-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2021-06-13
2021-04-27
„Berlin 1945. Upadek” to trzecia – po publikacjach o Arnhem i Normandii – książka Anthony’ego Beevora, z którą się zapoznałem. Jak wskazuje sam tytuł, brytyjski historyk wziął na warsztat tytaniczne zmagania o niemiecką stolicę między dogorywającą III Rzeszą a Związkiem Radzieckim. Zanim jednak będziemy mogli przeczytać opis walk o Reichstag, Autor przenosi nas do stycznia 1945 roku. W drogę do Berlina wyruszamy bowiem znad… Wisły. Pierwsze rozdziały książki poświęcone są sowieckiej operacji wiślańsko-odrzańskiej. Jest opis zniszczenia Prus Wschodnich, losu ludności cywilnej, uchwycenia niejako „z marszu” przyczółków na zachodnim brzegu Odry na wschód od Berlina i walk o Pomorze Zachodnie. Przyznaję, że nie do końca rozumiem taką konstrukcję książki, której nieco ponad połowa nie jest poświęcona walkom o Berlin! Podobny zabieg rozszerzenia tematyki Beevor zastosował w książce poświęconej D-Day, z tym że w tym przypadku opisał wydarzenia następujące po tytułowym desancie. W tej książce to Berlin stanowi zwieńczenie narracji.
Niewątpliwie mocnym punktem książki są relacje i wspomnienia świadków i uczestników wydarzeń. Beevor opisuje również dość wyczerpująco grę pozorów Stalina wobec aliantów zachodnich. Nie pomija także różnic poglądów między tymi drugimi co do znaczenia Berlina jako celu dla brytyjskich i amerykańskich żołnierzy. Sporo uwagi Beevor poświęca również samej Armii Czerwonej i jej żołnierzom oraz oficerom. Autorowi udało się chyba też dość dobrze oddać trupią atmosferę, panująca w bunkrze pod Kancelarią Rzeszy. Opis mieszanki fanatycznego oporu, egzekucji dezerterów, fali samobójstw, walk o władzę do samego końca i prób ucieczki „do Ameryki Południowej” robi wrażenie. Tym bardziej, gdy czytelnik przywoła obrazy z filmu „Upadek”, świetnie uzupełniające lekturę książki.
Mimo tych zachwytów „Bitwę o Berlin” oceniam najniżej ze wszystkich trzech książek Autora, jakie miałem okazję przeczytać. Dlaczego? Ano dlatego, że w książce poświęconej batalii o stolicę III Rzeszy za mało jest batalii o stolicę III Rzeszy (jak wspomniałem wyżej, sama bitwa o Berlin zajmuje mniej niż połowę księgi…). Autora temat ten momentami jakby nie interesował. Brak tu kronikarskiej dokładności z dzieła opisującego Operację Market-Garden. Walki na terenie miasta powinny być nieco bardziej dokładne i szczegółowe. Poza tym dla Autora istnieje tylko Armia Czerwona, o LWP zdobywającym Berlin i walczącym od Wisły do Odry (Wał Pomorski, Kołobrzeg, Łużyce!) u boku czerwonoarmistów ani słowa. Jest to tyle dziwne, że Beevor poświęca wiele uwagi (moim zdaniem – zbyt wiele) zagranicznym ochotnikom w SS. Takie przeoczenie czy celowe działanie jest niedopuszczalne. W ogóle, książka sprawia wrażenie, jakby dla Autora najważniejszymi tematami było samopoczucie niemieckich cywilów i lament nad ich losem, stosunki panujące wśród wierchuszki III Rzeszy oraz wyczyny żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej. Wszystko inne jest w książce opisane „po łebkach”. Nie oczekiwałem wyczerpujących opisów walk o każdym dom, kwartał po kwartale, ale… Czasem męcząca bywa również chaotyczna narracja i przeskakiwanie z miejsca na miejsce. I w ogóle, język książki nie zachwyca. Ani nie wciąga...
Moim zdaniem błędem było też umieszczenie map - momentami niezbyt dokładnych - na początku książki. Powinny znajdować się w rozdziałach poświęconych tematom, których dotyczą.
W książce nie ma chyba aż tak wielu błędów i przekłamań, co w dziełach o Normandii i Arnhem. Tradycyjnie już, kilka razy mylone są kierunki ruchów wojsk. Finalnie 5/10.
„Berlin 1945. Upadek” to trzecia – po publikacjach o Arnhem i Normandii – książka Anthony’ego Beevora, z którą się zapoznałem. Jak wskazuje sam tytuł, brytyjski historyk wziął na warsztat tytaniczne zmagania o niemiecką stolicę między dogorywającą III Rzeszą a Związkiem Radzieckim. Zanim jednak będziemy mogli przeczytać opis walk o Reichstag, Autor przenosi nas do stycznia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-02-22
Kolejna świetna pozycja od Anthony’ego Beevora. Bez zbędnych i przydługich wstępów Autor zabiera nas do północno-zachodniej Francji w porywającym opisie otwarcia drugiego (choć tak naprawdę, de facto, trzeciego) frontu w Europie.
Siłą rzeczy książka nie jest aż tak szczegółowa, jak choćby dzieło poświęcone Operacji Market-Garden, temat jest dużo bardziej obszerny. Nie brak w niej jednak mnóstwa anegdot, dygresji, wspomnień wojskowych i cywilów, opisów innych wydarzeń czy nawiązań do wielkiej polityki, ściśle z wojną powiązanej. Nieco mylący może być również sam tytuł, bo termin D-Day odnosi się stricte do powietrzno-morskiej operacji desantowej 5-6 czerwca 1944 roku, a książka kończy się wyzwoleniem Paryża pod koniec sierpnia tego roku. Mamy więc okazję prześledzić nie tylko desant spadochroniarzy oraz akcję tworzenia przyczółków na pięciu normandzkich plażach, ale również dalsze walki m.in. wśród żywopłotów i nasypów legendarnych bocage, zajęcie Bretanii oraz bitwę pod Falaise z udziałem polskich pancerniaków Maczka.
Autor skupia się nie tylko na aspekcie militarnym walk o Normandię. Naświetla również inne zagadnienia (momentami zdaje się nawet, że do niektórych z nich zbyt często powraca) – np. kwestie zdrowia psychicznego żołnierzy alianckich, jakże często i masowo ulegających załamaniu i nerwicom. Beevor podkreśla też ogrom zniszczeń oraz cierpień ludności cywilnej obszarów na których toczyły się walki.
Lektura książki pozwoliła również spojrzeć nieco inaczej na kilka kwestii – choćby rolę i działalność francuskiego resistance, przez Polaków raczej postrzeganego przez pryzmat naszej Armii Krajowej oraz serialu Allo, allo i traktowany niezbyt poważnie, a bez pomocy którego jednak aliantom byłoby dużo trudniej. Sporym zaskoczeniem była obecność (dobrowolna bądź nie) bardzo wielu żołnierzy cudzoziemskich w szeregach Wehrmachtu, w tym Polaków, Alzatczyków oraz dezerterów z Armii Czerwonej, np. kawalerii kozackiej.
Jednak dla mnie największym plusem są mapy – rzecz niezbędna w książce poświęconej zagadnieniom wojennym. Publikacja zawiera dużo dość dokładnych i szczegółowych planów, praktycznie każdy rozdział omawiający kolejne posunięcia i operacje je zawiera.
Wydawnictwo Znak nie zawiodło i tym razem – również w tej książce nie brak błędów, przekłamań i głupot, choć jest ich chyba mniej, niż w dziele poświęconym Arnhem. Tradycyjnie mylone są kierunku natarcia poszczególnych oddziałów, ich nazwy (najbardziej rzuciło się w oczy przerobienie dywizji powietrznodesantowej na pancerną, a to dość znacząca różnica…) i tym podobne.
Męczące bywa czasem dość chaotyczna narracja Autora, przeskakującego niespodziewanie między wątkami, frontami, miejscowościami i dywizjami – wśród których wiele niemieckich i alianckich miało te same numery…
Ostatecznie – 7,5/10.
Kolejna świetna pozycja od Anthony’ego Beevora. Bez zbędnych i przydługich wstępów Autor zabiera nas do północno-zachodniej Francji w porywającym opisie otwarcia drugiego (choć tak naprawdę, de facto, trzeciego) frontu w Europie.
Siłą rzeczy książka nie jest aż tak szczegółowa, jak choćby dzieło poświęcone Operacji Market-Garden, temat jest dużo bardziej obszerny. Nie brak...
2021-02-18
2020-04-03
Szczegółowy, momentami niemal kronikarski zapis przebiegu Operacji Market-Garden. Książka napisana żywym językiem, pełna anegdot, wspomnień i świadectw nie tylko żołnierzy oraz dowódców polskich, amerykańskich, brytyjskich, holenderskich i niemieckich, ale również ludności cywilnej. Autor nie pomija okrpieństw i brutalności wojny, więc co wrażliwsze osoby powinny przemyśleć sięganie po tę książkę. Nie pozostawia też wątpliwości, komu należy przypisać główne autorstwo klęski operacji. W mojej opinii jednak publikacja zawiera zbyt mało map, pozwalających zorientować się kto, co, gdzie i w którym kierunku. Sytuacja w Holandii była niezwykle dynamiczna, zmieniała się częstokroć kilka razy w ciągu godziny. Zamieszczone mapy dają ogólny obraz, w obliczu powyższego to jednak zbyt mało. Momentami również w zakłopotanie i dezorientację może wprowadzić duża liczba stopni i nazwisk, wprowadzanych z szybkością strzelającego karabinu maszynowego. Jednak prawdziwą bolączką wydania przeze mnie posiadanego są irytujące błędy i przekłamania w druku. Przekręcane nazwiska, nazwy miejscowości, jednostek wojskowych, mylone kierunku ruchów wojsk... Jednak chyba najgłupszym błędem, jaki udało mi się znaleźć był podpis do zdjęcia, głoszący, że Arnhem ostatecznie wyzwolili Kanadyjczycy... 14 kwietnia 1944! Tymczasem sama operacja zaczęła się 17 września, a 14 kwietnia aliantów nie było nawet we Francji! Ostatecznie: 7/10.
Szczegółowy, momentami niemal kronikarski zapis przebiegu Operacji Market-Garden. Książka napisana żywym językiem, pełna anegdot, wspomnień i świadectw nie tylko żołnierzy oraz dowódców polskich, amerykańskich, brytyjskich, holenderskich i niemieckich, ale również ludności cywilnej. Autor nie pomija okrpieństw i brutalności wojny, więc co wrażliwsze osoby powinny...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-03-28
2020-02-28
2020-02-28
2020-02-28
Książka przez wielu uważana za pozycję kanoniczną jeżeli chodzi o przedstawienie i analizę wydarzeń z maja 1926 roku oraz ich przyczyn. Niestety jednak, w mojej opinii przedstawia ona zamach majowy zbyt jednostronnie. Przede wszystkim razi brak świadectw i wspomnień strony piłsudczykowskiej. Książka wydaje się być pisana pod tezę, nie bez wpływu czasów, w których powstała. Niektóre wątki traktowane są przez autora wręcz po macoszemu.
Na plus muszę na pewno zaliczyć – co zdarza się w publikacjach poświęconych tamtym wydarzeniom bardzo rzadko, niemal wcale – zamieszczenie map Warszawy z okresu walk między piłsudczykami a stroną rządową. Jest to o tyle ważne, że niektóre części stolicy od czasów tamtych wydarzeń uległy całkowitej odmianie. Na pochwałę zasługują również na pewno zamieszczone wspomnienia polityków i działaczy, oddające atmosferę i nastroje tamtych dni, i stanowiące cenne źródło informacji.
Poza tym autor chyba celowo sprowadza genezę maja 1926 niemal tylko do ambicji Piłsudskiego, dodatkowo budując wokół Jego osoby spłaszczoną, jednostronną narrację jako żywo przypominającą brednie endeków i komunistów. 5/10
Książka przez wielu uważana za pozycję kanoniczną jeżeli chodzi o przedstawienie i analizę wydarzeń z maja 1926 roku oraz ich przyczyn. Niestety jednak, w mojej opinii przedstawia ona zamach majowy zbyt jednostronnie. Przede wszystkim razi brak świadectw i wspomnień strony piłsudczykowskiej. Książka wydaje się być pisana pod tezę, nie bez wpływu czasów, w których powstała....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
„Należało nam się, bo to Niemcy wywołali wojnę” – z tym zdaniem-cytatem, pojawiającym się w epilogu książki Piotra Pytlakowskiego, całkowicie się zgadzam. Bo generalnie jest to ten rodzaj książki, którą kupuję i czytam po to, żeby się z tezami Autora nie zgadzać. A wspomniane wyżej zdanie należy jak mantrę powtarzać wszystkim próbującym zakłamywać historię, szczególnie tym po drugiej stronie Odry.
W swej książce Pytlakowski podjął się opisania losów Niemców, którzy z różnych powodów zostali po wojnie na terenie Polski. Czy to z powodu mieszanego, polsko-niemieckiego, charakteru ich rodzin; czy to z każdego innego powodu. Przez pryzmat wspomnień bohaterów książki podjął się próby ukazania losów całej grupy o bardzo zróżnicowanych przeżyciach. Bohaterów, którzy mieli naprawdę różny stosunek do nowej rzeczywistości, w której przyszło im żyć i którzy na różne sposoby i z różnymi efektami starali się (lub nie) do niej dostosować. Autor poświęca też sporą część książki zbrodniom na niemieckich mieszkańcach w Aleksandrowie Kujawskim i Nieszawie.
Czytając kolejne reportaże człowiek zwraca uwagę na pewne nieścisłości w opowieściach bohaterów książki. Owszem, mogą one wynikać z wielkiego upływu czasu i zacierania się wspomnień. Tym bardziej jednak nie powinno się traktować z całkowitą ufnością wspomnień osób, które same przyznawały, że „pamiętają jedynie z opowieści i wspomnień innych”.
Szczególne wątpliwości budzą opisy zbrodni w Nieszawie – co osoba, to inna wersja wydarzeń. Raz był lód, raz go nie było. Raz ciała spływały Wisłą, raz leżały na lodzie itp. Jedna chyba największym przebojem było twierdzenie jednej pani, że jej ojca to Ruscy w styczniu 1942 zastrzelili w Kaliningradzie. W styczniu 1942. W Kaliningradzie. To musiało być jakieś super komando NKWD, znajdujące się setki kilometrów od swoich linii, na dodatek przewidujące przyszłą zmianę nazwy i przynależności państwowej Królewca. Dziwi niemal brak jakichkolwiek komentarzy, zwracających uwagę na te nieścisłości.
Bawi mnie jednocześnie, jak to Autor lekką ręką przekreśla narrację o Ziemiach Odzyskanych. Bo były one odzyskane, choć dla Autora twierdzenie to przekreśla „700 lat osadnictwa niemieckiego”. O Polakach zamieszkujących tamte ziemie, o likwidowaniu śladów polskości i słowiańskości w ramach Kulturkampfu, o Hakacie Autor zapomina. Podobną, typowo niemiecką, demencją w tej sprawie wykazują się niektórzy bohaterowie książki – jeden z nich twierdzi, że przynależność Śląska do Polski to „tylko 70 lat”!
Przecież III Rzesza uzasadniała swoją politykę przesiedleń i eksterminacji w ten właśnie sposób – twierdzeniem o „praniemieckości” tych ziem, choć to oczywista bzdura. Ale to, jak rozumiem, nie pasuje do tezy książki. Bzdury pletli Polacy, nazywając je „Odzyskanymi”.
Poza tym zauważyłem, że Autorowi zdarza się żonglować liczbami i danymi bez podania źródeł i przypisów. Poza tym, nawiązywanie do „twórczości” niejako „doktora” Polloka – antypolskiego, typowo po niemiecku manipulującego faktami i przestawiającego skutki z przyczynami – uważam za skandal.
Jeżeli dobrze rozumiem intencje Autora, to chciał on przede wszystkim pokazać uniwersalność cierpienia i fakt, że zemsta – moim zdaniem sprawiedliwa i uzasadniona! – dosięgła nie tych, co trzeba. I że nikt, niezależnie od tego, co przeżył, nie ma prawa do odwetu. Nie, drogi panie Pytlakowski, zemsta dosięgła tych, co trzeba i Polacy mieli prawo do odwetu – choć to okrutne. Bo to ludność cywilna przede wszystkim dawnych Prus stanowiła główne zaplecze i wielką bazę poparcia dla Hitlera i NSDAP. To w ich imieniu i interesie działo się to, co się działo. Z ich pełnym poparciem, akceptacją, nawet po wojnie – o czym mówią raporty i badania. Tak właśnie, nawet po 1945 Niemcy akceptowali i uznawali za niezbędną politykę eksterminacji Słowian, Żydów i innych. To pruskie drang nach Osten było powodem dwóch wojen światowych. Na szczęście Prus już nie ma.
I nie, panie Pytlakowski, nie było „polskich obozów koncentracyjnych”. Bo, w odróżnieniu od niemieckich ludobójców, Polacy nie planowali masowych czystek etnicznych, komór gazowych, dołów śmierci. Wysiedlenie Niemców było aktem sprawiedliwości dziejowej, likwidacją źródła kolejnej wojny. Likwidacja Prus była potrzebna i konieczna.
A na żadne próby stawiania na równi ze sobą cierpień Polaków i Niemców zgody być nie może. I tak – doznane od Niemców cierpienia i krzywdy w pełni usprawiedliwiają to, co działo się po wojnie. I w tym kontekście, na sam koniec: Tezy rządu polskiego w Londynie z 27 września 1944 roku otwiera zdanie: „Doświadczenie z «piątą kolumną» i metody okupacyjne stosowane przez Niemców w tej wojnie czynią współżycie ludności polskiej i niemieckiej na obszarze jednego państwa niemożliwym”.
Ostatecznie 5/10.
„Należało nam się, bo to Niemcy wywołali wojnę” – z tym zdaniem-cytatem, pojawiającym się w epilogu książki Piotra Pytlakowskiego, całkowicie się zgadzam. Bo generalnie jest to ten rodzaj książki, którą kupuję i czytam po to, żeby się z tezami Autora nie zgadzać. A wspomniane wyżej zdanie należy jak mantrę powtarzać wszystkim próbującym zakłamywać historię, szczególnie tym...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to