-
Artykuły6 książek o AI przejmującej władzę nad światemKonrad Wrzesiński20
-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać322
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
Biblioteczka
2024-04-20
2024-03-26
2024-02-29
2023-10-27
Pewien nosorożec ma "wielkie zmartwienie", bo nie umie fruwać i wokół tego problemu autor snuje swą opowiastkę, co do której mam jednak bardzo mieszane uczucia.
Stała się ona lekturą w klasach I - III szkoły podstawowej, dlatego w pełni zrozumiałym jest, iż w głowach uczniów utrwalone zostanie za jej przyczyną, że pechowiec "to taki, któremu się nic nie udaje" i, że "takiemu trudno pomóc", ale już niepojętym dla mnie jest wpajanie małym ludziom, dopiero poznającym życie, że za marzenia, choćby nawet okazały się być tymi najwyższych lotów, można dostać od losu "klapsa bardzo mocnego w pupę", co skutkować będzie noszeniem na niej kompresu.
Mówiąc krótko: dzieci zrozumieją, iż za marzenia trzeba płacić bardzo wysoką cenę, co okupione zostanie ich głęboką traumą! Jestem już dorosłą kobietą, ale pamiętam, jak rodzice zawsze mi powtarzali, że o marzenia warto walczyć do samego końca...
Więc jak to tak naprawdę jest z tymi marzeniami? Odpowiedzi na to pytanie winny poszukać nie tylko dzieci: Agnieszka, Tadzik i Justynka, pojawiające się na kartach tej historyjki, lecz nade wszystko powinniśmy starać się ją znaleźć my - dorośli, bo wtenczas może pokusilibyśmy się o głębszą refleksję, skutkującą nawet wycofaniem książeczki z kanonu szkolnych lektur.
Na plus poczytuję jedynie piękne ilustracje spod ręki Doroty Łoskot - Cichockiej, jednak w tym wypadku to marne pocieszenie...
Pewien nosorożec ma "wielkie zmartwienie", bo nie umie fruwać i wokół tego problemu autor snuje swą opowiastkę, co do której mam jednak bardzo mieszane uczucia.
Stała się ona lekturą w klasach I - III szkoły podstawowej, dlatego w pełni zrozumiałym jest, iż w głowach uczniów utrwalone zostanie za jej przyczyną, że pechowiec "to taki, któremu się nic nie udaje" i, że...
2023-10-23
Opowieść o tym, że "[…] skarpety dały nogę i […] wybrały wolność”, uciekając przez studzienkę ściekową, znajdującą się pod pralką, dzięki czemu teraz "[…] mogą być absolutnie wszędzie”.
Dlatego starają się nakłaniać poznające ich przygody dzieci, by z równą im ciekawością zechciały podjąć wysiłek odkrywania uroków otaczającego świata. By starały się do niego dopasować, ale zarazem – za każdym razem – pozostawały sobą. Aby – co najważniejsze – z czasem nie zatraciły w sobie pragnienia spełniania nawet najskrytszych marzeń oraz dziecięcej otwartości, wrażliwości i empatii wobec ludzi czy zwierząt.
Skarpetki prezentują więc gotową receptę na lepszy – by nie powiedzieć idealny – świat, jednak czy takim się stanie, zależeć będzie od dzieci, które są tego właśnie świata nadzieją i przyszłością.
Opowieść o tym, że "[…] skarpety dały nogę i […] wybrały wolność”, uciekając przez studzienkę ściekową, znajdującą się pod pralką, dzięki czemu teraz "[…] mogą być absolutnie wszędzie”.
Dlatego starają się nakłaniać poznające ich przygody dzieci, by z równą im ciekawością zechciały podjąć wysiłek odkrywania uroków otaczającego świata. By starały się do niego dopasować,...
2023-10-08
Michał Kubicz w najnowszej powieści historycznej oddaje głos czternastoletniej Julii – dziewczynie o płowych włosach, błękitnych oczach i regularnych rysach, mając jednak pełną świadomość, że głos ten po wielokroć ugrzęźnie jej w gardle. Starorzymski Kopciuszek został bowiem zobowiązany poddać się woli ojca, owładniętego pragnieniem władzy, która stała się obsesją jego oraz podlegających mu osób.
Toteż na kartach 436-stronicowej książki zabiera czytelnika w podróż przez czas, przeciwstawiając obsesję na punkcie rządzenia… uczuciom nastolatki. Pomysł ten – z uwagi na mocno ograniczoną ilość źródeł historycznych – był zapewne karkołomny, jednak pisarz charakteryzujący się lekkością pióra i bogactwem języka, w pełni mu podołał. Rozpinając ,,tkaninę fikcji na rusztowaniu historycznej rzeczywistości”, z ogromnym rozmachem nakreślił powieść osadzoną w latach 25-24 p.n.e. Idąc za przykładem swoich bohaterów, wytrwale budował słowem pałac osadzony na ruchomym fundamencie spisku, którego czterościan stanowiły równie niepewne opozycje, koalicje, pakty i sojusze, zawiązywane w przeświadczeniu o słuszności, pojmowanej zależnie od CELU, jaki za ich przyczyną można by osiągnąć.
A ten w „Julii. Domu Cezarów” przyjmuje różne formy, ściśle powiązane z hierarchią, z której korzystają - bądź przeciwnie – której podlegają członkowie rodziny cezara Oktawiana: Liwia, Tyberiusz, Druzus, Oktawia, Marcellus, Antonie: Starsza i Młodsza, Skrybonia, Julia, Jullus, jak również bliscy mu współpracownicy: Agrypa, Warron i Mecenas. Zwłaszcza pierwszy, Marek ma pełną świadomość, że pałac na Palatynie „to gniazdo węży i żmij. Z każdym dniem jest coraz gorzej. Wszyscy się nawzajem pilnują, wszyscy na siebie donoszą, wszyscy tylko szukają sposobu, by sobie nawzajem zaszkodzić”, a przecież ,,to dom Augusta. Dom człowieka, stojącego ponad innymi śmiertelnymi […], dom Rodziny, na którą wszyscy patrzą i z której mają brać przykład […]”, wszak „ludzie chcą być rządzeni przez kogoś, kogo uważają za wzór do naśladowania. I nie ma znaczenia, że ten wzór jest tylko piękną fasadą […]”.
Radca prawny ponad wszelką wątpliwość wykazał ów fakt, ukazując Rodzinę w świetle tafli lustra, pokrytego niezliczonymi rysami, z których każda z osobna i wszystkie razem niebezpiecznie oscylują na granicy pęknięcia. Toteż można zaryzykować stwierdzenie, że przed zwierciadłem niedoskonałym postawił ludzi równie niedoskonałych, ale za to z krwi i kości, ukształtowanych przez rygorystyczne społeczno-kulturowe uwarunkowania, żyjących w przekonaniu, że „jeżeli chcesz w Rzymie coś osiągnąć, musisz ryzykować. Na tym polega gra”, zakrojona na ,,[…] wielki teatr. Gra w nim on [Oktawian], grają wszyscy byle nie odsłaniać prawdziwego obrazu Rodziny”, którego to jednak autor taktownie nie ocenił, pozostawiając wizerunek refleksji odbiorcy.
,,To są te chwile, kiedy siedzę, myślę tylko, żeby móc...
stanąć, złapać oddech i... (trzeba uważać)
Wiedząc, że wszystko tu, (w tym teatrze)
wszystko możliwe jest, pośród kłopotów znaleźć sens”.
To niełatwe, ale właśnie owego sensu poszukuje Julia, podejmując próby odzyskania władzy nad własnym życiem i ucieczki od samotności. Chcąc desperacko zaspokoić pragnienie miłości sięga po wino i porady Serapusa – wielkiego egipskiego maga, ale przychodzi jej przekonać się, że samotność niełatwo zagłuszyć, tak samo, jak trudno jest wykroić dla siebie choć maleńką cząstkę świata, będącą poza zasięgiem żelaznych zamkowych kleszczy oraz intryg Skrybonii, Oktawiana i Liwii. Tę ostatnią Michał Kubicz uczynił antagonistką, by macocha Julii mogła stanowić centralny punkt zapalny wielu konfliktów, w wyniku których Julia niezdolna do knucia, stawała się łakomym kąskiem pałacowych rozgrywek, a wręcz ich ofiarą, skazaną na notoryczną krytykę ojca – by niemal codziennie tonąć w rozpaczy, przekonując się na własnej skórze, że:
,,Przyciąganie ziemskie to największy świata błąd.
Za ciężko, by się zerwać stąd”.
Tym bardziej, jeśli „Nie jesteśmy panami naszego losu […]. O naszym życiu decydują inni, ale, […] gdy czegoś bardzo pragniemy, bogowie pewnego dnia wysłuchają naszych próśb”. Z tego założenia wychodzi córka princepsa, poniekąd wykreowana pisarską wizją starorzymskiej rzeczywistości, misternie utkanej z obrazów zawieszonych między fikcją, a prawdą. Rzeczywistości skrytej między zdaniami w akapitach, słowami w zdaniach i znakami w słowach, stopniowo ujawniających warstwy fabuły przepełnionej koszmarami, mrokiem i dramatyzmem życia w złotej klatce, z której trzeba wyfrunąć za wszelką cenę, by móc po prostu żyć, w przeświadczeniu, że jednak zawsze trzeba być ostrożnym, bo życie już takie jest, że sprytniejszy wygrywa.
Z tą smutną prawdą trudno polemizować, ale za to łatwo wysnuć wniosek, że „Julia. Dom Cezarów” jest wartościową opowieścią o tym, jak przeszłość zostawia swój ślad w teraźniejszości, którą trzeba przemyśleć, choćby po to, aby w pędzie życia na nowo odkryć, że „niekiedy warto puścić przeszłość w niepamięć”, przy tym zdając sobie sprawę, że nie wszystko można kupić, zaspokajając próżność i pychę, bo nic nie jest nam dane raz na zawsze, nawet władza, ponieważ „spektakl się powtarza, tylko goście się zmieniają”.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/11/recenzja-patronacka-micha-kubicz-julia_26.html
Dodatkowo mój wywiad z Michałem Kubiczem można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/11/wywiad-patronacki-micha-kubicz-zawsze.html
Michał Kubicz w najnowszej powieści historycznej oddaje głos czternastoletniej Julii – dziewczynie o płowych włosach, błękitnych oczach i regularnych rysach, mając jednak pełną świadomość, że głos ten po wielokroć ugrzęźnie jej w gardle. Starorzymski Kopciuszek został bowiem zobowiązany poddać się woli ojca, owładniętego pragnieniem władzy, która stała się obsesją jego oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-26
Figiel i Psikus to rozbrykane chochliki, których przygody spisał Wojciech Widłak, a bogato zilustrowała Elżbieta Wasiuczyńska.
Owocna współpraca tych dwojga sprawiła, że zarówno mali, jak i duzi czytelnicy podczas lektury mogą liczyć na przednią zabawę, obrazującą uroki powstawania nierozerwalnej, cenniejszej niż złoto więzi przyjaźni.
Bo Figiel i Psikus tworzą duet wzajem się dopełniający i niepodważalnie zaświadczający, że przyjaźń może stanowić siłę do stawiania czoła życiu, które nierzadko nie rozpieszcza i dowodzi, że powagą - tak charakterystyczną dla dorosłych - łatwo można się zatruć. W takich momentach warto wziąć na luz i czym prędzej przygotować eliksir na dobry humor, pamiętając, iż śmiech to zdrowie! :-)
Figiel i Psikus to rozbrykane chochliki, których przygody spisał Wojciech Widłak, a bogato zilustrowała Elżbieta Wasiuczyńska.
Owocna współpraca tych dwojga sprawiła, że zarówno mali, jak i duzi czytelnicy podczas lektury mogą liczyć na przednią zabawę, obrazującą uroki powstawania nierozerwalnej, cenniejszej niż złoto więzi przyjaźni.
Bo Figiel i Psikus tworzą duet...
2023-06-19
Maciej Siembieda sześć lat temu szturmem wdarł się na powieściowy rynek wydawniczy za przyczyną „444”- książki, która – traktując o obrazie Jana Matejki pod tytułem „Chrzest Warneńczyka” – zdobyła w 2017 roku Grand Prix pierwszej edycji niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku „Brakująca Litera”, któremu mam zaszczyt i przyjemność przewodzić. Od tamtej pory śledzę literackie poczynania rodowitego starachowiczanina i obserwuję – co przychodzi mi teraz nakreślić z radością, że stale podnosi sobie poprzeczkę, a zarazem pozostaje wierny początkowym założeniom. Dotychczasowy dorobek, bowiem stanowi odbicie prawdziwych zaskakujących wydarzeń. Tychże nie brak jest, a wręcz pojawiają się w obfitości jak grzyby po deszczu również na kartach ,,Nemezis”, dlatego w pierwszych chwilach po lekturze, ręce składały mi się do oklasków, miast do pisania recenzji, zwłaszcza, kiedy odkryłam, że dziadek koleżanki ze studiów dziennikarskich autora stał się pierwowzorem Bruna – początkowo artysty cyrkowego, słynącego z rzucania nożami, następnie hitlerowskiego komandosa, doskonalącego umiejętności pod czujnym okiem Otta Skorzenego – dowódcy wsławiającego się podczas II wojny światowej oddziału, po czym PRL-owskiego skazanego, a w końcu uczestnika nietuzinkowej gry o przyszłość Śląska w Europie, gdzie przewodnia dewiza wręcz grzmiała: „PO TRUPACH DO CELU”.
Wszystko to pozwala wysnuć wniosek, że Bruno Janoschek bogactwem faktów z życia wziętych mógłby obdzielić co najmniej kilkoro ludzi, a ponieważ przeżył je sam, zadaniem opowiadającego – w tym przypadku Macieja Siembiedy – było skrupulatnie zgłębić temat, a następnie umiejętnie rozmieścić jego elementy na fabularnej planszy, by na końcu równie fachowo poprowadzić po niej czytelników, usatysfakcjonowanych wyprawą we wcześniej nieznane sobie rejony. Stawia więc pisarz siebie w roli przewodnika i jako artysta słowa pisanego, piórem wskazuje Breslauerstrasse, (obecnie ulicę Wrocławską), przy której młodzieńcze lata spędził Bruno Janoschek, zafascynowany sławą cyrku Buscha, gdzie z czasem przyszło bohaterowi odkryć talent do rzucania nożami – ba! – odkryć ,,[…] dar, jaki Bóg dał na tym świecie tylko człowiekowi”, wszak „[…] żadne ze zwierząt nie potrafi rzucać. Nawet małpa”, a przy tym zrozumieć, że „idą złe czasy. Cyrk to idealne miejsce, żeby się przed nimi schronić”. Jednak już przed samym sobą schronić się nie można i tę gorzką lekcję przyszło Brunowi odrabiać po wielokroć. Na dowód tego Maciej Siembieda niestrudzenie splata pasma prawdy i fikcji w fabularny warkocz, którego estetyka zachwyca i zadziwia. Autor, bowiem popycha go w lwią paszczę oddziału specjalnego niemieckiej, nazistowskiej formacji paramilitarnej, by następnie skierować jego kroki do Egiptu, gdzie faszyzm przybierał własną postać oraz nakazać uczestnictwo w słynnej akcji odbicia Benita Mussoliniego, ,,którego Włosi aresztowali i ukryli na niedostępnej górze Gran Sasso” i tym samym ponad wszelką wątpliwość wykazać, że ów mężczyzna „łaknął krwi. Jego umysł nauczony koncentracji na jednym punkcie, w który ma trafić nóż, miał też jeden cel: zabijać Greków. Codziennie […] prosił Boga, aby dał mu wojnę, która to umożliwi, ale Bóg nie słucha modlitw o zemstę”, nawet, kiedy w tej materii orendują Nemezis – grecka, mitologiczna bogini, przydzielająca ludziom szczęście i sprawiedliwość zależnie od ich zasług, jak również Sechmet – bóstwo Dolnego Egiptu patronujące misji zemsty. Mimo to Janoschek obsesyjnie zaślepiony nienawiścią „trenował swoją zemstę”, a zgubiwszy samego siebie zapomniał, że „nienawiść można zwalczyć tylko miłością”.
Walczą więc ze sobą na uczuciowym ringu nienawiść i miłość, a Maciej Siembieda niczym rasowy arbiter nie pozostaje bierny – wręcz przeciwnie – jest w pełni świadomy, że o wiele trudniej odkryć tajemnicę trawiącą Herberta śpiącego wiecznym snem, aniżeli „tajny bunkier w sudeckim lesie koło Kletna”, dlatego wychodzi z założenia, iż precyzyjne wykonanie operacji na otwartym sercu jest absolutną koniecznością, ponieważ nie tylko uwalnia ona żywych ze szponów śmierci, lecz także – a może przede wszystkim – poszerza horyzonty myślowe i pozwala zrozumieć, że „kochać to nie znaczy zawsze to samo”.
W toku rozwoju akcji bolesną tego świadomość przychodzi zyskać także czytelnikom, kiedy w ostatecznym rozrachunku pisarz za cel literackiej podróży obiera Opole, tym samym, wykazując, że historia kołem się toczy i tylko od nas zależy, czy w natłoku spraw wszelakich znajdziemy czas na refleksję. Bruno „próbując wyprostować znaki zapytania, które splatały mu się w myślach”, „[…] stracił ochotę na wspomnienia”, ale przy tym równie boleśnie jak przed laty zrozumiał, że „nie ma ludzi nietykalnych” oraz, że „[…] teraz też jest wojna. Tylko inna” – o Śląsk, lecz nade wszystko o przyzwoitość, która jest gwarantem miłości do samego siebie. Miłości zdolnej zaświadczyć, iż „koniec z zabijaniem” i posklejać rozsypane cząstki świata, czyniąc go za tą przyczyną lepszym niż jest. Choćby miało to trwać pół wieku, warto próbować owemu światu zrekompensować złą przeszłość i na cztery wiatry przegonić chaos.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/08/recenzja-maciej-siembieda-nemezis.html
Maciej Siembieda sześć lat temu szturmem wdarł się na powieściowy rynek wydawniczy za przyczyną „444”- książki, która – traktując o obrazie Jana Matejki pod tytułem „Chrzest Warneńczyka” – zdobyła w 2017 roku Grand Prix pierwszej edycji niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku „Brakująca Litera”, któremu mam zaszczyt i przyjemność przewodzić. Od tamtej pory śledzę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Choć losy wątłego, zakochanego w muzyce wiejskiego „odmieńca” – jak zwykli mawiać o nim ludzie – były mi już wcześniej znane, to z niemałą przyjemnością zapoznałam się z nimi ponownie, jednak tym razem wsłuchując się w głos Pawła Wódczyńskiego, czytającego audiobook. Okazją ku temu stał się fakt, iż tę historię przychodzi teraz poznawać uczniom V klasy szkoły podstawowej.
Po niespełna dwudziestu minutach nagrania stwierdziłam z pełnym przekonaniem, że nowela – pierwszy raz opublikowana na łamach „Kuriera Warszawskiego” w 1879 roku – nadal zdolna jest w swej wymowie zagrać na strunach wrażliwego serca.
Janko – „mała dusza”, ale wielki człowiek, takie wciąż odnoszę wrażenie… Czy jednak podzielą je uczniowie? Czy w dzisiejszych czasach możemy spotkać dzieci, które – jak on – zdolne są do wielkich poświęceń, byle tylko mieć choćby cień szansy na rozwój równie wielkich pasji? Czy w dobie komputerów, którym młodzi ludzie poświęcają tak wiele uwagi, jest to w ogóle możliwe? Uważam, że warto by się nad tym głębiej zastanowić…
Choć losy wątłego, zakochanego w muzyce wiejskiego „odmieńca” – jak zwykli mawiać o nim ludzie – były mi już wcześniej znane, to z niemałą przyjemnością zapoznałam się z nimi ponownie, jednak tym razem wsłuchując się w głos Pawła Wódczyńskiego, czytającego audiobook. Okazją ku temu stał się fakt, iż tę historię przychodzi teraz poznawać uczniom V klasy szkoły...
więcej Pokaż mimo to