzić czytelnika przez dzieje losu czarodziejki Mony i jej przyjaciół.
Dostałam w prezencie, przeczytałam i nie żałuję. Zakwas Bob będzie dla mnie inspiracją do kreatywnych gier, które prowadzę.
To absolutnie świetna pozycja przygodowo-fantastyczna, przy której czytaniu będą dobrze bawić się nie tylko dzieci, ale i dorośli. Pozwala zaśmiewać się do łez, balansując na humorze absurdu i czarnym, pozwala też na refleksję i smutek.
Świat powieści to zarówno bajkowa kraina, w której chlebowe ludki tańczą na piekarskiej ladzie, jak też miejsce, w którym ludzie cierpią...
2024-01-27
Ależ to było zaskoczenie.
Sięgając po tę pozycję, spodziewałam się lekko okraszonej mrokiem przygodówki, w której zatli się romans, trochę intryg i spisków, a wszystko spowije mgła tajemniczej magii.
I to dostałam, ale też o wiele więcej.
Rzeczywiście początek powieści może sugerować, że mamy do czynienia z powieścią jakich wiele, może nawet nieco wpadającą w nurt książek młodzieżowych, skupiającą się na miłości między dwojgiem bohaterów i rozwojem mocy głównej bohaterki.
Tak jednak jak historia posuwa się naprzód, tak też wciąga czytelnika w wykreowany przez tajemniczą istotę Koszmar. Budowane przez autorkę napięcie sprawia, że ciężko się od tej pozycji oderwać. Wiele kwestii da się przewidzieć, ale brnięcie przez kolejne etapy działań bohaterów i tak sprawia wiele przyjemności z odbioru lektury.
Zakończenie niby częściowo przewidywalne, ale jednocześnie szokujące pod kątem emocjonalnym. No i co mi pozostaje – muszę zapolować na drugim tom.
Ależ to było zaskoczenie.
Sięgając po tę pozycję, spodziewałam się lekko okraszonej mrokiem przygodówki, w której zatli się romans, trochę intryg i spisków, a wszystko spowije mgła tajemniczej magii.
I to dostałam, ale też o wiele więcej.
Rzeczywiście początek powieści może sugerować, że mamy do czynienia z powieścią jakich wiele, może nawet nieco wpadającą w nurt książek...
2024-01-05
„Alef” to moja druga podróż poprzez prozę Radka Raka. Mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że autor będzie się od tej pory zaliczać do moich ulubionych. Po raz kolejny zupełnie wsiąkłam w zaczarowany świat jego opowieści o społeczeństwie.
Pierwszy tom serii to podróż kolejno poprzez budzącą się do życia wiosnę uczuć, spalanie w ich gorącym żarze, ubłocone pluchą serca pełne rozpaczy i żałoby, aż wreszcie zimowy lód, który zarówno skuwa lodem ulice miasta, w którym przychodzi żyć głównej bohaterce, jak też znieczula serca i daje ukojenie ciału, obitemu przez ludzi… o sercach nim skutych.
To mroczna opowieść, która wciąga bez reszty w ciemność uliczek i mistycyzm, mnogość odwołań do naszej kultury i historii, ale też krąg niedopowiedzeń. Autor wrzuca nas w świat, przypominający znany nam krajobraz, zniekształcony jednak i ubarwiony na swój pisarski, tchnięty weną sposób. Chociażby wizja niedookreślonych, pozostawiających miejsce dla wyobraźni czytelnika żyjących w społeczeństwie raków, przyprawiała mnie o bardzo pożądaną gęsią skórkę i pewnego rodzaju ekscytację, jaką być może odczuwały również wyimaginowane „panny”, podatne na ich uroki.
Magia tryska zewsząd w tej historii, tak jak przytłacza w niej ciężar człowieczeństwa, różnorako odbijający się na losach bohaterów. Autor nie boi się trudnych tematów i jeśli sięga po moralizatorstwo, wkłada je wyłącznie w usta swoich bohaterów, nadając im unikalne charaktery, a czytelnikowi zarysowując wydarzenie z wielu perspektyw. Chociaż początkowo brakowało mi na przykład dokładniejszego opisu nauki czarodziejstwa, po przeczytaniu całości uznałam, że wynikało to z przystawienia lupy uwagi do ważniejszego dla całej powieści obrazu – co innego było lekcją dla bohaterów tej historii.
To pierwsza od dawna książka, która pochłonęła mnie prawie bez reszty. Mam nadzieję, że drugi tom pozostawi po sobie nie mniejsze wrażenie.
„Alef” to moja druga podróż poprzez prozę Radka Raka. Mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że autor będzie się od tej pory zaliczać do moich ulubionych. Po raz kolejny zupełnie wsiąkłam w zaczarowany świat jego opowieści o społeczeństwie.
Pierwszy tom serii to podróż kolejno poprzez budzącą się do życia wiosnę uczuć, spalanie w ich gorącym żarze, ubłocone pluchą serca...
2023-12-16
Myślę, że nie będę daleka od prawdy mówiąc, że „Złodziej czasu” to powieść chaotyczna, pełna wielu dziwacznych w odbiorze zakrzywień i pozornie nie pasujących do siebie elementów. Poszatkowana.
I denerwowało mnie, i nie miało dla mnie sensu. Męczyło momentami.
Aż dotarłam do końca książki i zrozumiałam, że składowe akcji nachodzą na siebie warstwami, Przenikając wzajemnie w myśl idei czasu jako wartości wymyślonej przez człowieka i perspektywy zależnej od punktu odniesienia. Wtedy zrozumiałam, jak błyskotliwa jest to pozycja, jak przemyślana i złożona.
A zakończenie było jednym z najbardziej romantycznych jakie kiedykolwiek przeczytałam
Myślę, że nie będę daleka od prawdy mówiąc, że „Złodziej czasu” to powieść chaotyczna, pełna wielu dziwacznych w odbiorze zakrzywień i pozornie nie pasujących do siebie elementów. Poszatkowana.
I denerwowało mnie, i nie miało dla mnie sensu. Męczyło momentami.
Aż dotarłam do końca książki i zrozumiałam, że składowe akcji nachodzą na siebie warstwami, Przenikając wzajemnie...
2023-12-25
Tam gdzie bogowie dzielą łupy, tam pod osłoną nieśmiertelności, piękna i doskonałości większego planu kryją się brutalność, zdrada czy wady – do złudzenia przypominające ludzkie.
W mitologii nordyckiej nie brakuje motywów, które dobrze znamy chociażby z opowieści o wierzeniach dawnych Greków czy Egipcjan, chociaż bogowie północy wydają się bardziej skłonni do utraty części siebie dla osiągnięcia wymiernych korzyści.
Gaiman mistrzowsko nakreślił te opowieści, wprowadzając czytelnika w świat olbrzymów, pijackich uczt i wiecznie naginanych paktów.
Tam gdzie bogowie dzielą łupy, tam pod osłoną nieśmiertelności, piękna i doskonałości większego planu kryją się brutalność, zdrada czy wady – do złudzenia przypominające ludzkie.
W mitologii nordyckiej nie brakuje motywów, które dobrze znamy chociażby z opowieści o wierzeniach dawnych Greków czy Egipcjan, chociaż bogowie północy wydają się bardziej skłonni do utraty części...
2023-02-09
Sięgając po „Shadows between us” jako jedną z pozycji nominowanych w plebiscycie LubimyCzytać, miałam nadzieję na coś przełomowego i naprawdę dobrego. Jestem graczem gier fabularnych, a intrygi są jednym z ulubionych motywów przewodnich rozgrywek, w jakich uczestniczę. Skuszona opisem, ostatecznie… pozostałam porzucona z potrzaskanymi złudzeniami.
Nie była to dobra pozycja.
Zacznijmy od tego, że nawet jak na pozycję młodzieżową (tak bowiem ją plasuję), jest to powieść, niestety, bardzo nielogiczna. Nie przeszkadzało mi zupełnie to, że dobro nie zawsze musi zwyciężać – wolę, kiedy w powieściach dominuje sprawiedliwość, ale życie takie nie jest, więc ten akurat element nie stanowił dla mnie problemu. Problemem była dla mnie skrajna naiwność i płaskość postaci. Ich motywacje i podejście do siebie nawzajem jawiły się koszmarnie liniowo, a większość decyzji wydawała się zupełnie pozbawiona sensu i niespójna z absolutnie niczym. Bohaterowie nie mieli też absolutnie żadnego instynktu samozachowawczego, chociaż szumnie prawiła o tym praktycznie cała koncepcja i narracja. Największą wagę autorka przywiązała do opisu strojów – widocznie to ją ciekawiło najbardziej. Niestety, to również mnie nie porwało. W obliczu ciągnącej się jak flaki z olejem fabuły, naprawdę nie obchodziła mnie długość rękawiczek głównej bohaterki czy kolor jej sukienki.
Plusy? Chyba tylko przesłanie, że każdy może być panem lub panią swego życia i powinien szukać szczęścia niezależnie od opinii innych na temat tego, jak powinno ono dla nas wyglądać. Niestety, mądry morał przykrywała próżność jednej lub więcej postaci z tej historii, więc i tu wielkiego czaru koniec końców nie ma.
Przeczytałam w ramach wyzwania i nauki języka angielskiego, bo sięgnęłam po tekst oryginalny. Żałuję, że nie zdecydowałam się na zakup czegoś innego. Dawno nie było mi tak bardzo obojętnie nad jakąś książką.
Nie zapamiętam, nie wrócę myślami po napisaniu tej opinii.
Nie polecam. Można znaleźć coś bardziej porywającego.
Sięgając po „Shadows between us” jako jedną z pozycji nominowanych w plebiscycie LubimyCzytać, miałam nadzieję na coś przełomowego i naprawdę dobrego. Jestem graczem gier fabularnych, a intrygi są jednym z ulubionych motywów przewodnich rozgrywek, w jakich uczestniczę. Skuszona opisem, ostatecznie… pozostałam porzucona z potrzaskanymi złudzeniami.
Nie była to dobra...
2023-11-01
Imperium złota to ostatnia część cyklu o Dewabadzie i klimat tego nieuchronnego końca widać w pierwszych spojrzeniach bohaterów i słychać w ich wypowiadających tekst na papierze ustach. Przewija się także przez ich myśli, a czytelnikowi nie pozostaje nic innego jak razem z nimi do tego kresu dotrwać.
Naszpikowana zwrotami akcji, niełatwymi emocjami i wyborami fabuła, nie pozwala na długo oderwać się od lektury. Kilkusetstronicowe, wydane małą czcionką tomiszcze w ogóle nie przeraża, bo kolejne zdania czyta się po prostu świetnie. Jest to bardzo miłe zaskoczenie po średnim tomie drugim tego cyklu.
Powieść czaruje baśniowością, w każdym tego słowa znaczeniu. Obok słodyczy miłości, altruizmu, uroczych stworzeń nazywanych „Morelka” i oddania braterskiego, serwuje nam prawdziwą grozę zła, które drzemie w drugiej osobie. Antagoniści, choć nie czarno-biali, są warci swoich tytułów i dokonywane przez nich wybory nierzadko wywołują na plecach gęsią skórkę u czytelnika. Bardzo ciekawie przedstawia się też dobieranie sojuszników przez protagonistów – ci również nie są wolni od wad, a zawierane z nimi pakty wymuszają przelewanie krwi i poświęcenie. Wyjątkową grozą przejmują tajemniczy maridowie, mieszkańcy wód Egiptu, o których „człowieczeństwie” można toczyć długie dyskusje – nie wiem czy można ich polubić, ale z całą pewnością dodają do powieści wiele waloru fabularnego.
Bohaterowie od początku do końca niosą na barkach ciężar swoich doświadczeń, które zmieniają ich, motywują i niszczą, zależnie od ich rodzaju, czasu i okoliczności. Każda z głównych postaci jest unikalna i ma swój charakter, wyraźnie odróżniający ją od pozostałych oraz przekonania, mające wpływ na szereg decyzji.
Nie mam nic więcej do dodania. Nie jest to wolna od wad, książka mego życia, ale miała w sobie wszystko to co lubię. Dobre fantasy z ciekawą fabułą i świetnymi zwrotami akcji. Polecam.
Imperium złota to ostatnia część cyklu o Dewabadzie i klimat tego nieuchronnego końca widać w pierwszych spojrzeniach bohaterów i słychać w ich wypowiadających tekst na papierze ustach. Przewija się także przez ich myśli, a czytelnikowi nie pozostaje nic innego jak razem z nimi do tego kresu dotrwać.
Naszpikowana zwrotami akcji, niełatwymi emocjami i wyborami fabuła, nie...
2023-10-17
Zadurzona w „Zakonie Drzewa Pomarańczy” bardzo ucieszyłam się na wieść, że powstał prequel do tej powieści. Uradowana w końcu zdobyłam go w bibliotece i niestety… przeżyłam spore rozczarowanie.
Akcja tej powieści rozgrywa się na kilkaset lat przed wydarzeniami z „Zakonu…”. Mamy do czynienia z wydarzeniami opisywanymi z perspektywy kilku różnych krain i kilku różnych bohaterów. W teorii losy te splatają się, w praktyce… w pierwszym tomie wydarza się to w sposób bardzo znikomy. Skala zjawisk jest na tyle globalna, dla stworzonego przez autorkę uniwersum, że zahaczki te ledwie się o siebie ocierają. Być może rozwija się to w drugim tomie, do którego już nie dotarłam i nie dotrę.
Szybkość akcji to kolejny minus. Czekałam kilkaset stron, by wydarzyło się w niej cokolwiek gwałtowniejszego, by po przeczytaniu tej sceny poczuć znów jak cała skumulowana energia, napięcie znika gdzieś w niebycie, zastąpione wątkami obyczajowymi.
Wątki obyczajowe rozpisane są nieźle. Nie porwały mnie, ale nie mogłabym na nie za bardzo narzekać. Niestety, brak im impetu, więc zadowolą one przede wszystkim tych, którzy chcą w spokoju poczytać sobie o losach wykreowanych postaci. Praktycznie żadna relacja nie zaskakuje i nie zmienia swojego charakteru.
„Dzień nastania nocy” polecam najgorliwszym fanom twórczości Samanthy Shannon. Autorka wykreowała naprawdę ciekawy świat i cechuje się dobrym piórem. Seria jednak, w moim subiektywnym odczuciu nijak się ma gatunkowo do „Zakonu Drzewa Pomarańczy”. Niewiele w niej przygody czy przewrotek fabularnych. Można poczytać dla relaksu w jakiś jesienny wieczór. Przy moich zaległościach czytelniczych nie zdecyduję się na sięgnięcie po drugi tom, bo książka nie zainteresowała mnie na tyle, by się tego podjąć.
Zadurzona w „Zakonie Drzewa Pomarańczy” bardzo ucieszyłam się na wieść, że powstał prequel do tej powieści. Uradowana w końcu zdobyłam go w bibliotece i niestety… przeżyłam spore rozczarowanie.
Akcja tej powieści rozgrywa się na kilkaset lat przed wydarzeniami z „Zakonu…”. Mamy do czynienia z wydarzeniami opisywanymi z perspektywy kilku różnych krain i kilku różnych...
2023-10-17
„Piąty elefant” to w moim odczuciu jedna z lepiej rozpisanych i jedna z piękniejszych historii, jakie stworzył Sir Terry Pratchett. Bez pytania wciąga czytelnika w mądrą i bardzo poruszającą opowieść o tożsamości i poczuciu przynależności.
Jakie znaczenie dla społeczności krasnoludów ma pradawna kajzerka? Czy symbol to znak naiwności? W czym tkwi siła grupy i co może ją skonsolidować?
Czy wilkołak porozumie się i z ludźmi, i wilkami? Czy jest pół wilkiem pół człowiekiem? Jak to jest stać na granicy dwóch światów i nie przynależeć w pełni do żadnego z nich?
Gdzie stoi piąty elefant, kiedy Dysk podtrzymują już cztery słonie?
Z tymi pytaniami pozostawiam Was przed lekturą. Poszukiwanie odpowiedzi na te i inne zagadnienia stanowi prawdziwą ucztę dla duszy czytelnika, który poszukuje niebanalnej, słodko-gorzkiej treści.
„Piąty elefant” to w moim odczuciu jedna z lepiej rozpisanych i jedna z piękniejszych historii, jakie stworzył Sir Terry Pratchett. Bez pytania wciąga czytelnika w mądrą i bardzo poruszającą opowieść o tożsamości i poczuciu przynależności.
Jakie znaczenie dla społeczności krasnoludów ma pradawna kajzerka? Czy symbol to znak naiwności? W czym tkwi siła grupy i co może ją...
2023-10-25
Podchodziłam do tej powieści dwa razy. Z pewnością nie jest to lektura do poduszki i nie zawsze pasuje do czasu, który chcemy jej poświęcić. Po pierwszym zarzuceniu słuchania (zaznajamiałam się ze słuchowiskiem Audioteki), fabuła mimo wszystko została mi w głowie i po paru latach odezwała się we mnie chęć powrót do tej przygody. Po tym czasie wywarła na mnie duże wrażenie.
Powieść ma zupełnie inny wymiar niż film "Łowca androidów" (który swoją drogą uwielbiam), w moim subiektywnym odczuciu znacznie głębszy, mocniej poruszający wątki psychologiczne i społeczne. Specyficzna narracja wciąga jak seans wgłąb własnej świadomości
Co do minusów - wizja futurystycznego świata przedstawionego okazała się mało trafna, i to niestety widać, słychać i czuć. Samo słuchowisko nagrane w genialnej obsadzie aktorskiej miało swoje niedociągnięcia techniczne - momentami trudno było ustawić optymalną głośność, która pozwalałaby słyszeć dobrze wszystkie dialogi, by nie zostały one zakrzyczane przez inne lub zbyt ekspansywną muzykę (świetną, jeśli mowa o kompozycjach!).
Podchodziłam do tej powieści dwa razy. Z pewnością nie jest to lektura do poduszki i nie zawsze pasuje do czasu, który chcemy jej poświęcić. Po pierwszym zarzuceniu słuchania (zaznajamiałam się ze słuchowiskiem Audioteki), fabuła mimo wszystko została mi w głowie i po paru latach odezwała się we mnie chęć powrót do tej przygody. Po tym czasie wywarła na mnie duże...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-22
Skąd pochodzą bohaterowie? Zewsząd. Dlaczego? Ponieważ zostać może nim każdy, jeśli tylko popchnie go ku temu kapryśne koło przeznaczenia.
Piękny sielski obraz życia na wsi dość szybko zostaje rozdarty przez niespodziewane zagrożenie, a kilkoro żądnych przygód bohaterów powieści, niby hobbici z Shire, muszą udać się w podróż i pokonać roztaczającą się nad światem ciemność.
Uważaj, czego sobie życzysz – jak to mówią. Naruszona nić losu tym mocniej swoimi drganiami napędza kołowrotek losu, a zamiast prostej koszuli pasterza owiec, utkana zostaje szata wojownika.
Autor nawiązuje w powieści do wielu innych, legendarnych wręcz dzieł. Wprawne oko czytelnika wyłapie odwołania chociażby do twórczości Tolkiena, legend arturiańskich czy motywów biblijnych.
Pozycja spodoba się fanom opisów przyrody, bo tych jest tu naprawdę wiele i niekiedy cała akcja staje dęba, żeby czytelnikowi zarysowany został obraz wiejskiej krajobrazu. Zaraz później przyspiesza z pełną mocą, dostarczając wrażeń miłośnikom mocniejszych wrażeń. Mi osobiście bardzo podobał się nurt nieustającego pościgu i motyw osaczenia. Kogo przez co lub przez kogo – tego nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy.
Czy książka była według mnie szalenie odkrywcza? Nie. Niemniej, ciekawym rozwiązaniem było wprowadzenie kilku praktycznie równorzędnych bohaterów głównych i jako takie ukrycie potencjalnego „wybrańca” aż do ostatnich stron powieści. Były momenty, które mnie wciągały, były takie, które mnie szalenie nudziły i zmuszałam się do doczytywania kolejnych stron cyfrowego zapisu.
Motyw podróży klimatem bardzo przypominał mi powieść „Miecz Shannary”, więc jeśli spodobała wam się kiedyś ta pozycja, „Oko świata” również może. Nie zniechęcajcie się długimi opisami, nawet jeśli za nimi nie przepadacie. Sama historia jako całokształt jest naprawdę ciekawa.
Skąd pochodzą bohaterowie? Zewsząd. Dlaczego? Ponieważ zostać może nim każdy, jeśli tylko popchnie go ku temu kapryśne koło przeznaczenia.
Piękny sielski obraz życia na wsi dość szybko zostaje rozdarty przez niespodziewane zagrożenie, a kilkoro żądnych przygód bohaterów powieści, niby hobbici z Shire, muszą udać się w podróż i pokonać roztaczającą się nad światem...
2020-06-18
Kontyuacja „Chóru zapomnianych głosów” okazała się, niestety, pozycją znacznie słabszą od swojej poprzedniczki.
Relacje pomiędzy załogantami w większości przypadków wypadły moim zdaniem zupełnie nieprzekonująco, a co do decyzji i samego podejścia „pozytywnych bohaterów” do antagonisty – absurd gonił absurd. Być może miała wyjść z tego komedia na miarę skeczów z Monty Pythona, ale w moim odczuciu nie wyszła.
Po thrillerze też, niestety, wiele nie pozostało.
Czytało się szybko, ale po trzeci tom, gdyby powstał, nie sięgnęłabym. Nie odkryłam absolutnie niczego ciekawego w tej powieści i nic nie trzymało mnie w napięciu.
Plus za Jaccarda, którego niezmiennie uwielbiam i za słowa kończące powieść, które w jakimś sensie dały do myślenia i wywołały nikły uśmiech na mojej twarz.
Minus za jeszcze większą ilość wulgaryzmów w tej części historii.
Średniak-czytadło jak dla mnie.
Kontyuacja „Chóru zapomnianych głosów” okazała się, niestety, pozycją znacznie słabszą od swojej poprzedniczki.
Relacje pomiędzy załogantami w większości przypadków wypadły moim zdaniem zupełnie nieprzekonująco, a co do decyzji i samego podejścia „pozytywnych bohaterów” do antagonisty – absurd gonił absurd. Być może miała wyjść z tego komedia na miarę skeczów z Monty...
Do sięgnięcia po książkę skusiły mnie wysokie noty od czytelników i przejrzane opinie. Przyznam, że dawno nie czytałam nic tak dziwnego i w żadnym wypadku tego określenia nie stosuję tutaj w wydźwięku negatywnym. Nie. To jest po prostu bardzo osobliwa, bardzo pokręcona książka. Kiedy dotarłam dalej niż za połowę jej objętości, wciąż nie miałam bladego pojęcia, czy bym ją komuś poleciła, czy wręcz przeciwnie. Po lekturze całości już wiem.
Tak, poleciłabym.
Autorka przenosi nas do swojej wizji Nowego Jorku, w którym śmiertelnicy żyją równoległe z istotami magicznymi. Spotkamy fey i zetkniemy się w niej z pewnego rodzaju nieumarłymi, ale przede wszystkim zapoznamy się z przedstawicielami dwóch rodzin czarownic, którzy walczą ze sobą na płaszczyźnie prowadzenia biznesu i niezależności. W tej wersji świata proza życia, jego prozaiczność i przyziemność mieszają się z mistycyzmem i baśniowością, a wszystko to owijają zarówno subtelne motywy romantyczne, jak brutalne akty namiętności.
Powieść w pewnym stopniu nawiązuje do szekspirowskiego „Romea i Julii” oraz jeszcze jednej historii, której nie zdołałam zidentyfikować w krótkim rozpoznaniu, jakie przeprowadziłam. Nawiążę do tego pierwszego. Nie jestem fanką „Romea i Julii” i darzę ten dramat absolutną subiektywną niechęcią. Nigdy ta historia mnie nie przekonywała swoim romantyzmem, mimo że w moim sercu tli się uwielbienie do opery i wszelakich, nawet przerysowanych opowieści o miłości i śmierci. Czytając opinie o „One For My Enemy” natknęłam się na wiele porównań historii bohaterów książki do historii bohaterów szekspirowskich. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Oczywiście, autorka wplotła w swoją fabułę pewne elementy mające uderzać w motyw zwaśnionych rodów i tragedię niespełnionej miłości, ale w żadnym wypadku i żadnej z par postaci nie widzę adaptacji tego dramatu, przeniesienia do we współczesność czy choćby większych podobieństw. Olivie Blake dosłownie wyrywa narządy swoim bohaterom, karmi ich nawzajem i naprzemiennie mroczną i jasną stroną ludzkiej natury oraz zakrzywia czas, który pozostaje bezradny wobec siły uczucia.
Bywało, że nie miałam pojęcia, czy przedstawione w książce wydarzenia mają sens. Z początku mnie to trapiło i być może dlatego zwlekałam z oceną. Później jednak zrozumiałam – ta książka to emocje, a emocje nie są logiczne. Te historię się czuje, nie obejmuje logiką.
Nie znaczy tu oczywiście, że mamy do czynienia z bełkotem i brakiem jakiejkolwiek konsekwencji pisarki. Z pewnością jednak w trakcie lektury czytelnik styka się niekiedy z zupełnym szaleństwem zdarzeń, ich następstw i przemian bohaterów.
Językowo autorka sobie radzi, zgrabnie balansując między poetyką, a wręcz wulgarną wizją świata rzeczywistego. Pewnie nie powinnam wobec tego drugiego narzekać na przekleństwa, ale ponarzekam, bo ich nie lubię, a momentami mamy tego dużo, naprawdę dużo i to odstręcza osobę, która sama ich nie używa. Czat jednego z duetów bohaterów prowadzony przez telefony niesie za sobą wrażenie obcowania z literaturą typu YA, ale nie dajcie się zwieść. Ja dałam z początku, a to naprawdę nie jest powieść dla młodzieży. Moim zdaniem, nie. Autorka dostosowała tutaj rozmowę pod młodsze pokolenie bohaterów w trakcie zwykłej, codziennej komunikacji.
„One For My Enemy” to naprawdę dziwny twór. I z niegasnącym zdziwieniem po lekturzę muszę stwierdzić, że bardzo mi się podobał. Zakończenie naprawdę mnie poruszyło i pięknie domknęło całość.
Polecam, ale tylko tym, którzy mają ochotę na zetknięcie się z interesującą, „cringe’ową” opowieścią o miłości trwającego poprzez czas i przestrzeń.
Do sięgnięcia po książkę skusiły mnie wysokie noty od czytelników i przejrzane opinie. Przyznam, że dawno nie czytałam nic tak dziwnego i w żadnym wypadku tego określenia nie stosuję tutaj w wydźwięku negatywnym. Nie. To jest po prostu bardzo osobliwa, bardzo pokręcona książka. Kiedy dotarłam dalej niż za połowę jej objętości, wciąż nie miałam bladego pojęcia, czy bym ją...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to