-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyLiliana Więcek: „Każdy z nas potrzebuje w swoim życiu wsparcia drugiego człowieka”BarbaraDorosz1
-
ArtykułyOto najlepsze kryminały. Znamy finalistów Nagrody Wielkiego Kalibru 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel34
Biblioteczka
2015-08-31
2015-08-25
2015-08-01
2015-05-12
2015-02-03
2015-01-27
2015-01-14
2015-01-03
Dorotka to kobieta trzydziestoletnia. Takie co najmniej można odnieść wrażenie, choć jej dokładny wiek nie jest przez autorkę podany. Po sześciu latach tułaczki po Europie, wraca na stare śmieci, do rodzinnego Krakowa i próbuję się tam na nowo zadomowić. Dorotka jest tatuażystką i to bardzo dobrą (i nomen omen modną), jak możemy się domyślać, gdyż wspomina o tym, że w jej pracowni odwiedzali ją „korpo” (pracownicy korporacji) oraz celebryci. Jest też aseksualna, z czego nie do końca wiadomo dlaczego, zrobiono jeden z głównych wątków fabuły i potraktowano dość powierzchownie.
To, czego jednak z całą pewnością nie można powiedzieć o Dorotce, to to, że czytelnik polubi ją od pierwszego zaczytania. I to wcale nie dlatego, że bohaterka ta jest mentalnie młodsza i mniej poukładana życiowo niż jej rówieśnicy, a dlatego, że jest po prostu nieprawdziwa. Autorka chciała zrobić z Dorotki postać nietuzinkową, opierającą się mainstreamowi, zatwardziałą wegetariankę, a na dodatek, co miało chyba szokować najbardziej, nie czerpiącą przyjemności z seksu. Niestety, wyszła z tego postać niekompletna, której czytelnik nie może zrozumieć, a co za tym idzie, polubić. Bohaterka bowiem jest bardzo mainstreamowo nie-mainstreamowa. Nie lubi korporacji, jest twórczą freelancerką, wegetarianką, uosobieniem przereklamowania seksu oraz przeciwstawiania się pogoni za ciągłym byciem lepszym w oczach innych. Jest więc wszystkim tym, co obecnie znajduje się na samym topie listy rzeczy modnych. A miała być taka kontrkulturowa!
Jedyną rzeczą całkiem prawdziwą, a jednocześnie taką, która mogła ukuć w serc podczas czytania „Powrotu” jest relacja Dorotki z Ren, a raczej powolny rozpad tej relacji. Autorka w doskonały sposób, niemal półsłówkami, opowiedziała historię utraty długoletniego przyjaciela. Starty tym bardziej bolesnej, że zdarzyła się w okolicach trzydziestego roku życia. Wówczas nie wypada już przecież płakać, skarżyć się mamie, szukać ponownego kontaktu – jesteśmy już dorośli, każde idzie w swoją stronę. Te właśnie opisy odczułam jako najbardziej autentyczne, bo i sama bohaterka przeżywała je głęboko.
Jeszcze bardziej drażniąca od samej Dorotki jest chaotyczność fabuły.
Nie łatwo czyta się tak krótką powieść, jeśli pełno w niej wątków z życia samej bohaterki, z przeszłości jej rodziców oraz babci, a żaden z nich nie jest wyeksploatowany nawet do połowy. Rzecz jasna, warto zostawić jakieś niedopowiedzenie, które nurtowałoby czytelnika, ale kiedy jest ich kilkanaście, odbiorca zaczyna się gubić. Autorka wodzi nas przez karty książki za noc, raz na ogródki, raz do mieszkania Paciorków lub nestorki rodu przez co całość wydaje się być albumem z posklejanymi ze sobą pocztówkami z różnych okresów oraz miejsc.
Doceniam jednak przełamanie konwencji wstępu, rozwinięcia oraz zakończenia, bo takowych tutaj nie ma. Podobnie, jak trudno dopatrzyć się celu fabuły, dokąd ona zmierzała, z czym autorka chciała zostawić czytelnika. Jest to z jednej strony ciekawy zabieg, gdyż można sobie wiele samemu dopowiedzieć. Z drugiej zaś strony, bardzo ryzykowny, ponieważ może się okazać, że odbiorca zamykając książkę, nie poczuje nic, kompletne zero. Żadnej namiętności, żadnego smutku, żalu, żadnej chęci powrotu do tych stron jeszcze raz. Takie odniosłam właśnie wrażenie, a raczej kompletny brak wrażeń oraz przemyśleń, co w swojej nijakości doskonale współgra z tym, co zdawała się odczuwać Dorotka podczas prób flirtów oraz podrywów jej osoby.
Wszystkie powyższe spostrzeżenia nie zmieniają jednak faktu, że książkę czyta się szybko, jest ona napisana prostym językiem, choć jednocześnie pełnym ironizowania głównej bohaterki, co w niektórych momentach było nawet zabawne, a w innych piekielnie drażniące. Nie uznam czasu spędzonego z „Powrotem” za stracony i może nawet mogłabym go polecić znajomym chociażby po to, by mogli odpocząć od powieści, w których się dużo dzieje i wszystko podąża w jednym kierunku: złapaniu mordercy, zemście, zjednoczeniu się z kochankiem. „Powrót” z całą pewnością taką książką nie jest, co nie oznacza, że nie jest wart czytania.
Dorotka to kobieta trzydziestoletnia. Takie co najmniej można odnieść wrażenie, choć jej dokładny wiek nie jest przez autorkę podany. Po sześciu latach tułaczki po Europie, wraca na stare śmieci, do rodzinnego Krakowa i próbuję się tam na nowo zadomowić. Dorotka jest tatuażystką i to bardzo dobrą (i nomen omen modną), jak możemy się domyślać, gdyż wspomina o tym, że w jej...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-11
Już od dawna osoby związane z dziedziną nauki, którą współcześnie nazywamy medycyną sądową, zdawały sobie sprawę, że kluczem do rozwiązania morderstwa jest ciało ofiary. Jednym z najbardziej interesujących przykładów jest ius cruentationis (znane również pod nazwą ius feretri).
Była to metoda, stosowana oficjalnie przez sądownictwo, polegająca na konfrontacji podejrzanego o zabójstwo ze zwłokami osoby, którą miał pozbawić życia. Wierzono, że takie martwe ciało, gdy zostanie dotknięte przez swojego oprawcę, wykaże jakiś odruch, na przykład zacznie krwawić. Praktyka ta, choć wydawać by się mogło, że mało racjonalna, stosowana była na ziemiach niemieckich do około połowy XVIII wieku. Obecnie ciało potrafi powiedzieć o wiele więcej, można na przykład zbadać płeć, wiek i wzrost tylko na podstawie szkieletu, czy też znaleźć ślady DNA pozostawione na zwłokach przez osoby trzecie. W książce Marka Krajewskiego oraz Jerzego Kaweckiego to właśnie umarłym oddano głos. I zrobiono to całkiem nieźle.
„Umarli mają głos. Prawdziwe historie” to owoc wieloletniej współpracy oraz przyjaźni Marka Krajewskiego, notabene mojego ulubionego autora kryminałów, oraz Jerzego Kaweckiego, biegłego sądowego dokonującego sekcji zwłok. Książka powstała na bazie konkretnych spraw, mających miejsce na przestrzeni kilkudziesięciu lat, w których orzekał biegły Kawecki. Są to więc historie autentyczne, jak wskazuje tytuł książki, a to dodaje lekturze jeszcze większego smaczku.
Duet Krajewski i Kawecki przedstawia czytelnikowi 12 historii. Jedne dotyczą zabójstw z premedytacją, inne nieszczęśliwych wypadków, a niektóre przestępstw na tle seksualnym. Pisarz kryminałów, który ubrał w literacką formę opowieści swojego przyjaciela medyka, nie tylko sprawił, że trudno rozpoznać rzeczywistych bohaterów danych historii, ale przede wszystkim nadał opowiadaniom swój charakterystyczny styl, dzięki czemu całą lekturę, mimo makabrycznych zdarzeń, czyta się łatwo i jednym tchem.
Każdy, komu podobają się kryminały Krajewskiego, z pewnością nie zawiedzie się także na tej książce. Autorzy nie podsuwają nam pod nos suchych faktów, trudnych terminów medycznych, obrazów niczym z horrorów. Wręcz przeciwnie, czytelnicy powinni spodziewać się raczej emocjonujących i przejmujących historii, a przede wszystkim narracji godnej dobrego kryminału. Po raz kolejny Krajewski sprawdził się w tej roli, a jego zamiłowanie do klimatów retro jest tutaj bardzo widoczne.
Gdybym miała ocenić każdy rozdział z osobna, to zdecydowanie tym najmocniejszym i zapadającym w pamięć jest „Knur”. Mimo że nie dotyczy morderstwa, jest zdecydowanie najbardziej przerażający i wzbudził we mnie prawdziwe wzburzenie. Jest to jedyna historia, której czytanie przerywałam dwa razy, ponieważ nie byłam w stanie przebrnąć przez kolejne linijki tekstu. To naprawdę mocny akcent tej książki.
Podsumowując, „Umarli mają głos” to książka, która przypadnie do gustu wielbicielom kryminałów, mrocznych zagadek, medycyny sądowej, a także fanom Krajewskiego. Łączy ona w sobie to wszystko to, co powinna mieć dobra literatura faktu: konkrety, autentyczność, wyrazistość postaci, ale także emocje, od których lektura ta kipi. Serdecznie polecam ją każdemu, kto chciałby zacząć swoją przygodę z podobną tematyką. Jest świetnie napisana i nie pozwoli się nudzić.
http://www.zaparzeciherbate.pl/umarli-maja-glos/
Już od dawna osoby związane z dziedziną nauki, którą współcześnie nazywamy medycyną sądową, zdawały sobie sprawę, że kluczem do rozwiązania morderstwa jest ciało ofiary. Jednym z najbardziej interesujących przykładów jest ius cruentationis (znane również pod nazwą ius feretri).
więcej Pokaż mimo toByła to metoda, stosowana oficjalnie przez sądownictwo, polegająca na konfrontacji podejrzanego...