-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
O Penelope Ward z każdym dniem jest coraz głośniej. Jest to zapewne spowodowane natłokiem jej książek wydawanych w ostatnim czasie oraz wspaniałej współpracy z Vi Keeland. Do tej pory przeczytałam kilka książek tej autorki i jeżeli mam być szczera, nie jestem pewna czy nie podobały mi się bardziej niż ta pozycja. Wydaje mi się, że miała w sobie coś, czego nie znalazłam tutaj. "Napij się i zadzwoń do mnie" to zabawna powieść, jednak na dłuższą metę jest strasznie nużąca, no albo przynajmniej dla mnie była.
Rana Saloomi to śliczna i zgrabna tancerka brzucha. Dziewczyna mieszkała w garażu Landona Rodericka, jaka była wtedy szczęśliwa! Wraz z chłopakiem byli najlepszymi przyjaciółmi, a ich więź była niezwykła. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Pewnego dnia rodzice Rany spakowali swoje rzeczy i wyjechali na drugi koniec Stanów. Kontakt się urwał. Dziewczyna doszła do wniosku, że chłopak o niej zapomniał i ona powinna zrobić to samo - niestety, pomimo lat Rana nie mogła wyrzucić go z głowy. Dziewczyna stała się piękną kobietą, która dalej nie potrafi wyrzucić z głowy Landona myśląc o tym co robi, gdzie mieszka i czy znalazł kobietę swojego życia?
Pewnego czwartkowego wieczoru po przeżyciu jednego z gorszych dni w jej życiu i wypiciu całej butelki alkoholu znalazła numer Landona i zadzwoniła.
To nie była ich ostatnia rozmowa.
Okazuje się, że mężczyzna pomimo wielu lat, również nie zapomniał o kobiecie. Ich przyjaźń odżywa. Wszystko z każdym dniem zaczyna nabierać tempa, ich znajomość wchodzi na wyższy poziom. Jednak nic nie przetrwa na kłamstwach i tajemnicach, które zaczynają wypływać na światło dzienne.
Czy znajomość Rany i Landona wytrzyma kolejną ogromną burzę?
Szczerze mówiąc, od samego początku nie byłam przekonana do tej pozycji. Usiadłam do niej ze względu na nazwisko autorki, tak popularne w ostatnim czasie. Od samego początku coś mi w tej pozycji zgrzytało. Penelope Ward stworzyła powieść, która kompletnie niczym mnie nie kupiła, powiem więcej, czytanie jej sprawiało mi ból, bo sięgając po książki tej pisarki wiesz już czego się spodziewać. To świetna i utalentowana autorka, która nie raz potrafiła mnie zadziwić i tutaj nie mogę się nie zgodzić. Zaskoczyła mnie i tym razem, niestety nie pozytywnie. Czytając tę pozycję miałam jej po dziurki w uszach, pierwsza połowa nie wnosi kompletnie nic, jest nudna i monotonna. Główna bohaterka przez cały czas wspomina jaka to ona jest biedna i jak bardzo jest jej źle. Rozumiem, można narzekać, przez godzinę, dwie, ale tutaj to jest codzienność. Czasami miałam ogromną ochotę wejść do książki i porządnie przywalić Ranie, żeby się opamiętała, bo było to dla mnie nie do zniesienia. Ogólnie jak łatwo się domyślić, wszystko zaczyna się od telefonu głównej bohaterki do jej starego przyjaciela. Szczerze mówiąc, po scenie tak niespotykanej jak wznowienie starej znajomości przez telefon, spodziewałam się troszeczkę więcej. Miało być zabawnie, intrygująco i nieprzewidywalne, cóż wcale tak to nie wyglądało. Pierwsze kilka zdań może i potrafiło doprowadzić mnie do śmiechu, jednak na dłuższą metę nie miało to sensu.
Jak już wyżej wspomniałam pierwsza połowa książki jest niesamowicie monotonna. Nic się w niej nie dzieje. Kompletnie. Bohaterowie rozmawiają przez telefon i to praktycznie tyle, żadnych zwrotów akcji czy innych niespodzianek. Dopiero druga połowa wnosi coś do tej historii i zaczyna się powoli rozkręcać. Jednak jak dla mnie to dalej za mało. Mam pół książki się męczyć i wylewać siódme poty tylko po to, żeby fragment przy zakończeniu mnie lekko zaskoczył? Jest w ogóle sens tracić czas dla takich pozycji? Może nawet uratowałoby to choć odrobinę tę pozycję w moich oczach, niestety bohaterka znowu wszystko rujnuje.
Penelope Ward to utalentowana autorka, która naprawdę potrafi pisać niesamowite i pełne emocji książki, niestety przy tej pozycji ewidentnie podwinęła się jej noga. Strasznie szkoda, bo pozycja miała zadatki na naprawdę wciągającą historię, niestety nie wyszło. Mimo tego potknięcia ze strony autorki, nie mam zamiaru rezygnować z jej książek i z ogromną niecierpliwością czekam na jej następne pozycje.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
O Penelope Ward z każdym dniem jest coraz głośniej. Jest to zapewne spowodowane natłokiem jej książek wydawanych w ostatnim czasie oraz wspaniałej współpracy z Vi Keeland. Do tej pory przeczytałam kilka książek tej autorki i jeżeli mam być szczera, nie jestem pewna czy nie podobały mi się bardziej niż ta pozycja. Wydaje mi się, że miała w sobie coś, czego nie znalazłam...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zacznę od tego, że nie należę do fanów gatunku science fiction. Od kiedy pamiętam wolałam omijać go szerokim łukiem, nie moje klimaty i tyle. Jednak, kiedy ujrzałam tę pozycję nie potrafiłam wyrzucić jej z głowy. Okładka, opis, dosłownie wszystko sprawia, że mamy ochotę wziąć się za nią. I ze mną było identycznie. Czułam wewnętrzny przymus przeczytania jej, mimo mojej gigantycznej niechęci do tego gatunku. I powiem tak: nie żałuję mojej decyzji, bo ta książka jest wspaniała! Zakochałam się w niej po uszy i z ogromną niecierpliwością czekam na tom drugi.
Emika Chen, nastoletnia hakerka, łowczyni nagród - namierza i wyłapuje graczy Warcrossa, którzy zaangażowali się w nielegalne zakłady. Dziewczyna liczy w ten sposób na szybki zarobek, ponieważ jej środki na życie są na wyczerpaniu. Wszystko popycha ją do włamania się do meczu otwartego Międzynarodowych Mistrzostw Warcrossa, niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem. Za sprawą usterki, zostaje przeniesiona do gry i błyskawicznie staje się światową sensacją.
Z przerażoną dziewczyną kontaktuje się młody milioner Hideo Tanaka, twórca gry Warcross, który składa jej ofertę nie do odrzucenia. Z powodu tego, że sprawa jest pilna Emika w ciągu kilku godzin trafia na pokład samolotu i wylatuje do Tokio. Tam poznaje uroki sławy i posiadania pieniędzy. Bajka jednak szybko się kończy, bo Emika wpada na trop spisku, który może być niebezpieczne nie tylko dla wszystkich graczy Warcrossa, ale również dla ludzi na całym świecie.
Gra się zaczęła. Stawką jest jej życie.
Zaczynając tę pozycję nie za bardzo wiedziałam czego się spodziewać. Najbardziej obawiałam się chyba tego, że książka okaże się nudna, a czytanie jej będzie dla mnie katorgą. Wcale tak nie było. Już po pierwszym rozdziale zakochałam się bezgranicznie. Wciągnęły mnie problemy dziewczyny, jej walka o przetrwanie, aż do momentu, kiedy bohaterka włamuje się do gry i staje się widoczna dla innych graczy. W tym momencie książka połknęła mnie w całości. Dosłownie. Nie potrafiłam odłożyć jej choćby na parę minut, bo byłam zbyt głodna dalszej akcji, która jest kompletnie nie do przewidzenia. Wszystko w niej jest jedną wielką tajemnicą, od samego początku nie wiadomo, co się stanie i to dlatego każdy fragment wywołuje takie emocje.
Emika Chen to dziewczyna waleczna, pomysłowa i niesamowicie zdolna. Jest świetnie wykreowaną bohaterką, do której nie sposób nie zapałać sympatią. Wręcz nie mogę się doczekać kontynuacji jej przygód! Bardzo podoba mi się w tej pozycji to, że autorka nie zrobiła z niej ofiary losu. Bohaterka jest waleczna i dzielnie stawia czoła przeciwnościom na jej drodze. Postacią, która równie często pojawia się w pozycji jest Hideo Tanaka - miliarder, człowiek sukcesu i mężczyzna na punkcie którego lekką obsesją ma nasza główna bohaterka. Kiedy doszło do spotkania tej dwójki spodziewałam się, że przez to co mężczyzna osiągnął, będzie on gburowaty i niemiły. Nie mogłam się bardziej pomylić! Okazał się być postacią tajemniczą oraz wspaniale wykreowaną. Bardzo go polubiłam. Jednak nie tylko ta dwójka została stworzona po mistrzowsku. Każdy bohater, nie ważne czy drugoplanowy, jest inny i ma coś takiego, że nawet po skończeniu pamiętamy gdzie był i jak się nazywał. Trzeba przyznać, autorka ma talent do tworzenia bohaterów.
"Warcross" to pozycja z gatunku science fiction, ale niech was to nie zwiedzie. Występuje w niej również delikatny wątek romantyczny, który jeszcze bardziej zachęca czytelnika do tej pozycji. Nie mogłam się od niej oderwać i mimo że pozycja już dawno za mną, serce dalej bije mi szybciej na myśl o niej. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu, o którym nie mogę przestać myśleć. Wierzcie mi, książka jest niesamowita i w moim rankingu "najlepszych pozycji" zajmuje bardzo wysokie miejsce! Mogę dać sobie rękę uciąć, że was również nie zawiedzie. Tylko muszę was ostrzec, ta pozycja jest tak dobra, że nie daje spać po nocach, więc zastanówcie się trzy razy czy, aby na pewno chcecie wkroczyć do świata Warcrossa!
Recenzja z bloga: https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
Zacznę od tego, że nie należę do fanów gatunku science fiction. Od kiedy pamiętam wolałam omijać go szerokim łukiem, nie moje klimaty i tyle. Jednak, kiedy ujrzałam tę pozycję nie potrafiłam wyrzucić jej z głowy. Okładka, opis, dosłownie wszystko sprawia, że mamy ochotę wziąć się za nią. I ze mną było identycznie. Czułam wewnętrzny przymus przeczytania jej, mimo mojej...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Jaskółcze znamię" to pozycja dosyć mało znana, młodego pisarza. Jeżeli mam być szczera, to sama dowiedziałam się o niej dość niedawno. Fabuła powieści osadzona jest w fikcyjnym świecie pełnym zbrodni, brutalnych zagrań i chamskich odzywek. Zaczynając czytanie ciężko mi było rozeznać się w sytuacji, bo na początku nie wiadomo kto jest głównym bohaterem, ponieważ akcja prowadzona jest na kilku płaszczyznach wraz z różnymi postaciami. Początkowo bardzo mi to doskwierało, jednak czym dalej byłam, tym więcej rzeczy było dla mnie jasnych. Autor wykreował rzeczywistość pełną tajemnic i okrucieństwa. Od pierwszych stron powieść trzyma w napięciu, zaskakuje, zmusza do myślenia, wciąga.
"Jaskółcze znamię. Część I: Zamach" to zagmatwana, wielowątkowa historia opowiadana z różnych perspektyw. Przenosi nas do fikcyjnego świata pełnego zbrodni, polityki i różnic religijnych. Narracja obfitująca w zwroty akcji nie pozwala się nudzić, co chwila stawiając bohaterów w innym świetle. Sam zdecyduj, gdzie leży prawda, a BYĆ MOŻE zakończenie Cię nie zaskoczy."
Według mnie książka zdecydowanie przeznaczona jest dla starszej młodzieży, ponieważ konieczna jest umiejętność czytania ze zrozumieniem. Trudno tutaj ogarnąć wielowątkowość i zagmatwanie sytuacji. Pozycję przez to czyta się trudno i często zdarzało mi się, powtarzać kilka razy ten sam fragment, by zrozumieć o co chodzi. Jednak mimo to, bardzo wciągnęłam się w przygody bohaterów i pomimo tej wady z przyjemnością poznawałam dalszą część historii ich życia.
Kolejną wadą, która bardzo rzuca się w oczy podczas czytania "Jaskółczego znamienia" są niedociągnięcia - bywają miejsca gdzie przy zmianie miejsca akcji brakuje przerywników, a tekst jest pisany jednym ciągiem, co sprawia, że trudno nam odnaleźć się w sytuacji. Wystarczyłaby małą zmiana i książka sprawiałaby mniej trudności, tym samym zyskując w moich oczach.
Jak dla mnie, zdecydowanie brakowało słowniczka na początku, gdzie w prosty i zrozumiały sposób wyjaśnione by było kto jest kim. Taki drobny szczegół z pewnością uatrakcyjniłby całość i pozwolił w szybszym tempie zrozumieć fabułę. Autor opisując przygody bohaterów nazywa ich raz po imieniu, przezwisku, nazwisku, a raz po stanowisku co potrafi zmylić podczas czytania o kogo właściwie chodzi. Także w dialogach zdarza się, że trudno się odnaleźć kto co mówi. Kolejną rzeczą, na którą muszę zwrócić uwagę to sztuczność niektórych sytuacji. Wyobraźcie sobie piątkę osób w jednym pomieszczeniu, gdzie dwójka rozmawia, a reszta się nie odzywa, a później pierwsze osoby milczą, a następne dwie zaczynają pogawędkę. Wydawało mi się, w niektórych momentach, jakby tamte osoby po prostu znikały na czas trwania konwersacji, a przy jej zakończeniu w magiczny sposób znowu wracały na swoje miejsce.
Autorowi zdarzało się tworzyć zdania, które posiadały po siedem lub więcej zdań podrzędnych, co nie oszukując się jest dosyć męczące. Czasami miałam tego naprawdę dość, bo podczas czytania jednego zdania, będąc w połowie, nie pamiętałam już o co chodziło na początku.
Muszę również ostrzec czytelników, którzy nie trawią przekleństw w książkach. Tutaj "brzydkie słowa" występują nienaturalnie i często.
Bohaterowie są wykreowani jako normalni ludzie, z ludzkimi cechami. Nie można określić ich jako "złych" czy "dobrych", każdy bohater potrafi nas zaskoczyć swoimi zachowaniami. Co zdecydowanie bardzo mi się podobało, bo nie dało się będąc w połowie książki odkryć, kto jest kim. Co więcej nawet pod koniec autor potrafi nas zaskoczyć.
Pomimo wielu niedociągnięć, książka mi się podobała. Autor skradł mi serce wspaniałą, zagmatwaną fabułą - pełną niespodzianek i zwrotów akcji. Jest to pozycja, po którą warto sięgnąć, mimo jej braków, osobiście z ogromną ciekawością chwycę po drugi tom. Polecam ją i mam nadzieję, że innych również zaciekawi.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
"Jaskółcze znamię" to pozycja dosyć mało znana, młodego pisarza. Jeżeli mam być szczera, to sama dowiedziałam się o niej dość niedawno. Fabuła powieści osadzona jest w fikcyjnym świecie pełnym zbrodni, brutalnych zagrań i chamskich odzywek. Zaczynając czytanie ciężko mi było rozeznać się w sytuacji, bo na początku nie wiadomo kto jest głównym bohaterem, ponieważ akcja...
więcej mniej Pokaż mimo to
Evelyn i David, Annie i Mal - to pary, które w końcu odnalazły miłość. Teraz światło reflektorów skupia się na Jimmy'im - wokaliście zespołu "Stage Dive". Znany już osobom, które przeczytały poprzednie dwa tomy, wydaje się kompletnie zapatrzonym w siebie dupkiem. Okazuje się jednak, że Jimmy nie jest wcale taki zły jak go prezentowała autorka w poprzednich częściach. Co było dla mnie dosyć dużym zaskoczeniem. Przy pierwszym spotkaniu z jego postacią byłam pewna, że nic nie będzie w stanie sprawić, żebym go polubiła. Jak się teraz okazuje, nie była to do końca prawda, ponieważ mężczyzna skradł mi serce (nie tak jak Mal, ale jednak).
Jimmy to wokalista zespołu "Stage Dive" oraz brat głównego gitarzysty - Davida. Mężczyzna od samego początku był niegrzecznym chłopcem, który czuł ogromny pociąg do alkoholu i używek. W pewnym momencie jednak przegiął i trafił na odwyk. Wychodząc z niego obiecał sobie nie wracać do nałogu, a do pomocy postanowił zatrudnić asystentkę, która będzie go pilnować i trzymać z dala od kłopotów. Idealną na to stanowisko okazała się Lena - zdeterminowana realistka, chłodna i twardo stąpająca po ziemi. Kobieta od samego początku starała się trzymać między swoim szefem, a sobą relacje czysto zawodowe, jednak, kiedy w grę wchodzą prawdziwe uczucia nic nie może pójść według planu.
Zabierając się za tę pozycję byłam bardzo negatywnie nastawiona do Jimmy'ego z wielu powodów. W poprzednich tomach zachowywał się jak pępek świata, miał gdzieś uczucia innych i mało go obchodziło, że może kogoś zranić. Dopiero podczas czytania tej części udało mi się go zrozumieć i wybaczyć niektóre chamskie sytuacje. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się po tej pozycji aż tak poruszającej historii. Jimmy to wrażliwy bohater, który wiele wycierpiał i tyle samo musiał poświęcić, aby być gdzie w tej chwili jest. Zamknięty w sobie, niedopuszczający do siebie nikogo, kto mógłby zranić jego uczucia, to właśnie te cechy sprawiły, że się w nim zakochałam. Lena z kolei jest kobietą, która ma wyznaczone priorytety i zawsze stąpa twardo po ziemi. Jest niezłomna i pewna swoich decyzji. Oboje mimo tak wielu różnic, razem stanowią parę idealną, dopełniają się pod każdym względem. Myślałam, że ta część będzie najgorsza ze wszystkich, jednak okazuje się, że bardzo się myliłam. Nie była najlepsza, ale nie sięgnęła również dna - utrzymała poziom narzucony przez wcześniejsze tomy.
"Stage Dive" to naprawdę wspaniała seria i bardzo się cieszę, że udało mi się ją poznać. Kylie Scott za każdym razem tworzy wspaniałych i charakterystycznych bohaterów, którzy zapadają w pamięci i dostarczają nam niesamowitych wrażeń. Z ogromną przyjemnością chwycę po czwarty i (prawdopodobnie) ostatni tom serii "Stage Dive". Jeżeli lubicie książki, w których bohaterowie mają coś w głowach, do tego wszystko jest związane z muzyką, a miłość rodzi się powoli na naszych oczach, to zakochacie się w tej serii.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
Evelyn i David, Annie i Mal - to pary, które w końcu odnalazły miłość. Teraz światło reflektorów skupia się na Jimmy'im - wokaliście zespołu "Stage Dive". Znany już osobom, które przeczytały poprzednie dwa tomy, wydaje się kompletnie zapatrzonym w siebie dupkiem. Okazuje się jednak, że Jimmy nie jest wcale taki zły jak go prezentowała autorka w poprzednich częściach. Co...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Play" to drugi tom serii "Stage Dive", którego nie mogłam się doczekać. Opowiada on historię bohatera poznanego w poprzedniej części - Mala, perkusisty zespołu Stage Dive. Miałam co do tej pozycji ogromne oczekiwania i bardzo cieszy mnie to, że się nie zawiodłam. Autorka stworzyła historię, którą pokochałam całym sercem mimo że nie przeczytałam jeszcze następnych dwóch tomów już mogę (z ręką na sercu) przyznać, że Mal to mój ulubiony bohater.
"Play" to drugi tom serii "Stage Dive", którego nie mogłam się doczekać. Opowiada on historię bohatera poznanego w poprzedniej części - Mala, perkusisty zespołu Stage Dive. Miałam co do tej pozycji ogromne oczekiwania i bardzo cieszy mnie to, że się nie zawiodłam. Autorka stworzyła historię, którą pokochałam całym sercem mimo że nie przeczytałam jeszcze następnych dwóch tomów już mogę (z ręką na sercu) przyznać, że Mal to mój ulubiony bohater.
W pierwszym tomie serii "Stage Dive" nie potrafiłam dopasować metki rockmana do Davida - był sztywny, jak dla mnie, aż nadto spokojny. W ogóle nie przypominał gwiazdy. Tutaj sytuacja wygląda kompletne inaczej - Mal to urodzony perkusista. Zabawny, charyzmatyczny i szczery aż do bólu, ze wszystkich członków zespołu to on najbardziej rzuca się w oczy. "Play" to pozycja tak zabawna, że czasami ze śmiechu lecą nam łzy. A zasługą tego nie jest fabuła czy akcja powieści, ale główny bohater, to on nadaje tego niepowtarzalnego charakteru, sprawia że całość zapada nam na długo w pamięci. Postać damska w tej części (tak jak w "Licku") nie była jakoś bardzo charyzmatyczna. Jednak tym razem autorka opisywała sporadycznie przeszłość dziewczyny, tym samym sprawiając, że czytelnik zaczynał doceniać i lubić postać. Osobiście, postać Anny zrobiła na mnie wrażenie i bardzo spodobało mi się, że to ona trafiła na Mala, bo pasują do siebie wręcz idealnie.
Mam również bardzo dobrą wiadomość dla osób, które zakochały się w bohaterach pierwszego tomy i było im mało ich historii. W tym tomie poznajemy dalsze losy Evelyn oraz Davida. Cały zespół to jedna wielka rodzina, więc mimo, że każdy tom opowiada oddzielną historię, wszystko razem tworzy jedną, spójną całość. Bardzo podoba mi się to, że wszyscy byli ze sobą tak związany, każdy z członków dba i troszczy się o resztę. Nikt, kto ma problem nie zostaje z nim sam. Bohaterowie zawsze mieli do kogo się zwrócić w razie potrzeby.
Z ogromną przyjemnością chwycę za tom trzeci tej niesamowitej serii i poznam dalsze losy wszystkich bohaterów. Autorka w każdej z powieści porusza jakieś problemy, tym samym pokazując, że nie tylko zwykli ludzie je miewają - gwiazdom też się zdarzają. Cała pozycja wzbudziła we mnie ogrom emocji, od śmiechu do łez i naprawdę świetnie się przy niej bawiłam.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
"Play" to drugi tom serii "Stage Dive", którego nie mogłam się doczekać. Opowiada on historię bohatera poznanego w poprzedniej części - Mala, perkusisty zespołu Stage Dive. Miałam co do tej pozycji ogromne oczekiwania i bardzo cieszy mnie to, że się nie zawiodłam. Autorka stworzyła historię, którą pokochałam całym sercem mimo że nie przeczytałam jeszcze następnych dwóch...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Stage Dive" to seria, na którą ostrzyłam ząbki od bardzo dawna. Byłam jej ciekawa, jednak nigdy wcześniej nie trafiła mi się szansa, aby do niej siąść, aż do teraz i po przeczytaniu, muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego. Nie chcę tym nasuwać komuś myśli, że jest zła, ale coś mi w niej przeszkadzało. Rock to gatunek muzyki, który uwielbiam, dlatego też byłam ciekawa, w jaki sposób autorka pociągnie historię zespołu rockowego. I mimo że wyobrażałam sobie całą historię trochę inaczej nie żałuję, że dałam jej szansę.
Evelyn Thomas to młoda i inteligentna dziewczyna, która wszystko ma solidnie zaplanowane. Wszystko się jednak zmienia, kiedy budzi się w Las Vegas na kacu w łóżku obok przystojnego, wytatuowanego mężczyzny, na palcu ma piękny, wielki pierścionek z diamentem, a na pośladku tatuaż z imieniem. Dzień wcześniej świętowała swoje dwudzieste pierwsze urodziny wraz z przyjaciółką. Dziewczyna nie pamięta kompletnie nic z wydarzeń poprzedniej nocy, za to sexowny rockman pamięta wszystko, z najmniejszymi detalami.
Wspólnie postanawiają wziąć cichy i szybki rozwód. Jednak sprawa wcale nie jest taka prosta, bowiem informacja o ślubie trafiła już do prasy i cały świat o tym huczy. Do tego okazuje się, że między tą dwójką jest więcej wspólnego niż wydawać mogłoby się na pierwszy rzut oka. Kiedy na pierwszy plan wkraczają uczucia nic nie może pójść według planu...
Książka zdecydowanie nie jest dla każdego. Na swój sposób jest bardzo specyficzna. Krótka (no bo, co to jest 272 stron?), a opowiadająca naprawdę rozwiniętą historię dwójki nieznanych sobie osób, które podczas jednej nocy w Vegas postanawiają wziąć ślub. Nie powiem, zdecydowanie spodziewałam się po tej pozycji czegoś innego, jej opis brzmiał jak obietnica niepowtarzalnej historii. Po przeczytaniu nie jestem pewna, czy fabuła jest taka "niepowtarzalna" jak zakładałam na początku. Wątek szybkiego ślubu w Las Vegas jest dosyć często spotykanym motywem, dajmy na przykład książkę Christin Lauren pod tytułem "Słodkie rozkosze". Można powiedzieć, że fabuła jest już lekko oklepana. Mimo to, zdarzają się niespodzianki, które wywołują na ustach uśmiech. Nie powiem, żeby fabuła była nieprzewidywalna i gnała w zawrotnym tempie, bo to nie prawda - bardzo łatwo się domyślić jak historia się kończy, a akcja zamiast biec - kroczy powoli i dostojnie.
Kolejna rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę to główni bohaterowie: Evelyn oraz David. Dwie osoby, wokół których cała historia się kręci. Mężczyzna szczerze przepadł mi do gustu, mimo sławy i etykiety gwiazdy woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Czasami jego zachowanie było chamskie, jednak mimo to bardzo go polubiłam. Rozwijał się przez całą książkę, walczył o swoje życie oraz starał się pokazać wszystkim dookoła, że małżeństwo przez niego zawarte było dobrą decyzją. Kobieta z kolei nie jest już tak charyzmatycznym bohaterem. Miła, rozsądna i mająca, zawsze wszystko rozplanowane. Jeżeli tak włożyć ją pomiędzy inne bohaterki literackie, to niczym nie potrafiłaby się wyróżnić. Koncepcja tej dwójki razem, ożyła w mojej głowie dopiero po przeczytaniu połowy książki i po poznaniu bohaterów trochę lepiej zrozumiałam, że mimo ogromnych różnic są dla siebie stworzeni.
Z całej pozycji moje serce najmocniej zabiło do bohatera drugoplanowego - Mala. Zabawny, uroczy i sprawiający, że na moich ustach pojawiał się uśmiech na każdej scenie w której uczestniczył. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że drugi tom opowiada jego historię, której (nie będę ukrywać) - nie mogę się doczekać.
"Lick. Stage Dive" to pozycja, po której spodziewałam się naprawdę dużo i z przykrością muszę przyznać, że nie stanęła ona na wysokości zadania. Mimo to, bardzo polubiłam historię zaprezentowaną przez Kylie Scott. Miłość rozwijająca się na naszych oczach, powoli sprawia, że mamy ochotę na więcej i więcej. Książka nie należy do pozycji, które po skończeniu zapadają w pamięci i wraca się do nich milion razy w ciągu dnia, zdecydowanie bardziej pasuje ona do wora z pozycjami, które miło się czyta, a po ich skończeniu odkłada się je i zapomina.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
"Stage Dive" to seria, na którą ostrzyłam ząbki od bardzo dawna. Byłam jej ciekawa, jednak nigdy wcześniej nie trafiła mi się szansa, aby do niej siąść, aż do teraz i po przeczytaniu, muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego. Nie chcę tym nasuwać komuś myśli, że jest zła, ale coś mi w niej przeszkadzało. Rock to gatunek muzyki, który uwielbiam, dlatego też byłam...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta pozycja intrygowała mnie od samej zapowiedzi. Escape room to miejsce, które zawsze chciałam odwiedzić, jednak nie miałam ani czasu, ani odwagi tego zrobić. Zamknięci w pokoju, poszukując wskazówek i rozwiązania zagadki w określonym z góry czasie. A teraz wyobraźcie sobie, że budzicie się w takim pokoju z pięcioma innymi osobami. W wannie znajdują się zwłoki, jedno z was jest mordercą, a na odkrycie kto kłamie macie trzy godziny, bo w innym wypadku zginą wszyscy. Brzmi ciekawie? Według mnie tak i właśnie dlatego postanowiłam dać jej szansę i sprawdzić ile jest warta.
Szczerze mówiąc, Sheppard to bohater, który średnio przypadł mi do gustu już na samym początku. Czym bardziej powieść się rozwijała tym mniej go lubiłam. Poznajemy jego skrywane sekrety i czyny, których się dopuścił, a to sprawiało, że z każdym rozdziałem coraz bardziej mnie od niego odpychało. To specyficzny bohater, który dopuścił się rzeczy strasznych, a pijąc i ćpając starał się wymazać je z pamięci. Wszystkie wydarzenia opisane w książce głównie są z jego winy. Dlaczego? Zdradzić tego nie mogę, ale wierzcie mi, kiedy pewne sprawy zostają wyjawione, siedzimy z szokiem wymalowanym na twarzy.
"Zgadnij kto" to książka nieprzewidywalna, podczas czytania bardzo ciężko domyślić się, co się wydarzy. Osobiście nawet nie próbowałam zgadywać, bo gdzieś po jednej czwartej wiedziałam, że mi się to po prostu nie uda. Akcja rozwija się szybko i płynnie. Nie powiem, żeby była ona jakoś specjalnie porywająca, potrafiła wciągnąć, czasami nas zaskoczyć, jednak na tym wszystko się kończy. Nic nie przyśpieszało, a my nie czytaliśmy z zapartym tchem. Brakowało mi tego w tej książce. Jak na thriller to dosyć słabo. Na plus na pewno jest to, że autor potrafi sprowadzić nas na manowce. Jako czytelnicy fabułę poznajemy oczami głównego bohatera to on naprowadza nas, kto jest kim i na podstawie tych informacji zakładamy, która z osób jest mordercą. Wierzcie mi, nie ma co się za wcześnie cieszyć swoją umiejętnością dedukcji ala Sherlock Holmes. Nikt nie jest taki w tej książce, jaki wydaje się na pierwszy rzut oka.
Ta pozycja intrygowała mnie od samej zapowiedzi. Escape room to miejsce, które zawsze chciałam odwiedzić, jednak nie miałam ani czasu, ani odwagi tego zrobić. Zamknięci w pokoju, poszukując wskazówek i rozwiązania zagadki w określonym z góry czasie. A teraz wyobraźcie sobie, że budzicie się w takim pokoju z pięcioma innymi osobami. W wannie znajdują się zwłoki, jedno z was...
więcej mniej Pokaż mimo to
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/2018/09/ulecze-twe-serce-tillie-cole.html#more
No i nadszedł czas, abym chwyciła po kolejny tom serii "Kaci Hadesu". Szczerze mówiąc, otrzymałam coś, czego się nie spodziewałam. Po pierwszej części miałam pewne obawy, jednak mimo to dałam kontynuacji szanse i naprawdę nie żałuję, że to zrobiłam. Ta seria nie jest dla każdego jednak, jeżeli da się jej szanse to kradnie serce i sprawia, że po skończeniu historii mamy problem z odnalezieniem się w teraźniejszości. A przynajmniej ze mną tak było.
Delilah to jedna z przeklętych. Piękna i jak mówi jej religia - stworzona przez diabła. Idealna, by kusić prawych mężczyzn i sprowadzać ich dobre dusze na stronę ciemności. Wychowana w taki sposób - wierzy w to i robi wszystko, aby zostać ocalona, które może otrzymać tylko dzięki posłuszeństwu i wykonywaniu rozkazów. Jednak nagle wszystko się wali i dziewczyna trafia do gangu motocyklowego pełnego seksu, zabijania, alkoholu i grzechów tak różnorodnych, że Delilah boi się nawet o nich myśleć. Jak sama twierdzi - trafiła do piekła.
Kyler za to, to przystojny i odważny mężczyzna. Nie boi się śmierci czy niebezpieczeństwa. Jego hobby to picie, palenie i "pieprzenie". Nagle, jego światem zatrząsa długowłosa blondynka o słabej psychice. Na początku czuje do niej tylko pociąg seksualny, jednak, czym więcej o niej wie, tym bardziej zaczynają rodzić się w nim nieznane mu dotąd uczucia.
Tylko czy osoby z dwóch różnych światów mają szansę przetrwać? Czy pokonają przeszkody, które staną im na drodze do szczęścia?
Tak jak pisałam w recenzji pierwszego tomu i tutaj wspomnę o niezliczonej ilości przekleństw. Jest ich sporo i pisze o nich dla osób, które nie przepadają za tym w książkach. Mi osobiście one nie przeszkadzały. W pierwszym tomie zwracałam na nie o wiele więcej uwagi, w drugimi spodziewałam się ich, więc nie zrobiły na mnie wrażenia.
W tej części głównymi bohaterami są postacie poznane przez nas w 1 tomie, czyli:
Ky (vice prez) oraz Delilah (siostra Mae). Bardzo podobało mi się to, że podczas czytania autorka nie tylko pokazywała nam życie wspomnianej dwójki, ale również dosyć często pokazywała, co dzieje się w życiu Mae i Styxa. Polubiłam ich i po skończeniu "To nie ja, kochanie" byłam głodna ich dalszej historii.
Dla wielu osób ten tom jest powieleniem schematu z części pierwszej - niestety zgadzam się z tym. Cała fabuła opiera się na tym samym, jednak jest mała różnica, która skutecznie trzymała mnie w ryzach i nie pozwoliła odłożyć pozycji na półkę. W "To nie ja, kochanie" Mae chciała się wyrwać ze szponów swojego "domu", tutaj Delilah zostaje porwana wbrew swojej woli i dalej głęboko wierzy w słuszność swojej religii oraz działań apostołów. Jeżeli w pierwszym tomie przeszkadzały wam dziwactwa, jakie robiła lub mówiła Mae, to wierzcie mi - Delilah rozłoży was na łopatki. Była tak zaślepiona, że nie dostrzegała (ale również nie chciała dostrzec) plusów świata poza jej społecznością. Dopiero niesamowicie przystojny Ky pokazuje jej, co tak naprawdę traciła przez całe swoje życie. Mimo dziwact bardzo polubiłam bohaterkę. Przez całe życie była wykorzystywana, poniżana i krzywdzona. Myślę, że na jej miejscu nie udałoby mi się odnaleźć w normalnym świecie, dlatego pałam do niej ogromnym szacunkiem. Jednak nie tylko ona zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, ten tytuł przypadł również Kylerowi, który okazał się kompletnie inny niż na samym początku przypuszczałam. Miałam go za chama, którego nie obchodzi i obchodzić nie będzie żadna kobieta, jednak okazuje się, że i on pod maską idioty skrywał coś więcej. Oboje są świetnie wykreowanymi bohaterami, których pokochałam całym sercem i bardzo żałuję, że tak szybko skończyłam tę książkę, mogłabym czytać o nich w nieskończoność.
Książka posiada jednak nie tylko wspaniałych bohaterów. Emocje, które wypływają z każdej strony są wręcz namacalne. Dialogi między bohaterami to coś, czego nie da się opisać - zabawne i przepełnione sarkazmem, a raz pełne miłości i namiętności. Z ogromną przyjemnością obserwowałam jak między tą dwójką budzą się uczucia - powoli i spokojnie. W pewnym momencie nie mogłam się doczekać, aż dziewczyna zrozumie, że kocha mężczyznę (uwierzcie mi szło jej to bardzo opornie). Kylera podziwiam za cierpliwość do niej, czasami sama miałam jej serdecznie dość, mówiono jej milion razy, że nie jest przeklęta, ale ona dalej brnęła w tę samą stronę, no ale nie tak łatwo zrezygnować z czegoś, co słyszało się codziennie od szóstego roku życia.
"Kaci Hadesu" to niesamowita, wulgarna i przepełniona uczuciami seria. "Uleczę twe serce" to coś, o czym nie da się zapomnieć, dlatego polecam każdemu, kto ma odwagę spróbować. Ja pokochałam oba tomy i teraz niecierpliwie czekam na kolejny - trzeci!
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/2018/09/ulecze-twe-serce-tillie-cole.html#more
No i nadszedł czas, abym chwyciła po kolejny tom serii "Kaci Hadesu". Szczerze mówiąc, otrzymałam coś, czego się nie spodziewałam. Po pierwszej części miałam pewne obawy, jednak mimo to dałam kontynuacji szanse i naprawdę nie żałuję, że to zrobiłam. Ta seria nie...
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
"To nie ja, kochanie" to pozycja, która swoją premierą wywołała ogromne zamieszanie. Nie dosyć, że okładka jest przepiękna, a opis intrygujący to jeszcze jest to dzieło autorki serii "Poranione dusze", która okazała się nie małym hitem. Ja od samego początku, nie byłam do końca przekonana czy jest to książka dla mnie. Nie potrafię powiedzieć, co mnie odpychało. Zarys fabuły był interesujący, jednak i tak czułam lekkie obawy przed sięgnięciem po tę pozycję. Mimo to postanowiłam dać jej szansę i przekonać się, co w trawie piszczy. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam i szczerze mówiąc, po zakończeniu, nie mam zielonego pojęcia, co o niej myśleć.
"To nie ja, kochanie" to książka, która może podobać albo można jej szczerze nienawidzić. Innej drogi chyba nie ma. Brutalna, szczera, prawdziwa. Muszę przyznać, że czyta się ją długo, jednak nie dlatego, że jest nudna. Po prostu styl autorki nie pozwala nam pożerać stron. To jest jak tortura. Chcesz więcej, ale nie masz siły by czytać dalej. Czasami czułam się jak człowiek na pustyni, który rozpaczliwie szuka wody. A z kolei innym razem wydawało mi się, że jestem w zamkniętym pojemniku, do którego w zawrotnym tempie wlewa się woda zabierając mi cenny tlen. To jazda bez trzymanki.
Nie często wspominam o przeklinaniu w książkach, ponieważ w prawie każdej powieści jakieś "brzydkie słowo" padnie, tak to już jest. Tutaj jednak, muszę o tym wspomnieć, bo książka aż pęka w szwach od niego. Czasami, w moim odczuciu, było to nawet odrobinę odpychające. Nie jest to jednak działanie przypadkowe, autorka wprowadza nas w świat brutalny i mroczny. Szczelaniny, torturowanie i katowanie - to sytuacje występujące tam praktycznie na co dzień. Czy ktokolwiek czytając książkę o gangu motocyklowym, w którym członkowie wypowiadają się pełnymi zdaniami, bez przekleństw i poprawnie stylistycznie - odebrałby ją jako naturalną? Nie, albo przynajmniej na pewno nie ja. Wydaje mi się, że to właśnie dodaje książce takiego niepowtarzalnego charakteru.
Bohaterowie są różnorodni. Czasami nie mogłam się nadziwić, jak autorce udało się stworzyć tak wiele różnych postaci. Rivie irytował mnie jak mało kto. Czasami zachowywał się jak nastolatek uwięziony w ciele dorosłego faceta. Jego decyzje wydawały się być podejmowane bez większego zastanowienia, często bywały irracjonalne. Mimo to jego odwaga i chart ducha zrobiły na mnie nie małe wrażenie. Przez całą powieść raz go podziwiałam, a raz miałam ochotę wsiąść na jego motor i przejechać po nim, żeby się ogarnął. Z kolei Mae to bohaterka doświadczona przez życie. Krzywdzona, obrażana i trzymana w odosobnieniu. Nie miała lekko, dlatego ją polubiłam już od pierwszych stron. Delikatna, jednak w odpowiednim momencie potrafiła również pokazać pazury. Cały jej świat został oparty na Biblii, więc kiedy trafiła do gangu nie potrafiła się odnaleźć. Błądziła po omacku szukając światła. Próbowała się dostosować, zmienić swój punkt widzenia. Jej miłość do Styksa była silna. Nie odpychał jej jego styl życia czy czyny.
Inni bohaterowie, mimo że byli postaciami drugoplanowymi również posiadali cechy charakterystyczne, które wyróżniały ich z tłumu. To właśnie dodaje uroku książce. Każda postać, nawet ta poboczna, która pojawia się tylko raz, pozostaje nam w pamięci. Podczas czytania pokochałam jednego z członków gangu motocyklowego. Delikatny, przystojny i wierny swoim postanowieniom. Ideał. Kompletne przeciwieństwo Styksa. Bardzo zabolał mnie jego wątek w tej powieści. Do tej pory mam o to żal do autorki. Nie zdradzę imienia, bo niestety będzie to spoiler, ale jeżeli sięgnięcie po tę pozycję to podczas czytania zrozumiecie, którego z bohaterów mam na myśli.
Bardzo uderzyło mnie również straszne uprzedmiotowywanie kobiet w klubie. Traktowane były jak rzeczy, nie ludzie. "Ona jest moja" i tyle w temacie, Pani - a raczej "suka" jak je wszystkie nazywają mężczyźni - nie miały nic do powiedzenia. Czasami, kiedy między mężczyzną a kobietą rodziło się uczucie to ona przestawała być "suką", a stawała się "damą". Czy tylko mnie to wydaje się strasznie pokręcone? Bardzo mi to przeszkadzało podczas czytania, ten brak szacunku dla płci przeciwnej. Do tego w powieści występują bardzo szczegółowe opisy, więc sceny torturowania czy zabijania nie są zbyt przyjemne, a dla osób wrażliwych mogą być nie do przejścia. Wydaje mi się, że zależy to od tego w jaki sposób podejdziemy do takich scen. Osobiście gdzieś w połowie takie momenty nie robiły na mnie żadnego wrażenia dlatego, że ofiara powinna już dawno stracić przytomność (albo umrzeć) a one trzymały się, więc nie było to zbyt realistyczne.
Podsumowując, "To nie ja, kochanie" to pozycja zdecydowanie nie dla każdego. Jest intrygująca, wciągająca i warta uwagi mimo, że wiele rzeczy mi w niej przeszkadzało. Książka gorąca i nie z tej ziemi, która zabiera nas w świat brutalny i straszny, jednak czym więcej czasu w nim spędzamy tym coraz więcej zaczynamy rozumieć, a ten surowy klub staje się naszym domem - bezpieczną przystanią. Kocham tę książkę, a z drugiej strony jej nienawidzę. Czytanie jej przypomina jazdę kolejką górską bez zabezpieczenia. Nigdy nie wiadomo, kiedy z niej wypadniemy. Z ogromną przyjemnością sięgnę po kolejne tomy tej serii, aby przekonać się, jakie niespodzianki jeszcze szykuje dla nas Tillie Cole.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
"To nie ja, kochanie" to pozycja, która swoją premierą wywołała ogromne zamieszanie. Nie dosyć, że okładka jest przepiękna, a opis intrygujący to jeszcze jest to dzieło autorki serii "Poranione dusze", która okazała się nie małym hitem. Ja od samego początku, nie byłam do końca przekonana czy jest to książka dla...
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
Jak już mówiłam milion razy, tak powtórzę po raz kolejny: kocham Vi Kelland. Każda jej książka jest lepsza od poprzedniej i jestem niesamowicie szczęśliwa, że wydaje ich tak wiele. Ta pozycja jest jednak odrobinę inna, bowiem została napisana we współpracy z inną autorką - Penelope Ward. Na samym początku miałam lekkie obawy, bałam się, że będzie ona kompletnie nie w stylu Kelland i przez to też nie spodoba mi się. Moje obawy były jednak zdecydowanie bezpodstawne. Pozycja, mimo że różni się odrobinę od innych książek pisarki nie sprawia, że jest ona w jakikolwiek sposób gorsza. Zdecydowanie dorównała poziomowi poprzednich pozycji.
Przystojny, bogaty i niebezpiecznie intrygujący mężczyzna gubi telefon w metrze. Wierzcie mi, to nie mógł być przypadek. Tak też uważa kolorowowłosa Soraya Venedetta, włoszka z niewyparzonym językiem. Dzwoni do pierwszej lepszej osoby z jego kontaktów i stamtąd też pozyskuje informację, że telefon należy do Grahama J. Morgana, a telefon najlepiej wrzucić do rzeki i zapomnieć o sprawie, ponieważ mężczyzna to cham i prostak. Dziewczyna jednak mimo ostrzeżenia postanawia oddać telefon właścicielowi. Oczekując podziękowań kobieta jest ogromnie zaskoczona, kiedy Graham nie ma zamiaru nawet wyjść z gabinetu, aby odebrać telefon. Ta, wściekła obraża go w jego biurze i w pamięci telefonu zostawia swoje zdjęcia. Mężczyzna od razu po zauważeniu fotografii pięknej kobiety stara się nawiązać z nią bliższy kontakt. Dziewczyna jest jednak nieugięta tylko jak długo to potrwa?
Szczerze mówiąc, zabierając się za tę pozycję nie miałam zielonego pojęcia o tym, że Penelope Ward znam z ksiażki "Przyrodni brat", którą miałam przyjemność przeczytać. Nie skojarzyłam jej nazwiska. Obie autorki są świetne i zdecydowanie ich książki warte są poświęconego im czasu. Ich współpraca w pisaniu "Drania z Manhattanu" była naprawdę dobrym pomysłem, bowiem książka zawiera niepowtarzalny styl obu autorek. Jak to bywa w powieściach tego typu bohaterowie mają swoją "mroczną" przeszłość, o której najchętniej by zapomnieli, jednak jak wiadomo problemy lubią powracać ze zdwojoną siłą. Tak też jest w tym przypadku. Nagle, ze strony na stronę wszystko zaczęło się sypać. Nie powiem, było to dosyć przewidywalne, ale mimo to czyta się z przyjemnością dalszą część historii. Jedyne, co mnie odrzucało, to ta na siłę doczepiona przeszłość Sorai. Nie było to coś poważnego, a mimo to było to moim zdaniem, bardzo wyolbrzymione. Każde nawiązanie do tej "przeszłości" doprowadzało u mnie do poważnego bólu głowy.
Przejdźmy zatem do bohaterów. W książkach obu autorek bardzo łatwo zauważyć, że to zawsze płeć męska jest tą bardziej dopracowaną, zachwycającą i zapadającą w pamięci. Tutaj, zdecydowanie jest na odwrót. Soraya Venedetta to dziewczyna z takim temperamentem, ciętym językiem i tak wielką charyzmą, że przykryła ona każdą inną osobę swoim cieniem. Naprawdę, zakochałam się w niej. Chciałabym poznać, taką osobę w realu: szczerą, mówiącą prawdę prosto w oczy, nawet tę najgorszą. Do tego bardzo spodobał mi się pomysł autorek, aby bohaterka farbowała końcówki swoich włosów na kolor odpowiadającemu jej samopoczuciu. Według mnie jest to naprawdę dobry i oryginalny pomysł (i szczerze mówiąc, sama myślę aby zacząć tak robić).
Drugim głównym bohaterem jest Graham J. Morgan - świnia, drań i prostak. Uwierzcie mi te słowa idealnie do niego pasują (na początku książki, kiedy go poznajemy). Czym dalej, ten jego obrzydliwy charakter przechodzi zmianę, dzięki której z pozbawionego uczuć robota, zmienia się w posiadającego serce człowieka. Urzekło mnie to, bo na samym początku, widząc jego zachowanie byłam w niemałym szoku. I muszę przyznać zaczęłam nim gardzić, tak jak on gardził każdą inną osobą. Zachowywał się jak pan wszystkiego, nic oprócz czubka własnego nosa go nie obchodziło. Cieszy mnie, że jego zachowanie zostało wyjaśnione przez pisarki, a ja z czystym sumieniem mogłam odpuścić mu i wybaczyć jego początkowe zachowanie.
Dialogi między bohaterami to coś, o czym trzeba wspomnieć. Każde zdanie było przesiąknięte emocjami: raz sarkazmem, a raz miłością. Podczas czytania byłam ogromnie nimi oczarowana. Nie raz wywoływały uśmiech na ustach czy łzy w oczach.
"Drań z Manhattanu" nie kupuję nas jednak swoimi bohaterami czy zabawnymi dialogami. Kupuję nas swoją niepowtarzalną fabułą. Nie jest to książka oparta na powielonym milion razy schemacie. Jest to coś nowego, coś co ciekawi, intryguje i daje ogromnie dużo radości z poznawania fabuły. Bardzo się cieszę, że udało mi się ją przeczytać i jedynie, czego żałuje to faktu, że jest ona pojedynczą historią, zakończoną na tym tomie! Gorąco polecam!
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
Jak już mówiłam milion razy, tak powtórzę po raz kolejny: kocham Vi Kelland. Każda jej książka jest lepsza od poprzedniej i jestem niesamowicie szczęśliwa, że wydaje ich tak wiele. Ta pozycja jest jednak odrobinę inna, bowiem została napisana we współpracy z inną autorką - Penelope Ward. Na samym początku...
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
Mona Kasten to autorka, która niedawno pojawiła się na polskim rynku. Nie powiem, zrobiła to z klasą. Na jej pierwszą powieść "Begin again" trafiłam kompletnie przypadkiem - nie miałam w ogóle w planach jej czytać, jednak z braku innych pozycji pod ręką postanowiłam dać jej szanse. I zaskoczyła mnie ona jak mało która. Pierwsza część była świetna i już wtedy postanowiłam przeczytać kontynuację. Jak rzekłam tak i zrobiłam - przeczytałam i jestem nią tak samo zachwycona jak poprzedniczką. Była inna, jednak nie chcę przez to powiedzieć, że gorsza - bo zdecydowanie dorównała poziomowi "Begin again".
Spencer i Dawn są przyjaciółmi. Dziewczyna od samego początku ich znajomości wiedziała, że będzie z chłopakiem miała nie lada problem. Był czarujący, przyjacielski i niesamowicie przystojny, a do tego ewidentnie wpadła mu w oko. Mimo to starała się trzymać go na bezpiecznym etapie przyjaźni. Raz zaufała niewłaściwej osobie i zapłaciła za to bardzo wysoką cenę. Teraz po pozbieraniu się, ma w planach trzymać się od mężczyzn z daleka. Spencer nie poddaje się jednak tak łatwo i stara się pokazać dziewczynie na każdym kroku, że nie każdy facet jest taki sam. Tylko czy dziewczyna jest w stanie ponownie zaufać?
Dawn i Spencer to postacie, które zdążyliśmy poznać w "Begin again". Byli oni bowiem postaciami drugoplanowymi - przyjaciółmi głównych bohaterów. Nie było o nich bardzo dużo wspomniane, jednak wystarczająco, aby zapałać do obojga sympatią. Właśnie dlatego, cieszy mnie to, że autorka postanowiła wyciągnąć tę dwójkę z cienia i napisać ich własną historię, ponieważ od samego początku wydawali mi się bardzo intrygującymi postaciami. W poprzednim tomie bohaterowie nie znali się i na naszych oczach rodziła się między nimi więź. Tutaj sytuacja wygląda odrobinę inaczej, bowiem Spencer i Dawn są już od dawna przyjaciółmi. Pokochałam ich od pierwszych stron. Oboje zostali pokazani z kompletnie innej strony niż w "Begin again": nabrali charakteru oraz pokazali swoje mocne i słabe strony. W Spencerze najbardziej podobało mi się to, że był on postacią silną, odważną, która nie poddaje się po pierwszej porażce. Miał swoje problemy, jednak mimo to starał się nie zrzucać ich na przyjaciół, tylko stawić im czoła sam. Był bardzo pozytywną postacią, jego żarty i uwagi bardzo często doprowadzały mnie do śmiechu, dbał o bliskie mu osoby i starał się pomagać jak tylko mógł.
Dawn z kolei to osoba cicha, skryta i niepewna swoich czynów. Raz skrzywdzona starała się nie doprowadzić do tego po raz kolejny. Dziewczyna była utalentowana, jednak bardzo skromna. Pisała powieści erotyczne pod pseudonimem, ponieważ bała się, że zostanie wyśmiana przez znajomych. Dawn miała bardzo dobre serce, zawsze była chętna do pomocy przyjaciołom.
Gdybym miała powiedzieć, którego z bohaterów lubię bardziej oczywiście postawiłabym na Spencera, jego charyzma to coś, co nie wylatuje szybko z głowy. Bardzo mi się podobało to, że autorka nie zapomniała o bohaterach z poprzedniego tomu - Kadenie i Allie, dzięki tej powieści poznajemy również ich dalsze losy.
Podsumowując, "Trust again" to powieść, która żadnego miłośnika romansów nie zawiedzie. Jest niezwykła - przepełniona emocjami, każda strona to nowe doznania. Najprawdopodobniej przeczytam ten tom tak samo wiele razy jak "Begin again", ponieważ nie należą one do powieści, które czyta się raz, są to pozycje, do których wraca się niejednokrotnie. Kocham Mone Kasten za jej umiejętności tworzenia bohaterów, każdy jest niezwykły i nie mówię tylko o tych głównych. Nie mogę się doczekać aż zacznę trzeci i ostatni tom tej niesamowitej serii. Sięgnij i zakochaj się w świecie stworzonym przez autorkę!
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
Mona Kasten to autorka, która niedawno pojawiła się na polskim rynku. Nie powiem, zrobiła to z klasą. Na jej pierwszą powieść "Begin again" trafiłam kompletnie przypadkiem - nie miałam w ogóle w planach jej czytać, jednak z braku innych pozycji pod ręką postanowiłam dać jej szanse. I zaskoczyła mnie ona jak mało...
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
Dla mnie każda jej książka jest lepsza od poprzedniej. Teraz – kiedy tylko wychodzi coś nowego nie waham się nawet minuty. Po prostu ją biorę, bo wiem, że trafi do mojego serca tak jak wszystkie poprzednie. W przypadku ,,Bossmana” było identyczne. Autorka po raz kolejny udowodniła, że jest utalentowaną, kreatywną osobą, a jej książki zasługują na poświęcony im czas. Nie każdemu jednak przypadają one tak do gustu tak jak mnie. Wiele osób skarży się, że jej powieści są przewidywalne, a bohaterowie płytcy bez żadnego dna psychologicznego. Fabuła nie jest niczym nowym, autorka oparła swoją powieść na wątku, który jest już nam bardzo bliski. Milion historii zostało napisanych o romansie pracownicy z szefem, jednak Keeland dodała do swojej wersji kilka szczegółów, które stawiają całokształt w kompletnie innym świetle tym samym sprawiając, że odbieramy ją jako coś nowo - starego.
Książka zaczyna się od sceny, kiedy to Reese przez telefon relacjonuje swoją nieudaną randkę i prosi koleżankę o wyciągnięcie jej z niej. Kiedy kończy się połączenie głos zabiera niesamowicie przystojny mężczyzna, który komentuje jej niegrzeczne zachowanie. Kobieta zirytowana sytuacją wraca do stolika. Dla zadziornego mężczyzny to jednak za mało, dosiada się oraz przedstawia jako bardzo bliski przyjaciel Reene i zaczyna opowiadać zabawne zdarzenia z ich zmyślonego dzieciństwa. Mężczyzna intryguje bohaterkę i sprawia, że nie może o nim zapomnieć. Jak się później okazuje - poznany niedawno nieznajomy zostaje jej szefem, co nie za bardzo zadawala kobietę, ponieważ ona nie nawiązuje głębszych znajomości z współpracownikami, a tym bardziej z szefem. Co jednak można poradzić, kiedy do gry wchodzi nie tylko lekkie zauroczenie, a prawdziwe uczucie?
Zacznę od tego, że jak zawsze pokochałam bohaterów Vi Keeland. Autorka tworzy ich jako realne osoby z problemami i duszą. Każdy jest inny i właśnie chyba to najbardziej kocham w jej książkach. Zawsze znajdę postać, która trafi do mojego serca. W tym przypadku był to Chase – mężczyzna, który zrobił na mnie największe wrażenie swoim zachowaniem i osobowością. Szczerze mówiąc, bardzo chętnie poznałabym go w prawdziwym życiu. To osoba, której nie da się nie lubić. Główna bohaterka, z której perspektywy została napisana prawie cała powieść to Reese. Zdecydowanie nie zrobiła ona na mnie tak dużego wrażenia jak mężczyzna, jednak wcale nie oznacza to, że jest ona gorszą postacią. Jest po prostu inna. Razem stanowią świetne połączenie, a ich zabawne dialogi nie raz doprowadzały mnie do śmiechu.
Tak jak wspomniałam wcześniej, fabuła opiera się na romansie pracownicy z szefem. Autorka jednak postanowiła dodać do tego coś od siebie - coś, co będzie przewijać się przez strony, tym samym zachęcając nas do czytania i odkrycia tajemnicy, która z każdym rozdziałem robi się coraz bardziej intrygująca. Od samego początku autorka karmi nas informacjami, które na samym początku kompletnie się ze sobą nie kleją - dopiero z czasem puzzle zaczynają wskakiwać w odpowiednie miejsca tym samym rozjaśniając nam sytuację. Zaczynając nie potrafiłam zrozumieć i złożyć wszystkiego do kupy, później (jakoś w połowie) zaczęłam się powoli wszystkiego domyślać. Cieszy mnie to, że pisarka zdecydowała się na wplecenie do książki takiej tajemnicy, to tylko sprawiło, że powieść czyta się z jeszcze większym zaangażowaniem.
Nie dajcie się jednak zwieść. "Bossman" mimo że uchodzi za powieść zabawną, z pazurem ma też głębię, której większość osób na pierwszy rzut oka nie dostrzega. Opowiada historię miłości, ale również straty i cierpienia. Pokazuje, że życie nie zawsze idzie tak jak byśmy sobie tego życzyli i że czasami złe rzeczy prowadzą do tych dobrych, które tylko czekają na odnalezienie. "Bossman" to coś więcej niż tylko dobry romans, to historia opowiadająca o osobach, którym życie ucieka przez palce, a one tego nie dostrzegają, aż do momentu, kiedy ich drogi się krzyżują.
Wielu z nas szuka książek wyjątkowych, niepowtarzalnych, które zostaną w naszych sercach na zawsze. Właśnie takie działanie sprawia, że połowa świetnych tytułów przelatuje nam przed nosem. To jedna z takich książek. "Bossman" nie jest pozycją wyjątkową, niesamowitą i niepowtarzalną. Jest świetne napisana, z humorem i uczuciem. To gwarancja dobrze spędzonego czasu. Dlatego jeżeli szukasz pozycji nie powtarzalnej - zatrzymaj się. Usiądź i przeczytaj tę pozycję, a potem rusz w dalszą drogę.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/
Dla mnie każda jej książka jest lepsza od poprzedniej. Teraz – kiedy tylko wychodzi coś nowego nie waham się nawet minuty. Po prostu ją biorę, bo wiem, że trafi do mojego serca tak jak wszystkie poprzednie. W przypadku ,,Bossmana” było identyczne. Autorka po raz kolejny udowodniła, że jest utalentowaną,...
"The kissing booth" to książka zdecydowanie dla młodzieży, niewymagająca od czytelnika myślenia. Przyjemna w czytaniu, jednak niezapadająca na długo w pamięci. Nie powiem, poznawałam ją z radością, jednak zdecydowanie nie ma w niej czegoś, co pozwoliłoby jej zostać w mojej głowie na dłużej. Po obejrzeniu filmu spodziewałam się rewelacji, czegoś nowego, wciągającego. Skończyło się jednak na tym, że dostałam ciekawą historię, w niektórych momentach zabawną, jednak nic poza tym. Bardzo podoba mi się pomysł autorki na tę książkę. Tę powieścią przetarła ona nowe - nikomu wcześniej nieznane szlaki.
Usłyszałam już nie raz, że ta książka jest nudna, bo pokazuje coś, co zostało już napisane. Powiela pewien schemat tak mówi wiele osób, ja mam na ten temat trochę odmienne zdanie. Zgadzam się, historia z budką jest dosyć częstym wątkiem w filmach - w książkach jest on zdecydowanie rzadziej poruszany. Dlatego bardzo mnie cieszy, że pisarka napisała książkę opartą właśnie na nim. Mimo to mam bardzo dużo uwag. Irytowało mnie zachowanie głównej bohaterki, ponieważ zachowywała się jakby nie uczyła się na swoich błędach, cały czas robiła to samo. Z czasem robi się to nie do zniesienia. Do tego, bardzo przeszkadzało mi to, że postacie drugoplanowe nie zostały jakoś bardziej zarysowane, są ale tak jakby ich nie było. Dzień po skończeniu książki nie potrafiłam sobie przypomnieć żadnego imienia, oprócz głównych bohaterów (a ich pamiętam wydaje mi się, że tylko przez film). Podczas czytania (oraz oglądania filmu) bardzo polubiłam Noah. Niby niebezpieczny i niepotrafiący się kontrolować, ale zauważyłam w nim kogoś więcej niż niegrzecznego chłopca - kogoś zakochanego i gotowego do zmian. Irytował mnie jeszcze warsztat autorki. Niby ksiązka napisana jest w zrozumiałym języku, ale zdecydowanie coś mi w nim przeszkadzało. Czyta się szybko, ale coś mi cały czas doskwierało - jednak sama nie za bardzo umiem wskazać, co. Czy książka przypadnie komuś do gustu zależy już od gustu. Na mnie nie zrobiła wielkiego wrażenia, jednak bardzo miło spędziłam z nią czas. Jeżeli miałabym zdecydować, co według mnie jest lepsze to bez dwóch zdań postawiłabym na film. Netflix stworzył naprawdę dobry i zabawny film. Jest on kompletnie inną historią niż ta opisana w książce. I (moim zdaniem) bardzo dobrze, że został on stworzony tak, a nie innaczej, bo gdyby reżyser uparł się na ''zekranizowanie'' każdej sceny z książki - to wydaje mi się, że nie dałoby się tego oglądać.
"The kissing booth" to książka zdecydowanie dla młodzieży, niewymagająca od czytelnika myślenia. Przyjemna w czytaniu, jednak niezapadająca na długo w pamięci. Nie powiem, poznawałam ją z radością, jednak zdecydowanie nie ma w niej czegoś, co pozwoliłoby jej zostać w mojej głowie na dłużej. Po obejrzeniu filmu spodziewałam się rewelacji, czegoś nowego, wciągającego....
więcej mniej Pokaż mimo to
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/2018/06/egomaniac-vi-keeland_19.html#more
Vi Keeland to autorka, którą bardzo sobie cenię, jeszcze nie trafiłam na książkę od niej, która nie sprostałaby moim oczekiwaniom. Każda kolejna jest lepsza od poprzedniej. Teraz, kiedy tylko wchodzi coś nowego, nie waham się nawet sekundy i bez czytania opisu, myślenia nad plusami i minusami mojego wyboru, po prostu ją biorę. A po skończeniu nie żałuję. Każda osoba ma kilku takich autorów, których książki bierze w ciemno, bo wie (jest o tym przekona), że nie zmarnuje swojego czasu. Taką pisarką dla mnie jest Vi Keeland.
Emerie Rose to kobieta, która za dosyć niską cenę kupiła nowe biuro w jednej z głównych dzielnic Nowego Jorku. Pewnego dnia, dosyć późną nocą w swoim biurze zastaje przystojnego mężczyznę, którego bierze za złodzieja. Później okazuje się, że nieznajomy nie jest włamywaczem - jest właścicielem biura, a ona została oszukana. Kobieta robi na Drew niezwykłe wrażenie, więc stawia przed nią ofertę nie do odrzucenia. W zamian za pomoc w biurze, kobieta zajmie gabinet obok, aż do momentu znalezienia przez nią nowego miejsca do prowadzenia swojej działalności. Jak się po pewnym czasie okazuje oboje nie są wcale takimi aniołami, na jakich wyglądają i dokuczają sobie na każdym kroku. Z czasem rodzi się między nimi coś więcej niż przyjaźń, jednak czy ma to szansę przetrwać, jeżeli oni są zupełnie inni?
Cała powieść jest bardzo zabawna. Każda książka od tej autorki, zaczyna się dosyć nietypowo. Tutaj mamy prawnika, który wraca do swojego biura, gdzie zastaje młodą kobietę, która jak twierdzi - wynajęła jego gabinet. Moment nie tylko niezręczny, ale zabawny. I tak zaczyna się historia niesamowicie pozytywnie nastawionej kobiety i mężczyzny, który nie wierzy w nic, czego nie widział. Dwa różne światy - jedna historia.
Jedyna różnica, jaka rzuca mi się w oczy pomiędzy tą pozycją, a resztą książek tej autorki to o wiele mniejsza liczba scen sexu. Bohaterowie nie rzucają się na siebie pierwszego dnia - poznają się. Romans, który przez dłuższy czas wisi w powietrzu urozmaica nam fabułę i zachęca do dalszego czytania. Do tego, żeby jeszcze dorzucić do ognia autorka napisała powieść gdzie narracja zmienia się, co rozdział - raz opisuje wydarzenia Drew, a raz Emerie, co pozwala nam poznać obie postacie z różnych perspektyw.
W książkach Vi Keeland najbardziej podoba mi się to, że tworzy ona niesamowicie realistyczny świat oraz postacie. Nie są papierowe, mają uczucia i głębie psychologiczną, wywołują emocje i co najlepsze - rozkochują nas w sobie. Ta pozycja nie stanowi wyjątku. Kolejną rzeczą, jaka mnie urzekła to klimat prawniczy poruszony przez pisarkę. Jeżeli ktoś z was śledzi moje recenzje na bieżąco to wie, że uwielbiam tego typu wątki w powieściach. Ciekawi mnie ten zawód i bardzo lubię czytać o nim, mimo że nie ma tam nie wiadomo jak wielu szczegółów, bo - zawód bohaterów to tylko tło, które ma ciekawić, nie wybiegając na pierwszy plan. Książki tej autorki są napisane w prosty i zrozumiały sposób, dzięki czemu bardzo szybko się je czyta. Spotkałam się z wieloma opiniami, w których ich autorzy skarżyli się na przewidywalną fabułę - brak zaskoczenia. Osoby, które szukają nie wiadomo jak wielkich zwrotów akcji, skoków ze spadochronem czy innych wielkich przygód, z przykrością muszę pożegnać. "Egomaniac" jest zabawny, intrygujący, pozwala czytelnikowi się przy nim rozerwać, pośmiać - miło spędzić czas. Nie ma intryg godnych CSI czy zagadek a la Holmesa. To prosta, ciekawa książka, której czytanie ma przynieść nam przyjemność.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com/2018/06/egomaniac-vi-keeland_19.html#more
Vi Keeland to autorka, którą bardzo sobie cenię, jeszcze nie trafiłam na książkę od niej, która nie sprostałaby moim oczekiwaniom. Każda kolejna jest lepsza od poprzedniej. Teraz, kiedy tylko wchodzi coś nowego, nie waham się nawet sekundy i bez czytania opisu, myślenia...
Recenzja z bloga -> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
Zasiadając do tej lektury, nie za bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Opis brzmiał zachęcająco, a okładka przyciąga wzrok. Nie miałam żadnych oczekiwań w związku z tą pozycją. Zaczęłam czytać i szczerze mówiąc, bardzo się zaskoczyłam. Jest ona thrillerem z nutką romansu i klimatem detektywistycznym. Jest ciekawa, wciągająca i potrafi zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie.
Tessa to nastolatka chorująca na agorafobię - chorobę, która uniemożliwia opuszczanie swojego domu. Jej jedynym oknem na świat jest telefon i internet, w którym siedzi prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dziewczyna jest oddaną fanką nastoletniego piosenkarza Erica Thorna, śledzi uważnie jego Twittera oraz pisze opowiadanie z chłopakiem w roli głównej. Pewnego dnia dostaje na portalu społecznościowym wiadomość, która zmienia jej życie.
''Ktoś mnie obserwuje" to bardzo intrygujący tytuł. Od samego początku, jeszcze przed rozpoczęciem czytania i poznaniem opisu podejrzewałam, że będzie to książka o dziewczynie, którą obserwuje jakiś mężczyzna przez lornetkę z okna. Słowo daję, takie właśnie miałam podejrzenia! Później dopiero siadając do książki zrozumiałam, że tytuł odnosi się do obserwujących na Twitterze. Mimo że przez większość osób uważana jest ona za młodzieżówkę, dla mnie nie do końca nią jest. Posiada w sobie dosyć dużo z thrillera, bardzo podobało mi się takie połączenie. Do tego romans, który autorka wplotła bezbłędnie w fabułę niesamowicie mnie interesował. Podczas czytania jest ciekawie i intrygująco, co sprawia, że nie miałam ochoty odkładać tej książki choćby na krótką chwilę. Autorka stworzyła historię, która może zdarzyć się naprawdę. Sami możemy kiedyś zostać taką Tessą - osamotnioną dziewczyną, która swoje przeżyła i zamiast walczyć o pozostanie na powierzchni, woli schować głowę w piach.
Główną bohaterkę odebrałam, jako bardzo realną postać, jej choroba sprawiała, że podczas poznawania historii było mi jej coraz bardziej żal. Największym plusem, dla mnie, jako czytelnika było to, że postać nie została wykreowana na nieustraszoną, bez problemów oraz zmartwień. Dostajemy za to przerażoną dziewczynę, która boi się swojego cienia i każdy dzień stanowi dla niej ogromne wyzwanie.
Cała powieść została poprowadzona z dwóch perspektyw - Tessy oraz nastoletniego piosenkarza Erica Thorna. Jednak dla urozmaicenia fabuły jeszcze bardziej, autorka, co kilka rozdziałów wklejała nam rozmowy z przesłuchań. Czytając nie bardzo da się zrozumieć, o co w nich chodzi, brzmi to dla nas trochę jakbyśmy dostali sam środek filmu i nie potrafimy odnaleźć się w sytuacji. Jednak nie jest to powód do paniki, bowiem to ewidentnie zamierzone działanie autorki, żeby zaintrygować nas jeszcze bardziej. Na sam koniec wszystkie rozmowy i wycinki, którymi jesteśmy karmieni nagle trafiają w odpowiednie miejsca, a my nareszcie mamy pełen obraz tego, co się dzieje. Podczas czytania błądzimy po ślepych zaułkach, dotykając dłońmi ścian i szukając wyjścia, jednak, kiedy w końcu do niego docieramy, mamy ochotę zrobić w tył zwrot i wrócić na sam początek.
Finał tej powieści jest tak zagmatwany i intrygujący, że miałam ochotę od razu, z miejsca rzucić się po drugi tom. Po skończeniu moje myśli krążyły w głowie, a ja nie potrafiłam uwierzyć, że to koniec, że czeka mnie prawie roczne czekanie na kolejny tom (tak niesamowicie zakończonej powieści). Autorka takim finałem wzburzyła pewnie nie jedną osobę, bo jest ono tak dobre, że aż ciężko w to uwierzyć. Od samego początku książki próbowałam rozgryźć jak będzie wyglądało zakończenie, jednak nigdy w życiu nie wpadłabym, żeby zakończyć ją z aż takim przytupem! Zdecydowanie zakochałam się w niej. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu, który mam nadzieję, że zrobi na mnie takie samo lub jeszcze większe wrażenie. Jeżeli szukacie czegoś dobrego i wciągające to nie wahajcie się ani chwili dłużej - to książka właśnie dla was!
Recenzja z bloga -> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
Zasiadając do tej lektury, nie za bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Opis brzmiał zachęcająco, a okładka przyciąga wzrok. Nie miałam żadnych oczekiwań w związku z tą pozycją. Zaczęłam czytać i szczerze mówiąc, bardzo się zaskoczyłam. Jest ona thrillerem z nutką romansu i klimatem detektywistycznym. Jest...
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
"Szkic" można odebrać na wiele różnych sposobów. Jest to młodzieżówka, a do takich książek z zasady trzeba podchodzić dosyć ostrożnie, bo rzadko, kiedy można trafić na taką, która wywoła w nas emocje, zainteresuje i nie będzie po drodze irytować. Zaczynając tę pozycję nie za bardzo wiedziałam, czego się spodziewać, opis był intrygujący, a okładka przyciągająca uwagę, ale czy treść będzie na takim samym poziomie jak oprawa? Okazało się, że tak. To nie jest, bowiem zwykła młodzieżówka, to historia poruszająca mnóstwa tematów, które z każdą stroną dostarczają nam coraz większych wrażeń.
Siedemnastoletnia Bea Washington po dłuższym czasie wychodzi z ośrodka odwykowego, w którym odkryła, że potrafi naszkicować myśli innej osoby.
W tym samym czasie miastem wstrząsają śmiertelne napaście na tle seksualnym. Bea nie potrafi się odnaleźć po wyjściu z ośrodka, postanawia rozwiązać zagadkę ataków korzystając ze swojego daru. Tylko czy dziewczynie uda się wytrzymać w trzeźwości, kiedy podczas rozwiązywania tajemnic trafi na wiele dosyć pokaźnych przeszkód?
Zdecydowanie jest to powieść dla młodzieży. Na samym początku nie podejrzewałam, że będzie to aż ta dobra książka. Myślałam raczej, że będzie przeciętna, wciągająca jednak niewymagająca. Taka na jeden raz. Myliłam się, autorka bowiem stworzyła pozycję, która interesuje, wciąga i wymaga od czytelnika myślenia. Jednak przede wszystkim jest to coś nowego. Samms wykazała się kreatywnością, tworząc postać z takim talentem, jaki posiada Bea. Osobiście jedyna bohaterka, która kojarzy mi się z podobnymi zdolnościami w powieściach jest Clarie z serii "Dary Anioła" Cassandry Claire. Bea potrafi naszkicować myśli drugiej osoby z doskonałymi szczegółami. Jest to niesamowite urozmaicenie fabuły, bo dzięki temu książka w o wiele większym stopniu przypada czytelnikowi do gustu. Pomimo zwykłej kryminalnej zagadki, dostajemy dziewczynę niczym z filmu Marvela oraz delikatny, poboczny wątek romantyczny, który tylko podsyca naszą ciekawość. Szczerze mówiąc, nie potrafiłam się od tej książki oderwać. Zakochałam się po uszy w Bei. Jest inteligentna i ma głowę na karku. Mimo przeciwności, jakie były rzucane jej pod nogi, potrafiła się podnieść i iść dalej. Wzruszyło mnie to, że poznajemy bohaterkę, kiedy jest na samym dnie, nie ma praktycznie nic. I to na naszych oczach bierze się ona do roboty, jesteśmy świadkami jak walczy, aby po raz drugi nie upaść. To chyba mnie najbardziej chwyciło za serce. Często autorzy kreują bohaterów, którzy są silnymi postaciami, najczęściej stojącymi u progu kariery. Tutaj pisarka postanowiła odejść od tej normy. Dostajemy młodą dziewczynę, po odwyku z ogromnym poczuciem winy i świadomością, że dotarła ona tam gdzie nigdy nie podejrzewała, że będzie - na dno.
"Szkic" jednak, to nie tylko świetna bohaterka. To również przemyślana i wciągająca fabuła. Wątek kryminalny jest porywający i potrafi zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. W pewnej chwili sami zaczynamy powoli docierać do prawdy, jednak nie jest to taka prosta sprawa, ponieważ pisarka idealnie manipuluje sytuacją, przez co później rezygnujemy z naszych dotychczasowych podejrzeń, aby wysunąć kolejne, które koniec końców też są błędne. Finał powieści potrafi wprowadzić w osłupienie, jest kompletnie nieprzewidywalny. Jestem nią bardzo pozytywnie zaskoczona, bo okazała się ona warta uwagi. Niesamowici bohaterowie, zwariowana i wciągająca fabuła, a do tego delikatny wątek romantyczny razem tworzą powieść (jak dla mnie) idealną.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
"Szkic" można odebrać na wiele różnych sposobów. Jest to młodzieżówka, a do takich książek z zasady trzeba podchodzić dosyć ostrożnie, bo rzadko, kiedy można trafić na taką, która wywoła w nas emocje, zainteresuje i nie będzie po drodze irytować. Zaczynając tę pozycję nie za bardzo wiedziałam, czego się...
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
Kolejny thriller za mną. Przed zaczęciem tej pozycji podejrzewałam, że będzie to intrygująca i w pewnym sensie wstrząsająca książka, która zapewni mi dzień intensywnych wrażeń. Po skończeniu muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się ją czytało, ale... no właśnie, coś mi nie pasowało. Czegoś zabrakło i sama nie za bardzo wiem, czego. Rzadko, chwytam po książki tego typu, ponieważ bardzo często jest tak, że nie potrafią one mnie zaskoczyć, nudzą i szczerze mówiąc, tracę na nie swój cenny czas. "Siostrzyczki" to pozycja interesująca i wciągająca, jednak posiada też ciemną stronę, potrafi porządnie zanudzić czytelnika niektórymi rozdziałami.
Dwie siostry.
Jedna mówi prawdę.
Druga ma obsesję.
Dwadzieścia lat wcześniej ojciec postanowił zabrać jedną ze swoich córek na wakacje, z których nigdy nie wrócili. Zniknęli. Teraz, po wielu latach wraca zaginiona dziewczyna twierdząc, że chce odbudować zniszczone relacje rodzinne. Clarke nie potrafi w kobiecie odnaleźć zaginionej siostry, do tego, w jej życiu zawodowym jak i prywatnym pojawiają się wielkie czarne chmury. Kobieta ma coraz większe trudności w ukrywaniu swoich obaw. Zaczyna popadać w paranoję i boi się o swoje zdrowie. Czy to ona zwariowała, a może naprawdę dzieje się coś dziwnego, czego nie dostrzega nikt inny?
Zdecydowanie pierwsze, o czym muszę wspomnieć to okładka. Jest niesamowita, bardzo mi się podoba jej klimat oraz dobór kolorów. Sama książka nie jest zła, jednak osobiście miałam bardzo duży problem wciągnąć się w fabułę. Czytałam i mimo że całość mi się podobała, to zawsze miałam coś innego (ciekawszego) do roboty. Nie potrafię wyjaśnić, czemu tak było. Historia mnie intrygowała, a tajemniczy klimat opływał z każdej strony. Problem polegał na tym, że kiedy przerwałam czytanie to nie potrafiłam się zmusić, aby do niego wrócić. To było chyba najgorsze. "Siostrzyczki" to powieść gdzie występują kolory: czarny i biały, jest albo bardzo dobrze, albo bardzo źle. Nie ma sytuacji połowicznych. Myślę, że znawcy tego gatunku zdecydowanie inaczej odbiorą tę pozycję. Ja nie znam się na tym gatunku, czytam, kiedy przyjdzie mi na to ochota, najczęściej raz na miesiąc. Największy jednak problem w tej pozycji stanowił dla mnie jej początek. Tak ogólnikowo mówiąc to był po prostu nudny. Czekałam, aż się sytuacja rozkręci i szczerze mówiąc czekałam prawie połowę książki. Zdecydowanie spodziewałam się po niej czegoś więcej. Mimo to muszę przyznać, że spędziłam z nią miło czas.
Podczas czytania polubiłam Clarke - mądra i inteligentna bohaterka, która stara się wyjaśnić coś, czego nikt inny nie dostrzega. Błądzi ona odbijając się od ściany do ściany, jednak mimo to nie poddaje się. Imponowało mi, że mimo przeciwności dalej uparcie dążyła do celu. Z kolei postać męża bohaterki nie przemawiała do mnie wcale. Odebrałam go, jako pustą postać, która jest tylko po to, żeby być. Podczas czytania snujemy domysły, które na sam koniec okazują się być kłamstwem. Cała powieść to jedna wielka niewiadoma, bowiem autorka prowadzi nas przez fabułę z zawiązanymi oczami, nie wiemy, kto mówi prawdę, kto kłamię. Odbijamy się od ściany tylko po to, aby na koniec móc dojrzeć światełko na końcu tunelu. Finał jest jak lodowata woda wylana nam nagle na głowę. Kompletny szok. Mimo tych kilku minusów wymienionych wcześniej bardzo się cieszę, że udało mi się przeczytać tę książkę.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
Kolejny thriller za mną. Przed zaczęciem tej pozycji podejrzewałam, że będzie to intrygująca i w pewnym sensie wstrząsająca książka, która zapewni mi dzień intensywnych wrażeń. Po skończeniu muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się ją czytało, ale... no właśnie, coś mi nie pasowało. Czegoś zabrakło i sama nie za...
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
"Niewinna" to druga z trzech części cyklu "Domniemanie niewinności". Po poznaniu pierwszej części tej serii nie spodziewałam się nie wiadomo jak wiele, podejrzewałam, że książka nie zaskoczy mnie wielkimi zwrotami akcji, czy rozbudowaną fabułą, ponieważ (podobnie jak tom pierwszym) zawiera ona tylko 120 stron. Kolejny szesnasto-kartkowy zeszyt do kolekcji. Muszę jednak przyznać, że się pomyliłam. "Niewinna" mimo swojej ubogiej ilości stron zaskakuje czytelnika emocjami! Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pozycja kończy się w takim momencie, który aż zmusza do chwycenia po kolejny i ostatni tom cyklu, (którego ja pod ręką nie miałam).
Andrew i Aubrey mimo bliższego poznania, dalej nie potrafią uciec od przeszłości. Każdy krok w przód kończy się dla nich trzema w tył (do tego, jakby gorzej być nie mogło, okazuje się, że zdecydowanie może). Do życia mężczyzny powraca jego koszmar, którego miał nadzieję nigdy więcej nie spotkać. To wszystko, co było skomplikowane, komplikuje się jeszcze bardziej. Czy Andrew poradzi sobie z przeszłością? Czy Aubrey jest gotowa zmierzyć się z teraźniejszością?
Zdecydowanie nie spodziewałam się po skończeniu "Oskarżyciela", że "Niewinna" będzie bardziej wciągająca. Jak teraz tak na to patrzę, to wydaje mi się, że pierwszy tom był wstępem, nie miał na celu wywołać uczuć, miał zaintrygować czytelnika, aby ten chwycił po następną część i muszę przyznać, że udało się. Teraz "Niewinna" wywołuje emocje i wciąga nas jeszcze bardziej, abyśmy z klapkami na oczach biegli do księgarni po "Domniemanie niewinności. Prawo miłości". Osobiście nie mogę się doczekać, kiedy uda mi się dorwać go w swoje ręce. Mam nadzieję, że stanie się to już niedługo, ponieważ ten tom kończy się w taki sposób, który aż zmusza do chwycenia za kontynuację. Muszę podkreślić (co zrobiłam też w recenzji pierwszego tomu) moje uwielbienie do wątku adwokackiego. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, abym spotkała się wcześniej z takim umiejscowieniem akcji w powieści, dlatego tym bardziej mnie to interesuje i wciąga w całą serię. Autorka podczas pisania nie zapomniała o obowiązkach bohaterów, jako prawników, co tylko podnosi mój podziw do pisarki. Nie raz spotkałam się z sytuacją, kiedy dajmy na to, bohater jest bokserem, a przez cała powieść walczył może z raz. Nie lubię, kiedy autor zapomina o tym, że postacie w ich książce też muszą pracować (albo chociaż udawać, że to robią).
Zdecydowanie moimi ulubionymi rozdziałami (tak jak w "Oskarżycielu") są te z perspektywy mężczyzny. Bardzo go polubiłam podczas tych dwóch tomów, jednak pod sam koniec miałam ogromną ochotę zamordować go gołymi rękami, Dobrze mu radzę, żeby w trzecim tomie się opamiętał, bo w innym wypadku będzie miał ze mną do czynienia. A myślę, że szkoda by było tak dobrego prawnika.
"Niewinna" to pozycja, która potrafi zaskoczyć i wciągnąć mimo ubogiej ilości stron. Fabuła rozkręca się szybko i potrafi nas poruszyć (zwłaszcza epilog). Ujawnia ona prawdziwe twarze bohaterów, ich przeszłość oraz teraźniejszość. Nie mogę się doczekać, kiedy trzeci tom trafi w moje ręce i będę mogła poznać kontynuację, której po skończeniu tego tomu szczerze potrzebuję.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
"Niewinna" to druga z trzech części cyklu "Domniemanie niewinności". Po poznaniu pierwszej części tej serii nie spodziewałam się nie wiadomo jak wiele, podejrzewałam, że książka nie zaskoczy mnie wielkimi zwrotami akcji, czy rozbudowaną fabułą, ponieważ (podobnie jak tom pierwszym) zawiera ona tylko 120 stron....
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
Na samym starcie wspomnę, że ta książka ma tylko 128 stron. Czy tylko mnie ta ilość przeraża w takim samym stopniu, co odpycha? W takiej ilości trudno umieścić dobrą i interesującą fabułę, ponieważ ledwo się ona zacznie, a już się kończy. Właśnie to na samym początku nie pozwalało mi zdecydować, czy czytać tę książkę, czy może jednak chwycić za coś innego, grubszego? Wygrała ciekawość. Zaczęłam i ku własnemu zaskoczeniu bardzo się wciągnęłam. Nie powiem szkoda, że ta książka grubością przypomina szesnasto kartkowy zeszyt, jednak muszę przyznać, że bardzo dobrze się ją czyta. Jest intrygująca i podoba mi się to, że została umiejscowiona w kancelarii adwokackiej, a główni bohaterowie są prawnikami. Zdecydowanie dodaje jej to uroku.
"Gdy ktoś mnie okłamuje, przestaje dla mnie istnieć."
Andrew Hamilton to ceniony prawnik. Spędza noce z poznanymi przez internet kobietami. Interesuje go tylko i wyłącznie seks bez zobowiązań, zero ponownych spotkań.
Pewnej nocy, przez internet poznaje Alyssę, która z dnia na dzień zaczyna go coraz bardziej intrygować. Kobieta opisuje sie, jako nieatrakcyjna, nudna prawniczka, w której nikt nie może znaleźć nic ciekawego.
Pewnego dnia do kancelarii mężczyzny na staż zgłasza się młoda, atrakcyjna, długonoga blondynka, która robi piorunujące wrażenie na mężczyźnie oraz jego współpracownikach. Czy to możliwe, aby jedyna kobieta, o której myśli od miesięcy, okazała się podstępną kłamczuchą? Czy Andrew zaufa komuś, kto zawiódł go tak bardzo?
"Oskarżyciel" to książka na nie dłużej niż godzinę, w porywach na dwie. Ciekawa, intrygująca i zdecydowanie warta uwagi. Jedna rada ode mnie: jeżeli chcecie zacząć, to miejcie pod ręką od razu wszystkie tomy. Przydadzą się. Ja popełniłam ten błąd i miałam tylko dwa, które pozostawiły po sobie niedosyt i ciekawość, co dalej. Whitney G. to autorka, którą poznałam przez jej pierwszą książkę wydaną w Polsce - "Turbulencja", która bardzo przypadła mi do gustu, dlatego biorąc się za tę serię byłam, mniej więcej przekonana, co może mnie czekać. Nie myliłam się. Książkę czyta się niesamowicie szybko przez prosty język oraz jej grubość. Te 128 stron niestety nie wywołują żadnych emocji, nie czujemy przyśpieszonego bicia serca, czy łez w oczach, jednak nie oczekujmy czegoś takiego od książki, która posiada tak ubogą ilość kartek. Największą wadą tej pozycji jest właśnie jej grubość. Czytając czułam się jakbym poznała tylko początek i koniec historii, rozwinięcie zaginęło w akcji. Dosłownie. Ledwo zaczniesz czytać, a już kończysz. Jak w takiej sytuacji można się cieszyć z poznawania fabuły?
Cała książka została poprowadzona z dwóch perspektyw, Andrew oraz Aubrey. Szczerze mówiąc, bardzo ułatwia to czytanie, ponieważ mamy w ten sposób wgląd w myśli i przyczyny działań bohaterów. Bez przedstawienia tej książki z takiego stanowiska mielibyśmy problem ze zrozumienia niektórych zachowań.
Andrew to bohater, który najbardziej przypadł mi do gustu. To postać z wyznaczonym celem. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie to, że mimo swojej przeszłości (która nawiasem mówiąc, po przeczytaniu tej książki jest w dalszym ciągu jedną wielką niewiadomą) potrafi stąpać twardo po ziemi i nie patrzeć w tył. Aubrey z kolei to postać delikatna, utalentowana i gotowa walczyć o to na czym jej zależy.
Po poznaniu całej tej pozycji odebrałam ją jako takiego ptaka jak wiatr powieje, tak ona poleci. Nie potrafię wyjaśnić nawet dokładnie czemu. Nie chcę przez to powiedzieć, że jej nie polubiłam, bo jest właśnie przeciwnie. Zapałałam do niej nicią sympatii. Aubrey jest inteligentną i mądrą bohaterką, za co jestem niewyobrażalnie wdzięczna autorce. Obawiałam się, że będzie to typowa dziewczyna w tego typu książkach. Głupia i pusta, szukająca nie wiadomo czego, kompletnie zbędna. Oboje są wspaniale wykreowanymi bohaterami, do których z każdą stroną pałamy jeszcze większym uwielbieniem.
Bardzo, ale to bardzo podobało mi się to, że prawie cała powieść rozgrywa się w kancelarii adwokackiej. Od dziecka interesowałam się tym zawodem, dlatego bardzo mnie zaintrygował wątek poruszony w książce. Z ogromną przyjemnością przeczytam kolejne tomy tej serii.
Recenzja z bloga --> https://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
Na samym starcie wspomnę, że ta książka ma tylko 128 stron. Czy tylko mnie ta ilość przeraża w takim samym stopniu, co odpycha? W takiej ilości trudno umieścić dobrą i interesującą fabułę, ponieważ ledwo się ona zacznie, a już się kończy. Właśnie to na samym początku nie pozwalało mi zdecydować, czy czytać tę...
Emma Chase to bardzo rozpoznawalna autorka, nie tylko dzięki jej wspaniałej serii "Zaplątani" (której jeszcze nie miałam czasu przeczytać), ale również dzięki w ostatnim czasie coraz popularniejszej serii "Royally", obok której nie mogłam przejść obojętnie. Moja przygoda z tą serią zaczęła się kompletnie przypadkowo, bowiem pewnego słonecznego dnia wstąpiłam do księgarni, żeby rozeznać się w nowościach i w taki też sposób wpadłam na jedną z części tej serii (dokładnie na drugą). Opis brzmiał intrygująco, a ponieważ uwielbiam właśnie tego typu historie wiedziałam, że od razu się za nią wezmę (co zresztą zrobiłam). Zakochałam się. Opowieść okazała się zabawna i intrygująca. Dlatego też, nie zwlekając postanowiłam przeczytać kontynuację i żeby od razu była jasność - nie przeczytałam do tej pory części pierwszej. Szczerze mówiąc, nie jest to jakoś szczególnie potrzebne do przeczytania kolejnych części, ponieważ każda część opowiada o innym bohaterze. Wiadomo, jak to w serii bywa, są jakieś nawiązania do poprzednich tomów (na przykład bohater z tomu wcześniej jest bratem bohatera w tej pozycji). Z własnego doświadczenia zdradzę, że zaczynając cykl "Royally" od drugiej części czytało mi się ją świetnie i nie było momentu zastanawiania się nad czymś, co prawdopodobnie było wyjaśnione wcześniej. Na spokojnie możecie sięgnąć po drugi tom, czy nawet trzeci, bez czytania pierwszego. Oczywiście, polecam jednak zacząć od początku, ale jeżeli ktoś, tak jak ja, lubi czytać serie od środka to nie ma ku temu przeciwwskazań.
Ellie Hammond przez swoją siostrę, która wychodzi za mąż za księcia zostaje członkiem rodziny królewskiej, co sprawia, że musi pozostać pod ciągłą ochroną. Logan St. James to jej ochroniarz od lat. Ciągle przy niej jest - jak anioł stróż. Mężczyzna nie dostrzega jednak uczuć, jakimi darzy go Ellie. Ku nieszczęściu dziewczyny dla Logana jest ona tylko częścią pracy, w której stara się być najlepszy. Z biegiem lat pewnie sytuacje ulegają zmianie, a ich znajomość pogłębia się. Niestety, dziewczyna powinna pójść w ślady siostry i znaleźć swojego księcia lub lorda, pomimo że wciąż marzy o swoim ochroniarzu.
Logan St. James wychowywał się w rodzinie, która cały czas miała na pieńku z prawem, dlatego też chłopak postanowił zmienić swoją czarną, niezapowiadającą niczego dobrego przyszłość, na coś o niebo lepszego. Został ochroniarzem, najlepszym w branży. Przestrzega zasad, zawsze czujny i przygotowany na wszystko. Dlatego też zakochanie się w szwagierce swojego klienta jest najgorszym z możliwych pomysłów. Ellie Hammond jest jednak niedostępna. Wszyscy znają zasady ochroniarzy: nie rozpraszaj się, nie trać klientki z pola widzenia i nigdy, przenigdy się w niej nie zakochaj. Jednak nie ma takiej zasady, której nie można by złamać…
"Królewsko obdarowany" to trzeci tom serii "Royally" Emmy Chase. Szczerze mówiąc, jest to chyba najbardziej wyróżniająca się część z całej serii i to nie przez nieziemsko przystojnego mężczyznę na okładce, chodzi o tytuł książki, który dla niejednej osoby mógłby być bardzo dwuznaczny. Zresztą wydaje mi się, że 2019 to rok takich dosyć niejednoznacznych tytułów (na przykład: "Jego banan" Penelope Bloom, "Jej wisienki" Penelope Bloom, dla mnie jest to również książka Penelope Ward "Napij się i zadzwoń do mnie" Klik! ;)). (Nie opierajcie jednak swojej decyzji o chwyceniu za tę pozycję tylko na podstawie swojej wyobraźni). Książka pomimo że powierzchownie wygląda na taką, gdzie niczego poza seksem nie znajdziemy, taka nie jest. Okazuje się bowiem, że "Królewsko obdarowany" jest uroczą opowieścią o dwójce młodych ludzi, których uczucie rodzi się powoli na oczach czytelnika. Powieść jest delikatna, powolna i wywołująca uśmiech na ustach (Jak pewnie większość z was się spodziewa, sceny uniesień miłosnych występują, jednak jest ich stosunkowo mało i nie przejmują one całej akcji).
Książka rozpoczyna się dosyć niecodziennie, gdyż od rozstania bohaterów. Spokojnie, cała fabuła zaczyna się 5 lat przed chwilą przedstawioną w prologu. Powieść powoli pokazuje nam co robili, gdzie byli i co się między bohaterami rodziło. I tutaj pierwsze zaskoczenie dla osób, które po okładce założyły, że jak to w książkach tego typu bywa - bohaterowie od razu wylądują w łóżku. Niestety, muszę was zaskoczyć - nie. Autorka pokazuje nam powoli rodzące się uczucie, które sprawia, że z każdym rozdziałem czujemy coraz silniejsze przyciąganie między bohaterami, z którym ci uparcie walczą. Czasami byłam tak zakochana w tej pozycji, że miałam ochotę wejść do środka i przytulić każdą postać w niej występującą. Ich relacja to jest coś, co sama chciałabym przeżyć. Powolne zbliżanie, każdy sekretny dotyk, dłuższe spojrzenie (ile razy byłam zazdrosna o Ellie, nie jestem w stanie zliczyć).
Logan to mężczyzna, o którym marzy każda dziewczyna - silny, przystojny, kulturalny i zabawny. Ideał. Zakochałam się w nim po uszy. (Książka podzielona jest pomiędzy Loganaem i Ellie). Tak po dłuższym namyślę, że to właśnie rozdziały z perspektywy ochroniarza bardziej do mnie dotarły. Ellie to pogodna dziewczyna, którą poznajemy, kiedy jest jeszcze nastolatką. Zabawna, miła i odrobinę szalona, do której od razu pała się sympatią. Oboje są świetnymi postaciami i z ogromną przyjemnością czyta się ich historię.
Niestety, książka ma też swoje wady. Fabuła nie jest jakoś szczególnie rozwinięta czy zaskakująca. To raczej prosta historia, która nie zaskoczy czytelnika niczym szczególnym. Jeżeli będziecie szukać czegoś wciskającego w fotel, to niestety muszę wam poradzić sięgnąć po coś innego, bo tutaj tego nie znajdziecie. Książkę czyta się szybko przez prosty i przejrzysty język, którym posługuje się autorka. Osobiście, pomimo że pozycja nie posiada nie wiadomo jak rozwiniętej fabuły i nie potrafi zaskoczyć czytelnika - czytało mi się ją świetnie. Mam nadzieję, że wy również znajdziecie w niej coś, co do was przemówi.
Recenzja z bloga --> http://ksiazki-wiktorii2.blogspot.com
Emma Chase to bardzo rozpoznawalna autorka, nie tylko dzięki jej wspaniałej serii "Zaplątani" (której jeszcze nie miałam czasu przeczytać), ale również dzięki w ostatnim czasie coraz popularniejszej serii "Royally", obok której nie mogłam przejść obojętnie. Moja przygoda z tą serią zaczęła się kompletnie przypadkowo, bowiem pewnego słonecznego dnia wstąpiłam do księgarni,...
więcej Pokaż mimo to