-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać1
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
Biblioteczka
Wyzwanie. Tak podsumowałabym tę książkę jednym słowem. Po krótkim zastanowieniu dodałabym jeszcze jedno. Rozczarowanie. Dlaczego? Zapraszam do lektury recenzji.
„Gdy tylko zdała sobie sprawę, że natychmiastowej ewakuacji nie będzie, wojna straciła dla niej całą atrakcyjność.”
Przebrnięcie przez tę książkę graniczyło z cudem. Pomijając fakt, iż nawet sama autorka plątała się niekiedy w tym co pisała, na co zwrócił uwagę sam tłumacz książki, nie potrafię zrozumieć fenomenu jaki zyskała cała trylogia. Denny, mdły romans, wciśnięte na siłę sceny erotyczne trwające z przerwami grubo ponad dwieście stron, głupota głównej bohaterki, posiadający zdolności
teleportacyjne główny bohater. To jedne z najbardziej karygodnych, ale nie jedynych grzechów tej książki.
„Na dachu świst i huk rozrywających się bomb był dość przerażający, mimo to została tam aż dwie godziny. Ku ich rozczarowaniu, w pobliżu nic nie wybuchło.”
Starałam się jak mogła znaleźć plusy tej historii i znalazłam jeden, który zarówno jak i nutę szczęścia wywołuje u mnie niedowierzanie. Jak to możliwe by autorka, która stworzyła postać Tatiany, w tak beznadziejny sposób prowadziła pierwsze jak i ostatnie rozdziały książki, potrafiła tak dobrze opisać oblężenie Leningradu? Ma się dosłowne wrażenie, iż książka ta była pisana przez dwie osoby. Przez zapoznaną z historią osobą, która nie pomija żadnych okrucieństw tamtego okresu i nastolatkę, która opisuje powstały w swojej głowie naiwny romans. Nie jestem w stanie tego pojąć. Być może oddziaływał na to fakt, iż rodzina autorki pochodziła właśnie ze Związku Radzieckiego. Wszystko było by więc pięknie, gdyby pani Simons nie postanowiła wpleść w tę historię romansu.
„...podniosła oczy, żeby na niego spojrzeć. Podnosiła je i podnosiła. Był bardzo wysoki.”
Dawno tak wiele kartek indeksujących nie zostało zaprzepaszczonych na zaznaczenie w jakiejś książce głupoty bohaterki, jak i samej autorki. Największe ich nagromadzenie uzyskałam w pierwszej i ostatniej części książki. Przecież po co odzwyczajać pacjenta, który przez tygodnie dostawał morfinę (przypomnę, iż morfina może uzależnić nawet po jednokrotnym zastosowaniu) by następnie odstąpić od jej działania, po to by pacjent się nie uzależnił, po czym kilka dni później, gdy jest już w pełni zdrów i świadomy znów podać mu morfinę? Nadmienię, iż szpital ponoć był przepełniony umierającymi. Ale po co dać morfinę im? Kolejny przykład! Niemcy i ZSRR oficjalnie toczą wojnę. Wszyscy rzucają się do sklepów by kupić jak największą, możliwą ilość pożywienia. Co robi główna bohaterka? Rezygnuje po trzydziestu minutach stania i idzie na lody! Lodziarz, tak przy okazji pewnie ma po brzegi wypełnioną zapasami piwnicę, dlatego czeka na potencjalnych klientów, którzy na pewno zechcą wydać pieniądze na lody, nie dla przykładu na płatki owsiane, czy chleb. Logiczne?
Przejdźmy dalej. Aleksander. Wysoko postawiony członek Armii Czerwonej, Amerykanin ukrywający się w ZSRR, przy bodajże drugim spotkaniu opowiada nowo napotkanej dziewczynie całą swoją historię. Po chwili upomina ją, iż są to niebezpieczne informacje i, że nawet ściany mają uszy. Przy wyjawieniu tego typu informacji może zostać aresztowany. Nie przeszkadza mu to jednak zabawiać Tatiany ową historię, po dwóch dniach znajomości.
„- (...) Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Taniu, to tajemnica wojskowa!”
(Jakoś cię to nie powstrzymało by wyjawić jej tę tajemnicę wojskową dosłownie kilka linijek wcześniej)
Dawno tak bardzo nie wmuszałam w siebie książki. Jestem uparta, obiecałam jej recenzję i do końca liczyłam, iż autorka jednak mnie zaskoczy. Zrobiła to jednak tylko raz. I gdyby na okładce nie było nazwiska autorki, dałabym sobie głowę uciąć, że książka została napisana przez dwie osoby. Gdyby chociaż język był w pewien sposób intrygujący! Nie jest. To kolejny fakt, który zmusza mnie do rozmyślać nad powodem tak wielkiego zachwytu nad tą książkę ogółu czytelników. Autorka w wielu momentach sili się na polot, lecz nieskutecznie. Stara się pomiędzy sceny erotyczne i monotonne dialogi wepchnąć coś wartościowego, lecz zamierzony cel nie zostaje przez nią zrealizowany.
„- A propos gotowania.. - wykrztusiła zmieszana Tatiana. - A raczej żywności. Gdzie jest teraz najbezpieczniej? Ilekroś idę do sklepu, zawsze mnie ostrzeliwują. To takie... niewygodne.”
Ta historia to taki potencjał. Tak bardzo zmarnowany. Nie mam żadnego powodu by sięgnąć po kolejne losu Tatiany i Aleksandra. Jeśli autorka zapragnęła napisać erotyk, dlaczego wplotła go w tak okrutne wydarzenia historyczne? Gdyby nie relacja głównych bohaterów, zapewne książka ta otrzymałaby ode mnie wyższą notę, lecz złość, niesmak, rozgoryczenie oraz w niektórych przypadkach śmiech przez łzy, które pozostawiła po sobie owa pozycja zmuszają mnie do postawienia takiej, a nie inne oceny. Nie polecam czytania tej książki. To zmarnowane godziny szczególnie w pierwszej i ostatniej fazie jej czytania.
Książkę oceniam na 2/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/2015/11/jezdziec-miedziany-paullina-simons.html
Wyzwanie. Tak podsumowałabym tę książkę jednym słowem. Po krótkim zastanowieniu dodałabym jeszcze jedno. Rozczarowanie. Dlaczego? Zapraszam do lektury recenzji.
„Gdy tylko zdała sobie sprawę, że natychmiastowej ewakuacji nie będzie, wojna straciła dla niej całą atrakcyjność.”
Przebrnięcie przez tę książkę graniczyło z cudem. Pomijając fakt, iż nawet sama autorka plątała...
Książka wciąga nas w sieć legendy panoszącej się po pewnej wyspie, w morze intryg i wachlarz niewyjaśnionych zjawisk. Zadziwia, intryguje, niekiedy przeraża. Poznajcie rozpoczynającą trylogię książkę niemieckiej autorki, która zaskakuje zwrotami akcji i zakończeniem.
„Klątwa Madeleine Bower - Grace przerwała i zrobiła znaczącą pauzę. - Ona zniszczy pani życie. Już zaczęła panno Juli. Tylko pani nie chce tego widzieć!”
Siedemnastoletnia Juli, za namową ojca pisarza, wyrusza wraz z nim na wyspę zamieszkiwaną przez zamożne rodziny, w tym przez tą należącą do wydawcy jej ojca. Chęć towarzystwa nie jest jednak jedynym powodem, dlaczego Juli musi jechać wraz z nim. Dziewiętnastoletni David przed sześcioma tygodniami stracił narzeczoną, która zginęła w tragicznym wypadku i to właśnie w nim na nowo życie ma tchnąć Juli. Napotyka jednak na swojej drodze niewytłumaczalne zjawiska i krążącą za nią niczym cień, legendę wyspy. Zaczyna powoli, kawałek po kawałku odkrywać tajemnicę łączącą narzeczoną Davida, inne kobiety, które dotychczas zginęły pozbawiając się życia i zrzucając z klifu oraz niebezpieczeństwo czyhające na nią samą. Klątwa czy intryga? Zabójstwo czy samobójstwo? Prawda czy fałsz?
Przyznam, że książkę przeczytałam zadziwiająco szybko. Liczyłam na dobry zapychacz czasu, przyjemną lekturę i nic poza tym. Dostałam jednak bardzo interesujący thriller, nie raz przyprawiający mnie o gęsią skórkę i zmuszający do zastanawiania się nad tajemnicą skrytą między kartkami tej powieści. Po jej lekturze czuję się... zaintrygowana. Książka może nie była wybitna, ale na pewno nie można jej odmówić stopniowania napięcia, intrygującej zagadki, tony wątpliwości jaką zasiewa w czytelniku i wszechobecnego mroku.
Niekiedy wydarzenia wydawały się dziwnie umiejscowione, zachowania wymuszone, tak nierealne, że zastanawiałam się czy autorka miała to na myśli, czy wyszło to przypadkiem, z powodu niedopracowania. Jednym z przykładów jest David, którego mimo chęci nie polubiłam. Tajemniczy, mroczy, przystojny. Potencjalna nowa miłość mojego książkowe życia. Gdyby jednak nie jego obsesyjność, przesadność i emanująca od niego.. dziwność. Gorszym faktem od jego zachowania było to, że główna bohaterka mimo jego wybuchów i wręcz wołających o pomstę do nieba zachowań, bo chwili zbulwersowania ponownie rozckliwiała się nad jego osobą. Mimo tego mankamentu w jej osobie, ją samą odebrałam dość pozytywnie. Była silną, z ogóły dość rozsądną młodą dziewczyną. Pozostali bohaterowie natomiast zostali wykreowani dość dobrze. Byli wielowymiarowi; nikt nie był tym za kogo go z początku uważałam, lecz mimo wszystko nie zapadli mi w pamięci.
Muszę jednak złożyć autorce pokłon za niespodziewane zakończenie, które łączyło drobne wydarzenia w szokujące rozwiązanie zagadki, na które nie wpadłabym prawdopodobnie nigdy. Trzymała ona aurę tajemniczości niemal przez całą książki, co w ostateczności sprawiło, że chętnie sięgnę w przyszłości po kontynuację licząc na podobną dozę wrażeń. Każda strona przynosi nam nowe pytania bez odpowiedzi i kiedy wreszcie je dostajemy (choć nie na wszystkie) nagle wszystko staje się logiczne. Czemu nie na wszystkie? Gdyż część rzeczy nadal jest postawiona pod znakiem zapytania i prawdopodobnie szansę na odkrycie otrzymamy w kolejnych częściach.
Tak naprawdę im mniej wiecie o tej książce, tym lepiej. Opis z tyłu książki jest na tyle dobrze skonstruowany, że wyjawiając wszystko, nie wyjawia tak naprawdę niczego. Sama historia jest zaskakująca intrygująca. Nie mogłam się oderwać od tej przyjemnie, lecz nie wybitnie napisanej książki, zastanawiając się samodzielnie nad rozwiązaniem zagadki, klątwy czy też intrygi jak to sugeruje nam po trochu autorka.
„Każdy przecież wie, że kobiety, które znajdą miłość w Sorrow, nie pożyją długo.”
Nie ufajcie okładce. Książka skrywa w sobie więcej niż ta oferuje. Jeśli lubicie tego typu klimaty, aurę tajemniczości, legendy, klątwy, zagadki to serdecznie polecam Wam lekturę "Serca ze szkła". Spędzicie kilka przyjemnych wieczorów starając się rozwikłać tajemnicę wyspy.
Książkę oceniam an 7.5/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/
Książka wciąga nas w sieć legendy panoszącej się po pewnej wyspie, w morze intryg i wachlarz niewyjaśnionych zjawisk. Zadziwia, intryguje, niekiedy przeraża. Poznajcie rozpoczynającą trylogię książkę niemieckiej autorki, która zaskakuje zwrotami akcji i zakończeniem.
„Klątwa Madeleine Bower - Grace przerwała i zrobiła znaczącą pauzę. - Ona zniszczy pani życie. Już zaczęła...
Smoki. Pierwsze skojarzenia? Ogień, łuski, groty, owce i poparzenia.
Nigdy w moje ręce nie trafiła jeszcze książkę, której główny aspekt skupiałby się na tematyce tych mitycznych, z naszego punktu widzenia stworzeń. Zawsze musi być jednak ten pierwszy raz! Jednak czy ten mogę zaliczyć do udanych?
Serafina jest niezwykle utalentowanym mieszkańcem Królestwa Goreddu w którym za sprawą podpisanego czterdzieści lat wcześniej traktatu ludzie i smoki potrafiący przybierać ludzką formę, żyją obok siebie. Panuje pokój, lecz pewnego dnia książę Rufus zostaje znaleziony martwy, bez głowy... Podejrzenia o zamordowanie przyszłego monarchy padają na smoki, natomiast Serafina na drodze do poznania prawdy sama musi kryć się z własną; z prawdą, która może odebrać jej wszystko.
Ogólnie rzecz biorąc wszystko ze sobą współgra. Nic nie wydaje się zamieszczone w powieści na siłę, nic nie wydaje się być niepotrzebne czy też nie odczuwa się niedosytu. Wszystkie rozpoczęte wraz z pierwszymi stronami powieści wątki mają swoje rozwinięcie w dalszej części historii. Wszystko, począwszy od historii Serafiny skończywszy na subtelnym wątku miłosnym jest idealnie wyważone w całej powieści. Nie ma się wrażenia, że coś idzie za szybko, bądź wlecze się niemiłosiernie rozciągając się po kolejnych rozdziałach.
Sam świat w którym egzystują bohaterowie jest bardzo dobrze skonstruowany. Czytając niemalże od razu przenosimy się myślami do świata zbliżonego do średniowiecznego; świata książąt i księżniczek, pięknych sukni i mitycznych stworzeń. Takie zestawienie należy do moich ulubionych. Coś nam bliskiego połączone z mieszaniną magii oraz tajemniczych kreatur. Również historia Królestwa, stworzeń je zamieszkujących jest ciekawa, nie uderza w czytelnika, który, że tak to nazwę w kolejnych rozdziałach, przez natłok informacji nie ma pojęcia gdzie się znajduje. Tutaj wszystko jest przemyślane.
Bohaterowie są... poprawni. Z główną bohaterką miałam taki problem, nie problem, że ani nie obdarzyłam jej jakimiś szczególnymi odczuciami, ani też nie dała mi powodów do tego by ją znielubić. Jak na swój wiek była jednak dorosła, ze względu na sytuację w której się znajdowała, starała się podejmować racjonalne decyzje. Była odważna, troszczyła się o ludzi jej bliskich oraz miała w sobie iskrę, która niekiedy sprawiała, że emocje i skłonność do ryzyka jednak przyćmiewały zdrowy rozsądek. Co do, głównego męskiego bohatera również nie udało mu się zdobyć mojego serca. Miał swój urok, lecz, że tak to ujmę nie był w moim typie. To był kolejny miły męski bohater, jakich wielu. Co do reszty bohaterów, były smoki, tancerz, energiczna księżniczka, muzyk i wielu, wielu innych, którzy to nadawali historii niesamowitych barw.
Historia była fascynująca, od niemalże samego początku. Jaką tajemnicę kryje Serafina? Kim jest? Co się stanie gdy jej sekret wyjdzie na światło dzienne? Kto zamordował księcia? Czy traktat zostanie unieważniony?
Główną tajemnicą książki, nie jest wcale kwestia znalezienia zabójczy, lecz odkrycie kim tak naprawdę jest główna bohaterka, skąd się wywodzi, jaka jest historia jej rodziny, jak sobie poradzi z prawdą. To było najistotniejsze. To było najbardziej intrygujące.
Podsumowując spędziłam naprawdę miłe, pełne wyczekiwania chwile, odkrywając i słuchając historii opowiadanych przez panią Hartman. Świat przez nią przedstawiony był niezwykle barwny, a ja nie mogę się doczekać chwili kiedy sięgnę po (jej) nową smoczą historię! Dziękuję jej za ukazanie nowych, książkowych możliwości, które bez wątpienia pokocham.
Polecam ją wszystkim fanom fantastyki, lubiącym nietuzinkowe światy i rozwiązania.
Książkę oceniam na 7,5/10
Smoki. Pierwsze skojarzenia? Ogień, łuski, groty, owce i poparzenia.
Nigdy w moje ręce nie trafiła jeszcze książkę, której główny aspekt skupiałby się na tematyce tych mitycznych, z naszego punktu widzenia stworzeń. Zawsze musi być jednak ten pierwszy raz! Jednak czy ten mogę zaliczyć do udanych?
Serafina jest niezwykle utalentowanym mieszkańcem Królestwa Goreddu w którym...
Światowy bestseller, nie musiał długo czekać, na to by zostać przetłumaczony na nasz język. W natłoku książek, w swym gatunku dzieło pani Tahir wiedzie prym, wyraźne wyróżniając się na tle pozostałych. Tyle możemy wnioskować z wrażeń reszty świata. Jak jest naprawdę?
„Życie składa się z wielu momentów, które nic nie znaczą. A potem któregoś dnia nadchodzi chwila, która wpływa na wszystkie dalsze wydarzenia.”
Pewnego dnia świat Lai się rozpada. Jej dziadkowie zostają zamordowani, brat aresztowany, a ona sama musi uciekać, by przeżyć, zostawiając tym samym wszystko co kiedyś znała i kochała. By odzyskać ostatniego, żywego członka swojej rodziny dziewczyna wstępuje w szeregi grupy rebeliantów i bierze udział w misji, której niebezpieczeństwo jest większe niż mogła kiedykolwiek przypuszczać.
Elias jest uczniem Akademii; miejsca, które szkoli najbardziej bezwzględnych żołnierzy Imperium. Jest jednym z najlepiej rokujących studentów instytucji, jednak posiada coś co wyróżnia go na tle pozostałych. Coś czego nigdy nie powinien w sobie pielęgnować - wątpliwości, które coraz mocniej zakorzeniają się w jego sercu.
W świecie, w którym srogi podział, brutalność, ciągła niepewność oraz walka o każdy kolejny dzień jest na początku dziennym, spotykają się dwa światy; Laia i Elias. Od tego momentu nic nie będzie już takie same.
Od momentu, w którym usłyszałam o tej książce, w zagranicznych, książkowych zapowiedziach wiedziałam, że zrobię wiele by móc ją przeczytać. Piękna okładka, inspirowany starożytnym Rzymem świat, walka o wolność, czyli podsumowując - obiecujący debiut młodej pisarki, który ma szanse wznieść się ponad inne książki z gatunku. Sabaa Tahir w swej powieści ukazała nam dwa światy, ich przedstawicieli oraz jeden cel, który przyświeca im obojgu. Wszystko to osadzone zostało w świecie inspirowanym jedną z największych, ludzkich cywilizacji jaką nosił ten świat. W starożytnym Rzymie. Jako wielbiciel historii, szczególnie tej związanej z tą właśnie cywilizacją i innymi w tym okresie istniejącymi, nie mogłam sobie wyobrazić lepszego świata, w którym mogłaby dziać się akcja książki.
Miałam dość wysokie wymagania co do tej książki, które mimowolnie wykształciły się w trakcie czytania coraz to bardziej pozytywnych recenzji, zarówno zagranicznych, jak i powoli pojawiających się polskich. Czy więc książka je spełniła? Myślę, że tak, lecz nie do końca... Patrząc na lekturę bardziej ogólnikowo - książka ta podobała mi się; spędziłam przy niej miło czas. Nie mam również co do niej wielu zastrzeżeń. Była miłym, nieco przewidywalnym oderwaniem od rzeczywistości, które wciągało niemal od pierwszej kartki. Nie uważam jej jednak za wyjątkowej. Była naprawdę dobra, nie zrozumcie mnie źle! Wyróżniała się pod paroma względami, lecz pod innymi podążała za dawno utartymi schematami, których jednak niekiedy nie da się uniknąć. Patrzę na tę książkę, jako na naprawdę udany debiut, choć zdarzało czytać mi się lepsze.
Bardzo podobał mi się odchodzący od schematu świat, w którym akcję umiejscowiła autorka. Idealnie wpasowuje się on w moje gusta. Jednak jak sądzę, jego inność ujmie nie jedną zarówno zainteresowaną jak i nie, historią osobę. Bohaterom również nie mogą niczego ująć, szczególnie głównym. Laia jest postacią, o której chce się czytać. Jej przemiana jej uważnie rozprowadzona po kartach powieści. Widzimy jak z nie dotkniętej przez zło świata dziewczyny staje się walczącą o to co kocha, młodą kobietą. Młoda, waleczna inteligentna. O to chodzi! Eliasa również polubiłam. Jego inność, narastające wątpliwości przyciągały czytelnika, rodząc w jego umyśle pytania odnośnie decyzji bohatera. Co zrobi? Jak postąpi? Co wybierze?
Bohaterowie poboczni oraz relacje pomiędzy nimi były poprawne, nieco schematyczne, lecz nie w irytujący, proszące o pomstę do nieba sposób. Poprowadzenie relacji między nimi nie było przyśpieszone, co często może powodować niesmak na twarzach czytelników. Były osoby złe, osoby dobre i te mające w sobie obie potencjalności, których kierunek rozwoju poznajmy zapewne w drugiej części.
Styl autorki był naprawdę dobry. Sposób podzielenia narracji, pozwalał na lepsze poznanie świata, bohaterów i rządzących ich umysłami oraz sercami myśli, a także emocji. Myślę, że w książkach rozłożenie historii na dwoje, jest zawsze bardzo dobrym rozwiązaniem. Możliwość ujrzenia wydarzeń, z niekiedy dwóch perspektyw pozwala zrozumieć więcej, niż pozwala na to nawet relacja nawet najbardziej przenikliwego bohatera!
Niewątpliwe oczekuję na tom kolejny. Jestem bardzo ciekawa jak potoczą się losy obojga bohaterów, czy odpowiedzi na powstałe w mojej głowie pytania zostaną ujawnione? Mam nadzieję, że autorka ukaże się w drugiej części z jeszcze lepszej strony. Będzie nas zaskakiwać, bardziej spoi ze sobą świat ludzi i tajemnych kreatur, które w mojej opinii wydawały się być jedynie dodatkiem do świata, nie jego elementem.
„Są dwa rodzaje przewinień [...] Te, które ciągną cię na dno i czynią bezużytecznym, oraz te, które pobudzają do działania. Niech twoje winy dadzą ci energię. Niech przypomną ci, kim chcesz być. Wyznacz sobie granice. I nigdy więcej ich nie przekraczaj. Masz duszę. Jest poraniona, ale jest. Nie pozwól jej sobie odebrać, Eliasie.”
Podsumowując jestem bardzo zadowolona z tego spotkania. Polecam Wam również się na nie wybrać i wyjść na przeciw Lai i Eliasowi. Poznać pełen intryg, niepewności oraz brutalności świat i postanowić czy pozostaniecie w nim na dłużej.
Książkę oceniam na 7.5/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/2016/01/imperium-ognia-sabaa-tahir.html
Światowy bestseller, nie musiał długo czekać, na to by zostać przetłumaczony na nasz język. W natłoku książek, w swym gatunku dzieło pani Tahir wiedzie prym, wyraźne wyróżniając się na tle pozostałych. Tyle możemy wnioskować z wrażeń reszty świata. Jak jest naprawdę?
„Życie składa się z wielu momentów, które nic nie znaczą. A potem któregoś dnia nadchodzi chwila, która...
Niektóre książki piszę się po to by je napisać. Nie oszukujmy się, że jest inaczej.
Niektóre książki pisze się jednak po to by były życiową mądrością, by uczyły, by pozwoliły zrozumieć. Panie, panowie, oto książka, która zdecydowanie zalicza się do tej drugiej kategorii.
„...co tu dużo gadać, świat nie był łaskawy dla auggiego pullmana.”
[str. 270]
„Wzruszająca opowieść o walce dziecka z przeciwnościami losu. August urodził się ze zniekształconą twarzą. W wieku 10 lat po raz pierwszy idzie do szkoły, gdzie styka się z nietolerancją i ostracyzmem kolegów. Pogoda ducha i wewnętrzna siła sprawiają jednak, że chłopiec pokonuje kolejne trudności i zdobywa uznanie otoczenia..”
Uwielbiam książki, w których dzieci, nastolatkowie, czy nawet dorośli są inni, nie posiadają żadnych super-mocy, nic z tych rzeczy. Wyróżniają się jednak na tle reszty poprzez swoje przekonania, charakter, czy tak jak Auggie, wygląd. To opowieść o zwykłym, nie-zwykłym chłopcu, która porusza swoją prawdziwością i niecodziennym spojrzeniem na świat. Miło czasem postawić się na czyimś miejscu, zatrzymać się choć na moment i pomyśleć, że czasem jedno słowo, jeden gest może mieć tak ogromne znaczenie, o które byśmy nawet go nie podejrzewali. Bycie przez chwilę tym chłopcem, jego siostrą i wieloma innymi osobami pozwoliło mi wiele zrozumieć, a również poruszyło drzemiące we mnie uczucie empatii.
„Nie kocha się oczami, prawda? Kocha się sercem.”
[str.304]
Życie Augusta nie należy do najprostszych. Przepełnione jest operacjami i ukradkowymi spojrzeniami. Pokochałam humor tej książki, jej jak się potem doczytacie bohaterów, prawdziwość świata. To CUD książka, ot co.
Nie mamy do czynienia jedynie a Augustem, którego historia choć smutna, daje nadzieje. Otrzymujemy możliwość zajrzenia do głowy między innymi nastoletniej Olivii, niezwykle silnej siostry Auggiego, której życie wcale nie jest takie proste. Patrząc na tę historię z głębszej perspektywy można zauważyć, że nie mamy do czynienia jedynie z tragedią głównego bohatera, cudownego chłopca, lecz również z osobami go otaczającymi. Każda z nich zasłużyła na rozdział w tej pięknej książce, historie i motywy każdej były niezwykłym dopełnieniem i podróżą po stworzonym przez autorkę świecie. Czasem, żeby zrozumieć trzeba spojrzeć z nieco szerszej perspektywy, pani Palacio dała nam taką możliwość. Jej bohaterowie, tak wyraźnie wykreowani pozostają w pamięci mimo, iż to nie oni są głównym tematem książki.
„...my, istoty ludzkie, jesteśmy nie tylko zdolni do bycia dobrymi ludźmi, lecz również możemy wybrać bycie dobrymi ludźmi.”
[str.396]
Styl pisania autorki był prosty, czego minusem nazwać nie można, gdyż głównym narratorem książki jest dziesięcioletni chłopiec. Książka jednak bawiła mnie do łez, powodowała nostalgię i długo po zakończeniu pozostawała w pamięci. Przeczytałam ją zaledwie w kilka godzin i za każdym razem gdy próbowałam ją odłożyć na bok i zająć się czymś pożytecznym, jak na przykład sprzątnięciem mieszkania jakaś tajemnicza siła ponownie zmuszała mnie do sięgnięcia po dzieło Palacio. Nie, żebym jakoś szczególnie się opierała.
„Wszyscy powinniśmy przynajmniej raz w żuciu dostać owację na stojąco, bo przecież każdy z nasz zwycięża ten świat.”
[str.414]
Jeśli szukacie c z e g o ś innego, poruszającego, pięknie napisanego z niezwykłym przekazem oraz momentami zmuszającymi do dłuższej refleksji, nie wahajcie się. Poznajcie historię Auggiego, jego rodziny i przyjaciół.
Książkę oceniam na 8/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/
Niektóre książki piszę się po to by je napisać. Nie oszukujmy się, że jest inaczej.
Niektóre książki pisze się jednak po to by były życiową mądrością, by uczyły, by pozwoliły zrozumieć. Panie, panowie, oto książka, która zdecydowanie zalicza się do tej drugiej kategorii.
„...co tu dużo gadać, świat nie był łaskawy dla auggiego pullmana.”
[str. 270]
„Wzruszająca...
Co takiego w życiu, dotychczas nierozerwalnych bliźniąt mogło się wydarzyć by ich kontakty tak bardzo się oziębiły? Jaką tajemnicę skrywa Noah? Jaką Jude? Jaką rolę w naszym życiu ma wybaczenie? Gdzie jest RALPH?
Na to i wiele innych pytań w swej niesamowitej książce odpowiada Jandy Nelson.
To opowieść o pięknej więzi między bliźniętami, które w z biegiem lat rozdzielone przez tajemnice oraz kłamstwa swoje jak i bliskich im osób, stają się dla siebie coraz bardziej obce. To książka o sztuce, o artystach, o przebaczeniu, śmierci, miłości, błędach i umiejętności byciu samym sobą, podczas gdy świat próbuje nam to odebrać.
„Ja wcale nie kopiowałem. Wziąłem oryginały, potrząsnąłem nimi w głowie, a potem narysowałem na nowo, całe unurzane we mnie.”
Pierwsze co zdołałam zauważyć oraz pokochać w tejże pozycji to niepowtarzalna podróż w umysł artysty, którego sztuka nie jest jedynie pasją, lecz życiem i możliwością przelania swoich, uczuć oraz skomplikowanych myśli na skrawek papieru. Sposób spojrzenia na świat Jude i Noah jest bardzo pięknie przedstawiony. Jestem szczególnie zauroczona tytułami jakich Noah używał do nazwania swoich powstałych zarówno w myślach jak i na papierze obrazów.
Należy zacząć od tego, że książka została podzielona na dwie narracje. Pierwszy punkt widzenia to historia Noah z czasów, gdy miał on trzynaście lat, drugi natomiast opowiadany jest z perspektywy szesnastoletniej Jude. Balansujemy między dwoma opowieściami, powoli łącząc darowane nam przez bohaterów elementy. Znamy konsekwencje decyzji, lecz nie poznajemy ich przyczyn. Mierzymy się z tymi samymi bohaterami, na różnym stadium ich życia; dowiadujemy się, że przez trzy lata może wydarzyć się naprawdę wiele, a tajemnice oddalać ludzi jak nic innego.
„Kiedy spotykasz pokrewną duszę, to jakbyś wszedł do domu, w którym już kiedyś byłeś - rozpoznajesz meble, obrazy na ścianach, książki na półkach, zawartość szuflad; znalazłbyś tam drogę nawet po ciemku.”
Dzięki Jude i Noah poznajemy dwie strony medalu, dwie różne perspektywy, przez co pogląd na niektóre wydarzenie jest rozszerzony. Możemy lepiej zrozumieć niektóre sytuacje.
Pozycja ta składa się jednak z wielu, niemal różnorzędnych wątków nie dotyczących jedynie bliźniąt. Każdy jest równie ważnym i interesującym elementem całości. Idealnie wykreowane postacie, są wyraziste i mają własne historie, które wzajemnie się ze sobą przeplatają w sposób, który czytelnikowi, niekiedy nie przyszedłby do głowy. Układanka, złączonych ze sobą historii jest w całej swej okazałości idealnym partnerem do spędzenia wieczoru bądź dwóch. Zostajemy porwani do świata sztuki, tajemnic, koneksji i problemów, które przezywamy równie mocno co bohaterzy.
Jandy Nelson w swojej książce porusza bardzo ważne kwestie, wplatając ją w magiczną, przepełnioną farbami, przesądami oraz pomarańczami powieść. To książka, którą się kocha. Nie mogę się doczekać, gdy zetknę się z kolejną pozycją tejże autorki. Wiem już, że tak jak w tym wypadku będzie to niezapomniana podróż. Przy tej wyprawie zafundowała mi nietuzinkową fabułę, intrygujący, nie wysuwający się na pierwszy plan romans, szczyptę magii i niepewności.
Za to ją pokochałam. Mam nadzieję, że pokocham ją za to w kolejnym dziele.
Cóż mam więcej mówić? Uwielbiam tę książkę na możliwość wkroczenia do głowy artysty, za różnobarwne niczym paleta kolorów postacie, za wplatane pomiędzy wersy wartości i lekcje. Pani Nelson posługuje się przepięknym językiem, którego pozazdrościć powinien jej nie jestem autor książek dla młodzieży. Jest on jednocześnie lekki, lecz przyjemny i naprawdę nie pozwala czytelnikowi odłożyć książki na dłuższą chwilę.
Jandy Nelson maluje przez naszymi oczami historię, którą chcemy podziwiać jak najdłużej.
„- A może każdy składa się z wielu różnych osób - stwierdzam - Może cały czas gromadzimy te różne ja.”
Brak mi słów. Naprawdę... ponieważ Jude i Noah powiedzieli już wszystko. Ich historia mnie wzruszyła, zszokowała, niekiedy rozbawiła, zmusiła do refleksji. Zrobiła to wszystko czego zazwyczaj oczekuję od książek. Z początku podchodziłam do niej niepewnie, sądząc, iż zostanę uraczona przeciętną historię, o przeciętnym rozwiązaniu i przeciętnych bohaterach. Nic bardziej mylnego. Wszystko w tej powieści jest niczym paleta kolorów w rękach artysty. Barwne, zaskakujące i łącznie tworzy obraz, który na długo pozostaje w pamięci odbiorcy.
To w skrócie przepiękna opowieść przepełniona życiowymi lekcjami dotyczącymi dojrzewania, siły przebaczenia, radzeniem sobie ze stratą oraz sztuką będącą sposobem na życie. To niewątpliwie jedna z lepszych książek jakie dane było mi przeczytać w roku bieżącym, dwutysięcznym piętnastym. Niejednokrotnie będę do niej wracać, by ponownie śmiać się, płakać i znów ruszać w tą emocjonującą podróż razem z Jude i Noah.
Zakończenie jest idealnym zwieńczeniem przeprawy przez lata życia bliźniąt. Nie wyobrażam sobie innego finiszu. Rozwiązanie wprowadzonych do historii wątków w pełni mnie usatysfakcjonowało. Z niecierpliwością przerzucałam kartki pragnąc dociec prawdy. Jednocześnie jednak odczuwałam lęk, gdyż wiedziałam, że moja przygoda z książką „Oddam Ci słońce” dobiega końca. Oto największy problem tej książki. Chce się poznać jej tajemnice, jednocześnie pozostając w jej świecie jak najdłużej.
Podsumowując... polecam Wam tę książkę z całego serca. Podzielcie świat razem z bliźniętami.
Razem z nimi odkrywajcie ciążące na ich sercach tajemnice i..
Dowiedzcie się kim jest Ralph.
Książkę oceniam na 10/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/2015/12/oddam-ci-sonce-jandy-nelson.html
Co takiego w życiu, dotychczas nierozerwalnych bliźniąt mogło się wydarzyć by ich kontakty tak bardzo się oziębiły? Jaką tajemnicę skrywa Noah? Jaką Jude? Jaką rolę w naszym życiu ma wybaczenie? Gdzie jest RALPH?
Na to i wiele innych pytań w swej niesamowitej książce odpowiada Jandy Nelson.
To opowieść o pięknej więzi między bliźniętami, które w z biegiem lat rozdzielone...
Znacie to uczucie gdy powracacie do ukochanych serii? Czy jednak wiecie jak nieziemskim uczuciem jest móc przeczytać finał trylogii, którego we wstępnych planach wydawnictwa, przeczytać nie mieliśmy? Wywalczona ostatnia część serii Laini Taylor w końcu może zawitać na naszych półkach. Czy warto jednak było toczyć boje z wydawnictwem i czekać?
Prawda jest taka, że...
Warto było starać się o każdy podpis pod stworzoną petycją.
Oj, warto.
„Armia serafinów przedostała się do świata ludzi, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. To zapowiedź wielkiego starcia, w którym i ludzie, i chimery, i serafini będą walczyć, ginąć, wierzyć i kochać. Pojawią się nowi, okrutni wrogowie. Powstaną niezwykłe, niewyobrażalne sojusze. A Karou i Akiva w samym sercu wydarzeń będą zmagać się ze swoją miłością, marzeniami i przeznaczeniem…”
„...ale życie to nie baśń i czasem rzeczywistość aż wychodzi z siebie, żeby o tym przypomnieć.”
To z jaką zręczność autorka potrafi kreować słowa, zdania, a nawet całe światy jest zjawiskiem, nie do opisania. Mając wskazać ten najbardziej zaskakujący, nieprawdopodobny i utkany z wyobraźni nie posiadającej granic świat, wybrałabym trylogię „Córka dymu i kości”. Pani Taylor swą historią nie pozostawia mi wyboru! To fantastyka w najpiękniejszym jej wydaniu. Tak bardzo przepełnione magią chce się czytać, na takie serie się czeka. Takie światy chce się widywać we własnych snach.
„Sny Bogów i Potworów”, część pierwsza, zarówno jak i druga są idealnym zwieńczeniem trylogii. Z początku, z powodu długiej odległości czasowej pomiędzy zakończeniem części drugiej trylogii, a rozpoczęciem finału, na początku lektury, niektóre rzeczy były dla mnie niezrozumiałe. Musiałam sięgać daleko pamięcią i zmuszać swój umysł do przypomnienia sobie koneksji, przyczyn, przeszłych wydarzeń mających swoje konsekwencje w aktualnie trzymanym przeze mnie tomie. Było to dość niewygodne, lecz z czasem pełen obraz świata, bohaterów, ich relacji, historii był dla mnie klarowny. Wspomnienia wracały, a lektura stała się, niczym jej bohaterowie przyjemnością nie z tej ziemi.
„Tak działa wojna. Rzeczywistość atakuje. Niszczy obrazek życia, który oprawiliśmy w ramkę i wkłada do niej nowy. Brzydki. taki, że nie chcemy na niego patrzeć, a już na pewno wieszać na ścianie, ale nie mamy wyboru.”
Jestem zakochana w przepełnionych magią oraz niezwykłymi stworzeniami utworze. W jego szczegółach, w zarysie fabuły oraz w rozwiązaniu, które pozostawia czytelnikowi możliwość dopowiedzenia sobie dalszej historii. W Karou, w Akivie, Zuzannie (!) i pozostałych, równie cudownych postaciach. To co stworzyła Laini Taylor na długo pozostanie w mojej głowie. Świat, do którego mnie zaprowadziła, stał się tym, w którym chciałabym pozostać dłużej.
Czytając niektóre książki czujemy magię, która nie jest jedynie tą przelaną na papier. Jest namacalna. Wisi w powietrzu, pozostawiając nas w zawieszeniu. Prowadzi nas między światy. Jest rzadko odczuwalna, lecz istnieje. Laini Taylor stworzyła ją na papierze i sprawiła, że ta potrafi pokonać barierę jaką jest papier. Dzięki temu, odczuwamy głębiej ułamek świata, w którym dane było żyć Karou. Wgłębiamy się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Bieg wydarzeń w książce jest nieprzewidywalny. Jesteśmy zasypywani coraz to nowszymi historiami, aspektami i odpowiedziami na nurtujące nas pytania. To wcale nie przytłacza. To rozszerza i udoskonala świat, stworzony w poprzednich częściach. To istotny element całej układanki. Sama odniosłam wrażenie, iż zamysł wprowadzenia p e w n e g o wątku niemal na końcu finału, był celowy. Czy autorka nie pozwoliła nam w ten sposób napisać części kolejnej, tym razem za pomocą własnej wyobraźni? Zostawiła otwartą furtkę, którą możemy zamknąć i pożegnać się z przygodami Karou albo przejść przez nią i stworzyć satysfakcjonujący nas ciąg dalszy.
„- Są rzeczy, które przerastają moc życzeń - mówił jej, gdy była mała. - Na przykład co? - dopytywała, a jego odpowiedź dręczyła ją teraz, gdy gawriel spoczywał w jej dłoni, a ona nade wszystko pragnęła wierzyć, że rozwiąże wszystkie problemy. - To, co najważniejsze - odpowiadał Brimstone...”
Jeśli przeczytałeś już drogi czytelniku, czytelniczko poprzednie tomy owej serii, z całego serca zachęcam Cię do sięgnięcia po finał, choć jak sądzę nie powinnam długo Cię namawiać, zważywszy na świat, że zdołałeś/aś już posmakować niezwykłej wyobraźni Laini Taylor. Z tego świata nie ma powrotu. Jeśli jednak nie rozpocząłeś jeszcze swojej przygody z niebieskowłosą, czeską dziewczyną i jej „potworami”, to nie czekaj! Książka w dłoń i do czytania!
Książkę(książki) oceniam na 9,5/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/2015/12/sny-bogow-i-potworow-laini-taylor.html
Znacie to uczucie gdy powracacie do ukochanych serii? Czy jednak wiecie jak nieziemskim uczuciem jest móc przeczytać finał trylogii, którego we wstępnych planach wydawnictwa, przeczytać nie mieliśmy? Wywalczona ostatnia część serii Laini Taylor w końcu może zawitać na naszych półkach. Czy warto jednak było toczyć boje z wydawnictwem i czekać?
Prawda jest taka, że...
Warto...
To już moje czwarte spotkanie z twórczością Sarah J. Maas.
Nieco wolniejsze, dłuższe, nie tak bardzo wypełnione akcją jak poprzednie tomy oraz nowelki, lecz...
Równie dobre. Powiem więcej... lepsze.
„Ludzie, których kochasz, to broń, która zostanie wykorzystana przeciwko tobie.”
Tak długo czekałam by móc ponownie wejść w świat Celaeny Sardothien. Pokochałam twórczość pani Maas niemalże od pierwszego rozdziału, początku serii „Szklany tron”. Wpadłam w stworzony przez nią świat, przez długie miesiące nie chcąc odnaleźć drogi powrotu i prawda jest taka, że.. nadal nie chcę. Lektura trzeciego tomu była przyjemnością, którą odkładałam sobie w czasie na jak możliwie najdłuższy okres. Jednak przy okazji najbliższej, wolnej chwili, dorwawszy się do książki, niemożliwością było odejście i nie poznanie dalszych losów tej kapryśnej zabójczyni, jej przyjaciół... oraz wrogów.
„- Ale tron z rogów został spalony, Aedionie. Królowa nie będzie miała gdzie zasiąść.
- A więc zbuduję jej nowy, z kości jej wrogów.”
Zacznę od tego, iż perspektyw w książce jest kilka. Wszyscy bohaterowie, których oczami spoglądamy na otaczający ich świat są w pewien sposób, bardziej lub mniej odległy ze sobą powiązani. Ponownie spotykamy Królewską Obrończynię, a także następce tronu oraz Kapitana Gwardii Królewskiej, który walczy z własnymi, nie dającymi mu spokoju demonami. Nowymi postaciami, których wglądu w wydarzenia możemy się spodziewać jest pewna czarownica Czarnodzioba oraz niezwykle tajemniczy Fae, którego rola w książce poszła w bardzo nieprzewidywalną dla mnie stronę. Dzięki temu zabiegowi książki nie tylko zyskała na objętości, lecz poszerzyła nasze pole widzenia i dodała do powieści kilka interesujących wątków.
„Nie mogę pozbyć się blizn, bo przypominają mi o tym co mam do zrobienia.”
Mogłabym teraz opowiedzieć pokrótce, o bohaterach, lecz każdy fan tej serii wie, z czym będzie miał do czynienia, znając postacie z tomów poprzednich, ich temperament oraz historie. Zdradzę Wam jedynie, że Królewska Obrończyni będzie zmagać się ze swoim dziedzictwem i przeszłością, przez co przejdzie niewiarygodną metamorfozę. Co do nowych postaci? Zakorzenią się w Waszych głowach równie mocne co Celaena, Dorian i Chaol. Uwierzcie mi...
Osobiście za największy plus tej części, uważam nowo powstałe relacje między bohaterami. Przetną ich drogi niespodziewanie i bardzo głęboko. Jedna przyjaźń stała się powodem, dla którego szczególnie w końcówce przewracałam strony z prędkością światła, pragnąć poznać dalsze losy tejże dwójki. Mam nadzieję, że ujrzę ich zjednoczone, cięte charaktery na kartach części czwartej. Pokochałam ich z całego serca, dlatego też końcówka książki poniekąd złamała mi serce.
Nie zrobiła tego jednak tylko z jednego powodu. Wiele czynników złożyło się na to, iż w drugiej połowie książki byłam bliska płaczu.
Niespodziewane zwroty akcji, tajemnicze stwory, unosząca się między stronami magia i bohaterowie, który ponownie, bądź dopiero po raz pierwszy skradli moje serce. To właśnie, krótka charakterystyka książek Sarah J. Maas. Jak mam wrażenie niekończąca się wyobraźnia autorki, wcale nie jest czymś negatywnym, czymś co pozwalałoby jej ciągnąć, serię bez polotu przez kilkadziesiąt części, Nie. Każda jej książka jest porywająca, intrygująca, dopracowana, idealna!
„- Jeśli wybierasz się do piekła - odezwał się - przynajmniej trafimy tam razem.”
Nie mam pojęcia o jednej rzeczy, Jak zdołam przetrwać następne miesiące, wiedząc, iż część świata zna już odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, podczas gdy w Polsce premiera czwartej części będzie miała miejsce prawdopodobnie za rok. Wam, jeśli nie zaznajomiliście się jeszcze z serią, pióra Sarah J. Maas serdecznie polecam po nią sięgnąć. To nieziemska seria fantasy, która wstrząśnie Wami w każdym calu. Zawładnie sercem, wznieci protesty, wykrzywi usta w niedowierzaniu, uśmiechu oraz zdziwieniu przy poznawaniu tak nieprawdopodobnie stworzonego świata.
„Wiedziała tylko tyle, że ten, kto wypełza z czeluści żalu i rozpaczy, nie jest już tą samą osobą, która w nią wpadła.”
Mimo dużej dozy polityki i nie tak wartkiej jak w poprzednich tomach akcji, część ta jak dotąd zyskała u mnie najwyższe miejsce, pośród tych dotychczas w Polsce wydanych. Zachęcam Was do uzupełnienia serii, bądź do sięgnięcia po nią, jeśli nie jest Wam jeszcze znana.
Na kolejne części z TAKICH serii czeka się miesiącami, ale warto.
Warto dla tych kilku dni spędzonych w świecie Celaeny Sardothien.
Ocena książki: 10/10
To już moje czwarte spotkanie z twórczością Sarah J. Maas.
Nieco wolniejsze, dłuższe, nie tak bardzo wypełnione akcją jak poprzednie tomy oraz nowelki, lecz...
Równie dobre. Powiem więcej... lepsze.
„Ludzie, których kochasz, to broń, która zostanie wykorzystana przeciwko tobie.”
Tak długo czekałam by móc ponownie wejść w świat Celaeny Sardothien. Pokochałam twórczość...
O cholera.
To było naprawdę dobre.
Jeśli moje słowa, przelane na internetowy papier nie będą miały formy recenzji, bardzo Was za to przepraszam, lecz nie potrafię panować nad tak prostymi rzeczami jak forma, czy też poprawność wyrażanych przeze mnie myśli. Tak naprawdę długo się zastanawiałam czy pisać recenzję tej książki i uchylić Wam rąbka tajemnicy na temat jej wnętrza. Postanowiłam, że tego nie uczynię z jednego prostego powodu. Najlepszym sposobem na poznanie choćby ułamka tej przepięknej historii jest przeczytanie jej samemu. A ja nie mam zamiaru wyjawiać Wam niczego z jej treści. Powiem jedynie o własnych odczuciach, nie wnikając zbyt głęboko, ani w fabułę, ani w jej bohaterów.
„- Ciągle wierzysz ze posiadasz własne życie, Wernerze.
Właśnie na tym polega twój problem.”
Co robiłeś przez ostatnie dziesięć lat? Ogromny okres czasu, prawda? Być może zdążyłeś zmienić stan cywilny, przejść kilkakrotnie na wyższy stopień edukacji, awansować w pracy. Dziesięć lat. Jedna siódma życia przeciętnego człowieka. Tyle czasu zostało właśnie poświęcone tej książce. 120 miesięcy, 3600 dni. To niesamowite z dwóch powodów. Po pierwsze, jak dopracowana i przemyślana musi być historia ukazana przez autora. Po drugie, ilu autorów podczas dziesięciu lat wydaje całą swoją dziesięciotomową serię oraz zalążek kolejnej, a Anthony Doerr wydał jedną. Ale jakże genialną!
Czekałam na tę książkę tak długo. Kiedy w końcu dostałam możliwość by ją przeczytać bardzo się bałam, tego jak moje oczekiwania mogą się minąć z rzeczywistością, jak bardzo mogę się zawieść. Tak się rzecz jasna nie stało.
Ja przepadłam.
Pokochałam i znienawidziłam autora jednocześnie.
Czekałam z wytęsknieniem na kolejny rozdział jednocześnie bojąc się zakończenia przygody z tą niesamowitą książkę. Teraz, około tydzień po ujrzeniu ostatnich słów, bardzo chciałabym móc przeczytać tę powieść raz jeszcze. Ponownie wpaść w wir przygotowany przez autora. Móc poznać dziesięcioletnią pracę człowieka, którego talent przewyższa wszelakie moje oczekiwania. Gdy kończy się tę książkę, wie się... dochodzi się do wniosku, że zakończenie nie mogło być inne. Nie ważne jak bardzo go znienawidzisz, ta powieść nie mogła skończyć się inaczej, a to... jest tak piękne i straszne zarazem.
W każdym rozdziale widać trud i pracę włożoną w napisanie tej powieści. Wszystko, dosłownie wszystko począwszy od tytułu po bohaterów jest idealnym elementem pięknej, pracochłonnej układanki. Naprawdę nie wiem co mogę Wam powiedzieć! Przeczytajcie to, ponieważ to jedna z piękniejszych książek jakie napotkacie na swojej czytelniczej drodze? Ponieważ zaszkli Wam oczy i poruszy umysł do rozmyślań? Porwie serce? Oczaruje niezwykłością? Tak, tak i jeszcze raz TAK!
„- Nie chce pan trochę pożyć przed śmiercią?”
Po lekturze tej książki czuję się poruszona, dopełniona, lecz jednocześnie jakby pusta. Być może pomyślicie, że piszę bezsensu, wyrzucając z siebie przypadkowe zdania, słowa, frazesy.. ale nie umiem inaczej określić uczuć, które mnie wypełniają. Jestem nimi przepełniona, lecz gdy mam ująć je w zdanie... nie potrafię. Ale tak właśnie jest gdy spotkasz na swojej drodze wyjątkową książkę. Nie masz słów, bo autor powiedział już wszystko. Tak właśnie jest w tym wypadku. Piękno historii i słów w niej zawartych poraża. Posłużyłam się w tej opinii jedynie dwoma fragmentami książki. Dlaczego? By nie psuć Wam radości i smutku z odkrywania każdej strony, zdania, czy też słowa samemu.
Wiem, że wrócę do tej pozycji. To chyba jeden z tych czynników, który świadczy o poziomie samej książki. Do pewnych powieści nigdy nie wrócimy. Będą miłym bądź przykrym wspomnieniem pewnej wyprawy w alternatywną rzeczywistość, niczym więcej. Zbyt zamgloną, z biegiem czasu by móc określić chociażby jej fabułę. „Światło, którego nie widać” ze mną pozostanie, gdyż pomimo faktu, iż minął ponad tydzień odkąd odkryłam ostatnią tajemnicę tej książki wciąż jestem pod jej urokiem. Wciąż spoglądam z nostalgię w stronę półki, nie mogąc się doczekać ponownego spotkania, czując jak wydarzenia z tej książki wracają do mnie i robią to niemal tak samo intensywnie jak przy pierwszym razie.
Nie przedstawiłam Wam ani bohaterów, ani fabuły, ani czasów w których się rozgrywa, ani tła książki, a jednak..
Mówię Wam, że powinniście ją przeczytać. Dlaczego powinniście mnie posłuchać?
Takie książki się czyta i nie pyta dlaczego.
Ot, dlaczego.
Książkę oceniam na 11/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/
O cholera.
To było naprawdę dobre.
Jeśli moje słowa, przelane na internetowy papier nie będą miały formy recenzji, bardzo Was za to przepraszam, lecz nie potrafię panować nad tak prostymi rzeczami jak forma, czy też poprawność wyrażanych przeze mnie myśli. Tak naprawdę długo się zastanawiałam czy pisać recenzję tej książki i uchylić Wam rąbka tajemnicy na temat jej...
Wybacz mi Leondardzie,
wybacz.
Wybacz, że tak długo zwlekałam z poznaniem Twojej historii.
„Leonard Peacock kończy osiemnaście lat. Z tej okazji szykuje prezenty dla przyjaciół, goli głowę na łyso i zabiera do szkoły pistolet… Tego dnia zamierza rozliczyć się z przeszłością i dorosłymi, którzy go nie rozumieją. W świecie Leonarda nie ma miejsca na kompromisy, wszystko jest albo czarne, albo białe. Jak w starych filmach z Humphreyem Bogartem... Pif-paf!”
„Mam taką teorię, że z wiekiem tracimy zdolność do bycia szczęśliwym.”
[str. 105]
Z góry przepraszam za wszelkie nonsensy, filozoficzne przemyślenia, słowa, nie-słowa i inne. Ja po prostu nie wiem czy opowiadając o świeżo skończonej, tak poruszającej i zmuszającej do refleksji książce jestem w stanie posklejać w coś klarownego śmigające i stale na nowo pojawiające się myśli. Obchodząc ostrzeżenia i przechodząc do konkretów... Książka ta trafiła do mojego wirtualnego koszyka niemal na moment przed złożeniem zamówienia. Jako fanka twórczości szekspirowskiej, jakiekolwiek wzmianki o jego dziele, w dodatku o sławetnym i uwielbianym przeze mnie Hamlecie sprawiając, że jestem gotowa porzucić dotychczasowe, czytelnicze plany i dobrać się do owej, wykorzystującej jej fragmenty, odnoszącej się na niej książki...
Nie było moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Pierwsze jednakże tak udane!
„Herr Silverman chce nam w ten sposób powiedzieć, że człowiek może być jednocześnie człowiekiem i potworem - że w każdym z nas tkwią obie potencjalności.”
[str. 181]
W tym punkcie odniosę się do świata otaczającego bohatera, do niemalże wszystkiego oprócz bohaterów, o których pokrótce opowiem w kolejnym punkcie.
Wszystko, nawet najdrobniejsza myśl, najdrobniejsze wydarzenie, miejsce miało sens. Prowadziło do czegoś głębszego, do szaleństwa nie-szaleństwa bohatera, do jego przekonań, do poznania jego motywów i wrażliwości, którą czy tego zechce, czy też nie wyraźnie się odznaczał. W świecie stworzonym przez Quicka zderzamy się z pytaniami i faktami, które mimo, że od czasu do czasu chodzą nam po głowie wydają się zamiatane pod dywan. On ten dywan podniósł i rzucił go nam w twarz. Zmusza nas on jednocześnie do myślenia, do odczuwania, do współczucia, gniewu, śmiechu; tego z rozbawienia i tego z ironii. Tego oczekuję po książkach, to odnalazłam w „Wybacz mi, Leondardzie”.
„Dzieci przypominają ślepych pasażerów - nie wiedzą co je czeka na dalszym etapie podróży.”
[str. 204]
Leondard Peackock jest niezaprzeczalnie jednym z najciekawszych bohaterów z jakim miałam styczność. Zagłębianie się w jego psychikę, poznawanie jego motywów, przyjaciół, otaczającego go świata było jazdą w jedną stronę, podróżą bez trzymanki pozwalająca jedynie trwać w oczekiwaniu na kolejny szok. Z każdą kolejną stronę z osoby chorej na umyśle stawał się pokrzywdzonym przez życie i ludzi młodym mężczyzną, pełnym filozoficznych przemyśleń, przepełnionym pytaniami bez odpowiedzi. To książka o życiu. Leonard opowiada nam o nim z innej, nieznanej większości strony. Pozwala zrozumieć wiele rzeczy. Pozwala odkryć jak niewiele trzeba by tak wiele zyskać. Bohaterowie drugoplanowi odkrywali rolę tła do tragedii głównego bohatera co nie ujmowało w żaden sposób historii. To Leonard był głównym aktorem, to do niego należała scena. Tak miało być i tak wyszło. Przemijalność i drugoplanowość pozostałych bohaterów nie odebrała mi możliwości związania się z nimi emocjonalnie. Walt, mimo swych licznych lat, skradł moje serce, a pewien nauczyciel sprawił, że odzyskałam wraz z Leondardem wiarę w ludzi.
Pozwalał on, dzięki pierwszoosobowej narracji wejść głębiej w psychikę głównego bohatera. Wkroczyć na ten, w moim przypadku zbyt krótki moment do jego głowy i zobaczyć świat jego oczami. Zrozumieć, współczuć, poczuć ból. Niekiedy wprowadzone zabiegi, sprawiały, że książka nabierała oryginalnego wyrazu, pozwoliła zrozumieć więcej niż pozwoliłyby na to sztywnie wypisane, ciągiem słowa. Mam nadzieję, że niebawem, w kolejnych jego powieściach poznam więcej jego pisarskich sztuczek.
„- A skąd pan wie, że wygrywa?
- Ponieważ wciąż walczę.”
[str. 334]
Każdy powinien choć dać tej książce szansę. Zdać sobie sprawę, z pozoru tak błahych spostrzeżeń i niczym bohater owej książki napisać do siebie listy z przyszłości, które były niesamowitym i z początku niezrozumiałym przeżyciem dla czytelnika jak i dla samego Leonarda. To najzwyczajniej w świecie pełna prawd opowieść o młodym mężczyźnie, który został skrzywdzony i potrafi zobaczyć więcej niż przeciętny człowiek. Spróbujcie... warto.
Książką z czystym sumieniem oceniam na 10/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/
Wybacz mi Leondardzie,
wybacz.
Wybacz, że tak długo zwlekałam z poznaniem Twojej historii.
„Leonard Peacock kończy osiemnaście lat. Z tej okazji szykuje prezenty dla przyjaciół, goli głowę na łyso i zabiera do szkoły pistolet… Tego dnia zamierza rozliczyć się z przeszłością i dorosłymi, którzy go nie rozumieją. W świecie Leonarda nie ma miejsca na kompromisy, wszystko...
To książka o niespotykanej sile optymizmu, o przyjaźni, wierze, niesamowitych ludziach, bezradności, o psie i trudnych pytaniach bez odpowiedzi.
Bez kitu.
„W lewym narożniku powitajmy niezłomną orędowniczkę nadziei, nastolatkę o niesłabnącym optymizmie, radosną faworytkę widowni, dziecko, dziewczynkę, którą chcielibyście widzieć w roli swojej wnuczki, a nawet prawnuczki.. (...)
Amber Księżniczkę Nadziej Apple-tooon!”
[str. 132]
„Siedemnastoletnia Amber Appleton mieszka w szkolnym autobusie z matką i psem. Traci grunt pod nogami, ale nie nadzieję. Należy do Federacji Fantastycznych Fanatyków Franksa, trenuje Chrystusowe Diwy z Korei i toczy zaciętą walkę z Joan Sędziwą. Myśli pozytywnie i zaraża innych swoją energią. Jest prawie jak gwiazda rocka. Bez kitu!”
Po niesamowitym zachwycie nad "Wybacz mi, Leonardzie" tego samego autora nie mogłam przejść obojętnie koło tej odzianej w optymistycznie żółty kubraczek powieści. Kupiłam, przeczytałam i nie żałuję.
Czasem jest tak, że człowiek potrzebuje powodu do uśmiechu, choćby tego najdrobniejszego. Mimowolnie pożąda chwili odprężenia, dawki energii, pozytywnych myśli - to niczym paliwo daje nam napęd do dalszego działania. Po przeczytaniu tej książki, tak właśnie się czuje. Napełniona nadzieją, wiarą w lepsze dni i dobrych ludzi. Nie poddawanym wątpliwością jest fakt, iż gdy tylko pesymizm przezwycięży tlący się gdzieś w moim sercu optymizm wrócę do historii Amber i po raz kolejny przekonam się, że przeciwnością losu nie należy się poddawać. Nie ważne jak źle by nie było... zawsze jest nadzieja. Panna Appleton dała mi bardzo cenną lekcję.
„Jestem już na tyle stary, by wiedzieć, że zanim życie ostatecznie rozprawi się z człowiekiem, zadaje mu potworne ciosy. Jednak po każdym upadku trzeba się wziąć w garść...”
[str.229]
Amber żyje w świecie, który nie jest nastawiony do niej przychylnie. W śmiecie, w którym optymizm powinien być ostatnią zaletą pozostawionym w nim nastolatki. A jednak; ta dziewczyna to najbardziej uśmiechnięta osóbka jaką poznacie! Podoba mi się, że mimo głównego tematu, problemu w swych książkach pan Quick przemyca drobniejsze problemy, równie ważne co te odgrywające w powieści pierwsze skrzypce. Niepełnosprawność, brak akceptacji, wiara; to tylko niektóre pośród morza pozostałych. Zauważasz je powoli i zastanawiasz się jak, ta ponad trzystu stronicowa książka udźwignęła tak wiele. Że autor nie wpakował w nią zbyt dużo. Takiego wrażenia się nie ma. Każdy z tych aspektów jest po prostu częścią historii. Ważnym jej ułamkiem. Bez nich książka straciła by swój tak mocny wydźwięk.
„- Dlaczego niektórzy ludzie przechodzą przez życie, nie doświadczając żadnej większej tragedii, a innym wciąż przydarzają się straszliwe rzeczy?
- Nie wiem.”
[rozdział 35]
Amber to jak już wspomniałam najpozytywniejsza bohaterka literacka z jaką miałam styczność. Nosicielka nadziei. Silna młoda kobieta, która po każdym upadku stara się wstać. Jej nie da się nie lubić. Bez kitu! To chodząca ludzka dobroć zaklęta w ciele nastolatki. Pozostali bohaterowie urzekli mnie w ten sam sposób. Polubiłam ich, lecz nie utożsamiałam się z nimi bądź nie dałam ich przytulnej kwatery w moim i tak już zatłoczonym sercu.
„- Masz rację. Życie nie jest sprawiedliwe.
- Więc dlaczego my mamy być sprawiedliwi?
- Bo możemy.”
[str. 258]
Dużo zabawnych dialogów, pozytywnych myśli, wiele nadziei. Nie obyło się również bez smutku. Lecz po burzy zawsze wychodzi słońce, czyż nie? Mimo, iż nie zachwyciłam się tak jak było to podczas lektury Wybacz mi, Leonardzie to styl pisania, wizja autora przypadła mi do gustu. Być może bez większych ochów i achów, lecz zakończyłam tę powieść z ogromnym uśmiechem na twarzy i wizjami dalszego życia bohaterów.
„- Świętujemy swoją wolność. To, że możemy być dzieciakami, podczas gdy cały świat próbuje nam to odebrać.”
[str. 373]
Lepsza niż „Niezbędnik obserwatorów gwiazd”, gorsza niż „Wybacz mi Leonardzie”, książka na te kiepskie i na te lepsze dni. Idealna na jesienną chandrę, która niebawem nas czeka! Mimo braku jakiegoś większego zachwytu lekturę tejże pozycję uważam za mile spędzony czas, w zasadzie wieczór. Polecam ją każdemu kto potrzebuje zastrzyku energii oraz dawki pozytywnych myśli!
Książkę oceniam na 7,5/10.
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/
To książka o niespotykanej sile optymizmu, o przyjaźni, wierze, niesamowitych ludziach, bezradności, o psie i trudnych pytaniach bez odpowiedzi.
Bez kitu.
„W lewym narożniku powitajmy niezłomną orędowniczkę nadziei, nastolatkę o niesłabnącym optymizmie, radosną faworytkę widowni, dziecko, dziewczynkę, którą chcielibyście widzieć w roli swojej wnuczki, a nawet...
Być może po śmierci budzimy się w nowym życiu, by znów i znów kochać, nienawidzić, pragnąć i poznawać świat, tym razem jednak... innymi oczami? A co jeśli nasze życie wcale nie jest linearne? Co jeśli nieskończenie się powtarza? Wciąż i wciąć ta sama historia, ta sama data urodzenia, setki scenariuszy przebiegu żywota. Zastanawialiście się co by się stało gdyby...? Gdybym poszedł wtedy w prawo, a nie w lewo? Gdybym przebaczył? Gdybym....? No właśnie, a Harry August ma taką możliwość...
„Kto żałuje przeszłości, żałuje własnej duszy.”
[str. 206]
„ Niektórych historii nie da się opowiedzieć w jednym życiu.Zaskakująca reinterpretacja opowieści o podróży w czasie. Odważna, magiczna, mistrzowska.
Harry August umiera. Znowu. W chwili śmierci Harry August zawsze powraca do punktu wyjścia. Niezależnie od tego, co robi i jakie decyzje podejmuje, za każdym razem staje się chłopcem pamiętającym wszystkie fakty z życia, które przeżył dwanaście razy. Nic się nie zmienia, nigdy. Aż do teraz.
Kiedy nadchodzi kres jedenastego życia Harry’ego, przy jego łóżku pojawia się dziewczynka, która mówi: „O mało mi nie umarłeś, doktorze… Muszę wysłać wiadomość w przeszłość”.
„Pistolet to tylko pistolet, lecz to człowiek naciska spust...”
[str.239]
Czasem gdy spogląda się na książkę, czytając zamieszczony na jej obwolucie opis, czuje się gdzieś głęboko, że trzyma się w dłoniach coś naprawdę niezwykłego. Tak czułam się i tym razem i... miałam rację. Z pozoru prosta, nieskomplikowana okładka przykuwa wzrok niczym przyozdobiona czymś więcej niż srebrnym brokatem. Tematyka, którą poruszyła pani North należy do jednej z moich ulubionych. Reinkarnacja, życie po życie, pozorna śmierć et cetera, et cetera. To rzeczy, do których ciągnąć mnie będzie już chyba zawsze. Jestem bardzo, bardzo, baaaa-rdzo zadowolona z tego, że postanowiłam kupić tę książkę. Była ona idealna, niemal w każdym calu. Czytałam ją przez niemal cały czerwiec, tylko z jednego powodu - za nic w świecie nie chciałam zakończyć swojej przygody z Harrym Augustem. Ta książka to powolna podróż pełna pięknych mądrości życiowych oraz ciekawych historii, którą każdy powinien przeczytać.
„Każdy jest uczciwy we własnych oczach - odpowiedziała cicho.”
[str.262]
Lata życia głównego bohatera przypadają m. in. na okres II wojny światowej oraz wojny w Wietnamie. Mimo to te wydarzenia są jedynie, delikatnie przez autorkę opisywane co wcale nie odbiera niczego książce. Cała historia, ulokowanie w czasie, sposób przedstawienia komunikacji między ouroboranami (ludźmi takimi jak H. August, żyjącymi cyklicznie) jest... genialny. Nie mogłam nie użyć tego słowa. Jestem zachwycona doskonałością każdego detalu. Tym jak historia ta zmusza czytelnika do czegoś, więcej niż pobieżnego przejrzenia tekstu. Granica między czasem cykliczny, a linearnym jest niemal namacalna. Liczne zaskoczenia jakie serwuje nam Claire North są czymś co przerywa jednostajny ton historii.
Harry August to postać idealna; inteligentna, wciąż odnajdująca samego siebie podczas wszystkich żyć, wciąż odpowiadająca na własne pytania. Jest on naszym przewodnikiem po swoich niezwykłych piętnastu żywotach, w których cierpi, kocha, nienawidzi, zawodzi wiele osób, o których z racji umniejszania przyjemności z lektury mówić nie będę. Najlepiej będzie gdy ich charaktery i intencje poznacie sami. Powiem Wam tyle, wszystkie postacie w tej książce funkcjonują na wielu różnych płaszczyznach i nie mówię tu tylko o powtarzalnych żywotach pana Augusta.
„Bardzo dziękuję za pańską troskę, ale przychodzi chwila, gdy człowiek zdaje sobie sprawę, że przyjemności ciała są krótkotrwałe. Wydają się fantastyczne, gdy się je przeżywa, ale wiąże się z nimi tak wielki bagaż emocjonalny i tyle wątpliwości, że, prawdę mówiąc, zaczynam się zastanawiać, czy uzyskana przyjemność nie jest mniejsza od smutku.”
[str. 212]
Styl autorki był taki o jakim marzy wielu. Tak przyjemny, że oderwanie się od książki było zabiegiem niemal niemożliwym. W pisaniu pani North wyczuwa się klasę. Do zwyczajności brakuje jej wiele. Jej styl to wir, który z każdą stroną wsysa i posłania głębiej i głębiej; nie sposób się wydostać z oczarowania jakie pozostaje, po ostatecznie skończonej lekturze. Grzechem byłoby nie wspomnienie o pięknych myślach, których przykłady przytoczyłam w cytatach, a które pojawiały się na stronach tej powieści. Dzięki niezaprzeczalnemu talentowi i wyobraźni tejże autorki lektura ta pozostanie niezapomniana.
Jeśli lubisz książki o tematyce cyklicznych żyć, reinkarnacji i tym podobnych, bądź potrzebujesz refleksyjnej podróży z doskonałym podróżnikiem nie zwlekaj. Nie zawiedziesz się. Ta książka to rzadko spotykany rodzaj książki; takiej, do której będzie się wracać.
Książkę oceniam na 9/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/
Być może po śmierci budzimy się w nowym życiu, by znów i znów kochać, nienawidzić, pragnąć i poznawać świat, tym razem jednak... innymi oczami? A co jeśli nasze życie wcale nie jest linearne? Co jeśli nieskończenie się powtarza? Wciąż i wciąć ta sama historia, ta sama data urodzenia, setki scenariuszy przebiegu żywota. Zastanawialiście się co by się stało gdyby...? Gdybym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niekiedy trzymając w dłoniach książkę wiemy już, ze zatracimy się w niej bez reszty, że będzie to historia jedna na milion a nawet dwa, że zwyczajnie ją pokochamy miłością nadzwyczajną. W tej książce nie ma po prostu słów. Są pięknie namalowane za ich pomocą zdania, obrazy, cytaty, które na długo pozostają w głowie czytelnika.
„Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.”
Nawet nie wiem od czego zacząć. Mimo upłynięcia około tygodnia od skończenia tejże książki, emocje jakie mi towarzyszą są równie intensywne co w trakcie jej lektury lub dopiero po skończeniu! Jestem pod wrażeniem każdego elementu w niej zawartego, rozpoczynając od pomysłu, przechodząc przez postacie kończąc na wielowymiarowości historii oraz skarbnicy pięknych cytatów. Trzymając ją w dłoniach, wiem, że nie trzymam jedynie papierowej rzeczy, trzymam nadzwyczajną historię o piękne, zagadkowej i niekiedy szokującej historii. Trzymam w dłoni życie Daniela.
„Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.”
Jestem urzeczona historią, której szczęśliwe zakończenie jest tylko pozorem skrywającym coś powoli odkrywającego się przed czytelnikiem na kartach powieści. Mimo rozstrzygnięcia o takim właśnie finale, po lekturze na mojej twarzy nie zaigrał uśmiech, lecz towarzyszyło mi uczucie smutku. Historia Daniela, by nie zdradzać Wam zbyt wiele, ma więcej niż jeden wymiar. Jest odbiciem innej, równie przejmującej, równie pięknej, równie ciekawej. Mamy dwa światy, dwa czasy i nieubłaganie nadciągające zakończenia, które nie wróżą niczego dobrego. To jedna z tych historii, o których przed lekturą powinno wiedzieć się jak najmniej. Opis z tyłu książki jest na szczęście na tyle dobrze skonstruowany, że wyjawiając ogólny zarys historii nie odkrywa praktycznie niczego.
„Są więzienia gorsze od słów, Danielu.”
Miłość, tajemnica, historia, piękna sceneria, emocje, powoli odkrywana prawda, napięcie i wiele, wiele innych - to tylko niektóre z rzeczy, które odnajdziecie w tej książce. Jest ona bowiem przedstawicielem rzadkiej kategorii - Książek niezapomnianych, ponadprzeciętnych, małych literackich cud. Ile w swoim życiu odnaleźliście pozycji, które na długo pozostawały razem z Wami, której język zachwycił Was jak żaden inny, której historia była nieporównywalna z żadną inną? Oto książka, do której człowiek wraca, poleca wszystkim dookoła, ma nadzieję, że przekaże ją swoim dzieciom by i te mogły poznać losy głównego i nie-głównego bohatera. Zatracić się podobnie jak ich rodzic w historii w pięknej scenerii Barcelony.
„Ktoś kiedyś powiedział, że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się, czy kochasz kogoś, przestałeś go już kochać na zawsze.”
Bohaterzy to wyraźnie zarysowane perły, które w trakcie lektury wyławiamy i kolekcjonujemy w sercu niczym perełki w ulubionym schowku na rzeczy cenne. Każdy z nich wrył mi się w pamięć swoim charakterem, dobrocią bądź wręcz przeciwnie - okrucieństwem. Poznając losy każdego z nich, siedziałam spięta i zdenerwowana, a przede wszystkim jednak podekscytowana. Nie mogłam się doczekać, bądź też bałam się rozwinięcia sytuacji, na każdej ze stron nie wiedząc co na nich mnie czeka. Koniec końców książka zachwyciła mnie swoim pięknem i pomysłowością oraz zasmuciła. Dlaczego? Żeby się tego dowiedzieć, musicie przeczytać książkę.
„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie.”
Styl pisania autora to długo wyczekiwana przeze mnie niespodzianka i nadzwyczajność. On nie pisze, on maluje za pomocą słowa. Stworzył tym samym jedną z najpiękniej napisanych książek, jakie dane mi było przeczytać. Posklejać zdania w całość to nie wyzwanie, lecz nadać im kształtu, koloru, emocji? To talent, cud - tak rzadko już spotykany. Pan Zafón niezaprzeczalnie go posiada.
„Wspomnienia są gorsze niż kule.”
Jeśli ta książka, jakimś cudem jeszcze nie trafiła w Twoje ręce, zmień to. Przeczytaj, pokochaj, zapamiętaj. Poznaj kultową powieść, od której oderwanie się graniczy z cudem, a domysły i pytania rozrywają człowieka pragnąć ujrzeć światło dzienne i odnaleźć odpowiedź lub potwierdzenie. Ona jest...
Po prostu piękna.
Po prostu niezwykła.
Na takie książki po prostu się czeka.
Książkę oceniam na 11/10
http://zagoramiksiazek.blogspot.com/
Niekiedy trzymając w dłoniach książkę wiemy już, ze zatracimy się w niej bez reszty, że będzie to historia jedna na milion a nawet dwa, że zwyczajnie ją pokochamy miłością nadzwyczajną. W tej książce nie ma po prostu słów. Są pięknie namalowane za ich pomocą zdania, obrazy, cytaty, które na długo pozostają w głowie czytelnika.
więcej Pokaż mimo to„Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym...