-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać325
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
Biblioteczka
2018-01-07
2018-01-02
W "Wielkiej degeneracji" Niall Ferguson stawia tezę iż wybudowana na czterech mocnych filarach cywilizacja zachodu, znajduje się obecnie ni mniej, ni więcej tylko na równi pochyłej.
Te filary to:
1. Kapitalizm
2. Demokracja
3. Rządy prawa (z naciskiem na własność prywatną)
4. Społeczeństwo obywatelskie.
W swej analizie napisanej prostym, przystępnym językiem autor kolejno wykazuje poważne pęknięcia na każdym z tych filarów.
Z dziwną konsekwencją zapominając, dzięki jakim filarom "Zachód" tak naprawdę wyprzedził świat:
1. kolonizacja,
2. nowe technologie,
3. protekcjonizm handlowy i gospodarczy,
4. mniej lub bardziej świadome spychanie lokalnej ludności na dół drabiny społecznej.
Ferguson w swym dziele gloryfikuje instytucje wolnorynkowe, dziwnie zapominając że wielkie mocarstwa starego i nowego świata doszły do swej potęgi głównie dzięki cłom i protekcjonizmowi.
Może faktycznie jest tak że "cywilizacja zachodu" jest w fazie schyłkowej. Może faktycznie jest tak że Chiny i Indie dogonią i przegonią zachód. Ale może również warto, przestać sprzedawać ludziom mitologię "wolnego rynku" jako panaceum na wszystkie bolączki społeczne. Tym bardziej że to właśnie te mniej "wolne" gospodarki okazują się znacznie szybsze.
Niestety nic lepszego od demokracji nie wymyślono, eksperymenty z gospodarką planową też okazały się klapą. Rządy prawa, poszanowanie własności prywatnej i społeczeństwo obywatelskie, to najlepsze co wynaleziono na zachodzie a jednak zachód się od tego odwraca?
Myślę że autor świadomie lub nie, nie trafia jednak w punkt.
To konsumpcjonizm rujnuje cywilizację zachodu, po co działać - znacznie łatwiej jest się bawić.
A jakie instytucje promują taki styl życia?
Komu zależy na tym by ludzie żyli ponad stan?
Kto czerpie zyski z rozpasanej konsumpcji?
Autor trochę narzeka na zepsute instytucje finansowe, ale na próżno szukalibyśmy w jego analizie tekstów na temat megakorporacji.
Na wielu kartkach tej książki wręcz widać jak Ferguson kluczy i ukrywa się za wielkimi literami i okrągłymi zdaniami, aby uniknąć "drażliwych" tematów.
Panie Ferguson... za analizę niestety ocena mierna...
A jednak warto przeczytać, tym bardziej że książeczka nie jest zbyt gruba.
W "Wielkiej degeneracji" Niall Ferguson stawia tezę iż wybudowana na czterech mocnych filarach cywilizacja zachodu, znajduje się obecnie ni mniej, ni więcej tylko na równi pochyłej.
Te filary to:
1. Kapitalizm
2. Demokracja
3. Rządy prawa (z naciskiem na własność prywatną)
4. Społeczeństwo obywatelskie.
W swej analizie napisanej prostym, przystępnym językiem autor kolejno...
2018-09-18
Ostatnio pisałem o kryminale duńskim, pora więc przeprawić się przez cieśninę, na jej północno-wschodni brzeg i zająć się szwedzką wizją thrillera, choć nie ukrywam że i o Danii tu będzie...
Usadowiwszy się wygodnie w naszym środkowoeuropejskim punkcie widzenia, zwykliśmy postrzegać Skandynawię jako pewien kulturowy monolit.
Mamy więc skandynawskie to, skandynawskie tamto, a jednym z obecnie chyba najlepiej rozpoznawalnych elementów owego monolitu, jest skandynawski kryminał.
Ciekawym reprezentantem owej "skandynawskości", jest książka "Dziewiąty grób", napisana przez szwedzkiego pisarza i scenarzystę - Stefana Ahnhema.
Jeśli nawet nie podważa ona fundamentów naszej wizji "zabałtyckich" sąsiadów, to z pewnością zaburza nieco obraz skandynawskiej monokultury.
Autor wziął na tapetę dwa północnoeuropejskie kraje Danię i Szwecję, i okazuje się że Duńczycy są dla Szwedów dziwakami!
Zaś szwedzkie zwyczaje czy prawodawstwo, są dla Duńczyków czymś równie oczywistym i zrozumiałym, co Amazońska dżungla...
Stefan Ahnhem ma dla mnie jedną niezaprzeczalną zaletę, jest bardzo dobrym gawędziarzem.
W sposób niezwykle wciągający, opowiada nam historię pewnej miłości pełną emocji, krwi i cierpienia.
Poza tym mamy tu: dyplomację, kanibalizm, handel organami, policyjny patriarchat (tak!, w jednych z najbardziej ponoć egalitarnych społeczeństw), układy, układziki i oczywiście polityczne "ręka, rękę myje".
I może faktycznie fabuła nieco wydumana, i realizmu w tym wszystkim nieco brak... ale, przecież samo życie, pisze czasem najdziksze scenariusze...
Poczytać warto!
Ostatnio pisałem o kryminale duńskim, pora więc przeprawić się przez cieśninę, na jej północno-wschodni brzeg i zająć się szwedzką wizją thrillera, choć nie ukrywam że i o Danii tu będzie...
Usadowiwszy się wygodnie w naszym środkowoeuropejskim punkcie widzenia, zwykliśmy postrzegać Skandynawię jako pewien kulturowy monolit.
Mamy więc skandynawskie to, skandynawskie tamto,...
2018-03-21
Aby chronić swą prywatność, Szymborska rozbiła lustro w którym przeglądało się jej życie w drobny mak...
Autorki zaś podjęły syzyfowy wysiłek pozbierania tego co tylko się da w jej składną biografię.
I udało się!
Pomimo całej skromności, ba wręcz skrytości noblistki, Szczęsna i Bikont potrafiły z tych odłamków wydobyć refleksy prawdziwej poetki i pokazać nam kim była i co może najważniejsze jaka była.
To naprawdę dobra biografia, nie prześlizguje się jedynie po faktach i datach, ale stara się uchwycić istotę swej bohaterki, ukazać jej pasje, obawy, miłości i... codzienność.
Nakreśla nam ewolucję młodej wierzącej komunistki, w dojrzałą i mądrą kobietę, nie bojącą się dyskusji na temat błędów młodości.
Jest w tej biografii wiele prawdy, są rozczarowania, trochę goryczy i przede wszystkim dużo ciepła.
Szymborska jawi nam się tu jako osoba która pisanie ukochała ponad wszystko... i myślę że stąd ten nobel.
Kraków bez Szymborskiej, Lema czy Miłosza, to jakby inny Kraków...
Czytajcie o Szymborskiej i czytajcie "Szymborską", bo warto :)
"Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć.
Miniesz - a więc to jest piękne.
Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody."
Serdecznie polecam!
Aby chronić swą prywatność, Szymborska rozbiła lustro w którym przeglądało się jej życie w drobny mak...
Autorki zaś podjęły syzyfowy wysiłek pozbierania tego co tylko się da w jej składną biografię.
I udało się!
Pomimo całej skromności, ba wręcz skrytości noblistki, Szczęsna i Bikont potrafiły z tych odłamków wydobyć refleksy prawdziwej poetki i pokazać nam kim była i co...
2018-12-18
Love will tear us apart - i to w zasadzie jest motto całej tej opowieści.
Można oczywiście ten tekst całkiem udatnie przetłumaczyć jako - miłość nas rozdzieli... cóż z grubsza polukrowane i do radioodbiornika się nadaje.
Jednakże do mnie znacznie bardziej przemawia tłumaczenie popełnione przez nieodżałowanego Tomka Beksińskiego jeszcze w głębokich latach osiemdziesiątych...
A brzmi ono tak: miłość rozszarpie nas na strzępy (kawałki) i myślę że ta wersja jest o niebo bliższa temu, w jakim stanie mentalnym był Ian pisząc ten tekst.
Prawie dokładnie trzynaście miesięcy temu przeczytałem inną historię Iana Curtisa i Joy Division - "Joy Division od środka. Nieznane przyjemności".
Przeczytałem i napisałem później o swych wrażeniach po lekturze, narratorem i autorem tamtej opowieści był Peter Hook, legendarny basista, legendarnej kapeli.
Literacko było tak sobie, ale ogrom informacji o zespole, atmosferze muzycznego undergroundu, trasach, nagraniach, nastrojach i o samym Curtisie wreszcie, nie do przecenienia.
Narracja Deborah Curtis siłą rzeczy jest nieco inna, bardziej osobista, znacznie bardziej emocjonalna. A sam styl autorki, pomimo dość trudnego dla niej tematu, jest przystępniejszy, myślę że po prostu ma nieco lżejsze pióro, niż Hooky. Choć nadal jest to poziom daleki od profesjonalizmu.
Historia Deborah i Iana zaczyna się kiedy oboje mieli po 16 lat, zauroczenie, zadurzenie, marzenia, wspólne plany, ślub, brak funduszy, choroba męża i wreszcie jego wymarzony zespół.
I im więcej Joy Division było w życiu Iana, tym mniej Iana było w życiu jego żony...
Gorzka to lektura, pokazująca jak bardzo introwertyczną i skupioną na sobie osobą był człowiek który pomimo tak młodego wieku, niewiele ponad 20 lat, zawrócił kijem historię muzyki rockowej.
Autorka zwraca również naszą uwagę na depresyjną naturę męża, na jego fascynację śmiercią, a w szczególności tą samobójczą, przypomina iż już jako nastolatek mówił że pragnie umrzeć młodo.
Opisuje też jego romans z Annik, swój ból z tym związany, coraz częstsze ataki epilepsji Iana, oraz powolny rozpad ich związku.
Z całej biografii wyziera żal, żal za tym, że coś co było tak dobre, nie mogło działać dłużej, zupełnie jak gdyby miłość rozszarpywała wszystko na strzępy...
You cry out in your sleep,
All my failings exposed.
And theres a taste in my mouth,
As desperation takes hold.
Just that something so good just can’t function no more.
But love, love will tear us apart again.
Serdecznie polecam.
PS
W bonusie otrzymujemy całe stado tekstów Iana wraz z tłumaczeniami :)
Love will tear us apart - i to w zasadzie jest motto całej tej opowieści.
Można oczywiście ten tekst całkiem udatnie przetłumaczyć jako - miłość nas rozdzieli... cóż z grubsza polukrowane i do radioodbiornika się nadaje.
Jednakże do mnie znacznie bardziej przemawia tłumaczenie popełnione przez nieodżałowanego Tomka Beksińskiego jeszcze w głębokich latach...
2018-12-22
Yuval Noah Harari, powiedział kiedyś:
"Historia to opowieść o tym, co garstka ludzi robiła w czasie, gdy cała reszta ludzkości orała pola i nosiła wodę"
I myślę że stwierdzenie to doskonale oddaje istotę życia Jima Osterberga, znanego szerzej jako Iggy Pop, ten facet po prostu robił wszystko aby nie zostać zapomnianym i wygląda na to, że mu się udało...
A książka amerykańskiego dziennikarza muzycznego Paula Trynki, z całą pewnością do tego niezapominania walnie się przyczyni.
Trynka, to jakiś fenomen pisarski jest niezawodnie, użył w swej pracy słów tak magicznych że oczy wprost przyklejały się do papieru i pochłonąłem ją w dwa dni... całe 498 stron!
To ani chybi jakieś czary być muszą, bo przecież gdyby muzyka globusem była, Iggy Pop z całą pewnością dryfowałby gdzieś na antypodach moich muzycznych zainteresowań.
Ba, szczerze powiedziawszy kojarzyłem człeka dość mgliście... z pewnym: La la la la la la la la*
Skąd więc pomysł na tę właśnie książkę?
Ano było o the Stooges w biografii Curtisa, w autobiografii Kiedisa, wspominał o nich Staszewski, natrafiam na ich tropy kartkując książkę Lydona, normalnie połączenia do kwadratu - to i pomyślałem sobie: "kie licho? sprawdzić trza".
The Stooges to oczywiście kapela Jima Osterberga, a rzeczony to nikt inny jak Iggy Pop we własnej osobie...
Powiedziałem sprawdzam... i nie żałuję!
Ta biografia to niezwykła opowieść o życiu i twórczości pewnego inteligentnego chłopaka z osiedla przyczep mieszkalnych, który pewnego dnia odbił się od dachu jednej z nich tak mocno, że wylądował dopiero na pozycji żywej legendy popkultury.
Ale zanim do tego doszło, chłopakowi po drodze kompletnie odbiło, autor podsumował to tak:
"Gdyby Iggy nie istniał, chyba nikt nie odważyłby się go wymyślić. Bo kto przy zdrowych zmysłach uwierzyłby w kogoś tak pokręconego?"
A czegóż to w tym długim locie nie było: pijaństwo, narkomania, seksoholizm, samookaleczenia, rynsztok, złodziejstwo, żebranina, porzucenie syna, życie na walizkach, życie w Berlinie, wielka przyjaźń z Dawidem Bowie, szpital psychiatryczny, Warszawa, powrót w chwale i co tam jeszcze chcecie...
Personalnie Iggy to nie mój typ, zupełnie, ale książka napisana świetnie, no może momentami zalatuje ubóstwieniem bohatera, ale zważywszy na miłość autora do muzyki...
Serdecznie polecam.
* to oczywiście "Passenger"
Yuval Noah Harari, powiedział kiedyś:
"Historia to opowieść o tym, co garstka ludzi robiła w czasie, gdy cała reszta ludzkości orała pola i nosiła wodę"
I myślę że stwierdzenie to doskonale oddaje istotę życia Jima Osterberga, znanego szerzej jako Iggy Pop, ten facet po prostu robił wszystko aby nie zostać zapomnianym i wygląda na to, że mu się udało...
A książka...
2018-12-27
Yuval Noah Harari, powiedział kiedyś:
"Historia to opowieść o tym, co garstka ludzi robiła w czasie, gdy cała reszta ludzkości orała pola i nosiła wodę" *
I myślę że stwierdzenie to doskonale oddaje istotę życia Davida Roberta Jonesa, znanego szerzej jako David Bowie, ten facet zrobił bardzo wiele aby nie zostać zapomnianym i wdrapać się na sam szczyt... normalnie "Numero Uno, stary!"
Książka amerykańskiego dziennikarza muzycznego Paula Trynki - David Bowie. STARMAN. Człowiek, który spadł na ziemię, z całą pewnością przyczyni się do utrwalenia jego legendy.
Trynka, to zawołany fan Iggy'ego Popa, który pisząc jego biografię zauważył jak niezwykła relacja łączyła go z Davidem Bowiem. Przyjaźń obu rockmanów stała się punktem wyjścia do napisania tej niezwykłej biografii. Fenomen pisarski amerykańskiego dziennikarza objawił się w tej pracy powtórnie, Trynka czaruje słowem, ma w sobie wręcz niezwykłą pasję do muzyki i to widać i czuć na każdej stronie jego książki.
Całe te 500 stron druku, to podróż na wskroś i na przełaj poprzez muzyczny życiorys człowieka zmiennego jak kameleon, wchłaniającego wszelakie mody i style, a jednak bynajmniej nie wtórnego.
To niezawodnie jakaś magiczna receptura na konstruowanie wciągających zdań sprawiła iż czytało mi się tę pracę tak dobrze, bo przecież gdyby muzyka była globusem, to David z całą pewnością dryfowałby gdzieś na antypodach moich muzycznych zainteresowań, tuż obok swego kumpla Iggiego.
Skąd więc pomysł na tę właśnie książkę?
Ano było wiele o tej postaci w poprzedniej przeczytanej przeze mnie biografii... pomyślałem sobie: "skoro tak wiele ich łączyło, sprawdzić trza, jak to od tej drugiej strony było".
Tutaj to już chyba mamy połączenia do sześcianu, chęć przeczytania książki, wypływająca z przeczytania książki, którą przeczytało się po przeczytaniu poprzedniej książki...
Sprawdziłem... i nie żałuję!
Ta biografia to niezwykła opowieść o życiu i twórczości pewnego ambitnego chłopaka z drugorzędnej dzielnicy Londynu, który pewnego dnia postanowił że zostanie "Numero Uno", parł do przodu jak czołg i nie zatrzymał się wcześniej, niż na pozycji legendy popkultury.
Ale zanim do tego doszło, chłopak po drodze pomagał zapomnianym już nieco amerykanom jak Lou Reed czy Iggy Pop, zajmując się produkcją ich płyt, na ile bezinteresownie, tę tajemnicę David zabrał ze sobą na drugą stronę...
A czegóż w tym długim scenicznym żywocie nie było: upadki i wzloty, miłość do Angie, miłość do kokainy, symulowany homoseksualizm (choć pierwsza żona Davida twierdzi iż jego związek z Mickiem Jaggerem to fakt), kosmiczne ilości nikotyny, życie intelektualne w Berlinie, niezwykła przyjaźń z Iggym popem, brytyjski Hitler, Warszawa, nowojorska przyjaźń z Johnem Lennonem, aktorstwo, malarstwo, związek z Iman, rak... i co tam jeszcze chcecie...
Personalnie David to nie mój typ, są tacy którzy zarzucają mu wtórność a nawet uciekanie się do plagiatu... ale czy to rzeczywiście jest wadą?
Podobno sam wielki Pablo Picasso powiedział kiedyś: "Dobrzy artyści kopiują, geniusze kradną"
I niech tak już zostanie...
Serdecznie Polecam.
* Dwie moje opinie, o dwu biografiach, dwu bliskich sobie osób, autorstwa jednego pisarza, zaczynające się jednym cytatem...
Nie przez przypadek i nie z lenistwa to uczyniłem, chodziło mi o podkreślenie tego, jak bardzo ten cytat do obu tych panów pasuje, obaj pragnęli zapisać się na kartach historii i raczej nie przebierali w środkach by to osiągnąć...
Choć oczywiście każdy z nich na swój własny sposób...
Yuval Noah Harari, powiedział kiedyś:
"Historia to opowieść o tym, co garstka ludzi robiła w czasie, gdy cała reszta ludzkości orała pola i nosiła wodę" *
I myślę że stwierdzenie to doskonale oddaje istotę życia Davida Roberta Jonesa, znanego szerzej jako David Bowie, ten facet zrobił bardzo wiele aby nie zostać zapomnianym i wdrapać się na sam szczyt... normalnie...
2018-12-05
Butny faszysta... ten podtytuł polski wydawca wykoncypował z pewnością ze znanego powszechnie faktu iż Mussolini zwykł nosić buty...
W oryginale szwedzkim pełny tytuł brzmi: "Mussolini. En studie i makt", co na język bardziej zrozumiały w naszych szerokościach geograficznych przełożyć można jako "Mussolini. Studium władzy".
Nie żebym jakoś specjalnie potrafił porozumiewać się w języku wikingów, ale Google twierdzi że w oryginalnym tytule nie uświadczysz żadnego buta... No chyba że pomysłodawcy polskiego tytułu chodzi o półwysep apeniński, który niewątpliwie zdekompletowane obuwie przypomina.
Wracając do treści samej opowieści, biografia to dość nietypowa, rzekłbym iż miejscami mało biograficzna. Zdarzają się w niej rozdziały w których Duce jest wręcz niewidzialny, tak wiem był niewysoki ale żeby aż tak?
Na wstępie autor funduje nam szerokokątny pejzaż Włoch, końca XIX i początków XX wieku, dla osób jak ja nieobeznanych z tematem, lektura to wciągająca a i pouczająca zarazem.
Ale Benito, gdzieś nam się zawieruszył w tym apenińsko-politycznym landszafcie... ach tak, przecież on pacholęciem będąc rozmiary jeszcze mniej skonkretyzowane mieć musiał niż w późniejszych czasiech i stąd ta niska zawartość Mussoliniego w jego własnej biografii.
Dalej jest już bardziej Musoliniaście, a co za tym idzie znacznie ciekawiej, no przynajmniej dla mnie, bo ja już tak jakoś mam że lubię biografie ludzi, a nie okoliczności i warunków...
Rodzina, nauka, praca, wojna, dziennikarstwo, socjalizm, niezadowolenie, dryf na prawo, oportunizm, dojście do władzy, pierwsze sukcesy.
Benito w pierwszej połowie swego życia, był niesłychanym wręcz pragmatykiem, obserwował, kalkulował, nie wyrywał się przed szereg, wkraczał dopiero kiedy miał całkowitą pewność że warto.
Dzięki takiej postawie został premierem, a w efekcie Il Duce, zainicjował industrializację kraju, budowę autostrad, osuszane bagien, meliorację i mechanizację rolnictwa.
Ale sukcesy odmieniły Mussoliniego, zaczął popadać w megalomanię, nabrał też z czasem przeświadczenia o swej nieomylności.
Göran Hägg przedstawia nam Duce jako człowieka słabego zdrowia, można rzec nawet schorowanego. Jego dążenie do jednowładztwa odseparowało go od innych ludzi, został praktycznie sam. Nie dzielił ciężaru podejmowania decyzji ze współpracownikami, brał na siebie nie tylko funkcję premiera, ale również po kilka tek ministerialnych na raz, co wiązało się z bezustanną presją. Skutkiem życia w dużym stresie była choroba wrzodowa żołądka, powodująca poważne problemy gastryczne i permanentny ból, który była w stanie uśmierzyć jedynie morfina...
Mussolini aż do połowy lat trzydziestych jawi nam się jako sprawny polityk i administrator, jednakże późniejsze lata to istny festiwal jego pomyłek z których niewątpliwie największą był sojusz z niejakim Adolfem H. znanym szerzej jako Führer. Sojusz ów doprowadził do wasalizacji Włoch a w efekcie do upadku samego Duce i ruiny kraju.
Książka niewątpliwie wartościowa, choć ja osobiście preferuję biografie bardziej skupione na osobie ich bohatera, a nieco mniej na czasach, miejscach i okolicznościach...
Niemniej jednak poczytać warto!
Butny faszysta... ten podtytuł polski wydawca wykoncypował z pewnością ze znanego powszechnie faktu iż Mussolini zwykł nosić buty...
W oryginale szwedzkim pełny tytuł brzmi: "Mussolini. En studie i makt", co na język bardziej zrozumiały w naszych szerokościach geograficznych przełożyć można jako "Mussolini. Studium władzy".
Nie żebym jakoś specjalnie potrafił porozumiewać...
2018-09-10
To że Polański dobrym reżyserem jest, było dla mnie sprawą oczywistą.
Jednakże odkrycie iż jest tak wspaniałym gawędziarzem, było dla mnie miłym zaskoczeniem.
Autor, za pomocą niezwykle lekkiego i klarownego języka, oprowadza nas po swoim życiu, od jego zarania aż po lata osiemdziesiąte...
Opisuje swe okupacyjne perypetie w Krakowskim getcie, wywózkę rodziców do obozów, okrucieństwo i bezwzględność Niemców.
Swe powojenne fascynacje sportem, chuligańskie wybryki, mroki stalinizmu w Krakowie i Łodzi, trudne lata nauki w Łódzkiej "filmówce".
Aż po zachłyśnięcie się "zachodem" i emigrację...
W swej autobiografii Roman Polański umiejętnie buduje nastrój, przedstawia nam siebie, jako sympatycznego faceta który po prostu da się lubić...
Opowiada nam o swej spełnionej miłości, i o bezgranicznym bólu, po stracie żony Sharon Tate.
W sposób brawurowy zdobywa pełnię naszej uwagi i sympatię... aż do nieszczęsnej historii z Samanthą...
Powiem tak, pojęcia nie mam czy wyrok za gwałt na nieletniej, był zgodny czy niezgodny z sądową procedurą. Nie wiem też czy zostały spełnione wszelkie wymagania formalne kalifornijskiego prawodawstwa... I po prostu nie wnikam.
Dla mnie akt seksualny 40 letniego faceta z trzynastolatką, to ni mniej ni więcej tylko pedofilia... i nie ważne jest jak bardzo w jego opinii tego chciała.
Zdrowy moralnie człowiek, wysłałby ją do odrabiania zadań domowych, a nie udzielałby małolacie praktycznych korepetycji z seksuologii.
I wypisywanie pierdoł w rodzaju: powiedziała mi że zaczęła współżycie w wieku lat ośmiu... niczego tu nie usprawiedliwia!
Książka napisana świetnie, postać autora niezaprzeczalnie ciekawa, aczkolwiek nie do końca sympatyczna.
Poczytać warto.
To że Polański dobrym reżyserem jest, było dla mnie sprawą oczywistą.
Jednakże odkrycie iż jest tak wspaniałym gawędziarzem, było dla mnie miłym zaskoczeniem.
Autor, za pomocą niezwykle lekkiego i klarownego języka, oprowadza nas po swoim życiu, od jego zarania aż po lata osiemdziesiąte...
Opisuje swe okupacyjne perypetie w Krakowskim getcie, wywózkę rodziców do obozów,...
2018-08-02
Khaled Hosseini, nazwisko to, do niedawna mówiło mi niewiele, od teraz będzie przemawiać do mnie dość donośnie.
"Tysiąc wspaniałych słońc" - historia niezwykle głęboka, poruszająca, wzruszająca, chwilami wręcz rozdzierająca a jednocześnie opowiedziana prostymi i pięknymi słowami.
Słowami sprawiającymi iż staje się ona, wręcz do bólu realna, wiarygodna, a jednak baśniowa zarazem.
Autor ma niesamowity dar słowa, niczym prawdziwy hakawati snuje swą opowieść o losach dwu kobiet, kobiet zda się, z zupełnie rożnych światów...
A jednak.
Jednak, coś splata ich losy, łączy je niczym wątek z osnową, tym czymś jest wojna, wojna, męska to rzecz...
Hosseini za pomocą słów rysuje przed naszymi oczyma, niezwykle plastyczny i przerażający obraz swej uciemiężonej ojczyzny, kraju o którym świat wolałby zapomnieć. Wizerunek Afganistanu staczającego się w otchłań chaosu, fanatyzmu i zdegenerowanego patriarchatu.
Smutna to opowieść, pełna przemocy, deptania praw kobiet, religijnej ciemnoty, niemej akceptacji, odwracania oczu.
A może... może również niosąca promyk nadziei tysiącom afgańskich kobiet ukrytych gdzieś za murami, bo przecież:
"Nikt nie policzy księżyców, co lśnią na jego dachach ani tysiąca wspaniałych słońc, co kryją się za jego murami"
Serdecznie polecam.
Khaled Hosseini, nazwisko to, do niedawna mówiło mi niewiele, od teraz będzie przemawiać do mnie dość donośnie.
"Tysiąc wspaniałych słońc" - historia niezwykle głęboka, poruszająca, wzruszająca, chwilami wręcz rozdzierająca a jednocześnie opowiedziana prostymi i pięknymi słowami.
Słowami sprawiającymi iż staje się ona, wręcz do bólu realna, wiarygodna, a jednak baśniowa...
2018-09-27
Ta książka jest jak... lizak.
Tak dokładnie jak lizak, bo autorka raczyła zaledwie liznąć w niej różne aspekty życia Marii.
Czytając ma się nieprzeparte wrażenie że 300 stron, to chyba jednak trochę mało, by w sposób satysfakcjonujący głodnego wiedzy czytelnika, opisać życie Konopnickiej.
Nie tak dawno temu, pisałem o zupełnie innej książce Iwony Kienzler, a była to rzec można opowieść o Marii z nieco innej dziedziny.
I jeśli minie pamięć nie myli, to litery przeze mnie posiadane układały się wówczas głównie w achy i ochy. Napisałem pean na cześć autorki, a o jej "produkcie" wyrażałem się głównie w superlatywach... A tu niestety chyba dla zachowania równowagi, pisarka daje nam do rąk taki... lizak.
I niby wszystko tu jest: począwszy od dzieciństwa, przez lata nauki, fascynacji, zauroczeń, małżeństwa bez miłości, zmagań, dzieci, finansowych problemów, rozstania, młodych kochanków, aż po emigrację i Dulębiankę...
Ale, jeśli chcielibyście dowiedzieć się jakowychś szczególików, zbadać detalicznie i dogłębnie jakież to były relacyje owe, pomiędzy obiema Mariami... Lubo gdybyście moi mili, prawdę poznać pragnęli czy zdrożnemi one być raczyły, czy też nie, to niestety nie tu... bo tu wszystko jedynie liźnięte.
Pomimo dość buńczucznych zapowiedzi autorki na temat "odbrązawiania" wizerunku Konopnickiej, książka jest wręcz dziwnie poprawna politycznie.
Kienzler, usilnie stara się trzymać bezpiecznego środka, coś tam niby napomyka, żeby nie było że jest "zachowawcza", ale nie mówi za wiele, by nie zarzucono jej sympatyzowania ze środowiskami LGBT...
No nie wiem, ja tego nie kupuję.
Poza tym, praca ta poprzez nagminne powoływanie się na inne książki i biografów, sprawia wrażenie dość wtórnej i każe zastanawiać się, czy aby autorka w ogóle wypracowała sobie własny stosunek do życia słynnej pisarki?
I może nie byłby to duży problemem, gdyby nie pobieżność przytaczanych przez nią informacji.
Pora więc wrócić do wspomnianego na początku lizaka, Iwona Kienzler liznęła trochę tego, trochę tamtego a książka pomimo swej niewielkiej jak na biografię objętości, chwilami o dziwo potrafi być nużąca.
Aż trudno uwierzyć że napisała ją ta sama osoba która napisała: "Marię Skłodowską-Curie. Złodziejkę mężów. Życie i miłości"... cóż życie ;)
Jeśli szukacie "Konopnickich" informacji na poziomie podstawowym, możecie przeczytać. Jeżeli zaś zależy wam na zagłębieniu się w życiorysie "wieszczki", warto poszukać alternatywnych źródeł.
Autor niniejszej opinii, pragnie zwrócić uwagę, iż ani razu nie użył w niej słów "Rota" i "sierotka Marysia"
Ta książka jest jak... lizak.
Tak dokładnie jak lizak, bo autorka raczyła zaledwie liznąć w niej różne aspekty życia Marii.
Czytając ma się nieprzeparte wrażenie że 300 stron, to chyba jednak trochę mało, by w sposób satysfakcjonujący głodnego wiedzy czytelnika, opisać życie Konopnickiej.
Nie tak dawno temu, pisałem o zupełnie innej książce Iwony Kienzler, a była to rzec...
2018-05-16
Mariusz Urbanek jakimś dziwnym trafem unikał do tej pory spotkania z moim zmysłem wzroku, choć przyznać muszę iż biografie wszelakie czytuję pasjami.
I powiadam Wam po przestudiowaniu powyższej, raduje się me serce niepomiernie... gdyż posiadam jeszcze jedną księgę jego autorstwa: "Tuwim. Wylękniony bluźnierca"
A jeżeli rzecz o Tuwimie okaże się choć w połowie tak dobra jak omawiana obecnie, będę kontent :)
Kiedyś przy okazji pracy Waltera Isaacsona o Stevie Jobsie, napisałem że moim zdaniem by biografia była dobra, jej autor musi spełnić przynajmniej cztery warunki:
1. wybrać interesujący temat
2. snuć ciekawą, wciągająca opowieść
3. posiadać "lekkie pióro"
4. wykazać się rzetelnością
I wiecie co? Mariusz Urbanek bez wątpienia wszystkie te warunki spełnia, ba powiem więcej, swą opowieść snuje poprawną i wprawną polszczyzną. Co w dzisiejszych czasach, zalewającego nas zewsząd językowego chłamu, zasługuje na dodatkowe uznanie.
Tyle o formie, zaś jeśli chodzi o treść, to ja po prostu nie wiem co mam powiedzieć... Na tych niespełna 300 stronach, autorowi udało się "upakować" tyle informacji, że "czapki z głów mości panowie".
Mamy tu barwne biogramy największych matematycznych umysłów, jakie wydała polska ziemia. Mamy zabory, Wielką Wojnę, odbudowywanie polskości po latach niewoli, sanacyjną krótkowzroczność i nieudolność, brak nadziei, dojrzewanie antysemityzmu, getta ławkowe, barbarzyństwo sowietów i niemieckich okupantów. Mamy cierpienia i śmierć, ucieczkę, nadzieję, mamy Los Alamos, H-bomb, niekonwencjonalną angielszczyznę Einsteina, ale również pragmatyzm i kolaborację...
A jednak przede wszystkim mamy tu geniusz i to geniusz zmultiplikowany, matematyczny geniusz wieloosobowy, czyli coś co nie przytrafia się często!
No, przynajmniej nie w naszych szerokościach geograficznych :)
I można by tu gdybać, co byłoby dalej, jak rozwinęłaby się Szkoła Lwowska, gdyby nie Hitler i Stalin? Gdzie bylibyśmy dzisiaj jako kraj, gdybyśmy mieli mądrzejszych, bardziej przewidujących włodarzy? Ale - "to se už nevrátí"
Powiem szczerze, nie lubię matematyki, ale dzięki Mariuszowi Urbankowi, polubiłem matematyków, Tych matematyków, matematyków ze Szkoły Lwowskiej. Doprowadzili oni swą dziedzinę wiedzy na wyżyny, dzięki swemu uporowi i nie czarujmy się, znacznie cięższej niż na "zachodzie" pracy, sprawili że Lwów stał się światową stolicą nauk ścisłych.
I pozostaje nam jedynie żałować, iż słynny Alfred nie ufundował czegoś takiego jak Nobel matematyczny, gdyż w takim wypadku liczba polskich noblistów uległaby z pewnością podwojeniu... potrojeniu nawet...
Aby nie być gołosłownym, pozwolę sobie tutaj na przypomnienie nazwisk przynajmniej tych najwybitniejszych członków Lwowskiej Szkoły Matematycznej:
Stefan Banach
Hugo Steinhaus
Stanisław Mazur
Władysław Orlicz
Juliusz Paweł Schauder
Stanisław Ulam
Marek Kac
Herman Auerbach
Antoni Łomnicki
Stanisław Ruziewicz
Włodzimierz Stożek
Stefan Kaczmarz
Stanisław Saks i wielu innych...
Ja jestem pod wrażeniem, Panie Mariuszu tak trzymać... i oczywiście serdecznie polecam :)
Mariusz Urbanek jakimś dziwnym trafem unikał do tej pory spotkania z moim zmysłem wzroku, choć przyznać muszę iż biografie wszelakie czytuję pasjami.
I powiadam Wam po przestudiowaniu powyższej, raduje się me serce niepomiernie... gdyż posiadam jeszcze jedną księgę jego autorstwa: "Tuwim. Wylękniony bluźnierca"
A jeżeli rzecz o Tuwimie okaże się choć w połowie tak dobra...
2018-07-08
"Miałem pełne i satysfakcjonujące życie. Uważam, że osoby niepełnosprawne powinny skoncentrować się na rzeczach dostępnych dla siebie i nie żałować tego, czego nie mogą robić. Mnie udało się zrealizować większość pragnień."
Stephen Hawking nieprzypadkowo użył tu czasu przeszłego, każdy dzień jego życia był bowiem bonusem otrzymanym od śmierci...
Diagnoza postawiona przez specjalistów była szokująco jednoznaczna, miał żyć ze swym schorzeniem zaledwie dwa, może trzy lata, przeżył ich kilkadziesiąt!
Przyznać muszę iż apetyt mój na dowiadywanie się o genialnym fizyku więcej i więcej był ogromny, a tu niespodzianka...
Autobiografia napisana przez Stephena Hawkinga jest jak kremówka...
Od spodu mamy ciasto, z wierzchu też i te ciasta uznać możemy za wiadomości biograficzne, cały środek zaś wypełniony jest kremem, a ów krem to ni mniej, ni więcej tylko fizyka!
Ja osobiście dostałem od profesora prztyczka w nos, liczyłem że z tej książki dowiem się więcej o jego charakterze, upodobaniach czy życiu.
A dowiedziałem się w zasadzie jedynie tego że fizyka była całym jego życiem.
Można powiedzieć że wiódł życie nieomal fizyczne...
Jak na pozycję autobiograficzną to trochę mało :(
Dlatego też, książeczkę tę odbieram bardziej jako kolejną pozycję popularnonaukową w dorobku Hawkinga, wzbogaconą o elementy biograficzne.
A jednak warto, język lekki, przystępny, zrozumiały nawet podczas ubijania kremowych wywodów.
Poza tym profesor to człek niezwykle inspirujący, pomimo wszelakich przeciwności, konsekwentnie realizował swoje marzenie, marzenie o zrozumieniu wszechświata.
Czytajcie więc i spełniajcie marzenia :)
"Miałem pełne i satysfakcjonujące życie. Uważam, że osoby niepełnosprawne powinny skoncentrować się na rzeczach dostępnych dla siebie i nie żałować tego, czego nie mogą robić. Mnie udało się zrealizować większość pragnień."
Stephen Hawking nieprzypadkowo użył tu czasu przeszłego, każdy dzień jego życia był bowiem bonusem otrzymanym od śmierci...
Diagnoza postawiona przez...
2018-08-13
Przyznać muszę iż Iwona Kienzler odrobiła pracę domową na piątkę!
Naprawdę dobrze napisana biografia, lekki przystępny język, słów akurat tyle, ile potrzeba aby ubrać w nie fakty z życia najsłynniejszej polskiej Marii.
Myślę że może ją przeczytać każdy, nawet osoby niespecjalnie zainteresowane nauką czy faktami z życia naukowców.
Mamy tu wszystko: począwszy od dzieciństwa, przez lata nauki, fascynacji, zauroczeń, miłości, zmagań, biedy, ciężkiej harówki, poniżeń, aż po sławę i materialny dostatek.
Maria Curie-Skłodowska była tytanem pracy, gdy wciągnął ją jakiś problem, zapominała o świecie, o sobie, nawet o jedzeniu!
Była niedożywiona, wpadała w anemię, pracowała z materiałami radioaktywnymi bez zabezpieczeń (w tamtych czasach, nikt nie miał pojęcia o ich szkodliwości!)
Bezustannie zmagała się z ignorancją mężczyzn i stworzonych przez nich instytucji.
By móc się kształcić musiała wyjechać do Paryża, żadna uczelnia na terenie ówczesnych zaborów nie przyjmowała kobiet!
Maria miała niesamowity hart ducha, upadała, pogrążała się w depresji, to znów wstawała, waliła głową w mur patriarchatu - aż pojawiały się rysy...
I ukontentowany, poprzestałbym na achach i ochach, gdyby nie ten tytuł...
Jaka ja się zapytowywam "Złodziejka mężów"?
Autorka opisała raptem jeden epizod z grubsza podpadający pod tę kategorię, a tytuł sensacyję wzbudza swym wydźwiękiem... i może o tę sensacyję chodziło?
Fe, nieładny chwyt... no, ale cóż, żyjemy w świecie reklamy...
Serdecznie polecam :)
PS
A dla wnikliwych, obszerna bibliografia, czegóż chcieć więcej od dobrze napisanej biografii?
Przyznać muszę iż Iwona Kienzler odrobiła pracę domową na piątkę!
Naprawdę dobrze napisana biografia, lekki przystępny język, słów akurat tyle, ile potrzeba aby ubrać w nie fakty z życia najsłynniejszej polskiej Marii.
Myślę że może ją przeczytać każdy, nawet osoby niespecjalnie zainteresowane nauką czy faktami z życia naukowców.
Mamy tu wszystko: począwszy od...
2018-05-06
W jakim ja świecie się wyżywam?
Kolejny człek sukcesu, nie bójmy się tego słowa miliarder!... i co?
I znowu panie kawał chama...
Taki nie przymierzając Gates czy inny Jobs raczyli swych współpracowników takimi wiązankami, że aż im w pięty szło, a tu proszę następny miluś, a niby taki z niego Musk.
Aż się boję że jak jeszcze kilka biografii gburów przeczytam, to i mnie się udzieli... choć może nie było by to takie złe, przynajmniej ta część z miliardami ;)
Naprawdę dobra biografia, sporo nam o Musku mówiąca, choć momentami autor popada w wiernopoddańcze tony i sławi chwały swego protagonisty pod niebiosa.
I jakby laurkowato nam się wtedy robi, i w jednej chwili wątpliwości się rodzą czy aby czytać to dalej... Ale potem dla równowagi Ashlee Vance kopnie parę razy Elona w Musk i od razu jest lepiej i jakby bardziej jasno i obiektywnie.
W dziele tym wyczytać możemy iż sama historia rodziny Elona jest wręcz niesamowita, toczy się w trzech krajach, na dwu odległych kontynentach. Mamy tu żołnierzy, obwoźnych handlaży, farmerów, kręglarzy, emancypantki... ba, lotników nawet!
Na powierzchnię takiej genetycznej zupy, po prostu musiał wychynąć niezły Musk!
Tak sobie myślę, jaka cecha bohatera najbardziej utkwiła mi w pamięci po przeczytaniu?
Chyba determinacja w dążeniu do celu, jeśli Musk uważa że coś da się zrobić, to po prostu tak jest i koniec... zdaje się że Jobs i Gates chyba złapali to samo...
Elon Musk powiedział kiedyś że zbuduje miasta na Marsie i zważywszy na jego determinację, liczę po cichu iż mu się uda. Uważam że znacznie lepiej będzie gdy nasz niewydarzony gatunek unicestwi obcą, a nie rodzimą planetę.
Ad rem:
Książka dobra, Vance odrobił lekcje, opisał ciekawie historię rodzinną oraz procesy Muskotwórcze. Zawarł w swej pracy naprawdę sporo wiedzy na temat życia i twórczości Elona Muska, choć nie jest to osobnik zbyt wylewny a i dziennikarzy zbytnią sympatią nie darzy, tym większy szacunek dla autora.
Pisarz ma dość lekkie pióro, może nie aż tak, jak powiedzmy Walter Isaacson, ale z pewnością nie jest to prosty wyrobnik.
Potrafi przykuć uwagę czytelnika, ba wie doskonale jak go przy tekście zatrzymać. Jedyne zastrzeżenia jakie mam do tej pracy to chwilowe zawirowania laurkowate, ale da się wytrzymać.
Wszystkim fanom biografii i technologii z czystym sumieniem polecam :)
W jakim ja świecie się wyżywam?
Kolejny człek sukcesu, nie bójmy się tego słowa miliarder!... i co?
I znowu panie kawał chama...
Taki nie przymierzając Gates czy inny Jobs raczyli swych współpracowników takimi wiązankami, że aż im w pięty szło, a tu proszę następny miluś, a niby taki z niego Musk.
Aż się boję że jak jeszcze kilka biografii gburów przeczytam, to i mnie...
2018-07-12
Muszę Wam się przyznać do pewnej swej słabości, otóż tak się jakoś poukładało iż lubię czytywać dobre biografie...
Ale ta książka niestety rozczarowuje i w żaden sposób do tych dobrych zaliczyć jej nie potrafię.
A szkoda, gdyż Red Hot Chili Peppers są jednym z nielicznych przedstawicieli tzw popkultury których muzykę sobie cenię.
Będzie więc krótko.
Nieważne za jak bardzo przystojnego, seksownego, elokwentnego, inteligentnego i w ogóle zajefajnego się uważacie, zapomnijcie o sobie! Takiego poziomu egotyzmu na jaki wspiął się w tej księdze Anthony Kiedis, nigdy nie uda Wam się osiągnąć... no way!
Innymi słowy: sex, sex, sex, sex, drugs, drugs - długo, długo nic i wreszcie odrobina Rock'n'rolla.
Książka ewidentnie skierowana do nieletnich rozhisteryzowanych fanek, którym opisy "rwania lasek" przez głównego bohatera, mają chyba dać nadzieję że może kiedyś, coś się przydarzy...
Wartość merytoryczna dzieła oscyluje w okolicach zera.
Muzyka i historia zespołu z trudem przebijają się gdzieniegdzie przez: zrobiłem z nią to, a tamta ssała mi to, tam brałem to, a wtedy tamto...
Na plus zaliczyć można fakt, że znaczenie niektórych tekstów RHCP po przeczytaniu tej pozycji nieco się rozjaśnia (gwiazdka więcej).
Jak również końcówkę książki w której Kiedis opisuje swą przemianę z ćpuna w społecznika (gwiazdka więcej).
Ale jak to mówią: dwie jaskółki wiosny nie czynią...
Mamy więc trzy gwiazdki i więcej nijak dać nie zdołam.
Konkluzja: jeżeli już koniecznie chcecie dać zarobić temu i tak przecież bogatemu facetowi, kupcie jakąś płytę RHCP, nie marnujcie pieniędzy na tę makulaturę!
Jeśli swym wywodem zniechęciłem do czytania tego "brukowca" choćby jedną osobę, to uważam swe życie za spełnione ;)
Muszę Wam się przyznać do pewnej swej słabości, otóż tak się jakoś poukładało iż lubię czytywać dobre biografie...
Ale ta książka niestety rozczarowuje i w żaden sposób do tych dobrych zaliczyć jej nie potrafię.
A szkoda, gdyż Red Hot Chili Peppers są jednym z nielicznych przedstawicieli tzw popkultury których muzykę sobie cenię.
Będzie więc krótko.
Nieważne za jak bardzo...
2018-01-01
Tego się nie czyta, w tym się nurkuje!
Życie, wszechświat i cała reszta, opowiedziane tak prostymi słowami że Einstein byłby zachwycony :)
Neil deGrasse Tyson jest bajarzem doskonałym... dosłownie czułem się tak, jak gdyby wziął mnie za rękę i przeprowadził z prędkością słów przez całe uniwersum.
Od Wielkiego Wybuchu, poprzez rozszerzający się wszechświat, ku światłu.
Nurkowaliśmy w obłokach gazu i ciemnej materii, przemierzaliśmy próżnię i międzygalaktyczną przestrzeń. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się że jest tam więcej materii niż w samych galaktykach!
A w ostatnim rozdziale tej eskapady padły bardzo ważkie słowa:
"Perspektywa kosmiczna przypomina nam, że w przestrzeni pozaziemskiej, gdzie nie ma powietrza, flaga nie załopocze – co wydaje się wskazówką, że być może wymachiwanie flagami i eksploracja kosmosu nie idą w parze."
Tak bardzo chciałbym znać odpowiednie słowa, aby móc opowiedzieć Wam o czym jest ta książka.
Niestety... musicie ją sami przeczytać :)
Serdecznie polecam.
Tego się nie czyta, w tym się nurkuje!
Życie, wszechświat i cała reszta, opowiedziane tak prostymi słowami że Einstein byłby zachwycony :)
Neil deGrasse Tyson jest bajarzem doskonałym... dosłownie czułem się tak, jak gdyby wziął mnie za rękę i przeprowadził z prędkością słów przez całe uniwersum.
Od Wielkiego Wybuchu, poprzez rozszerzający się wszechświat, ku światłu.
...
2018-11-02
Dyktatura proletariatu, to już przeszłość... może więc czas na dyktaturę rynku?
Erich Fromm postawił kiedyś ważkie pytanie - "mieć czy być?
Dychotomia ta była później niejednokrotnie krytykowana jako zbyt kontrastowe przedstawienie dylematów moralnych.
Taka czarno-biała wizja świata, kastruje wszelkie barwy z otaczającej nas rzeczywistości... mawiano.
Można przecież i mieć i być, w najróżniejszych konfiguracjach, wolność rządzi, rynek ureguluje zarówno możliwości, jak i potrzeby.
I pewnie jest w tym wiele racji, ale odnosi się to jedynie do życia na pewnym poziomie materialnym, bo ci którzy nie mają nic, zmuszani są do niechcianych działań by w ogóle zdobyć cokolwiek.
Bo, jakaż to wolność, jakie uregulowanie przez rynek, kiedy ktoś sprzedaje swą zdrową nerkę, by zdobyć środki na egzystencję na choćby podstawowym poziomie?
Jakaż to wolność, jakie uregulowanie przez rynek, kiedy nędzarka zatrudnia się jako "inkubator", do donoszenia ciąży bogatej pańci obawiającej się o swą figurę?
Moralność a rynek, czy może etyka ekonomiki to temat którym zajął się w swej pracy Michael Sandel, a zrobił to naprawdę dobrze.
Zapewne nie jest to książka która daje najmędrsze i ostateczne odpowiedzi, ale z całą pewnością stawia i uczy stawiać istotne pytania.
Jak daleko jesteśmy w stanie posunąć się w urynkowianiu naszego życia, co jeszcze da się skomercjalizować, czy zdrowie i kultura są dobrami wyłącznie dla tych których na nie stać?
Czy w ogóle mamy prawo traktować zdrowie i życie w kategorii dóbr ekonomicznych, gdzie należałoby postawić "wolnemu rynkowi" nieprzekraczalne granice?
Za co nie należy, a nawet nie wolno żądać pieniędzy?
Czy też bardziej osobiście...
Za co Ty byłabyś w stanie zapłacić?
Jak bardzo On jest zdesperowany, by osiągnąć to czego pragnie?
Czy mam prawo zapłacić za Twoje oko?
Ostatnio trafiają do mnie książki, które mocno odciskają się na mym światopoglądzie i myślę że ta, niewątpliwie jest jedną z nich!
Serdecznie polecam.
Dyktatura proletariatu, to już przeszłość... może więc czas na dyktaturę rynku?
Erich Fromm postawił kiedyś ważkie pytanie - "mieć czy być?
Dychotomia ta była później niejednokrotnie krytykowana jako zbyt kontrastowe przedstawienie dylematów moralnych.
Taka czarno-biała wizja świata, kastruje wszelkie barwy z otaczającej nas rzeczywistości... mawiano.
Można przecież i mieć...
2018-06-16
Opowieść tę streścić można słowami piosenki, pochodzącymi z historii o pewnym gapiastym misiu:
"Przygoda - wspaniała to rzecz
Spakujcie to co trzeba,
Na pewno trzeba mieć i moc i hart
A gdy was zwierz atakuje do pierwszej krwi
Apteczkę też"
Tak zdecydowanie przygoda, goni tu przygodę, a bohater nasz wpada w tarapaty z regularnością następujących po sobie dni tygodnia, ba godzin nawet.
I byłoby to całkiem fajne, gdyby nie równie regularne, a wręcz seryjne cudowne ocalenia i jakieś takie dziwne niedobory w logice rozumowania naszego protagonisty.
Sprawiają one iż wiarygodność perypetii Reynevana, jest mniej więcej na poziomie porównywalnym do wiarygodności przygód pewnego misia o bardzo małym rozumku.
Co do tak wychwalanego humoru autora... to ma on ogromną amplitudę.
Poczynając od ciekawych, ironicznych, momentami wręcz sarkastycznych kawałków, wymagających sporej ilości połączeń synaptycznych i niemałej wiedzy ogólnej by je ogarnąć, aż po przaśne, wręcz wulgarne teksty na iście "ziomalskim" poziomie.
Sama księga Sapkowskiego napisana jest językiem dość lekkim, i czyta się dobrze, pomimo gęsto ścielącej się w tekście staropolszczyzny.
Co wrażliwszych razić może nadużywanie łaciny podwórkowej, ale jakoś wpisuje się ona w całokształt narracji. Narracji która jest dość wartka i pomimo wyżej wymienionych zastrzeżeń nie nuży, powiem więcej jest wciągająca!
Obraz XV-sto wiecznego Śląska oddany jest wręcz po mistrzowsku!
Pojęcia nie mam na ile zgodny on jest z tzw "prawdą historyczną", ale brzmi do bólu wręcz wiarygodnie. I żeby nie było że jest to jedynie powieść historyczna, Sapkowski wplata w jej treść wątki mistyczne, magię, alchemię, pomurniki, istoty z innych wymiarów, utopce, wodników i cała tę starą, odchodzącą już wówczas w niebyt słowiańszczyznę...
Zdecydowanie poczytać warto!
Opowieść tę streścić można słowami piosenki, pochodzącymi z historii o pewnym gapiastym misiu:
"Przygoda - wspaniała to rzecz
Spakujcie to co trzeba,
Na pewno trzeba mieć i moc i hart
A gdy was zwierz atakuje do pierwszej krwi
Apteczkę też"
Tak zdecydowanie przygoda, goni tu przygodę, a bohater nasz wpada w tarapaty z regularnością następujących po sobie dni tygodnia, ba...
2018-07-01
Kartki już nie szeleszczą, oczy nie łzawią z niewyspania, nastał koniec!
A Sapkowskiemu o dziwo, udało się zamknąć trylogię w trzech tomach.
I chwała mu za to...
Bo taki nie przymierzając Mróz, to potrafi i po pięć tomów w jednej trylogii naskrobać ;)
Wracając jednak do Husyckiej.
Dobra, choć wulgarna to literatura, no ale kto powiedział że literatura piękna, zawsze musi być piękna?
Co do tej, to z pewnością jest magiczna, nawet inkwizycja para się tu czarami... cóż średniowiecze.
Trzeci tom, choć podobnie jak poprzednie osadzony w realiach wojen husyckich, jest chyba najbliższy temu, co zwykliśmy uważać za powieść fantasy. Magia, czary, gusła, zabobony i inne cuda, a naokoło śmierć i pożoga... cóż średniowiecze.
Biskupi, pomurniki, anioły, stosy, miłość, nienawiść i wojna, wojna o rację, o "mojszego" Boga, o prawdziwsze chrześcijaństwo... cóż średniowiecze.
A Reynevan?
Reynevan, dojrzewa, zmienia się wewnętrznie, można rzec iż z gapiastego misia, przeistacza się w cynicznego osła...
A poza tym, naprawdę duża zawartość historii w tej historii, obraz epoki odmalowany tak plastycznie, że prawie można go poczuć, tuż pod powierzchnią powiek.
A kiedy kartki już nie szeleszczą i nastał koniec, to taki trochę jakby happy end, choć bez happy endu właściwie...
Sapkowski tak potrafi...
spytacie jak?
Cóż, poczytać warto!
Kartki już nie szeleszczą, oczy nie łzawią z niewyspania, nastał koniec!
A Sapkowskiemu o dziwo, udało się zamknąć trylogię w trzech tomach.
I chwała mu za to...
Bo taki nie przymierzając Mróz, to potrafi i po pięć tomów w jednej trylogii naskrobać ;)
Wracając jednak do Husyckiej.
Dobra, choć wulgarna to literatura, no ale kto powiedział że literatura piękna, zawsze...
Skąd pochodzimy?
Dokąd zmierzamy?
Dan Brown w swej książce stawia te ważkie dla wielu z nas pytania...
... i oczywiście giną one gdzieś później w powodzi akcji.
A akcji jest w tej pozycji co niemiara, no właśnie mnóstwo akcji i niedosyt.
Niedosyt tego, co u Browna sprawiało, że intryga czarowała i wsysała tak, że można było te dość obszerne przecież woluminy, przeczytać od deski do deski na raz.
Podsumowując, zaginione w akcji pytania, jakiś taki niedosyt tajemnicy, brak mistycznej otoczki, za dużo technologii (superkomputery, SI) sprawiają, że nie jest to książka na miarę "Inferno" czy "Kodu Leonarda da Vinci".
A jednak warto, dobra zabawa, ciekawa intryga, jak zwykle mnóstwo informacji z dziedziny krajoznawstwa, historii sztuki itp.
Starzejący się Robert Langdon jeszcze daje radę, jeśli nie oczekujesz głębokich przeżyć duchowych czy intelektualnych, poczytać warto.
Skąd pochodzimy?
więcej Pokaż mimo toDokąd zmierzamy?
Dan Brown w swej książce stawia te ważkie dla wielu z nas pytania...
... i oczywiście giną one gdzieś później w powodzi akcji.
A akcji jest w tej pozycji co niemiara, no właśnie mnóstwo akcji i niedosyt.
Niedosyt tego, co u Browna sprawiało, że intryga czarowała i wsysała tak, że można było te dość obszerne przecież woluminy, przeczytać od...