-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant1
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać20
-
ArtykułyMaria Skłodowska-Curie: kobieta, o której słyszał każdy Polak, tym razem mówi sama o sobieAnna Sierant1
-
Artykuły„Książka o górach”, czyli wielkie odkrywanie. Wywiad z Robbem Maciągiem i Patriciją Bliuj-StodulskąAnna Sierant1
Biblioteczka
2016-08
Przeczytałam tę książkę w jeden dzień. Nie spodziewałam się, że może mi się spodobać. Myślałam, że będzie to kolejna opowieść o bogatych nastolatkach, którzy myślą, że mają problemy. Byłam ogromnie zaskoczona! "Byliśmy Łgarzami" przedstawia o wiele więcej. Tak, jest jedna, wielka i bogata rodzina. Tak, nie jest idealna, choć bardzo próbuje. Tak, kłótnie i spory o majątek są na porządku dziennym. Ale trójka kuzynów i jeden "obcy" nie godzą się na to. Chcą coś zmienić. Chcą działać. Idealna rodzina Sinclairów każde wakacje spędza na prywatnej wyspie. Jest to ich wakacyjna idylla. Cady, jej kuzyni, Mirren i Johnny, i Gat - obcy, który według ich dziadka nigdy nie będzie jednym z nich, nie będzie im równy, są sobie bardzo bliscy. Czwórka przyjaciół jest nierozłączna przez całe wakacje. Jednak z dala od wyspy nie utrzymują ze sobą kontaktu. Ich zawiłą relację można by było długo opisywać. Uważam jednak, że w tę historię należy wejść ślepo. Najlepiej wiedzieć tylko tyle, że w "piętnaste wakacje" coś się wydarzyło na wyspie. Opowieść śledzimy ze strony Cady, która powraca na wyspę w "siedemnaste wakacje", nie pamiętając niczego. Dziewczyna stara się odkryć prawdę o tym, co się stało dwa lata temu na wyspie i dlaczego jej rodzina tak bardzo się zmieniła. Naprawdę polecam przeczytać tę książkę, żeby samemu się dowiedzieć, jak wielką tajemnicę kryje rodzina Sinclairów z "piętnastych wakacji". Całość opinii na moim blogu : moonybookishcorner.blogspot.com
Przeczytałam tę książkę w jeden dzień. Nie spodziewałam się, że może mi się spodobać. Myślałam, że będzie to kolejna opowieść o bogatych nastolatkach, którzy myślą, że mają problemy. Byłam ogromnie zaskoczona! "Byliśmy Łgarzami" przedstawia o wiele więcej. Tak, jest jedna, wielka i bogata rodzina. Tak, nie jest idealna, choć bardzo próbuje. Tak, kłótnie i spory o majątek są...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-05-14
Myślę, że jest to najważniejsza książka, jaką przeczytałam w całym moim życiu.
Myślę, że jest to najważniejsza książka, jaką przeczytałam w całym moim życiu.
Pokaż mimo to2018-06-24
moonybookishcorner.blogspot.com
Moje doświadczenia z serią "Szklany tron" są dość ciekawe: pierwszy tom był dla mnie okej książką, drugi trochę lepiej, ale jednak nadal coś mi nie pasuje, trzeci to jedna z moich najbardziej znienawidzonych książek, czwarty był dla mnie niesamowitą niespodzianką i sprawił, że nareszcie polubiłam te postaci, a piąty tom stał się jedną z moich ulubionych książek. Gdzie w tym wszystkim plasuje się "Wieża świtu"? Sama nadal nie jestem zdecydowana. Tak jak mówiłam - zdążyłam naprawdę polubić te wszystkie postaci, ale akurat ta książka skupia się na Chaolu i Nesryn, czyli na dwóch postaciach, na których nie mogłoby mi zależeć mniej. A jednak Maas udało się sprawić, że ich losy mnie zaciekawiły. Czy uważam, że ta książka jest krokiem naprzód w karierze pisarskiej Maas? Myślę, że Maas nadal trzyma się swoich banalnych zagrań i to może się nigdy nie zmienić, ale i tak sięgam po każdą jej nową książkę, więc najwidoczniej nie przeszkadza mi to aż tak bardzo. Więc jak to jest z tą "Wieżą świtu"?
Słyszałam, że jest to najlepsza książka Maas, więc byłam bardzo chętna to sprawdzić, chociaż wątpiłam, że cokolwiek może pobić "Dwór mgieł i furii". I miałam rację - "Wieża świtu" nie zajmie miejsca ACOMAF w moim sercu. Tak, jest to dobra książka i utrzymuje poziom czwartego i piątego tomu serii, jednak jest w niej parę takich rzeczy, które sprawiają, że nadal się zastanawiam, czy faktycznie ta książka jest tak dobra, jak mi się wydaje. Bardzo ważnym faktem jest to, że chociaż bardzo podobało mi się czytanie tej książki i skończyłam ją niesamowicie szybko to w chwili, w której ją zamknęłam i odłożyłam na półkę, to całkowicie opuściła ona moją głowę i nie czułam potrzeby, aby jeszcze chwilę o niej pomyśleć i zanalizować, jak to zazwyczaj mam po przeczytaniu wspaniałej książki.
Moje wątpliwości jednak najbardziej wzbudza źródło inspiracji Maas. W tej książce mamy następujące rzeczy: złe olbrzymie pająki, dobre ogromne ptaki i jednego zmiennokształtnego, który nie do końca udziela się w książce, ale pomaga głównym bohaterom, wtedy kiedy trzeba. Może doszukuję się wad, ale czy tylko mi się wydaje, że Maas czytała "Hobbita" przed napisaniem tej książki?
Myślę, że kiedy tylko będę mieć na to chwilę czasu to przeczytam "Wieżę świtu" jeszcze raz, aby spojrzeć na to z perspektywy czasu. W tej chwili wiem tylko tyle: ta książka ma swoje wady, jednak nadal jest niezmiernie przyjemna i teraz zostaje mi tylko niecierpliwie czekać na ostatni tom serii "Szklany tron".
moonybookishcorner.blogspot.com
Moje doświadczenia z serią "Szklany tron" są dość ciekawe: pierwszy tom był dla mnie okej książką, drugi trochę lepiej, ale jednak nadal coś mi nie pasuje, trzeci to jedna z moich najbardziej znienawidzonych książek, czwarty był dla mnie niesamowitą niespodzianką i sprawił, że nareszcie polubiłam te postaci, a piąty tom stał się jedną z...
2018-06-27
2018-06-17
moonybookishcorner.blogspot.com
To nie jest moja pierwsza książka Stiefvater - i na pewno nie ostatnia. Chociaż "The Raven Cycle" jest dla mnie po prostu fajną i przyjemną serią, to "Wyścig śmierci" jest moją absolutnie ulubioną książką. Kocham styl pisania Stiefvater i jej historie, dlatego żadnym zaskoczeniem jest to, że sięgnęłam po "Przeklętych Świętych" tak szybko, jak było to możliwe. I na całe szczęście nie zawiodłam się, bo teraz Stiefvater awansuje u mnie na jedną z moich ulubionych autorek, a jej najnowsza książka wskakuje na listę moich ukochanych. Ta historia po prostu nie mogła zostać opisana lepiej i nikt nie poradziłby sobie z nią tak jak to zrobiła Stiefvater. Ona nie opisuje po prostu tej opowieści - ona bawi się słowami, tak jak, wtedy gdy Pustynia stała się kochanką, która testuje siłę uczucia swojego wybranka.
"Smutek trochę przypomina mrok. Jedno i drugie zaczyna się tak samo. Maleńka, płytka kałuża niepokoju osadza się na dnie żołądka. Smutek szybko się zagotowuje i silnie wrze, po czym kipi, wypełniając najpierw żołądek, później serce, płuca, ręce, gardło, następnie naciska na bębenki uszne, pęcznieje w czaszce i wreszcie z sykiem uwalnia się przez oczy. Natomiast mrok narasta niczym formacja skalna. Powolny naciek niepokoju utwardza powierzchnię śliskiej grudki bólu. Z czasem mrok narasta przypadkowymi warstwami, powiększając się tak powoli, że nie zauważa się go, aż wypełni każdą szczelinę pod skórą, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając ruch.
Mrok nigdy nie kipi. Zawsze zostaje wewnątrz."
Pomimo mojej ogromnej miłości do tej książki, potrafię zrozumieć, dlaczego niektórym ta książka nie przypadnie do gustu. Jest to ten typ powieści, w której nie wiele się dzieje i całkowicie skupia się na swoich bohaterach. Niektórzy uznają to za nudne, jednak dla mnie zawsze najważniejsi w danej książce są jej bohaterowie, a nie fabuła. Jakby tak o tym pomyśleć to dokładnie nic nie wydarzyło się w tej książce. Do Bicho Raro przyjechała dwójka nieznajomych, Beatriz i Pete raz ruszyli w pogoń za koniem imieniem Salto i raz wybuchł pożar - to wszystko.
"Jednak wszyscy mamy w sobie mrok. Rzecz w tym, ile zdołamy pomieścić w sobie światła."
Uwielbiam czytać książki pisane z jednej perspektywy, ponieważ wtedy naprawdę można wczuć się w historię i przeżycia głównych bohaterów. Mimo wszystko bardzo cieszy mnie różnorodność głosów w "Przeklętych świętych" i to skakanie od jednej głowy do drugiej. Tak jak mówiłam - to bohaterowie są tutaj na pierwszych planie, a nie fabuła. I jak można się domyślać, każdy z nich jest po prostu wspaniały. Mamy w tej książce kobietę, na którą ciągle pada deszcz, olbrzyma, który zawsze chciał trochę więcej prywatności, bliźniaczki spętane ze sobą wężem i całą chmarę innych pątników, którzy po prostu nie potrafią poradzić sobie ze swoim mrokiem.
"Niemal zawsze potrafimy wskazać ten setny cios, ale nie zawsze dostrzegamy dziewięćdziesiąt dziewięć innych rzeczy, które zdarzają się, zanim się zmienimy."
Wszystko się zgadza w tej książce - ta historia, bohaterowie, atmosfera dusznego Bicho Raro. To książka, którą musicie przeczytać. Niesie ze sobą niesamowity przekaz, że aby pokonać swoje demony, najpierw trzeba stanąć z nimi twarzą w twarz, ale także, że nie zawsze jesteśmy skazani na samych siebie w walce z mrokiem. "Przeklęci Święci" to ta książka, którą teraz będę polecać każdej możliwej osobie.
moonybookishcorner.blogspot.com
To nie jest moja pierwsza książka Stiefvater - i na pewno nie ostatnia. Chociaż "The Raven Cycle" jest dla mnie po prostu fajną i przyjemną serią, to "Wyścig śmierci" jest moją absolutnie ulubioną książką. Kocham styl pisania Stiefvater i jej historie, dlatego żadnym zaskoczeniem jest to, że sięgnęłam po "Przeklętych Świętych" tak...
2018-04-18
2018-03-29
moonybookishcorner.blogspot.com
Słyszałam o tej książce już wiele, ale jakoś nigdy nie natknęłam się na nią ani w księgarniach ani w bibliotekach. Jednak pewnego magicznego dnia ta oto książka pojawiła mi się w proponowanych do przeczytania ebookach...No i przepadłam. Czytałam tę książkę cały Boży dzień, nie mogłam się od niej oderwać i skończyłam ją tego samego dnia. Ta historia całkowicie mną zawładnęła. "Uprowadzona" Lucy Christopher nie jest zwykłą książką. Nie jest to tylko ogromnie ciekawa historia z genialnie zarysowanymi postaciami i krajobrazem. Ta książka miesza w głowie. Człowiek nagle łapie się na wierzeniu w większe dobro i mniejsze zło - a przez całe życie wyrzekałam się, że takie coś jak "większe dobro" istnieje. Christopher w swojej powieści ukazuje nam całkowicie inny obraz porwania - piękny i gorszący jednocześnie.
"Zobaczyłeś mnie, zanim ja zauważyłam ciebie."
Główna bohaterka, Gemma, zostaje porwana z lotniska w Bangkoku - przystojny mężczyzna zagaduje ją, stawia kawę, odurza narkotykami i porywa do samego środka Australii. Gemma jest przerażona, jednak jej porywacz może nie być takim zagrożeniem, jakiego się spodziewa. Jednoczesne próby ucieczki przeplatają się z próbą zrozumienia, dlaczego Tyler porwał właśnie ją, i stawieniu czoła trudom życia na pustkowiu.
Autorka miesza z naszym umysłem tak, jak robi to z umysłem Gemmy. Wiemy, że Tyler jest porywaczem, jest tym złym, może też jest niezbyt zrównoważony psychicznie. Ale dla mnie osobiście nie miało to żadnego znaczenia. Tak jak Gemma przeżywałam mój własny syndrom sztokholmski. Z każdą stroną coraz bardziej rozumiałam Tylera, współczułam mu, żałowałam go. Byłam całkowicie zaślepiona nim. Tyler pokazał Gemmie Australię w taki sposób, że sama czułam ogromną potrzebę, żeby kupić bilet na samolot jeszcze tego samego dnia i polecieć tam i doświadczyć to wszystko na własnej skórze. To miejsce było rajem. I tu kolejny raz ukazuje się to, jak autorka namieszała mi w głowie. To nie był raj! Gemma była tam przetrzymywana wbrew jej woli, a jednak i tak chciałam, żeby została tam na zawsze. Na zawsze!
To, co ogromnie podobało mi się w tej książce to, że Tyler nigdy nie był zagrożeniem dla Gemmy. Tak, porwał ją na jakieś pustkowie w Australii, ale nigdy nie dotknął jej w niewłaściwy sposób. Nie porwał jej dla jej ciała. Porwał ją, bo chciał ją "uratować". Chociaż może tylko tak myślał, że ją ratuje, uważam, że wykonał swoje zadanie i naprawdę ją uratował - ach, ten syndrom sztokholmski.
Gemma jest wszystkim, czego można oczekiwać od głównej bohaterki. Jest uparta, ciągle próbuje uciekać, trzyma się jak najdalej od Tylera, nie ufa mu. Ile to już takich książek było, w których główne bohaterki zakochały się w swoich porywaczach już po jednym dniu. Gemma nie jest taka. Do samego końca była rozważna i używała swojej głowy. I chociaż między głównymi bohaterami rozwija się uczucie, nie wygląda to tak, jak moglibyście się spodziewać.
"Ludzie, na których nam zależy to nie zawsze Ci, na których powinno."
Tyler jest tak wspaniałym człowiekiem. Tak, naprawdę to powiedziałam. Porywacz jest wspaniałym człowiekiem. Nie wiem, chyba jestem zakochana. Zdaję sobie sprawę ze wszystkich jego wad, z jego błędów i z niezrównoważenia psychicznego, ale kompletnie nie zwracam na to uwagi. Porywacz Gemmy kochał naturę całym swoim sercem, kochał Australię - jej czerwony piasek i jej stworzenia. Żył w zgodzie z przyrodą i nie potrafię sobie wyobrazić, jak wytrzymał tyle lat w Londynie, obserwując swoją przyszłą ofiarę. Tyler wydaje się być aspołeczny, ale równocześnie jest bardzo dobry ze słowami. Nigdy nie pomyślałabym, że będę po stronie porywacza.
"A ciężko jest kogoś nienawidzić, kiedy się go rozumie."
Ta historia wzrusza i łamie serce. Lucy Christopher ma przepiękny styl pisania. Może w niektórych momentach poczułam, że opisy są zbyt obszerne, jednak zdarzyło mi się to najwyżej dwa razy. Książka niesamowicie wciąga czytelnika i do samego końca ma się nadzieje na happy end, jednak czy go dostajemy? O tym musicie się przekonać sami.
Niczego tak nie pragnę, jak drugiej części tej książki, ale jednocześnie uważam, że to byłoby ogromne zło. Książka ta skończyła się pod pewnym względem idealnie, a pod drugim okropnie. Mam mętlik w głowie! Jest to zdecydowanie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku (co z tego, że rok dopiero się zaczął), a ponieważ przeczytałam to jako ebook, to mogę spokojnie stwierdzić, że jest to najlepszy ebook w całym moim życiu. Mocno polecam wszystkim!
moonybookishcorner.blogspot.com
więcej Pokaż mimo toSłyszałam o tej książce już wiele, ale jakoś nigdy nie natknęłam się na nią ani w księgarniach ani w bibliotekach. Jednak pewnego magicznego dnia ta oto książka pojawiła mi się w proponowanych do przeczytania ebookach...No i przepadłam. Czytałam tę książkę cały Boży dzień, nie mogłam się od niej oderwać i skończyłam ją tego samego dnia. Ta...