-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2023-08-15
2022-05-03
2022-03-13
Jestem autentycznie zirytowana i zawiedziona. Naczytałam się tyłu zachwytów nad tym komiksem, a jest on po prostu słaby. Początek był bardzo dobrym wprowadzeniem do poznania przeszłości i motywów postaci Batmana, że nie mogłam się oderwać. Potem wgłębianie się w ten bajzel Gotham, obserwując jak Bruce staje się Mrocznym Rycerzem, było ciekawym przeżyciem, bo nadal się tego uczył i zdarzało mu się popełniać błędy, a nie że robi parę kopnięć i po sprawie. Szczególnie podobała mi się scena w której wykrawiajac się, rozmawia z popiersiem ojca i łał, to był mrok którego oczekiwałam. W międzyczasie na scenę wkracza porucznik Gordon, który walczy z korupcją w policji, i pomimo paru fajnych scen, po prostu mi się to przejadło. A im dalej czytałam, tym było to męczące, aż w końcu za mało było Batmana w Batmanie, a zakończenie na dachu ni z tego ni z owego, tak po prostu. Kolejne rozczarowanie. Chociaż wątek z Cat Woman był niespodziewanie fajny i w sumie szkoda, że tak mało scenek.
Jestem autentycznie zirytowana i zawiedziona. Naczytałam się tyłu zachwytów nad tym komiksem, a jest on po prostu słaby. Początek był bardzo dobrym wprowadzeniem do poznania przeszłości i motywów postaci Batmana, że nie mogłam się oderwać. Potem wgłębianie się w ten bajzel Gotham, obserwując jak Bruce staje się Mrocznym Rycerzem, było ciekawym przeżyciem, bo nadal się tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-06
2022-02-28
To mój pierwszy przeczytany komiks o Batmanie i mimo początkowego sceptycyzmu, było to bardzo udane spotkanie . Fabuła przypadła mi do gustu, była mroczna i spójna oraz ciekawie i w zupełnie inny sposób przedstawiała relacja Jokera z Batmanem. Wątpliwości i rozważania Bruce'a nad sensem tego konfliktu, było dla mnie powiewem świeżości w mojej znajomości ich historii, a nie tylko skakaniem sobie do gardeł jak na filmach, bo jeden zrobił to, a drugiemu to nie na rączkę. Podobał mi się również pomysł na pokazanie przeszłości Jokera w konfrontacji z teraźniejszością. W końcu historia w której nie tylko kąpiel w trujących chemikaliach, a inne tragiczne wydarzenia w jego życiu, sprawiły że zatracił się w szaleństwie. Wisienką na torcie był wielki finał, konfrontacja Jokera z Batmanem i było to bardzo poruszające widowisko. Warto również wspomnieć o pięknych ilustracjach, bo to naprawdę dobra robota.
To mój pierwszy przeczytany komiks o Batmanie i mimo początkowego sceptycyzmu, było to bardzo udane spotkanie . Fabuła przypadła mi do gustu, była mroczna i spójna oraz ciekawie i w zupełnie inny sposób przedstawiała relacja Jokera z Batmanem. Wątpliwości i rozważania Bruce'a nad sensem tego konfliktu, było dla mnie powiewem świeżości w mojej znajomości ich historii, a nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-06
,,Arcymag" to już ostatni tom przygód praktykantki magii papieru, Ceony Twill przed którą staje wyzwanie zdania końcowego egzaminu na Składacza. Wszystko wydaje się w jej życiu w końcu układać. Miłość między nią a Emery'm kwitnie w najlepsze, a dziewczyna potajemnie zgłębia wiedzę na temat innych praktyk magicznych. Jednak na horyzoncie zbierają się czarne chmury, zwiastując kolejne kłopoty. Ceony będzie musiała stawić czoła swoim wewnętrznym demonom, żeby raz na zawsze rozliczyć się z przeszłością.
Ten tom był po prostu cudowny. Pomimo swojej prostoty, a czasem nawet przewidywalności, czytało mi się go niezmiernie dobrze. Był mega wciągający, a momentami miał wręcz mroczny klimat, czym trafił prosto do mojego serca. Poza tym w tej części autorka przeszła samą siebie, rozszerzając perspektywę czytelnika na poznanie innych profesji magicznych w bardzo kreatywny i błyskotliwy sposób. Fajnie było obserwować jak Ceony studiowała inne magiczne rzemiosła, żeby sprytnie ułatwiać sobie życie i kopać tyłki zwyrolom. Dziewczyna nie owijała w bawełnę i brała sprawy we własne ręce-i właśnie takie waleczne bohaterki lubię najbardziej. I oczywiście muszę wspomnieć o jej związku z Emery'm, nad którym się dalej rozpływam. Oni są razem tacy kochani! Na każdą wzmianę na temat ich codzienności, czy liścikach to siedziałam i cieszyłam michę. Istna słodycz. I jeszcze to zakończenie, które mnie zmiotło, bo było urocze, ale zdecydowanie za krótke.
Żałuję, że już koniec historii, ponieważ bardzo polubiłam ten świat i zżyłam się z bohaterami. Nie mogę się doczekać premiery 4 tomu, żeby chociaż wrócić do tej magicznej Anglii, i nowych przygód z nową bohaterką.
,,Arcymag" to już ostatni tom przygód praktykantki magii papieru, Ceony Twill przed którą staje wyzwanie zdania końcowego egzaminu na Składacza. Wszystko wydaje się w jej życiu w końcu układać. Miłość między nią a Emery'm kwitnie w najlepsze, a dziewczyna potajemnie zgłębia wiedzę na temat innych praktyk magicznych. Jednak na horyzoncie zbierają się czarne chmury,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-20
,,Nasz system jest tak zorganizowany, że ten człowiek może zabijać tyle razy, ile zapragnie. I będzie zabijał, my natomiast wciąż będziemy aresztować nie tych ludzi , niewinnych, ludzi, których nie lubimy, którzy się nam nie podobają, a on ciągle będzie zabijał."
Świetny i nietuzinkowy kryminał, okraszony brutalną rzeczywistością lat 50-tych, obnażający absurdalność radzieckiego systemu, gdzie pod płaszczykiem partyjnym, szerzyło się bezprawie, a ludzi trzymano w garści przy pomocy terroru i strachu. Okrutne morderstwa dzieci przeplatające się z obrazem życia społecznego, wręcz dobitnie pokazywały tą paranoiczną bańkę propagandy wykreowaną przez stalinowską władzę.
Fabuła tej książki, to naprawdę coś niesamowitego. Powoli stopniowane napięcie oraz budowanie fałszywego poczucia bezpieczeństwa, momentami przyprawiało mnie o zawrót głowy. Podobało mi się, że zamiast skupić się na wątku kryminalnym, autor na początku wprowadza czytelnika w ten dziwny świat, odsłaniając przed nim różne sfery życia związane z wpływem dyktatury na społeczeństwo-od biedoty do wysoko postawionych. Byłam tym poruszona i niekiedy rozbita, ponieważ czasami niedowierzałam temu, co czytałam. Ten abstrakcyjny świat, był kiedyś rzeczywisty, gdzie na porządku dziennym trzeba było oglądać się za siebie, bo człowiek człowiekowi wilkiem i nawet głupia pierdoła mogła oznaczać czyjąś śmierć. Opisy samych tych zdarzeń sprawiały, że aż miałam ciary na plecach.
Równie dobrym wątkiem była przemiana głównego bohatera, który z wyżyn władzy spada na samo dno i musi zmierzyć się z trudami nowego życia, jako nic nieznaczący szary obywatel. Dość ciekawy proces odnajdywania w sobie resztek człowieczeństwa ponad to, co od dziecka mu wpajano na temat wyższości partii nad wszystkim innym. Do tego dochodzi jeszcze prowadzone przez niego śledztwo, które mozolnie się rozkręcało, ale jak już nabrało dynamizmu, to nie byłam w stanie się oderwać. Analizowanie faktów i szukanie poszlak trochę jak "po okruszkach chleba", poznając również motywy i działania z perspektywy zabójcy, to prawdziwa literacka uczta. Genialna intryga, powoli łącząca wszystkie poboczne wątki w sprytny sposób, ale której finał niestety trochę mnie rozczarował, bo liczyłam na to, że wszyscy bohaterowie zginą, żeby właśnie autor pokazał, że pomimo wysiłków jakich podjął się bohater w imię sprawiedliwości, działania jednostki i tak nie miały znaczenia w obliczu okrutnego systemu władzy.
,,Nasz system jest tak zorganizowany, że ten człowiek może zabijać tyle razy, ile zapragnie. I będzie zabijał, my natomiast wciąż będziemy aresztować nie tych ludzi , niewinnych, ludzi, których nie lubimy, którzy się nam nie podobają, a on ciągle będzie zabijał."
Świetny i nietuzinkowy kryminał, okraszony brutalną rzeczywistością lat 50-tych, obnażający absurdalność...
2021-07-20
2021-07-01
2021-06-15
XVIII wiek, Francja. Pewna dziewczyna z wioski imieniem Addie LaRue, zawiera umowę w lesie z nocnym bóstwem. Pragnie wolności, bez przynależności do nikogo, by w pełni móc doświadczyć życia bez ograniczeń, szukając przy tym ucieczki od zaaranżowanego małżeństwa z mężczyzną, którego nie kocha. W zamian za to, obiecuje ofiarę ze swojej duszy. Jednak to życzenie obraca się przeciwko niej, ponieważ owszem dostaje nieśmiertelność, ale naznaczoną samotnym życiem, skazana na zapomnienie, stając się niewidzialnym duchem pośród innych ludzi.
Byłam bardzo podekscytowana, kiedy wkraczałam w ten świat, zauroczona pięknym językiem oraz historycznym krajobrazem społecznym i kulturowym. Wprowadzona na początku narracja z dwóch sfer czasowych, gdzie mogłam śledzić początki bohaterki, jak i jej współczesne życie, było niezwykle ciekawe i rozbudzało wewnętrzną ochotę na więcej. W życiu Addie działo się jednocześnie dużo i mało, bo przeważnie były to rozpaczliwe próby kradzieży jedzenia/ubrania, oszustwa oraz poszukiwanie bliskości innych ludzi chociaż na jedną noc (dopóki nie zamkną oczu, bo wtedy ją zapominają). Nawet momentami aż serce mi się krajało nad jej marnym losem, ale potem zaczęło mnie to wszystko nużyć. Bo ileż można czytać o tym samym? To było dobre na początku, kiedy bohaterka zostaje zmuszona, żeby wpasować się w nowe realia, kiedy uczy się kraść, poznajemy jej odczucia itd., ale nie co 50 stron to samo, bo musi to i tamto. Jeszcze jakby to było powiązane z jakimś ważnym wydarzeniem, którego była uczestniczką, ale były to bardziej refleksje i użalania się nad sobą. Odkładałam przez to książkę parę razy, bo po prostu nie chciało mi się czytać tej monotonii.
Nie wspominając do tego jakże irytującą koncepcję, bycia Addie muzą dla każdego dosłownie artysty. Rozumiem, że to miała być próba uwiecznienia w sztuce swojego istnienia i że mogło to się zdarzyć parę razy na przestrzeni wieków, ale jakoś mi się nie chce wierzyć, że przez 300 lat była aż taką inspiracją dla wszystkich których spotkała, jakby była niewiadomo kim, a nie dziewczyną z wioski. Bo miała siedem piegów na twarzy, przypominające konstelację gwiazd? Trochę mnie to nie przekonywało.
Interesującymi przerywnikami w mijających latach Addie, były za to spotkania z bóstwem o imieniu Luc, który próbuje skłonić ją do poddania się, żeby umowa mogła się dopełnić, a on otrzyma wtedy swoją zapłatę. Autorka kreuje jego postać, jako prastarą, kapryśną i niezwykle okrutną, która nie ułatwia życia dziewczynie, podrzucając jej co rusz kłody pod nogi, co jest dla niej swoistą torturą. Jest bliska załamania i zmęczona, ale mimo to odmawia mu za każdym razem, walcząc o życie, jakiego pragnęła. I to był świetny wątek, którego wyczekiwałam wraz z rozwijającą się fabułą. Te sprzeczki, walka między nimi były niezwykle ekscytujące. Jednak tu znowu następuje zgrzyt, ponieważ pojawia się najdziwniejsza rzecz w tej książce, jaki jest epizodyczny wątek miłosny... Między Addie i Luc'iem...Między ofiarą, a potworem... Dlaczego, po co. Nie rozumiem tego. Mają dobrze napisaną chemię, ale żeby to poszło w takim kierunku? On nieraz wyrządzał jej krzywde, a ona wpadła mu w ramiona z samotności? Co to jakiś syndrom sztocholmski, czy co... Byłam zdezorientowana i rozczarowana, jak czytałam te sceny. Trochę zakończenie mi to wynagrodziło, ale tak czy siak, to było niesmaczne.
Już wolałam relację Addie z drugim głównym bohaterem, Henry'm który jest pierwszym człowiekiem, który zapamiętał ją od 300 lat. I to jest piękne uczucie, jakie się między nimi rozwija. Spotyka się dwoje ludzi, złamanych przez los, którzy zagubieni szukają własnej drogi, aż w końcu odnajdują siebie nawzajem. Ich życie jest pełne trudów i zakrętów, ale mimo wszystko starają się przy sobie trwać. Gdzieś tam wiedziałam, że to nie potrwa długo, ale nie spodziewałam się aż takiego ciosu na sam koniec. To kolejny dowód na okrucieństwo Luc'a, kolejna paskudna gierka na złamanie Addie i przez to nie cierpię go za to jeszcze bardziej. Dlatego zakończenie książki sprawiło mi niemałą satysfakcję.
Czy jestem rozczarowana? Nie, bo historia była niezwykle ciekawa, i w pewnym sensie piękna. Dobrze się przy niej bawiłam, chociaż mogłabyć trochę krótsza. Mimo wszystko polecam.
XVIII wiek, Francja. Pewna dziewczyna z wioski imieniem Addie LaRue, zawiera umowę w lesie z nocnym bóstwem. Pragnie wolności, bez przynależności do nikogo, by w pełni móc doświadczyć życia bez ograniczeń, szukając przy tym ucieczki od zaaranżowanego małżeństwa z mężczyzną, którego nie kocha. W zamian za to, obiecuje ofiarę ze swojej duszy. Jednak to życzenie obraca się...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-19
,,Front burzowy" to odmóżdżacz, którego potrzebowałam i który sprawił, że zatęskniłam za bardziej wymagającymi książkami.
Okładka tej książki w zestawieniu z opisem była dla mnie trochę myląca, bo po przeczytaniu notki na odwrocie, pomyślałam sobie, że główny bohater to będzie taki trochę John Constantine-łowca w pełnej krasie, w swoim zawiadackim płaszczu i z zabawkami za pazuchą, co trochę sugerowały mi nawet pierwsze rozdziały. Tymczasem jak pomyślę sobie, jak nasz dziwaczny narrator Harry Dresden, będący magiem do wynajęcia, któremu potrafi przeszkadzać w walce z demonem szampon szczypiący go w oczy, ponieważ nie zdążył domyć włosów i powala go byle śmiertelnik z kijem bejsbolowym w ciemnej alejce... To po prostu nie mogę ze śmiechu. Serio, to jest tak absurdalne, że aż komiczne. Poza tym facet niby uważa się za takiego eksperta w sprawach paranormalnych i ciągle powtarza o swoim doświadczeniu, a zachowuje się jak fajtłapa, jeśli chodzi chociażby o zapamiętanie przepisu na eliksir.
Trochę szkoda, bo klimat tego drugiego świata był naprawdę ciekawy. Fantastyczne istoty, czy rytuały magiczne robiły wrażenie, ale to za mało żebym została z tą serią na dłużej. Śledztwo głównego bohatera też wyglądało obiecująco, ale więcej było w tym chaosu niż logicznego myślenia. O tyle dobrze, że książkę czytało się błyskawicznie, ale niestety nie była ona zbyt angażującą lekturą. Dla mnie taka trochę słabizna.
,,Front burzowy" to odmóżdżacz, którego potrzebowałam i który sprawił, że zatęskniłam za bardziej wymagającymi książkami.
Okładka tej książki w zestawieniu z opisem była dla mnie trochę myląca, bo po przeczytaniu notki na odwrocie, pomyślałam sobie, że główny bohater to będzie taki trochę John Constantine-łowca w pełnej krasie, w swoim zawiadackim płaszczu i z zabawkami za...
2021-05-01
2021-04-18
2021-03-01
,,Lek na śmierć" to była zaskakująco dobra książka, niezwykle klimatyczna i smutna zarazem oraz o ironio, oddająca atmosferę obecnej sytuacji na świecie, w której wirus wybija ludzką populację, siejąc strach i wzajemną nienawiść. Miałam pewne obawy, sięgając po ten tom, pamiętając tę huśtawkę fabularną, zaliczającą wzloty i upadki na przestrzeni dwóch poprzednich części. Jednak po przeczytaniu, musiałam przyznać, że to naprawdę bardzo dobre zakończenie serii, które dało mi dużo satysfakcji, pomimo swojego okrucieństwa, ale i realizmu. Było jak najbardziej naturalnym rozwiązaniem tego całego fanatyzmu i najgorszych możliwych decyzji, podjętych przez ludzi z władzy, w walce ze śmiercionośną chorobą i które ostatecznie obróciło się przeciwko nim. Nie ukrywam, że zrobiło to na mnie wrażenie, bo nie takiego końca się spodziewałam.
Podobało mi się również to, jak autor przedstawił funkcjonanie społeczeństwa w tzw. bezpiecznej strefie bez wirusa, która usilnie próbowała uchodzić za mityczną arkę Noego, a w rzeczywistości okazała się być kupą spróchniałego drewna gnijącą od środka, co możemy wraz z Thomasem i innymi bohaterami obserwować przy zagłębianiu się w to środowisko. W ogóle decyzje głównego bohatera bardzo mnie zaskakiwały w tym tomie, wydawały się bardziej dojrzałe i przemyślane, zwłaszcza w kwestii wątku z odzyskiwaniem pamięci. Z jednej strony troszkę szkoda, że nie poznaliśmy więcej wydarzeń z jego przeszłości, ale jeśli trzeba skupić się na przyszłości, to resztę trzeba zostawić za sobą. Moim zdaniem to była dobra decyzja. Zaś jeśli chodzi o losy pozostałych bohaterów, to w większości było mi obojętne jak skończą. Po prostu w książce nastawionej na akcje, ja jako czytelnik nie miałam okazji bardziej związać się z nimi emocjonalnie. Szczególnie w związku ze śmiercią, która miała najbardziej zaboleć, ale to tylko dlatego, że o niej wiedziałam. Chociaż i tak było mi go szkoda, a zwłaszcza jaki wpływ miało to na jego przyjaciół. Z żalem patrzyłam, jak powoli tracił rozum i człowieczeństwo. Po Thomasie, lubiłam go chyba najbardziej ze wszystkich postaci. Na dodatek w tym tomie zapałałam sympatią do Brendy, a do Teresy nadal nie.
Podsumowując, to była ciekawa przygoda w tym dystopijnym świecie i pomimo tych swoich częstych spadków, to naprawdę świetna trylogia. Fajnie się przy niej bawiłam i napewno będę dobrze ją wspominać.
,,Lek na śmierć" to była zaskakująco dobra książka, niezwykle klimatyczna i smutna zarazem oraz o ironio, oddająca atmosferę obecnej sytuacji na świecie, w której wirus wybija ludzką populację, siejąc strach i wzajemną nienawiść. Miałam pewne obawy, sięgając po ten tom, pamiętając tę huśtawkę fabularną, zaliczającą wzloty i upadki na przestrzeni dwóch poprzednich części....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-14
Ze scenerii Labiryntu i krwiożerczych potworów, nasza grupa chłopców, z Thomasem (głównym bohaterem) zostaje rzucona do następnego etapu rozgrywki. Będą ponownie wystawiani na kolejną morderczą próbę, tym razem na terenach najbardziej spalonej przez słońce części świata, zwanej Pogorzeliskiem. Pozostawieni sami sobie, bez żadnych zasad i wskazówek, mają określony czas na zaliczenie kolejnego rządowego testu, a na szali ponownie znajduje się ich życie. Muszą przetrwać za wszelką cenę, jeśli chcą być w końcu wolni.
W tym tomie, mieliśmy okazję poznać nieco więcej historii tego projektu badawczego, co było zaskakujące szczególnie pod koniec i tylko podsyciło moją ciekawość na więcej w tym temacie. Jednak pomimo, że czytało mi się to niezwykle przyjemnie i szybko, to przez większość czasu miałam mętlik w głowie, czasem nie ogarniając, co się dzieje w związku z tym wszystkim. Z jednej strony to był dobry zabieg zastosowany przez autora, bo mogłam się utożsamić z bohaterami, razem ślepo błądząc we mgle i szukając odpowiedzi, ale czasem były chwile kiedy mnie to już po prostu irytowało. Bywały również momenty, w których serce przyspieszało z adrenaliny i ekscytacji, kiedy bohaterowie byli zmuszeni skonfrontować się z nową rzeczywistością, prowadząc nierówną walkę z nieobliczalnymi siłami natury, a przede wszystkim mierząc się z konsenkwencjami zniszczonego rozbłyskami słonecznymi pozostałościami świata, którego prawie nie pamiętali. To było coś epickiego! Czułam się jakbym oglądała postapokaliptyczne kino akcji!
Moją największą bolączką w tym wszystkim była Teresa i Brenda. O ile ta pierwsza w poprzednim tomie była mi obojętna, to teraz bardzo mnie wkurzała tym swoim jestestwem, a z kolei ta druga to dla mnie jakieś nieporozumienie. Nie rozumiem sympatii naszego narratora do tej dziewczyny, naprawdę. Albo jest tylko dziwna albo serio ma nierówno pod kopułą. Poza tym, próba jakiegoś wątku romantycznego z nią, była dla mnie absurdalna, rozumiem jeszcze z Teresą bo z nią Thomas ma coś wspólnego, ale ta tutaj? Mój mózg tego nie ogarnia.
Poza tym trochę zabrakło mi tej mrocznej atmosfery z poprzedniego tomu oraz poczucia więzi między chłopakami. Czasem wszystko zbyt szybko się działo (czasami na granicy absurdu), przez co czułam się tak, jakbym po prostu przeleciała przez książkę od początku do końca i nic z tego nie wyniosła. Fajne, że była przy tym dynamiczna akcja, ale reszta powieści na tym traciła.
Mimo wszystko, cieszę się, że udało mi się wrócić do tej serii, po tak długiej przerwie. Mam nadzieję, że kolejny tom będzie lepszy.
Ze scenerii Labiryntu i krwiożerczych potworów, nasza grupa chłopców, z Thomasem (głównym bohaterem) zostaje rzucona do następnego etapu rozgrywki. Będą ponownie wystawiani na kolejną morderczą próbę, tym razem na terenach najbardziej spalonej przez słońce części świata, zwanej Pogorzeliskiem. Pozostawieni sami sobie, bez żadnych zasad i wskazówek, mają określony czas na...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-10
,,Instytut" Stephena Kinga zwabił mnie do siebie obietnicą przeżycia niezapomnianej historii z dreszczykiem, dziejącej się w zamkniętej placówce dla wyjątkowych dzieci. Porywane z własnych domów pod osłoną nocy, dla wykorzystania ich niezwykłych umiejętności, z jakimi się urodzili, żeby (jak im powiedziano) służyć narodowi. W powieści poznajemy m.in. Luke'a, Kalishę i Avery'ego, którzy muszą mierzyć się z tym bezdusznym systemem, nie znającym litości nawet dla dzieci. W świecie, gdzie w oczach tych "ważnych" są bardziej towarem deficytowym, niż ludźmi.
I łał, to było zdecydowanie najlepsze czytelnicze rozpoczęcie roku od lat. ,,Instytut" Stephena Kinga wbił mnie w fotel, pochłaniając bez pamięci, przy czym kilkukrotnie przyprawiając o palpilacje serca, kiedy intensywność akcji wykraczała poza skalę. Nie potrafiłam się od niej oderwać i czytałam całymi wolnymi dniami, a w pracy nie mogłam przestać myśleć o tym, co się wydarzy w kolejnym rozdziale. Poza tym książka tak bardzo zaangażowała mnie emocjonalnie, że dosłownie rzucałam nią po łożku z nienawiści do dorosłych bohaterów, wysyłając ich wszystkich do diabła; albo było mi po prostu niewyobrażalnie smutno, z powodu losu tych porwanych dzieciaków, a ich bezsilność i depresja wpływały negatywnie na mój nastrój. Z drugiej strony sposób prowadzenia narracji przez nastolatka, przypomniał mi jak to było mieć znowu 12 lat i dusić się pierwszym papierosem, starając się przy tym zaimponować znajomym wulgarnymi odzywkami, co było dosyć nostalgiczne i pomocne w zrozumieniu ich zachowania w tej nienormalnej sytuacji, gdzie poszukiwali swojej namiastki normalności. Jednak najbardziej z tego wszystkiego podobała mi się więź, jaka wytworzyła się między dzieciakami, to jak starali się wspierać siebie nawzajem i jak ci starsi musieli stać się ostoją dla tych młodszych, chociaż sami ledwo odrośli od ziemii. To było piękne napisane, zwłaszcza w zestawieniu z burtalnością, z jaką musieli walczyć. Tutaj wszystko było takie rzeczywiste, ludzkie bolączki i ta brzydota życia, i przy tym zagłębianie się w poplątaną psychikę bohaterów. King po raz kolejny udowodnił, że jest mistrzem w tym, co robi.
,,Instytut" zdecydowanie trafia na moją listę ulubieńców powieści od króla horroru. Poza tym apeluję, żeby ktoś zrobił na podstawie tej książki serial, ponieważ to idealny scenariusz do realizacji na srebrnym ekranie. I chciałabym również bluzę ze złotym napisem AVISZON, ponieważ kocham tego małego dzieciaka.
,,Instytut" Stephena Kinga zwabił mnie do siebie obietnicą przeżycia niezapomnianej historii z dreszczykiem, dziejącej się w zamkniętej placówce dla wyjątkowych dzieci. Porywane z własnych domów pod osłoną nocy, dla wykorzystania ich niezwykłych umiejętności, z jakimi się urodzili, żeby (jak im powiedziano) służyć narodowi. W powieści poznajemy m.in. Luke'a, Kalishę i...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-26
2020-12-12
,,We wszystkich paranormalnych książkach, które przeczytałam i zrecenzowałam, nikt nie świecił w ten sposób. Niektórzy błyszczeli w słońcu. Inni mieli świetliste skrzydła. Ale nikt nie był cholernym, gigantycznym słońcem".
,,Obsydian" Jennifer L. Armentrout to chyba moje największe miłe zaskoczenie tego roku. Powieść należy do sekcji Paranormal Romance, a ja z reguły nie przepadam za romansami, bo dla mnie są nudne i tandetne, ale ze względu na moją małą słabość do przybyszów z innej planety, postanowiłam dać jej szansę. I skończyło się na tym, że się zakochałam w tej książce.
Nie da się ukryć, że bazuje ona na schematach typowych dla tego gatunku, co jest czasem bardziej lub mniej widoczne, zwłaszcza w relacji głównych bohaterów na początku, ale za to wątek paranormalny od razu skradł moje serce. Najpierw urzekł mnie sam pomysł, na przedstawienie obcych jako postaci, składających się z światła, co było wręcz majestatyczne i niemalże przepełnione boskością, niczym ze starych mitów i legend. Byłam zachwycona ich historią i wielkimi mocami, (które jak się okazało nie mają niewyczerpalnych źródeł energii, co w końcu brzmiało wiarygodnie na tle innych książek tego typu), ale chyba jeszcze bardziej spodobał mi się realizm ich życia na Ziemii. Bo co im po tych niezwykłych umiejętnościach, skoro tak naprawdę muszą się ukrywać i być podporządkowani tajnej organizacji, która tak naprawdę za nich decyduje o wszystkim?
Relacja love/hate między głównymi bohaterami, Katy i Daemon'em jest świetnie napisana. Ta chemia między nimi jest mega intensywna i dynamiczna, pełna pożądania i wzajemnego dogryzania sobie nawzajem. W końcu kto się czubi ten się lubi. Ale to by nie zagrało, gdyby bohaterowie nie byliby tak dobrze wykreowani. Katy bardzo polubiłam za jej prawdziwość i za to, że nie była tylko papierową postacią, ale bohaterką z krwi i kości. Kiedy Daemon pokazał jej kim jest naprawdę, ona nie będąc typową Bellą Swan, była automatycznie przerażona i fiksowała jeszcze przez długi czas, zanim zaakceptowała prawdę. Bo kto normalny by się nie bał, kiedy miałby do czynienia z czymś tak nierealnym? Albo kiedy na samym końcu, myślałam sobie, że pewnie będą razem, bo tak zawsze jest w takich książkach, to ona wyskakuje z tekstem: ,,Przez miesiące zachowywałeś się wobec mnie jak dupek. Nie możesz jednego dnia stwierdzić, że mnie lubisz, a ja o wszystkim zapomnę." A mi szczęka po prostu opadła, bo pomimo tego jak ją bardzo do niego ciągnęło, to ona nie będąc głupią lalą pamiętała, jak ją traktował i dała jasno do zrozumienia, że tak łatwo nie wybaczy. Ja byłam w szoku, bo się tego nie spodziwałam. Fakt, Daemon był dupkiem, który często traktował ją jak śmiecia, tym samym ją odtrącając, bo wiadomo żeby ją chronić przed tymi złymi i jestem naprawdę pod wrażeniem, że w tym wypadku ładna buzia nic nie zdziałała. Nie to co u wampirów. Zapowiada się ciekawy sequel.
Tak trochę nawiązuję w mojej opinii do ,,Zmierzchu", bo w książce było tego pełno i to w pełni zamierzone, ale z taką fajną dozą humoru, że nie mogłam się trochę nie ponabijać razem z autorką.
,,We wszystkich paranormalnych książkach, które przeczytałam i zrecenzowałam, nikt nie świecił w ten sposób. Niektórzy błyszczeli w słońcu. Inni mieli świetliste skrzydła. Ale nikt nie był cholernym, gigantycznym słońcem".
,,Obsydian" Jennifer L. Armentrout to chyba moje największe miłe zaskoczenie tego roku. Powieść należy do sekcji Paranormal Romance, a ja z reguły nie...
2020-11-29
Mam bardzo mieszane uczucia względem tej książki, i teraz już sama nie wiem, co mam o niej myśleć. W niektórych momentach niby mi się podobała i była przyjemna w odbiorze, ale czytałam ją ponad miesiąc, co było bardzo męczące i pomimo ciekawego głównego wątku, to jakoś nie mogłam się w nią wkręcić.
Pamiętam, że na początku byłam zachwycona, że mogę kontynuuować swoją przygodę z osobliwą postacią byłego prokuratora Gerarda Edlinga, któremu tym razem przydzielono kolejną dziwną sprawę, powiązaną tym razem z jego przeszłością w czasach PRL-u. Wtedy będąc asesorem w prokuraturze, ścigał tajemniczego Iluzjonistę, który w bardzo specyficzny sposób zabijał swoje ofiary, przygotowując im najpierw odpowiednią inscenizację na kształt spektaklu, a potem w dramatyczny sposób zakańczał ich życie. Mój poziom ekscytacji tylko wzrastał, kiedy okazało się, że to dopiero początek historii, która w czasach teraźniejszych zaczyna zataczać krawe koło, kiedy pojawiają się ofiary z wypalonym znakiem zapytania na ciele, dokładnie takim samym, jakim naznaczał swoje ofiary morderca właśnie w latach osiemdziesiątych.
Byłam mega podekscytowana tym pomysłem na fabułę i miałam wysokie oczekiwania po świetnym pierwszym tomie, jednak koniec końców... jestem bardzo zawiedziona. Cała ta zagadka kryminalna bardzo mi się podobała-wręcz pochłaniałam rozdziały, które zawierały w sobie tajemnicze morderstwa i to, jak zabójca pogrywał sobie z prokuraturą, ale to wszystko. Poza tym, to tragedia. Miałam tak bardzo dość wątku romantycznego, który składał się na prawie połowę książki, że czasem po prostu przerzucałam kartki z irytacji. Fajne za to było to, jak autor wykreował klimat PRL-u, pomimo tego że nie urodziłam się w tamtych czasach, tylko znałam je z opowieści rodziców, to dobrze się odnalazłam w tej części książki i nawet bohaterowie bardziej przypadli mi do gustu niż w tej teraźniejszej części historii, zwłaszcza postać Karbowskiego i jego poczucie humoru. Za to tamten młody Gerard to jakaś masakra. Ja rozumiem, że to miało pokazać jaką drogę musiał przejść, żeby stać się tym, kim jest obecnie, no ale błagam! Dla mnie był po prostu nijaki. Mogłabym go określić tylko jednym wulgarnym słowem, jakim jest "ruchacz" i tyle. Jak nie akcja w terenie, to na materacu. Żenada.
Jednak dopiero końcówka książki przelała czarę goryczy. Co za zmarnowany potencjał świetnej zagadki kryminalnej... Ja się pytam, co to ma być za zakończenie i sposób odkrycia tożsamości Iluzjonisty w czasie teraźniejszym w tej historii?! Nie czepiam się tego finału w PRL-u, bo akurat był ciekawy, no ale to... Serio, totalny plot twist z dupy. Ja po przeczytaniu tego, po prostu nie dowierzałam.
Podsumowując, syndrom kiepskiego drugiego tomu dalej aktualny.
Mam bardzo mieszane uczucia względem tej książki, i teraz już sama nie wiem, co mam o niej myśleć. W niektórych momentach niby mi się podobała i była przyjemna w odbiorze, ale czytałam ją ponad miesiąc, co było bardzo męczące i pomimo ciekawego głównego wątku, to jakoś nie mogłam się w nią wkręcić.
Pamiętam, że na początku byłam zachwycona, że mogę kontynuuować swoją...
2020-10-18
7,5/10⭐
,,Szklany mag" to już druga część popularnej trylogii Charlie N. Holmberg i jak w przypadku pierwszego tomu, ten również pochłonęłam w niecałe dwa dni. Po raz kolejny przyjemna w odbiorze narracja, sprawiła, że przez tę powieść po prostu płynęłam, a zwroty akcji nie pozwalały mi się od niej oderwać. Lubię, jak autorka nie owija w bawełnę, tylko od razu bez mentalnego przygotowania, rzuca czytelnika w wir akcji, przez co momentami siedziałam jak na szpilkach, podekscytowana i cała w niepewności, co się zaraz wydarzy. A bo tutaj bohaterowie przed kimś uciekają, albo są tak blisko siebie, że przebieram nóżkami i czekam na moment pocałunku... Normalnie emocjonalny rollercoster!
Pomimo tego, że jest to już drugi tom, to dalej nie mogę się nadziwić, że książka pomimo tak małej objętości, potrafi wywołać tyle emocji i to czasami tak sprzecznych, że po jej skończeniu nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. W trakcie czytania jednocześnie rozpływałam się nad tym jak uroczy są główni bohaterowie, Ceony i Emery, kiedy próbują odnaleźć drogę do własnych serc, a z drugiej strony bum akcja za akcją. Nie żebym narzekała, bo ten tom był bardzo brutalny i skupiony na walce na śmierć i życie, ku uciesze mojej mrocznej duszyczki, ale również zaspokoił moją ciekawość przez bliższe poznania innych magicznych profesji, jaką chociażby pałają się magowie szkła, czy metalu, a nie tylko tą związaną z użyciem papieru, który studiuje Ceony.
Jednak pomimo tych wszystkich plusów, ten tom podobał mi się mniej niż pierwszy, ponieważ zabrakło mi tu tego unikalnego baśniowego klimatu z poprzedniej części, na który nastawiłam się od samego początku, przez co byłam lekko rozczarowana. Poza tym, kiedy już skończyłam czytać, nie było tego efektu "wow", jak poprzednio, nawet przy tej świetnej końcówce, zapowiadającej jeszcze ciekawszą akcję w trzecim tomie. Trochę też zabrakło mi tych pogłębionych relacji między bohaterami, chociaż rozumiem, że to wynikało z dynamicznej akcji, w której ich życie było zagrożone. Tak, czy siak pozostaje mi czekać na kolejną część, która może wynagrodzi mi te małe minusy.
7,5/10⭐
,,Szklany mag" to już druga część popularnej trylogii Charlie N. Holmberg i jak w przypadku pierwszego tomu, ten również pochłonęłam w niecałe dwa dni. Po raz kolejny przyjemna w odbiorze narracja, sprawiła, że przez tę powieść po prostu płynęłam, a zwroty akcji nie pozwalały mi się od niej oderwać. Lubię, jak autorka nie owija w bawełnę, tylko od razu bez...
Jakoś nie umiem zacząć tej recenzji inaczej, niż od napisania że ,,Szpital kosmiczny" to super wciągająca historia. Momentami przypominało to kosmiczną wersję "Doktora House'a", co rozdział pojawiał się kolejny nietypowy przypadek i błyskotliwa droga do odkrycia jego wyleczenia. Bardzo podobało mi się, w jaki sposób lekarze przygotowywali się do takiego procesu. Nie musieli zapamiętać danych na temat danej rasy, tylko w razie potrzeby szli do specjalnego pokoju i wgrywali sobie informacje do mózgu na jej temat. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, bo do tej pory nie spotkałam się z czymś takim w książkach. Na dodatek pacjenci nie byle jacy, najbardziej osobliwe z osobliwych form życia, a autor wymyślił ich tak dużo na taką skalę, że nie mieściło mi się to w głowie. Najfajniejsze były integracje między tymi dziwacznymi postaciami z ludzkim doktorem, przy których niejednokrotnie można było się uśmiechnąć. Trochę obawiałam się, że nie przyswoję tego wszystkiego, ale na szczęście w każdym rozdziale było małe przypomnienie, co oznaczają dane symbole, żeby taki laik powieści s-f jak ja, to ogarnął.
Przyznaję, że pomimo mojego zachwytu, bywały momenty w których te wszystkie procedury medyczne były zbyt nużące, a ludzcy bohaterowie mnie niezwykle irytowali, ale koniec końców podobała mi się podróż w tą dotąd nieznaną część galaktyki i może skuszę się kiedyś wrócić.
Jakoś nie umiem zacząć tej recenzji inaczej, niż od napisania że ,,Szpital kosmiczny" to super wciągająca historia. Momentami przypominało to kosmiczną wersję "Doktora House'a", co rozdział pojawiał się kolejny nietypowy przypadek i błyskotliwa droga do odkrycia jego wyleczenia. Bardzo podobało mi się, w jaki sposób lekarze przygotowywali się do takiego procesu. Nie musieli...
więcej Pokaż mimo to