-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać206
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
-
Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Biblioteczka
RECENZJA POCHODZI Z BLOGA zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Ostatnio nareszcie znalazłam trochę czasu, żeby sięgnąć po Losing hope Colleen Hoover. Szczerze mówiąc, miałam ogromną ochotę ją przeczytać, od kiedy tylko skończyłam Hopeless.
Pierwsza część tej opowieści zawładnęła mną całkowicie. Historia doskonała w każdym calu, niesamowita, poruszająca, chwytająca za serce i siedząca w głowie tak długo, że miałam jej już serdecznie dość. Przez moment, bo zaraz potem uświadamiałam sobie ponownie, jak bardzo ją uwielbiam.
Na wieść o tym, że już mam i mogę przeczytać drugą część Hopeless, niemal skakałam z radości. Trochę zwlekałam z jej kupieniem, kiedy dowiedziałam się, że książka opowiada tę samą historię co tom pierwszy, tylko z punktu widzenia Holdera. Gdybyście dobrze mnie znali, całkowicie rozumielibyście moje zawahanie. Nie lubię powtarzających się historii! Przeczytałam tę książkę już raz, czemu miałabym znowu wałkować to samo? Czemu kupować drugą, niemal taką samą książkę?
.............
Bo to przecież Losing hope. Bo są tam Sky i Dean Holder!
W tym przypadku, bezdyskusyjnie musiałam zrobić wyjątek. Ciągnęło mnie do tej książki niemożliwie i byłam po prostu przekonana, że będzie świetna. Przy okazji, mogłam być też pewna, że Colleen Hoover pod żadnym pozorem mnie nie zawiedzie. Jej książki są... nieziemskie, to chyba odpowiednie określenie. Wciągają bez reszty i na długo nie dają o sobie zapomnieć. Od pierwszych stron pokochałam jej styl, lekki język, przemyślane dialogi i niesamowicie zabawne sytuacje. Już Holder, sam w sobie, był taką jedną wielką zabawną sytuacją.
Historia Losing hope opowiadała o trudnym okresie w życiu Holdera, kiedy opuściły go osoby, na których najbardziej mu zależało. Co mnie ucieszyło, opowieść zaczęła się jakiś czas przed poznaniem przez chłopaka Sky, co dało nam doskonały obraz jego przeżyć i uczuć, a także nareszcie zaczęliśmy rozumieć wszystkie jego reakcje i zachowania z Hopeless. Po prostu, zagłębiliśmy się w jego przeszłość. To niesamowite, bo po przeczytaniu pierwszej części uważałam, że dobrze znam Holdera - nic z tych rzeczy. To człowiek zagadka. Wielu rzeczy dowiadujemy się dopiero po przeczytaniu Losing hope.
Muszę też dodać, że obie książki idealnie do siebie pasują. Colleen Hoover tak świetnie zgrała w czasie te dwie powieści, że wszystkie wydarzenia złożyły się w jedną spójną całość. Jakby nic, co pisała wcześniej, nie było przypadkowe, tylko miało doskonale dopasować się do LH. I muszę przyznać, wyszło jej to bardzo zgrabnie i prawdopodobnie.
Holder, czyli główny bohater, wydał mi się też postacią idealnie opracowaną przez autorkę (to właśnie tego brakowało mi przy Tobiasie z Wiernej!). Miał niepowtarzalny charakter, niebanalne poczucie humoru, odwagę i pomysł na dalsze życie, choć przecież tak boleśnie go ono doświadczyło. Tej postaci po prostu nie dało się nie polubić. Bo w końcu to był Holder - dobry, chociaż nie myślcie sobie, wcale nie idealny. Colleen Hoover doskonale wiedziała, że tworzenie perfekcyjnych bohaterów kompletnie mija się z celem i czytanie o nich, wcale nikogo nie ciekawi.
Więc jeśli chodzi o postaci - Holder był genialny, za to dużo mniej niż w pierwszej części, spodobała mi się Sky. Chłopaka było sporo, w końcu to wokół niego kręciła się cała akcja historii, za to Sky ginęła gdzieś pomiędzy stronami. Przynajmniej takie miałam wrażenie. W Hopeless była niezależną i silną dziewczyną, która nie pozwalała, żeby coś szło nie po jej myśli. Czytając tą opowieść z punktu widzenia Holdera, wydawało się, jakby już nie miała tyle odwagi i wiary w siebie co wcześniej. Miałam wrażenie, że jest odrobinę... bierna, jeśli chciałabym porównać do poprzedniej części. Żałowałam, bo autorka w LH, pokazała tylko nieśmiałą i zagubioną naturę Sky. To chyba jednak jedyny z punktów, które mi się nie podobały.
Wszyscy, w opiniach i recenzjach na blogach, potwierdzają jednogłośnie - LH jest doskonałym dopełnieniem Hopeless. I ja muszę się do tego chóru przyłączyć. Dowiadujemy się więcej o przyszłości Holdera, a także o Danielu (jego przyjacielu, o którym nie ma najmniejszej wzmianki w części pierwszej). Ku mojej uciesze, rozwinięty jest też wątek Breckina czy nawet Greysona. Jak widzicie, ta część wnosi sporo do całej historii i polecam ją wszystkim fanom Hopeless, bez wyjątku!
Stwierdziłam, że nie będę już dokładniej zagłębiać się w fabułę LH - przez to wszystko przebrnęłam już przy Hopeless. No więc, tylko pokrótce!
Holder był zdruzgotany stratą jednej z najbliższych mu osób, kiedy spotkał dziewczynę, która łudząco przypominała mu przyjaciółkę z najmłodszych lat. Nie widział jej od wieków i szczerze mówiąc nie wierzył, że jeszcze kiedykolwiek uda mu się ją spotkać. Odpychał od siebie myśl, że to mogłaby być właśnie ta dziewczyna - ich przeszłość była na tyle traumatyczna, że nikomu by takiej nie życzył. Jednak ciekawość i sympatia do Sky okazały się silniejsze - musiał poznać ją lepiej. Czasami się kłócili, czasami żartowali i powoli stawali się sobie coraz bliżsi. Gdy już mogłoby się zdawać, że nic nie stanie na drodze ich miłości, wszystko momentalni się zmieniło.
Holder odkrył, kim tak naprawdę jest Sky i co to dla nich oznacza... Nigdy nie zamierzał jednak zostawić jej samej, nie po tym, jak już raz ją opuścił...
Jak widzicie, naprawdę ciekawie. Jeśli jednak jesteście z tych, co tak jak do niedawna ja, zastanawiali się, czy warto kupić tę książkę dla przeczytania pozornie tej samej historii - uspokoję Was. Colleen Hoover nie powtórzyła dokładnie wszystkiego, co wydarzyło się w Hopeless. Niektóre momenty wycięła i zastąpiła je innymi, chociażby z życia prywatnego Holdera, co sprawdziło się doskonale. Podejrzewam, że chyba wszystkie czytelniczki zagłębiają się w tych książkach głównie ze względu na niego - wcale mnie to nie dziwi, ja sama do nich należę. Autorka dokładnie wiedziała, jak zagrać na naszych emocjach - przecież im więcej Holdera, tym lepiej. Jedyne, co nie przypadło mi do gustu to, jak wiecie, Sky. Gdyby Hoover dopracowała także tą postać, książka byłaby prawdopodobnie najlepszą z najlepszych.
Jednak jeśli miałabym ocenić - Hopeless spodobało mi się bardziej niż Losing hope. Ale jako prawdziwa fanka, po prostu musiałam zaopatrzyć się w je obie. Żeby wiedzieć wszystko i mieć pełny obraz tej niesamowitej historii.
A teraz trochę cytatów!
,,Jeśli natknę się w poniedziałek na Graysona, urwę mu jaja i wyślę ci pocztą. Dasz mi swój nowy adres?'' (Holder)
,,- Chyba już mi się nie podobasz tak jak kiedyś. (Sky)
(...)
- Nie podobam ci się tak jak kiedyś? - pytam, patrząc jej prosto w oczy. - Ale wiesz, że to może oznaczać, że podobam ci się bardziej niż kiedyś?'' (Holder)
,,Gdy miałem szesnaście lat, podsłuchałem rozmowę Les z koleżanką. Wybierały się na podwójną randkę i koleżanka wyjaśniała mojej siostrze zasady doboru właściwego stroju. Powiedziała, że jeśli Les chce się tylko całować, powinna włożyć dżinsy. Dzięki temu chłopak nie włoży ręki tam, gdzie nie powinien. Jeśli natomiast Les planuje pójść dalej, odpowiedniejszym strojem będzie sukienka albo spódniczka, zapewniająca, jak to ujęła, ,,swobodny dostęp''. Pamiętam, jak czekałem w korytarzy, żeby się przekonać, co wybrała Les. Kiedy zeszła po schodach w spódniczce, zaprowadziłem ją z powrotem do jej pokoju i zmusiłem do zmiany stroju na dżinsy.'' (Holder)
,, Ale spoko, i tak zamierzam ją prześcignąć, gdy tylko się tak zjawię. Uknułem szatański plan. Za każdym razem, kiedy przyłapię ją na nauce, szepnę jej coś seksownego do ucha albo uśmiechnę się, pokazując dołeczki w policzkach. Wytrącę ją tym z równowagi i odwrócę jej uwagę od nauki, dzięki czemu zawali egzaminy, a je nie
i zwycięstwo będzie moje!
Albo pozwolę jej wygrać. Lubię czasami dawać jej wygrać.
Strasznie za nią tęsknię, ale dopiero za miesiąc zamieszkamy razem w jednym mieście.
Bez rodziców.
Bez godziny policyjnej.
I jeśli będzie to ode mnie zależało, w jej szafie będą wisiały same sukienki.
Cholera. Kiedy tak się teraz nad tym zastanawiam, to oboje możemy zawalić egzaminy.'' (Holder)
Długo nie mogłam się zdecydować , zanim wystawiłam ocenę tej książce. Nie wiedziałam - dać 7/10 czy 8/10? Ostatecznie postanowiłam wybrać tę wyższą, bo zakończenie powieści było naprawdę wspaniałe i idealnie podsumowywało oba tomy.
I jak się dowiedziałam, na całe szczęście, to nie koniec mojej przygody ze Sky i Holderem. Jest o nich też sporo wzmianek w kolejnej książce Hoover, Szukając Kopciuszka. Recenzja na blogu już niedługo, a LH serdecznie Wam wszystkim polecam!
RECENZJA POCHODZI Z BLOGA zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Ostatnio nareszcie znalazłam trochę czasu, żeby sięgnąć po Losing hope Colleen Hoover. Szczerze mówiąc, miałam ogromną ochotę ją przeczytać, od kiedy tylko skończyłam Hopeless.
Pierwsza część tej opowieści zawładnęła mną całkowicie. Historia doskonała w każdym calu, niesamowita, poruszająca, chwytająca za serce i...
2015-05-16
2015-05-05
RECENZJA Z BLOGA zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Bóg nigdy nie mruga to książka, która trafiła w moje ręce zupełnym przypadkiem. Byłam z mamą na zakupach i oczywiście nie było mowy, żebyśmy przy okazji nie wstąpiły do Empiku. Gdy jednak ja rozglądałam się wśród półek w poszukiwaniu jakiś ciekawych młodzieżówek, moja mama od razu chwyciła za tę książkę. Przypomniałam sobie, jak niezliczoną ilość razy przechodziłam obok niej w księgarniach, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, chociaż przecież ciągle tkwiła na półce z bestsellerami. Powiedziałam mamie, że trochę słyszałam o tej książce, bo rzeczywiście, natrafiłam na mnóstwo pozytywnych opinii i recenzji, ale żadna z nich jakoś nie uderzyła mnie na tyle, żeby kiedyś kupić tę powieść. Mama odpowiedziała, że jest jeszcze druga część, czyli Jesteś cudem i zaproponowała, że kupi obie - jedną dla niej, drugą dla mnie. To książki, więc oczywiście, że chciałam! W efekcie i tak obie wylądowały na mojej półce i wprost nie mogłam się doczekać, żeby w końcu po nie sięgnąć.
Po pierwsze, zakochałam się w okładce tej książki. Na pierwszy rzut oka może się wydawać prosta i zwyczajna, ale tak naprawdę, jest po prostu niesamowita. Całą drogę do domu trzymałam ją w rękach i jak głupia, gapiłam się na okładkę. Chyba tylko ci, którzy tak jak ja, bezgranicznie kochają książki, wiedzą, jakie to uczucie. A okładka rzeczywiście, może nie jest jakaś nadzwyczajna, ale z pewnością utwierdza w przekonaniu, że książka kryje w sobie fantastyczną treść. Jak się zresztą szybko przekonałam!
Bóg nigdy nie mruga to powieść napisana w typie poradnika. Jestem raczej słabo zorientowana w tym gatunku - nie czytam albo prawie wcale nie czytam poradników. To dopiero pierwszy taki, który wszedł w moje posiadanie i cieszyłam się z niego bardzo.
Ta książka to zbiór 50 lekcji, z których każda ma jakiś ciekawy i ważny do przemyślenia temat. Autorka opisuje w nich autentyczne historie, czasem swoje własne albo swojej rodziny czy przyjaciół. Regina Brett zna mnóstwo niesamowitych powieści lub wierszy i pochodzących z nich cytatów, które przywołuje w swojej książce (trafiłam tam nawet na fragmenty Harry'ego Pottera!). Zasób wiedzy tej pisarki zdaje mi się nieograniczony - wie tyle, o tylu sprawach, że to po prostu w głowie się nie myśli. Podczas czytania zdawało mi się, że Regina już dawno rozgryzła wszystkie zagadki i tajemnice życia, do których ja, przez moje nieliczne piętnaście lat, ledwo zdążyłam zajrzeć. Co najlepsze, postanowiła teraz z nami podzielić się tymi prawdami i umiejętnościami, które po kolei wypisała w swoich lekcjach. Trafiło do mnie to, że wszystkie historie opowiedziane w książce były prawdziwe. Niektóre z nich były piękne, nieprawdopodobne albo wprost przeciwnie - wzruszająco smutne. Muszę się przyznać, że zdarzało mi się płakać przy tej książce, jednak zawsze z uśmiechem na ustach.
Zdaje mi się, że Regina Brett od samego początku była przygotowywana przez życie do pisania felietonów. Tyle przykrych sytuacji ją doświadczyło, tyle przetrwała... bardzo trudne dzieciństwo, ciąża w wieku dwudziestu-jeden lat i rak piersi w wieku czterdziestu-jeden. A szczerze mówiąc, to był dopiero początek! Można by pomyśleć, że wszystko, co tylko złego mogło jej się przytrafić, przytrafiło się. Autorka nauczyła się jednak z tym żyć, prawdziwie walczyć i nie czuć lęku. Wychowała swoją cudowną córkę, pokonała raka i wyrzuciła ze swojego życia wszystko co złe. Dokonanie tego, zajęło jej ponad czterdzieści lat. Teraz chce nam zdradzić wskazówki, żebyśmy sami poradzili sobie z tym jak najprędzej.
Książka jest absolutnie niezwykła i wyjątkowa. Ja, na miejscu Reginy, chyba nigdy nie odważyłabym się podzielić swoimi zawstydzającymi i traumatycznymi przeżyciami z milionami fanów. Ona jednak postanowiła to zrobić, żeby nam wszystkim pomóc. ,,50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu'', tak właśnie głosi podtytuł. I rzeczywiście, jestem pewna, że gdy tylko na mojej drodze pojawi się jakiś problem albo zwątpię w sens swojego istnienia, z powrotem sięgnę po tę książkę. Bo Regina Brett przedstawia życie jako ogromny cud i największy dar od Boga.
No właśnie, od Boga. Autorka książki, niemal przez cały czas nawiązuje do naszego Stwórcy - jego zrozumienia i bezgranicznej miłości, a także wszystkiego, czym nas obdarza. Sądzę, że niektórym ,,wierzącym mniej'' może wydać się to odrobinę niekomfortowe, chociaż nie powinien ich dziwić ogrom Boga w tej książce (w końcu sięgnęli po BÓG nigdy nie mruga). Mnie osobiście takie nawiązania zupełnie nie przeszkadzały - wręcz przeciwnie, byłam nimi zachwycona. Bóg to ktoś, kto od zawsze w jakiś sposób istniał w moim życiu, ale zawsze ciężko mi było znaleźć dla niego czas i odpowiednią ilość zaangażowania. Ta powieść była z pewnością jedną z motywacji, do zmienienia czegoś w sobie i swoim postępowaniu.
A teraz kilka cytatów z tej książki! Bardzo starałam się je ograniczyć, ale wszystkie wydały mi się wyjątkowe i ważne, w dodatku każdy z nich coś dla mnie znaczy. Więc jest ich całkiem sporo, uwaga!
,,Wszystko może się zmienić, zanim zdążysz mrugnąć. Ale nie martw się, Bóg nigdy nie mruga." (niesamowicie prawdziwe i oddające wielkość Boga, że to tak ujmę; kiedyś oglądałam nagranie, w którym naprawdę bardzo wierząca kobieta opowiadała o swojej relacji ze Stwórcą - żartobliwie ostrzegała ludzi, żeby z nią nie zadzierali, bo jej Ojciec rządzi całym światem - od razu skojarzyło mi się to z tym cytatem, Bóg jest po prostu wszechmogący)
,,Pisarzem jest ten, kto pisze. Jeśli chcesz być pisarzem, pisz." (niesamowicie pasuje do mnie, chociaż to chyba tyczy się wszystkiego - chcesz być malarzem, maluj, chcesz być piosenkarzem, śpiewaj)
,,Nie bądź wolnym słuchaczem życia. Uczestnicz w nim aktywnie i wykorzystuj w pełni każdy moment."
,,Zawsze mnie smuci, kiedy ludzie spodziewają się po innych tego, co najgorsze, zamiast tego, co najlepsze. Czasem nie doceniamy młodzieży." (pewnie przypadło mi do gustu właśnie dlatego, że sama należę do młodzieży; często traktuje się nas jako po prostu głupszych i niedojrzałych, nawet gdy jesteśmy już prawie dorośli!)
,, W rzeczywistości, nikt nie ma kiepskiego życia. Ani nawet kiepskiego dnia. Co najwyżej kiepski moment.''
,, Nie staraj się iść w ślady innych. Świat nie potrzebuje kolejnej Matki Teresy, Gandhiego, Martina Luthera Kinga, Michaela Jordana, Mayi Angelou ani Billa Gatesa. Świat chce, żebyś był sobą.''
,, Starzy ludzie i dzieci wiedzą, jak żyć. Ci, którzy stoją na początku i na końcu drogi, bawią się najlepiej. Mają w nosie, co myślą inni. Są albo za młodzi, żeby wiedzieć, że powinni się tym przejmować, albo za starzy, żeby ich to obchodziło.''
,, Życie to nie żadne przedstawienie, konkurs popularności ani rywalizacja o coraz większą władze, bogactwo, sławę, nagrody, tytuły czy stopnie naukowe. W końcu, czy w ostatecznym rozrachunku te rzeczy mają jakiekolwiek znaczenie?''
,, Życie to pasmo problemów: albo akurat przeżywasz kłopoty, albo z nich wychodzisz, albo przygotowujesz się na kolejne. Dzieje się tak dlatego, że Boga bardziej interesuje twój charakter niż twoja wygoda. Bóg woli prowadzić cię do świętości niż do szczęścia.'' (chyba mój ulubiony!)
I to by było na tyle, jeśli chodzi o cytaty. Przyznacie, że dobre, prawda? Zapewniam Was, cała książka jest dobra i oprócz spędzenia z nią miłego czasu, można się też sporo nauczyć. O sobie, o życiu, o szczęściu i wielu innych rzeczach, o których myślisz że wiesz, ale tak naprawdę nie masz zielonego pojęcia, zanim nie przeczytasz. Gorąco polecam wszystkim!
RECENZJA Z BLOGA zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Bóg nigdy nie mruga to książka, która trafiła w moje ręce zupełnym przypadkiem. Byłam z mamą na zakupach i oczywiście nie było mowy, żebyśmy przy okazji nie wstąpiły do Empiku. Gdy jednak ja rozglądałam się wśród półek w poszukiwaniu jakiś ciekawych młodzieżówek, moja mama od razu chwyciła za tę książkę. Przypomniałam sobie,...
2015-04-25
Ostatnio w ręce wpadła mi Wierna Veronici Roth. Jest to trzeci tom znanej serii Niezgodna, który kończy trylogię i rzuca nieco światła na wszystkie zagadki, na jakie natrafiamy we wcześniejszych częściach.
Na samym wstępie powiem, że jestem ogromną fanką całej serii Niezgodnej. Film od razu stał się jednym z moich ulubionych, więc jak można było się spodziewać, szybko sięgnęłam również po książki. Te jednak... nie do końca spełniły moje oczekiwania, co do tak pasjonującej fabuły. Zresztą, w recenzjach dwóch wcześniejszych części już o tym wspomniałam - czytało mi się długo, a miejscami treść była nawet nużąca.
Jednak Wierna, trzecia część, udowodniła mi, że spod pióra pani Roth jednak może wyjść coś, co naprawdę mnie zaciekawi. Jeśli miałabym szczerze ocenić, to właśnie w takiej kolejności książki z całej serii podobały mi się najbardziej: Niezgodna, Wierna i Zbuntowana na samym końcu.
Kiedy jednak po raz pierwszy zajrzałam do Wiernej, czekała tam na mnie nie lada niespodzianka. Okazało się, że autora postanowiła napisać ją z dwóch perspektyw - Tris i Tobiasa. Oczywiście, niesamowicie się ucieszyłam, bo teraz lepiej mogłam przyjrzeć się bliżej tajemniczej postaci Cztery, poznać jego przemyślenia i uczucia. No i, na całe szczęście, przy takim sposobie pisania, autorka nie katowała nas powtarzaną akcją, czego w powieściach naprawdę nienawidzę. To znaczy, nie przedstawiała tych samych wydarzeń raz z punktu widzenia Tris, raz Tobiasa (moim zdaniem, taki zabieg jest kompletnie bez sensu, historia się powtarza i mamy wrażenie, że wałkujemy w kółko to samo). Tym z pewnością Veronica zasłużyła sobie u mnie na wielkiego plusa. Jednak pojawił się prawie równie duży minus, kiedy zgłębiałam dalej treść z pierwszoosobową narracją Tobiasa. We wcześniejszych częściach wydawał mi się zawsze tajemniczy, niebezpieczny, nieprzewidywalny i stanowczo budzący postrach. Mogłabym wymieniać bez końca, bo właśnie takiego Cztery uwielbiałam. Był twardy i nie do zagięcia, tymczasem we Wiernej... Zdaję mi się, że Veronica Roth, trochę zbyt często przeskakując od niego do Tris, zlała te dwie postacie w jedno. Czasem sama nie byłam pewna, z czyjego właściwie punktu widzenia tę opowieść czytam, bo Tobias czerwienił się, spuszczał wzrok na swoje buty i bał się, zupełnie jak nie Tobias. Przyznaję, Cztery z pewnością dużo przeszedł, ale czy to powód, żeby zamieniał się w małomównego, nieśmiałego chłopca? To mi się nie podobało. Tobias miał być Nieustraszonym, miał być twardy. No chyba że...Sztywniak zawsze zostawał Sztywniakiem. Nie, żartowałam, żartowałam!
To chyba tyle, jeśli chodzi o rzeczy, które nie spodobały mi się w tej książce. Reszta... może jakoś szczególnie mnie nie ujęła, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że wcale mnie nie wciągnęła. Wydarzenia pędziły jedno za drugim, akcja stawała się coraz ciekawsza i nie było mowy o chwili wytchnienia. Bohaterowie mierzyli się z coraz to nowszymi przeszkodami, a ja gnałam stronami, żeby przekonać się czy... uda im się pozostać przy życiu. Bo w tej części o to właśnie toczyła się walka.
Nie chciałabym zdradzać Wam za dużo z fabuły, bo to sami powinniście odkryć, ale to naprawdę trudne, wyjaśnić wszystko, nie wyjaśniając niemal nic. Powiem Wam więc tylko tyle, ile powinniście wiedzieć, żeby znać ogólny zarys powieści.
W drugiej części Tris przyczyniła się do udostępnienia tajnego materiału, w którym nieznajoma kobieta przekazała mieszkańcom miasta, że jeśli odtworzyli to nagranie, powinni jak najszybciej udać się za płot, który od zawsze odgradzał ich od reszty świata. Mieszkańcy nigdy nie podejrzewali, że może się za nic znajdować coś, oprócz bezludnych terenów wyniszczonych przez wojnę. Jednak w mieście doszło do nagłej zmiany rządzących - jedną tyrankę zastąpiła druga, chcąca kontrolować wszystko i wszystkich. Nie dopuszczała ona również do wyjazdów ludzi za mur - tam nie mogła sprawować nad nimi władzy i trzymać ich pod kloszem. Tris i Tobias oczywiście nie stali z założonymi rękami, tylko razem z przyjaciółmi uciekli, żeby rozwiązać zagadkę tego, co znajduje się za ogrodzeniem.
Prawda przerosła ich najśmielsze oczekiwania. UWAGA, SPOJLER! Miasto okazało się wielkim eksperymentem, mającym na celu wyleczenie ludzi chorych genetycznie, czyli takich, którzy posiadają tylko jeden sposób myślenia. Okazuje się, że tymi zdrowymi są właśnie... Niezgodni, którzy łączą w sobie wiele różnych cech, potrafią być równie bezinteresowni, odważni, prawdomówni czy mądrzy. Tris, Cztery i reszta ich przyjaciół trafili do Agencji, w której ludzie za pomocą kamer obserwowali miasto i przyglądali się postępom eksperymentu. Tris odkryła prawdę o swoich rodzicach, a także to, że wszystko, w co do tej pory wierzyła, było zwykłym kłamstwem. Całe jej dotychczasowe życie okazało się tylko testem. Kiedy można by było się spodziewać, że wszystko zakończy się spokojnie, walkę rozpoczynają niektórzy pracownicy Agencji, uważający, że defekt genetyczny nie ma najmniejszego znaczenia i z eksperymentem trzeba skończyć. Wydaje się, że mają rację, jednak szybko na jaw wychodzą ich brutalne i bardzo groźne plany. Najgorsze, że pomaga im jeden z przyjaciół Tris...
Akcja przybiera bardzo groźny obrót, kiedy każdy walczy przeciwko każdemu, w imię idei, w które wierzy. Gdy działania ludzi w mieście wymykają się spod kontroli, Agencja decyduję się na niedopuszczalne środki, byle tylko zapobiec zniszczeniu eksperymentu. Tris i jej przyjaciele nie mogli patrzeć, stojąc bezczynnie, jak ich przyjaciołom z miasta grozi wielkie niebezpieczeństwo. Postanowili działać i wziąć udział w walce - tej ostatniej, ale zarazem najważniejszej, która miała nareszcie wszystko zakończyć.
Patrząc na książkę obiektywnie, akcja rozwinęła się całkiem ciekawie, choć trwało to naprawdę powoli. Zwykle, jeśli trafiam na dobrą książkę, jej przeczytanie zajmuje mi około jednego, góra dwóch dni. Za to, jeśli czytam niecałe 400 stron w jeden, góra dwa tygodnie, oznacza to, że wcale mnie nie wciągnęła. Byłam ciekawa, jak potoczy się akcja, owszem. Ale nie przerzucałam z drżeniem rąk każdej następnej strony ani serce nie przyspieszało mi, kiedy bohaterowie znajdowali się w którejś z dramatycznych sytuacji. W ogóle, niemal wcale nie zżyłam się z postaciami z tej książki. Tris od zawsze wydawała mi się trochę dziwna. Kocham za to zachowanie czy odzywki Tobiasa, jednak ... z filmu. Piszę to z wielkim smutkiem, ale w książce, jest to kompletne dno. Aż przykro mi, że tak właśnie sądzę, bo przecież kocham całą serię Niezgodnej. Chociaż niestety, mam nieprzyjemne wrażenie, że filmy o wiele przewyższyły tomy książek.
Muszę przyznać, że zakończenie powieści mnie zaskoczyło, choć po części spodziewałam się, iż właśnie tak się to potoczy. Zapewniam Was, że dla niektórych końcówka może być prawdziwym wstrząsem. Ciekawe, choć naprawdę smutne i wzruszające zakończenie serii. To właśnie dzięki niemu i zawarciu w nim samych mądrych słów, doszłam do wniosku, że książka niesie w sobie jakieś głębsze przesłanie. Jednak nie płakałam, a jestem w stu procentach przekonana, że na filmie będę ryczała jak bóbr. Bo nie wiem czy wiecie, ale premiera Wiernej jest zapowiedziana na 17 marca 2016 roku! To jeszcze długo, ale myślę, że warto będzie poczekać.
A teraz trochę cytatów z powieści!
,,Lubię sobie wyobrażać, że wybrałabym Nieustraszoność - ciągnie Nita. - Ale wydaje mi się, że nie starczyłoby mi odwagi.
- Zdziwiłabyś się, na co byś się odważyła, gdybyś musiała - stwierdza Tris."
,,- Gdyby Nieustraszeni znali coś takiego, ustawialiby się w kolejkę, żeby nauczyć się tym sterować - stwierdza. - Łącznie ze mną. (Uriah, o samolocie)
- Nie, raczej przypinaliby się do skrzydeł. - Christina dźga go palcem w ramię. - Nie znasz własnej frakcji?"
,,Przypuszczam, że ogień, który płonie tak jasno, nie może płonąć wiecznie." (Tobias)
,,- Oczywiście, że dasz radę - stwierdza. - Jesteś Cztery, człowiek legenda w Nieustraszoności! Poradzisz sobie ze wszystkim." (Zeke)
,,- To Prior? (o Calebie)
- We własnej osobie. (Cztery)
- Dlaczego krwawi? (Zeke)
- Bo jest idiotą."
Naprawdę bardzo żałuję, że ta książka nie okazała się lepsza. Szczerze mówiąc, mogłaby być, gdyby Veronica Roth miała w małym paluszku jedną rzecz, która niektórym pisarzom wychodzi zupełnie ot tak, naturalnie. A mianowicie - lektura prawdopodobnie zrobiłaby na mnie olbrzymie wrażenie, gdyby tylko było w niej utrzymane jakieś napięcie. Przez tą książkę naprawdę ciężko przebrnąć, bo po prostu nuży. Niby cały czas coś się dzieje, ale w gruncie rzeczy nie dzieje się nic. A bohaterów, przynajmniej tych głównych, nie da się naprawdę polubić - wszyscy zdają się bezbarwni i tacy sami. O wiele bardziej przywiązałam się do takich ,,mocnych'' postaci, które były chociaż wyposażone w jakiś charakter. Peter, Christina, Uriah czy Lynn. Te osoby coś wnosiły i szczerze mówiąc, przejmowałam się nimi o wiele bardziej niż nawet samą Tris.
I w końcu muszę napisać to, co powtarzałam już wiele razy, pisząc recenzję wszystkich trzech części Niezgodnej. Veronica Roth miała fenomenalny pomysł na powieść, ale jego wykonanie okazało się naprawdę mocno przeciętne. Niestety!
RECENZJA POCHODZI Z BLOGA zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Ostatnio w ręce wpadła mi Wierna Veronici Roth. Jest to trzeci tom znanej serii Niezgodna, który kończy trylogię i rzuca nieco światła na wszystkie zagadki, na jakie natrafiamy we wcześniejszych częściach.
Na samym wstępie powiem, że jestem ogromną fanką całej serii Niezgodnej. Film od razu stał się jednym z moich ulubionych, więc jak można było się spodziewać, szybko...
2015-04-21
Zbuntowana Veronici Roth, to druga część popularnej serii Niezgodna, której ekranizacja jest teraz wielkim przebojem filmowym. Ja, filmu nie widziałam, bo oczywiście o oglądaniu nie było mowy, zanim nie przeczytam powieści. Kiedy skończyłam czytać pierwszą część, która jakoś średnio mi się podobała, nie od razu zabrałam się za drugą. Chociaż od dawna stała na mojej półce, jakoś nie bardzo ciągnęło mnie do tej powieści. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale jakoś nie byłam szczególnie ciekawa, co wydarzy się dalej, nie bardzo przywiązałam się do bohaterów (chyba, że mówimy o Czwórce) i chociaż ekranizacja pierwszej części stała się moim ulubionym filmem, książka nie zrobiła na mnie żadnego piorunującego wrażenia.
Niestety, z drugą częścią było podobnie.
Po Zbuntowanej spodziewałam się czegoś o wiele lepszego - w końcu nie widziałam jeszcze filmu i wszystkie wydarzenia byłyby dla mnie niespodzianką. Poza tym, słyszałam też kilka opinii, że druga część jest najlepszą z całej serii. Niestety, albo to po prostu ja nie uległam jej czarowi, albo jest napisana naprawdę kiepsko.
Cała historia serii jest pasjonująca (frakcje, Nieustraszeni, walka z wrogami), ale fabuła książki raczej nudna monotonna. Nie miałam czegoś takiego, jak przy wielu innych świetnych powieściach, że nie mogłam odstąpić książki na krok, po prostu musiałam się przekonać co wydarzy się dalej i jak potoczą się losy bohaterów.
Zbuntowanej zupełnie się to nie tyczyło, więc w efekcie czytałam książkę naprawdę bardzo długo. Codziennie ledwie po kilka stron, bo na więcej... nie znajdywałam już po prostu ochoty. Zdaje mi się, że autorka nie potrafiła utrzymać napięcia, pomimo że w powieści było przecież wiele niebezpiecznych chwil grozy i opisów walki, które powinny emocjonować. Nie chcę jednak kompletnie skrytykować tej książki, która jest przecież całkiem w porządku. Jednym może się spodobać, innym nie, a jedyne co ja mam w tej sprawie do powiedzenia to to, że zwyczajnie nie spełniła moich oczekiwań.
Chociaż muszę przyznać, że było w niej sporo momentów, w których roześmiałam się na głos i sporo, których urok po prostu mnie rozbroił.
Jednak zauważyłam też kilka poważnych minusów tej książki. Przez całe 360 stron nie udało mi się do końca pojąć sposobu myślenia i zachowania Tris. Wiem, że z pewnością nie było jej łatwo, ale jej niektóre odruchy zdawały się po prostu głupie i nielogiczne. Chociażby kiedy dwa razy odeszła od Cztery i ruszyła niemal na pewną śmierć, święcie przekonana, że tym samym ocali swoich najbliższych. Jednak za każdym razem wszystko układało się zupełnie odwrotnie - to jej najbliżsi, z Tobiasem na czele, musieli ciągle spieszyć jej na ratunek, ryzykując życie.
Niesamowicie denerwowało mnie też to, że całą powieść zadręczała się tym, iż (uwaga spojler!) w pierwszej części zastrzeliła swojego przyjaciela, Willa. Rozumiem, to naprawdę tragiczne, ale ciągle zastanawiało mnie to, czemu nie mogła strzelić mu np. w stopę? Ale skoro musiała go zabić i mieć potem niewyobrażalne wyrzuty sumienia... Cóż, najwyraźniej taki właśnie był zamysł autorki.
Poza tym, jeszcze jedną rzeczą, która wyraźnie mi się nie spodobała (w tym miejscu to nie krytyka, raczej żal), było to, że autorka, niemal bez mrugnięcia okiem, uśmiercała kolejnych drugoplanowych bohaterów, których niekiedy zdążyłam polubić nawet bardziej niż Tris. Większość wiecznie uśmiechniętych i kochających adrenalinę Nieustraszonych ginie albo zostaje bardzo ranna, czasem do tego stopnia, że nie mogą już dłużej walczyć. To właśnie z tego powodu było mi smutno, bo wcześniej wydawali mi się świetnie wyszkolonymi żołnierzami, nieznającymi strachu i niepokonanymi. Jak się okazało, rzeczywistość wyglądała o wiele inaczej.
Za to możecie być pewni, kiedy w ciągu tej książki umarły dwie złe do szpiku kości i najbardziej znienawidzone przeze mnie postaci, niemal skakałam z radości. Oczywiście, nie podam Wam nazwisk, nie zamierzam niczego zdradzić!
Ale przechodząc wreszcie do fabuły powieści - po zatrzymaniu ataku symulacyjnego, Tris i Tobias zostali bezfrakcyjnymi i żeby ratować życie, musieli uciekać z miasta. Ukrywali się po kolei w różnych frakcjach, co akurat bardzo mi się podobało. Poznali tam ich odmienne zasady i tradycje, musieli się także starać dopasować do innych. Każda z grup miała swój własny sposób funkcjonowania, co szczerze mówiąc, dosyć mnie fascynowało. Na przykład Serdeczni, u których przebywali na początku, kiedy Tris wdała się w bójkę z Peterem, kazali wstrzyknąć jej serum pokoju. Miało ją ono wprawić w dobry nastrój i pozwolić zapomnieć o kłótni, gdyby tylko nie to, że dostała za dużą dawkę. W efekcie zaczęła zachowywać się jak obłąkana czy naćpana, jakie słowo wolicie, do tego stopnia, że Tobias musiał interweniować o przywódczyni Serdeczności. Jak się potem okazało, serum dodawali do chleba, który jadła Serdeczność. Tris i Cztery nie zastanawiali się dłużej - wynieśli się stamtąd jak najprędzej.
Te ich przygody w różnych frakcjach były naprawdę ciekawe i gdyby cała książka taka pozostała, z pewnością czytałoby się przyjemniej. Jednak niedługo potem rozpoczęły się sprawy tej całej ,,polityki'', walki o coś, chociaż przez całą powieść nie do końca wiemy o co. Tobias odzyskuje swoją rodzinę, podczas gdy Tris dopiero co ją straciła, a Jeanine nie zatrzyma się przed niczym, żeby dopiąć celów, które sobie zaplanowała. Nieustraszeni i bezfrakcyjni łączą swoje siły, żeby stawić czoło ich wspólnemu wrogowi - Erudycji. Tylko czy im się uda?
A teraz trochę cytatów ze Zbuntowanej:
,,Caleb patrzy na niego i marszczy brwi.
-Ile ty w ogóle masz lat?
-Osiemnaście. (Czwórka)
-I nie sądzisz, że jesteś trochę za stary dla mojej małej siostrzyczki?
Tobias parska śmiechem.
-Ona nie jest żadną twoją małą.
-Przestańcie. Obaj - nakazuję.'' (Tris)
,,-Myślę, że w sukience łatwiej by się walczyło - stwierdza Marlene, bębniąc palcami w brodę. - Można swobodnie się poruszać. I co z tego, że świecisz majtkami, skoro i tak skopujesz komuś tyłek?
Lynn milczy, jakby wiedziała, że jest w tym dużo racji, ale nie chciała tego przyznać.
-Jakimi majtkami? - Zza łóżka wychodzi Uriah. - Zresztą nieważne, tak czy inaczej, wchodzę w to.''
,,- Śpij - szepcze. - Odpędzę koszmary, jeśli znów się pojawią. (Czwórka)
- A jak? (Tris)
- Pięściami, oczywiście.''
,,- Już myślałem, że nigdy nie przestanie działać i będę musiał cię zostawić, żebyś… wąchała kwiatki czy co tam chciałaś robić na haju.'' (Cztery do Tris, po zażyciu serum pokoju)
,,- Nic ci nie jest? - pyta. (Tobias)
- Chyba się porzygam, jeśli jeszcze raz będę musiała odpowiadać na to pytanie. Nie dostałam kulką w łeb. Więc nic mi nie jest.'' (Tris)
,,Wzdycha i obejmuje mnie. Ten gest jest tak krzepiący, że mało brakuje, żebym się rozpłakała. Ale Christina i ja nie zaliczamy się do tych, co razem płaczą, należymy do tych, co razem walczą. Więc powstrzymuję łzy.'' (Tris)
Ogólnie, jak tak o tym myślę, w niektórych momentach książka była lepsza, a w niektórych gorsza. Dałam jej tylko 6/10, chociaż nie wiem, czy to trochę nie za mało. W każdym razie, pomyślałam, że dobrze się zastanowię czy będę chciała przeczytać również trzecią część, czyli Wierną. Nie miałam jednak szans lepiej tego przemyśleć, bo tego samego dnia, kiedy skończyłam Zbuntowaną, dostałam od mamy trzecią część w prezencie! A jako, że oczywiście była to książka (nieważne jaka), uciszyłam się niezmiernie i stwierdziłam, że może ostatnia część ostatecznie uratuje moje zdanie o trylogii. Więc tak czy inaczej, przeczytam, a recenzja Wiernej na blogu już niedługo!
RECENZJA POCHODZI Z BLOGA: zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Zbuntowana Veronici Roth, to druga część popularnej serii Niezgodna, której ekranizacja jest teraz wielkim przebojem filmowym. Ja, filmu nie widziałam, bo oczywiście o oglądaniu nie było mowy, zanim nie przeczytam powieści. Kiedy skończyłam czytać pierwszą część, która jakoś średnio mi się podobała, nie od razu zabrałam się za drugą. Chociaż od dawna stała na mojej półce,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-10
Zupełnie niedawno przeczytałam Skąpca Moliera, czyli moją kolejną lekturę szkolną w gimnazjum. Wcześniej ktoś powiedział mi, że ta książka jest bardzo krótka, ma tylko coś około 100 stron, więc za bardzo nie zawracałam sobie nią głowy. W efekcie wypożyczyłam i przeczytałam ją dzień przed sprawdzianem ze znajomości lektury, ale nie miałam z tą książką żadnego problemu. Jak się jednak okazało - moje wydanie miało 140, nie 100 stron, ale może tylko ze względu na długi wstęp na początku. W każdym razie, przełknęłam ją bez problemu, w półtorej, może dwie godzinki.
Tak więc, drodzy gimnazjaliści, zanim postanowicie odłożyć tą książkę i od razu wziąć się za streszczenie, przemyślcie to przynajmniej trzy razy. Skąpiec to komedia, czyli sztuka do wystawiania na scenie, a cały tekst podzielony jest na dialogi, sceny, akty i ewentualnie didaskalia (czyli wskazówki autora dla przedstawiających dramat). Więc wiadomo, czyta się naprawdę szybko. Nie ma tu nic trudnego do przebrnięcia - z samymi dialogami idzie przecież jak z płatka. Ale tak, przyznaję, mi też każdy taki tekst, napisany w formie dramatu, od razu kojarzy się z przeraźliwie nudnymi Dziadami czy Romeo i Julią. Których ja, wielka miłośniczka książek, wcale nie przeczytałam! Komedie, które jakoś wcale nie są śmieszne i tekst ze starych epok, którego nawet pomimo wielu przypisów nie da się zrozumieć - wszystko to doskonale znam. Ale Skąpca postanowiłam dokładnie i uważnie przeczytać, bez względu na to, jak byłoby ciężko. I... nie zawiodłam się.
Książka została wydana w 1668, czyli naprawdę dawno, dawno temu, a mimo to język jest całkiem do przebolenia. Już po pierwszych stronach można szybko się przyzwyczaić i dać porwać akcji. Przy okazji, cała historia Moliera i stworzenia tego dzieła jest naprawdę interesująca, co z zawziętością udowadniała nam nauczycielka na lekcji polskiego, więc nie omieszkam się z Wami tą wiedzą podzielić. Wiecie, może chociaż raz czegoś ciekawego Was nauczę.
A więc - Molier (a tak naprawdę Jean Baptiste Poquelin; wcale się nie dziwię, że nie używał prawdziwego nazwiska) pochodził z bardzo zamożnej rodziny. Rodzice już od samego początku planowali dla niego dobrze płatną karierę prawnika, ale Molier postanowił kompletnie się im sprzeciwić. Od zawsze chciał zostać dramatopisarzem i tworzyć piękne sztuki do wystawiania na scenie. (Już w tamtym momencie zaczęłam czuć do niego sympatię, jak do każdego, kto wiąże swoje życie z pisaniem i tak jak ja, od początku wie, że chce właśnie to robić.) W każdym razie, nasz młody Molier postanowił pisać tragedie - czyli niewyobrażalnie smutne utwory z drastycznymi zakończeniami, mające doprowadzać ludzi do łez. Jednak, wyjątkowo kiepsko mu to szło. Jego występy (w których zresztą sam grał) nie przyciągały widzów, a on całymi latami pisał kolejne i kolejne tragedie, tracąc nadzieję, że kiedykolwiek uda mu się osiągnąć sukces. W końcu, naprawdę zrozpaczony, postanowił coś zmienić i zupełnie wbrew sobie, napisał komedię. Okazało się, że od razu przypadła wszystkim do gustu! Pisał kolejne, zdobywając coraz większą sławę i nowych fanów jego przedstawień. Molier miał niezwykły talent do obserwowania ludzi - potrafił dokładnie się im przypatrzeć i naprawdę trafnie obśmiać, czy to skąpców, czy np. ludzi nadmiernie pobożnych (jak w Świętoszku). A więc, pisarz z pewnością miał talent i uważam, że jak na tamte czasy, był po prostu niesamowity.
A teraz, przejdźmy w końcu do fabuły Skąpca, bo chyba nigdy nie zacznę o niej pisać. Głównym bohaterem powieści był Harpagon, czyli tytułowy Skąpiec, wokół którego toczyła się cała akcja. Był on zamożnym człowiekiem i pieniędzy miał pod dostatkiem, a mimo to, kierowała nim chorobliwa obsesja na punkcie swojego majątku. Żałował każdego wydanego grosza, ciągle podejrzewał kogoś o kradzież i co chwilę sprawdzał, czy jego szkatułka zakopana dla bezpieczeństwa w ogrodzie, pozostała nietknięta. Miał dwójkę dzieci - Elizę i Kleanta, którzy przez jego okropne zachowanie i skąpstwo, ciągle bardzo cierpieli. Ojciec przez cały czas krytykował szybkie wydawanie przez nich pieniędzy, zastanawiał się, czym sobie zasłużył na takie dzieci, które w kwestii majątku wcale się z nim nie zgadzały. Relacje między nimi układały się więc naprawdę kiepsko, ale miarka się przebrała, kiedy Harpagon postanowił wydać Elizę, która kochała Walerego, za mąż, za jakiegoś starszego mężczyznę. Obiecał on, że poślubi dziewczynę bez posagu (czyli majątku, który wnosiła kobieta w życie mężczyzny z chwilą ślubu), więc Skąpiec widział w tym świetny interes. Jakby tego było mało, mężczyzna postanowił ożenić się z o wiele młodszą od siebie Marianną, która tak naprawdę była potajemną ukochaną... jego własnego syna. Możecie sobie tylko wyobrazić reakcje Kleanta, na wieść o planach Harpagona!
Coś, co koniecznie muszę przyznać to to, że ta komedia naprawdę rozśmiesza. Miłość do pieniędzy Skąpca i jego częste niedorzeczne zachowania, sprawiały, że naprawdę zaczynałam się śmiać! W powieści było też kilka scen, które zupełnie mnie zaskoczyły i których zupełnie bym się nie spodziewała.
Chociażby, kiedy Kleant dowiedział się o pomyśle Harpagona na poślubienie Marianny, chłopak chciał pożyczyć dużą ilość pieniędzy, żeby w razie potrzeby, mógł uciec razem z dziewczyną. Jednak jedyna osoba, od której mógł je otrzymać, zaproponowała pożyczkę na bardzo wysoki procent, na bardzo złych warunkach. Kleant porozumiewał się z pożyczającym poprzez pośrednika, a ten najwyraźniej nie był taki pewien majątku chłopaka. Kleant zapewnił więc, że jego ojciec jest bogaty i że umrze w przeciągu najbliższych kilku miesięcy. Rozpaczliwie potrzebował tych pieniędzy, więc nie zważał na konsekwencje i zgodził się na nieuczciwą pożyczkę. A kiedy w końcu przyszło co do czego, przypadkiem, na jaw wyszło, że lichwiarzem, który miał pożyczyć Kleantowi pieniądze był nie kto inny, tylko jego własny ojciec!
Przyznam, że ten moment był naprawdę świetny, wszystko było dopięte na ostatni guzik i dokładnie zaplanowane. W książce jeszcze sporo się działo, akcja toczyła się błyskawicznie, a kolejne skandale ciągnęły się jeden za drugim. Na ostatnich stronach książki, jak to w każdej komedii, czekało na nas szczęśliwe zakończenie - Eliza i Kleant rzeczywiście wzięli ślub, ale nie z osobami wybranymi przez ojca, tylko z miłości, z własnymi ukochanymi. Harpagon za to odzyskał swój skarb, chociaż wcale się nie zmienił, jak moim zdaniem, być powinno. Nadal pozostał tym samym dbającym tylko o własne interesy mężczyzną, którego nie obchodziło nic, oprócz pełnej sakiewki.
Skąpiec to książka, która naprawdę spełniła moje wymagania, jako dobra lektura. Przestrzega przed myśleniem tylko o pieniądzach i własnych korzyściach. Sądzę, że każdy, komu nie jest straszne kilka archaizmów i kto potrafi docenić ciekawą twórczość, powieść się spodoba. Poza tym, nie ma nawet gadania, to przecież lektura, każdy powinien ją znać!
RECENZJA POCHODZI Z BLOGA: zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Zupełnie niedawno przeczytałam Skąpca Moliera, czyli moją kolejną lekturę szkolną w gimnazjum. Wcześniej ktoś powiedział mi, że ta książka jest bardzo krótka, ma tylko coś około 100 stron, więc za bardzo nie zawracałam sobie nią głowy. W efekcie wypożyczyłam i przeczytałam ją dzień przed sprawdzianem ze znajomości lektury, ale nie miałam z tą książką żadnego problemu. Jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-06
Ostatnio przeczytałam Niezgodną Veronici Roth, o której słyszałam naprawdę różne opinie. Książka okrzyknięta fenomenem wydawniczym, a dodatkowo porównywana do Igrzysk śmierci. Niektórzy twierdzą nawet, że jest o wiele lepsza od Igrzysk... Oto, co ja o niej myślę.
Pomysł na fabułę w powieści jest po prostu genialny. Autorka stworzyła własny świat, który (przynajmniej w mojej opinii) bardzo przypomina przyszłość, jeśli ludzie nadal będą postępować tak, jak postępują teraz.
W wykreowanym świecie doszło do wojny, która kompletnie go zniszczyła. Aby w końcu zaprowadzić pokój, z wszystkich ocalałych stworzono idealne społeczeństwo. Podzielono ludność na pięć frakcji: Altruizm, Nieustraszoność, Erudycję, Prawość i Serdeczność. Każdy, należący do danej grupy, miał się zajmować swoimi sprawami i spełniać określoną rolę. Przykładowo - Altruiści służyli bezinteresowną pomocą, zajmowali się starszymi i chorymi, czy zdobywali pożywienie dla bezfrakcyjnych; Erudyci byli największymi ,,mądralami'' społeczeństwa, wiedzieli wszystko i o wszystkim, zajmowali się odkryciami i badaniami naukowymi; a ludzie należący do Serdeczności, nie dosyć że byli dla wszystkich bardzo życzliwi, prowadzili spokojne życie, pracując na roli i hodując rośliny.
Cały ten system wyglądał tak, że do szesnastego roku życia służyło się we frakcji, w której się urodziło, jednak kiedy ukończyło się ten wiek, dostawano prawo wyboru. Najpierw przechodzono Test, który był elektroniczną symulacją, która na postawie wyborów pokazywała, do jakiej frakcji pasuje się najlepiej. A potem, na Ceremonii Wyboru, ostatecznie decydowano się na jedną z frakcji, w której pracowano później do końca życia. Jednak, co najważniejsze, wybór nie musiał mieć wcale nic wspólnego z wynikiem Testu.
Główna bohaterka, Tris, należała do Altruizmu, czyli do grupy cichych, szarych myszek, które nie lubiły zwracać na siebie uwagi, a zależało im tylko na pomocy innym. Dziewczyna czuła się naprawdę źle z tym stanem rzeczy, bo wcale nie była do końca bezinteresowna. Chciała myśleć także o sobie i zadbać o siebie, nie tylko ciągle wyrzekać się czegoś dla innych. Jako Altruistka nie mogła patrzeć w lustro (bo przecież to byłoby zbytnie skupianie się na sobie), nie mogła nosić żadnych ozdób ani ubierać się w nic innego niż szare płaszcze. Tris czuła się naprawdę kiepsko, bo jej rodzice i brat doskonale odnajdywali się w tej całej bezinteresowności, ona za to od zawsze chciała czegoś więcej.
Kiedy dziewczyna przeszła przez Test, wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Okazało się bowiem, że jest Niezgodna, tzn. łączy w sobie cechy kilku różnych frakcji i nie dostaje jednoznacznego wyniku. Jakby tego było mało, była to bardzo niebezpieczna przypadłość, bo w ich doskonale ułożonym społeczeństwie nie mógł się znaleźć nikt poza systemem, kto pasowałby do kilku frakcji. Było to po prostu zakazane. Każdy musiał pełnić swoją rolę i należeć do jednej grupy. Niezgodnych za to wyłapywano i, no cóż, skazywano na śmierć.
Tris, kiedy dowiedziała się o tym wszystkim, była na skraju wytrzymałości. Wiedziała, że musi trzymać prawdziwy wynik Testu w tajemnicy i nikomu o nim nie wspominać. Udawała, że wyszedł jej Altruizm, czyli rodzinna frakcja, co było bardzo prawdopodobne, bo zdarzało się często. Jednak w głębi duszy była naprawdę przerażona - wynik Testu miał przecież podpowiedzieć jej, którą z frakcji powinna wybrać. Tymczasem... nie wiedziała nic, oprócz tego, że z pewnością nie pasuje do Altruizmu. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo zawiedzie rodziców odchodząc od ich frakcji, ale po prostu nie mogła tam zostać, nie potrafiła.
W końcu, kiedy nadeszła Ceremonia Wyboru, Tris postanowiła zrobić coś zupełnie niespodziewanego i zadziwiającego. A mianowicie - dołączyła do Nieustraszonych, czyli grupy, która służyła jako miejscowa policja. Byli po prostu niezawodni i, jak sama nazwa wskazywała - nieustraszeni, więc żaden lęk nie mógł stanąć im na drodze. Tris od dawna ich podziwiała - podczas gdy ona musiała kroczyć po ulicy ze spuszczoną głową, oni biegli całą gromadą, krzycząc głośno, w czarnych obcisłych ubraniach, z rozpuszczonymi włosami i tatuażami zdobiącymi skórę. Zachowywali się beztrosko i pewnie, bez problemu wspinali na duże wysokości, a także, z niemal dziecinną łatwością wyskakiwali i wskakiwali do jadącego pociągu, czemu dziewczyna uwielbiała się przyglądać. Byli więc naprawdę niesamowici, ale kiedy Tris wybrała ich frakcję, nie miała jeszcze pojęcia ile strasznych i przerażających rzeczy będzie musiała zrobić, aby stać się jedną z nich. Po pierwsze, już jakieś pięć minut po zakończeniu Ceremonii musiała dowieść swojej odwagi, także wskakując za nimi do pociągu, co okazało się w rzeczywistości dużo trudniejsze, niż wcześniej wyglądało. Jeśli ktoś nie wskoczył albo nie wyskoczył i postanowił pozostać w pociągu, czy też zrobił sobie coś po drodze, automatycznie wypadał z gry i stawał się bezfrakcyjnym, czyli kimś, kto nie miał pracy ani żadnych praw w społeczeństwie. Właśnie tego wszyscy obawiali się najbardziej, jednak prawdziwych Nieustraszonych prawie wcale nie obchodził los nowicjuszy. Jeśli chciałeś być z nimi, musiałeś być naprawdę dobry, jeśli nie byłeś, miałeś po prostu pecha. Była to z pewnością najbardziej brutalna frakcja, w której adrenalina i możliwość stracenia życia na wiele różnych sposobów była na porządku dziennym. Tymczasem Tris, która w swojej wcześniejszej frakcji musiała zwykle zachowywać się cicho i pokornie, z początku wątpiła, że sobie poradzi. Wszystko było dla niej ekscytujące, ale wiedziała, że czeka ją prawdziwe wyzwanie.
W swojej frakcji poznała przyjaciół - Christinę, Willa i Ala, który trzymali się razem z nią i pomagali jej, jak tylko się dało. Czekały ich bowiem różne treningi i próby, po których najsłabsi odpadali i również stawali się bezfrakcynymi. Nowicjusze uczyli się między innymi strzelania z broni, rzucania nożami i walki na pięści, przy czym ich instruktorzy byli naprawdę bezwzględni i nie znali litości. Najgorszy był Eric, czyli dowódca całej frakcji, który kompletnie nie przejmował się, czy podczas walki, ktoś zostanie pobity na śmierć, czy też nie. Ważne tylko, żeby się nie poddał, bo przecież miał zostać Nieustraszonym. Dużo lepszy był Cztery, drugi instruktor, który także był wymagający, ale zachowywał się o wiele bardziej ludzko i nauczył nowicjuszy wielu pożytecznych rzeczy. O dziwo, szczególnie pomagał Tris, która została już kilka razy zbita na kwaśne jabłko i zajmowała niemal ostatnie miejsce w rankingu. Jednak kiedy nikt już nie wierzył, że przejdzie dalej, ona podwoiła wysiłki i skorzystała z pomocy Cztery, po czym powoli zaczęła piąć się do góry.
Uwielbiałam wszystkie treningi Nieustraszonych i niebezpieczne zadania, z którymi musieli się zmierzyć. Tris, chociaż mogło się wydawać, że wcale się nie nadawała, powoli, z dnia na dzień, dzięki swojej determinacji, zupełnie się zmieniła. Lubiłam opisy walk albo gier terenowych; według mnie właśnie szkolenie w całej książce było najbardziej interesujące.
Jednak, jako że wcześniej oglądałam film, wszystko wydawało mi się takie... powtórzone. Rozumiecie, akcja książki i cała fabuła była wymyślona świetnie, tylko że żadna ze scen nie mogła mnie zdziwić ani zaskoczyć, bo niemal dokładnie to samo widziałam wcześniej w ekranizacji. Także, myślę, iż właśnie to sprawiło, że ta powieść nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jak na przykład film kiedy oglądałam go po raz pierwszy - bo właśnie wtedy pierwszy raz poznawałam całą tą historię. I szczerze mówiąc, od razu się nią zachwyciłam. Książka była naprawdę dobra, ale jak możecie się spodziewać, jeśli oglądaliście już film, niczym nowym Was nie zaskoczy. Może jest tylko trochę więcej treningów (właśnie dlatego tak je lubię, to coś, czego nie widziałam w filmie) i stanowczo więcej Cztery. Nie wiem czy już się domyśliliście czy zwyczajnie widzieliście film i wiecie - relacja między nim a Tris wykroczy trochę poza kontakt nauczyciel-uczennica. Okaże się nawet, że są do siebie bardziej podobni niż myśleli i razem muszą walczyć z tym samym niebezpieczeństwem, ale o tym za chwilę. W filmie wątek z Cztery bardzo szybko się rozwinął, w życiu dziewczyny od razu było go pełno, za to w książce długo musimy na niego czekać. Ale jest warto! Było mnóstwo rozmów i tematów między nimi, o których nie ma nawet wzmianki w filmie i muszę przyznać, że zakochałam się w Cztery po raz drugi, jeszcze mocniej.
Przy okazji, książka rzuciła mi trochę światła na wydarzenia, które w filmie przeleciały tak szybko, że prawie wcale ich nie zrozumiałam. Wreszcie zorientowałam się w tym całym systemie frakcji i polityce, która opisana przez Veronicę Roth wcale jednak nie była nudna.
Bo, z biegiem wydarzeń okazało się, że Erudyci planują wojnę przeciwko Altruistom i chcą przejąć władzę, którą sprawują tamci. Wiadomo, że lepiej kiedy rządzi ktoś zupełnie bezinteresowny i otwarty na potrzeby innych, niż przesadnie mądry, żeby wykorzystać tą władzę do swoich celów. Jakby tego było mało, Erudyci do pokonania Altruistów planują wykorzystać Nieustraszonych, bardzo niebezpieczną metodą. Tris i Cztery muszą więc ratować obleganą frakcję i przeszkodzić tym, którzy zaplanowali cały atak, kontrolując wojowników...
Oczywiście, nie zdradzę Wam nic więcej, powinniście sami przeczytać, co wydarzyło się dalej. Końcówki książki i filmu są przedstawione bardzo różnie, ale ostatecznie kończą się tak samo. W powieści jednak jest o tyle lepiej, że właśnie wtedy na jaw wychodzą wszystkie tajemnice, które powoli łączą się w logiczną całość. Wcześniej nie dostawaliśmy odpowiedzi na wiele pytań, pod koniec jednak wszystko się wyjaśniło.
Ogólnie, książka bardzo mi się podobała, ale podczas czytania, przeklinałam siebie, że pozwoliłam sobie obejrzeć film. To chyba nie pozwoliło mi na taką subiektywną ocenę. Założę się, że na kimś kto poznawał tą historię po raz pierwszy, wywarła o wiele większe wrażenie. Cały ten pomysł z frakcjami, wizja Nieustraszonych... cudo! Dlatego właśnie tak wiele oczekuję po drugiej części, Zbuntowanej, którą też już mam i niedługo zamierzam przeczytać. W tym wypadku nie popełniłam już tego samego błędu z ekranizacją, chociaż co prawda, chcę obejrzeć, ale dopiero po przeczytaniu książki. Podobno jest to najlepsza część z serii, więc już nie mogę się doczekać.
Aha, i napiszę jeszcze o czymś, o czym zupełnie zapomniałam wspomnieć wcześniej. Niezgodna jest napisana w czasie teraźniejszym, co zdarza się, że naprawdę mnie irytuję. Co chwilę: ,,mówię'', ,,biegnę'', ,,wzdycham''. Nie wiem czemu, ale zwykle nie lubię takiego stylu pisania, widocznie utrudnia mi on czytanie. Jednak w tej powieści, nawet nie zwróciłam na to uwagi. Zbyt szybko gnałam za akcją, wydarzeniami, Czterym, żeby przejąć się takim szczegółem.
A teraz kilka ciekawych cytatów z powieści, które szczególnie mi się spodobały i które z pewnością na długo zapamiętam.
Tłumię strach. Kiedy podejmuję decyzję, udaję, że on nie istnieje. (Cztery)
Wiem, dlaczego ojciec mówił, że Nieustraszeni to banda wariatów. Nie mógł, nie potrafił zrozumieć tego rodzaju koleżeństwa, które powstaje tylko wtedy, gdy ludzie razem ryzykują życie. (Tris)
Czasem płacz albo śmiech to jedyne, co pozostało, a teraz śmiech wydaje się lepszy. (Tris)
Frakcja ponad krwią.
Nie jestem z Altruizmu. Nie jestem z Nieustraszonych.
Jestem Niezgodna.
I nie można mnie kontrolować. (Tris)
-Na które piętro? - pyta ogolona panna.
-Na setne - odpowiadam. (Tris)
-Skąd ty niby to wiesz?
-Jesteśmy w stupiętrowym, opuszczonym budynku z paroma Nieustraszonymi.Skąd ty niby tego nie wiesz? - odpalam.
-Nie. Nie zetnę włosów - mówię. - Ani ich nie ufarbuję na odjazdowy kolor. Ani nie zrobię sobie piercingu na twarzy. (Tris)
-A co z pępkiem?
-Albo z sutkami?-wtrąca Will.
Wydaję jęk.
-Ty się mnie boisz, Tobias? (Tris)
-Okropnie-odpowiada z uśmiechem.
- Śpij - szepcze. - Odpędzę koszmary, jeśli znów się pojawią. (Cztery-Tobias)
- A jak? (Tris)
- Pięściami, oczywiście.
Odrywa róg bandaża. Przebiega oczami po symbolu Altruizmu(tatuaż) i się uśmiecha.
-Mam taki sam.-Śmieje się.-Na plecach. (Cztery)
-Naprawdę? Pokaż. (Tris)
[...]
-Tris, prosisz, żebym się rozebrał?
Nerwowy śmiech bulgocze mi w gardle.
-Tylko... częściowo.
Zostawić nas z Erikiem to jak wynająć opiekunkę, która spędza czas na ostrzeniu noży. (Tris)
Jeśli więc jesteście fanami przemyślanych i naprawdę zaskakujących książek, w których ciągle coś się dzieje, to idealna pozycja dla Was. Polecam młodszym jak i starszym - przy tej powieści na pewno nie będziecie się nudzić!
RECENZJA POCHODZI Z BLOGA: zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Ostatnio przeczytałam Niezgodną Veronici Roth, o której słyszałam naprawdę różne opinie. Książka okrzyknięta fenomenem wydawniczym, a dodatkowo porównywana do Igrzysk śmierci. Niektórzy twierdzą nawet, że jest o wiele lepsza od Igrzysk... Oto, co ja o niej myślę.
Pomysł na fabułę w powieści jest po prostu genialny. Autorka stworzyła własny świat, który (przynajmniej w mojej...
RECENZJA Z zakochana-w-czytaniu.blog.pl
Ostatnio postanowiłam przeczytać Szklany Tron, bo usłyszałam na jego temat naprawdę sporo pochwał i świetnych opinii. A tajemniczy tytuł i zastanawiająca okładka sprawiły, że jeszcze bardziej miałam ochotę sięgnąć po tę książkę. Więc nie czekałam długo - zaopatrzyłam się w powieść autorstwa Sarah J. Mass i rozpoczęłam czytanie.
Nie dosyć, że złożona historia powieści toczy się w czasach zupełnie innych niż nasze, to jeszcze w kompletnie innym świecie. Przenosimy się do średniowiecznej krainy Adarlanu, gdzie rządzą królowie, a na świecie istnieje magia, choć została ona surowo zakazana przez nieugiętego władcę. Pragnął od podbić całą Erileę i podporządkować sobie wszystkich zamieszkujących ją ludzi - jednak to wcale nie od króla rozpoczęła się ta historia.
Już po pierwszych stronach książki poznajemy siedemnastoletnią dziewczynę, Celeanę Sardothien, która została skazana na brutalną, niewolniczą pracę w kopalni soli w Endovier. Nie znalazła się tam przypadkiem - wcześniej była jedną z najniebezpieczniejszych zabójczyń całej krainy, której samo imię budziło wszechogarniający lęk. Dostawała jedynie najlepsze zlecenia i mogła zażądać ze nie dowolnej sumy pieniędzy, a jej ponura sława ciągnęła się przez całą Erileę. Pewnego razu popełniła jednak ogromy błąd i dała się złapać - właśnie wtedy została skazana na dożywocie pracowania w przeklętym więzieniu, jakim było Endovier.
Kiedy można było pomyśleć, że Celeana nie ma najmniejszych szans na ratunek, wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Przybył się z nią spotkać sam następca tronu, książę Dorian! Szybko okazało się, że władca, czyli jego ojciec, planował zorganizować turniej o tytuł królewskiego Obrońcy. Wielu wysoko urodzonych mogło wystawić swoich kandydatów - często wybierali ich spośród złodziei czy przestępców, bo mieli oni rywalizować w brutalnych zawodach. Zwycięzcę planowali mianować królewskim Obrońcą, a przegranych odesłać z powrotem tam, skąd przybyli.
Celeana nie chciała służyć znienawidzonemu królowi, który podbił także jej ojczyznę, lecz nie miała zbyt wielkiego wyboru. Mogła spróbować zwyciężyć w turnieju albo zostać w przerażającym Endovier, gdzie zapewne czekała ją nieuchronna śmierć. Nie zastanawiała się długo, szczególnie że książę wydał jej się przyjazny i zupełnie inny niż jego ojciec. Nigdy by się do tego nie przyznała, ale polubiła go od razu.
Od samego początku czytania poznałam nieugięty charakter Celeany, zdaje się, typowy dla bezwzględnej zabójczyni. Polubiłam ją bardzo, była bezwstydna i ironiczna... nawet rozmawiając z księciem nie okazywała żadnego zażenowania czy strachu. Można by pomyśleć, że była po prostu bezczelna, bo mówiła to, co tylko ślina jej na język przyniosła. O dziwo, wcale nie uraziło to księcia Doriana, był raczej rozbawiony jej śmiałością. Za to dziewczyna niesamowicie irytowała Chaola, kapitana Gwardii królewskiej, który z początku wydawał się wobec niej bardzo wrogo nastawiony. Był też ciągle czujny i podejrzliwy - w końcu mieli do czynienia ze śmiercionośną zabójczynią, osłabioną przez pracę w kopalni, ale zawsze zabójczynią.
W końcu Celeana zdecydowała się przystanąć na propozycję przystojnego księcia. Wraz z jego orszakiem wyruszyła do stolicy, Riftholdu, aby zmierzyć się tam z innymi kandydatami i wziąć udział w różnorodnych Próbach. Pod koniec każdej z nich, wyłaniano najsłabszego zawodnika i kazano mu wracać do domu. Dla zabójczyni powrót oznaczał śmierć, więc tym usilniej skupiała się na wygranej.
Gdy tylko Celeana odzyskała siły, szybko się okazało, że dziewczyna była naprawdę dobrze wyszkolona. Bez trudu dorównywała innym, choć jej konkurentami byli przeważnie silni i rośli mężczyźni. Także jej kontakty z Dorianem i Chaolem powoli się ocieplały - obaj poczuli do dziewczyny dziwną sympatię.
Jednak prawdziwe kłopoty zaczęły się dopiero wtedy, gdy jakiś nieznany złoczyńca po kolei mordował kandydatów do tytułu Obrońcy. Chaol głowił się nad tym dniami i nocami, ale wciąż nie mógł odnaleźć sprawcy. Tymczasem zawodników ubywało...
Co na to Celeana? Czy udało jej się wygrać turniej? I co ważniejsze - czy zdołała odnaleźć mordercę, zanim sama stała się jego celem?
Książka jest naprawdę ciekawa i z pewnością zawdzięcza to niezłomnej postaci Celeany, o której wcześniej już wspominałam. Dziewczyna nie znała takich słów jak ,,poddawać się'' i była gotowa zmierzyć się z każdym wyzwaniem, byle tylko odzyskać wolność. Cały wątek zabójczyni wydawał się dobrze obmyślony - z początku każda myśl Celeany doskonale dawała do zrozumienia, kim tak naprawdę jest. Dziewczyna przyglądała się komuś niewinnie, tymczasem w głowie układała plan, jak bez trudu mogłaby powalić go na ziemię lub poderżnąć mu gardło. Instynkt zabójczyni pozostał w niej mimo ciężkiego roku w Endovier, więc Chaol obstawił ją takim gronem strażników, że nawet mucha nie mogłaby bokiem się przecisnąć.
Książka wciągnęła mnie, chociaż czytałam ją raczej długo. Byli tam dobrzy bohaterowie, ale także ci źli, których znienawidziłam od samego początku. Jedyne co mi się nie podobało, to Próby - chyba tylko dwie były dokładnie opisane, o reszcie autorka zaledwie wspomniała. Trochę szkoda, bo Sarah mogła naprawdę ciekawie przedstawić zmagania przeciwników i nietypowe zdolności naszej zabójczyni.
Podobało mi się za to wplecenie w całą historię odrobiny magii. Sama nie wiem czy to dobrze, że zakazano jej praktykowania w Erileii - jak podczas czytania się przekonałam, mogła wyrządzić wiele dobrego, ale równie sporo zła.
A teraz kilka cytatów z książki!
,, - Coś we mnie pękło i tyle - wyjaśniła. (Celeana)
- Tylko tyle masz do powiedzenia? - spytał kapitan Westfall (Chaol) i spojrzał na młodego księcia. - Zabiła nadzorcę i dwudziestu trzech strażników, zanim w końcu ją złapano. Od muru dzielił ją dosłownie żabi skok. Strażnikom udało się ją ogłuszyć w ostatniej chwili.
- No i? - dopytywał Dorian.
- No i? - zasyczała Celeana. - Wiecie, panie, jak daleko znajduje się mur od kopalni? (...) Z mojego szybu to sto dziesięć metrów. Poważnie. Poprosiłam, aby to zmierzono.
- No i? - powtórzył Dorian.
- Kapitanie Westfall, jaki dystans udaje się przebiec niewolnikom, gdy próbują uciec z kopalni? (Celeana)
- Około metra - mruknął mężczyzna. - Strażnicy zazwyczaj zabijają uciekiniera, gdy ten przebiegnie zaledwie metr.''
,, Król Adarlanu wyjął spod prawa zarówno magię, jak i Fae oraz ich podwładnych. Wszelkie ślady po tych stworzeniach zatarto tak sumiennie, że nawet ci, w których żyłach wciąż płynęła magia, nie wierzyli już w jej istnienie.''
,, Miecz zabrzęczał, gdy Celeana wyciągnęła go ze stojaka. Miał szlachetne ostrze - mocne, gładkie i lekkie. Tak więc nie mogła korzystać z noża do smarowania chleba, a pozwalają jej bawić się czymś takim?"
,, - Wybierz coś innego. Może nasz trening stanie się ciekawszy. Mam nadzieję, że się wreszcie zmęczę. (Chaol)
- Obedrę cię żywcem ze skóry i wycisnę ci gałki oczne! - mruknęła Celeana, podnosząc rapier. - To cię na pewno zmęczy.
- No, wreszcie wykazujesz ducha walki.'' (Chaol)
,, - Nazywam się Celeana Sardothien - szepnęła. - Choć moje imię właściwie nie ma znaczenia. Możesz mnie nazywać Celeaną, Lillian albo suką, a ja i tak cię pokonam.'' (Celeana do Groba)
Szklany tron zaimponował mi jeszcze inną ważną cechą. Autorka wykreowała w nim swój świat, jakby za pstryknięciem palców - raz, dwa i wszystko było gotowe. W książce nie potrzeba było dłuższych wstępów ani tłumaczeń, od razu rozwinęła się akcja, a wszystko o niezwykłym świecie Erileii dowiedziałam się w trakcie czytania. Każdy szczegół historii krainy był dokładnie dopracowany i łączący się w logiczną całość. Widać, że Sarah nie napisała tej powieści od tak, tylko od dawna, gdzieś głęboko, miała już na nią pomysł.
Szklany tron polecam wszystkim fanom fantastyki i wartkiej akcji - z pewnością przypadnie Wam do gustu!
PS Tak na marginesie, gdybym miała wybierać, stanowczo jestem za Chaolem. Książęta wyszli już z mody, a zimny kapitan Gwardii jest po prostu genialny!
RECENZJA Z zakochana-w-czytaniu.blog.pl
więcej Pokaż mimo toOstatnio postanowiłam przeczytać Szklany Tron, bo usłyszałam na jego temat naprawdę sporo pochwał i świetnych opinii. A tajemniczy tytuł i zastanawiająca okładka sprawiły, że jeszcze bardziej miałam ochotę sięgnąć po tę książkę. Więc nie czekałam długo - zaopatrzyłam się w powieść autorstwa Sarah J. Mass i rozpoczęłam czytanie.
Nie...