Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jakie to jest niemożebnie nudne, męczące i prowadzące na manowce - reklamowanie tego jako książki o podróżach w czasie to strzał w stopę. Blurb buduje oczekiwanie na wehikuły czasu, akcję, humor, oryginalny spin i w praktyce to dostajemy tyle, że jako powieść psychologiczno obyczajową, koncentrującą się wokół relacji ojciec-syn. No, nie tego się spodziewałem, w dodatku o ślimaczym tempie.

Jakie to jest niemożebnie nudne, męczące i prowadzące na manowce - reklamowanie tego jako książki o podróżach w czasie to strzał w stopę. Blurb buduje oczekiwanie na wehikuły czasu, akcję, humor, oryginalny spin i w praktyce to dostajemy tyle, że jako powieść psychologiczno obyczajową, koncentrującą się wokół relacji ojciec-syn. No, nie tego się spodziewałem, w dodatku o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Czemu ja to sobie robię? Więcej czasu zajęło mi szukanie, które opowiadanie mam już przeczytane (ze zbioru makabry), niż samo czytanie. No i cóż za wodolejstwo.

Czemu ja to sobie robię? Więcej czasu zajęło mi szukanie, które opowiadanie mam już przeczytane (ze zbioru makabry), niż samo czytanie. No i cóż za wodolejstwo.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeżeli jest przyzwolenie na dawanie 10 w ciemno bo taki kaprys (i autor wystawiający sobie ocenę), to w ramach karmy i kosmicznej sprawiedliwości jedna gwiazda ode mnie.

Jeżeli jest przyzwolenie na dawanie 10 w ciemno bo taki kaprys (i autor wystawiający sobie ocenę), to w ramach karmy i kosmicznej sprawiedliwości jedna gwiazda ode mnie.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako literatura to jest słabe - idą i tłuką, tłuką i idą, a wszystko opisane w sposób prosty (by nie rzec prymitywny), z upierdliwymi powtórzeniami i licznymi błędami (przecinki, nie te słowa).
Z drugiej strony, można na książkę patrzeć jako suplement podręcznika RPG, z pomysłami na przygody, z lorem świata, opisem kultury, zachowań, tego jak się mówi. I pod tym względem to świetna pozycja, warta swego czasu.

Jako literatura to jest słabe - idą i tłuką, tłuką i idą, a wszystko opisane w sposób prosty (by nie rzec prymitywny), z upierdliwymi powtórzeniami i licznymi błędami (przecinki, nie te słowa).
Z drugiej strony, można na książkę patrzeć jako suplement podręcznika RPG, z pomysłami na przygody, z lorem świata, opisem kultury, zachowań, tego jak się mówi. I pod tym względem to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przeczytałem sobie Jesienną Gawędę i zacznę od końca.
Znajduje się tam analityczny komentarz Tomasza Z. Majkowskiego (tak, tego od W cieniu Białego Drzewa) i stara się odpowiedzieć na większość (no praktycznie wszystkie) zarzutów jakie mam wobec JG: że despotyczne, że gnojenie graczy, że traktowane z religijną niemal czcią, a inne podejście to aberracja, herezja; że to wszystko zostało Trzewiczkowi przypisane, że wynikało z nieudolnych prób wywołania emocji o których autor pisał. Ok, za traktowanie przez wielu MG Jesiennej Gawędy jako duszy młotka, jedynej metody prowadzenia, Trzewiczek rzeczywiście nie odpowiada. Miał plastyczny język, trafił w chwytliwy temat, chwali mu się. Ale wszystko pozostałe? Ono tam jest.
"I pamiętaj, bohaterowie nie mogą zwyciężyć. Zniszcz ich". Oszukuj, knuj i gmatwaj. Mają być zgnębieni. Zaszczuci.
Ma ich boleć, trzeba im zabrać wszystko co dla nich najdroższe, mają ginąć, często ot tak. Bo realizm. Jednak kiedy przychodzi do opowiadanej historii, realizm należy wyrzucić do kosza, logikę zamkną w komórce i skupić się na wywoływaniu emocji, ale tylko tych jesiennych.
Zgrzyta mi to. Zgrzyta mi moment, w którym autor omawiając wybory gracza przedstawia historię w której jako MG obiecuje graczowi, że "nikt nigdy się nie dowie" (oczywiście jeden z przedmiotów wziął się tam prosto z powietrza tylko i wyłącznie na potrzeby tej sceny).
Zgrzyta mi, że zaraz po rozdziale w którym jest mowa o tym, jak ważne są wybory stawiane przed graczami, zaprezentować pozbawioną sensu przygodę w której gracze pozbawieni są całkowicie wolnej woli (ponieważ przygoda opiera się na tylu kulawych założeniach, że gdyby mogli decydować, to roznieśli by ją). W ogóle zgrzyta mi, że całość oparta jest na dyktaturze jednego aktora - MG ma jasno postawiony cel i będzie do niego zmierzał wszelkimi (czystymi, czy nie) metodami.
Jest to jakiś punkt widzenia, nie powiem; z kilku patentów zamierzam skorzystać, ale w ogólnej ocenie ten typ narracji bardziej ogranicza niż daje nowe możliwości.
Ot, owoc młodzieńczego nihilizmu, który znalazł uznanie wśród mrocznych nastolatków.

Przeczytałem sobie Jesienną Gawędę i zacznę od końca.
Znajduje się tam analityczny komentarz Tomasza Z. Majkowskiego (tak, tego od W cieniu Białego Drzewa) i stara się odpowiedzieć na większość (no praktycznie wszystkie) zarzutów jakie mam wobec JG: że despotyczne, że gnojenie graczy, że traktowane z religijną niemal czcią, a inne podejście to aberracja, herezja; że to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Conan i skrwawiona korona.
Cymeryjczyk to na tyle znana postać, że nie ma potrzeby go przedstawiać.
Na tyle znany, że na rynku pojawiał się w kilkunasty, jeśli nie w kilkudziesięciu wydaniach. Czemu więc zwrócić uwagę na to wydanie? Bo jest najlepsze.
Dobrze, może najlepsze jest tutaj zbyt subiektywne, więc krótko: to wydanie zawiera wersje najbardziej zbliżone do oryginalnych, bez późniejszych zmian i redakcji. Ma pokaźną varię, wczesne szkice i wersje robocze, do tego analizę twórczości połączoną z rysem biograficznym z okresu powstawania utworów.
Solidna rzecz.

Conan i skrwawiona korona.
Cymeryjczyk to na tyle znana postać, że nie ma potrzeby go przedstawiać.
Na tyle znany, że na rynku pojawiał się w kilkunasty, jeśli nie w kilkudziesięciu wydaniach. Czemu więc zwrócić uwagę na to wydanie? Bo jest najlepsze.
Dobrze, może najlepsze jest tutaj zbyt subiektywne, więc krótko: to wydanie zawiera wersje najbardziej zbliżone do...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Żywię ciepłe uczucia do książek Moersa, ale wobec tej są co najwyżej letnie. Jest to właściwie wstęp do drugiej części, wstęp który wolno się rozkręca i nie ma posmaku Przygody, za to nadmiar rekapitulacji wydarzeń z Miasta Śniących Książek - chociaż może w przyszłości coś z tego wyniknie?
Jest meta, czuć umiłowanie dla książek i czytelnika, ale... to już było.
Wszelkie nadzieje w kontynuacji.

Żywię ciepłe uczucia do książek Moersa, ale wobec tej są co najwyżej letnie. Jest to właściwie wstęp do drugiej części, wstęp który wolno się rozkręca i nie ma posmaku Przygody, za to nadmiar rekapitulacji wydarzeń z Miasta Śniących Książek - chociaż może w przyszłości coś z tego wyniknie?
Jest meta, czuć umiłowanie dla książek i czytelnika, ale... to już było.
Wszelkie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Piąta głowa cerbera
Czyli literacka układanka z Wolfem.
Jak zwykle robi wrażenie pod względem językowym i swobody przechodzenia między formami.
I jak zwykle nie jest tym, czym się początkowo wydaje. Dopiero uważnie śledząc wydarzenia z drobnych zdawało się wstawek można zbudować obraz, o co w tym tak naprawdę chodzi. A i tak do końca nie będziemy tego pewni, bo wydarzenia w utworze można odczytać na kilka różnych sposobów, które prowadzą do często ze sobą sprzecznych interpretacji.
A to tylko warstwa fabularna, pod którą kryje się istota książki - tożsamość, pamięć, pytania o własną naturę. Oraz - być może - kwestie kolonialne, ale tutaj brakuje mi wiedzy i narzędzi do jakiejkolwiek analizy.

Piąta głowa cerbera
Czyli literacka układanka z Wolfem.
Jak zwykle robi wrażenie pod względem językowym i swobody przechodzenia między formami.
I jak zwykle nie jest tym, czym się początkowo wydaje. Dopiero uważnie śledząc wydarzenia z drobnych zdawało się wstawek można zbudować obraz, o co w tym tak naprawdę chodzi. A i tak do końca nie będziemy tego pewni, bo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytadełko na dobry początek roku.
Thraxas bierze na siebie o kilka spraw za dużo. Pomagająca mu Makri jest zwykle cudowna, a do tego trochę humoru.

Czytadełko na dobry początek roku.
Thraxas bierze na siebie o kilka spraw za dużo. Pomagająca mu Makri jest zwykle cudowna, a do tego trochę humoru.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przeciętne/słabe. Napisane na tyle, aby nie bolały od niego zęby, ale to właściwie wszystko. Plusy za utrzymanie klimatu świata MKP, ale to również znaczy, że książka jest tylko dla fanów tego uniwersum (i to wyposzczonych). Reszta nie ma czego tu szukać.

Przeciętne/słabe. Napisane na tyle, aby nie bolały od niego zęby, ale to właściwie wszystko. Plusy za utrzymanie klimatu świata MKP, ale to również znaczy, że książka jest tylko dla fanów tego uniwersum (i to wyposzczonych). Reszta nie ma czego tu szukać.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Detektywistyczne urban fantasy, ot przyzwoite czytadło. Wyróżnia się trochę większym realizmem przy prowadzeniu śledztwa (które jest tylko elementem pracy oraz potrafi się ciągnąć) i to właściwie wszystko.
Samo w sobie nie jest złe (chociaż ma bardzo banalne rozwiązania fabularne wątków), jednak brak oryginalności, charakteru postaci i jakiegoś większego zaangażowania emocjonalnego, sprawia, że Peter Grant znajduje się daleko za plecami Dresdena czy Castora.

Detektywistyczne urban fantasy, ot przyzwoite czytadło. Wyróżnia się trochę większym realizmem przy prowadzeniu śledztwa (które jest tylko elementem pracy oraz potrafi się ciągnąć) i to właściwie wszystko.
Samo w sobie nie jest złe (chociaż ma bardzo banalne rozwiązania fabularne wątków), jednak brak oryginalności, charakteru postaci i jakiegoś większego zaangażowania...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Detektywistyczne urban fantasy, ot przyzwoite czytadło. Wyróżnia się trochę większym realizmem przy prowadzeniu śledztwa (które jest tylko elementem pracy oraz potrafi się ciągnąć) i to właściwie wszystko.
Samo w sobie nie jest złe (chociaż ma bardzo banalne rozwiązania fabularne wątków), jednak brak oryginalności, charakteru postaci i jakiegoś większego zaangażowania emocjonalnego, sprawia, że Peter Grant znajduje się daleko za plecami Dresdena czy Castora.

Detektywistyczne urban fantasy, ot przyzwoite czytadło. Wyróżnia się trochę większym realizmem przy prowadzeniu śledztwa (które jest tylko elementem pracy oraz potrafi się ciągnąć) i to właściwie wszystko.
Samo w sobie nie jest złe (chociaż ma bardzo banalne rozwiązania fabularne wątków), jednak brak oryginalności, charakteru postaci i jakiegoś większego zaangażowania...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Trawa przeczytana, czy raczej przemęczona. Miałem wobec książki oczekiwania i dostałem nimi po twarzy.
Na dzień dobry przywitała mnie ścianę ekspozycji i przedstawienie świata. Niestety, nad autorką wisi widmo Simmonsa - napisali bardzo podobne w założeniach książki i porównując je, wyraźnie widać, gdzie Tepper brakuje. Tam, gdzie Dan przedstawia, jak doszło do danej sytuacji religijno-politycznej (i jest to wplecione w powieść), tak Sheri oferuje nam tłumaczenie - świat działa na zasadzie "bo tak". Jakby tego było mało, zawieszenie niewiary co i rusz zmuszone jest przełknąć różne absurdy (najbardziej stanął mi w gardle motyw rodem z przesadzonego opowiadania: Ziemia utożsamiająca się z judeochrześcijańskim dziedzictwem mówi nie antykoncepcji i aborcji, ale nielegalne ciąże oznaczają karę śmierci dla matki i potomka).
Akcję obserwujemy przeskakując między punktami widzenia postaci. Dosyć licznych. Nie dość, że utrudnia to nawiązanie jakiejś więzi emocjonalnej z bohaterami (no chyba, że celem było budzenie antypatii, w takim razie się udało), to w swej większości są oni albo strasznie nijacy, albo do bólu sztampowi, jakby wycięci z szablonu do odegrania konkretnych ról.
A skoro już o rolach mowa, to autorka zawiesza strzelby i buduje suspensy z gracją słonia w składzie porcelany. Wiadomo, kiedy pojawiają się kluczowe przedmioty/zdarzenia dla fabuły, wiadomo też jak się dane wydarzenia skończą, mocno tu pomaga czy to ograniczona inteligencja bohaterów (by nie miejscami skończona głupota) czy też zbudowanie ich do tej właśnie roli.
Jedziemy dalej. Jednym z motywów książki jest rozwój jednej z bohaterek, wyzwolenie się z roli bogobojnej żony/matki, pokornej i poddanej kaprysom męża, przyjęcie pro-aktywnej postawy. I chociaż na początku wygląda to na wątek z potencjałem, z czasem nawarstwia się coraz więcej wymienionych powyżej problemów: antypatyczność bohaterki, bezmyślność innych postaci i absurdalne sytuacje robią sieczkę z tematu.
Jednak największym rozczarowaniem jest główne danie.
Uwaga, mogą wystąpić spoilery.
Sposób w jaki zostaje rozwiązana sprawa morderczej, sięgającej wszystkich światów i nieuleczalnej, mimo wszelkich starań, zarazy woła o pomstę. W ramach wyjaśnienia dostajemy brzmiące naukowo mambo dżambo. Powiedzieć, że jest słabe, to nic nie powiedzieć. Science fiction z naukowego punktu widzenia jest w większości bzdurą (silniki, uzbrojenie, sposób w jaki statki latają), więc nie oczekuję, że autorskie wytłumaczenie przy zastosowaniu fachowej terminologii będzie w 100 procentach zgodne z obowiązującą wiedzą (a zostało wykazane, że research autorki obejmował tylko nazwy i podstawy, z których nie wszystko do końca zrozumiała). Jednakże w Trawie wytłumaczenie ma jedynie pozory sensu, nie dość, że niespójne i wewnętrznie sprzeczne, do tego zbudowane na piętrowych założeniach (które same w sobie są kulawe).
Tak więc praktycznie połowa książki nadaje się do wyrzucenia przez okno. Druga część jest jako tako czytalna. Jednakże ogólnie, pozycja mocno rozczarowuje.

Trawa przeczytana, czy raczej przemęczona. Miałem wobec książki oczekiwania i dostałem nimi po twarzy.
Na dzień dobry przywitała mnie ścianę ekspozycji i przedstawienie świata. Niestety, nad autorką wisi widmo Simmonsa - napisali bardzo podobne w założeniach książki i porównując je, wyraźnie widać, gdzie Tepper brakuje. Tam, gdzie Dan przedstawia, jak doszło do danej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Słowo las znaczy świat, czyli Avatar na ubogo, albo jak nie należy wpychać ideologii.
Z jednej strony nowela za którą autorka dostała Hugo, z drugiej eufemistycznie określana jako nie najlepsza rzecz w jej dorobku (bądź lesser Le Guin). Pisana pod tezę, z dziwnymi założeniami, karykaturalnie czarno biała.
Planeta praktycznie w całości pokryta lasami, kolonie ludzkie przerabiające je na cenne drewno dla ziemi i inteligentna rasa metrowych futrzaków, którzy służą za tanią siłę roboczą. Koncept tak zły, że nie wiadomo od której strony zacząć to analizować. Założenia autorskie? Próba przeniesienia pewnych praktyk z wojną w Wietnamie? Być może.
W każdym razie, w świecie książki w dziwny sposób doprowadzono do sytuacji w której kolonizuje się planetę zamieszkałą przez inteligentną rasę bez zrobienia jakiegokolwiek rozeznania, a potem utrzymywanie myślowego dualizmu - te stworki są/nie są inteligentne. Znaczy się, wiemy, że są inteligentne, mają złożoną strukturę społeczną (plemiona, małżeństwa), język i filozofię, ale jako, że są nieagresywne (będąc mięsożercami), będziemy traktować ich jako małorozumne i leniwe zwierzaczki, które można zmuszać do niewolniczej pracy, gwałcić, publicznie kastrować, mordować...
No ale jak to zostaje wyjaśnione? Trzymajcie się, bo to będzie dobre - otóż kolonistami-drwalami opiekują się wojskowi. Robota jest nudna, więc umilają sobie czas narkotykami, kłusowniczymi wyprawami, okazjonalnymi gwałtami na żeńskich stworkach (bo na planetę przysyła się za mało "kobitek na cele rozrywkowe"). Jak to określa jeden z bohaterów powieści, typowany na głównego złola kapitan Davidson, prawdziwym mężczyzną było się po stosunku z kobietą i zabiciu kogoś (jakby to było za mało, to potem zostaje jeszcze rasistą i maniakiem). Żeby było śmieszniej, to właśnie ten schwarzcharakter przez większość utworu (do momentu kiedy ot, dostaje w głowę) jest najbardziej racjonalną postacią: trafnie przewiduje problemy z agresją tubylców, przeprowadza akcję odwetową (co zostaje przedstawione jako próba przywrócenia odebrano sobie poczucia męskości), kwestionuje autentyczność rozkazów z ansibl (co ma całkowity sens), uznaje rozkazy i podporządkowującego się im dowodzę koloni za szkodliwe dla placówki (i ma co do tego całkowitą rację) oraz uznaje za zdrajcę innego z bohaterów, tego pozytywnego. Który to uzyskawszy informację, która prawie, że brzmi "za dwa dni napadniemy w nocy wasz obóz", postanawia to przemilczeć w raporcie.
Ostatecznie jednak, chociaż ten zły miał rację, to fiksuje, a futrzaki ot tak wchodzą i robią rozpierduchę (częstując się najpierw ciężką bronią ze skarbca), robią porządki na planecie i ustalają warunki rozejmu.
A potem żyją długo i szczęśliwie, aż żałuje się, że główny zły nie miał w swoim posiadaniu bomby biologicznej.
Więc zamiast czytać polecam obejrzeć sobie (jeszcze raz) Avatara. Ma więcej sensu i jest ładniejszy.

Słowo las znaczy świat, czyli Avatar na ubogo, albo jak nie należy wpychać ideologii.
Z jednej strony nowela za którą autorka dostała Hugo, z drugiej eufemistycznie określana jako nie najlepsza rzecz w jej dorobku (bądź lesser Le Guin). Pisana pod tezę, z dziwnymi założeniami, karykaturalnie czarno biała.
Planeta praktycznie w całości pokryta lasami, kolonie ludzkie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zazwyczaj, gdy zaraz po lekturze siadam do spisywania wrażeń, świadczy to o tym, że książka mnie w jakiś sposób poruszyła. Głębia. Skokowiec mnie ruszyła. Jednakże obawiam się, że nie w sposób przez Marcina Podlewskiego zamierzony.
Otwarcie tego cyklu (Głębia planowana jest na 4 tomy, ostatni się tworzy) przebiega mniej więcej tak: kapitan z tajemniczą przeszłością kupuje statek kosmiczny po dosyć mrocznych przejściach i zapełnia kilkuosobową załogą, z których każdy też ma swoją historię. Lecą na prostą misję, sprawy się komplikują, próbują uciec, a wtedy sprawy komplikują się jeszcze bardziej. Prosta historia, więc dlaczego to liczy AŻ 700 STRON? (tak, jedną z odpowiedzi jest - "ponieważ to Fabryka", ale zignorujmy wydawcę z ichnią praktyką w tym przypadku). Powodów jest kilka.
Przede wszystkim autor 'ambitnie' podszedł do budowy swego uniwersum, czym zasłużył sobie na odznaczenie Kapitana Ekspozycji. Ekspozycja ciągnie się strona za stroną, mijamy setną, dwusetną - a końca jeszcze nie widać. W dodatku przyjęto założenie, że nic nie poprawia dynamiki scenie akcji tak jak umieszczenie w jej środku dwóch stron wyjaśnień.
Niestety, podobnych problemów jest więcej - tłumaczenia nie współgrają z narracją, tylko przedstawione są jako bloki tekstu, podobnie otrzymujemy historię bohaterów - w odpowiednim momencie dostajemy fragment bio, a potem powrót do głównego nurtu.
Kolejnym powiązanym z tym zgrzytem są dialogi. W większości to koszmar, postacie ze sobą nie rozmawiają, tylko wygłaszają wcześniej przygotowane (infantylne) kwestie, nie mają ze sobą interakcji - odgrywają role, po prostu nie żyją. Czasami chciało by się posadzić autora przed telewizorem aby (jeszcze raz?) obejrzał space opery, posłuchał ichnich dialogów. A potem siadł nad własnymi i zapłakał.
Kiedy już kończyłem lekturę z silnym przekonaniem, że książce przydało by się gruntowne (przepisanie) cięcie, na końcu natrafiłem na informację, że to i tak wersja po solidnych przycinkach Michała Cetnarowskiego. Aż strach się bać, jak wyglądał pierwotny draft.
To nie jest koniec bolączek. Mamy roszczeniową i naciąganą fabułę z topornymi tropami (autor wiesza strzelby czechowa z gracją słonia w składzie porcelany), przeszarżowanych bohaterów, gdzie nie potrafiąc stworzyć wiarygodności trzeba było każdego w jakiś sposób przerysować (mania kontroli, czystości, sadyzm), bezbarwność dalszego planu (Elohim czy Strips, są właściwie tacy sami). Ech, nawet humor i odwołania (poza metażartem z Lemem) mają posmak wstawionych z usilnym mruganiem oka.
Jak dla mnie powyższe mankamenty wynikają z braku programowej nauki pisania. Nikt u nas tego już nie uczy. Mało kto chce się tego uczyć (a później ćwiczyć) dialogów, kompozycji, narracji. Zresztą nie ma presji na pisanie jako pisanie (do szuflady), obecnie wszystko musi być pisane ku publikacji.
Sam pomysł to nie wszystko (a ten z Głębi rokuje nadzieje, tym bardziej boli wykonanie), trzeba go jeszcze zaprezentować czytelnikowi tak, by ten nie chciał wyrzucić książki przez okno.
Mam nadzieję, że Marcin Podlewski jest autorem chcącym się rozwijać i poprawiać.
(Inaczej czekające mnie tomy to będzie droga przez mękę)
Ostatecznie 4/10 z nadzieją na progres.

Zazwyczaj, gdy zaraz po lekturze siadam do spisywania wrażeń, świadczy to o tym, że książka mnie w jakiś sposób poruszyła. Głębia. Skokowiec mnie ruszyła. Jednakże obawiam się, że nie w sposób przez Marcina Podlewskiego zamierzony.
Otwarcie tego cyklu (Głębia planowana jest na 4 tomy, ostatni się tworzy) przebiega mniej więcej tak: kapitan z tajemniczą przeszłością kupuje...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubię sterty książek. Są użyteczne: można z nich zbudować fort, używać jako pocisków, szpanować kompletem UW, ułożyć elegancko na półce i czerpać z tego estetyczną przyjemność (jest coś magnetycznego w dobrze ułożonej domowej biblioteczce), można też z nich budować własne Sèvres. Mam do tego nawet kilka typów. Jednym z nim jest Olga i osty Agnieszki Hałas, którą mógłbym wykorzystać właśnie jako wzór ambiwalencji.

Otóż, z jednej strony Olga jest - nie bójmy się tego powiedzieć - książką fandomowo ważną. Powinniście po nią sięgnąć, przeczytać i przedyskutować. To na poły obyczajowa historia o dziewczynie z naszego środowiska, z kwestiami do których każde z nas może się odnieść: domowe problemy, toksyczni rodzice, niesatysfakcjonujące wybory życiowe, nietrafione studia, smętna praca (albo jej brak), zawody sercowe, nadwaga, depresja. To rzeczy, od których próbujemy uciec - jak tytułowa bohaterka - w fantastykę, książki, RPGi, czy na konwent ;).
Jednakże u Olgi eskapizm jest dosłowny - po prostu (przypadkiem) trafia do fantastycznej krainy.
A tu sprawy zaczynają się komplikować, przewijają się różne (znane) motywy fantastyczne, schodzimy głębiej i głębiej w kolejne warstwy rzeczywistość, złudzenia, projekcji.
Do tego książka napisana jest znacznie lepiej niż średnia polskiej fantastyki.


Jeśli was przekonałem, to tu jest przerwa, abyście dokonali zamówienia, dopisali do listy zakupów, wygoglowali czy co tam robicie.


Gotowe? No to teraz druga strona medalu. Zgrzyty.


Chociaż książka jest znacznie lepsza niż średnia, nie ukrywajmy, że to więcej mówi o poziomie polskiej literatury (i ichniej redakcji). Redakcja Olgi jest dobra, ale nie bezbłędna - dostrzegłem tu i tam językowe potknięcia (a jeśli ja już je dostrzegam, to muszą być dosyć oczywiste :P ), przydało by się też na etapie tworzenia historii przedyskutować kilka strukturalnych rozwiązań - przeskoki ze zmianą tempa, chaotyczność, miejscami nachalność pewnych tłumaczeń/wyjaśnień. Niekoniecznie muszą to być złe elementy, jednak mam wrażenie dodawania ich na siłę, aby skomplikować w końcu prostą historię (w końcu Tolkien twierdził, że eskapizm to pozytywne zjawisko, które przynosi komfort i satysfakcję, temu służą szczęśliwe zakończenia i to jest - przynajmniej dla mnie - sednem historii).
Miejscami przeszkadzał nadmiar, tak jakby autorka próbowała wrzucić wszystko do jednego wora, ot Narnia, służba u czarodzieja, tajemnicza kraina, podróże w lustrach, świat snu - w pewnym momencie było to już właściwie tylko ozdobnikiem, pożyczką, która nie została spłacona, nie wyszła z tego nowa jakość.
Również trochę zgrzyta przy bohaterach i ich strapienia. W przypadku Olgi dominuje zachowawczości przy wyborze problemów. Jak już mówiłem, lista doświadczeń bohaterki jest czymś, co można odbierać na poziomie osobistym, ale spoglądając na to wszystko bez emocjonalnego zaangażowania, zdają się być... sztuczny i tymczasowy - ot zgryzoty, które mogą się odmienić za sprawą magicznej różdżki (czasu, szczęścia, okoliczności).
Natomiast jeśli idzie o postać męską... Niestety, tutaj nie dość, że dostajemy okrutną kliszę wrażliwego artysty z problemami, to po prostu męski głos jest fałszywy, autorce zupełnie nie wyszedł.
Skupienie się na psychologi postaci, głębi i rozlicznych znaczeniach przekłada się na słabowanie fabuły. Nie ona jest siłą napędową utworu, więc nie musi wciągać. Miejscami jest pretekstowa, bohaterowie potrafią zachować się niekonsekwentnie, bez sensu - jakby chodzili na sznurkach pomiędzy kluczowymi punktami. Można sięgać po tłumaczenia, że to może być sen, projekcja, ale już z samego faktu, że szukamy tłumaczeń, coś poszło nie tak.

Summa summarum Olga i osty to książka z ambicją, której troszkę nie wyszło.
Z jednej strony potrafi przyprawić o zachwyt i dotknąć emocjonalnie odbiorcę, z drugiej ma zgrzyty i nietrafione decyzje, mogące odrzucić czytelnika.
Jednakowoż jest to utwór (i głos) na rynku potrzebny i przez to warty uwagi.

Lubię sterty książek. Są użyteczne: można z nich zbudować fort, używać jako pocisków, szpanować kompletem UW, ułożyć elegancko na półce i czerpać z tego estetyczną przyjemność (jest coś magnetycznego w dobrze ułożonej domowej biblioteczce), można też z nich budować własne Sèvres. Mam do tego nawet kilka typów. Jednym z nim jest Olga i osty Agnieszki Hałas, którą mógłbym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Skończyłem (ponownie) Sztukę wojenną Sun Zi (plus dwa inne teksty), tym razem w tłumaczeniu Roberta Stillera.
Skąd Stiller zna starochiński? Ano nie zna, ale zastosował podobną metodę co przy Gilgameszu - porównał jak zostały przełożone w innych językach (głównie angielskie i jeden rosyjski), pomyślał nad nimi, pomyślał co autor chciał wyrazić i uzbrojony w słownik dokonał przekładu na sensowny polski.
Cóż, nie jestem kompetentny aby oceniać metodologię, ale rezultat ma zarówno sens, jak i napisany jest dobrą polszczyzną (w przeciwieństwie do innych wydań, wśród których były i tłumaczone przez sinologów, lecz ich polski zalatywał dosłownością jak z google translatora).
Omówienie w posłowiu i wyjaśnienia w kwestiach językowych brzmią sensownie (znaczy się - ja zostałem przekonany, że gościu wie o czym mówi, jednak z drugiej strony w tematach lingwistycznych jestem zielony).
Nie da się ukryć, że tłumacz ma o sobie i swoich umiejętnościach wysokie mniemanie (vide omówienia z Beowulfa, w których rozstawia pozostałe tłumaczenia po kątach), wszakże jego dorobek zdaje się to potwierdzać (choćby Mechaniczna pomarańcza) - więc może warto mu zaufać?

Skończyłem (ponownie) Sztukę wojenną Sun Zi (plus dwa inne teksty), tym razem w tłumaczeniu Roberta Stillera.
Skąd Stiller zna starochiński? Ano nie zna, ale zastosował podobną metodę co przy Gilgameszu - porównał jak zostały przełożone w innych językach (głównie angielskie i jeden rosyjski), pomyślał nad nimi, pomyślał co autor chciał wyrazić i uzbrojony w słownik dokonał...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do tej pory żartobliwe powtarzałem, że Brandon Sanderson jest świetnym pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnym. Bohater wieków stanowi doskonałe tego potwierdzenie. Książka zarazem wciąga i wzbudza emocje jak również pozwala dostrzec niedoskonałości warsztatowe autora, nielogiczności, dziury fabularne czy po prostu banalność pewnych rozwiązań. Oczywiście, w pewnym momencie możemy też spróbować sięgnąć po pozostałe pozycje, przez co będzie można na wydarzenia w szerszym kontekście i uzyskać efekt wow - ale jako, że mowa jest o tej konkretnej pozycji, porzućmy ten kierunek rozważań.
Wracając więc do Bohatera... co z nim jest nie tak? Przede wszystkim, jest przegadany. Zgodnie z zasadą, że napięcie musi cały czas rosnąć, przed bohaterami piętrzą się coraz potężniejsze problemy, aż do absurdalnego poziomu - powstrzymać literalną zagładę świata. Tu zaczynają się problemy strukturalne - o ile w poprzednich częściach rozwój bohaterów (budowanie zaufania, nauka nowego stylu życia, odnajdywanie się w nowej roli) miał równoważny wpływ na akcję, tak w finale opowieści, w cieniu armagedonu, rozbicie akcji na kilka części z których dwie zwracają się ponownie w stronę rozważań bohaterów drugoplanowych (nawet istotnych ze względów fabularnych) jest spowolnieniem utwór, obniża jego dramatyzm. Oczywiście ma to sens, coś z tego wynika, ale zgrzyta w trakcie.
Druga rzecz, która zwraca na siebie uwagę, to to, jak dokładne planowanie historii obraca się przeciwko autorowi. Otóż historia trylogii jest pieczołowicie zaplanowana, z wszystkimi detalami, które ujawniają się w odpowiednim momencie. Ale właśnie aby osiągnąć ten efekt, wydarzenia muszą potoczyć się dokładnie tak, jak zostały zaplanowane - nie ma tu miejsca na niezależność, wszystko zostaje przycięte do odpowiedniego scenariusza. Bohaterowie nie mają autonomii, podążają ciągani jak na sznurku (co ma uzasadnienie w fabule), niestety tyczy się to również ich zdolności dedukcji - są w stanie wymyślić, rozwiązać dane zagadnienie na tyle, na ile im się to pozwoli, w skrajnych przypadkach porzucając temat "bo są w tej chwili ważniejsze sprawy". W efekcie tych kombinacji, autor zmuszony jest część informacji niejako powtarzać i bezpośrednio tłumaczyć czytelnikowi. Znowu - jest to jako tako zamaskowane efektem fabularnym, ale i tak taka konieczność składania wyjaśnień nie wynikających bezpośrednio z treści przemawia na niekorzyść pisarza.
Ostatnie zastrzeżenia tyczą się klisz i banalności pewnych rozwiązań. Zasadniczo Sanderson to autor który właśnie bazuje na schematach gatunku i potrafi przerobić ograne motywy po swojemu. Używał tego z sukcesem we wcześniejszych tomach, jednak tym razem sięgnął po banał tak oklepany, że punktowali to sami bohaterowie powieści. Zapewne - w kontekście całego uniwersum - ma to głębsze znaczenie, jednak gdy chodzi o finał tych trzech książek, można powiedzieć tylko meh.
Ostatecznie - po książko Sandersona warto sięgnąć, dobrze się to czyta, wciąga, prowokuje pytania o świecie (i im dalej - całym uniwersum), budzi emocje, ale też nie ma co budować nadmiernie wysokich oczekiwań i ulegać hypowi. Ot, fantastyka rozrywkowa, która miewa słabsze elementy, ale ogólnie nie ma się czego wstydzić.

Do tej pory żartobliwe powtarzałem, że Brandon Sanderson jest świetnym pierwszorzędnym pisarzem drugorzędnym. Bohater wieków stanowi doskonałe tego potwierdzenie. Książka zarazem wciąga i wzbudza emocje jak również pozwala dostrzec niedoskonałości warsztatowe autora, nielogiczności, dziury fabularne czy po prostu banalność pewnych rozwiązań. Oczywiście, w pewnym momencie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo broniłem się przed powrotem do świata Lyonesse – pierwszym tomem zachwycałem się, lecz było to dekadę temu, kiedy jeszcze czytałem wszystko jak leci bez głębszej uwagi.
Przeto chęć dokończenia historii Wysp Elder walczyła z obawą przed rozczarowaniem, przed zepsuciem sobie wspomnień. W końcu ciekawość zatriumfowała.
I… kot przeżył.
Vance to w końcu nie bez przyczyny uznany autor, inspirujący następne pokolenia (żeby wspomnieć tylko R. R. Martina), świetny opowiadacz historyjek. I dokładnie to robi w II i III tomie – są to niby powieści, ale wyraźnie składające się z mocno przygodowych historii, którym bliżej do opowiadań. Dosyć często spotykany zabieg w fantasy, zwłaszcza tej starszej daty (chociaż i u nas niektórzy autorzy – z różnym skutkiem – tego próbowali) i w przypadku Vance’a się sprawdza. Współgra to z klimatem - słodko naiwnym baśniowym podejściem ale potrafiącym skończyć się realistyczną brutalnością (tu ładnie widać powiązania między Vance a Martinem).
Ale żeby nie było tak pięknie, dziesięć lat ciągłego czytania wyrobiło mi jakiś zmysł obserwacji i pewnych rzeczy nie sposób nie dostrzec. Książki zostały wydane w połowie cudnych lat dziewięćdziesiątych, kiedy robiło się na łapu capu i to widać. Tłumaczenie jest toporne, ot by przełożyć zdanie na polski bez dbania o to, jak brzmi, a jak brzmieć powinno (chociaż spotkałem się też z twierdzeniami, że tłumacze właściwie zmasakrowali książkę w przekładzie). Do tego pełno jest błędów: literówek, uciętych słów, byków ortograficznych (niesławny „kórnik”), problemów z imionami bohaterów i ich odmianą czy wręcz pomylenie płci TYTUŁOWEJ bohaterki. Cóż, korekta i redakcja to nie są rzeczy opcjonalne, jeśli chcemy wydać książkę.
Pomijając powyższe, drobne acz upierdliwe mankamenty, z lektury byłem kontent, zasłużenie jest to pierwsza dziesiątka fantasy. Może przydało by się jakieś nowe wydanie? Wink wink nudge nudge.

Długo broniłem się przed powrotem do świata Lyonesse – pierwszym tomem zachwycałem się, lecz było to dekadę temu, kiedy jeszcze czytałem wszystko jak leci bez głębszej uwagi.
Przeto chęć dokończenia historii Wysp Elder walczyła z obawą przed rozczarowaniem, przed zepsuciem sobie wspomnień. W końcu ciekawość zatriumfowała.
I… kot przeżył.
Vance to w końcu nie bez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rzecz osobliwa - z jednej strony jestem miłośnikiem legend Arturiańskich, z drugiej nie udało mi się (jeszcze) przeczytać Le Morte d’Arthur Malory’ego. Liczne przeróbki i dzieła na podstawie trafiały w moje ręce ale sam tekst tkwi gdzieś poza moim zasięgiem.
Niestety, do rzetelnej oceny książki Ackroyda znajomość dzieła Sir Thomasa jest niezbędna - tylko dzięki niej można zdecydować, czy to oryginał jest taki koszmarny, czy też to współczesna wersja została tak bardzo źle przełożona.

Liczne reinterpretacje mitów przyzwyczaiły mnie do jakiegoś sensownego ułożenia. Tutaj tego nie ma - panuje kompletny chaos, wątki się plączą, niektóre z nich znajdują zakończenie, inne nie (Tristan), rzeczy co chwila się zmieniają - raz mowa jest o turnieju, by akapit dalej było to walką o zamek. Galahad raz jest potomkiem Chrystusa, by za chwilę być z rodu Józefa z Arytmani.
Co chwila ktoś ma wizję, opowiadają sobie przyszłość, ale nic z tym nie robią (wyjątkiem jest Artur, który rozkazał zabić dzieci ze względu na przepowiednię o Mordredzie), w ogóle nie wiadomo po co są jakiekolwiek próby i testy.
Aspekty religijne odrzucają mnie równie silnie co przy wersji Ulriel Waldo Cutler (Król Artur i rycerze Okrągłego Stołu), czyli pustelnicy pod każdym kamieniem, modlitwy, kontemplacja, lanie niewiernych i egzaltacja (ach to umieranie na żądanie).
Ot, Lancelot dołączywszy do walki białych z czarnymi staje (po rycersku) po stronie słabszej, by dowiedzieć się, że popełnił grzech, bo to biała strona reprezentowała ludzi cnotliwych. Dalej, Miłość Boża objawia się poprzez zabicie liczniejszych przeciwników. Ale! żal ci zabitych dzielnych przeciwników? Niepotrzebnie, ponieważ byli niechrzczeni.
Wiem, wiem, inny czas, inne miejsce. Ale niesmak pozostaje.
Zdecydowanie bardziej warto sięgnąć po kompleksowo i sensownie obrobione retellingi.
No i troszkę obawiam się teraz sięgać po Malory’ego.

Rzecz osobliwa - z jednej strony jestem miłośnikiem legend Arturiańskich, z drugiej nie udało mi się (jeszcze) przeczytać Le Morte d’Arthur Malory’ego. Liczne przeróbki i dzieła na podstawie trafiały w moje ręce ale sam tekst tkwi gdzieś poza moim zasięgiem.
Niestety, do rzetelnej oceny książki Ackroyda znajomość dzieła Sir Thomasa jest niezbędna - tylko dzięki niej można...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to