-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać315
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Biblioteczka
2018-11-14
2018-10-07
Życie nie zawsze jest usłane różami. Bardzo często ludzie zapominają, jak ważne jest mieć obok siebie bliską osobę, wsparcie rodziny i przyjaciół. Kłótnie, zdrady, fochy, monotonia i ciche dni – w wielu długoletnich związkach to norma. Ale kiedy przychodzi taki moment, kiedy to życie rozdaje karty i to ono dyktuje zasady gry – czy wygrasz, czy nie – to wszystko znika, bo najważniejszy jest człowiek, zwłaszcza ten najbliższy naszemu sercu.
Historia ta być może niezbyt różni od innych z tego gatunku książek. Być może czytelnicy unikali jej ze względu na to, że nie oczekiwali od niej zbyt wiele i zdecydowali nie tracić czasu na czytanie. Jakże to mylne. Karuzela Agnieszki Lis oczarowała mnie właśnie tą prostotą, ale i realizmem. I nawiązując do poprzedniego zdania – bardzo różni się od innych. Jest bardzo prawdziwa i przekazana w taki sposób, że zapiera dech w piersi.
Ehh życie
Renata prowadzi spokojne życie u boku męża i trójki dzieci. Jej każdy dzień wygląda praktycznie tak samo: rano wstaje, szykuje dzieciom kanapki, odwozi do szkoły, wraca do domu i gotuje obiad, odbiera dzieci ze szkoły, znów zajmuje się domem i tak w kółko. Mąż pracuje do późnych godzin wieczornych, widują się sporadycznie. Renata przyzwyczaiła się już do tego, ale brakuje jej tej bliskości z mężem, tęskni za czasami, kiedy byli młodzi i szaleni, ale teraz ma dzieci i musi o nie dbać, a swoje potrzeby odkłada na potem.
Życie toczy się swoim codziennym rytmem, dopóki Renata nie zaczyna czuć się bardzo zmęczona. Wmawia sobie, że się nie wyspała, że za dużo roboty ma w domu, może pogoda jej dokucza, ehh samo przejdzie. Kiedy jej samopoczucie drastycznie się zmienia, nie ma odwrotu. Renata otrzymuje w szpitalu od głównego lekarza prowadzącego najgorsze wieści, jakie są możliwe – nowotwór. W jednej chwili życie Renaty i jej rodziny się wali, diagnoza postawiona, smutek, załamanie, bezradność, a do tego wszystkiego problemy małżeńskie.
Podsumowanie
Kiedy zaczynałam czytać Karuzelę podobnie jak wiele osób, byłam dosyć sceptycznie nastawiona, bo przecież ile jest takich historii, które różnią się tylko rodzajem choroby oraz imionami. Po przeczytaniu kilku stron już wiedziałam, jak bardzo się pomyliłam. Autorka wspaniale oddała atmosferę panującą w domu i w życiu bohaterów, napisana pięknym, lekkim językiem. Nie nudzi, nie usypia, wręcz przeciwnie, nie pozwala się odłożyć na potem.
Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Agnieszką Lis i na pewno nie ostatnie. Autorka gra na emocjach czytelników jak na pianinie, dozując uczucia – raz mocniej, że nie wiadomo czego się spodziewać i (jak w moim przypadku) bojąc się mrugnąć oczami, by czegoś nie przeoczyć, potem na chwilę odpuszcza, by znowu uderzyć z podwojoną siłą. Jednym słowem polecam! Z pewnością nie zawiedzie Was ta powieść. Jest to słodko-gorzka opowieść o sile miłości, wsparciu rodziny, bólu związanego z chorobą i codziennością, z którą czasami jest ciężko żyć.
Życie nie zawsze jest usłane różami. Bardzo często ludzie zapominają, jak ważne jest mieć obok siebie bliską osobę, wsparcie rodziny i przyjaciół. Kłótnie, zdrady, fochy, monotonia i ciche dni – w wielu długoletnich związkach to norma. Ale kiedy przychodzi taki moment, kiedy to życie rozdaje karty i to ono dyktuje zasady gry – czy wygrasz, czy nie – to wszystko znika, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-09-06
http://oczarowanaczytaniem.pl/2018/08/zaginione-laleczki-ker-duckey-k-webster/
Po wspaniałym pierwszym tomie Laleczek i dojściu do siebie po lekturze drugiego, wreszcie jestem w stanie napisać kilka słów o Zaginionych laleczkach. Nie spojlerując, postaram się Wam przybliżyć fabułę.
Jesteś moja i tylko moja
Zakończenie tomu pierwszego szokowało wielu czytelników, włączając w to mnie, dzięki Bogu Wydawnictwo nie kazało nam długo czekać, by przekonać się, jak rozwinie się wątek. Do Jade wrócił demon z przeszłości i mimo że bardzo się starała, nie potrafiła sobie z nim poradzić. Teraz jednak jest dorosła, bardziej doświadczona, a praca w policji nauczyła ją wielu przydatnych sztuczek, które Jade umiejętnie wykorzystuje. Jade walczy. Walczy z całych sił, żeby przeżyć swoje życie tak, jak chce, a nie jak każe jej oprawca. Benny pragnął mieć swoją niegrzeczną laleczkę blisko, bardzo blisko, deptał jej po piętach, by trafić na odpowiedni moment. Ta chora miłość Bennego do Jade mieszała mu w głowie, bo w jednej chwili był starym Benjaminem z tomu pierwszego, a w drugiej był najsłodszy pod słońcem. Chciał być dla niej dobry, kochać ją i pragnął by ona odwzajemniła jego uczucia. Łudził się, że pewnego dnia ta chwila nadejdzie.
Niegrzeczna laleczka musi sobie przypomnieć, co to strach. Przewrócę jej świat do góry nogami. Odbiorę wszystko, do czego tak bardzo się przywiązała. Wypełnię każdą część jej umysłu i ciała…sobą.
Dorwę Cię
Kiedy sprawy potoczyły się po myśli Bennego, Dillon odchodzi od zmysłów, bo serce pęka mu na myśl, że Jego ukochana jest w niebezpieczeństwie. Jest bezsilny, bo psychol Benny go w pewien sposób przechytrzył, a on nie ma żadnego punktu zaczepienia. Do czasu, kiedy niespodziewanie się spotkają, Dillon wpada na pomysł, który albo doprowadzi do śmierci (jego lub przeciwnika), albo do sukcesu zakończonego happy endem. Podejmuje ryzyko i bierze sprawy w swoje ręce, by dopaść Bennego. Nieoczekiwana sytuacja prawie doprowadza do tragedii, jednak Benny okazuje „trochę serca” i pozwala Dillonowi uratować swoją ukochaną niegrzeczną lalkę.
Kilka słów ode mnie
Myślałam, że po tomie I nic mnie tak nie zaskoczy, ale to, co autorki wymyśliły w tomie II, przechodzi ludzkie pojęcie. Ta seria jest rewelacyjna! Tom drugi serii Laleczki miażdży i to słowo wcale nie jest przesadzone. Akcja rozkręciła się na maksa, czytałam prawie całą książkę z otwartymi ustami, nie dowierzając co tam się dzieje. Mój biedny mąż musiał mnie uciszać, kiedy co chwilę leciały teksty typu „Jezu, niemożliwe”, „nie! O matko!”, ale uwierzcie mi, nie mogłam się powstrzymać od komentarzy. Narracja jak w poprzednim tomie pierwszoosobowa, z tym że poznajemy więcej historii Bennego i Dillona, bo z ich perspektywy także jest poprowadzona. Świetny zabieg, sprawdził się idealnie, bo brakowało mi trochę tego, że nie wiem nic o Bennym. Autorki chyba wiedziały, że czytelnicy będą chcieli się dowiedzieć, co tak naprawdę się stało, że chłopak tak zbzikował i zostawiły tę historię na tom drugi. Idealnie uzupełnia poprzednią część, zapiera dech w piersiach. Polecam!
http://oczarowanaczytaniem.pl/2018/08/zaginione-laleczki-ker-duckey-k-webster/
Po wspaniałym pierwszym tomie Laleczek i dojściu do siebie po lekturze drugiego, wreszcie jestem w stanie napisać kilka słów o Zaginionych laleczkach. Nie spojlerując, postaram się Wam przybliżyć fabułę.
Jesteś moja i tylko moja
Zakończenie tomu pierwszego szokowało wielu czytelników,...
2018-07-31
Po dosyć długiej przerwie wracam z nową recenzją książki, po której bardzo długo nie mogłam usnąć. Przez kilka dni „trawiłam” ją, ponieważ szok, jaki przeżyłam podczas, czytania był bardzo duży. Skradzione Laleczki Ker Dukey i K. Webster to bardzo dobra książka, w której autorki zaserwowały czytelnikowi obraz skrzywionej psychiki, mrocznego i seksownego dark romansu, którego nie sposób odłożyć dopóki nie skończy się lektury. Sama jestem tego najlepszym przykładem (czytałam do drugiej w nocy, a później nie potrafiłam usnąć, bo ciągle widziałam oczami wyobraźni to, co tam się stało). I to zakończenie! Matko, dzięki Bogu Wydawnictwo NieZwykłe nie kazało nam zbyt długo czekać na kontynuację 🙂
Pamiętaj! Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomymi, mówili.
Ale przecież on nie był nieznajomy, bo poznałyśmy jego imię. I te oczy…
Historia zaczyna się niewinnie, kiedy 14-letnia Jade wraz z młodszą siostrą Macy, wybierają się na targowisko. Ich uwagę przyciągają piękne porcelanowe laleczki na jednym ze stoisk, które zachęcały do zakupu. Niestety dziewczynki nie mają wystarczająco pieniędzy żeby kupić choć jedną, na co sprzedawca – Benny – reaguje automatycznie, „służąc” pomocą i podwiezieniem do domu. Jade przez chwilę się waha, bo rodzice zawsze powtarzali „nie rozmawiaj z nieznajomymi”, lecz po wspaniałym uśmiechu, jakim Benny obdarzył Jade (ehhh te piękne oczy) i przedstawieniu się w bardzo uroczy sposób, dziewczyna niemal się rozpłynęła i uległa namowom. Jak to w thrillerach zawsze bywa, gdzieś czai się zło, a bycie ostrożnym jest bardzo trudne, kiedy obok Ciebie w samochodzie siedzi tak przystojny chłopak jak Benjamin. Zaraz po wejściu do pojazdu, okazało się że plan Benny’ego zadziałał idealnie, a siostry wpadły w sidła bez najmniejszego problemu. Oprawca zamknął dziewczynki w celach i od tej pory są jego. Tylko jego. Jego piękne laleczki.
Benny, a raczej Benjamin, bo tak nakazał siostrom do siebie się zwracać, uważa że jest ich panem, że dba o nie, że je kocha, a w zamian oczekuje, że będą mu posłuszne – w każdej kwestii. Mężczyzna znęca się nad dziewczynkami psychicznie i fizycznie, obie są załamane i marzą o chwili, kiedy znów znajdą się w ramionach rodziców. Po kilku latach udręki, starszej dziewczynce, Jade, udaje się uciec. Postanawia zrobić wszystko, żeby odnaleźć tamto miejsce i zemścić się na Bennym za to wszystko, co zrobił jej i Macy. Jako szanowana i wyszkolona pani detektyw, spędza każdą chwilę na poszukiwaniach i nie spocznie, póki nie osiągnie celu, nie odnajdzie siostry i nie zemści się na Bennym. Zaczyna się pogoń za króliczkiem, ale czy demony z przeszłości Jade przeważą i wpadnie ona w pułapkę byłego oprawcy? Czy jednak uda się jej uratować siostrę i naprawić skrzywioną psychikę?
Co tam się zadziało?!
Wartka akcja trwa od początku książki, aż do samego jej końca. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że jest nudno, za co wieeeelki plus dla autorek. Książkę czytało się w tempie ekspresowym, dzięki bardzo przyjemnemu doborowi słów oraz też dlatego, ponieważ jak najszybciej chciałam się dowiedzieć, co będzie dalej. Obraz psychopaty, jego ofiar i tego, co z nimi robi, mrozi krew w żyłach, obrzydza i wzbudza w czytelniku współczucie, mimo że to tylko fikcja literacka. Skradzione Laleczki jest gatunkiem książki, który lubię najbardziej. Jest mocna, nawet miejscami bardzo mocna, jest seksowna, mroczna, krwista, pokręcona, będzie trzymać Was w niepewności do samego końca, a jest on NIESAMOWITY! Końcówka jest szokiem, tak po prostu.
Historia w książce kompletnie różni się od tych, z jakimi miałam do tej pory do czynienia. Ma to coś, co przyciąga i nie pozwala czytelnikowi jej odłożyć. Uzależnia. Temat, jaki autorki poruszyły w książce jest bardzo ciężki i nie poleciłabym lektury osobom o słabych nerwach, zwłaszcza jeśli źle sobie radzą z przemocą fizyczną i psychiczną.
Narracja w książce poprowadzona jest pierwszoosobowo z perspektywy Jade, przez co bardzo dobrze wyobrażałam sobie jej myśli i uczucia. Bardzo podobał mi się pomysł z nazwami rozdziałów w książce, a mianowicie autorki nadały nazwy kolorów każdemu z nich (no może oprócz kilku ostatnich).
Wątek miłosny w książce był bardzo goracy. Pomimo bólu, jaki odczuwała główna bohaterka, nie zabrakło tego napięcia między kochankami. Było seksownie, namiętnie, miejscami ostro, ale nie było to wulgarne czy przesadzone. W innym świetle przedstawiał się wątek ze scenami gwałtów i agresji, był bardzo mocny i jeśli macie słabe nerwy, zastanówcie się czy ta książka dla Was się nadaje.
Mnie osobiście nie przeszkadzają tego typu sceny, ale każdy jest inny i ma inne preferencje czytelnicze. Książka jest wspaniała, wciągająca, tajemnicza i jedyne, czego czytelnik od niej oczekuje, to żeby dowiedzieć się co będzie dalej i zarazem jej nie skończyć.
http://oczarowanaczytaniem.pl/2018/07/skradzione-laleczki/
Po dosyć długiej przerwie wracam z nową recenzją książki, po której bardzo długo nie mogłam usnąć. Przez kilka dni „trawiłam” ją, ponieważ szok, jaki przeżyłam podczas, czytania był bardzo duży. Skradzione Laleczki Ker Dukey i K. Webster to bardzo dobra książka, w której autorki zaserwowały czytelnikowi obraz skrzywionej psychiki, mrocznego i seksownego dark romansu,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-11
Pewnie wielu z Was kojarzy tytuł książki Kredziarz C.J. Tudor, ponieważ było o nim głośno w ostatnim czasie. Ja miałam przyjemność wziąć udział w book tourze z tą książką u Sylwii z unSerious.pl, za co pięknie dziękuję.
Recenzję unSerious.pl znajdziecie tutaj
Opowiem Wam dzisiaj trochę o moich odczuciach związanych z lekturą. Zacznijmy może od początku, czyli kilka słów o fabule, bo to ona zrobiła na mnie największe wrażenie.
Od początku
Francuska wersja Kredziarza
Jest rok 1986, do niewielkiej mieściny przyjeżdża wesołe miasteczko. Grupka przyjaciół postanawia wspólnie się na nie wybrać i poszaleć na karuzelach, gdyż w miasteczku oprócz turystów w sezonie letnim, nie ma co liczyć na rozrywki. Wszystko wydaje się idealne, dopóki nie dochodzi do tragedii. Jedna z karuzeli ma awarię i dotkliwie rani młodą dziewczynę, która dzięki Eddiemu i nowo przybyłemu nauczycielowi – panu Halloranowi – uchodzi z życiem. Od tamtej pory dwunastoletni wówczas Eddie w pewien sposób zaprzyjaźnia się z nauczycielem, chociaż z początku trzyma dystans. Pan Halloran wygląda trochę inaczej niż wszyscy w mieście, co od razu przyciąga uwagę chłopaka. Mężczyzna jest blady z prawie białymi włosami i zawsze ubrany na ciemno, przez co wygląda dość dziwnie.
Pewnego dnia nauczyciel podrzuca Eddiemu pomysł na inny rodzaj „komunikowania się” z kolegami – rysunki kredą, dzięki którym będą przekazywać sobie wiadomości. Pan Halloran, jak sam mówił, będąc małym chłopcem, także bawił się w tę grę. Eddie szybko podłapuje temat i tłumaczy kolegom jak to działa. Zabawa zabawą, ale pewnego dnia niewinna gra staje się, przypadkiem bądź nie, stawką na śmierć i życie. Dochodzi do morderstwa dziewczyny z miasteczka, a kredowe rysunki, które za zadanie miały dać dzieciakom trochę frajdy, stają się kluczem do wyjaśnienia sprawy.
I co było dalej?
Dalej było tylko ciekawiej, bo akcja się rozkręciła na maksa. Rozdziały w książce prowadzone były dwutorowo i pokazywały na przemian wydarzenia teraźniejsze z tymi z roku 1986. Zabieg ten sprawdził się moim zdaniem bardzo dobrze, bo pozwala czytelnikowi zrozumieć dno całej historii. Kiedy po trzydziestu latach od tamtych strasznych wydarzeń, Eddie otrzymuje tajemniczą przesyłkę, wspomnienia i trauma sprzed lat do niego wracają z podwójną siłą. Dowiadujemy się jaki udział w całym „zamieszaniu” miał Eddie i jego koledzy oraz uzyskujemy pełniejszy obraz wydarzeń z tamtego koszmarnego lata. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tego, aby debiut aż tak bardzo mnie wciągnął, ale nie mogłam się oderwać od lektury.
Za minus uważam próbę autorki ze zmyleniem mnie, co tak naprawdę stało się w lesie. Dlaczego próbę? Bo już po epilogu podejrzewałam, co się święci, tylko nie wiedziałam do końca, czy moje przypuszczenia się sprawdzą. Po przeczytaniu ostatniej strony wiedziałam, że jednak się nie myliłam, więc Tudor nie udało się wyprowadzić mnie do „lasu” z zakończeniem. Plusem jednak było to, że przed końcem powieści autorka zasiała we mnie małe ziarnko niepewności i podała kilka szczegółów, przez które zwątpiłam w swoje przypuszczenia.
Była akcja, była tajemnica, to czego zabrakło?
Ogólnie książka i cała historia bardzo przypadła mi do gustu. Z każdą przeczytaną stroną chciałam więcej i więcej i w sumie dostawałam to, czego oczekiwałam. Była akcja, była tajemnica, była krew i trup – niby scenariusz z prawdziwego thrillera, ale chyba to za mało. Nie jestem specjalistką w tym gatunku, ale lubię mocne thrillery i dużo więcej krwi, więc Kredziarza w tej kategorii zaliczę do średniaków.
Historia czworga przyjaciół przypomniała mi trochę serial nakręcony przez platformę Netflix pt. Stranger things, który także pokazuje obraz lat osiemdziesiątych. Oczywiście fabułą kompletnie różni się od książki Tudor, ale czytając, miałam czasami przed oczami chłopców i dziewczynkę z tego serialu. Jako całokształt zważywszy na to, że jest to debiut – wielki plus. Z pewnością sięgnę po kolejne książki autorki.
Pewnie wielu z Was kojarzy tytuł książki Kredziarz C.J. Tudor, ponieważ było o nim głośno w ostatnim czasie. Ja miałam przyjemność wziąć udział w book tourze z tą książką u Sylwii z unSerious.pl, za co pięknie dziękuję.
Recenzję unSerious.pl znajdziecie tutaj
Opowiem Wam dzisiaj trochę o moich odczuciach związanych z lekturą. Zacznijmy może od początku, czyli kilka słów o...
2018-05-14
Tajemnica, która wszystko zniszczy
Trzydziestoparoletnia Aleksandra ma prawie wszystko, o czym zawsze marzyła, kochającego męża, pracę, uważać by można, że jest spełnioną kobietą. Do pełni szczęścia jednak brakuje jej dziecka, które niestety ciągle gdzieś znika w rozmowach z mężem. W rocznicę ich ślubu Ola planuje romantyczną kolację z Markiem, żeby uczcić kolejny wspaniały rok ich małżeństwa. Plany jednak zmieniają się, kiedy Marek wraca do domu z bardzo złą wiadomością. Oświadcza bowiem swojej ukochanej, że ma inną kobietę i Ola ma się wynieść. Zdruzgotana Aleksandra długo nie myśląc, pakuje kilka najpotrzebniejszych rzeczy, oddaje mu klucze i wychodzi. Krążąc po mieście w ulewie, nie ma gdzie się podziać, ponieważ ów małżonek zostawił ją bez niczego.
Od czego jednak są przyjaciółki. Ola zjawia się cała przemoczona u Renaty, w której widzi swoje jedyne zbawienie. Dzięki Bogu za Renię! Anioł z tej dziewczyny. Przygarnia biedną, zdradzaną przez męża Olę i daje pocieszenie, jakiego jej teraz najbardziej potrzeba. Po jakimś czasie, kiedy Ola nadal nie otrząsnęła się po wydarzeniach z mężem, otrzymuje wiadomość, że jej matka, z którą nie miała kontaktu przez ostatnie 18 lat, jest w bardzo ciężkim stanie w szpitalu i nie zostało jej wiele czasu. Niechętnie, Ola postanawia wsiąść do pociągu i pojechać, zobaczyć się, być może po raz ostatni, z matką. Na miejscu okazuje się, że kobieta czekała już tylko na córkę, by potem odejść z tego świata. Matka Oli wyznaje jej bardzo długo skrywaną prawdę, która okaże się igłą prosto w serce.
Matczyna miłość jest niezastąpiona
Przed laty, kiedy Ola zaszła w ciążę, powiedziano jej, że dziecko zmarło. Dziewczyna się załamała, nie mając wsparcia w rodzinie ani ojcu dziecka, który opuścił ją, zanim ta dowiedziała się o ciąży, długo nie myśląc, uciekła z domu. Postanowiła, że nie wróci do miejsca, gdzie zadano jej najwięcej bólu i ułoży sobie życie na nowo. Z czasem rany się zagoiły, lecz w głęboko schowanej szufladzie w jej głowie, nadal była ona – jej córka, której miała dać na imię Paula. Prawda, jaką zataiła przed Aleksandrą jej własna matka, złamała jej serce. Okazało się bowiem, że jej córeczka wcale nie zmarła podczas porodu, a została oddana w ręce sióstr zakonnych. Wszystko dlatego, żeby nikt się nie dowiedział, bo będzie wstyd we wsi, że nastoletnia dziewczyna została matką. Ola nie zdążyła zapytać swojej matki o to, gdzie dokładnie zostało oddane jej dziecko, ponieważ kobieta zmarła.
W tym momencie Ola przysięgła sobie, że nie spocznie, dopóki nie odnajdzie córki, tym bardziej że zawsze marzyła o dziecku. Czy Ola dopnie swego i odnajdzie dawno zaginione dziecko? Czy uda jej się poskładać tę układankę w jedną całość? Przecież nie ma żadnego punktu zaczepienia i nie wie gdzie zacząć. Być może jej matczyny upór jest tak silny, że pokona wszelkie trudności, lecz nie można brać niczego za pewnik.
Bohaterowie
Koniecznie muszę wspomnieć o bohaterach, ponieważ zagrali oni bardzo ważną rolę w całej historii. Główną bohaterką jest Aleksandra, która po zdradzie męża nie za bardzo wie, co ma dalej począć. Jest zagubiona, wpada w depresję, traci sens życia. Po wydarzeniach przed laty straciła zaufanie do ludzi, boi się powierzyć swoje życie w czyjeś ręce. Szuka pocieszenia, miłości i wsparcia i znajduje je przy Marku. Jednak do czasu. Po wielu latach spędzonych razem mąż odwraca się od niej, mówiąc że ich małżeństwo dobiegło końca. Dzięki Bogu Marek nie odgrywa większej roli w całej historii, bo chyba zamordowałabym go własnymi rękami. Nadęty buc i tyle.
Kolejną bardzo sympatyczną osobą, która skradła moje serce jest Renata – najlepsza przyjaciółka Oli. Dziewczyna anioł! Takiej przyjaciółki to tylko ze świecą szukać, chociaż kilka razy bardzo mnie zdenerwowała, kiedy wyjawiła prawdę, którą miała zachować dla siebie. Jednak zrobiła to z obawy o Olę i nie miała złych zamiarów. Renia to matka gromadki kociaków, singielka, która nie znalazła własnej drugiej połówki i niezbyt wierzyła w dozgonną i wieczną miłość. Do czasu, kiedy na jej drodze staje Olaf, poważny prawnik, który szaleje za Renatą. Bardzo polubiłam tego faceta. Niby pod krawatem, zawsze poważny, skrywa jednak głęboko w sercu romantyczny ognik, który tylko czeka na wybuch. Muszę koniecznie tutaj Wam zacytować nieziemsko śmieszną sytuację.
Renata, oczarowana ciepłem i blaskiem świec, z niecierpliwością rozgląda się za Olafem i kolacją jego autorstwa. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie ugotował dla niej kolacji. Po chwili Olaf pojawił się w salonie. Oczarowany słowami Renaty, chciał jej zaimponować, dlatego serwował oba talerze pełne spaghetti jednocześnie na jednej ręce, naśladując zawodowego kelnera. Zapatrzony w kobietę swoich marzeń poruszał się cały wyprężony, jednak niechcący potknął się o złośliwie wystający kant dywanu. Po sekundzie leżał już na podłodze, ze zdziwioną miną, ubrudzoną koszulą i spodniami, a specjalnie przyrządzona kolacja spoczywała na jasnopopielatym dywanie. Zdenerwowany i czerwony jak burak, zaczął nerwowo rozpinać koszulę.
To tylko jedna z zabawnych sytuacji tych dwojga, uwierzcie mi, jest jeszcze kilka innych. Jedną z ważniejszych osób w całej tej układance jest dawny chłopak Oli, Borys, który odegra kluczową rolę w książce. Nie zdradzę Wam dlaczego, tego musicie się dowiedzieć sami, doczytując do końca.
Kilka słów ode mnie
Jest to moje pierwsze spotkanie z piórem Agnieszki Rusin i zapewne nie ostatnie. Autorka ma lekkie pióro, przez co „Nikt nie może się dowiedzieć” przeczytałam w zaledwie 2 dni, oczywiście na przemian z obowiązkami domowymi. Spokojnie dałabym radę przeczytać ją w kilka godzin, ale wtedy nie miałabym czasu na nic innego. Książka, mimo że jest historią o utracie bliskiej osoby, stracie zaufania do członków rodziny, czyta się lekko i przyjemnie, ponieważ jest napisana bardzo zrozumiałym i prostym językiem. Pani Agnieszka bardzo umiejętnie dobrała słowa, przez co czytelnik się nie męczy i nie musi zaglądać do słownika synonimów, po to, by sprawdzić znaczenie jakiegoś niezrozumianego słowa. Fabuła bardzo dobrze przemyślana, do samego końca czytelnik nie wie, czego się spodziewać. Miałam pewne podejrzenia co do zakończenia, jednak okazały się one błędne. Pani Agnieszka wspaniale wprowadziła mnie w błąd i wcale nie mam jej tego za złe.
Podsumowanie
„Nikt nie może się dowiedzieć” to historia z życia wzięta, taka chwytająca za serce, którą będziemy pamiętać jeszcze długo. Jest tak realna, że miałam wrażenie, jakby wszystko działo się tuż obok mnie. Nie było tego przesłodzenia, które czasami można spotkać w książkach tego gatunku. Był ból, udręka, depresja, samotność, żal do rodziny za to, że brakowało takiego ludzkiego wsparcia ze strony najbliższych. Była też życzliwość ludzi obcych, która jest bezcenna. Książka ta pokazuje, jak los potrafi nam spłatać figla i obrócić wszystko przeciwko nam. Pokazuje niemoc, która doprowadza człowieka do krawędzi, gdzie jest zdolny do największych poświęceń, byleby tylko osiągnąć swój cel. Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać tę wspaniałą historię o matczynej miłości, która nie zna granic.
http://oczarowanaczytaniem.pl/nikt-nie-moze-sie-dowiedziec-agnieszka-rusin/
Tajemnica, która wszystko zniszczy
Trzydziestoparoletnia Aleksandra ma prawie wszystko, o czym zawsze marzyła, kochającego męża, pracę, uważać by można, że jest spełnioną kobietą. Do pełni szczęścia jednak brakuje jej dziecka, które niestety ciągle gdzieś znika w rozmowach z mężem. W rocznicę ich ślubu Ola planuje romantyczną kolację z Markiem, żeby uczcić kolejny wspaniały...
2018-04-05
Tę książkę chciałam przeczytać już dawno temu, ale z braku czasu zwyczajnie nie było kiedy. Przyciągnęła mnie wspaniała okładka, bardzo prosta, lecz piękna i kryjąca pewną tajemnicę. Lubię thrillery, a ten wydał mi się, po opisie, bardzo interesujący.
Fabuła
Akcja "Kolekcjonera motyli" dzieje w teraźniejszości, gdzie na komisariacie agenci FBI przesłuchują jedną z ofiar "Ogrodnika". Po tym, jak doszło do eksplozji w szklarni i Ogrodzie, w którym mężczyzna przetrzymywał dziewczyny w wieku miedzy 16-21 lat, Maya jest jedyną osobą, która jest w stanie opowiedzieć, co tak naprawdę się tam działo. Okazuje się, że dziewczyna skrywa więcej sekretów, niż wydaje się na początku. Ogrodnik, starszy mężczyzna, na pozór kochający mąż, w tajemniczym miejscu w swojej posiadłości, stworzył Ogród dla motyli, które okazywały się młodymi kobietami. Na plecach każdej z nich tatuował skrzydła różnych odmian motyli, a kiedy skończyła się "data spożycia", czyli kobieta kończyła określony wiek, lądowały one w szklanej gablocie na ścianie, aby Ogrodnik mógł podziwiać swoje okazy.
Dzięki narracji, która poprowadzona została dwutorowo, możemy bliżej przyjrzeć się szczegółom. Z jednej strony mamy Mayę opowiadającą historie życia w Ogrodzie, z drugiej strony momenty przesłuchania w czasie rzeczywistym. Dziewczyna opowiada wszystko ze szczegółami, lecz nie od razu to robi. Agent Victor Hanoverian bardzo ostrożnie podchodzi do tematu i nie naciska na dziewczynę, mając nadzieję, że dzięki temu dziewczyna się otworzy. No i w sumie ma rację, bo stopniowo posuwają się dalej, a informacje które zdobywają agenci FBI, szokują i przerażają.
Kilka słów ode mnie
Szczerze powiedziawszy spodziewałam się czegoś więcej po tej książce. Nie była najgorszym thrillerem jaki przeczytałam, ale po wielkim szumie wokół niej i rekomendacjach w sieci, spodziewałam się, że powali mnie na łopatki. Niestety tak się nie stało, ale nie oznacza to, że całkowicie przekreślam tę książkę bądź samą autorkę. Wręcz przeciwnie, bardzo, ale to bardzo podobał mi się pomysł na fabułę, mimo kilku minusów. Sama fabuła i pomysł na pociągniecie tematu porwań oraz przetrzymywania dziewcząt w Ogrodzie - świetny, ale w trakcie czytania niektórych momentów w opowieści Mayi, troszkę zrobiło się nudno. Były chwile, że kompletnie nic się działo, opisywane były rzeczy i sytuacje, których tak naprawdę mogłoby nie być, a książka i tak nadal byłaby taka sama.
Zabrakło mi jednak tego dreszczyku emocji, który powinien towarzyszyć temu gatunkowi.
Obraz psychopatycznego Ogrodnika bardzo dobrze wyszedł autorce, ponieważ chwilami naprawdę myślałam, że on zamiast krzywdzić te młode kobiety, troszczy się o nie. Nie mogłam do końca rozgryźć tego gościa, zwłaszcza kiedy Maya w swojej historii nie zawsze mówiła o nim jako o potworze. Do końca nie wiedziałam, czy dziewczyna jest po jego stronie, czy przeciwko niemu. Dawała bardzo mylące sygnały.
Podsumowanie
Jak bym określiła historię w tej książce? Jest dosyć ciężka, mroczna i nieprzewidywalna. Nie poleciłabym jej każdemu, zwłaszcza jeśli nie lubisz thrillerów (co w mojej opinii nie było bardzo ciężkie czy przerażające). Co mnie bardzo zaskoczyło, to to, że nie mogłam przewidzieć, co tak naprawdę się wydarzy za chwilę. Ta otoczka tajemniczości jeszcze bardziej mnie pociągała.
http://oczarowanaczytaniem.pl/kolekcjoner-motyli-dot-hutchison/
Tę książkę chciałam przeczytać już dawno temu, ale z braku czasu zwyczajnie nie było kiedy. Przyciągnęła mnie wspaniała okładka, bardzo prosta, lecz piękna i kryjąca pewną tajemnicę. Lubię thrillery, a ten wydał mi się, po opisie, bardzo interesujący.
Fabuła
Akcja "Kolekcjonera motyli" dzieje w teraźniejszości, gdzie na komisariacie agenci FBI przesłuchują jedną z ofiar...
2018-03-05
„Córki smoka” nie jest książką, z którą usiądziesz przy kominku i będziesz delektować się ciepłą i przyjemną lekturą. Ta książka to bolesny obraz życia kobiet, wziętych do niewoli podczas drugiej wojny światowej. Jest tak wspaniała, tak trudna do przebrnięcia, tak gorzka, tak przerażająca, że nigdy nie spodziewałabym się tego, co otrzymałam w tej historii. Premiera już 7 Marca.
Fabuła
Młoda amerykanka koreańskiego pochodzenia, Anna, po stracie matki adopcyjnej, postanawia wyjechać z ojcem do Korei, by poznać matkę biologiczną. Zamiast kobiety, którą miała nadzieję spotkać, do Anny przed ośrodkiem adopcyjnym podchodzi staruszka, wręczając jej zawinięty w materiał grzebień i mówi jej, żeby przyszła pod wskazany adres, by poznać całą historię. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że kobieta jest babcią Anny, ma na imię Hong Jae-hee. Dziewczyna dowiaduje się, że jej koreańskie imię to Ja-young. Staruszka chce opowiedzieć Annie, jak ważny dla jej całej rodziny jest ten grzebień z dwugłowym smokiem. Im dalej kobieta zagłębia się w opowieść, tym bardziej Anna przeżywa to wszystko, co dotknęło jej rodzinę. Dowiaduje się, że jej babka, Jae-hee, była ianfu, czyli kobietą do towarzystwa.
Kilka słów o książce
Sięgając po „Córki smoka” Williama Andrews’a nie spodziewałam się, że wyleję tyle łez. Ta książka opowiada o kobietach, które były bezradne w stosunku do swojego losu. Obraz II wojny światowej, kiedy to Japończycy położyli swoje łapy na Korei, przeraża. Wiem, w czasie wojny każdy kraj przeżywał swoje dramaty, wszędzie były szkody, śmierć, płacz dzieci i kobiet, ale czytając tę książkę, mimo że historia w książce Andrews’a jest fikcją, zdarzenia opisane w niej, czyli gwałty na kobietach, stacje komfortu, traktowanie ludzi przedmiotowo, to wszystko zdarzyło się naprawdę.
Klęczałam w błocie z twarzą zwróconą ku niebu Mandżurii. Słyszały mnie tylko gwiazdy. Opłakiwałam swoją niewinność i wyrzucałam wściekłość każdej z chwil, w której nazwano mnie dziwką.
Andrews zastosował narrację pierwszoosobową, która wspaniale się sprawdziła w tej książce. W momentach, kiedy Jae-hee opowiada historie swojego życia, czytelnik czuje wraz z nią każde potknięcie, każdy uśmiech, każdą chwilę szczęścia oraz smutku. Autor doskonale zagrał na emocjach. Ta historia złamała mi serce; po skończeniu książki miałam kaca, ale były też chwile, kiedy się uśmiechałam podczas lektury.
Powieść jest dosyć długa, bo ma aż 400 stron, lecz czyta się błyskawicznie. Wciąga czytelnika niesamowicie, aż nie jest w stanie jej odłożyć. Przeczytanie jej zajęło mi kilka dni, ale to tylko dlatego, że musiałam ochłonąć po wydarzeniach w niektórych momentach opisanych w książce.
Podsumowanie
Jeśli nie boicie się tego, co tam znajdziecie i lubicie książki historyczne, to ta pozycja zdecydowanie jest dla Was. Nie jest lekka, ale chyba właśnie to ją wyróżnia od innych, nie nudzi czytelnika, wręcz przeciwnie, ciężko ją odłożyć. Miejscami wartka akcja, smutek, cierpienie, potem chwile szczęścia. Ta książka to wspaniały dowód na to, że upór i dążenie do celu, potrafi zdziałać wiele, mimo wszystkich przeciwności losu. Szczerze polecam!
http://oczarowanaczytaniem.pl/recenzja-corki-smoka-william-andrews/
„Córki smoka” nie jest książką, z którą usiądziesz przy kominku i będziesz delektować się ciepłą i przyjemną lekturą. Ta książka to bolesny obraz życia kobiet, wziętych do niewoli podczas drugiej wojny światowej. Jest tak wspaniała, tak trudna do przebrnięcia, tak gorzka, tak przerażająca, że nigdy nie spodziewałabym się tego, co otrzymałam w tej historii. Premiera już 7...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-24
„Tyran” T.M. Frazier jest drugim tomem historii o Kingu i Doe. Recenzję poprzedniej części możecie przeczytać tutaj.
Po skończeniu tomu pierwszego z niecierpliwością oczekiwałam kontynuacji tej wspaniałej książki. „King” podobał mi się bardzo, ale „Tyran” jest jeszcze lepszy. Zaraz Wam o nim opowiem.
Powrót do przeszłości
Historia zaczyna się tam, gdzie zakończyła się poprzednia część, czyli King uwalnia się z samochodu, który rzekomo miał go zawieść do aresztu.
Szybko jednak się połapał, że gość za kierownicą nie ma nic wspólnego z policjantem. King domyśla się, kto mógł go wynająć. Chce zemsty. Doe czuje się oszołomiona całą sytuacją, nie czuje żadnej więzi ani ze swoim chłopakiem z przeszłości, Tannerem, ani z ojcem, który na jej widok nawet się nie uśmiechnął. Jedyną osobą, do której czuje cokolwiek jest mały Sammy, o tak samo niebieskich wielkich oczkach, jak jej same. Jej syn. Doe czuje się zagubiona, nie odzyskała pamięci i nie wie, co ze sobą zrobić. Tęskni za Kingiem, lecz jednocześnie ma do niego wielki żal za to, co zrobił.
Po niesamowitym zwrocie akcji i manipulacjach, jakie miały miejsce na końcu tomu pierwszego, Doe wraca do domu, do rodziny. King nie
może sobie wybaczyć, że pozwolił jej odejść, ale zrobił to z jednej strony dla jej dobra, by ja chronić, a z drugiej, bo miał nadzieję, że uda mu się zrealizować plan, jaki miał na samym początku, kiedy ją poznał, czyli odzyskanie Max – swojej córki.
Tanner i mały Sammy są przy dziewczynie przez większość czasu, by pomóc jej przypomnieć sobie swoją przeszłość. Dowiaduje się ona, że ma na imię Ramie. Po pewnym czasie dziewczyna zaczyna sobie przypominać urywki ze swojego dawnego życia. Nie jest zachwycona tym, co teraz wie. Na jaw wychodzą wszystkie brudy, na niektóre pytania znajduje odpowiedzi, lecz nie może uwierzyć w to, co widziała w obrazach z przeszłości. Fakty są przerażające.
King toczy własną walkę z przeciwnościami losu i ludźmi, którzy chcą skrzywdzić nie tylko jego, ale także wszystkich, których kocha. Dojdzie do prawdziwej jatki, w której życie Kinga oraz jego towarzysza, będzie stało pod znakiem zapytania. Będzie się działo!
Nie wiem co napisać, czyli moje przemyślenia
Śmiesznie brzmi nagłówek, wiem, ale serio, nie wiem jak opisać słowami, co tam się stało. Nie często się zdarza, że drugi tom powieści jest lepszy od pierwszego, lecz w tym przypadku tak właśnie było. Tyle emocji naraz, bomby spadają z każdej strony. Nie jest tak, jak w tomie pierwszym, że większość akcji dzieje się w domu Kinga i przeważnie oboje spędzają na igraszkach. Owszem, seksu nie brakuje, ale czytelnik bardziej skupia się na tym, co dzieje się poza scenami erotycznymi. Jest bardzo dużo akcji, bardzo dużo się dzieje. Jestem zachwycona tym tomem. Doe jest świetna, jak polubiłam ją w poprzedniej części, tak teraz lubię ją jeszcze bardziej. Stała się twardsza, silniejsza, bardziej pyskata i stawiała na swoim. Pomimo młodego wieku, była bardzo dojrzała.
Jeśli chodzi o sceny miłosne w książce, to nie brakuje ich, więc się nie martwcie, nadal będzie naprawdę gorąco. Chyba nie wybaczyłabym Frazier, gdyby nam to odebrała! Autorka jednak skupiła się w tej części na innego rodzaju emocje. Poznajemy dawne życie Doe, widzimy, z czym musiała się zmagać i w pewnym sensie zaczynamy rozumieć jej poniekąd ucieczkę z domu. Co do tej ucieczki, jest taki moment w książce, gdzie na wszystkie pytania w sprawie zniknięcia dziewczyny, otrzymacie odpowiedzi. Wiele wątków z części pierwszej zostanie wyjaśnionych i bardzo podobało mi się to, w jaki sposób autorka nam je ukazała.
Widzimy, jak Doe ma przebłyski pamięci, widzi w danym momencie to, co działo się w przeszłości. Wątkiem, którym będziecie zszokowani, będą informacje, a raczej wspomnienia Doe, które przyczyniły się do zaniku pamięci. Poniekąd podejrzewałam, że tak mogło być, ale autorka umiejętnie nasuwała mi inne zakończenie i tym samym, kiedy wszystko ujrzało światło dzienne, uśmiechnęłam się do siebie, mówiąc w myślach, że Frazier zwyczajnie zrobiła mnie w bambuko.
Podobało mi się, kiedy okazało się, że osoba, która była z pozoru nieczuła (nie napiszę Wam kto to taki, bo to spoiler), pod koniec powieści pokazała, jak wielkie ma serducho. Okazało się, że nie warto zbyt szybko oceniać ludzi po ich zachowaniu w niektórych sytuacjach. W sumie King na początku też był okrutny, władczy i przerażający, ale jak się potem okazało, pod tatuażami, mięśniami i całą otoczką złego gościa, posiadał wielkie, miękkie i szybko bijące serce. Jest tylko człowiekiem.
Podsumowanie
W książce „King. Tyran”, T.M. Frazier stworzyła historię ludzi, którzy borykają się z własnymi demonami. Nie jest to tylko książka, gdzie przeczytacie o seksownym mężczyźnie, gorących scenach i będzie Wam przyspieszał puls na każdej stronie. Owszem, tego wszystkiego nie brakuje i uwierzcie mi, jest moc, która wspaniale elektryzuje, ale tutaj znajdziecie także coś więcej. Brudna prawda, manipulacje, kłamstwa, ból i strach przeważają w całej tej historii. Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Spytacie, czy polecam tę książkę? Oczywiście, że tak. Bez dwóch zdań ta seria jest jedną z lepszych, jakie do tej pory przeczytałam z tego gatunku. Skupia w sobie wiele rzeczy, które uwielbiam i niesamowicie wciąga. Koniecznie jednak musicie przeczytać tom pierwszy, zanim sięgniecie po Tyrana.
http://oczarowanaczytaniem.pl/king-tyran-t-m-frazier/
„Tyran” T.M. Frazier jest drugim tomem historii o Kingu i Doe. Recenzję poprzedniej części możecie przeczytać tutaj.
Po skończeniu tomu pierwszego z niecierpliwością oczekiwałam kontynuacji tej wspaniałej książki. „King” podobał mi się bardzo, ale „Tyran” jest jeszcze lepszy. Zaraz Wam o nim opowiem.
Powrót do przeszłości
Historia zaczyna się tam, gdzie zakończyła się...
2018-02-18
Jeśli lubicie samców alfa, bogów nad bogami, wytatuowanych, super przystojnych i seksownych mężczyzn, nie boicie się tego, że możecie przeczytać o brutalności ludzi i świata oraz wulgaryzmach i przemocy, to ta książka koniecznie musi się znaleźć na waszej półce. Jedno ostrzeżenie! Jeśli choć trochę myślicie, że ta historia ma cudowne zakończenie lub jest słodziutka jak cukierek, możecie sobie ją odpuścić już teraz. To jest jazda bez trzymanki, tu nie ma hamulców, pięknych słówek i latających wróżek.
Kim jestem?
Doe "Pup"*, znaleziona na ulicy przez prostytutkę Nikki, nie wie, kim jest, skąd pochodzi, nie zna nawet swojego prawdziwego imienia. W wypadku straciła pamięć i nie wiedziała, dokąd ma się udać, gdzie jest jej dom, i jak się też okazało, nikt nie wysilił się specjalnie do tego, żeby ją znaleźć. Nikki okazała się jej jedyną przyjaciółką. Jedyne, o czym marzyła Doe to dach nad głową, jedzenie i bezpieczeństwo. Te trzy rzeczy były dla niej najważniejsze. Zrobiłaby wszystko, byle je dostać.
Brantley King nie miał łatwego dzieciństwa. Tak naprawdę to wcale go nie miał. Matka alkoholiczka, która sprowadzała do domu co rusz to nowych facetów, nie interesowała się synem. Nawet nie zauważyła, kiedy chłopak zniknął. Poznał Samuela "Preppy'ego" Clearwatera i wspólnie zdecydowali, że podbiją świat. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Ciągle pakowali się w kłopoty, przebywali w poprawczaku i więzieniu, które zmieniło ich postrzeganie świata. Jedno się jednak nie zmieniło. Ich przyjaźń. Stała się mocna, silna, nierozerwalna. Każdy z nich skoczyłby za sobą w ogień bez mrugnięcia okiem.
Walka o przetrwanie
Pewnego dnia Nikki powiedziała do Doe, że aby przetrwać na ulicy, musi mieć ochronę, a żeby mieć ochronę, musi się sprzedać. Prostytutka wpadła na pomysł, żeby pojawić się na imprezie w domu faceta, który dopiero co wyszedł z więzienia i z tej okazji lokalny gang motocyklowy wyprawia balangę na jego cześć. Nikki mówiła Doe, że jedynym rozwiązaniem jej problemów z głodowaniem i mieszkaniem na ulicy, jest oddanie siebie jednemu z członków gangu, który oznaczy ją jako swoją i tym samym zapewni dach nad głową, pożywienie i ochronę przed napalonymi facetami, którzy mają ochotę na młodziutką dziewczynę. Czy dziewczyna miała jakieś wyjście? Nie pamiętała, kim jest, nie miała żadnych wspomnień, nikt jej nie szukał, nikt jej nie chciał, mogła więc zacząć od nowa. Ale czy to było takie łatwe?
Przypadkiem, zamiast uwieść motocyklistę, dotarła do pokoju, w którym gospodarz imprezy zabawiał się z panienką. Kiedy zobaczył te wielkie, śliczne oczy, pomyślał, że musi je posiadać. Po nieoczekiwanym zwrocie akcji, jaka miała miejsce, kiedy Nikki chciała okraść Kinga i uciec, Doe została jego zakładnikiem. Od tej pory była jego własnością. Była jego! W każdym znaczeniu!
Bohaterowie
Poznajemy kilka osób, które w mniejszym lub większym stopniu wpływają na fabułę, dodają całej historii tej realistyczności, która jest tak ważna. Głównymi bohaterami są oczywiście Doe i King, zaraz obok nich drugie skrzypce, a zarazem ważne dla całej książki, odgrywają Prep i Bear. Naprawdę polubiłam całą czwórkę. Autorka świetnie wykreowała te postaci, były strasznie realne. Całej pikanterii dodawał także fakt, że męska część załogi była niesamowicie seksowna i czytając, wiele razy wpadałam w trans, nie mogąc oderwać się od lektury. Gorrrrrąco uderzało znienacka, było czuć wszystko, dosłownie wszystko.
King był męski, seksowny, władczy, przerażający, był wcieleniem diabła w ludzkiej skórze, ale posiadał też tę drugą stronę, łagodniejszą, wrażliwszą, słabą. Obie jego wersje na mnie działały.
Doe była z początku zagubioną owieczką, nie potrafiła się postawić Kingowi, więc tylko ulegała. Z czasem, kiedy oboje spędzali coraz więcej czasu razem, ich relacje się zacieśniały. Bardzo polubiłam tę dziewczynę. Pokazywała pazurki i swój charakterek, co było świetne.
Preppy był najlepszym przyjacielem Kinga, po poznaniu Doe, także został i jej przyjacielem. Miał popieprzone dzieciństwo, przepełnione agresją, alkoholem i Bóg wie czym jeszcze, co potem wpłynęło na jego zachowanie jako dorosłego. Bójki, kobiety, imprezy, alkohol, narkotyki — wszystko to było jego codziennością. Miał jednak w sobie taki pstryczek, po którego naciśnięciu zmieniał się w słodkiego dzieciaka i wspaniałego przyjaciela.
Kilka słów ode mnie
Nie znałam tej autorki wcześniej i nie czytałam żadnej z jej książek. Kilka razy przewinęła mi się na Goodreads, jako "bestseller writer", ale ile takich ostatnio jest? pomyślałam i zignorowałam. Kiedy usłyszałam, że Wydawnictwo Kobiece ma w planach wydać tę serię w Polsce, pomyślałam, że chyba jednak coś musi być na rzeczy. Ależ byłam głupia, że nie przeczytałam tej serii jeszcze zanim weszła na Polski rynek.
T.M. Frazier zaskoczyła mnie tą książką. Kompletnie nie spodziewałam się takich emocji i tego wszystkiego, co zastałam w tej powieści. Jest ona mroczna, smutna, przepełniona bólem i strachem, a jednocześnie człowiek zakochuje się w niej do szaleństwa. Bo tak się właśnie stało ze mną. Uwielbiam tę historię. Mimo że nie jest to kolorowa, usłana różami historia, nie latają tutaj jednorożce ani księżniczki i książęta na białych koniach, nie jest słodko i przyjemnie, to ta historia jest tak piękna, że z trudem potrafię ubrać ją w słowa. Jest tak nieziemsko realistyczna, tak prawdziwa, że wydawać by się mogło, jakby to się stało naprawdę. Nie znajdziecie tutaj szczęśliwego zakończenia i serduszek na końcu, bo to nie ten typ historii. Tutaj jest ciemność, ból i tęsknota. Chemia pomiędzy Kingiem i Doe jest niesamowita. To czuć z każdą stroną, to napięcie aż elektryzuje. Autorka wspaniale potrafi przekazać te emocje, które czytelnik musi poznać.
W książce narrator pierwszoosobowy spisał się rewelacyjnie, przeplatając na przemian punk widzenia Kinga, a następnie Doe. W ten sposób wiedziałam, co w danej chwili myślą — a uwierzcie mi, to naprawdę było ważne. Styl autorki wpasował się w mój gust idealnie. Z największą przyjemnością poznam kolejne części, gdzie bliżej poznamy także Bear'a oraz Preppy'ego.
À propos Preppy'ego, chciałam zamordować autorkę za to, co zrobiła z tym chłopakiem. Nie napiszę Wam, co się stało, bo musicie koniecznie dowiedzieć się tego sami, czytając tę książkę. Jestem zła na siebie, że podczas czytania nie zapisałam ani jednego cytatu! A wszystko dlatego, że nie mogłam odłożyć tej książki. Pochłonęła mnie doszczętnie.
*Pup - z ang. zwierzaczek, maskotka
http://oczarowanaczytaniem.pl/king-t-m-frazier/
Jeśli lubicie samców alfa, bogów nad bogami, wytatuowanych, super przystojnych i seksownych mężczyzn, nie boicie się tego, że możecie przeczytać o brutalności ludzi i świata oraz wulgaryzmach i przemocy, to ta książka koniecznie musi się znaleźć na waszej półce. Jedno ostrzeżenie! Jeśli choć trochę myślicie, że ta historia ma cudowne zakończenie lub jest słodziutka jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-12
Kolejną częścią historii „Dominica” jest „Bronagh”. Jest niby dopełnieniem „Dominica”, ale wcale nie ukazuje niczego konkretnego. Narratorką nadal jest Bronagh. Cała książka opiera się na jednym dniu – 21 urodzinach Bronagh, na które Dominic – jej chłopak, zaplanował wiele atrakcji. Jak dla mnie, ta część nic nie wniosła do historii tych dwojga. Jedynym pozytywnym aspektem było to, że odrobinę spoważnieli.
Dominic stał się mężczyzną, który wiedział czego chce, co czuje i nie bał się o tym mówić na głos. Bronagh jest nadal irytująca i nadal jej nie lubię, ale trochę się zmieniła na lepsze. Nie było żadnego sensu pisać osobnej recenzji o tej książce, bo jest tak krótka i nic szczególnego się w niej nie dzieje. Miało być to dopełnienie, z którym czytelnik Dominca musi się koniecznie zapoznać, ale na Boga! Nie napiszę już nic więcej, bo brak mi słów.
http://oczarowanaczytaniem.pl/dominic-bronagh-bracia-slater-l-a-casey/
Kolejną częścią historii „Dominica” jest „Bronagh”. Jest niby dopełnieniem „Dominica”, ale wcale nie ukazuje niczego konkretnego. Narratorką nadal jest Bronagh. Cała książka opiera się na jednym dniu – 21 urodzinach Bronagh, na które Dominic – jej chłopak, zaplanował wiele atrakcji. Jak dla mnie, ta część nic nie wniosła do historii tych dwojga. Jedynym pozytywnym aspektem...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-12
Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła, czy „Dominic. Bracia Slater" L.A. Casey, zasługuje na wszystkie OHY i AHY. Lubię książki z gatunku YA z wątkami erotycznymi, więc postanowiłam jej dać szansę, tym bardziej, że było bardzo głośno o tych książkach wśród blogerów i prawie wszystkie opinie były pozytywne. Czy i mnie przypadła do gustu? Hmmh... no nie do końca.
Dominic
Kilka słów o fabule
Akcja dzieje w Dublinie, w Irlandii. Bronagh po utracie obojga rodziców będąc dzieckiem, zostaje pod opieką swojej starszej siostry, Branny. Bronagh zamyka się w sobie, nie dopuszcza do siebie ludzi, ponieważ nie chce zostać skrzywdzona w przyszłości. Nie rozmawia z nikim, unika kontaktu ze wszystkimi dookoła, stała się szkolnym outsiderem, byleby tylko ludzie zostawili ją w spokoju. I to jej jak najbardziej odpowiada.
Kiedy Dominic Slater pojawia się w jej życiu, zaczyna go ignorować, co w rezultacie przybiera odwrotne skutki, bo tylko go tym zachęca. Dominic, seksowny, przystojny, wysportowany, umięśniony chłopak, przyzwyczajony do tego, że każdy na niego zwraca uwagę i nigdy nie odrzuca, przeprowadzając się z Nowego Jorku do Dublina, tym bardziej przykuwa uwagę wszystkich wokół. Wszystkich, oprócz jednej, niezwykle pięknej, lecz nieśmiałej dziewczyny z ciętym jerzykiem. Podejmuje wyzwanie pt. "złapać króliczka".
Dominic obrał sobie cel - Bronagh Murphy. Dosyć dużym utrudnieniem może się wydawać to, że ona z nikim nie rozmawia, z nikim nie przyjaźni, lecz dla Dominica Slatera nie ma rzeczy niemożliwych. Kiedy Dominic czegoś pragnie, to to dostaje. A w tym momencie pragnie własnie jej i zrobi wszystko, żeby swój cel osiągnąć, nawet.... jeśli będzie musiał zmusić ją do tego.
Styl autorki
Bardzo mi przykro, ale ta książka nie zaliczy się do moich ulubionych. Niestety, czytając miałam wrażenie jakby L.A. Casey zrobiła z tej historii irlandzką wersję „Pięknej katastrofy" Jamie McGuire. Jedyną różnicą jest to, że książki McGuire pokochałam od początku, a tutaj...no cóż. „Dominic" jest opowiedziany z perspektywy Bronagh. Wszystko co dzieje się w jej głowie, kiedy jest przy Nico, opisane jest dosyć szczegółowo, co pomaga zrozumieć jej zachowanie, jednak jest tak dziecinna, tak irytująca, że nie potrafiłam jej znieść. Nie mam problemu z wulgaryzmami w książkach, nie przeszkadzają mi wcale, ale te odzywki do innych, lub później do swojego ukochanego... Boże broń. Czułam się jak w szkole podstawowej.
Miałam wrażenie, że nie czytam o dziewczynie która ma 18 lat, a o 10 letnim dziecku. Była głupia, irytująca, wszystko rozumiała na opak. Nie wytrzymałabym z nią ani minuty. Z drugiej strony ON - Dominic. Traktował ją jak pewnego rodzaju zwierzaka, którego musi mieć, zachowując się przy tym jak skończony dupek. Obrażał ją, a ona nie była mu wcale dłużna, ubliżał jej i posyłał sprośne komentarze na temat jej wielkiego tyłka, zupełnie jak dzieci w przedszkolu. Ewidentnie zadziałał schemat "kto się czubi, ten się lubi", ale nie do końca wyszło to autorce, bo zamiast rozbawić mnie, zniesmaczyło.
Czytałam wiele książek, w których on próbował ją do siebie przekonać na tej samej zasadzie, robił to bardzo dojrzale i aż chciało się to czytać, ale to, co zafundowała nam L.A. Casey, przebiło wszystkie inne na głowę. I to w złym znaczeniu tego słowa. Były momenty, kiedy się śmiałam, bo jakaś sytuacja mnie rozbawiła, ale większość książki przeleciała jakoś tak obojętnie. Nie zaskoczyła mnie ani trochę. Wszędzie widzimy lub słyszymy o "pieprzeniu się" jak króliki, a z tego co czytałam opinie innych osób, nie miał to być erotyk, a romans YA z erotykiem w tle. Wyszło trochę nieporadnie.
Bohaterowie
Jak już wspomniałam, Bronagh była irytującym, pyskatym, głupim dzieciakiem. Pod koniec książki, trochę zmieniłam o niej zdanie, bo była mniej irytująca, ale nadal nie mogłam jej znieść. Była zamknięta w sobie, po śmierci rodziców. Unikała ludzi i była raczej cicha, ale w momencie, kiedy ktoś stanął jej na drodze, potrafiła się odezwać. Próbowała być twarda i uchodzić za niedostępną, ale tak naprawdę robiła z siebie idiotkę prawie za każdym razem.
Dominic, wiecznie napalony, mówiący tylko o wielkim tyłku swojej dziewczyny, rzucający sprośne komentarze o seksie i chwalący się przy braciach i znajomych, czego oni to nie będą robić w jego lub jej sypialni. Był nieziemsko przystojny, wysportowany, dobrze zbudowany, miał wszystko to, co płci przeciwnej się podobało. Ale czegoś mi zabrakło. Chyba którejś części jego mózgu. Hmmh, sama nie wiem.
Branna, siostra Bronagh. Niewiele o niej jest napisane, lecz pojawia się w większości scen. Jest pełnoprawnym opiekunem swojej siostry, w przyszłości chce zostać położną. Mam mieszane uczucia co do niej. Ani jej nie polubiłam, ani nie znienawidziłam. Jest mi obojętna. W kolejnych częściach jest też miejsce dla niej - jako osobna książka.
Bracia Slater, czyli Alec, Damien, Ryder i Kane. Wszyscy to typowi samce alfa. Przyjechali ze Stanów do Irlandii, by zająć się rodziną. Niesamowicie seksowni, uwodzicielscy, przystojni, wysportowani, po prostu chodzący bogowie. Tak szczerze, to chyba tylko dzięki nim doczytałam tę książkę do końca. Uwielbiałam, kiedy rzucili jakimś komentarzem, który powodował, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Potrafili rozbawić. Autorka podzieliła losy każdego z braci na osobne książki, ale w mojej głowie toczy się walka, czy po nie sięgnąć. Jeśli okażą się tak słabe, jak ta część, to tylko stracę czas, kiedy mogłabym zając się ciekawsza lektura. Nadal myślę nad tym, co z tym fantem zrobić.
Podsumowanie
Według mnie „Dominic" jest nieudolną wersją historii Travisa i Abby z „Pięknej" i „Chodzącej katastrofy" Jamie McGuire. Nie miałam przyjemności z czytania, co jak widać, przeniosłam do tej recenzji. Były owszem momenty, które mi się podobały, ale zapomniałam o czym były i co w się nich działo. Zwyczajnie chyba chciałam ją po prostu skończyć, nie zwracając większej uwagi na nic konkretnego. Książka ma zwolenników jak i przeciwników. Ja zdecydowanie należę do tych drugich.
Bronagh
Kolejną częścią historii „Dominica" jest „Bronagh". Jest niby dopełnieniem „Dominica", ale wcale nie ukazuje niczego konkretnego. Narratorką nadal jest Bronagh. Cała książka opiera się na jednym dniu - 21 urodzinach Bronagh, na które Dominic - jej chłopak, zaplanował wiele atrakcji. Jak dla mnie, ta część nic nie wniosła do historii tych dwojga. Jedynym pozytywnym aspektem było to, że odrobinę spoważnieli.
Dominic stał się mężczyzną, który wiedział czego chce, co czuje i nie bał się o tym mówić na głos. Bronagh jest nadal irytująca i nadal jej nie lubię, ale trochę się zmieniła na lepsze. Nie było żadnego sensu pisać osobnej recenzji o tej książce, bo jest tak krótka i nic szczególnego się w niej nie dzieje. Miało być to dopełnienie, z którym czytelnik Dominca musi się koniecznie zapoznać, ale na Boga! Nie napiszę już nic więcej, bo brak mi słów.
Wiem, że wiele osób chwali sobie tę serię o braciach i ich dziewczynach. Mnie jednak nie rozłożyli na łopatki, nie pokochałam ich, mimo że sami chłopcy Slater byli bardzo gorący, nie miałam gęsiej skórki czytając, nie wzdychałam do nich, nie śnili mi się po nocy. Możliwe, że w kolejnych częściach, o ile po nie sięgnę, będzie lepiej, kiedy zacznę czytać historie pozostałych braci. Na tę chwilę chyba spasuję i sięgnę po coś innego, żeby szybko zapomnieć o Dominicu i Bronagh.
http://oczarowanaczytaniem.pl/dominic-bronagh-bracia-slater-l-a-casey/
Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła, czy „Dominic. Bracia Slater" L.A. Casey, zasługuje na wszystkie OHY i AHY. Lubię książki z gatunku YA z wątkami erotycznymi, więc postanowiłam jej dać szansę, tym bardziej, że było bardzo głośno o tych książkach wśród blogerów i prawie wszystkie opinie były pozytywne. Czy i mnie przypadła do gustu? Hmmh... no nie do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jakiś czas temu otrzymałam do recenzji książkę polskiej autorki, Anity Scharmach pt. Sukces rysowany szminką. Spodziewałam się lekkiej lektury, która oderwie mnie na chwilę od "cięższych" tytułów, po które w ostatnim czasie sięgałam. Troszkę nie do końca jednak była ona lekka, bo poruszała kilka przykrych wydarzeń, które dotykają zwykłego człowieka na co dzień.
Julia jest dojrzałą, dobiegającą 40-tki kobietą sukcesu. Ma bardzo dobrą pracę, którą lubi, luksusowy apartament i szybki samochód, ale brakuje jej do pełni szczęścia dwóch rzeczy - faceta i dziecka, o którym zawsze marzyła. Kilka lat wcześniej wybranek jej serca zginął w wypadku, zostawiając ją w żałobie. Plany rodzinne odeszły w cień, więc Julia zajęła się pracą zawodową i imprezowaniem. Przygodne romanse nie trwały długo, plany macierzyńskie zniknęły w natłoku obowiązków. Kobieta pogodziła się z faktem, że nigdy nie zostanie matką i prócz 2 kotów, nikt w domu nie będzie na nią czekał. Pewnego dnia otrzymuje informację, że jej kuzynka umiera osieracając tym samym córkę, Matyldę. Okazuje się, że przed śmiercią wybrała właśnie Julię na rodzinę zastępczą dla Matysi. Czy Julka znajdzie czas i chęci do podjęcia się tego niełatwego zadania, jakim jest wychowanie kilkulatki? Jak poradzi sobie z pogodzeniem obowiązków w pracy na pełny etat i opieką nad małą dziewczynką?
Ta książka wywołała we mnie wspaniałe uczucia. Z początku nie do końca spodziewałam się takiego obrotu spraw, bo liczyłam na bardziej luźną lekturę, niezobowiązującą, a to co dostałam, to ciepła opowieść o miłości, bólu, trudnym życiu w biedzie, smutku z jakim musiało uporać się kilkuletnie dziecko. Dziewczynka przeżyła bardzo dużo w przeciągu kilku miesięcy. Straciła najbliższe osoby, czekała ją przeprowadzka do nowego miejsca, życie w innym klimacie i... obca dla niej osoba. Jakby tego było mało, Matylda jest niepełnosprawna - niedosłyszy i posługuje się językiem migowym, co dla Julki jest dodatkowym utrudnieniem w komunikacji z dziewczynką. Jak poradzą sobie obie w totalnie nowej sytuacji życiowej? Czy Matysia zaakceptuje Julię jako nowego opiekuna? Jak potoczą się losy Julki, chcącej pogodzić życie rodzinne i zawodowe?
Ta książka aż kipi od uczuć, tych ciepłych oczywiście. Kompletnie nie spodziewałam się tego typu historii, więc jestem tym milej zaskoczona. Po pierwszym spotkaniu z dziełem autorki, jestem szczerze usatysfakcjonowana lekturą. Język bardzo prosty, miło się czyta. Bardzo przyjazny dobór słów, mimo że zazwyczaj nie lubię w książkach zdrobnień (rączki, paluszki itd.), tutaj te zostały wybaczone w pełni. Styl autorki bardzo przypadł mi do gustu i z pewnością sięgnę po kolejne pozycje. Książka wzrusza, miejscami szokuje. Czytelnik całkowicie zatraca się w lekturze, ponieważ historia wciąga niesamowicie. Ja jestem oczarowana :)
Jakiś czas temu otrzymałam do recenzji książkę polskiej autorki, Anity Scharmach pt. Sukces rysowany szminką. Spodziewałam się lekkiej lektury, która oderwie mnie na chwilę od "cięższych" tytułów, po które w ostatnim czasie sięgałam. Troszkę nie do końca jednak była ona lekka, bo poruszała kilka przykrych wydarzeń, które dotykają zwykłego człowieka na co dzień.
więcej Pokaż mimo toJulia jest...