-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel14
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-08-31
2013-04-05
2012-11-12
2014-01-03
2014-04-22
2016-01-20
2014-12-20
2015-02-12
Życie w wieżach w obrębie murów Ketry, miasta będącego szczytowym osiągnięciem ludzkości, to istna sielanka. Nie trzeba martwić się o pracę i zarobki, a każdemu z mieszkańców przysługuje luksusowe mieszkanie. Taki właśnie żywot prowadził Robert Welkin, jednak w wyniku ujawnionych okoliczności okazuje się, że mężczyzna nie ma prawa zamieszkiwać w metropolii. Skazany w drodze programu telewizyjnego (który, o ironio, sam wymyślił) zostaje wygnany i trafia do Ketry B - quasi-miasta otaczającego podstawową Ketrę, gdzie ludzie żyją w cieniu gigantycznych wież mając nadzieję, że kiedyś uda im się przekroczyć mur i zaznać luksusu. Robert musi się przystosować do nowej sytuacji; do życia, w którym żeby coś osiągnąć, trzeba o to walczyć z innymi.
Gdy siadałem do lektury “2049”, nie spodziewałem się, że książka wywrze na mnie tak duże wrażenie. Z góry założyłem, że to będę miał do czynienia z kolejną wizją przyszłości, nie wyróżniającą się na tle innych, podobnych tekstów. Nie mogłem się bardziej mylić - książka Rafała Cichowskiego to jedna z najlepszych antyutopii, jakie wpadły mi w ręce. I to nie tylko pod kątem kreacji świata (choć ta oczywiście stoi na wysoki poziomie i jest wewnętrznie spójna), ale także pod względem fabuły czy niesionego przesłania. To nie jest banalna powieść, to głęboka refleksja nad tym, dokąd zmierza nasz świat, przyjmująca formę zarówno rozważań filozoficznych, jak i ostrej, bezkompromisowej satyry. To ostatnie obejmuje wszystko, co trzeba: oberwało się władzy, mediom (na czele z programami szukającymi talentów), blogerom, no i przede wszystkim społeczeństwu.
“2049” potrafi zaskoczyć jak mało która książka. Choć tekst nie liczy sobie nawet trzystu stron, co rusz fabuła skręca w niespodziewaną stronę, a sam wydźwięk powieści okazuje się być inny, niż wcześniej się wydawało. Tak naprawdę za każdym razem, gdy w mojej głowie krystalizowała się ogólna opinia na temat dzieła Cichowskiego, ledwie po kilku stronach działo się coś, co wywracało moje spojrzenie na książkę na drugą stronę, w drobny mak rozbijając to, co zdążyłem sobie pomyśleć. Czytając tę powieść trzeba po prostu “spodziewać się niespodziewanego”, bo wielu zastosowanych przez autora rozwiązań nie da się przewidzieć.
Tym, co w moim odczuciu wysuwa się na pierwszy plan powieści, jest wszechobecna dychotomia. Dwoistość świata widać na każdym niemal kroku: Ketra A i Ketra B; postęp cywilizacyjny i swoisty regres społeczny; Robert, który z luksusu trafił do brutalnego świata i Almeida, która żyjąc w cieniu wielkich wież marzy o tym, by zamieszkać w jednej z nich. Dwudzielność dotknęła nawet fabuły, w której spokojne fragmenty przeplatają się z dynamicznymi akcjami, a także języka, którym napisana jest powieść. Pierwszy raz spotkałem się z tak perfekcyjnym stylem, który swobodnie łączył potoczne zwroty z elokwentnymi wyrażeniami. Rynsztokowy język i wulgaryzmy stoją tu ramię w ramię z mową wyższych sfer, nierzadko mieszając się z nią, co wychodzi niespodziewanie dobrze. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że coś takiego jest możliwe, chyba bym mu nie uwierzył.
Jak się tak dobrze zastanowić, to ciężko mi nawet wskazać jakąś wadę w “2049”. Konstrukcja świata jest spójna, a autor trzyma się jej, choć nie boi się stosować nietypowych zagrań i co rusz odkrywa przed czytelnikiem kolejne elementy większej układanki. Podobnie jest z fabułą - widać, że jest ona przemyślana, a jednocześnie daleko jej do standardowych historii przedstawiających potencjalną przyszłość. Styl i język to istny majstersztyk zbudowany z nietypowych elementów; dość powiedzieć, że dawno nie spotkałem się z tak oryginalnymii, a jednocześnie do bólu trafnymi metaforami. Jedyne, o co mógłbym się przyczepić, to momentami zbędne wulgaryzmy i nieco zbyt karykaturalna kreacja jednego bohatera (choć z perspektywy czasu widzę, że były to jak najbardziej celowe zagrania), a także niewielka dawka mistycyzmu, której wprowadzenie w moim odczuciu nie wniosło zbyt wiele do całej historii. A, i może jeszcze zakończenie - pierwszy raz mam ochotę spamować autora książki mailami, aby jak najszybciej wydał kontynuację swojego dzieła. Zaś w oczekiwaniu na kolejną powieść zapewne nieraz zajrzę jeszcze do “2049”.
------------------------------------------
http://czworgiem-oczu.blogspot.com/2015/02/rafa-cichowski-2049.html
Życie w wieżach w obrębie murów Ketry, miasta będącego szczytowym osiągnięciem ludzkości, to istna sielanka. Nie trzeba martwić się o pracę i zarobki, a każdemu z mieszkańców przysługuje luksusowe mieszkanie. Taki właśnie żywot prowadził Robert Welkin, jednak w wyniku ujawnionych okoliczności okazuje się, że mężczyzna nie ma prawa zamieszkiwać w metropolii. Skazany w drodze...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-18
2015-02-01
Rok 1974 był przełomowy dla literatury, nie ma co do tego wątpliwości. To właśnie wtedy na rynku pojawiła się debiutancka powieść Stephena Kinga, “Carrie”. Książka, która przyniosła autorowi niebywałą sławę, a także dochody, które niemalże od razu pozwoliły mu porzucić dotychczasową pracę i stać się zawodowo pisarzem. To jednocześnie tekst, który w rekordowo szybkim czasie (bo już w dwa lata po wydaniu) doczekał się pierwszej z kilku ekranizacji. Czy rzeczywiście debiutancka powieść Kinga jest aż tak wyjątkowa?
Carrie White nie ma łatwego życia. Wychowuje ją samotna matka, skrajna fanatyczka religijna, która wszędzie dopatruje się grzechu i nie szczędzi swojej córce kar i psychicznych tortur. Nastoletnia dziewczyna jest przez to odseparowana od swoich rówieśników, nie dziwi więc fakt, że większość dzieci w szkole, do której uczęszcza Carrie, śmieje się z niej nawet się z tym nie kryjąc. Szyderstwa dotyczą każdego możliwego aspektu: wyglądu, ubioru, zachowania, niewiedzy o pewnych sprawach, czy też po prostu odnoszą się do matki dziewczyny, która w powszechnej opinii uważana jest za wariatkę. Carrie dzielnie znosi wszystkie te docinki i dowcipy, jednak w momencie, gdy zaczyna dojrzewać, następuje coś nieoczekiwanego - nastolatka okazuje się posiadać moce telekinetyczne. Zachodzi też zmiana w jej zachowaniu: Carrie postanawia wreszcie zbuntować się wobec apodyktycznej matki i jednocześnie pokazać rówieśnikom, że nie jest od nich gorsza. Wszystko to prowadzi jednak do drastycznych wydarzeń…
“Carrie” to powieść na swój sposób oryginalna, głównie ze względu konstrukcję. Jest to częściowo książka o zwykłej narracji, jednak w znacznym stopniu tekst Kinga jest specyficzną powieścią epistolarną, choć nie w dosłownym znaczeniu - sporą jej część stanowią fragmenty fikcyjnych książek, relacje świadków czy też protokoły przesłuchań. Wiąże się z tym jedna istotna rzecz, a mianowicie fakt, że niemal od samego początku czytelnik wie, co się wydarzy. Zagadkami są natomiast odpowiedzi na pytania “dlaczego?” i “jak?”, dlatego mimo posiadania tej wiedzy lektura potrafi naprawdę wciągnąć. Im bliżej kulminacyjnego momentu książki, tym bardziej zwykła narracja dogania fakty opisane w relacjach i artykułach, aż w końcu oba elementy książki wspólnie przedstawiają ciąg wydarzeń. Najważniejsze fakty możemy obserwować na swój sposób dwojako - najpierw pod postacią relacji świadków, następnie zaś jako narracyjny opis sytuacji. Ciekawym zabiegiem jest również przedstawienie pewnych zdarzeń dziejących się w różnych miejscach w zbliżonym czasie w sposób niechronologiczny, skupiający się na ich wadze dla całej sytuacji - dzięki czemu to, co najważniejsze, przedstawione jest czytelnikowi na sam koniec.
Pod względem językowym i stylistycznym książka jest niemalże doskonała. Narracja jest płynna i ani razu nie poczułem się znużony, zaś stworzone przez Kinga fragmenty fikcyjnych książek, artykułów i wywiadów wydają się tak realne, że od prawdziwych odróżnia je chyba tylko poruszana tematyka. Są one wszystkie zachowane w charakterystycznych dla takich form stylach, a jednocześnie są idealnie wpasowane w książkę - czasami wręcz można nie zauważyć, że narracja przeszła właśnie płynnie w “naukowe opracowanie”. Co do samych fragmentów fabularnych - znakomicie moim zdaniem wyszło przedstawianie myśli bohaterów. Raz, że sama narracja bardzo często odzwierciedla to, co czują czy uważają, dwa - dodatkowo w formie nawiasów dodane zostały bezpośrednie, werbalizowane myśli, które w danej chwili pojawiają się w głowach postaci - są one realistycznie chaotyczne, często bowiem nie przyjmują form klasycznych zdań.
“Carrie” Stephena Kinga to znakomity horror, jednak nie jest on oparty na charakterystycznych dla literatury grozy strachu i brutalności. Dużo ważniejsza jest tutaj warstwa psychologiczno-społeczna - książka istotnie porusza problematykę wychowywania dziecka przez niezrównoważonego rodzica, jak również kwestię ostracyzmu w szkołach i okrucieństwo bądź co bądź jeszcze dzieci, które w znęcaniu się nad rówieśnikiem potrafią nie znać umiaru. Choć od premiery powieści minęło już ponad czterdzieści lat, problemy te dalej są aktualne i pewnie jeszcze długo będą, “Carrie” jest więc w jakimś stopniu ponadczasową lekturą. Widząc taki debiut literacki nie dziwi mnie, że King jest od wielu lat jednym z najbardziej poczytnych pisarzy na całym świecie.
------------------------------------------
http://czworgiem-oczu.blogspot.com/2015/02/stephen-king-carrie.html
Rok 1974 był przełomowy dla literatury, nie ma co do tego wątpliwości. To właśnie wtedy na rynku pojawiła się debiutancka powieść Stephena Kinga, “Carrie”. Książka, która przyniosła autorowi niebywałą sławę, a także dochody, które niemalże od razu pozwoliły mu porzucić dotychczasową pracę i stać się zawodowo pisarzem. To jednocześnie tekst, który w rekordowo szybkim czasie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-11-07
Jakub Ćwiek nie zwalnia ani na moment i serwuje swoim czytelnikom trzecią część “Chłopców”. Tym razem jest to powieść w stylu najlepszych filmów Hitchcocka - fabuła zaczyna się od przysłowiowego trzęsienia ziemi, a potem napięcie stale rośnie. Dzwoneczek budzi się po wypadku, jednak świat wygląda zupełnie inaczej, niż go zapamiętała. Czy naprawdę nazywa się Matylda Blaszka? Czy rzeczywiście wspomnienia o Zagubionych Chłopcach to jedynie wymysł jej umysłu, który wymieszał traumatyczne przeżycia z popularną bajką? Choć tempo akcji nie raz zwolni, aby dać czytelnik odpowiedzi na te i inne pytania, to ani na moment czytelnik nie poczuje się znudzony.
Choć bardzo bym chciał, nie mogę napisać nic więcej o fabule - jakiekolwiek dodatkowe słowo z mojej strony mogłoby komuś popsuć lekturę. Historia przedstawiona w najnowszej książce o Chłopcach jest warta samodzielnego poznania. Zdecydowanie przed lekturą polecam przypomnieć sobie poprzednie tomy, bowiem ilość nawiązań do nich jest naprawdę ogromna. Co chwilę wyłapywałem mniej lub bardziej ukryte wspomnienia, sporo też było wprost wskazanych powiązań. Miałem wrażenie, że autor już podczas pisania pierwszej części cyklu wiedział w jakim kierunku podąży fabuła i tak naprawdę żadna postać czy wydarzenie nie pojawiło się przypadkowo.
“Chłopcy 3. Zguba” różnią się znacznie od dwóch poprzednich książek. To już nie ten zabawny świat wiecznie zdziecinniałych motocyklistów. z jednej strony wulgarny i brutalny, z drugiej zaś - pełen chłopięcych rozrywek i niedojrzałych zachowań. Trzecia część cyklu jest po prostu smutna. I choć niejednokrotnie pojawiają się nawiązania do stylu życia przedstawionego we wcześniejszych tekstach, w gruncie rzeczy są one jedynie wspomnieniem - teraz wszystko wygląda inaczej. Książka jest pod wieloma względami dojrzalsza, a autor traktuje swoich bohaterów bez litości, bez najmniejszej taryfy ulgowej. Skończyły się żarty niskich lotów - ich miejsce zajęła powaga i walka o to, co naprawdę ważne.
W trzeciej części Jakub Ćwiek odszedł od schematu znanego z poprzednich: nie mamy już do czynienia ze zbiorem powiązanych ze sobą opowiadań tylko z pełnoprawną powieścią podzieloną na kolejne rozdziały. Pewne podobieństwo do dwóch pierwszych tomów jednak pozostało, bowiem książka podzielona jest na fragmenty opowiadające w miarę spójne kawałki historii. Oczywiście wzajemne powiązania są tu jednak o wiele bardziej widoczne, wyraźniej też zaznaczony jest związek przyczynowo-skutkowy, a im bliżej końca książki, tym bardziej to wszystko da się zauważyć. Samo zakończenie zaś - choć w pewnym momencie staje się dla czytelnika w miarę przewidywalne - jest tylko przedsmakiem tego, co nastąpi w kolejnym. Ćwiek potrafi wzbudzić w czytelniku apetyt, nie ma co do tego wątpliwości.
Wyraźne zmiany widać w języku, jakim książka jest napisana. Wulgarność, choć wciąż obecna, zyskała nieco bardziej stonowane oblicze, bardziej adekwatne do sytuacji (no może poza scenami z Kędziorem, ale to nie powinno nikogo dziwić). Zwrócić też można uwagę na specyficzny styl narracji - choć jest ona trzecioosobowa, niejednokrotnie ukazuje myśli danej postaci i to wręcz z jej perspektywy. Dawniej też się to zdarzało, aczkolwiek teraz jest to moim zdaniem o wiele bardziej wyraźne.
W parze z dojrzalszym językiem idzie też dojrzalsza fabuła i nakreślone problemy. Jak już wspominałem, zabawa się skończyła i teraz czas, żeby postacie w końcu dorosły. Dzwoneczek, której losy przede wszystkim mamy okazję obserwować, dość dobrze radziła sobie z rolą ‘mamy’, jaką pełniła wobec Chłopców, jednak dopiero teraz, w obliczu wszystkich zmian, w pełni ją zrozumiała. To chyba najbardziej przełomowy moment w całej serii, choć nie jest on tak dynamiczny jak pozostałe sceny. Wygrywa za to z nimi pod względem wzruszenia, które we mnie wywołał.
Sięgając po trzecią część “Chłopców” dostajemy coś zupełnie innego, niż do tej pory. Nastrój cyklu został wywrócony na lewą stronę - powieść jest dojrzała i poniekąd depresyjna. Jednocześnie jest to świetna kontynuacja wcześniejszych opowiadań, która nie tylko łączy w całość wszystkie elementy układanki sygnalizowane w pierwszych dwóch tomach, ale jednocześnie wprowadza sporo nowości. Świat Chłopców został zburzony, a na jego gruzach powstała zupełnie nowa rzeczywistość. Po początkowej nienawiści do autora, który bezlitośnie potraktował swoich bohaterów, przychodzi podziw i uznanie. To zdecydowanie najlepsza część cyklu - a wszystko wskazuje na to, że kolejna będzie jeszcze lepsza!
A, i jeszcze słówko na temat okładki - jest po prostu GE-NIAL-NA. Idealnie oddaje to, co serwuje nam powieść.
------------------------------------------
http://czworgiem-oczu.blogspot.com/2014/11/jakub-cwiek-chopcy-3-zguba-recenzja.html
Jakub Ćwiek nie zwalnia ani na moment i serwuje swoim czytelnikom trzecią część “Chłopców”. Tym razem jest to powieść w stylu najlepszych filmów Hitchcocka - fabuła zaczyna się od przysłowiowego trzęsienia ziemi, a potem napięcie stale rośnie. Dzwoneczek budzi się po wypadku, jednak świat wygląda zupełnie inaczej, niż go zapamiętała. Czy naprawdę nazywa się Matylda Blaszka?...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-05
2015-11-07
Serriva - miasto, na którym ciąży jednocześnie błogosławieństwo i klątwa. To tutaj promienie słońca są najsilniejsze, a tym samym cienie czarne niczym smoła. Owe cienie z łatwością mogą stać się bramą do cieńprzestrzeni - mrocznego odbicia naszego świata, w którym wszelkie prawidła rządzące rzeczywistością działają w odwrotny sposób. Łatwy dostęp do tej krainy daje wiele możliwości, niesie jednak ze sobą sporo zagrożeń. W Serrivie mieszka Arahon Y’Barratora: niegdyś najlepsza szpada południa, doświadczony żołnierz i szermierz. Dziś jest on najemnikiem, choć stara się zawsze postępować zgodnie ze swoim sumieniem. Jego życie zmienia się diametralnie, gdy jedno z wykonywanych zleceń przyjmuje nieoczekiwany obrót, a wydawałoby się prosta przysługa dla przyjaciela wplątuje Arahona w niebezpieczną przygodę, której przebieg nieraz związany będzie z tajemniczym światem cieńprzestrzeni…
Zacznę może od czegoś, co wybija się w tej książce na pierwszy plan, a mianowicie od kreacji świata. Jest ona dość specyficzna, bowiem w wielu aspektach Serriva przypomina Hiszpanię z okresu renesansu. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać pójściem na łatwiznę - wszak autor nie musiał wymyślić świata od zera, a jedynie zmodyfikować ten historycznie znany. W rzeczywistości jednak takie rozwiązanie jest jak najbardziej sensowne. Opisy wskazujące na podobieństwo Serrivy do hiszpańskich miast z połowy ubiegłego tysiąclecia nie zajmują zbyt wiele miejsca - pojawiają się stosunkowo rzadko, tylko w takiej ilości, jaka jest potrzebna, by czytelnik mógł te podobieństwa zauważyć. Ma to dwojakie znaczenie dla tekstu: raz, że czytelnik ma pewien punkt zaczepienia i może się dzięki temu łatwo odnaleźć w opisywanym świecie, a dwa: twórca mógł się skupić na tym, co wyróżnia wykreowaną przez niego rzeczywistość na tle naszej.
Wśród tych wyróżników zdecydowanie najważniejsza jest cieńprzestrzeń, mroczne oblicze świata, w którym znajduje się Serriva. Jeśli miałbym jakoś pokrótce opisać ten niesamowity pomysł, to powiedziałbym, że jest to koncept niejako zaczerpnięty z motywu cienia z “Przygód Piotrusia Pana”, tyle że sporo jego elementów zostało rozbudowanych, sporo do niego dopisano, a jeszcze więcej wywrócono na zupełnie nieznaną stronę. Pomysł Piskorskiego jest ewenementem - z jednej strony przedstawia on coś, czego w dużym stopniu ludzkimi zmysłami nie dałoby się odczuć, a jednak wszystkie opisy cieńprzestrzeni z łatwością do mnie przemawiały. Przyznaję, że zrobiło to na mnie niemałe wrażenie.
Atutem “Cieniorytu” jest wyjątkowo przemyślana fabuła. Pełno tu zaskakujących zwrotów akcji, które wręcz wywracają całą historię na drugą stronę. Wielokrotnie okazuje się, że z pozoru błaha, rzucona mimochodem informacja ma naprawdę duże znaczenie dla losów bohaterów, a ujawniane przed czytelnikiem tajemnice pozostawiają czytelnika w osłupieniu (zdecydowanie prym na tej płaszczyźnie wiedzie moment, w którym ujawniona zostaje tożsamość narratora). Przyznam się też, że po raz chyba pierwszy w życiu wykorzystanie zbiegu okoliczności do popchnięcia fabuły w określonym kierunku nie tylko nie wydawało mi się naciągane, ale wręcz użyte w możliwie najbardziej właściwy sposób.
Na kilka słów uwagi zdecydowanie zasługuje język tekstu. Bogaty w wyszukane słownictwo i ciekawe formy rodem z awanturniczych powieści czynią powieść niezwykle barwną, co z początku przysparzało mi nieco kłopotów. Wgryzienie się w specyficzny styl narracji nie należało do najłatwiejszych i wymagało ode mnie odrobiny samozaparcia. Z czasem lektura stała się płynniejsza, nie było to jednak spowodowane tym, że przyzwyczaiłem się do języka - po prostu z czasem sposób narracji oddaje prym fabule i by nie odciągać od niej uwagi czytelnika staje się po prostu przystępniejszy. Oczywiście dalej czuć w nim ducha powieści płaszcza i szpady, a i czasami w niektórych sytuacja powraca on w przyjemny sposób na pierwszy plan.
Z reguły staram się nie czytać opinii o książce przed napisaniem recenzji - nie chcę się sugerować tym, co po jej lekturze przeczytali inni. Tym razem było inaczej: gdy wystawiałem “Cieniorytowi” ocenę na jednym z portali, byłem zaskoczony, jak wiele opinii dalece odbiega od mojej. Postanowiłem się w nie wczytać i powiem Wam tyle: większość niedogodności, jakie zostały wskazane, dla mnie była niezauważalna. Rozumiem podnoszony przez niektórych zarzut niedostatecznego ukazania świata, bo faktycznie można czasem odczuć pewne braki w jego opisaniu, jednak z drugiej strony mi nie sprawiło to problemu: sporo domyśliłem się, czy może raczej dopowiedziałem sobie poprzez szukanie analogii do historycznej Hiszpanii. Z kolei twierdzenie niektórych, jakoby pewne zagadnienia dotyczące cieńprzestrzeni nie zostały odpowiednio wyjaśnione, to w moim odczuciu pewna zaleta. Przeciętny mieszkaniec Serrivy również nie wie dokładnie, jak funkcjonuje świat cieni oraz związane z nim zjawiska i wynalazki, zatem tłumaczenie działania wszystkiego byłoby co najmniej sztuczne. Co więcej, nierzadko gdy jakaś informacja się koniec końców pojawiała, to była w pewien sposób ukryta w tekście i jej wyłapanie przynosiło mi niemałą satysfakcję.
Gdy tylko pierwszy raz usłyszałem o “Cieniorycie” od razu wyrobiłem sobie wobec niego pewne oczekiwanie, przez co niejako bałem się po niego sięgnąć z obawy przed zawodem. Jakiś czas później Krzysztof Piskorski został dzięki tej książce uhonorowany nagrodą Zajdla w kategorii powieść, co rzecz jasna jeszcze bardziej wzmogło wymagania, jakie stawiałem wobec tekstu. Teraz, po lekturze, zdecydowanie mogę stwierdzić: było warto. “Cienioryt” nie tylko w pełni spełnił moje oczekiwania, ale i wykroczył poza nie, niejednokrotnie zaskakując mnie ciekawymi rozwiązaniami i zwrotami akcji. Moim zdaniem to niewątpliwie czołówka polskiej fantastyki.
------------------------------------------
http://czworgiem-oczu.blogspot.com/2015/11/krzysztof-piskorski-cienioryt.html
Serriva - miasto, na którym ciąży jednocześnie błogosławieństwo i klątwa. To tutaj promienie słońca są najsilniejsze, a tym samym cienie czarne niczym smoła. Owe cienie z łatwością mogą stać się bramą do cieńprzestrzeni - mrocznego odbicia naszego świata, w którym wszelkie prawidła rządzące rzeczywistością działają w odwrotny sposób. Łatwy dostęp do tej krainy daje wiele...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-09
2018-10-02
2015-07-06
2014-05-29
Debiuty literackie mają to do siebie, że bywają na różnym poziomie - czasem wyższym, czasem niższym. Rzadko się jednak zdarza, żeby debiutancka powieść była tak wybitna, że z miejsca zostaje ona ogłoszona najlepszym kryminałem roku. A takie coś miało właśnie miejsce po ukazaniu się "Kobiet na plaży" w Szwecji, czyli w kraju, w którym autorzy kryminałów mają sporą konkurencję. Nic więc dziwnego, że powieść doczekała się polskiego wydania.
Nielegalna imigrantka z Afryki ląduje na plaży niedaleko Tarify, szukając w Europie lepszego życia. Na tej samej plaży Terese, turystka ze Szwecji, budzi się po upojnej nocy spędzonej z poznanym w barze mężczyzną. Pozostawiona przez swojego kochanka wędruje wzdłuż linii morza rozmyślając o minionych wydarzeniach, gdy nagle natrafia na wyrzucone na brzeg zwłoki czarnoskórego mężczyzny. W tym samym czasie w Nowym Jorku Alena Cornwall niepokoi się o swojego męża. Patrick, dziennikarz-freelancer, wyjechał do Paryża robić reportaż o współczesnym handlu niewolnikami, jednak od kilku dni nie dawał znaków życia. Co więcej, Alena odkrywa, że jej małżonek podebrał większość oszczędności z ich wspólnego konta..
Chociaż poznajemy historie trzech nie znających się kobiet, tylko jedna z nich jest główną bohaterką. Fragmenty dotyczące Alany nie dość, że stanowią zdecydowaną większość książki, to w dodatku pisane są z perspektywy pierwszej osoby. I choć wydarzenia, których bohaterkami są pozostałe dwie kobiety, wydają się nie mieć żadnego powiązania z głównym wątkiem, prędzej czy później zostają splecione z przewodnim motywem fabuły.
Tove Asterdal udało się połączyć klasyczne podejście do sposobu prowadzenia kryminału z wieloma nowatorskimi rozwiązaniami, na pozór nie pasującymi do obranej przez nią konwencji. Z jednej strony mamy śledztwo prowadzone przez Alanę, która w poszukiwaniu męża udaje się do Europy. Nie tylko podąża ona za tropami i informacjami pozostawionymi przez Patricka, ale też doskonale łączy wszystkie fakty i dochodzi samodzielnie do skomplikowanych wniosków. Z drugiej zaś strony: Alana nie jest detektywem prowadzącym policyjne śledztwo, a jedynie zdesperowaną mężatką, która napędzana miłością i tęsknotą jest w stanie wiele zrobić. Nie ma tu też wyraźnie określonego złoczyńcy, którego się ściga, bowiem tak naprawdę głównym przeciwnikiem jest pewne zjawisko i panujące realia, natomiast celem - odkrycie prawdy.
Pewnym uproszczeniem było by jednak twierdzenie, że "Kobiety na plaży" to nietypowy kryminał, ale nic ponad to. To także znakomita powieść obyczajowa, ukazująca podstawę funkcjonowania współczesnej gospodarki, opartej często na taniej sile roboczej, a także ukazująca dramat, jaki dotyka wielu Afrykańczyków, którzy decydują się na opuszczenie swoich rodzinnych krain. Książka Tove Asterdal ma też pewne cechy powieści psychologicznej, bowiem istotnym elementem fabuły są myśli i uczucia kierujące główną bohaterką. Autorka zdaje się zadawać pytanie: "Jak wiele człowiek jest w stanie zrobić i znieść z miłości?".
Nie wiem czy "Kobiety na plaży" rzeczywiście były najlepszym kryminałem w roku swojego wydania. Wiem natomiast co innego - książka Tove Asterdal to zdecydowanie jeden z najlepszych kryminałów, jakie czytałem w swoim życiu. Ze względu na tematykę nie jest to jednak lektura łatwa, a i styl pisania może się wydawać z początku nieco trudny w odbiorze. Ja na szczęście szybko się do niego przyzwyczaiłem i nie żałuję ani chwili spędzonej nad tą książką. I myślę, że mało kto będzie żałował.
------------------------------------------
http://czworgiem-oczu.blogspot.com/2014/06/tove-asterdal-kobiety-na-plazy.html
Debiuty literackie mają to do siebie, że bywają na różnym poziomie - czasem wyższym, czasem niższym. Rzadko się jednak zdarza, żeby debiutancka powieść była tak wybitna, że z miejsca zostaje ona ogłoszona najlepszym kryminałem roku. A takie coś miało właśnie miejsce po ukazaniu się "Kobiet na plaży" w Szwecji, czyli w kraju, w którym autorzy kryminałów mają sporą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ciężko napisać recenzję książki, która swoje pierwsze wydanie miała niemal 70 lat temu. Przez ten czas w opiniach na jej temat napisano wszystko, co się dało, nie jestem więc w stanie dodać niczego nowego. Pozostaje mi tylko podtrzymać to, co w innych recenzjach pojawia się najczęściej: „Folwark zwierzęcy” jest dziełem wybitnym.
George Orwell w mistrzowski sposób przedstawił zdobycie władzy przez komunistów w Rosji, zręcznie podając to pod postacią swoistej bajki, gdzie główną rolę grają zwierzęta. Stary knur o imieniu Major tuż przed swoją śmiercią zebrał przy sobie zwierzęcych mieszkańców „Folwarku Dworskiego” aby opowiedzieć im o swoim śnie, w którym wszystkie zwierzęta były równe i wyzwolone spod władzy ludzi. Wskazuje on zgromadzonym konieczność buntu przeciwko tyranii i daje pierwsze podstawy ideologii zwanej animalizmem. Po śmierci Majora jego dzieło kontynuują inne świnie, ze Snowballem i Napoleonem (reprezentującymi Trockiego i Stalina) na czele. Doprowadzają oni do buntu przeciwko ludziom i wygnania właściciela folwarku, po czym biorą na siebie „ciężkie brzemię” jakim jest organizacja pracy w gospodarstwie. Mimo początkowej odmiany, zwierzętom pod ich przywództwem żyje się jednak coraz gorzej…
Powieść Orwella jest ze wszech miar wyjątkowa – autorowi udało się nie tylko krótko i treściwie opisać rozwój komunizmu w ZSRR, ale też obnażyć prawdę kryjącą się w samej ideologii komunizmu. Na dodatek ubrał to wszystko w bardzo obrazową i przyjemną w lekturze formę. Jest to zatem książka, którą z czystym sumieniem mogę polecić każdemu.
------------------------------------------
http://czworgiem-oczu.blogspot.com/
Ciężko napisać recenzję książki, która swoje pierwsze wydanie miała niemal 70 lat temu. Przez ten czas w opiniach na jej temat napisano wszystko, co się dało, nie jestem więc w stanie dodać niczego nowego. Pozostaje mi tylko podtrzymać to, co w innych recenzjach pojawia się najczęściej: „Folwark zwierzęcy” jest dziełem wybitnym.
więcej Pokaż mimo toGeorge Orwell w mistrzowski sposób...