-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant59
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński26
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Biblioteczka
2024-02-29
2024-04-20
2023-10-08
Michał Kubicz w najnowszej powieści historycznej oddaje głos czternastoletniej Julii – dziewczynie o płowych włosach, błękitnych oczach i regularnych rysach, mając jednak pełną świadomość, że głos ten po wielokroć ugrzęźnie jej w gardle. Starorzymski Kopciuszek został bowiem zobowiązany poddać się woli ojca, owładniętego pragnieniem władzy, która stała się obsesją jego oraz podlegających mu osób.
Toteż na kartach 436-stronicowej książki zabiera czytelnika w podróż przez czas, przeciwstawiając obsesję na punkcie rządzenia… uczuciom nastolatki. Pomysł ten – z uwagi na mocno ograniczoną ilość źródeł historycznych – był zapewne karkołomny, jednak pisarz charakteryzujący się lekkością pióra i bogactwem języka, w pełni mu podołał. Rozpinając ,,tkaninę fikcji na rusztowaniu historycznej rzeczywistości”, z ogromnym rozmachem nakreślił powieść osadzoną w latach 25-24 p.n.e. Idąc za przykładem swoich bohaterów, wytrwale budował słowem pałac osadzony na ruchomym fundamencie spisku, którego czterościan stanowiły równie niepewne opozycje, koalicje, pakty i sojusze, zawiązywane w przeświadczeniu o słuszności, pojmowanej zależnie od CELU, jaki za ich przyczyną można by osiągnąć.
A ten w „Julii. Domu Cezarów” przyjmuje różne formy, ściśle powiązane z hierarchią, z której korzystają - bądź przeciwnie – której podlegają członkowie rodziny cezara Oktawiana: Liwia, Tyberiusz, Druzus, Oktawia, Marcellus, Antonie: Starsza i Młodsza, Skrybonia, Julia, Jullus, jak również bliscy mu współpracownicy: Agrypa, Warron i Mecenas. Zwłaszcza pierwszy, Marek ma pełną świadomość, że pałac na Palatynie „to gniazdo węży i żmij. Z każdym dniem jest coraz gorzej. Wszyscy się nawzajem pilnują, wszyscy na siebie donoszą, wszyscy tylko szukają sposobu, by sobie nawzajem zaszkodzić”, a przecież ,,to dom Augusta. Dom człowieka, stojącego ponad innymi śmiertelnymi […], dom Rodziny, na którą wszyscy patrzą i z której mają brać przykład […]”, wszak „ludzie chcą być rządzeni przez kogoś, kogo uważają za wzór do naśladowania. I nie ma znaczenia, że ten wzór jest tylko piękną fasadą […]”.
Radca prawny ponad wszelką wątpliwość wykazał ów fakt, ukazując Rodzinę w świetle tafli lustra, pokrytego niezliczonymi rysami, z których każda z osobna i wszystkie razem niebezpiecznie oscylują na granicy pęknięcia. Toteż można zaryzykować stwierdzenie, że przed zwierciadłem niedoskonałym postawił ludzi równie niedoskonałych, ale za to z krwi i kości, ukształtowanych przez rygorystyczne społeczno-kulturowe uwarunkowania, żyjących w przekonaniu, że „jeżeli chcesz w Rzymie coś osiągnąć, musisz ryzykować. Na tym polega gra”, zakrojona na ,,[…] wielki teatr. Gra w nim on [Oktawian], grają wszyscy byle nie odsłaniać prawdziwego obrazu Rodziny”, którego to jednak autor taktownie nie ocenił, pozostawiając wizerunek refleksji odbiorcy.
,,To są te chwile, kiedy siedzę, myślę tylko, żeby móc...
stanąć, złapać oddech i... (trzeba uważać)
Wiedząc, że wszystko tu, (w tym teatrze)
wszystko możliwe jest, pośród kłopotów znaleźć sens”.
To niełatwe, ale właśnie owego sensu poszukuje Julia, podejmując próby odzyskania władzy nad własnym życiem i ucieczki od samotności. Chcąc desperacko zaspokoić pragnienie miłości sięga po wino i porady Serapusa – wielkiego egipskiego maga, ale przychodzi jej przekonać się, że samotność niełatwo zagłuszyć, tak samo, jak trudno jest wykroić dla siebie choć maleńką cząstkę świata, będącą poza zasięgiem żelaznych zamkowych kleszczy oraz intryg Skrybonii, Oktawiana i Liwii. Tę ostatnią Michał Kubicz uczynił antagonistką, by macocha Julii mogła stanowić centralny punkt zapalny wielu konfliktów, w wyniku których Julia niezdolna do knucia, stawała się łakomym kąskiem pałacowych rozgrywek, a wręcz ich ofiarą, skazaną na notoryczną krytykę ojca – by niemal codziennie tonąć w rozpaczy, przekonując się na własnej skórze, że:
,,Przyciąganie ziemskie to największy świata błąd.
Za ciężko, by się zerwać stąd”.
Tym bardziej, jeśli „Nie jesteśmy panami naszego losu […]. O naszym życiu decydują inni, ale, […] gdy czegoś bardzo pragniemy, bogowie pewnego dnia wysłuchają naszych próśb”. Z tego założenia wychodzi córka princepsa, poniekąd wykreowana pisarską wizją starorzymskiej rzeczywistości, misternie utkanej z obrazów zawieszonych między fikcją, a prawdą. Rzeczywistości skrytej między zdaniami w akapitach, słowami w zdaniach i znakami w słowach, stopniowo ujawniających warstwy fabuły przepełnionej koszmarami, mrokiem i dramatyzmem życia w złotej klatce, z której trzeba wyfrunąć za wszelką cenę, by móc po prostu żyć, w przeświadczeniu, że jednak zawsze trzeba być ostrożnym, bo życie już takie jest, że sprytniejszy wygrywa.
Z tą smutną prawdą trudno polemizować, ale za to łatwo wysnuć wniosek, że „Julia. Dom Cezarów” jest wartościową opowieścią o tym, jak przeszłość zostawia swój ślad w teraźniejszości, którą trzeba przemyśleć, choćby po to, aby w pędzie życia na nowo odkryć, że „niekiedy warto puścić przeszłość w niepamięć”, przy tym zdając sobie sprawę, że nie wszystko można kupić, zaspokajając próżność i pychę, bo nic nie jest nam dane raz na zawsze, nawet władza, ponieważ „spektakl się powtarza, tylko goście się zmieniają”.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/11/recenzja-patronacka-micha-kubicz-julia_26.html
Dodatkowo mój wywiad z Michałem Kubiczem można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/11/wywiad-patronacki-micha-kubicz-zawsze.html
Michał Kubicz w najnowszej powieści historycznej oddaje głos czternastoletniej Julii – dziewczynie o płowych włosach, błękitnych oczach i regularnych rysach, mając jednak pełną świadomość, że głos ten po wielokroć ugrzęźnie jej w gardle. Starorzymski Kopciuszek został bowiem zobowiązany poddać się woli ojca, owładniętego pragnieniem władzy, która stała się obsesją jego oraz...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-02
(...) miłość w toku powieściowych zdarzeń stanowi mieszankę wybuchową, złożoną z uczuć, doznań i pogłębionych refleksji, do których punkt wyjścia stanowi następująco postawione pytanie: "Czy można kochać dwie osoby jednocześnie?" Co więcej – otwiera ono mroczną furtkę do świata trudnej przeszłości, obleczonej całunami depresji i śmierci oraz życia w poczuciu winy za nią, by wykazać ponad wszelką wątpliwość, że "(…) nadzieje są najgorsze. Można żyć bez nadziei, z brakiem, za zgodą na niesprawiedliwy świat, ale nadzieja, a najbardziej nadzieja obudzona i brutalnie zniszczona, potrafi zabić".
Do tych przykrych wniosków przychodzi dojść Agacie, pracującej jako menadżerka wegetariańsko – wegańskiej restauracji, którą autorka książki nakłania do nieustannej pracy nad sobą i swoimi emocjami. Wachlarz tychże jest ogromny, dlatego kobieta od początku czuje się przytłoczona życiem, nie usłanym różami lecz cierniem pod postaciami co rusz to nowych przeciwności z hemofilią na czele, na którą zapada Krzysztof, chory także na pracę przy różnego rodzaju projektach.
Nie jest więc zaskoczeniem, że Agata, mimo niepozostawiających wątpliwości uczuć do męża, zaczyna - niczym pracowita mrówka – projektować na nowo własne życie, jednak z coraz większą świadomością, że aby zrobić to właściwie, w układance nie może pominąć starych puzzli…
Tę świadomość budzi w niej nowo poznana Milena – którą zna także Karol, wspólnik Krzysztofa w interesach. Mówią, że te pozbawione są sentymentów, a los bywa przewrotny, dając szerokie pole do działań wszelakich, dlatego nie dziwi także, że Hanka V. Mody - idąc śladem powołanych przez siebie do literackiego życia, daje się ponieść słowom i - niczym wytrawna rysowniczka – kreśli śmiałe sceny erotyczne, podkreślając za ich przyczyną biseksualność i poliamoryczność Agaty, jednak – co także warte zaznaczenia – patrząc całościowo na zaprezentowaną przez pisarkę powieść, nie jawi się ona jako stricte erotyczna lecz psychologiczna, gdzie erotyzm posłużył jedynie za narzędzie, pozwalające w pełnej krasie zaprezentować złożoność ludzkiej natury, bezustannie kształtowanej przez korzenie, z których wyrastamy oraz środowisko, w którym w danej chwili przychodzi nam żyć.
W tym celu autorka czyni także subtelne analogie do japońskiej "sztuki kintsugi", odnoszącej się do naprawiania ceramiki za pomocą złota, którą możemy uznać za metaforę naprawy ludzkiego życia. Jest więc "Ona" nade wszystko książką o jego naprawie oraz o szansach dawanych sobie poprzez wyzbycie się uczuć lęku i niepowetowanej straty – na stopniowe zabliźnianie się ran zadanych przez przeszłość, bo "choć czas zaciera ból, ale nigdy pamięć" to "(…) w życiu chyba nie chodzi o to, żeby zapomnieć, albo uciec, tylko żeby pamiętać, ale z innym ładunkiem emocjonalnym".
Wszystko to pozwala na wysnucie wniosków, że Hanka V. Mody nakłania swoich bohaterów z Agatą na czele – a tym samym także Czytelników - by mieli odwagę "zmierzyć się z własnym cieniem, odwrócić się ku niemu" z pełną świadomością, że "czasu nie da się zabić", ale można go "oswoić".
Zasadnym wydaje się postawić pytanie: w jaki sposób tego dokonać? Autorka zdaje się mieć gotową odpowiedź, bowiem subtelnie namawia do podjęcia praktyk wdzięczności "za to, co jest", pamiętając, że "Drugi człowiek to nie jest mało, to jest bardzo dużo".
By nie być gołosłowną, a tym samym dać jawny wyraz wyznawanej życiowej filozofii prostoty, Mody stawia na drodze Agaty Ulę – pracownicę hospicjum, z którą rozmowy pozwalają zagubionej w myślowym labiryncie kobiecie, odnaleźć i nade wszystko odbudować siebie, bo przecież, każdy człowiek, z którym los złączy nasze ścieżki, ofiarowuje nam darmową, początkowo niewidoczną cegiełkę i wielką sztuką jest ją dostrzec na życia zakręcie, w tym najbardziej odpowiednim momencie…
Przywołany na początku Piotr Rubik śpiewa:
"Przyznaj się sam sobie, prawdy nieodkryte ciążą wyjątkowo
Masz prawo milczeć
Spójrz na szale obie, tu są śmieszne mity
A tam, tam miłość jest
Tak, tak, tam miłość jest".
A mimo wszystko "Ludzie wierzą w to, co dla nich wygodne, ponieważ nie muszą się wtedy mierzyć z prawdą". To prawda, ale – co potwierdzają słowa piosenki oraz te zawarte w "Onej" książce - niedokończone sprawy nierzadko uwierają serce "jak kamyk w bucie", dlatego warto chwytać tych dobrych momentów jak najwięcej i odważnie podejmować – choćby po wielokroć - próby domykania uchylonych drzwi do przeszłości, która już nie wróci. W zamian jednak dokładać wszelkich starań, by otworzyć sobie okna, będące przepustką ku lepszej przyszłości.
Bądźmy więc otwarci na dar nowego życia i z odwagą bierzmy je w swoje ręce, ale jednocześnie pamiętajmy, aby kochać we właściwy sposób, a więc taki, by osoba, którą darzymy gorącym uczuciem jednocześnie czuła się wolna.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/12/recenzja-premierowa-hanka-v-mody-ona.html
Moją rozmowę przeprowadzoną z Hanką V. Mody można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/12/wywiad-hanka-v-mody-rola-literatury.html
(...) miłość w toku powieściowych zdarzeń stanowi mieszankę wybuchową, złożoną z uczuć, doznań i pogłębionych refleksji, do których punkt wyjścia stanowi następująco postawione pytanie: "Czy można kochać dwie osoby jednocześnie?" Co więcej – otwiera ono mroczną furtkę do świata trudnej przeszłości, obleczonej całunami depresji i śmierci oraz życia w poczuciu winy za nią,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-16
Od Yvetot – robotniczej dzielnicy Normandii wszystko się zaczęło: życie się zaczęło, szkoła się zaczęła i gra pozorów okraszona walką na ambicje również się zaczęła przez lata trwając w najlepsze, bo przecież trudno nietuzinkowej jednostce - jaką przyszła pisarka z pewnością była - zaakceptować życie podporządkowane konieczności, która niczym kokon – ciasno otaczała egzystencję jej rodziców – „pary robotników z ambicjami”. Ojciec pracował między innymi w fabryce lin, u dekarza, czy też w rafinerii, matka zaś w fabryce margaryny. Z czasem stali się „właścicielami sklepu wraz z przylegającym do niego domkiem”, a wszystko byle tylko móc zaspokoić odwieczne pragnienie społecznego awansu i mieć pewność, że „już nie zalatują „wsią”, a tym samym wyjść poza „świat drobnego kupca”, w którym jednak brakuje miejsca dla literatury: ,,Książki, muzyka to dobre dla ciebie. Ja nie potrzebuję ich, żeby żyć” – powiedział kiedyś ojciec nie wiedząc, że słowa te kieruje do przyszłej noblistki właśnie w tej dziedzinie, jednak z pełną świadomością, iż tym sposobem pogłębia już i tak niemałą, intelektualną przepaść między nimi, o czym córka zaświadcza słowami: „samotna w świecie słów i idei”, gdyż on był „podporządkowany manierom, poglądom i gustom”.
Mówią, by zwłaszcza o tych ostatnich nie dyskutować. Być może dlatego kobieta z rozbrajającą szczerością pokusiła się o wyznania: ,,Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać inaczej niż zrzędliwie. Uprzejmy ton był zarezerwowany dla obcych”. I dalej: „Piszę być może dlatego, że nie mieliśmy sobie nic więcej do powiedzenia”, zwłaszcza, iż uważał, że „wiedza i dobre maniery są oznaką wewnętrznej, wrodzonej doskonałości”, a przy tym miał „pewność, że nie można być szczęśliwszym niż się jest”. Zapomniał więc, że doskonałość nie jest dana raz na zawsze, lecz zadana, dlatego należy stale się o nią starać i do niej dążyć.
Na szczęście Annie Ernaux była tego zdania, toteż na kartach „Bliskich” wytrwale poszukuje odpowiedzi na pytania: „czy pisanie jest formą dawania?” oraz o obecność szczęścia w życiu. To drugie odnajduje w rodzinie, której zalążek decyduje się tworzyć z mężem – pracownikiem administracji państwowej, dzięki czemu za jego oraz przyjaciół ze studiów przyczyną, stała się zdolna odkryć, że jej postrzeganie świata znacząco różni się od tego, w którym żyli rodzice cierpiący i stale walczący z kompleksem niższości. Ona – ze wszystkich sił pragnąc dla siebie innego, lepszego życia – oddzieliła tamto grubą kreską, jednak szybko przyszło jej przekonać się, iż tym samym stała się „oddzielona od samej siebie”.
Książka stanowi niebywale udaną próbę niełatwego powrotu do korzeni i rozliczenia się z przeszłością. Tym cenniejszą, że walutą tegoż rozliczenia jest słowo, a nie pieniądze, bowiem żadna waluta tego świata nigdy nie stanie się gwarantem dojścia do prawdy i jej poznania, zwłaszcza jeśli dotyczyć ma – jak w tym przypadku – prawdy o sobie samej. Jedynie słowo posiada sprawczą moc, zdolną oczyścić mroki przeszłości.
Historia rodziny Annie Ernaux w równym stopniu tę przeszłość oczyszcza, co obnaża, nakazując zgłębić głęboko skrywaną tajemnicę śmierci jej siostrzyczki, Ginette, która w myśl pokrętnego planu niebios „umarła jak mała święta”, aby noblistka mogła ŻYĆ i twoŻYĆ: „(…) przyszłam na świat, ponieważ ty umarłaś, a ja cię zastąpiłam”.
Pisarka na stu siedemdziesięciu dwóch stronach przy użyciu wprawnego pióra, wykazała więc ponad wszelką wątpliwość, że życie z rodziną jest podróżą pełną wyzwań, gdzie tytułowi bliscy czasem stają się dalecy, nieodgadnieni i odgrodzeni murem śmierci, którego zburzyć w żaden sposób nie można. Ktoś jednak kiedyś powiedział, iż „Ludzie są jak płomień świecy. W każdej chwili wiatr może go zdmuchnąć, więc ciesz się światłem, póki je masz”. Warto by zawsze o tym pamiętać, bez względu na czas i okoliczności.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/11/recenzja-annie-ernaux-bliscy.html
Od Yvetot – robotniczej dzielnicy Normandii wszystko się zaczęło: życie się zaczęło, szkoła się zaczęła i gra pozorów okraszona walką na ambicje również się zaczęła przez lata trwając w najlepsze, bo przecież trudno nietuzinkowej jednostce - jaką przyszła pisarka z pewnością była - zaakceptować życie podporządkowane konieczności, która niczym kokon – ciasno otaczała...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-30
2022-06-05
Kiedy autor książki "Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" (Wydawnictwo Nisza) zaczynał ją kreślić, zapytywał siebie: "Jak ja mam to pisać?", ja natomiast przygotowując się do wywiadu z Mateuszem Pakułą, powstałego we współpracy z Autorami Książek w Obiektywie pytałam siebie, jak ja mam go pytać - bo choć to przecież nie pierwszy wywiad z pisarzem, który miałam przyjemność przeprowadzić - to jednak pierwszy którego się bałam, gdyż dotyczyć miał prozy, która boli, ale także oczyszcza z toksyn tegoż bólu.
Uważam więc, że to jeden (lecz nie jedyny) powód, dla którego historia ta miała szansę się ukazać, wzbudzając jednak skrajne emocje.
Dlaczego? Przeczytajcie sami naszą rozmowę, opublikowaną tutaj: https://www.facebook.com/autorzywobiektywie/photos/a.128142988941881/639542084468633/
Następnie koniecznie sięgnijcie po tę nietuzinkową książkę, nagrodzoną m.in. laurem siódmej edycji Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza.
Kiedy autor książki "Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" (Wydawnictwo Nisza) zaczynał ją kreślić, zapytywał siebie: "Jak ja mam to pisać?", ja natomiast przygotowując się do wywiadu z Mateuszem Pakułą, powstałego we współpracy z Autorami Książek w Obiektywie pytałam siebie, jak ja mam go pytać - bo choć to przecież nie pierwszy wywiad z pisarzem, który...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-05
2022-01-10
Kaja Kowalewska zaprasza do – zdawać by się mogło – cukierkowego świata, gdzie prym wiodą kolorowe światełka, świąteczne piosenki, dzwoneczki, brokat, ale przede wszystkim aniołki, które machając skrzydełkami zaczarowują rzeczywistość. Jednak to tylko pozory, ponieważ polonistka ponad wszelką wątpliwość wykazuje, że zastaną rzeczywistość należy nierzadko odczarować, aby żyć pełnią życia. To trudne zadanie polega jednak nie tyle na poddaniu się nurtowi, co przede wszystkim na codziennym zapytywaniu siebie o głębszy sens takowych działań, zwłaszcza, że – jak głosił grecki filozof Heraklit z Efezu – „Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki”.
Doświadczają tego: Aniela, Angela, Nataniel i Sylwek, po dwudziestu latach decydując się otworzyć trzymaną na strychu metalową szkatułkę babci Sylwka, skrywającą ich największe młodzieńcze sekrety i marzenia zaklęte w listach - nieświadomi, że mogą one wstrząsnąć posadami światów, w których przyszło im egzystować.
Pisarka w pewnej mierze burzy owe światy zmuszając jeszcze wciąż młodych ludzi, by stawili czoła zdarzeniom zsyłanym przez los, a tym samym uświadamia im – a może przede wszystkim Czytelnikom, jak bardzo – czy tego chcą czy nie – potrafi być przewrotny, bo „życie pisze swoje scenariusze i nie są to idealne opowieści. I to jest właśnie doświadczanie”. Jednak tylko od nas zależy, czy przyjmiemy postawę poddańczą, czy walczącą. Tę pierwszą obrać znacznie łatwiej, jednak wyłącznie druga otwiera drzwi do nowych możliwości, ponieważ „nikt nie wie, jaka będzie droga. Czy pełna kamieni, mroczna i kręta, czy łatwa i prosta, a może piaskowa?”.
Zwłaszcza Aniela, wykazując się niemałą odwagą, decyduje się to sprawdzić, konfrontując teraźniejszość z przeszłością, której symbolem jest tajemnicza dziewczyna ze skrzydłem anioła, kładąca się w toku akcji cieniem na śnieżnobiałym puchu. Cieniem wielowymiarowym, bo uwydatniającym błędy młodości, nieszczęśliwą miłość, nielojalność i ciężką chorobę, skutkujące paraliżującym wewnętrznym smutkiem, który za nic nie pozwala odzyskać radości życia. Do czasu będącego zbyt cennym „aby go marnować”, bo przecież „można nosić w sobie skrzydło anioła, albo mieć dwa skrzydła, aby jedno podarować z miłości”.
Warto w tym miejscu zwrócić także uwagę na to, iż czcionka, jak również spora interlinia sprawiają, że tekst niniejszej powieści jest bardzo czytelny - a co za tym idzie – na poszczególnych jej stronach pojawia się dużo światła. Wszystko to być może ma miejsce za przyczyną postawy prezentowanej tutaj przez Anioła Gabryjela, prowadzącego z Anielą intrygujące dysputy.
Dlatego nie dziwi, że Kaja Kowalewska za sprawą tej objętościowo niewielkiej, bo raptem dwieście czterdziesto stronicowej książki, nienachalnie nakłania do wielkich refleksji nad życiem i przemijaniem przywodzącym na myśl czarny tunel, z którego wyjście możliwe jest dzięki prawdzie będącej światłem, zdolnym wyzwolić ogromne pokłady dobra. Przy odrobinie wysiłku może ono stać się kamieniem węgielnym pod budowę trwałych relacji. Budujmy je zawsze z pełną świadomością, że „najpiękniejszym prezentem jest szczęście w oczach”, którym możemy obdarowywać siebie nawzajem nie tylko w okresie Bożego Narodzenia, ale każdego dnia roku. Wtenczas dostąpimy cudu narodzin anioła, którego nosimy w sobie, a który w chwilach życiowych zakrętów nie zawaha się nas uratować.
Piszmy więc sercami MÓJ LIST DO ANIOŁA z prośbą: „Niech nam się spełnią [marzenia] te najpiękniejsze. Najdelikatniejsze. Najdroższe”.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/recenzja-kaja-kowalewska-dziewczyna-ze.html
Kaja Kowalewska zaprasza do – zdawać by się mogło – cukierkowego świata, gdzie prym wiodą kolorowe światełka, świąteczne piosenki, dzwoneczki, brokat, ale przede wszystkim aniołki, które machając skrzydełkami zaczarowują rzeczywistość. Jednak to tylko pozory, ponieważ polonistka ponad wszelką wątpliwość wykazuje, że zastaną rzeczywistość należy nierzadko odczarować, aby żyć...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-18
Można by (...) pomyśleć, że autorka "Chwili na miłość" pod orientalnym płaszczykiem przemyca wartości zawarte w bajce, w której to Królewna i Królewicz na białym koniu grają główne role. Zakochani jednak nie udawali, upewniając młodą krakowiankę w słuszności słów zasłyszanej legendy, która głosi: "Każdy, kto weźmie do ust choćby kroplę wody z Baščaršiji, już zawsze będzie wracał do Sarajewa". Ona jednak z pierwszej nadarzającej się ku temu okazji nie skorzystała. Czy właśnie dlatego jej powrót na łono miasta stał się na długie czterdzieści cztery miesiące prawie niemożliwy? Trudno odpowiedzieć na to pytanie choćby ocierając się o pewność. Z całą pewnością jednak rzec można i trzeba, że winy za taki stan rzeczy należy upatrywać w wojnie, której początek datuje się na 5.04.1992 roku, a który wywarł fundamentalny wpływ na losy wielu, w tym także na Joannę i Seja Stovragów.
Toteż kobieta – wzbogacając swoją publikację o trzydzieści cztery fotografie i listy pochodzące z prywatnych zbiorów oraz piosenki – otwiera przed Czytelnikiem dębowe drzwi do przeszłości ze wszech miar naznaczonej bólem i strachem popychającymi ją w czeluści obłędu powodowanego obawami o zdrowie i życie drogiego sercu Seja, służącego w jednostce specjalnej MSW RB i H w oddziale „Bosna”. "Właśnie teraz, kiedy najwięcej mogę, kiedy najwięcej chcę i mam najwięcej sił, muszę zajmować się czymś najgorszym, co istnieje na świecie – muszę walczyć" – pisał zrozpaczony, relacjonując ukochanej przebieg zdarzeń rozgrywających się na ziemi, "którą nawiedziły demony".
Pisarka uzupełniając go, a przez to ukazując wartościowy obraz, którego próżno szukać na kartach podręczników historii współczesnej, dopowiada między innymi: "Oglądałam kalejdoskop szarych, wykrzywionych skurczem bólu twarzy Sarajewian, ruin mojego akademika, szczątków ukochanej biblioteki, domów bez dachów i okien oraz grobów, które tam widziałam wszędzie – na stadionach, koło szpitali, w parkach, na trawnikach, na ścieżkach pomiędzy domami. Grób na grobie, jak jeden wielki cmentarz". Robi to tak umiejętnie, że odbiorca prezentowanych treści trwa nieustannie w niemym zadziwieniu obserwując minione zdarzenia ze świadomością, iż żadne słowa nie są w stanie wyrazić wachlarza odczuć względem tej walecznej pary, która w ogniu bratobójczych walk toczonych w mieście oblężonym przez serbskie wojsko – mieście, którego serce trawił ból masakry na targowisku Markale - miała odwagę toczyć także prywatną wojnę o to, by serca – mimo bólu rozłąki – nie przestawały bić we wspólnym rytmie.
Joanna i Sejo Stovragowie wspierani przez wielu ludzi między innymi: Janinę Ochojską, Konstantego Geberta, Wojciecha Tochmana, czy tragicznie zmarłego Waldemara Milewicza – który nakręcił o nich film zatytułowany "Zwykła historia", wyemitowany po raz pierwszy początkiem marca 1996 roku w Programie 1 TVP – odnieśli zwycięstwo. Tym większe, że poparte pełną i zgodną świadomością, iż "przyszłość zależy od miłości", a "uścisk dłoni jest czymś więcej niż słowo".
Ich przykład dowodzi niezbicie, że nasze wybory poparte łaską płynącą z niebios – gdzie jednego Boga czczą różne religie, podejmując tym sposobem próbę jego interpretacji, zrozumienia i dopasowania do wielu kultur - są w stanie zmienić życie o sto osiemdziesiąt stopni, czyniąc je dopiero wtedy w pełni wartościowym.
Ogromnym smutkiem napawa jednak fakt, iż możni tego świata wciąż zapominają, że "wojna to tragedia, która może zdarzyć się w każdym kraju". Wystarczy tylko mała iskierka, nie mająca nic wspólnego z miłością.
Dlatego w tym miejscu zasadnym jest powtórzyć za chorwackim poetą Jure Kaštelanem: "Niech nie będzie wojny, niech wszystko będzie proste jak morze i miłość…" nie zapominając przy tym także słów niemieckiego twórcy Johanna Wolfganga von Goethego, który powiedział: "Nie zawsze możesz być bohaterem [i „żołnierzem szczęścia” jak Sejo], ale zawsze możesz być człowiekiem".
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/recenzja-joanna-stovrag-chwila-na-miosc.html
Można by (...) pomyśleć, że autorka "Chwili na miłość" pod orientalnym płaszczykiem przemyca wartości zawarte w bajce, w której to Królewna i Królewicz na białym koniu grają główne role. Zakochani jednak nie udawali, upewniając młodą krakowiankę w słuszności słów zasłyszanej legendy, która głosi: "Każdy, kto weźmie do ust choćby kroplę wody z Baščaršiji, już zawsze będzie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-13
Elżbieta Sidorowicz – Adamska postawiła sobie wysoko pisarską poprzeczkę, ponieważ oddając tym razem głos Pawłowi Jeżowi, ona – kobieta z krwi i kości, zmuszona była wejść w męską skórę, ba – w męskie serce nawet! Z tego zadania wywiązała się wzorowo, niejednokrotnie przedzierając się przez smolisty tunel jego niełatwej przeszłości, której tylko ktoś będący niepełna rozumu mógłby mu zazdrościć. On również jest od tego daleki – co więcej – próbuje uporządkować sprawy z przeszłości na przyszłości kładące się cieniem, toteż za namową przyjaciela Leszka, który zna go "jak zły szeląg", zaczyna pisać. Zapisuje kolejne strony świadom, że jest to – jak sam określa – "dość kulawy dziennik", obrazujący jednak bez cienia najmniejszych wątpliwości jego "rozwrażliwione wnętrze". Wnętrze skłócone z wierzchnią skorupą budowaną pieczołowicie i wytrwale z wręcz monstrualnej inteligencji, stanowczości, konsekwencji, lecz nie despotyzmu, niecierpliwości, zadziorności, ale i – we właściwym momencie – z poczucia humoru. Dlatego uważa siebie za "romantycznego palanta" z bagażem buntu i cierpienia, którego również sam – a jakże inaczej! – kategorycznie pozbawia prawa litości nad sobą.
Autorka niejednokrotnie wykazując się dobrodusznością, pozwala mu na emocjonalne rozedrganie, przez co momentami zapuszcza się on w rejony uczuć i odczuć, doskonale znane Werterowi stworzonemu przez Goethe’go, jednak w przeciwieństwie do niemieckiego twórcy, Polka nie dozwoliła, by spadł jej książkowemu bohaterowi włos z głowy, dlatego i wspaniałomyślności odmówić jej nie można. Oszczędziła mu bowiem życie, z pełną świadomością, że zmuszony będzie się z nim zmierzyć nie otrzymawszy od niej żadnej taryfy ulgowej, ale za to kłód pod nogi całe mnóstwo.
Afera z profesorem Garlickim to bowiem, tylko czubek góry problemów, który odsłania czeluści z piekła rodem wymagające od mężczyzny zachowania zimnej krwi, choćby w kontaktach z gangsterem, czy podczas spektakularnej gry w pokera. Przy odrobinie szczęścia i umiejętności, które dość łatwo nabyć, można wygrać wielkie pieniądze. Dobrze, kiedy są, ale jeszcze lepiej, gdy stają się środkiem do wyższego celu, a nie celem samym w sobie. Celem tym winien być drugi człowiek gotowy przyjąć nas z pełnym inwentarzem zalet i wad. Przede wszystkim wad, pozwalających na wzajemne i niespieszne odkrywanie swoich dżungli ze świadomością jednak, że "nie każdego można dopuścić do swojej przestrzeni serca" oraz, że "nie wszystko można unieść samemu. Nie ma takiej potrzeby". Oto sedno głębokiej w swej prostocie nauki, którą stopniowo przyswajają Ania Kielanowicz i Paweł Jeż. Z ich relacji za przyczyną twórczego wyczucia, popartego zapewne życiowym doświadczeniem pisarki, wyzierają tkliwość i subtelność, ale nie infantylność. Elżbieta Sidorowicz – Adamska wykazuje bowiem niezbicie, ile wrażliwości tkwi w nastoletniej duszy, jeśli tylko pozwoli jej się realizować marzenia nie tylko te o zdaniu matury z matematyki. Ta owszem – jest miernikiem dojrzałości – ale tylko w pewnej mierze, bo prawdziwą dojrzałość osiągamy tylko wtedy, kiedy odważymy się przystąpić do egzaminu z oddychania.
"Słuchaj Mała
Musisz grać w to tak jak grałaś
Cały czas być sobą, ważyć każde słowo
I tak jak rzeka płynąć naprzód i nie czekać
Starać się uwierzyć w to, że trzeba przeżyć".
Do niego właśnie – paradoksalnie – przygotowuje Pawła Jeża, młodsza o jedenaście lat Ania Kielanowicz, cichutko barwiąc kolorami czarną biel serca mężczyzny, co skutkuje najgłośniej wymilczaną, a zarazem nieprawdopodobną miłością do ostatniej kropli krwi, za którą rachunek każdorazowo otrzymuje serce będące najlepszym dziennikiem. Ono bowiem zapamięta tych, którzy są godni pamięci. Bądźmy tego świadomi także my, każdego dnia kochając najmocniej i najczulej zarazem, bo tylko wtedy będziemy cieszyć się szalenie oddychając pełnią życia.
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/08/recenzja-patronacka-elzbieta-sidorowicz_13.html
Dodatkowo mój wywiad z Elżbietą Sidorowicz - Adamską można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/wywiad-patronacki-elzbieta-sidorowicz.html
Elżbieta Sidorowicz – Adamska postawiła sobie wysoko pisarską poprzeczkę, ponieważ oddając tym razem głos Pawłowi Jeżowi, ona – kobieta z krwi i kości, zmuszona była wejść w męską skórę, ba – w męskie serce nawet! Z tego zadania wywiązała się wzorowo, niejednokrotnie przedzierając się przez smolisty tunel jego niełatwej przeszłości, której tylko ktoś będący niepełna rozumu...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-11
Słowa, stanowiąc kombinację trzydziestu dwóch liter polskiego alfabetu, wyrażają nieskończone możliwości, a przy tym mają wielką moc sprawczą. Paweł Jeż jest tego świadom, dlatego pisze dziennik. Na jego kartach matematyk o duszy romantyka wytrwale kreśli słowo miłość i zarazem potwierdza, że niełatwo jest przejść od słów do czynów, wszak ścieżki życia nierzadko prowadzą tam, gdzie nie zawsze mamy odwagę dojść po to, by dać szansę na urzeczywistnienie się najgorętszych pragnień serca…
Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/08/recenzja-patronacka-elzbieta-sidorowicz_13.html
Dodatkowo mój wywiad z Elżbietą Sidorowicz - Adamską można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/wywiad-patronacki-elzbieta-sidorowicz.html
Słowa, stanowiąc kombinację trzydziestu dwóch liter polskiego alfabetu, wyrażają nieskończone możliwości, a przy tym mają wielką moc sprawczą. Paweł Jeż jest tego świadom, dlatego pisze dziennik. Na jego kartach matematyk o duszy romantyka wytrwale kreśli słowo miłość i zarazem potwierdza, że niełatwo jest przejść od słów do czynów, wszak ścieżki życia nierzadko prowadzą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Radosław Lewandowski dał się poznać jako główny laureat niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku "Brakująca Litera" 2021, twórca marynistycznej powieści pod tytułem "Australijskie piekło", której bohaterowie zostali zmuszeni dokonywać trudnych wyborów. Ba! Grać w ruletkę z życiem, niejednokrotnie przedwcześnie zakończonym w okolicznościach nie do pozazdroszczenia.
Godną pozazdroszczenia, natomiast mogłaby okazać się eskapada na Islandię, celem dokonania najdonioślejszego odkrycia w dziejach ostatniego ćwierćwiecza. Jednak już ponad tysiąc lat temu dalekie podróże odbywali wikingowie, zamieszkujący Półwysep Skandynawski. W X wieku pokonali więc Ocean Atlantycki, dopływając do północno-wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej. Zatem to właśnie wikingowie byli pierwszymi Europejczykami, którzy dotarli do Ameryki, ale w wielu krajach nie wiedziano o ich odkryciach.
Wiedziony zaczątkiem tej powszechnie dostępnej wiedzy oraz w pełni świadom, że Islandia to "surowa i nieprzewidywalna wyspa", płocczanin nakreślił opowieść opartą na filarach: przeszłości, teraźniejszości, realizmu oraz fikcji literackiej. "A wszystko zaczęło się jak zwykle niewinnie, od pogaduszek przy piwie. Ha, bez tego napitku lub zamorskiego wina świat –choć ponury- byłby spokojniejszym miejscem".
Ale próżno tutaj liczyć na spokój, ponieważ to historia od pierwszych stron bardzo dynamiczna, ukierunkowana w równej mierze na rozrywkę i wiedzę z zakresu mitologii nordyckiej, za przyczyną której czytelnik zostaje przeniesiony -niczym w kapsule czasu- do IX wieku. Dzięki temu ma nietuzinkową szansę zaznajomić się z tekstem kronikarza imieniem Magnu, będącego spadkobiercą magicznego Naczynia oraz kompanem i dobrym duchem Sigmunda Olaffsona. Można więc śmiało powiedzieć, że Radosław Lewandowski przeplata wątki - niczym pasma włosów- łącząc przeszłość z teraźniejszością, a czesząc ów fabularny warkocz, wykazuje ponad wszelką wątpliwość, że wywierają one każdorazowo wzajemny wpływ na siebie i na całą ludzkość. Boleśnie przekonuje się o tym wspomniany jarl Sigmund Olaffson, zmiennokształtny, który nie waha się ani chwili i wyrusza ratować syna Katila kosztem narażenia życia własnego i towarzyszących mu wojów. W moim odczuciu to najpiękniejszy wątek książki potwierdzający, że świat winien kręcić się wokół miłości.
Przy czym autor ze strony na stronę uświadamia, że równie niebezpiecznie jest zapuszczać się po tajemniczy klucz do Helheimu, co ocierać się o naiwność, której – dla własnego dobra – należy szybko się wyzbyć właśnie po to, aby mieć choć cień szansy na przetrwanie w drodze po tajemniczy skarb wikingów. A wszystko dlatego, że na jej odcinkach, aż roi się od niespodziewanych przeszkód, odsłanianych niespiesznie sekretów bohaterów, wpływających na ich sposoby myślenia i postępowania, ale nade wszystko – od zwrotów akcji, które na ostatnich stronach powieści osiągają swoiste apogeum, burząc wizję świata: Wiktorii, Marcina, Karola, Konrada i Natalii, tym samym, pozostawiając czytelnika z szeroko otwartymi ze zdumienia ustami.
Zanim to nastąpi, pisarz nie szczędzi czytającemu sporej dozy słownego i sytuacyjnego humoru, stojącego w opozycji wobec pełnej po brzegi powagi, łatwo dającej się odszukać na kartach kroniki Magnu, która (być może ku przestrodze dla śmiałków, ważących się podjąć w przyszłości próbę odnalezienia osławionego Naczynia), obfituje w opisy barbarzyńskich czynów wikingów, budzących grozę na równi z rządami zmiennokształtnego Olaffsona, bowiem opisy krwawych walk mogą przyprawić o dreszcze tych bardziej wrażliwych.
Jednak czyż to właśnie nie wrażliwość każe czytelnikowi być czujnym i otwierać oczy na mnogość literackich światów? Jeden z nich, wykreowany w umyśle głównego zwycięscy V edycji plebiscytu "Brakująca Litera", jest piekielnie niebezpieczny, ale jednocześnie być może właśnie dlatego tak bardzo kuszący? Wszak nęci runami, ziołami, czarną magią i tajemnicą Zakonu Kawalerów Maltańskich, którym po piętach depczą agenci CIA.
Udając się w tę wyprawę po śmierć istnieje więc ryzyko, że śledząc rozwój akcji, nieopatrznie – a może wręcz przeciwnie – z pełną świadomością w pewnym momencie wejdziemy w buty tych ostatnich. Ale nie zapominajmy przy tym, że nasza eskapada nie kończy się wraz z kropką wieńczącą ostatnie zdanie powieści, trwając dopóty, dopóki żyjemy. Dlatego w myśl łacińskiej sentencji: "Dum vivimus, vivamus" - "Dopóki żyjemy, używajmy życia". Niechaj jego ścieżki prowadzą nas każdorazowo do upragnionego celu ziemskiej wyprawy. Celu, którym będzie znalezienie klucza do… szczęścia.
Cała recenzja na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2024/05/recenzja-patronacka-radosaw-lewandowski.html
Dodatkowo mój wywiad z Radosławem Lewandowskim można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2024/05/wywiad-patronacki-radosaw-lewandowski.html
Radosław Lewandowski dał się poznać jako główny laureat niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku "Brakująca Litera" 2021, twórca marynistycznej powieści pod tytułem "Australijskie piekło", której bohaterowie zostali zmuszeni dokonywać trudnych wyborów. Ba! Grać w ruletkę z życiem, niejednokrotnie przedwcześnie zakończonym w okolicznościach nie do...
więcej Pokaż mimo to