Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , ,

Radosław Lewandowski dał się poznać jako główny laureat niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku "Brakująca Litera" 2021, twórca marynistycznej powieści pod tytułem "Australijskie piekło", której bohaterowie zostali zmuszeni dokonywać trudnych wyborów. Ba! Grać w ruletkę z życiem, niejednokrotnie przedwcześnie zakończonym w okolicznościach nie do pozazdroszczenia.

Godną pozazdroszczenia, natomiast mogłaby okazać się eskapada na Islandię, celem dokonania najdonioślejszego odkrycia w dziejach ostatniego ćwierćwiecza. Jednak już ponad tysiąc lat temu dalekie podróże odbywali wikingowie, zamieszkujący Półwysep Skandynawski. W X wieku pokonali więc Ocean Atlantycki, dopływając do północno-wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej. Zatem to właśnie wikingowie byli pierwszymi Europejczykami, którzy dotarli do Ameryki, ale w wielu krajach nie wiedziano o ich odkryciach.

Wiedziony zaczątkiem tej powszechnie dostępnej wiedzy oraz w pełni świadom, że Islandia to "surowa i nieprzewidywalna wyspa", płocczanin nakreślił opowieść opartą na filarach: przeszłości, teraźniejszości, realizmu oraz fikcji literackiej. "A wszystko zaczęło się jak zwykle niewinnie, od pogaduszek przy piwie. Ha, bez tego napitku lub zamorskiego wina świat –choć ponury- byłby spokojniejszym miejscem".

Ale próżno tutaj liczyć na spokój, ponieważ to historia od pierwszych stron bardzo dynamiczna, ukierunkowana w równej mierze na rozrywkę i wiedzę z zakresu mitologii nordyckiej, za przyczyną której czytelnik zostaje przeniesiony -niczym w kapsule czasu- do IX wieku. Dzięki temu ma nietuzinkową szansę zaznajomić się z tekstem kronikarza imieniem Magnu, będącego spadkobiercą magicznego Naczynia oraz kompanem i dobrym duchem Sigmunda Olaffsona. Można więc śmiało powiedzieć, że Radosław Lewandowski przeplata wątki - niczym pasma włosów- łącząc przeszłość z teraźniejszością, a czesząc ów fabularny warkocz, wykazuje ponad wszelką wątpliwość, że wywierają one każdorazowo wzajemny wpływ na siebie i na całą ludzkość. Boleśnie przekonuje się o tym wspomniany jarl Sigmund Olaffson, zmiennokształtny, który nie waha się ani chwili i wyrusza ratować syna Katila kosztem narażenia życia własnego i towarzyszących mu wojów. W moim odczuciu to najpiękniejszy wątek książki potwierdzający, że świat winien kręcić się wokół miłości.

Przy czym autor ze strony na stronę uświadamia, że równie niebezpiecznie jest zapuszczać się po tajemniczy klucz do Helheimu, co ocierać się o naiwność, której – dla własnego dobra – należy szybko się wyzbyć właśnie po to, aby mieć choć cień szansy na przetrwanie w drodze po tajemniczy skarb wikingów. A wszystko dlatego, że na jej odcinkach, aż roi się od niespodziewanych przeszkód, odsłanianych niespiesznie sekretów bohaterów, wpływających na ich sposoby myślenia i postępowania, ale nade wszystko – od zwrotów akcji, które na ostatnich stronach powieści osiągają swoiste apogeum, burząc wizję świata: Wiktorii, Marcina, Karola, Konrada i Natalii, tym samym, pozostawiając czytelnika z szeroko otwartymi ze zdumienia ustami.

Zanim to nastąpi, pisarz nie szczędzi czytającemu sporej dozy słownego i sytuacyjnego humoru, stojącego w opozycji wobec pełnej po brzegi powagi, łatwo dającej się odszukać na kartach kroniki Magnu, która (być może ku przestrodze dla śmiałków, ważących się podjąć w przyszłości próbę odnalezienia osławionego Naczynia), obfituje w opisy barbarzyńskich czynów wikingów, budzących grozę na równi z rządami zmiennokształtnego Olaffsona, bowiem opisy krwawych walk mogą przyprawić o dreszcze tych bardziej wrażliwych.

Jednak czyż to właśnie nie wrażliwość każe czytelnikowi być czujnym i otwierać oczy na mnogość literackich światów? Jeden z nich, wykreowany w umyśle głównego zwycięscy V edycji plebiscytu "Brakująca Litera", jest piekielnie niebezpieczny, ale jednocześnie być może właśnie dlatego tak bardzo kuszący? Wszak nęci runami, ziołami, czarną magią i tajemnicą Zakonu Kawalerów Maltańskich, którym po piętach depczą agenci CIA.

Udając się w tę wyprawę po śmierć istnieje więc ryzyko, że śledząc rozwój akcji, nieopatrznie – a może wręcz przeciwnie – z pełną świadomością w pewnym momencie wejdziemy w buty tych ostatnich. Ale nie zapominajmy przy tym, że nasza eskapada nie kończy się wraz z kropką wieńczącą ostatnie zdanie powieści, trwając dopóty, dopóki żyjemy. Dlatego w myśl łacińskiej sentencji: "Dum vivimus, vivamus" - "Dopóki żyjemy, używajmy życia". Niechaj jego ścieżki prowadzą nas każdorazowo do upragnionego celu ziemskiej wyprawy. Celu, którym będzie znalezienie klucza do… szczęścia.

Cała recenzja na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2024/05/recenzja-patronacka-radosaw-lewandowski.html

Dodatkowo mój wywiad z Radosławem Lewandowskim można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2024/05/wywiad-patronacki-radosaw-lewandowski.html

Radosław Lewandowski dał się poznać jako główny laureat niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku "Brakująca Litera" 2021, twórca marynistycznej powieści pod tytułem "Australijskie piekło", której bohaterowie zostali zmuszeni dokonywać trudnych wyborów. Ba! Grać w ruletkę z życiem, niejednokrotnie przedwcześnie zakończonym w okolicznościach nie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Choć losy wątłego, zakochanego w muzyce wiejskiego „odmieńca” – jak zwykli mawiać o nim ludzie – były mi już wcześniej znane, to z niemałą przyjemnością zapoznałam się z nimi ponownie, jednak tym razem wsłuchując się w głos Pawła Wódczyńskiego, czytającego audiobook. Okazją ku temu stał się fakt, iż tę historię przychodzi teraz poznawać uczniom V klasy szkoły podstawowej.

Po niespełna dwudziestu minutach nagrania stwierdziłam z pełnym przekonaniem, że nowela – pierwszy raz opublikowana na łamach „Kuriera Warszawskiego” w 1879 roku – nadal zdolna jest w swej wymowie zagrać na strunach wrażliwego serca.

Janko – „mała dusza”, ale wielki człowiek, takie wciąż odnoszę wrażenie… Czy jednak podzielą je uczniowie? Czy w dzisiejszych czasach możemy spotkać dzieci, które – jak on – zdolne są do wielkich poświęceń, byle tylko mieć choćby cień szansy na rozwój równie wielkich pasji? Czy w dobie komputerów, którym młodzi ludzie poświęcają tak wiele uwagi, jest to w ogóle możliwe? Uważam, że warto by się nad tym głębiej zastanowić…

Choć losy wątłego, zakochanego w muzyce wiejskiego „odmieńca” – jak zwykli mawiać o nim ludzie – były mi już wcześniej znane, to z niemałą przyjemnością zapoznałam się z nimi ponownie, jednak tym razem wsłuchując się w głos Pawła Wódczyńskiego, czytającego audiobook. Okazją ku temu stał się fakt, iż tę historię przychodzi teraz poznawać uczniom V klasy szkoły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Michał Kubicz w najnowszej powieści historycznej oddaje głos czternastoletniej Julii – dziewczynie o płowych włosach, błękitnych oczach i regularnych rysach, mając jednak pełną świadomość, że głos ten po wielokroć ugrzęźnie jej w gardle. Starorzymski Kopciuszek został bowiem zobowiązany poddać się woli ojca, owładniętego pragnieniem władzy, która stała się obsesją jego oraz podlegających mu osób.

Toteż na kartach 436-stronicowej książki zabiera czytelnika w podróż przez czas, przeciwstawiając obsesję na punkcie rządzenia… uczuciom nastolatki. Pomysł ten – z uwagi na mocno ograniczoną ilość źródeł historycznych – był zapewne karkołomny, jednak pisarz charakteryzujący się lekkością pióra i bogactwem języka, w pełni mu podołał. Rozpinając ,,tkaninę fikcji na rusztowaniu historycznej rzeczywistości”, z ogromnym rozmachem nakreślił powieść osadzoną w latach 25-24 p.n.e. Idąc za przykładem swoich bohaterów, wytrwale budował słowem pałac osadzony na ruchomym fundamencie spisku, którego czterościan stanowiły równie niepewne opozycje, koalicje, pakty i sojusze, zawiązywane w przeświadczeniu o słuszności, pojmowanej zależnie od CELU, jaki za ich przyczyną można by osiągnąć.

A ten w „Julii. Domu Cezarów” przyjmuje różne formy, ściśle powiązane z hierarchią, z której korzystają - bądź przeciwnie – której podlegają członkowie rodziny cezara Oktawiana: Liwia, Tyberiusz, Druzus, Oktawia, Marcellus, Antonie: Starsza i Młodsza, Skrybonia, Julia, Jullus, jak również bliscy mu współpracownicy: Agrypa, Warron i Mecenas. Zwłaszcza pierwszy, Marek ma pełną świadomość, że pałac na Palatynie „to gniazdo węży i żmij. Z każdym dniem jest coraz gorzej. Wszyscy się nawzajem pilnują, wszyscy na siebie donoszą, wszyscy tylko szukają sposobu, by sobie nawzajem zaszkodzić”, a przecież ,,to dom Augusta. Dom człowieka, stojącego ponad innymi śmiertelnymi […], dom Rodziny, na którą wszyscy patrzą i z której mają brać przykład […]”, wszak „ludzie chcą być rządzeni przez kogoś, kogo uważają za wzór do naśladowania. I nie ma znaczenia, że ten wzór jest tylko piękną fasadą […]”.

Radca prawny ponad wszelką wątpliwość wykazał ów fakt, ukazując Rodzinę w świetle tafli lustra, pokrytego niezliczonymi rysami, z których każda z osobna i wszystkie razem niebezpiecznie oscylują na granicy pęknięcia. Toteż można zaryzykować stwierdzenie, że przed zwierciadłem niedoskonałym postawił ludzi równie niedoskonałych, ale za to z krwi i kości, ukształtowanych przez rygorystyczne społeczno-kulturowe uwarunkowania, żyjących w przekonaniu, że „jeżeli chcesz w Rzymie coś osiągnąć, musisz ryzykować. Na tym polega gra”, zakrojona na ,,[…] wielki teatr. Gra w nim on [Oktawian], grają wszyscy byle nie odsłaniać prawdziwego obrazu Rodziny”, którego to jednak autor taktownie nie ocenił, pozostawiając wizerunek refleksji odbiorcy.

,,To są te chwile, kiedy siedzę, myślę tylko, żeby móc...
stanąć, złapać oddech i... (trzeba uważać)
Wiedząc, że wszystko tu, (w tym teatrze)
wszystko możliwe jest, pośród kłopotów znaleźć sens”.

To niełatwe, ale właśnie owego sensu poszukuje Julia, podejmując próby odzyskania władzy nad własnym życiem i ucieczki od samotności. Chcąc desperacko zaspokoić pragnienie miłości sięga po wino i porady Serapusa – wielkiego egipskiego maga, ale przychodzi jej przekonać się, że samotność niełatwo zagłuszyć, tak samo, jak trudno jest wykroić dla siebie choć maleńką cząstkę świata, będącą poza zasięgiem żelaznych zamkowych kleszczy oraz intryg Skrybonii, Oktawiana i Liwii. Tę ostatnią Michał Kubicz uczynił antagonistką, by macocha Julii mogła stanowić centralny punkt zapalny wielu konfliktów, w wyniku których Julia niezdolna do knucia, stawała się łakomym kąskiem pałacowych rozgrywek, a wręcz ich ofiarą, skazaną na notoryczną krytykę ojca – by niemal codziennie tonąć w rozpaczy, przekonując się na własnej skórze, że:

,,Przyciąganie ziemskie to największy świata błąd.
Za ciężko, by się zerwać stąd”.

Tym bardziej, jeśli „Nie jesteśmy panami naszego losu […]. O naszym życiu decydują inni, ale, […] gdy czegoś bardzo pragniemy, bogowie pewnego dnia wysłuchają naszych próśb”. Z tego założenia wychodzi córka princepsa, poniekąd wykreowana pisarską wizją starorzymskiej rzeczywistości, misternie utkanej z obrazów zawieszonych między fikcją, a prawdą. Rzeczywistości skrytej między zdaniami w akapitach, słowami w zdaniach i znakami w słowach, stopniowo ujawniających warstwy fabuły przepełnionej koszmarami, mrokiem i dramatyzmem życia w złotej klatce, z której trzeba wyfrunąć za wszelką cenę, by móc po prostu żyć, w przeświadczeniu, że jednak zawsze trzeba być ostrożnym, bo życie już takie jest, że sprytniejszy wygrywa.

Z tą smutną prawdą trudno polemizować, ale za to łatwo wysnuć wniosek, że „Julia. Dom Cezarów” jest wartościową opowieścią o tym, jak przeszłość zostawia swój ślad w teraźniejszości, którą trzeba przemyśleć, choćby po to, aby w pędzie życia na nowo odkryć, że „niekiedy warto puścić przeszłość w niepamięć”, przy tym zdając sobie sprawę, że nie wszystko można kupić, zaspokajając próżność i pychę, bo nic nie jest nam dane raz na zawsze, nawet władza, ponieważ „spektakl się powtarza, tylko goście się zmieniają”.

Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/11/recenzja-patronacka-micha-kubicz-julia_26.html

Dodatkowo mój wywiad z Michałem Kubiczem można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/11/wywiad-patronacki-micha-kubicz-zawsze.html

Michał Kubicz w najnowszej powieści historycznej oddaje głos czternastoletniej Julii – dziewczynie o płowych włosach, błękitnych oczach i regularnych rysach, mając jednak pełną świadomość, że głos ten po wielokroć ugrzęźnie jej w gardle. Starorzymski Kopciuszek został bowiem zobowiązany poddać się woli ojca, owładniętego pragnieniem władzy, która stała się obsesją jego oraz...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek (czterech prawych i sześciu lewych) Justyna Bednarek, Daniel de Latour
Ocena 7,9
Niesamowite pr... Justyna Bednarek, D...

Na półkach:

Opowieść o tym, że "[…] skarpety dały nogę i […] wybrały wolność”, uciekając przez studzienkę ściekową, znajdującą się pod pralką, dzięki czemu teraz "[…] mogą być absolutnie wszędzie”.

Dlatego starają się nakłaniać poznające ich przygody dzieci, by z równą im ciekawością zechciały podjąć wysiłek odkrywania uroków otaczającego świata. By starały się do niego dopasować, ale zarazem – za każdym razem – pozostawały sobą. Aby – co najważniejsze – z czasem nie zatraciły w sobie pragnienia spełniania nawet najskrytszych marzeń oraz dziecięcej otwartości, wrażliwości i empatii wobec ludzi czy zwierząt.

Skarpetki prezentują więc gotową receptę na lepszy – by nie powiedzieć idealny – świat, jednak czy takim się stanie, zależeć będzie od dzieci, które są tego właśnie świata nadzieją i przyszłością.

Opowieść o tym, że "[…] skarpety dały nogę i […] wybrały wolność”, uciekając przez studzienkę ściekową, znajdującą się pod pralką, dzięki czemu teraz "[…] mogą być absolutnie wszędzie”.

Dlatego starają się nakłaniać poznające ich przygody dzieci, by z równą im ciekawością zechciały podjąć wysiłek odkrywania uroków otaczającego świata. By starały się do niego dopasować,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewien nosorożec ma "wielkie zmartwienie", bo nie umie fruwać i wokół tego problemu autor snuje swą opowiastkę, co do której mam jednak bardzo mieszane uczucia.

Stała się ona lekturą w klasach I - III szkoły podstawowej, dlatego w pełni zrozumiałym jest, iż w głowach uczniów utrwalone zostanie za jej przyczyną, że pechowiec "to taki, któremu się nic nie udaje" i, że "takiemu trudno pomóc", ale już niepojętym dla mnie jest wpajanie małym ludziom, dopiero poznającym życie, że za marzenia, choćby nawet okazały się być tymi najwyższych lotów, można dostać od losu "klapsa bardzo mocnego w pupę", co skutkować będzie noszeniem na niej kompresu.

Mówiąc krótko: dzieci zrozumieją, iż za marzenia trzeba płacić bardzo wysoką cenę, co okupione zostanie ich głęboką traumą! Jestem już dorosłą kobietą, ale pamiętam, jak rodzice zawsze mi powtarzali, że o marzenia warto walczyć do samego końca...

Więc jak to tak naprawdę jest z tymi marzeniami? Odpowiedzi na to pytanie winny poszukać nie tylko dzieci: Agnieszka, Tadzik i Justynka, pojawiające się na kartach tej historyjki, lecz nade wszystko powinniśmy starać się ją znaleźć my - dorośli, bo wtenczas może pokusilibyśmy się o głębszą refleksję, skutkującą nawet wycofaniem książeczki z kanonu szkolnych lektur.

Na plus poczytuję jedynie piękne ilustracje spod ręki Doroty Łoskot - Cichockiej, jednak w tym wypadku to marne pocieszenie...

Pewien nosorożec ma "wielkie zmartwienie", bo nie umie fruwać i wokół tego problemu autor snuje swą opowiastkę, co do której mam jednak bardzo mieszane uczucia.

Stała się ona lekturą w klasach I - III szkoły podstawowej, dlatego w pełni zrozumiałym jest, iż w głowach uczniów utrwalone zostanie za jej przyczyną, że pechowiec "to taki, któremu się nic nie udaje" i, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Maciej Siembieda sześć lat temu szturmem wdarł się na powieściowy rynek wydawniczy za przyczyną „444”- książki, która – traktując o obrazie Jana Matejki pod tytułem „Chrzest Warneńczyka” – zdobyła w 2017 roku Grand Prix pierwszej edycji niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku „Brakująca Litera”, któremu mam zaszczyt i przyjemność przewodzić. Od tamtej pory śledzę literackie poczynania rodowitego starachowiczanina i obserwuję – co przychodzi mi teraz nakreślić z radością, że stale podnosi sobie poprzeczkę, a zarazem pozostaje wierny początkowym założeniom. Dotychczasowy dorobek, bowiem stanowi odbicie prawdziwych zaskakujących wydarzeń. Tychże nie brak jest, a wręcz pojawiają się w obfitości jak grzyby po deszczu również na kartach ,,Nemezis”, dlatego w pierwszych chwilach po lekturze, ręce składały mi się do oklasków, miast do pisania recenzji, zwłaszcza, kiedy odkryłam, że dziadek koleżanki ze studiów dziennikarskich autora stał się pierwowzorem Bruna – początkowo artysty cyrkowego, słynącego z rzucania nożami, następnie hitlerowskiego komandosa, doskonalącego umiejętności pod czujnym okiem Otta Skorzenego – dowódcy wsławiającego się podczas II wojny światowej oddziału, po czym PRL-owskiego skazanego, a w końcu uczestnika nietuzinkowej gry o przyszłość Śląska w Europie, gdzie przewodnia dewiza wręcz grzmiała: „PO TRUPACH DO CELU”.

Wszystko to pozwala wysnuć wniosek, że Bruno Janoschek bogactwem faktów z życia wziętych mógłby obdzielić co najmniej kilkoro ludzi, a ponieważ przeżył je sam, zadaniem opowiadającego – w tym przypadku Macieja Siembiedy – było skrupulatnie zgłębić temat, a następnie umiejętnie rozmieścić jego elementy na fabularnej planszy, by na końcu równie fachowo poprowadzić po niej czytelników, usatysfakcjonowanych wyprawą we wcześniej nieznane sobie rejony. Stawia więc pisarz siebie w roli przewodnika i jako artysta słowa pisanego, piórem wskazuje Breslauerstrasse, (obecnie ulicę Wrocławską), przy której młodzieńcze lata spędził Bruno Janoschek, zafascynowany sławą cyrku Buscha, gdzie z czasem przyszło bohaterowi odkryć talent do rzucania nożami – ba! – odkryć ,,[…] dar, jaki Bóg dał na tym świecie tylko człowiekowi”, wszak „[…] żadne ze zwierząt nie potrafi rzucać. Nawet małpa”, a przy tym zrozumieć, że „idą złe czasy. Cyrk to idealne miejsce, żeby się przed nimi schronić”. Jednak już przed samym sobą schronić się nie można i tę gorzką lekcję przyszło Brunowi odrabiać po wielokroć. Na dowód tego Maciej Siembieda niestrudzenie splata pasma prawdy i fikcji w fabularny warkocz, którego estetyka zachwyca i zadziwia. Autor, bowiem popycha go w lwią paszczę oddziału specjalnego niemieckiej, nazistowskiej formacji paramilitarnej, by następnie skierować jego kroki do Egiptu, gdzie faszyzm przybierał własną postać oraz nakazać uczestnictwo w słynnej akcji odbicia Benita Mussoliniego, ,,którego Włosi aresztowali i ukryli na niedostępnej górze Gran Sasso” i tym samym ponad wszelką wątpliwość wykazać, że ów mężczyzna „łaknął krwi. Jego umysł nauczony koncentracji na jednym punkcie, w który ma trafić nóż, miał też jeden cel: zabijać Greków. Codziennie […] prosił Boga, aby dał mu wojnę, która to umożliwi, ale Bóg nie słucha modlitw o zemstę”, nawet, kiedy w tej materii orendują Nemezis – grecka, mitologiczna bogini, przydzielająca ludziom szczęście i sprawiedliwość zależnie od ich zasług, jak również Sechmet – bóstwo Dolnego Egiptu patronujące misji zemsty. Mimo to Janoschek obsesyjnie zaślepiony nienawiścią „trenował swoją zemstę”, a zgubiwszy samego siebie zapomniał, że „nienawiść można zwalczyć tylko miłością”.

Walczą więc ze sobą na uczuciowym ringu nienawiść i miłość, a Maciej Siembieda niczym rasowy arbiter nie pozostaje bierny – wręcz przeciwnie – jest w pełni świadomy, że o wiele trudniej odkryć tajemnicę trawiącą Herberta śpiącego wiecznym snem, aniżeli „tajny bunkier w sudeckim lesie koło Kletna”, dlatego wychodzi z założenia, iż precyzyjne wykonanie operacji na otwartym sercu jest absolutną koniecznością, ponieważ nie tylko uwalnia ona żywych ze szponów śmierci, lecz także – a może przede wszystkim – poszerza horyzonty myślowe i pozwala zrozumieć, że „kochać to nie znaczy zawsze to samo”.

W toku rozwoju akcji bolesną tego świadomość przychodzi zyskać także czytelnikom, kiedy w ostatecznym rozrachunku pisarz za cel literackiej podróży obiera Opole, tym samym, wykazując, że historia kołem się toczy i tylko od nas zależy, czy w natłoku spraw wszelakich znajdziemy czas na refleksję. Bruno „próbując wyprostować znaki zapytania, które splatały mu się w myślach”, „[…] stracił ochotę na wspomnienia”, ale przy tym równie boleśnie jak przed laty zrozumiał, że „nie ma ludzi nietykalnych” oraz, że „[…] teraz też jest wojna. Tylko inna” – o Śląsk, lecz nade wszystko o przyzwoitość, która jest gwarantem miłości do samego siebie. Miłości zdolnej zaświadczyć, iż „koniec z zabijaniem” i posklejać rozsypane cząstki świata, czyniąc go za tą przyczyną lepszym niż jest. Choćby miało to trwać pół wieku, warto próbować owemu światu zrekompensować złą przeszłość i na cztery wiatry przegonić chaos.

Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2023/08/recenzja-maciej-siembieda-nemezis.html

Maciej Siembieda sześć lat temu szturmem wdarł się na powieściowy rynek wydawniczy za przyczyną „444”- książki, która – traktując o obrazie Jana Matejki pod tytułem „Chrzest Warneńczyka” – zdobyła w 2017 roku Grand Prix pierwszej edycji niezależnego plebiscytu na polską Książkę Roku „Brakująca Litera”, któremu mam zaszczyt i przyjemność przewodzić. Od tamtej pory śledzę...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Figiel i Psikus. Burzliwe życie chochlików Elżbieta Wasiuczyńska, Wojciech Widłak
Ocena 7,6
Figiel i Psiku... Elżbieta Wasiuczyńs...

Na półkach:

Figiel i Psikus to rozbrykane chochliki, których przygody spisał Wojciech Widłak, a bogato zilustrowała Elżbieta Wasiuczyńska.

Owocna współpraca tych dwojga sprawiła, że zarówno mali, jak i duzi czytelnicy podczas lektury mogą liczyć na przednią zabawę, obrazującą uroki powstawania nierozerwalnej, cenniejszej niż złoto więzi przyjaźni.

Bo Figiel i Psikus tworzą duet wzajem się dopełniający i niepodważalnie zaświadczający, że przyjaźń może stanowić siłę do stawiania czoła życiu, które nierzadko nie rozpieszcza i dowodzi, że powagą - tak charakterystyczną dla dorosłych - łatwo można się zatruć. W takich momentach warto wziąć na luz i czym prędzej przygotować eliksir na dobry humor, pamiętając, iż śmiech to zdrowie! :-)

Figiel i Psikus to rozbrykane chochliki, których przygody spisał Wojciech Widłak, a bogato zilustrowała Elżbieta Wasiuczyńska.

Owocna współpraca tych dwojga sprawiła, że zarówno mali, jak i duzi czytelnicy podczas lektury mogą liczyć na przednią zabawę, obrazującą uroki powstawania nierozerwalnej, cenniejszej niż złoto więzi przyjaźni.

Bo Figiel i Psikus tworzą duet...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

(...) miłość w toku powieściowych zdarzeń stanowi mieszankę wybuchową, złożoną z uczuć, doznań i pogłębionych refleksji, do których punkt wyjścia stanowi następująco postawione pytanie: "Czy można kochać dwie osoby jednocześnie?" Co więcej – otwiera ono mroczną furtkę do świata trudnej przeszłości, obleczonej całunami depresji i śmierci oraz życia w poczuciu winy za nią, by wykazać ponad wszelką wątpliwość, że "(…) nadzieje są najgorsze. Można żyć bez nadziei, z brakiem, za zgodą na niesprawiedliwy świat, ale nadzieja, a najbardziej nadzieja obudzona i brutalnie zniszczona, potrafi zabić".

Do tych przykrych wniosków przychodzi dojść Agacie, pracującej jako menadżerka wegetariańsko – wegańskiej restauracji, którą autorka książki nakłania do nieustannej pracy nad sobą i swoimi emocjami. Wachlarz tychże jest ogromny, dlatego kobieta od początku czuje się przytłoczona życiem, nie usłanym różami lecz cierniem pod postaciami co rusz to nowych przeciwności z hemofilią na czele, na którą zapada Krzysztof, chory także na pracę przy różnego rodzaju projektach.

Nie jest więc zaskoczeniem, że Agata, mimo niepozostawiających wątpliwości uczuć do męża, zaczyna - niczym pracowita mrówka – projektować na nowo własne życie, jednak z coraz większą świadomością, że aby zrobić to właściwie, w układance nie może pominąć starych puzzli…

Tę świadomość budzi w niej nowo poznana Milena – którą zna także Karol, wspólnik Krzysztofa w interesach. Mówią, że te pozbawione są sentymentów, a los bywa przewrotny, dając szerokie pole do działań wszelakich, dlatego nie dziwi także, że Hanka V. Mody - idąc śladem powołanych przez siebie do literackiego życia, daje się ponieść słowom i - niczym wytrawna rysowniczka – kreśli śmiałe sceny erotyczne, podkreślając za ich przyczyną biseksualność i poliamoryczność Agaty, jednak – co także warte zaznaczenia – patrząc całościowo na zaprezentowaną przez pisarkę powieść, nie jawi się ona jako stricte erotyczna lecz psychologiczna, gdzie erotyzm posłużył jedynie za narzędzie, pozwalające w pełnej krasie zaprezentować złożoność ludzkiej natury, bezustannie kształtowanej przez korzenie, z których wyrastamy oraz środowisko, w którym w danej chwili przychodzi nam żyć.

W tym celu autorka czyni także subtelne analogie do japońskiej "sztuki kintsugi", odnoszącej się do naprawiania ceramiki za pomocą złota, którą możemy uznać za metaforę naprawy ludzkiego życia. Jest więc "Ona" nade wszystko książką o jego naprawie oraz o szansach dawanych sobie poprzez wyzbycie się uczuć lęku i niepowetowanej straty – na stopniowe zabliźnianie się ran zadanych przez przeszłość, bo "choć czas zaciera ból, ale nigdy pamięć" to "(…) w życiu chyba nie chodzi o to, żeby zapomnieć, albo uciec, tylko żeby pamiętać, ale z innym ładunkiem emocjonalnym".

Wszystko to pozwala na wysnucie wniosków, że Hanka V. Mody nakłania swoich bohaterów z Agatą na czele – a tym samym także Czytelników - by mieli odwagę "zmierzyć się z własnym cieniem, odwrócić się ku niemu" z pełną świadomością, że "czasu nie da się zabić", ale można go "oswoić".

Zasadnym wydaje się postawić pytanie: w jaki sposób tego dokonać? Autorka zdaje się mieć gotową odpowiedź, bowiem subtelnie namawia do podjęcia praktyk wdzięczności "za to, co jest", pamiętając, że "Drugi człowiek to nie jest mało, to jest bardzo dużo".

By nie być gołosłowną, a tym samym dać jawny wyraz wyznawanej życiowej filozofii prostoty, Mody stawia na drodze Agaty Ulę – pracownicę hospicjum, z którą rozmowy pozwalają zagubionej w myślowym labiryncie kobiecie, odnaleźć i nade wszystko odbudować siebie, bo przecież, każdy człowiek, z którym los złączy nasze ścieżki, ofiarowuje nam darmową, początkowo niewidoczną cegiełkę i wielką sztuką jest ją dostrzec na życia zakręcie, w tym najbardziej odpowiednim momencie…

Przywołany na początku Piotr Rubik śpiewa:

"Przyznaj się sam sobie, prawdy nieodkryte ciążą wyjątkowo
Masz prawo milczeć
Spójrz na szale obie, tu są śmieszne mity
A tam, tam miłość jest
Tak, tak, tam miłość jest".

A mimo wszystko "Ludzie wierzą w to, co dla nich wygodne, ponieważ nie muszą się wtedy mierzyć z prawdą". To prawda, ale – co potwierdzają słowa piosenki oraz te zawarte w "Onej" książce - niedokończone sprawy nierzadko uwierają serce "jak kamyk w bucie", dlatego warto chwytać tych dobrych momentów jak najwięcej i odważnie podejmować – choćby po wielokroć - próby domykania uchylonych drzwi do przeszłości, która już nie wróci. W zamian jednak dokładać wszelkich starań, by otworzyć sobie okna, będące przepustką ku lepszej przyszłości.

Bądźmy więc otwarci na dar nowego życia i z odwagą bierzmy je w swoje ręce, ale jednocześnie pamiętajmy, aby kochać we właściwy sposób, a więc taki, by osoba, którą darzymy gorącym uczuciem jednocześnie czuła się wolna.

Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/12/recenzja-premierowa-hanka-v-mody-ona.html

Moją rozmowę przeprowadzoną z Hanką V. Mody można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/12/wywiad-hanka-v-mody-rola-literatury.html

(...) miłość w toku powieściowych zdarzeń stanowi mieszankę wybuchową, złożoną z uczuć, doznań i pogłębionych refleksji, do których punkt wyjścia stanowi następująco postawione pytanie: "Czy można kochać dwie osoby jednocześnie?" Co więcej – otwiera ono mroczną furtkę do świata trudnej przeszłości, obleczonej całunami depresji i śmierci oraz życia w poczuciu winy za nią,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Od Yvetot – robotniczej dzielnicy Normandii wszystko się zaczęło: życie się zaczęło, szkoła się zaczęła i gra pozorów okraszona walką na ambicje również się zaczęła przez lata trwając w najlepsze, bo przecież trudno nietuzinkowej jednostce - jaką przyszła pisarka z pewnością była - zaakceptować życie podporządkowane konieczności, która niczym kokon – ciasno otaczała egzystencję jej rodziców – „pary robotników z ambicjami”. Ojciec pracował między innymi w fabryce lin, u dekarza, czy też w rafinerii, matka zaś w fabryce margaryny. Z czasem stali się „właścicielami sklepu wraz z przylegającym do niego domkiem”, a wszystko byle tylko móc zaspokoić odwieczne pragnienie społecznego awansu i mieć pewność, że „już nie zalatują „wsią”, a tym samym wyjść poza „świat drobnego kupca”, w którym jednak brakuje miejsca dla literatury: ,,Książki, muzyka to dobre dla ciebie. Ja nie potrzebuję ich, żeby żyć” – powiedział kiedyś ojciec nie wiedząc, że słowa te kieruje do przyszłej noblistki właśnie w tej dziedzinie, jednak z pełną świadomością, iż tym sposobem pogłębia już i tak niemałą, intelektualną przepaść między nimi, o czym córka zaświadcza słowami: „samotna w świecie słów i idei”, gdyż on był „podporządkowany manierom, poglądom i gustom”.

Mówią, by zwłaszcza o tych ostatnich nie dyskutować. Być może dlatego kobieta z rozbrajającą szczerością pokusiła się o wyznania: ,,Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać inaczej niż zrzędliwie. Uprzejmy ton był zarezerwowany dla obcych”. I dalej: „Piszę być może dlatego, że nie mieliśmy sobie nic więcej do powiedzenia”, zwłaszcza, iż uważał, że „wiedza i dobre maniery są oznaką wewnętrznej, wrodzonej doskonałości”, a przy tym miał „pewność, że nie można być szczęśliwszym niż się jest”. Zapomniał więc, że doskonałość nie jest dana raz na zawsze, lecz zadana, dlatego należy stale się o nią starać i do niej dążyć.

Na szczęście Annie Ernaux była tego zdania, toteż na kartach „Bliskich” wytrwale poszukuje odpowiedzi na pytania: „czy pisanie jest formą dawania?” oraz o obecność szczęścia w życiu. To drugie odnajduje w rodzinie, której zalążek decyduje się tworzyć z mężem – pracownikiem administracji państwowej, dzięki czemu za jego oraz przyjaciół ze studiów przyczyną, stała się zdolna odkryć, że jej postrzeganie świata znacząco różni się od tego, w którym żyli rodzice cierpiący i stale walczący z kompleksem niższości. Ona – ze wszystkich sił pragnąc dla siebie innego, lepszego życia – oddzieliła tamto grubą kreską, jednak szybko przyszło jej przekonać się, iż tym samym stała się „oddzielona od samej siebie”.

Książka stanowi niebywale udaną próbę niełatwego powrotu do korzeni i rozliczenia się z przeszłością. Tym cenniejszą, że walutą tegoż rozliczenia jest słowo, a nie pieniądze, bowiem żadna waluta tego świata nigdy nie stanie się gwarantem dojścia do prawdy i jej poznania, zwłaszcza jeśli dotyczyć ma – jak w tym przypadku – prawdy o sobie samej. Jedynie słowo posiada sprawczą moc, zdolną oczyścić mroki przeszłości.

Historia rodziny Annie Ernaux w równym stopniu tę przeszłość oczyszcza, co obnaża, nakazując zgłębić głęboko skrywaną tajemnicę śmierci jej siostrzyczki, Ginette, która w myśl pokrętnego planu niebios „umarła jak mała święta”, aby noblistka mogła ŻYĆ i twoŻYĆ: „(…) przyszłam na świat, ponieważ ty umarłaś, a ja cię zastąpiłam”.

Pisarka na stu siedemdziesięciu dwóch stronach przy użyciu wprawnego pióra, wykazała więc ponad wszelką wątpliwość, że życie z rodziną jest podróżą pełną wyzwań, gdzie tytułowi bliscy czasem stają się dalecy, nieodgadnieni i odgrodzeni murem śmierci, którego zburzyć w żaden sposób nie można. Ktoś jednak kiedyś powiedział, iż „Ludzie są jak płomień świecy. W każdej chwili wiatr może go zdmuchnąć, więc ciesz się światłem, póki je masz”. Warto by zawsze o tym pamiętać, bez względu na czas i okoliczności.

Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/11/recenzja-annie-ernaux-bliscy.html

Od Yvetot – robotniczej dzielnicy Normandii wszystko się zaczęło: życie się zaczęło, szkoła się zaczęła i gra pozorów okraszona walką na ambicje również się zaczęła przez lata trwając w najlepsze, bo przecież trudno nietuzinkowej jednostce - jaką przyszła pisarka z pewnością była - zaakceptować życie podporządkowane konieczności, która niczym kokon – ciasno otaczała...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Asiunia Joanna Papuzińska, Maciej Szymanowicz
Ocena 7,7
Asiunia Joanna Papuzińska,&...

Na półkach:

"Asiunia" prezentuje losy dr hab., Joanny Papuzińskiej, która jawiąc się jako dziewczynka w szpiczastym kapturku "strasznie nie lubiła wojny, ponieważ zabrała jej na początku mamę, potem dom, tatę i braci".

Książkę tę omawiają teraz uczniowie drugich klas szkół podstawowych. Kluczowym zdaje się być słowo "teraz", w swej wymowie jeszcze bardziej przybliżające okrucieństwo wojny, którego właśnie TERAZ doświadczają tuż za naszą granicą ukraińskie dzieci.

Historia zatoczyła więc okrutne koło. Co więcej - puściła je w ruch na nowo - pozwalając mu nabierać mocy za sprawą wielu bezsensownych śmierci, bólu rozłąki i lęku o to, co przyniesie jutro.

Jaką lekcję wyciągną dzieci z treści tej książeczki? Czy jako dorośli za jej przyczyną będą umiały obrać właściwe ścieżki, prowadzące ku dobru, a nie na manowce? Czas pokaże - on bowiem jest najlepszym na świecie weryfikatorem ludzkich zachowań.

"Asiunia" prezentuje losy dr hab., Joanny Papuzińskiej, która jawiąc się jako dziewczynka w szpiczastym kapturku "strasznie nie lubiła wojny, ponieważ zabrała jej na początku mamę, potem dom, tatę i braci".

Książkę tę omawiają teraz uczniowie drugich klas szkół podstawowych. Kluczowym zdaje się być słowo "teraz", w swej wymowie jeszcze bardziej przybliżające okrucieństwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Kiedy autor książki "Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" (Wydawnictwo Nisza) zaczynał ją kreślić, zapytywał siebie: "Jak ja mam to pisać?", ja natomiast przygotowując się do wywiadu z Mateuszem Pakułą, powstałego we współpracy z Autorami Książek w Obiektywie pytałam siebie, jak ja mam go pytać - bo choć to przecież nie pierwszy wywiad z pisarzem, który miałam przyjemność przeprowadzić - to jednak pierwszy którego się bałam, gdyż dotyczyć miał prozy, która boli, ale także oczyszcza z toksyn tegoż bólu.

Uważam więc, że to jeden (lecz nie jedyny) powód, dla którego historia ta miała szansę się ukazać, wzbudzając jednak skrajne emocje.

Dlaczego? Przeczytajcie sami naszą rozmowę, opublikowaną tutaj: https://www.facebook.com/autorzywobiektywie/photos/a.128142988941881/639542084468633/

Następnie koniecznie sięgnijcie po tę nietuzinkową książkę, nagrodzoną m.in. laurem siódmej edycji Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza.

Kiedy autor książki "Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję" (Wydawnictwo Nisza) zaczynał ją kreślić, zapytywał siebie: "Jak ja mam to pisać?", ja natomiast przygotowując się do wywiadu z Mateuszem Pakułą, powstałego we współpracy z Autorami Książek w Obiektywie pytałam siebie, jak ja mam go pytać - bo choć to przecież nie pierwszy wywiad z pisarzem, który...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Franklin i jego paczka Paulette Bourgeois, Brenda Clark
Ocena 7,4
Franklin i jeg... Paulette Bourgeois,...

Na półkach:

Niepozorna książeczka, która uczy, że przygody i zabawy najbardziej cieszą dopiero wtedy, kiedy można - jednocząc siły - przeżywać je w większym gronie przyjaciół.

Niepozorna książeczka, która uczy, że przygody i zabawy najbardziej cieszą dopiero wtedy, kiedy można - jednocząc siły - przeżywać je w większym gronie przyjaciół.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Jest dziwolągiem. Nie chcemy tu takich. O pracę u nas starają się najlepsi. Tylko takich chcemy. Na osoby… z deficytami czekają miejsca gdzie indziej". I dalej: "My, społeczność dążąca do ideału…" Jakież to typowe w czasach, gdzie lans jest trendy, a inność passée, prawda?

Tomek kocha pociągi i lokomotywy, a przy tym inteligencją przewyższa najpierw szkolnych rówieśników, a po latach współpracowników korporacji, którzy nie przepuszczają żadnej okazji, by brać udział w wyścigu szczurów, co wiąże się z wielokrotnie podejmowanymi działaniami, mającymi na celu wykolejenie wagonika, w którym siedzi już dorosły Tomasz zmagający się z Zespołem Aspergera…

Jakże potrzebne są takie książki jak ta, na kartach której wielokrotnie położono nacisk na fakt, że być innym, nie znaczy gorszym. Warto by o tym nigdy nie zapominać oraz by pamiętać, że pozory często zamazują nam pełnowymiarowy obraz człowieka. Bywa, że innego od reszty, ale jednak człowieka, który także ma swoje pasje i pragnie kochać z nadzieją na wzajemność.

"Jest dziwolągiem. Nie chcemy tu takich. O pracę u nas starają się najlepsi. Tylko takich chcemy. Na osoby… z deficytami czekają miejsca gdzie indziej". I dalej: "My, społeczność dążąca do ideału…" Jakież to typowe w czasach, gdzie lans jest trendy, a inność passée, prawda?

Tomek kocha pociągi i lokomotywy, a przy tym inteligencją przewyższa najpierw szkolnych rówieśników,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Kaja Kowalewska zaprasza do – zdawać by się mogło – cukierkowego świata, gdzie prym wiodą kolorowe światełka, świąteczne piosenki, dzwoneczki, brokat, ale przede wszystkim aniołki, które machając skrzydełkami zaczarowują rzeczywistość. Jednak to tylko pozory, ponieważ polonistka ponad wszelką wątpliwość wykazuje, że zastaną rzeczywistość należy nierzadko odczarować, aby żyć pełnią życia. To trudne zadanie polega jednak nie tyle na poddaniu się nurtowi, co przede wszystkim na codziennym zapytywaniu siebie o głębszy sens takowych działań, zwłaszcza, że – jak głosił grecki filozof Heraklit z Efezu – „Niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki”.

Doświadczają tego: Aniela, Angela, Nataniel i Sylwek, po dwudziestu latach decydując się otworzyć trzymaną na strychu metalową szkatułkę babci Sylwka, skrywającą ich największe młodzieńcze sekrety i marzenia zaklęte w listach - nieświadomi, że mogą one wstrząsnąć posadami światów, w których przyszło im egzystować.

Pisarka w pewnej mierze burzy owe światy zmuszając jeszcze wciąż młodych ludzi, by stawili czoła zdarzeniom zsyłanym przez los, a tym samym uświadamia im – a może przede wszystkim Czytelnikom, jak bardzo – czy tego chcą czy nie – potrafi być przewrotny, bo „życie pisze swoje scenariusze i nie są to idealne opowieści. I to jest właśnie doświadczanie”. Jednak tylko od nas zależy, czy przyjmiemy postawę poddańczą, czy walczącą. Tę pierwszą obrać znacznie łatwiej, jednak wyłącznie druga otwiera drzwi do nowych możliwości, ponieważ „nikt nie wie, jaka będzie droga. Czy pełna kamieni, mroczna i kręta, czy łatwa i prosta, a może piaskowa?”.

Zwłaszcza Aniela, wykazując się niemałą odwagą, decyduje się to sprawdzić, konfrontując teraźniejszość z przeszłością, której symbolem jest tajemnicza dziewczyna ze skrzydłem anioła, kładąca się w toku akcji cieniem na śnieżnobiałym puchu. Cieniem wielowymiarowym, bo uwydatniającym błędy młodości, nieszczęśliwą miłość, nielojalność i ciężką chorobę, skutkujące paraliżującym wewnętrznym smutkiem, który za nic nie pozwala odzyskać radości życia. Do czasu będącego zbyt cennym „aby go marnować”, bo przecież „można nosić w sobie skrzydło anioła, albo mieć dwa skrzydła, aby jedno podarować z miłości”.

Warto w tym miejscu zwrócić także uwagę na to, iż czcionka, jak również spora interlinia sprawiają, że tekst niniejszej powieści jest bardzo czytelny - a co za tym idzie – na poszczególnych jej stronach pojawia się dużo światła. Wszystko to być może ma miejsce za przyczyną postawy prezentowanej tutaj przez Anioła Gabryjela, prowadzącego z Anielą intrygujące dysputy.

Dlatego nie dziwi, że Kaja Kowalewska za sprawą tej objętościowo niewielkiej, bo raptem dwieście czterdziesto stronicowej książki, nienachalnie nakłania do wielkich refleksji nad życiem i przemijaniem przywodzącym na myśl czarny tunel, z którego wyjście możliwe jest dzięki prawdzie będącej światłem, zdolnym wyzwolić ogromne pokłady dobra. Przy odrobinie wysiłku może ono stać się kamieniem węgielnym pod budowę trwałych relacji. Budujmy je zawsze z pełną świadomością, że „najpiękniejszym prezentem jest szczęście w oczach”, którym możemy obdarowywać siebie nawzajem nie tylko w okresie Bożego Narodzenia, ale każdego dnia roku. Wtenczas dostąpimy cudu narodzin anioła, którego nosimy w sobie, a który w chwilach życiowych zakrętów nie zawaha się nas uratować.

Piszmy więc sercami MÓJ LIST DO ANIOŁA z prośbą: „Niech nam się spełnią [marzenia] te najpiękniejsze. Najdelikatniejsze. Najdroższe”.

Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/recenzja-kaja-kowalewska-dziewczyna-ze.html

Kaja Kowalewska zaprasza do – zdawać by się mogło – cukierkowego świata, gdzie prym wiodą kolorowe światełka, świąteczne piosenki, dzwoneczki, brokat, ale przede wszystkim aniołki, które machając skrzydełkami zaczarowują rzeczywistość. Jednak to tylko pozory, ponieważ polonistka ponad wszelką wątpliwość wykazuje, że zastaną rzeczywistość należy nierzadko odczarować, aby żyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Można by (...) pomyśleć, że autorka "Chwili na miłość" pod orientalnym płaszczykiem przemyca wartości zawarte w bajce, w której to Królewna i Królewicz na białym koniu grają główne role. Zakochani jednak nie udawali, upewniając młodą krakowiankę w słuszności słów zasłyszanej legendy, która głosi: "Każdy, kto weźmie do ust choćby kroplę wody z Baščaršiji, już zawsze będzie wracał do Sarajewa". Ona jednak z pierwszej nadarzającej się ku temu okazji nie skorzystała. Czy właśnie dlatego jej powrót na łono miasta stał się na długie czterdzieści cztery miesiące prawie niemożliwy? Trudno odpowiedzieć na to pytanie choćby ocierając się o pewność. Z całą pewnością jednak rzec można i trzeba, że winy za taki stan rzeczy należy upatrywać w wojnie, której początek datuje się na 5.04.1992 roku, a który wywarł fundamentalny wpływ na losy wielu, w tym także na Joannę i Seja Stovragów.

Toteż kobieta – wzbogacając swoją publikację o trzydzieści cztery fotografie i listy pochodzące z prywatnych zbiorów oraz piosenki – otwiera przed Czytelnikiem dębowe drzwi do przeszłości ze wszech miar naznaczonej bólem i strachem popychającymi ją w czeluści obłędu powodowanego obawami o zdrowie i życie drogiego sercu Seja, służącego w jednostce specjalnej MSW RB i H w oddziale „Bosna”. "Właśnie teraz, kiedy najwięcej mogę, kiedy najwięcej chcę i mam najwięcej sił, muszę zajmować się czymś najgorszym, co istnieje na świecie – muszę walczyć" – pisał zrozpaczony, relacjonując ukochanej przebieg zdarzeń rozgrywających się na ziemi, "którą nawiedziły demony".

Pisarka uzupełniając go, a przez to ukazując wartościowy obraz, którego próżno szukać na kartach podręczników historii współczesnej, dopowiada między innymi: "Oglądałam kalejdoskop szarych, wykrzywionych skurczem bólu twarzy Sarajewian, ruin mojego akademika, szczątków ukochanej biblioteki, domów bez dachów i okien oraz grobów, które tam widziałam wszędzie – na stadionach, koło szpitali, w parkach, na trawnikach, na ścieżkach pomiędzy domami. Grób na grobie, jak jeden wielki cmentarz". Robi to tak umiejętnie, że odbiorca prezentowanych treści trwa nieustannie w niemym zadziwieniu obserwując minione zdarzenia ze świadomością, iż żadne słowa nie są w stanie wyrazić wachlarza odczuć względem tej walecznej pary, która w ogniu bratobójczych walk toczonych w mieście oblężonym przez serbskie wojsko – mieście, którego serce trawił ból masakry na targowisku Markale - miała odwagę toczyć także prywatną wojnę o to, by serca – mimo bólu rozłąki – nie przestawały bić we wspólnym rytmie.

Joanna i Sejo Stovragowie wspierani przez wielu ludzi między innymi: Janinę Ochojską, Konstantego Geberta, Wojciecha Tochmana, czy tragicznie zmarłego Waldemara Milewicza – który nakręcił o nich film zatytułowany "Zwykła historia", wyemitowany po raz pierwszy początkiem marca 1996 roku w Programie 1 TVP – odnieśli zwycięstwo. Tym większe, że poparte pełną i zgodną świadomością, iż "przyszłość zależy od miłości", a "uścisk dłoni jest czymś więcej niż słowo".

Ich przykład dowodzi niezbicie, że nasze wybory poparte łaską płynącą z niebios – gdzie jednego Boga czczą różne religie, podejmując tym sposobem próbę jego interpretacji, zrozumienia i dopasowania do wielu kultur - są w stanie zmienić życie o sto osiemdziesiąt stopni, czyniąc je dopiero wtedy w pełni wartościowym.

Ogromnym smutkiem napawa jednak fakt, iż możni tego świata wciąż zapominają, że "wojna to tragedia, która może zdarzyć się w każdym kraju". Wystarczy tylko mała iskierka, nie mająca nic wspólnego z miłością.

Dlatego w tym miejscu zasadnym jest powtórzyć za chorwackim poetą Jure Kaštelanem: "Niech nie będzie wojny, niech wszystko będzie proste jak morze i miłość…" nie zapominając przy tym także słów niemieckiego twórcy Johanna Wolfganga von Goethego, który powiedział: "Nie zawsze możesz być bohaterem [i „żołnierzem szczęścia” jak Sejo], ale zawsze możesz być człowiekiem".

Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/recenzja-joanna-stovrag-chwila-na-miosc.html

Można by (...) pomyśleć, że autorka "Chwili na miłość" pod orientalnym płaszczykiem przemyca wartości zawarte w bajce, w której to Królewna i Królewicz na białym koniu grają główne role. Zakochani jednak nie udawali, upewniając młodą krakowiankę w słuszności słów zasłyszanej legendy, która głosi: "Każdy, kto weźmie do ust choćby kroplę wody z Baščaršiji, już zawsze będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Krzysztof Bochus jest autorem, po którego książki sięgam pewna, iż napisane zostały z poszanowaniem intelektu Czytelnika, jak i języka, dopełniającego wysoką jakość prezentowanych treści.

Historia przedstawiona na kartach „Wachmistrza. Dogrywki” przywodzi na myśl bagno, gdzie bohaterom przychodzi zanurzać się po same uszy, a niektórym nawet tonąć. Wszystkiemu winien Wielki Kryzys, wydobywający z nich demony chciwości, bezszelestnie poruszające się ulicami Gdańska. Demony tym straszniejsze, że niewidzialne. Jakby tego było mało, sroga zima nie sprzyja znalezieniu tropu, mogącego stać się przełomowym, co dowodzi, że „nie ma przestępców idealnych, jest tylko nieudolna policja”. Takie głosy co rusz słychać z ust spragnionych chleba, pracy i… dymisji Senatu, toteż nikogo już nie dziwią wszechpanujące chaos i anarchia.

Niełatwo w takich warunkach o nadzieję na lepsze jutro, zwłaszcza jeśli wierzyć słowom, że „nadzieja matką głupich”, ale z drugiej strony przecież inne przysłowie głosi, iż to właśnie ona „umiera ostatnia”. Mając to na względzie, pisarz z całą mocą wprawnego pióra nakłania swój ulubiony policyjny duet Kripo do działań niejednokrotnie skutkujących przyparciem do muru, stąpaniem po kruchym lodzie, jak i balansem na granicy prawa. Ba! – Gustawa Kukulkę przepycha nawet na drugą stronę barykady, co pozwoli wachmistrzowi poczuć się rasowym przestępcą, któremu łatwo przyszyć odpowiednią łatkę, tym bardziej, że to „gość z gębą zbója”.

Jednak jak to mówią, dla dobra sprawy można wiele znieść. Z takiego założenia wyszedł Bochus, z charakterystycznym dla siebie rozmachem zmuszając Gustawa Kukulkę do przejrzenia się w czarnych odmętach lustra własnej przeszłości, ukazującego mroczne oblicze bohatera, a zarazem kunszt literacki jego kreatora, który jednocześnie prezentuje postać znaną z poprzednich tomów i tę, którą Czytelnik musi poznać na nowo wraz z nim, dlatego nie waha się wrzucić go tam, gdzie bieda przeraźliwie piszczy.

Obca była ona bogaczom: gdańskim złotnikom, jubilerom, dentystom i właścicielom domów handlowych, podczas gdy inni „ludzie umierali jak muchy, a przyszłość była jedną wielką niewiadomą”, gdzie „przeżyją tylko najsilniejsi, najbardziej zdeterminowani, pozbawieni wszelkich hamulców. Taki już jest ten świat…” I taką filozofię życia wyznają ci, do których wachmistrz przystał w przeszłości, a o której zapomniał. Ona jednak o nim doskonale pamiętała przez wszystkie lata. Karmiona żądzą zemsty pragnęła przypomnieć, że wszystkie drogi prowadzą do Praust – centrum wszechświata Larsa, Brunona, Kreski i Erici, a zdrada dawnych przyjaciół kończy się w beczce z kwasem.

Ale „trafiła kosa na kamień”, wszak Kukulka nie zwykł oddawać pola walkowerem, napędzany chęcią odwetu za śmierć ukochanej siostry, Elke Lechutko i świadomy, iż każdorazowo „(…) kostucha nie brała jeńców, nie wchodziła w żadne układy, była nieczuła na błagania i zaklęcia”.

Autor także będąc tego w pełni świadom, bohaterom swojej książki pozwala na wiele, przy tym – niejako dla zachowania równowagi – radcy Christiana Abella nigdy nie pozbawia zdrowego rozsądku, i chwała mu za to, bo gdyby było inaczej, iście góralski temperament Gustawa Kukulki, pogrzebałby z kretesem niejedne policyjne działania.

Podkreślić należy, iż Krzysztof Bochus ponad wszelką wątpliwość wykazał na kartach tej, jak również wcześniejszych publikacji, że światy prawdziwej historii i literackiej fikcji, pozornie do siebie nieprzystające, mogą świetnie ze sobą współgrać, a Czytelnik – dzięki takiemu obrotowi rzeczy – ma szansę posiąść nową, intrygującą wiedzę.

Tym razem oscyluje ona wokół historii Wolnego Miasta Gdańska i dóbr materialnych zamykanych w domach i sejfach bogaczy oraz biedy tych, co znalazłszy się po przeciwnej stronie nie mają nic, ale nade wszystko wokół afery „Cwi Migdal”, w której pierwsze skrzypce z dumą grali żydowscy alfonsi, w latach dwudziestych wysyłający do domów publicznych Buenos Aires i Rio wiele kobiet. W swej młodzieńczej naiwności wierzyły, iż uda im się poślubić bogatych Żydów i – wyrwawszy się ze szponów ściskającej je za szyje biedy – wieść szczęśliwe życie. Dlatego z ufnością wsiadały na statki czekające w gdańskim porcie, nieświadome, że oto postawiły pierwsze kroki na czarnej ścieżce, z której nie ma powrotu, wszak zamiast obiecanych bram raju, ścieżkę wieńczyły bramy piekieł.

Takież doświadczenia miała za sobą Elke Lechutko, wspomniana już siostra Gustawa Kukulki, dlatego „potrzebna była dogrywka” - tym bardziej - jeśli „zło przyciąga zło. Dobro było towarem mało popularnym”.

Warto więc wziąć pod rozwagę fakt, że emocje, uprzedzenia i instynkty, zawsze determinują postępowanie człowieka bez względu na czas i miejsce.

Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2022/01/recenzja-krzysztof-bochus-wachmistrz.html

Krzysztof Bochus jest autorem, po którego książki sięgam pewna, iż napisane zostały z poszanowaniem intelektu Czytelnika, jak i języka, dopełniającego wysoką jakość prezentowanych treści.

Historia przedstawiona na kartach „Wachmistrza. Dogrywki” przywodzi na myśl bagno, gdzie bohaterom przychodzi zanurzać się po same uszy, a niektórym nawet tonąć. Wszystkiemu winien Wielki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Miałam możliwość poznać tę historię już na etapie pierwszej redakcji, więc nie poddam jej tutaj gwiazdkowej ocenie.

Madziu, dziękuję za zaufanie i cierpliwe słuchanie uwag💚. Współpraca z Tobą zaowocowała ogromem wiary w sens tego, co robię i niezachwianą pewnością, że chcę to robić do końca świata i jeden dzień dłużej 😁 .

Życzę Ci, by Stanisław Adamiec przecierał szlaki do serc Czytelników równie wytrwale, jak szukał swojego syna i aby za przyczyną Twojej książki wzrastała w nich świadomość, że handel ludźmi jest złem w najczarniejszej postaci, któremu warto przeciwstawiać się na wszelkie możliwe sposoby także po to, by podróżując przez życie ku nadziei na lepsze jutro, każdorazowo dawać sobie szansę na odnajdywanie drogi do samego siebie... 🍀

Miałam możliwość poznać tę historię już na etapie pierwszej redakcji, więc nie poddam jej tutaj gwiazdkowej ocenie.

Madziu, dziękuję za zaufanie i cierpliwe słuchanie uwag💚. Współpraca z Tobą zaowocowała ogromem wiary w sens tego, co robię i niezachwianą pewnością, że chcę to robić do końca świata i jeden dzień dłużej 😁 .

Życzę Ci, by Stanisław Adamiec przecierał szlaki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Aldona Pydych na prawie stu dziewięćdziesięciu stronicach książeczki nakreśliła niebanalną historię pajacyka, towarzyszącego dzieciom w opolskim przedszkolu „Promyk”.

Autorka z właściwym pedagogowi wyczuciem, między wersami przeżywanych przez Filipka przygód, przemyciła na przykład informacje o wartościach takich jak rodzina i przyjaźń oraz o potrzebie dbania o higienę. Otwarła także – co uznać trzeba za ogromny plus – małego człowieka na nowoczesność świata książki w formie elektronicznej.

Owe treści podała językiem prostym, a zrazem odpowiednim dla czytelnika, któremu dopiero przychodzi odkrywać słowa pisane i poznawać ich barwy.
Całym sercem polecam najgoręcej!

Aldona Pydych na prawie stu dziewięćdziesięciu stronicach książeczki nakreśliła niebanalną historię pajacyka, towarzyszącego dzieciom w opolskim przedszkolu „Promyk”.

Autorka z właściwym pedagogowi wyczuciem, między wersami przeżywanych przez Filipka przygód, przemyciła na przykład informacje o wartościach takich jak rodzina i przyjaźń oraz o potrzebie dbania o higienę....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pisarka z niemałym rozmachem i z wykorzystaniem przystępnego w odbiorze języka, nakreśliła dwuwymiarowy, przedstawiany naprzemiennie obraz świata Barbary Walczak - kobiety nietuzinkowego sukcesu odniesionego na muzycznej niwie oraz tej, która z chwilą uprowadzenia małej Elżuni, z pełną świadomością pogrzebała dawne życie. Wyrzekła się go zaszywając w leśnej, bieszczadzkiej głuszy.

Kreatorka tej opowieści wykazała więc ponad wszelką wątpliwość, że na życiowej drodze – nawet tej usłanej pasmem wielkich sukcesów – bardzo łatwo upaść nadepnąwszy na zesłane przez los kłody, które wyrastają pod nogami jak grzyby po deszczu. Wielkie na tyle, że pozbawiają chęci podjęcia choćby próby dalszego utrzymywania się na egzystencjalnej powierzchni. O wiele prościej przecież topić smutki w morzu bezmiernej rozpaczy, zakrapianej obficie strugami łez i – dodatkowo – hektolitrami alkoholu stanowiącego "nieocenione lekarstwo".

Z tego zgubnego założenia wyszła Barbara, bez skrupułów zapędzając w otchłań rozpaczy nie tylko siebie, ale i męża Andrzeja, który - nie mogąc znieść na dłuższą metę zaistniałej sytuacji – odszedł do innej oraz matkę Halinę, która – w przeciwieństwie do zięcia – zawsze była dla córki oparciem.

Anna Stryjewska pokazała, że solidnych fundamentów, które winna stanowić rodzina, próżno więc szukać w wielkiej sławie i niemałych pieniądzach, bo "w życiu nic nie jest dane na zawsze", a "popularność to nie taka prosta sprawa". Bohaterce niniejszej książki przyszło tego najdotkliwiej doświadczyć, kiedy za bohaterkę uważać się nie mogła. Uciekła bowiem przed życiem stroniąc od ludzi i zaszywając się tam, gdzie znajdował się "ukryty na końcu świata zakątek", gwarantujący "anonimowe życie bez spojrzeń i komentarzy". Komfort ów zapewniała jej także sąsiadka, Zuza Kowalska, rozumiejąc, iż "to straszne nie mieć nikogo", bo trzy koty i dwa psy – nawet te najwierniejsze - nie będą w stanie należycie wypełnić rozdzierającej serce pustki… Dlatego autorka szukając antidotum dozwoliła Barbarze spotkać pewną dziewczynkę…

"Uśmiech odsłoni przed tobą siedem codziennych cudów świata
Tęczowym mostem zapłonie nad dniem co ulata
Marzeniom skrzydeł doda wspomnieniom urody
Pomoże strudzonemu pokonać przeszkody".

"Przyjaźń z Mają wysunęła się niepostrzeżenie na pierwszy plan i zaczęła mieć dla niej ogromne znaczenie". Jaki jest tego powód? Pisarka niespiesznie udzieliła odpowiedzi na kluczowe dla powieści pytanie, zwracając uwagę czytelnika na to, że "nie wolno nam obojętnie przechodzić obok krzywdzonej osoby (…) i to bez względu na to, kim jest i jaki zawód wykonuje". Postarała się przy tym dowieść, że osądzając kogoś po wyglądzie można bardzo łatwo się pomylić, tym bardziej, że silniejszy wygrywa tylko pozornie. Poznać smak prawdziwego sukcesu jest bowiem godzien tylko ten, kto wytrwale - mimo przeciwności - usiłuje "odnaleźć własną drogę". W tym konkretnym przypadku klucz do niej stanowi "zielony dom z drewna z brązowymi okiennicami".

Nie wahajmy się szukać go także my. Nie mówmy: "nie ma o czym opowiadać. Ot, życie jak każde inne", ponieważ właśnie ono "jest nieprzewidywalne". Pozwólmy więc życiu się zaskoczyć pewni zarazem tego, że "na wszystko przychodzi czas (…). Na przebaczenie i zrozumienie. Na ufność i zapomnienie. Tylko czas pokona wszystko, tylko czas, czas, czas…"

Cała opinia na stronie: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/09/recenzja-przedpremierowa-anna.html

Moją rozmowę przeprowadzoną z Anną Stryjewską można znaleźć tutaj: https://goralkaczyta.blogspot.com/2021/09/wywiad-przedpremierowy-anna-stryjewska.html

Pisarka z niemałym rozmachem i z wykorzystaniem przystępnego w odbiorze języka, nakreśliła dwuwymiarowy, przedstawiany naprzemiennie obraz świata Barbary Walczak - kobiety nietuzinkowego sukcesu odniesionego na muzycznej niwie oraz tej, która z chwilą uprowadzenia małej Elżuni, z pełną świadomością pogrzebała dawne życie. Wyrzekła się go zaszywając w leśnej, bieszczadzkiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jack Angel jawi się światu jako błyskotliwy prawnik oraz kochający mąż i opiekun otaczający skrzydłami żonę Grace jak również jej młodszą - zmagającą się z Zespołem Downa - siostrę Millie. Pozwala to odnieść wrażenie, że mamy tutaj do czynienia z obrazem rodziny, której wielu mogłoby zazdrościć. Nic bardziej mylnego!

B.A. Paris na kartach debiutanckiego thrillera psychologicznego dowodzi, że owa zazdrość nierzadko przysłania rzeczywisty obraz świata niemożliwego do dostrzeżenia za zamkniętymi drzwiami domu, ale ponad wszelką wątpliwość ukazującego mroczne przeobrażanie się z pozoru anielskich w krucze skrzydła bohatera spragnionego ludzkiego strachu jak powietrza, wszak „nic nie pozbawia nas sił równie skutecznie jak strach”.

Warto jednak za każdym razem podejmować próby ich odzyskania w imię wolności należnej – bez dwóch zdań – każdemu człowiekowi.

Jack Angel jawi się światu jako błyskotliwy prawnik oraz kochający mąż i opiekun otaczający skrzydłami żonę Grace jak również jej młodszą - zmagającą się z Zespołem Downa - siostrę Millie. Pozwala to odnieść wrażenie, że mamy tutaj do czynienia z obrazem rodziny, której wielu mogłoby zazdrościć. Nic bardziej mylnego!

B.A. Paris na kartach debiutanckiego thrillera...

więcej Pokaż mimo to