Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Umarli mają głos Jerzy Kawecki, Marek Krajewski
Ocena 7,2
Umarli mają głos Jerzy Kawecki, Mare...

Na półkach: , ,

Już od dawna osoby związane z dziedziną nauki, którą współcześnie nazywamy medycyną sądową, zdawały sobie sprawę, że kluczem do rozwiązania morderstwa jest ciało ofiary. Jednym z najbardziej interesujących przykładów jest ius cruentationis (znane również pod nazwą ius feretri).

Była to metoda, stosowana oficjalnie przez sądownictwo, polegająca na konfrontacji podejrzanego o zabójstwo ze zwłokami osoby, którą miał pozbawić życia. Wierzono, że takie martwe ciało, gdy zostanie dotknięte przez swojego oprawcę, wykaże jakiś odruch, na przykład zacznie krwawić. Praktyka ta, choć wydawać by się mogło, że mało racjonalna, stosowana była na ziemiach niemieckich do około połowy XVIII wieku. Obecnie ciało potrafi powiedzieć o wiele więcej, można na przykład zbadać płeć, wiek i wzrost tylko na podstawie szkieletu, czy też znaleźć ślady DNA pozostawione na zwłokach przez osoby trzecie. W książce Marka Krajewskiego oraz Jerzego Kaweckiego to właśnie umarłym oddano głos. I zrobiono to całkiem nieźle.

„Umarli mają głos. Prawdziwe historie” to owoc wieloletniej współpracy oraz przyjaźni Marka Krajewskiego, notabene mojego ulubionego autora kryminałów, oraz Jerzego Kaweckiego, biegłego sądowego dokonującego sekcji zwłok. Książka powstała na bazie konkretnych spraw, mających miejsce na przestrzeni kilkudziesięciu lat, w których orzekał biegły Kawecki. Są to więc historie autentyczne, jak wskazuje tytuł książki, a to dodaje lekturze jeszcze większego smaczku.

Duet Krajewski i Kawecki przedstawia czytelnikowi 12 historii. Jedne dotyczą zabójstw z premedytacją, inne nieszczęśliwych wypadków, a niektóre przestępstw na tle seksualnym. Pisarz kryminałów, który ubrał w literacką formę opowieści swojego przyjaciela medyka, nie tylko sprawił, że trudno rozpoznać rzeczywistych bohaterów danych historii, ale przede wszystkim nadał opowiadaniom swój charakterystyczny styl, dzięki czemu całą lekturę, mimo makabrycznych zdarzeń, czyta się łatwo i jednym tchem.

Każdy, komu podobają się kryminały Krajewskiego, z pewnością nie zawiedzie się także na tej książce. Autorzy nie podsuwają nam pod nos suchych faktów, trudnych terminów medycznych, obrazów niczym z horrorów. Wręcz przeciwnie, czytelnicy powinni spodziewać się raczej emocjonujących i przejmujących historii, a przede wszystkim narracji godnej dobrego kryminału. Po raz kolejny Krajewski sprawdził się w tej roli, a jego zamiłowanie do klimatów retro jest tutaj bardzo widoczne.

Gdybym miała ocenić każdy rozdział z osobna, to zdecydowanie tym najmocniejszym i zapadającym w pamięć jest „Knur”. Mimo że nie dotyczy morderstwa, jest zdecydowanie najbardziej przerażający i wzbudził we mnie prawdziwe wzburzenie. Jest to jedyna historia, której czytanie przerywałam dwa razy, ponieważ nie byłam w stanie przebrnąć przez kolejne linijki tekstu. To naprawdę mocny akcent tej książki.
Podsumowując, „Umarli mają głos” to książka, która przypadnie do gustu wielbicielom kryminałów, mrocznych zagadek, medycyny sądowej, a także fanom Krajewskiego. Łączy ona w sobie to wszystko to, co powinna mieć dobra literatura faktu: konkrety, autentyczność, wyrazistość postaci, ale także emocje, od których lektura ta kipi. Serdecznie polecam ją każdemu, kto chciałby zacząć swoją przygodę z podobną tematyką. Jest świetnie napisana i nie pozwoli się nudzić.

http://www.zaparzeciherbate.pl/umarli-maja-glos/

Już od dawna osoby związane z dziedziną nauki, którą współcześnie nazywamy medycyną sądową, zdawały sobie sprawę, że kluczem do rozwiązania morderstwa jest ciało ofiary. Jednym z najbardziej interesujących przykładów jest ius cruentationis (znane również pod nazwą ius feretri).

Była to metoda, stosowana oficjalnie przez sądownictwo, polegająca na konfrontacji podejrzanego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dorotka to kobieta trzydziestoletnia. Takie co najmniej można odnieść wrażenie, choć jej dokładny wiek nie jest przez autorkę podany. Po sześciu latach tułaczki po Europie, wraca na stare śmieci, do rodzinnego Krakowa i próbuję się tam na nowo zadomowić. Dorotka jest tatuażystką i to bardzo dobrą (i nomen omen modną), jak możemy się domyślać, gdyż wspomina o tym, że w jej pracowni odwiedzali ją „korpo” (pracownicy korporacji) oraz celebryci. Jest też aseksualna, z czego nie do końca wiadomo dlaczego, zrobiono jeden z głównych wątków fabuły i potraktowano dość powierzchownie.

To, czego jednak z całą pewnością nie można powiedzieć o Dorotce, to to, że czytelnik polubi ją od pierwszego zaczytania. I to wcale nie dlatego, że bohaterka ta jest mentalnie młodsza i mniej poukładana życiowo niż jej rówieśnicy, a dlatego, że jest po prostu nieprawdziwa. Autorka chciała zrobić z Dorotki postać nietuzinkową, opierającą się mainstreamowi, zatwardziałą wegetariankę, a na dodatek, co miało chyba szokować najbardziej, nie czerpiącą przyjemności z seksu. Niestety, wyszła z tego postać niekompletna, której czytelnik nie może zrozumieć, a co za tym idzie, polubić. Bohaterka bowiem jest bardzo mainstreamowo nie-mainstreamowa. Nie lubi korporacji, jest twórczą freelancerką, wegetarianką, uosobieniem przereklamowania seksu oraz przeciwstawiania się pogoni za ciągłym byciem lepszym w oczach innych. Jest więc wszystkim tym, co obecnie znajduje się na samym topie listy rzeczy modnych. A miała być taka kontrkulturowa!

Jedyną rzeczą całkiem prawdziwą, a jednocześnie taką, która mogła ukuć w serc podczas czytania „Powrotu” jest relacja Dorotki z Ren, a raczej powolny rozpad tej relacji. Autorka w doskonały sposób, niemal półsłówkami, opowiedziała historię utraty długoletniego przyjaciela. Starty tym bardziej bolesnej, że zdarzyła się w okolicach trzydziestego roku życia. Wówczas nie wypada już przecież płakać, skarżyć się mamie, szukać ponownego kontaktu – jesteśmy już dorośli, każde idzie w swoją stronę. Te właśnie opisy odczułam jako najbardziej autentyczne, bo i sama bohaterka przeżywała je głęboko.
Jeszcze bardziej drażniąca od samej Dorotki jest chaotyczność fabuły.

Nie łatwo czyta się tak krótką powieść, jeśli pełno w niej wątków z życia samej bohaterki, z przeszłości jej rodziców oraz babci, a żaden z nich nie jest wyeksploatowany nawet do połowy. Rzecz jasna, warto zostawić jakieś niedopowiedzenie, które nurtowałoby czytelnika, ale kiedy jest ich kilkanaście, odbiorca zaczyna się gubić. Autorka wodzi nas przez karty książki za noc, raz na ogródki, raz do mieszkania Paciorków lub nestorki rodu przez co całość wydaje się być albumem z posklejanymi ze sobą pocztówkami z różnych okresów oraz miejsc.

Doceniam jednak przełamanie konwencji wstępu, rozwinięcia oraz zakończenia, bo takowych tutaj nie ma. Podobnie, jak trudno dopatrzyć się celu fabuły, dokąd ona zmierzała, z czym autorka chciała zostawić czytelnika. Jest to z jednej strony ciekawy zabieg, gdyż można sobie wiele samemu dopowiedzieć. Z drugiej zaś strony, bardzo ryzykowny, ponieważ może się okazać, że odbiorca zamykając książkę, nie poczuje nic, kompletne zero. Żadnej namiętności, żadnego smutku, żalu, żadnej chęci powrotu do tych stron jeszcze raz. Takie odniosłam właśnie wrażenie, a raczej kompletny brak wrażeń oraz przemyśleń, co w swojej nijakości doskonale współgra z tym, co zdawała się odczuwać Dorotka podczas prób flirtów oraz podrywów jej osoby.

Wszystkie powyższe spostrzeżenia nie zmieniają jednak faktu, że książkę czyta się szybko, jest ona napisana prostym językiem, choć jednocześnie pełnym ironizowania głównej bohaterki, co w niektórych momentach było nawet zabawne, a w innych piekielnie drażniące. Nie uznam czasu spędzonego z „Powrotem” za stracony i może nawet mogłabym go polecić znajomym chociażby po to, by mogli odpocząć od powieści, w których się dużo dzieje i wszystko podąża w jednym kierunku: złapaniu mordercy, zemście, zjednoczeniu się z kochankiem. „Powrót” z całą pewnością taką książką nie jest, co nie oznacza, że nie jest wart czytania.

Dorotka to kobieta trzydziestoletnia. Takie co najmniej można odnieść wrażenie, choć jej dokładny wiek nie jest przez autorkę podany. Po sześciu latach tułaczki po Europie, wraca na stare śmieci, do rodzinnego Krakowa i próbuję się tam na nowo zadomowić. Dorotka jest tatuażystką i to bardzo dobrą (i nomen omen modną), jak możemy się domyślać, gdyż wspomina o tym, że w jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy zdarzyło Ci się myśleć: „Gdybym cofnął czas, wszystko potoczyłoby się lepiej, zmieniłby decyzję, powiedział jedno słowo mniej, uratowałbym siebie”? Jak często Twoje wyrzuty sumienia nie pozwalają Ci na trzeźwy osąd sytuacji, dzięki któremu mógłbyś ruszyć dalej, bez ciężaru, bez przeświadczenia, że za wszelką cenę musisz coś naprawić? Dorosłość daje przywilej patrzenia na sytuacje krytyczne z większej perspektywy, przez pryzmat życiowego doświadczenia. Co jeśli znaczący błąd popełni dziecko przez co samo siebie zapędzać będzie w kozi róg?

„Nie ma na świecie takiej gumki, która by wymazała pięć strasznych lat.”

„Idź, kochaj” to opowieść o jedenastoletnim Romku Stratosie, który przez swoje dziecięce pragnienie zburzył spokój rodzinny. Chłopiec, nie mogąc sobie wybaczyć wydarzenie owego fatalnego dnia, postanawia, w całej swej mądrości, odkupić winy i uratować najbliższych przed złem ich nękającym: biedą. Pomysł, rodzący się w głowie małego Romka, wydaje się być z góry skazany na niepowodzenie, wszak jedenastolatek jest dzieckiem, nadal tylko dzieckiem, które nie ma prawa mieć w sobie tyle sił, by na nowo scalić rodzinę. Okazuje się jednak, iż ów pomysł stanie się podwaliną wspólnej podróży Romka i jego matki, dzięki której oboje zrozumieją, że nie rychłe wzbogacenie, a wzajemna miłość może pomóc im odmienić los.

Mimo, iż Tryzna na głównego bohatera i zarazem narratora wybrał jedenastoletniego chłopca, powieść ta nie jest ukłonem w stronę dzieci. Coś, co przez pierwsze strony bardzo mnie irytowało, mianowicie język nieadekwatny do wieku narratora, później mnie uwiodło, gdyż zrozumiałam, że zamiast skupiać się na gramatycznej stronie, powinnam dać się ponieść myśleniu, które jest typowe dla dziecka i które tak dobrze odtworzył Tryzna. Zwraca uwagę także zabieg, kiedy to rzeczywistość przeplata się z wyobraźnią Romka, co paradoksalnie, dodaje książce autentyzmu. Wszak, jak często całkiem poważne myśli prowadziły nas do całkiem niepoważnych rozmyślań, gdybania?

„Idź, kochaj” to proza smutna, ale nie szara. Nie brak w niej dynamizmu, demonicznych postaci, pierwszej miłości, czy młodzieńczej chuci. Nie brak także krótkich, acz barwnych opowieści z czasów wojny i okupacji, przedstawienia komunistycznych realiów pierwszych dekad Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, choć na całe szczęście, tło historyczne nie zdominowało powieści. I nie brak wreszcie, ostatniej strony z nadzieją.

„Wygląda na to, że szczęście jest lepsze od rozumu. Lepiej być głupim, wierzyć w duchy - których na zdrowy rozum przecież nie ma - i być odważnym. Szczęście przychodzi tylko do odważnych.”

Gdyby Romek nie popełnił swojego błędu, znalazłby się inny powód, ażeby awanturować się, biadolić, pić na umór, bowiem szczeniackie zachowanie chłopca było jedynie pretekstem dla dorosłych. Jednak brzemię, które nosiło to dziecko, i o którym nikt nie wiedział, daje rodzinie Romka szansę, być może ostatnią, na szczęśliwe zakończenie.

Czy zdarzyło Ci się myśleć: „Gdybym cofnął czas, wszystko potoczyłoby się lepiej, zmieniłby decyzję, powiedział jedno słowo mniej, uratowałbym siebie”? Jak często Twoje wyrzuty sumienia nie pozwalają Ci na trzeźwy osąd sytuacji, dzięki któremu mógłbyś ruszyć dalej, bez ciężaru, bez przeświadczenia, że za wszelką cenę musisz coś naprawić? Dorosłość daje przywilej patrzenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Grafomania i prosta fabuła. Za prosta. Spod tego absurdu i cynizmu miał płynąć głębszy przekaz o naszej polskiej rzeczywistości. Dla mnie nie płynął.

Jednak duży plus za eksperyment.

Grafomania i prosta fabuła. Za prosta. Spod tego absurdu i cynizmu miał płynąć głębszy przekaz o naszej polskiej rzeczywistości. Dla mnie nie płynął.



Jednak duży plus za eksperyment.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra literatura faktu, poruszająca. Taka lektura, do której czytania zmuszać nie trzeba. Nieco chaotyczna, sprawiająca wrażenie nieprzemyślanej, nieuporządkowanej, trochę jak strumień myśli, trochę jak niepokój, który wzbudza silny wiatr, bardzo jak czasy wojny.
Wcale nie brak tu bohaterstwa, czy waleczności. Bo jak nazwać inaczej czyn Michała Klepfisza, jak nie bohaterstwo? Bohaterstwo jak z definicji.

Dobra literatura faktu, poruszająca. Taka lektura, do której czytania zmuszać nie trzeba. Nieco chaotyczna, sprawiająca wrażenie nieprzemyślanej, nieuporządkowanej, trochę jak strumień myśli, trochę jak niepokój, który wzbudza silny wiatr, bardzo jak czasy wojny.

Wcale nie brak tu bohaterstwa, czy waleczności. Bo jak nazwać inaczej czyn Michała Klepfisza, jak nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jako dziecko, w niedzielne popołudnia często wybierałam się z mamą do dworku Zofii Urbanowskiej. To również mama ze swoich starych książek wyłowiłam dla mnie "Złoty pierścień". Już samo spojrzenie na okładkę przywołuje słodki smak lodów tych niedzielnych, leniwych spacerów. To książka z morałem, ale nie surowym pouczeniem. Morałem, które zrozumie i nad którym zastanowi się każde dziecko (i nie tylko). O kapryśnej królewnie Zorynie, która rozpaczliwie pragnęła ptasiego mleczka. Któż z nas w swoim życiu nie marzył o czymś, co gdy już zdobyte, okazywało się mniej warte niż samo pragnienie posiadania tego?

Jako dziecko, w niedzielne popołudnia często wybierałam się z mamą do dworku Zofii Urbanowskiej. To również mama ze swoich starych książek wyłowiłam dla mnie "Złoty pierścień". Już samo spojrzenie na okładkę przywołuje słodki smak lodów tych niedzielnych, leniwych spacerów. To książka z morałem, ale nie surowym pouczeniem. Morałem, które zrozumie i nad którym zastanowi się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dużo i bardzo głośno się śmiałam. Mam wrażenie, że jest to jedyna książka Grocholi, którą czytałam i w której nie widać wysiłku, nadmiernych starań i napięcia pisarki.

Bardzo dużo i bardzo głośno się śmiałam. Mam wrażenie, że jest to jedyna książka Grocholi, którą czytałam i w której nie widać wysiłku, nadmiernych starań i napięcia pisarki.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

I tutaj nie brak filozofowania typowego dla Coelho, ale jest go znacznie, znacznie mniej, niż w innych książkach. Czyta się naprawdę przyjemnie i szybko. Tytułowe "11 minut" nie zdominowało utworu, wręcz przeciwnie, Coelho skupił się na przeżywaniu, a nie (jednorazowym) przeżyciu.

I tutaj nie brak filozofowania typowego dla Coelho, ale jest go znacznie, znacznie mniej, niż w innych książkach. Czyta się naprawdę przyjemnie i szybko. Tytułowe "11 minut" nie zdominowało utworu, wręcz przeciwnie, Coelho skupił się na przeżywaniu, a nie (jednorazowym) przeżyciu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ma zbrodni bez kary. Raskolnikow, mordując starą i budzącą niezbyt sympatyczne emocje lichwiarkę, próbuję udowodnić, że istnieje zbrodnia dla samej zasady, wyeliminowanie elementu społecznie niekorzystnego. Natomiast Dostojewski pokazuje, że nie ma żadnego usprawiedliwienia zbrodni i co ważne, że alienacja mordercy nie jest konsekwencją czynu, ale jego przyczyną. Należy także wspomnieć o kompozycji powieści, która jest kolejnym dowodem na geniusz autora. Moment, w którym Raskolnikow dostaje od Soni krzyż należący niegdyś do jego ofiary zasługuje na same pochwały.

Nie ma zbrodni bez kary. Raskolnikow, mordując starą i budzącą niezbyt sympatyczne emocje lichwiarkę, próbuję udowodnić, że istnieje zbrodnia dla samej zasady, wyeliminowanie elementu społecznie niekorzystnego. Natomiast Dostojewski pokazuje, że nie ma żadnego usprawiedliwienia zbrodni i co ważne, że alienacja mordercy nie jest konsekwencją czynu, ale jego przyczyną. Należy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory nie rozumiem dlaczego "Alchemik" był moją lekturą w trzeciej klasie gimnazjum. Książka nie wniosła nic w moje życie, oprócz zawrotów głowy po przeczytaniu ogromnej ilości filozoficznej papki.

Do tej pory nie rozumiem dlaczego "Alchemik" był moją lekturą w trzeciej klasie gimnazjum. Książka nie wniosła nic w moje życie, oprócz zawrotów głowy po przeczytaniu ogromnej ilości filozoficznej papki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytana przez całą noc, bo nie mogłam się od niej oderwać. Genialnie przedstawiony mały sabotaż, duch walki wśród młodego pokolenia, patriotyzm, którego smaku w czasach pokoju nie znamy.

Czytana przez całą noc, bo nie mogłam się od niej oderwać. Genialnie przedstawiony mały sabotaż, duch walki wśród młodego pokolenia, patriotyzm, którego smaku w czasach pokoju nie znamy.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudno było mi na początku zrozumieć styl Borowskiego, ale kiedy się udało, byłam zachwycona, zwłaszcza behawioryzmem.

Trudno było mi na początku zrozumieć styl Borowskiego, ale kiedy się udało, byłam zachwycona, zwłaszcza behawioryzmem.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciepła, czyta się szybko i często z uśmiechem na twarzy. Idealna na wakacyjną nudę.

Ciepła, czyta się szybko i często z uśmiechem na twarzy. Idealna na wakacyjną nudę.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka ta była moim pierwszym świadomym spotkaniem z polską fantastyką. Zakochałam się w Terakowskiej. Chętnie wrócę do "W krainie kota" jeszcze raz.

Książka ta była moim pierwszym świadomym spotkaniem z polską fantastyką. Zakochałam się w Terakowskiej. Chętnie wrócę do "W krainie kota" jeszcze raz.

Pokaż mimo to


Na półkach:

„Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika(...)"
Oran, rok 194_. Z biegiem dni, w tym algierskim mieście, na ulicach, w piwnicach pojawia się coraz więcej martwych szczurów. Już wtedy czuć pewien dreszcz, grozę. Lawina martwych szczurów nie może przecież zwiastować niczego dobrego. Dżuma. Brzmi jak wyrok.
Okrutna choroba, przynosząca długą i wyczerpującą śmierć, zbiera coraz bardziej obfite plony, a mieszkańcy Oranu są początkowo całkiem bezradni. Różne są też ich reakcje na dżumę. Dla jednych, Oran staje się więzieniem, a dla drugich, ucieczką przed nim. W obliczu śmiertelnego zagrożenia rodzą się rozmaite postawy, ale ostatecznie, większość mieszkańców jednoczy się, stają się prawdziwą wspólnotą społeczną i stawiają czoła epidemii. Albo, co ważniejsze, stawiają czoła swoim lękom, swojemu bakcylowi dżumy.
"Dżuma" jest powieścią - parabolą (choć nie uważam, że trzeba odnaleźć w niej jakiś symbol, by zrozumieć przekaz Camusa). Oczywiście, występuje motto (z "Dziennika zarazy"), brak konkretnego czasu akcji, natomiast miejsce jest zawężone do Oranu, postaci przedstawione są dość schematycznie, reprezentują postawy, powieść ma charakter dydaktyczny.
Jednak należy podkreślić, że dżuma to nie tylko symbol wojny, choć rzeczywiście, wiele w książce na to wskazuje: 194_ rok, odizolowanie miasta - getto, specjalne obozy dla chorych - obozy koncentracyjne i fakt, że pokonanie epidemii nie było pięknym zwycięstwem, a wiązało się z wyczerpaniem i zwykłym ludzkim zmęczeniem. Natomiast dżumę można traktować także, jako zło, które ukryte jest w każdym człowieku. Wystarczy tylko dobra okazja, może kataklizm, może zwykły dzień, by wypełzło na zewnątrz. Uśpione zło jest bowiem złem najgorszym - trudno walczyć z przeciwnikiem, którego się nie zna.

„Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika(...)"
Oran, rok 194_. Z biegiem dni, w tym algierskim mieście, na ulicach, w piwnicach pojawia się coraz więcej martwych szczurów. Już wtedy czuć pewien dreszcz, grozę. Lawina martwych szczurów nie może przecież zwiastować niczego dobrego. Dżuma. Brzmi jak wyrok.
Okrutna choroba, przynosząca długą i wyczerpującą śmierć, zbiera...

więcej Pokaż mimo to