-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2016-10-27
2024-04-21
2022-01-19
Sięgając po "Omen" wiedziałam, że nie zaskoczy mnie ta lektura niczym specjalnym. Jak bowiem dać się zaskoczyć historii, którą już tak dobrze się zna ze szklanego ekranu? Tymczasem...
A! Uwaga! Jeśli jednak jakimś cudem nie znacie pierwowzoru, to lojalnie uprzedzam, że mogę Wam trochę pospoilować w tej recenzji!
"Omen" Davida Seltzera to powieściowy zapis scenariusza napisanego przez autora w latach 70., który zapoczątkował serię horrorów o chłopcu - Antychryście - żyjącym pośród politycznej elity Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak w filmie, tak i tutaj postać Damiena, choć najważniejsza dla fabuły, stanowi raczej tło dla perypetii pozostałych postaci, przede wszystkim dla rodziców chłopca.
Historia ma swój początek w jednym z rzymskich szpitalu, gdzie na świat przychodzi dwóch chłopców. Aby jeden z nich mógł przeżyć i wypełnić powierzoną mu misję, drugi musi oddać życie.
Niedługo później przenosimy się do Wielkiej Brytanii. Małżeństwo amerykańskiego ambasadora i jego żony przechodzi swój drugi miesiąc miodowy. Małżonkowie są zachwyceni faktem, że po latach niepowodzeń wreszcie doczekali się dziecka - syna Damiena. Wszystko zdaje się układać perfekcyjnie do czasu jednych z urodzin chłopca, kiedy to na przyjęciu samobójstwo popełnia jego niania. Niedługo później agencja wysyła do rodziny kolejną opiekunkę i w tym momencie wszystko zaczyna się komplikować...
Wspomniałam o tym, że książka mnie zaskoczyła. I faktycznie tak było, bo choć znałam oczywiście dobrze tę historię, to David Seltzer dał mi się tu poznać nie tylko jako świetny scenarzysta, ale i naprawdę bardzo dobry pisarz. Fenomenalne pióro autora, umiejętność zainteresowania czytelnika przedstawionym światem (mała ciekawostka - książka opisuje też wydarzenia, które film przemilczał!) sprawiają, że powieść wciąga okrutnie!
Dodatkowo, groza i napięcie co do nadciągających zdarzeń są tu jak najbardziej realne. Nie bez powodu znaczną część książki przeczytałam...w pracy. Siedząc samotnie w domu i zatapiając się w lekturze czułam ciągły niepokój i czyjś oddech na plecach...No groza!
Polecam lekturę 'Omenu" tak tym, którzy dobrze już tę historię znają, jak i tym, którzy dopiero planują zapoznać się z filmowym pierwowzorem. Ale uważajcie! To wciąga...
Sięgając po "Omen" wiedziałam, że nie zaskoczy mnie ta lektura niczym specjalnym. Jak bowiem dać się zaskoczyć historii, którą już tak dobrze się zna ze szklanego ekranu? Tymczasem...
A! Uwaga! Jeśli jednak jakimś cudem nie znacie pierwowzoru, to lojalnie uprzedzam, że mogę Wam trochę pospoilować w tej recenzji!
"Omen" Davida Seltzera to powieściowy zapis scenariusza...
2013-08-11
2023-01-18
Z recenzowaniem klasyki zawsze mam spory problem. Nie jestem historykiem literatury i zwyczajnie nie wyłapuję tych wszystkich niuansów, które z danej książki stworzyły pozycję wyjątkową. Wszystkie te odniesienia do aktualnej wówczas sytuacji politycznej i społecznej, nawiązania do prawdziwych ludzi z tamtego okresu, czy odkrywcze użycie po raz pierwszy jakiegoś motywu, czy charakterystyki bohatera dla mnie są po prostu niezauważalne na pierwszy rzut oka. Staram się jednak wyzbyć tego kompleksu i zacząć oceniać książki zwyczajnie przez pryzmat tego, czy mi się podobają, czy nie. Kropka.
„Frankenstein” Mary Shelley to powieść uznawana za prekursorkę powieści fantasy/sciene fiction oraz za klasyk literatury grozy. Dla współczesnego czytelnika groza wynikająca z faktu, że występuje tutaj przerażające monstrum raczej już nie ma racji bytu, natomiast nadal jest to książka przerażająca choć z zupełnie innego powodu.
Historia opowiadana jest przede wszystkim z pierwszoosobowej perspektywy Wiktora Frankensteina, szwajcarskiego przyrodnika i naukowca, który zafascynowany filozofią życia postanowił połączyć ze sobą zwłoki zdobyte z niekoniecznie legalnych źródeł i tknąć w nie iskrę życia. W następstwie eksperymentu powstaje Monstrum, Potwór, Czart – pod tymi imionami, czy też w zasadzie przydomkami, bo imienia nigdy mu nie nadano, jest on nam znany. Frankenstein jest przerażony tym, co udało mu się stworzyć i ucieka od swojego dzieła, wypierając się go i porzucając. Decyzja ta będzie wszak miała dla niego i jego rodziny fatalne skutki.
Co miałam na myśli mówiąc o innym rodzaju przerażenia? Cóż, książka straszna nie jest, a potwór, który winien nas przerażać, wywołuje w nas przede wszystkim…współczucie. Dokonuje on kilku strasznych, straszliwych wręcz czynów, ale wszystkie one są wynikiem odrzucenia go przez wszystkich – nie tylko jego stwórcę, ale i wszystkich ludzi do których próbuje się on zbliżyć. W następstwie tego, stwór gorzknieje, popada w obłęd i staje się niebezpieczny, choć wcześniej wykazywał się wobec swojego otoczenia życzliwością i wsparciem. Znamienny dla mnie był opis pobytu potwora w chacie, kiedy rozmowa z niewidomym człowiekiem jest pełna ciepła i zrozumienia, ale kończy się potężnym wrzaskiem i przepychanką, kiedy do domu wraca rodzina starca i widzi potwora. Ludzie ci od razu zakładają, że ktoś o tak odrażającym wyglądzie musi być groźny.
Od tej pory potwór dąży do spotkania ze swoim stwórcą i zaczyna pałać żądzą zemsty na Wiktorze za to, że ten sprowadził go na świat tylko po to, by skazać go na samotność.
Historia opowiedziana tutaj była całkiem ciekawa, choć największym walorem tej książki są moim zdaniem liczne rozważania Frankensteina, które ten w pewnym momencie zaczyna snuć na temat odpowiedzialności twórcy za swoje dzieło względem siebie, tegoż dzieła właśnie i ludzi wokoło, to ciężko przychodzi mi danie wyższej oceny. Jak pisałam na początku, staram się teraz oceniać klasyki przez pryzmat tego, czy lektura faktycznie dała mi przyjemność (czy też satysfakcję). Ta tego nie zrobiła.
Mnogość wątków i bohaterów, z których tylko Wiktor i Potwór zostali napisania tak, że jakkolwiek byłam w stanie w nich „uwierzyć”. Cała reszta stanowiła niestety nudne tło, z idealnym tutaj przykładem ślamazarnej kobiecej bohaterki w literaturze tamtego okresu, czyli Elżbietą. Sporo akcji było przemilczanej kosztem rozmyślań filozoficznych. I tak, te ostatnie były interesujące, ale szkoda, że nie stanowiły dodatku do fabuły zamiast być jej zamiennikiem.
Przesłuchałam książkę w audio. Myślę, że gdybym czytała ją „normalnie”, to albo bym jej nie dokończyła, albo lektura zajęłaby mi znacznie więcej czasu. Cieszę się, że ten klasyk mam już za sobą, ale – niestety – nie mogę stanąć w szeregu z tymi, którzy wysoko ją oceniają, bo dla mnie była to powieść ze słabymi bohaterami i przegadaną, pełną dziur (niczym ser szwajcarski) fabularnych akcją.
Z recenzowaniem klasyki zawsze mam spory problem. Nie jestem historykiem literatury i zwyczajnie nie wyłapuję tych wszystkich niuansów, które z danej książki stworzyły pozycję wyjątkową. Wszystkie te odniesienia do aktualnej wówczas sytuacji politycznej i społecznej, nawiązania do prawdziwych ludzi z tamtego okresu, czy odkrywcze użycie po raz pierwszy jakiegoś motywu, czy...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-02
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam Halloween. Jesienny, mroczny wieczór, zapach cynamonowo-karmelowej świeczki, muzyka z halloweenowych klasyków, horrory, a całość okraszona garścią czekoladowych cukierków. W tym roku postanowiłam jednak zmienić trochę swoje przyzwyczajenia i zamiast dobrego horroru na ekranie telewizora, sięgnęłam w tym okresie po książkę.
„Hex” dostałam od mojego chłopaka, który po przeczytaniu jej opisu stwierdził, że to coś, co może mi się spodobać. Historia z tą książką jest w ogóle bardzo ciekawa, bo pierwotnie autor, który jest Holendrem, napisał ją w swoim ojczystym języku. Jak dowiadujemy się w posłowiu, miała ona wówczas zupełnie inne zakończenie, a cała akcja działa się w jednym z holenderskich miasteczek. Kiedy Thomas Olde Heuvelt dostał propozycję aby książkę tę wznowił po angielsku na rynku amerykańskim, uznał, że nie tylko zmieni miejsce akcji na Stany Zjednoczone, ale i napisze…nowe zakończenie. Niestety, autor nie zdradza nam tego pierwotnego końca historii, a w języku polskim dostaliśmy tylko tłumaczenia z angielskiego, więc musimy obejść się smakiem!
Black Spring to niewielkie miasto w dolinie rzeki Hudson. Z pozoru żyje się w nim tak samo jak wszędzie indziej. Są miejscowe sławy i miejscowe dziwaki. Nastolatki się buntują, dorośli załamują nad nimi ręce, psy merdają ogonami. Jest jednak coś, co Black Spring wyróżnia, choć wiedzą o tym tylko mieszkańcy, bo ta informacja jest pilnie strzeżona przed światem. Od trzystu lat miasto obłożone jest klątwą, która sprawia, że nikt nie może go opuścić, bo jeśli to zrobi, to niechybnie zginie. Jakby tego było mało, miejscowych nawiedza…wiedźma z zaszytymi ustami i oczami. Jej postać, choć wygląda przerażająco, to miejscowi już dawno bać się jej przestali. Jednakże – czy słusznie?
Nie ma co, koncept na historię jest piorunująco dobry. Wszelkie demony, wiedźmy i potwory zazwyczaj czają się gdzieś w mroku, a tutaj mamy do czynienia z czarownicą, której obecność mieszkańcy miasta oznaczają w aplikacji na smartfonie, a jeden z nastolatków czule nazywa ją „Babcią”. Przez to atmosfera grozy i całe napięcie budowane jest zupełnie inaczej aniżeli w klasycznych powieściach, czy filmach. I to się sprawdza…ale tylko do pewnego momentu.
Sporo czytelników zarzuca tej książce powolność i nudę aż do momentu zakończenia, które jest przyjmowane raczej przychylnie. Ja mam jednak totalnie na odwrót. Całe tło obyczajowe, opis tego, jak mieszkańcy funkcjonują w tak dziwacznej sytuacji i powoli, powoli budowane napięcie były dla mnie bardzo satysfakcjonujące. Niestety, im bliżej końca, tym gorzej. Ostatnie kilkanaście stron było dla mnie jednym pomieszaniem z poplątaniem. Domyślam się, co autor chciał przedstawić, niemniej jednak wybrał ku temu taką drogę, że przewracałam oczami już w pewnym momencie tak bardzo, że bałam się, że mi w końcu wypadną. Również Katherine – wiedźmy z zaszytymi oczami – została tak odarta z całej swojej „charyzmy” (o ile można użyć takiego słowa w kontekście tej postaci właśnie), że aż żal było czytać.
Ogólnie styl autora mi się podobał i widzę naprawdę spory potencjał w jego książkach, chętnie zatem sięgnę po inne pozycje jego autorstwa. Kilka miesięcy temu wydano po polsku „Echo”, po które na pewno wcześniej czy później sięgnę licząc na to, że mankamenty, które zauważyłam w „Hex” będą już tylko wspomnieniem i nie natrafię na nie znowu 😉
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam Halloween. Jesienny, mroczny wieczór, zapach cynamonowo-karmelowej świeczki, muzyka z halloweenowych klasyków, horrory, a całość okraszona garścią czekoladowych cukierków. W tym roku postanowiłam jednak zmienić trochę swoje przyzwyczajenia i zamiast dobrego horroru na ekranie telewizora, sięgnęłam w tym okresie po książkę.
„Hex” dostałam...
2022-03-30
Przyznam się Wam do czegoś. Nie miałam pojęcia, że „Szczęki” miały swój pierwowzór książkowy. I to pomimo tego, że stosunkowo niedawno odświeżałam sobie ten obraz. Kiedy więc na półce w mojej bibliotece zobaczyłam, że mamy tę książkę i przeczytałam, że to właśnie ta powieść zainspirowała Spielberga uznałam, że biorę! I czytam!
Fabuła jest Wam pewnie dość dobrze znana. Nadmorska miejscowość Amity zdaje się rajem letników. Piękne plaże, ciepła woda, mili ludzie. Zbliżają się wakacje i 4 lipca, mieszkańcy miasteczka czekają zatem na napływ wczasowiczów. Wszystko wskazuje jednak na to, że tegoroczne lato będzie zupełnie inne niż wszystkie i obficie zabarwione krwią.
W wodzie w ciągu kilku dni ginie dwoje ludzi. Młoda kobieta oraz kilkuletni chłopiec. Na mieszkańców pada blady strach. Radni miejscy bardziej jednak obawiają się nie zagrożenia czającego się przy brzegu, a strat, jakie mogą ponieść, jeśli do miasteczka nie przybędą tłumnie letnicy z okolicy. Szef policji, Martin Brody, próbuje przekonać burmistrza miasteczka do działania, ten jednak upiera się przy pozostawieniu otwartych plaż i zdaje się nie zważać na bezpieczeństwo plażowiczów.
Po nagłośnieniu sprawy przez media do Amity przyjeżdża młody ichtiolog, Matt Hooper, który będzie chciał pomóc w schwytaniu krwiożerczego rekina, widząc w tym swoją szansę na sukces w naukowym świecie. Czy bliżej mu będzie jednak w jego działaniach do Brodyego, czy też do władz miasteczka?
Okej, więc tak – książka teoretycznie nie powinna mnie niczym zaskoczyć, w końcu znam tę historię już naprawdę dobrze ze szklanego ekranu. Ale jednak wątki fabularne płyną tutaj w zupełnie innych kierunkach, więc jednak udało się autorowi kilkukrotnie wywołać we mnie najprawdziwsze „och” zdziwienia! Wspominam o tym, bo jeśli odbijaliście się od tej książki uznając, że tak dobrze znacie „Szczęki”, to może zachęci Was jednak perspektywa kilku mniejszych bądź większych zaskoczeń.
Książka jest napisana sprawnie i dobrze, choć momentami trąci myszką. I nic dziwnego, za dwa lata powieść obchodzić będzie swoje pięćdziesiąte urodziny. Bohaterowie są jednak dobrze wykreowani, a chemia pomiędzy nimi jest wyczuwalna i można w nią uwierzyć.
Może jednak zdziwi Was, czemu – pomimo pozytywnego odbioru książki – oceniam ją stosunkowo nisko. Powód jest jeden i to chyba pierwszy raz, kiedy coś takiego mi się przydarza. Nie umiem oddzielić tutaj książki od filmu i – kruca fuks – ten drugi wypada mi w tym równaniu lepiej. Może chodzi o to, że ekranowa adaptacja zestarzała się trochę lepiej aniżeli jej papierowy pierwowzór. Również wątki, które stanowiły dla mnie pewne zaskoczenie, bo nie były ujęte w filmie, fabularnie nie działają na ostateczny odbiór powieści zbyt dobrze. Zwłaszcza ten, nazwijmy go „romantyczny” jest sporym minusem w ostatecznym rozrachunku.
Zatem książka jest dobra, ale ponieważ film jest od niej lepszy, to jednak traci. Może gdybym jakimś cudem przeczytała ją przed obejrzeniem ekranizacji…
Przyznam się Wam do czegoś. Nie miałam pojęcia, że „Szczęki” miały swój pierwowzór książkowy. I to pomimo tego, że stosunkowo niedawno odświeżałam sobie ten obraz. Kiedy więc na półce w mojej bibliotece zobaczyłam, że mamy tę książkę i przeczytałam, że to właśnie ta powieść zainspirowała Spielberga uznałam, że biorę! I czytam!
Fabuła jest Wam pewnie dość dobrze znana....
pełna recenzja tutaj: https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/04/recenzja-12-carmilla-joseph-sheridan-le.html
~
Moje małe odkrycie tego roku. Świetna książka, która kompletnie się nie zestarzała, mimo że od premiery noweli minęło już 150 lat.
Intrygująca historia, niepozbawiona aury tajemniczości i atmosfery grozy. Wyrazista tytułowa bohaterka, na którą czeka się od początku, a później wyczekuje wszystkich scen, w których ona występują.
Niebanalna, zajmująca opowieść, nowatorska w swoim gatunku.
Polecam!
pełna recenzja tutaj: https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/04/recenzja-12-carmilla-joseph-sheridan-le.html
więcej Pokaż mimo to~
Moje małe odkrycie tego roku. Świetna książka, która kompletnie się nie zestarzała, mimo że od premiery noweli minęło już 150 lat.
Intrygująca historia, niepozbawiona aury tajemniczości i atmosfery grozy. Wyrazista tytułowa bohaterka, na którą czeka się od...