-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel14
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik243
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2015-07-10
2015-06-19
O książkach pana Wolffa słyszałem już od lat. Miałem nawet spróbować się z nimi wcześniej, ale w ręce trafił mi "Wschodni grom" Pawełka i skutecznie zniechęcił do tematyki militarnej. Na szczęście przyjaciel pożyczył mi "Stalową Kurtynę" i wszystko zmieniło się na lepsze.
O fabule nie będę się tutaj rozpisywał, bowiem całość jest już w opisie książki, a detale lepiej odkryć samemu. Autor kreśli jednak bardzo realną wizję wydarzeń, które odpowiadają za główny konflikt. Historia pokazuje nam, że takie wydarzenia miały już miejsce (ostatnie głośne zdaniem niektórych w 2003 roku). Część rozwiązań jest co prawda sztampowych, ale ciężko się pisarza czepiać, skoro i w świecie realnym ta sztampa jest ciągle używana.
Opis działań militarnych i dramatu cywili złapanych w ogniu wojny są świetnymi filarami książki. Widać, że pan Vladimir czerpał tutaj pełnymi garściami z pamiętników drugiej wojny światowej, wydaje mi się jednak, że nie robił tego z lenistwa, a aby coś ukazać. "Wojna, zawsze taka sama" mówił Mirek Baka w intro gry Fallout Tactics i tutaj to właśnie widzimy. Jeśli wojna wybuchnie i dotknie w takim stopniu naszego kraju, nasze doświadczenia nie będą się różnić od tych jakie mieli nasi rodzice i dziadkowie.
W efekcie autor oferuje nam pełną emocji podroż po epickich i tragicznych momentach. W dużym stopniu odpowiada za to fakt, że akcja dzieje się u nas, a "bliższa ciału koszula". W efekcie inaczej czyta się o tragedii gdzieś w USA, czy Anglii, a zupełnie inaczej o masakrze w Bielsku Białej, tragedii Szczecina, czy o rozkazie użycia przez Białorusinów bomb paliwowo-powietrznych do oczyszczenia dróg z uchodźców. W efekcie książka zapewnia takiego kopa jakiego Clancy czy nawet Robinson nie jest w stanie. Skoro o tym autorach mowa, warto też pokazać kolejną przewagę książki pana Wolffa nad tymi autorami (a przynajmniej pierwszym z nich): w "Stalowej Kurtynie" nie uświadczymy Hurra-amerykanizmu znanego choćby z "Czerwonego Sztormu" czy "Klasy Kilo". To co im oddaje w dziedzinie technologii jest zrównoważone ukazaniem sukinsyństwa administracji i polityki. Nie uświadczymy tu również hurra-polonizmu, ani gloryfikacji żadnej innej nacji. Pan Vladimir zdaje się być kompletnie bezstronnym narratorem, bez oporu wytykającym nam nasze własne błędy.
Po tych wszystkich plusach, czas przejść do minusów, a tych niestety też jest parę. Zaczynając od militarnego filaru opowieści, choć realia przedstawione są o wiele lepiej niż u wielu konkurentów, to pan Vladimir też zdaje się mieć swoje braki. Przedewszystkim uderza brak wykorzystania, czy nawet wspomnienia w opowieści ręcznych wyrzutni rakiet p-lot, od starych Strieł i Igieł po świetne rodzime Gromy. W szczególności widać ten brak podczas częstych ataków białoruskich śmigłowców, o desancie spadochroniarzy nie wspominając.
Kolejnym, znacznie poważniejszym problemem jest brak kunsztu autora w kreacji postaci. Co prawda takie thrillery nie są największą wylęgarnią "charakterników", ale w "Kurtynie" mamy bardziej schematy i wzorce, niż pełnoprawne postacie. Na szczęście same schematy są już wykorzystane bardzo dobrze. Najwyżej cenię przemianę jednego z bohaterów z "Europejczyka" mającego Polskie w nosie, w kogoś gotowego o ojczyznę walczyć.
Najpoważniejszym problemem tej książki jest jednak brak porządnego epilogu. Pan Vladimir porusza tu wiele dramatycznych wątków, kreuje wiele tragicznych wydarzeń. I nie daje im żadnych konsekwencji, żadnych efektów. Woła to po prostu o pomstę do nieba!
Nie jestem pewien, czy winę za to ponosi autor, czy wydawnictwo, które zmusiło go do ograniczenia długości, ale strasznie psuje to odbiór całości...
Podsumowując "Stalowa kurtyna" to dobry thriller militarno-polityczny, którego lokalność akcji czyni po prostu świetnym. Jest sprawnie napisany, pełen postaci, które - nawet jeśli nie z nazwiska, to z "typu" - zapadają w pamięć. Na pewno jest lepszy niż wszystko co hurra-amerykanin kiedykolwiek napisał...
O książkach pana Wolffa słyszałem już od lat. Miałem nawet spróbować się z nimi wcześniej, ale w ręce trafił mi "Wschodni grom" Pawełka i skutecznie zniechęcił do tematyki militarnej. Na szczęście przyjaciel pożyczył mi "Stalową Kurtynę" i wszystko zmieniło się na lepsze.
O fabule nie będę się tutaj rozpisywał, bowiem całość jest już w opisie książki, a detale lepiej...
2015-06-16
I tak dotarłem do ostatniego tomu przygód Gotreka i Felixa jaki został wydany u nas. Jedenaście książek, dwóch autorów, niespotykana praktycznie nigdzie indziej wiarygodna przemiana bohatera od zera do herosa, konsekwentnie, krótko i długo terminowe.
Wielka szkoda, że tyle osób z gruntu odrzuca te książki "bo na bazie gry", bo mało która "poważna" saga fantasy, czy literatura w ogólności, może próbować równać się z ta sagą.
Zabójca Szamanów jest kolejnym tomem pełnymi garściami czerpiącym z wcześniejszych książek, najwięcej nawiązań mając tym razem do Zabójcy Trolii.
Felix dowiedziawszy się jaki los spotkał jego ojca, poprzysięga zemstę Szaremu Prorokowi. Nie wie jednak co dalej ma zrobić, nie jest tak jakby mogli wypytać kogoś gdzie przesiadują przywódcy Skavenów. Za radą Gotreka postanawia poczekać aż ich arcywróg sam do nich przyjdzie. Nim jednak uda mu się odpocząć, nie wspominając nawet o tym, aby zaczął się nudzić, zostaje werbalnie zaatakowany przez starego rycerza, żądającego od Felixa zwrotu magicznego miecza, który prawnie należy się zakonowi starca. Aby mieć szanse go zatrzymać musi podjąć się odnalezienia reszty rycerzy zakonu, zaginionych po pokonaniu armii Archonta. To z kolei pcha towarzyszy w mroczne ostępy Darkwaldu, pełne potworów, maruderów i zwierzoludzi. I ich szamanów, którzy służąc Temu-Który-Zmienia-Drogi planują zadać Imperium cios większy niż niedawna wojna.
Szczęściem w nieszczęściu są nowi i starzy przyjaciele, których spotykają na swojej drodze. Są wśród nich tacy ulubieńcy jak z dawna wyglądany Snorri Gryzonos, ale również ktoś jeszcze. Ktoś zupełnie niespodziewany.
Fabuła jest w tym tomie poprowadzona w bardzo przyjemny sposób, bardziej kojarzy się bowiem z życiem codziennym, niż z wielką epicką wyprawą. O skali i ważności tego co się wydarzy dowiadujemy się w trakcie, w sposób bardzo naturalny. Jest nam to pokazane, a nie powiedziane (no, nie do końca, ale mniejsza...). Do tego mamy tu wiele, naprawdę wiele elementów świato i klimatotwórczych. Widzimy realia powojenne, zderzenie wyobrażeń z brudną rzeczywistością. Mamy dramaty i tragedie tak uniwersalne, jak i charakterystyczne dla uniwersum Warhammera.
Postacie są wiarygodne i śledzimy ich poczynania z prawdziwą przyjemnością. Starzy znajomi jak to zwykle u pana Nathana ukazują naturalne konsekwencje życia w tym świecie, aktywnego życia, podczas gdy nowi bohaterowie swoją barwnością nietuzinkowością szybko rysują w wyobraźni czytelnika swoje obrazy.
Dialogi jak zwykle są mocną stroną powieści. Są żywe i realne, jest też w nich o wiele mniej humoru niż, w niektórych wcześniejszych tomach, ale jest to podyktowane okolicznościami. Tych parę dowcipów które pozostało, jest całkiem dobrych.
Warsztatowo książka prezentuje się ciut gorzej niż tom poprzedni. Choć nie ma problemu z wyobrażeniem sobie akcji, to miejscami jest ona dość...nieprawdopodobna, nawet jak na realia Warhammera.
Wydawnictwo też postarało się ciut bardziej niż przy wcześniejszych tomach. Choć nadal nie ustrzegli się błędów i literówek to jest ich zauważalnie mniej. Niestety maniera zaczynania rozdziałów od nieparzystych stron pozostała i jest tak samo głupia jak na początku.
Oprawa graficzna jest dobra. Okładka trochę traci na ostrości, zwłaszcza ogólne ukazania szamana psuje efekt, za to mapa Starego Świata jest bardzo przydatna w tym tomie. Pozwala dostrzec ile Imperium faktycznie znajduje się w "cieniu lasu".
Tym co obniża ocenę tego tomu z pełnej dziesiątki, jest końcówka. Inni już też o niej pisali, tak jak oni nie będę zdradzał szczegółów, jest to jednak klasyczne CDN w najistotniejszym momencie.
Ciąg dalszy, który z powodu niezrozumiałej decyzji wydawnictwa, nigdy jednak nie nastąpił i obawiam się, że nigdy nie nastąpi. W efekcie jest to irytujące. Pozostawia gorzki posmak tak w ocenie Zabójcy Szamanów, jak i całej Sagi o Gotreku i Feliksie.
Jeśli któregoś dnia Zabójca Zombie zostanie u nas wydany, w tedy ten tom będzie zasługiwał na pełną dziesiątkę.
I tak dotarłem do ostatniego tomu przygód Gotreka i Felixa jaki został wydany u nas. Jedenaście książek, dwóch autorów, niespotykana praktycznie nigdzie indziej wiarygodna przemiana bohatera od zera do herosa, konsekwentnie, krótko i długo terminowe.
Wielka szkoda, że tyle osób z gruntu odrzuca te książki "bo na bazie gry", bo mało która "poważna" saga fantasy, czy...
2014-10-18
Tom ten ma zaskakująco nie pasujący tytuł i nie jest to wina naszego tłumaczenia. Gdybyśmy chcieli zachować motyw podziemi to trafniejsze by było „Conan i podziemie miłości”...
Ale, skoro to nie jest produkcja Digital Playgrounds, lepiej byłoby skupić się na tym co jest istotniejszym motywem powieści – śmierci zza grobu.
Fabuła tym razem zaczyna się łagodnie, wiosennie i sielankowo. Trzydziestoletni Conan jedzie do małego księstewka na północy Nemedii aby wziąć udział w turnieju dostępnym tak dla gminu jak i szlachty. Po drodze spotyka lokalnego obieżyświata, franta, obiboka i barda, który zna każdego i jest przez każdego lubiany. Nie inaczej jest z Conanem.
Razem docierają do bogatego, pogodnego i sprawnie zarządzanego księstwa, bez potworów, demonów, klątw, czy nawet zwykłych bandytów. Mądry książę już lata temu skutecznie uporał się z takimi problemami i ludziom żyje się dostatnio.
Tylko miejscami czasem narzekają na nowego doradcę swego pana i z jednej strony z nadzieją, z drugiej z trwogą oczekują turnieju, w którym i on planuje wziąć udział. Z nadzieja bo to ponoć fajtłapa, z obawą, bo jeśli wygra zdobędzie szlachectwo i stałe miejsce przy księciu, na którego ma zły wpływ.
Kiedy wróciłem po latach do tej powieści, z początku nie pamiętałem co mi się w niej tak podobało. Sielankowo, powolny początek był odświeżający, pozwalał odetchnąć i wręcz grzał dusze po mhroku czy mroku innych powieści fantasy, nawet z samej Czarnej Serii (a kto wie, czy nie głównie...). W końcu jednak novum mijało i co wtedy?
Wtedy autor pokazuje mistrzostwo w operowaniu nastrojem, kiedy sielanka stopniowo, na naszych bezsilnych oczach zmienia się w koszmar. Znaki mamy prawie od początku, o wszystkim jesteśmy ostrzeżeni, a nawet znając dalsze losy postaci wiemy co będzie. A mimo to nie jesteśmy przygotowani na wydarzenia.
Tym samym fabuła i klimat w tym tomie są naprawdę, naprawdę świetne.
Conana autor trochę przegina. Przez większość książki jakoś by to jeszcze uszło, ale pod koniec pada nagle takie zdanie, które trudno obronić. Co prawda ostatnia walka trochę to robi, ale bardziej zapamiętuje się niesmak po owym jednym zdaniu.
Pozostali bohaterowie wyszli autorowi znacznie lepiej. Tak wspomniany frant, który towarzyszy nam przez całą książkę jak i te drugorzędne. Księżna, kowal, szynkarz, wszyscy wypełniają swoje role społeczne, bądź fabularne, ale są opisani z taką dozą smaku, że można ich sobie bardzo łatwo wyobrazić.
Prawdziwym rarytasem jest natomiast główny zły. Z jednej strony nie jest nikim niezwykłym – nawet zagrożenie stanowi tylko lokalne. To jest jednak w mojej ocenie jego siła. Nie musi grozić śmierć i zniszczenie na skalę całego świata, abyśmy jako czytelnicy się przejmowali. Wystarczy śmierć jednej osoby, aby z historii zrobiła się tragedia. I autor zdaje sobie z tego sprawę.
I umie to wykorzystać!
Główny przeciwnik ma stosunkowo mało miejsca w powieści, ot tyle abyśmy też zdołali go znienawidzić, ale aby jego motywacja była dla nas zrozumiała. Do tego kilka luźnych zdań tu i tam urealniają go, jako kogoś mającego swoją przeszłość, swoje wcześniejsze sukcesy i porażki.
Forma jest dobra. Opisy dość barwne i emocjonalne. Choć miejscami zachowania postaci mogą wywołać westchnienie zniechęcenia, to są one rzadkie i mocno rozstrzelone.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Za okładkę odpowiada Michael Herrig, chyba debiutujący w ramach Czarnej Serii. Nie jestem pewien co o niej sądzić. Nie chodzi mi tu o kunszt artystyczny, okładka jest bowiem bardzo ładna.
Moje niezdecydowanie powoduje fakt, że choć ilustracja nie ma absolutnie nic wspólnego z fabułą, tak do tytułu pasuję idealnie. Cóż, trzeba będzie zostawić to bez pochwały czy nagany...
Podsumowując tom ten jest ciekawym zjawiskiem. Z jednej strony jest to bowiem typowe, rycerskie fantasy (w dodatku mam wrażenie, że oryginalnie nie miało wiele wspólnego z Conanem), z drugiej strony jest ono napisane naprawdę dobrze.
Zaryzykuję i polecę ten tom wszystkim wielbicielom Conana i nisko magicznego fantasy, oraz baśniowych klimatów.
Tom ten ma zaskakująco nie pasujący tytuł i nie jest to wina naszego tłumaczenia. Gdybyśmy chcieli zachować motyw podziemi to trafniejsze by było „Conan i podziemie miłości”...
Ale, skoro to nie jest produkcja Digital Playgrounds, lepiej byłoby skupić się na tym co jest istotniejszym motywem powieści – śmierci zza grobu.
Fabuła tym razem zaczyna się łagodnie, wiosennie i...
2014-07-02
Biedy Roland Green...Jak już w końcu napisał dobrą, a nawet miejscami bardzo dobrą powieść, to Amber skopał wszystko własną niedbałością. Według informacji z książki, za korektę odpowiadała pani Renata Biegajło. Cóż, nie będzie mogła się tym poszczycić...
Zaczynając od początku, akcja tej powieści dzieje się w Turanie, niedługo po powrocie młodego Conan z Khitaju. Jest on już kapitanem wojsk najemnych, zarabiającym uczciwie na życie szkoleniem rekrutów. Na skutek zajścia w karczmie zyskuje potężnego wroga w postaci jednego z Siedemnastu Zarządców. Na szczęście, czyni go to również obiektem zainteresowania tajemniczego Mistrza Szpiegów, który ma dla niego poważne zadanie - ma pomóc pewnej bosońskiej czarodziejce i jej pomocniczce/obrończyni odnaleźć źródło niepokojów w górach Ibaru, na granicy Cesarstwa.
Owym źródłem jest dawny mistrza czarodziejki, używający magicznego artefaktu atlantycko-vanirskiego pochodzenia do zmieniania ludzi w potwory, które posłuszne jego woli mają siać zamęt, a następnie wpłynąć zbrojnie na zamach stanu w Aghrapur.
Fabuła jest mocną stroną powieści. Nie zawiera wybitnych zwrotów akcji, ani niezwykłych epickich momentów, jest jednak składna i wartka. Green sprawnie opisuje wydarzenia i reakcje bohaterów, dzięki czemu uzyskuje aurę realności.
Conna opisuje w sposób zacny. Choć miejscami może zgrzytać przegięcie dokonań, to jednak w wielu miejscach owe dokonania padają z ust samego Cymerianina, podczas jego utarczek słownych. Jeśli idzie o opisane rzeczy, to są one wielkie, ale na akceptowalnym poziomie. Conanowi zdarza się potknąć, czy popełnić jakiś błąd. Jest to dobra proporcja.
Charakter barbarzyńcy też pokazany jest dobrze, czy to przez honorowość, czy brak wrodzony problem z konwenansami.
Pozostałych bohaterów, Green opisuje równie dobrze, tworząc puki co najlepsze portrety w swojej karierze. Postaci mają swoje wymiary, humory i zdania. Są przy tym mocno wyraziści. Czy to wspomniana czarodziejka, jej towarzyszka, młody pasterze z gór, czy sam główny zły czarnoksiężnik. Przy żadnym nie przewraca się oczami.
Postaci drugoplanowe też potrafią wryć się w pamięć, jak wspomniany mistrz szpiegów, czy po prostu zarąbisty kapłan Mitry. Od takich księży nikt by z religii nie uciekał ;)
W tym miejscu warto zaznaczyć bardzo ciekawy zabieg jaki Green zastosował w temacie romansu. Feministki zapewne będą się krzywić, ale motyw jest oryginalny a i nieraz o wiele bardziej szanowani autorzy robili gorsze (patrz Sapkowski...)
Niestety, jak wspomniałem we wstępie, forma mocno obniża ocenę całości. Brakujące/pomylone wyrazy, niewłaściwe formy słów czy literówki są tu częste, nieraz utrudniając odbiór fabuły.
Całość sprawia wrażenie, jakby korekty w ogóle nie przeszło, poza jednorazowym przeczytaniem przez autora. Szkoda Amber, wielka szkoda...
Oprawa na szczęście jest nadal na epickim poziomie. Twarde okładki, szyte strony. Ilustracja z okładki jest nie tylko piękna (czemu nie można się dziwić, to w końcu Ken Kelly), ale perfekcyjnie oddaje to co znajdziemy w książce! Jak na Amber jest to wielki ewenement i warto go zaznaczyć.
Podsumowując, Conan Mężny to dobra, lub wręcz bardzo dobra treść, której formę popsuło wydawnictwo. Mimo to polecićją mogę wszystkim wielbicielom tak Conana jak i ogólnie heroicznej fantastyki.
Biedy Roland Green...Jak już w końcu napisał dobrą, a nawet miejscami bardzo dobrą powieść, to Amber skopał wszystko własną niedbałością. Według informacji z książki, za korektę odpowiadała pani Renata Biegajło. Cóż, nie będzie mogła się tym poszczycić...
Zaczynając od początku, akcja tej powieści dzieje się w Turanie, niedługo po powrocie młodego Conan z Khitaju. Jest on...
2014-04-23
Na kontynuację losów Kazika zęby ostrzyłem sobie już od przeczytania pierwszego tomu. Bardzo chwaliłem sobie wtedy decyzję wydawnictwa aby dwa pierwsze tomy puścić prawie razem. Teraz ją przeklinam, bo na kolejny przyjdzie poczekać diabli wiedzą ile...
Przechodząc jednak do rzeczy, akcja Szabli Sobieskiego dzieje się niedługo po Honorze Legionu. Pan Andrzej pominą kampanie wojenną związaną z likwidacją Państwa Kościelnego, skupił się na wydarzeniach poprzedzających kolejną rebelię i samym początku Wojen Mnisich.
Szabla Sobieskiego jest o wiele bardziej zwartą powieścią niż jej poprzedniczka. Wątków jest nawet nie tyle mniej, co są one bardziej zogniskowane na postaci Luxa, dzięki czemu wydają się mniej chaotyczne.
Znacznie składniejsze są również sceny batalistyczne. Ich opisy są logiczne, zawierają ciągi przyczynowe-skutkowe i pan Andrzej bardzo płynnie przechodzi od sceny do sceny i z wydarzenia w wydarzenie. W ostatnich rozdziałach jeszcze bardziej da się poczuć wspominaną już przy "Honorze..." filmowość stylu autora.
Gdybym miał doszukiwać się jakichś minusów tej powieści, to znalazłbym dwa dotyczące treści i dwa dotyczące formy.
Te związane z treścią, to 1) próba ukazania w pozytywnym świetle grabieżcy, zbira i gwałciciela, choć zdaję sobie sprawę, że może to być jedynie moja osobista niechęć do takich postaci. 2) jest lekkie, hmm... zwolnienie, przedłużenie jakby akcji w środkowej części książki. Przez jeden czy dwa rozdziały zdaje się ona ciągnąć, ale może to był zamierzony zabieg mający na celu uśpienie czujności czytelnik,a przed zajmującą ostatnią ćwiartkę kampanią wojenną. Niektórzy również mogą wręcz pochwalać to zwolnienie, wskazując na zawarte w nich walory i elementy obyczajowe, oraz codzienności życia w Legionach.
Minusami, które można przypisać do formy, są z kolei (znana już z poprzedniego tomu) maniera zaczynania rozdziałów tylko na nieparzystych stronach, przez co zmarnowano sporo papieru. Oraz, (i co jest znacznie gorsze, bo dowodzi niechlujstwa wydawnictwa) niezgodność szabli na okładce, z ta której opis znajduje się w książce. Wyraźnie i w kilku miejscach pan Andrzej pisze, że szabla Sobieskiego była karabelą, a nawet wyjaśnia co jest cechą charakterystyczną tych szabel (brak osłony doni). A tu prask...
Acha, w moim egzemplarzu już pierwszego dnia rozwarstwił się róg okładki, to zapewne też nie jest dobry znak...
Skoro napisałem o minusach, to dla zrównoważenia, warto wypisać co w tej książce wybitne przypadło mi do gustu. Tych rzeczy były trzy.
1) Romans pomiędzy Kazikiem a Hrabiną. Nie wiem, może za dużo naczytałem się powieści, w których postaci łączą się w pary na zasadzie pstryknięcia palcem. To, że tutaj Kazik musi z kobietą faktycznie flirtować, starać się i zachodzić jest dość odświeżające w tym prostym i ludzkim rozumieniu.
2) Opis i pokaz sztuki krzyżowej. Widać wyraźnie, że pan Andrzej jeśli sam nie machał szablą, to sporo o tym poczytał. Jednocześnie robi tu motyw, który niestety Jacek Komuda zawsze pomijał, znaczy najpierw w sposób sprytny wyjaśnia nam co oznaczają poszczególne terminu, nim potem użyje ich w opisie walk.
3) Opis walk:) Jak już wcześniej wspominałem, część militarna książki poprawiła się znacznie od poprzedniego tomu, jest mniej chaotyczna i bardziej plastyczna. Czyta się ją może nie z zapartym tchem, ale z wielką przyjemnością.
Tak więc słowem podsumowania polecam tą książkę każdemu. Jest to świetna powieść przygodowa, pozytywnie patriotyczna i ciekawie historyczna. Do tego porusza rzadko u nas spotykany okres początków wieku XIX-stego.
Warto ją poznać.
Na kontynuację losów Kazika zęby ostrzyłem sobie już od przeczytania pierwszego tomu. Bardzo chwaliłem sobie wtedy decyzję wydawnictwa aby dwa pierwsze tomy puścić prawie razem. Teraz ją przeklinam, bo na kolejny przyjdzie poczekać diabli wiedzą ile...
Przechodząc jednak do rzeczy, akcja Szabli Sobieskiego dzieje się niedługo po Honorze Legionu. Pan Andrzej pominą kampanie...
2014-04-10
Akcja tego tomu toczy się w moim ulubionym kraju Starego Świata - Kislevie. Tam to udają się Gotrek i Felix, wraz z towarzyszącymi im Zabójcami, którzy nie odnaleźli swojej chwalebnej zagłady podczas walki ze smokiem w poprzednim tomie.
Poszukiwanie śmierci przez krasnoludy, jak i poczucie obowiązku stawia ich na murach Praag, prastarego, ponurego i nawiedzonego miasta-twierdzy na północy. Na murach tych czekają na uderzenie największej hordy Chaosu od dwóch wieków, od czasów, gdy w tym samym miejscu Magnus Pobożny powstrzymał poprzedni pochód Niszczycielskich Potęg. Problem polega na tym, że nie wszyscy czciciela czterech bogów znajdują się za murami miasta. Niektórzy są już potajemnie w środku.
Podobnie jak tom poprzedni, Zabójca Bestii ma zaskakująco mało walk. Kto czytał Zabójcę Smoków mógł oczekiwać opisu wielkiej kampanii, bitwy za bitwą itd. King skupia się jednak bardziej na atmosferze obleganego miasta, walki ze zdrajcami, oraz stosunków wewnętrznych w samych siłach Chaosu. I udaje mu się to bardzo akuratnie. Szczególnie warto uwzględnić to, że niektóre z poczynań postaci, zwłaszcza przeciwników naszych bohaterów można rozpatrywać i jako błędy i jako mądre posunięcia. Wszystko zależy od tego jak na to spojrzeć. I autor zdaje sobie z tego sprawę, wprawie potęgując to wrażenie.
Tym zaś, którzy liczyli na wielką bitwę, również czyni zadość w ostatniej ćwiartce powieści. Mamy tu wszystko - czarodziejstwo, demony, heroiczne czyny, przepowiednie, śmierci chwalebne i mniej. Oraz sterowiec Malakaia pokazujący co jest wart mając genialnego szaleńca za sterami.
W tym tomie też dowiadujemy się o Gotreku najwięcej. Oczami Arka, wodza chaośników obserwujemy co pchnęła Gurnisona do zgolenia głowy i szukania heroicznej śmierci, oraz skąd się wziął i co potrafi jego topór.
Oraz, jako wisienkę na torcie - że takich toporów są dwa:) Tego motywu z tego co wiem jeszcze autorzy nie wykorzystali, ale ciągle go mają jako asa w rękawie.
Jedynie dwie rzeczy powodują u mnie mieszane uczucia.
Romans Felixa z Ulryką zostaje tutaj ucięty w dość dziwaczny i jakby niedokończony sposób.
Oraz wątek zdrajcy na dworze księcia Kamińskiego jest dość przewidywalny. Z drugiej zaś strony jego zakończenie jest nader klimatyczne.
Tak więc podsumowując, książka jest ciekawą, wartką powieścią, opisującą rzadziej odwiedzany fragment Starego Świata.
Szczerze polecam.
Akcja tego tomu toczy się w moim ulubionym kraju Starego Świata - Kislevie. Tam to udają się Gotrek i Felix, wraz z towarzyszącymi im Zabójcami, którzy nie odnaleźli swojej chwalebnej zagłady podczas walki ze smokiem w poprzednim tomie.
Poszukiwanie śmierci przez krasnoludy, jak i poczucie obowiązku stawia ich na murach Praag, prastarego, ponurego i nawiedzonego...
2014-04-08
Akcja tej opowieści zaczyna się na południowym wybrzeżu Iranistanu, co kłóci się niestety z geografią Ery. Jest to jednak do przełknięcia, bowiem mapka dołączana do tomów Czarnej Serii nie sięga tak daleko.
W każdym razie, tam to Conan jest jednym ocalałym po lokalnej bitwie. Przynajmniej ze swojej strony. Przeciwników jest bowiem ciągle kilkunastu. Rzucają się oni na niego, ale w przeciwieństwie do Cymerianina nie mają żadnego pancerza, giną więc szybko.
Ostatni z nich, lokalny szaman w ostatnim akcie życia rzuca na Conana tytułową klątwę.
Nieświadom jeszcze tego faktu, Cymerianin musi salwować się ucieczką przed sojusznikami swoich wrogów i wpław, po krótkiej potyczce z rekinami, dociera na przepływający w pobliżu statek.
Pech chce, że rządzą nim Stygijczycy, wśród których imię Conana jest ciągle często używanym przekleństwem. Własna głupa brawura Conana sprawia, że go rozpoznają, a zezowate szczęście - że tym konkretnym statkiem dowodzi dawny admirał, który właśnie przez Conana i Belit stracił sławę i pozycję.
Marynarze łapią i skutecznie krępują Cymerianina a kapitan poddaje go krwawym torturom. Kiedy jednak wzejdzie księżyc, daje o sobie znać klątwa starego Iranistańczyka.
Wszystko to jest tylko wstępem do o wiele ciekawszej historii, bardzo mocno inspirowanej wierzeniami Samoańczyków i zapewne innych okolicznych wysp.
I klimat w tej głównej części jest wspaniały. Mocno egzotyczny, pełen zwrotów akcji i zaskakujących elementów. Dosłownie na każdej stronie można spotkać coś nowego, zachwycającego i niespotykanego.
Bardzo dobrze przedstawione są motywacje i strony psychologiczne postaci, tak samego Conana jak i pozostałych. Podział na dobrych i złych jest też bardziej naturalny, niż zazwyczaj, z racji nieludzkiej natury zagrożeń.
Z kolei ludzcy przeciwnicy barbarzyńcy też mają swoje motywacje, które czynią ich trochę bardziej trójwymiarowymi postaciami. Można ich łatwo zrozumieć.
Wątek romansowy powieści też jest głębszy niż ma to miejsce zwykle w tego typu powieściach.
Conan w tym tomie został opisany nierówno. Fizycznie autor strasznie go przegiął, co widać już na przykładzie walki z kilkunastoma przeciwnikami. Rozmaite stwory i potwory również nie stanowią tu wielkiego wyzwania dla Cymerianina, który do tego wszelkie obrażenia zbywa wzruszeniem ramion.
Jednocześnie wszystko to zostało opisane w taki sposób, że jesteśmy w stanie to przełknąć w większości przypadków bez przewracania oczami.
Psychologicznie za to, Conan sportretowany jest pięknie. Kilka prostych, ale bardzo sprawnych zabiegów obrazuje nie tylko jego odwagę i honor, ale również system wartości.
Co więcej, odnoszę wrażenie, że Cymerianin został przedstawiony w taki przerysowany sposób, aby mógł stać się skalą porównawczą dla inspirowanych Samoańczykami innych bohaterów. Wszyscy są oni wyżsi i potężniej zbudowani od Conana, dorównują lub wręcz przewyższają go w umiejętnościach walki.
Jedynie chyba tylko fakt, że nie znają stali ani ognia, oraz maja własne problemy, sprawia że nie podbili oni jeszcze całego południa kontynentu.
Niestety, tym co koszmarnie psuje odbiór tej książki jest słaba praca tłumacza i po prostu partacka korektorki. Błędy, brakujące słowa, pomieszane imiona czy zmiana narodowości nie są w tej książce niespotykane. Bardzo , naprawdę bardzo psuje to odbiór tej świetnej historii.
Dla niektórych wadą mogą też być o wiele barwniejsze i brutalniejsze opisy. Tryskające mózgi i wypadające oczy nie są tu niczym niezwykłym.
Mimo to, jeśli ktoś jest skłonny przymknąć na to...oko, to polecam ta książkę każdemu. Jest egzotyczna, wciągająca, wartka i logiczna. Zapewnia sporo dobrej zabawy podczas wertowania jej stron.
Akcja tej opowieści zaczyna się na południowym wybrzeżu Iranistanu, co kłóci się niestety z geografią Ery. Jest to jednak do przełknięcia, bowiem mapka dołączana do tomów Czarnej Serii nie sięga tak daleko.
W każdym razie, tam to Conan jest jednym ocalałym po lokalnej bitwie. Przynajmniej ze swojej strony. Przeciwników jest bowiem ciągle kilkunastu. Rzucają się oni na...
Akcja tej 248-mio stronicowej powieści zaczyna się spokojnie, od opisu Asgalunu, jedynego prawdziwego portu w Shemie. W nim to, w jednej z podlejszych tawern siedzi Conan, nudząc się bardzo. Wojen chwilowo nie ma, a i za awanturnictwo, czy złodziejstwo brać mu się już nie chce. Oczywiście, jeśli głód go bardziej przyciśnie to bez oporów odkurzy umiejętności nabyte w Shadizar czy Arenjun. Los, lub jak niektórzy wolą twierdzić – kaprys bogów – mają jednak inne plany.
Do tej samej gospody zagląda bowiem trójka nietypowych gości – hyperboryjska piękność, ogromny akwiloński szlachcić i drobny uczony. I szukają właśnie Conana, z imienia i nazwiska. Słyszeli bowiem o jego podróżach na dalekie obszary Czarnego Wybrzeża, nieoznaczone na zwyczajowych mapach. Sami planują się tam wybrać, aby odnaleźć brata szlachcica a męża Hyperboryki i chcą przewodnika, który zna się na rzeczy.
Owa wyprawa, najpierw po niespokojnym Zachodnim Oceanie, a następnie przez dżungle, sawanny, pustynie i góry Czarnych Królestw jest lwią częścią tej opowieści. I klimat po prostu z niej wycieka. JMR zabiera nas we wspaniałą, dobrze i barwnie opisaną podróż, podczas której odwiedzamy tak znane już ze słyszenia miejsca, jak rzeka Styks, zwana przez niektórych Nilusem, czy leżące u jej ujścia najbardziej otwarte na innych stygijskie miasto Khemi. Jak i odwiedzamy obszary kompletnie nowe, jak Wybrzeże Kości, czy przełęcz Rogów Shushtu.
Pozostałą część powieści również nie odbiega poziomu opisu tej wspaniałej podróży. Mamy tutaj tajemnice, magię, zdrady, stare klątwy, plemienne wojny i prastare istoty. Oraz świetnie napisane, krwiste i żywe postacie.
Począwszy od wspomnianej trójki, przez vanirskiego kapitana statku którym będą podróżować (dzięki któremu dowiadujemy się całkiem sporo o ludach północy, jak i relacjach między nimi), aż po stygijskiego kapłana, czy niezwykłego murzyńskiego przewodnika po niezbadanych lądach. Każda z tych postaci dostaje dość „czasu antenowego” abyśmy mogli wykreować sobie ich pełen wizerunek i to pomimo faktu, że dla zachowania tajemnicy i tajemniczości tym razem śledzimy tylko losy Conana. Gdy ktoś znika jemu z oczu, znika i nam.
Conana JMR opisuje dobrze. Jego barbarzyńca jest dzikim człowiekiem lasu, tylko z grubsza ociosanym przez cywilizację, a i to tylko w stopniu, który sam uznał za stosowny. Jest mściwy, honorowy i świetny w walce czy poruszaniu po bezdrożach. Nie odnosimy jednak wrażenia, że jest lepszy we wszystkim od wszystkich. Raczej, że wyprawa po prostu świetnie trafiła w jego obszar ekspertyzy.
Technicznie książka jest świetna. Zero błędów, nieścisłości, brakujących liter, czy słów. Porządna, dopracowania i zapewne nie raz sprawdzona robota Cezarego Frąca i Haliny Sychowiec, Liwii (piękne imię swoją drogą, młodzi rodzice, idziemy w tym kierunku a nie ku Jessicom) Drubkowskiej i Jadwigi Ochlińskiej.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana okładka, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Okładkę ponownie zdobi Ken Kelly i muszę powiedzieć, że jestem w szoku. Nie tylko z poziomu kunsztu artystycznego, KK to w końcu KK, klasa sama dla siebie. W osłupienie wprawia mnie fakt, że obraz niemal kompletnie pasuje do treści! Naprawdę, sam byłem zaskoczony. Co prawda wspomniana Hyperboryjka ma białe, a nie czarne włosy, a nagi małpolud nigdy nie dusi tu Conana, ale owszem, występują one w tej powieści. Popieram taką zgodność obiema rękami!
Słowem zakończone, Conan i skarb Pythonu to książka świetna! Idealnie obrazuje, że każdy rodzaj fabuły jest lepszy, gdy zrobi się go w wersji fantasy. Jest to tyle istotne, że nie mam pewności, czy oryginalnie nie miała to być zwykła powieść przygodowa, dziejąca się w XIX, czy XX wieku. Jeśli tak, to niech wszyscy autorzy się uczą od Robertsa jak dołożyć odpowiednią ilość elementów, aby wyszło z tego bardzo przyjemne, fantastyczne danie.
Tom ten mogę z czystym sumieniem polecić każdemu zwolennikowi powieści przygodowych, fantastycznych, a miecza i magii, oraz samego cyklu o Conanie w szczególności.
Akcja tej 248-mio stronicowej powieści zaczyna się spokojnie, od opisu Asgalunu, jedynego prawdziwego portu w Shemie. W nim to, w jednej z podlejszych tawern siedzi Conan, nudząc się bardzo. Wojen chwilowo nie ma, a i za awanturnictwo, czy złodziejstwo brać mu się już nie chce. Oczywiście, jeśli głód go bardziej przyciśnie to bez oporów odkurzy umiejętności nabyte w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-01
Akcja tej 209-cio stronnej powieści dzieje się w ogarniętej buntem wschodniej prowincji Koth – Tantuzjum. Tam to w trakcie swojego najemniczego życia przybywa Conan, chcąc zaciągnąć do Wolnej Kompani swojego przyjaciela – brythuńczyka Hundolfa. Tysiące żołnierzy fortuny z wszystkich stron świata przybyło już do obozu pod miastem, gotowych za uczciwy grosz przelewać krew w walce z królem koth – Strabonusem.
To jednak dopiero początek bardzo zbitej, ale świetnie nakreślonej historii. Wątki zmieniają się i pojawiają naturalnie, dialogi są żywe i przyjemne, a istotne zwroty akcji odpowiednio, ale dyskretnie zaznaczone. Nawet największy z samej końcówki powieści.
W efekcie dostajemy opowieść dającą dużo przyjemności i wciągającą na swoje tory. Jest tu batalistyka, przygoda, tajemnica, nawet duża jak na książki o Conanie doza romansu.
Sam Cymerianin opisany został w sposób świetny. Tak gdy chodzi o charakter jak i możliwości. Jest świetnym wojownikiem, zna się na taktyce i wspinaczce, a do tego jest niezwykle silny. Carpenter zachował jednak umiar, który czyni z Conana bohatera, a nie podręcznikowy przykład przegięcia.
Pozostali bohaterowie są napisani równie dobrze, tak sojusznicy, wrogowie czy neutralni. Z racji mnogości prawie nikt nie dostaje znacznej ilości miejsca, autor jednak skutecznie kreśli w naszej wyobraźni ich obraz i zaznacza charaktery.
Od strony technicznej „Conan renegat” również prezentuje się bardzo dobrze. Nie trafiłem w nim na żadne błędy, czy literówki. Niektórym może jednak zgrzytnąć forma składania zdań przez pana Marka Mastelarza, który odpowiada za tłumaczenie. Jest to jednak tylko kwestia gustu.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek. Choć papier zdaje się być niższej jakości niż zwykle.
Okładkę ponownie zdobi Ken Kelly i jest ona dobra w swojej prostocie. Po fakcie mogłaby chyba zdobić większość tomów, jeśli tylko obok Conana w treści pojawia się czarnowłosa dziewoja, ale jak na Czarną Serię nie mam prawa narzekać.
Podsumowując Conan Renegat to książka świetna. Gdybym miał jej coś zarzucić, to stwierdziłbym, że jest za krótka. Tak świetna treść zasługiwała na dłuższą formę, o jakieś pięćdziesiąt, czy sto stron.
Tym samym tom ten polecam każdemu fanowi fantastyki.
Akcja tej 209-cio stronnej powieści dzieje się w ogarniętej buntem wschodniej prowincji Koth – Tantuzjum. Tam to w trakcie swojego najemniczego życia przybywa Conan, chcąc zaciągnąć do Wolnej Kompani swojego przyjaciela – brythuńczyka Hundolfa. Tysiące żołnierzy fortuny z wszystkich stron świata przybyło już do obozu pod miastem, gotowych za uczciwy grosz przelewać krew w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zawiązanie akcji jest podobne jak w filmie. Conan i jego przyjaciel Malak ukradli stertę klejnotów, a gdy zatrzymują się aby wypocząć, atakują ich zamorańscy strażnicy. W walce ginie ich znacznie mniej niż w filmie, lepiej też przestawiono czemu nie używają śmiercionośnej broni. Bobmata powstrzymuje atak rogiem, a nie...procą?
W każdym razie Taramis przedstawia Conanowi swoją ofertę, przy czym doskonale wie o Valerii. Okazuje sie, że powód dla którego Cymerianin ma towarzyszyć jej bratanicy jest nie tyle kunszt (nikt nie nazywa go mistrzem złodziei, ba wszyscy wiedzą, że jeśli o to rzemiosło chodzi to Malak jest o wiele lepszy), a fakt jego, niespotykanego w Zamorze wyglądu, który również opisano w Zwojach ze Skelos.
Tym czego księżniczka nie mówi Conanowi jest prawdziwy cel wyprawy. Ot ma towarzyszyć/ochraniać dziewczynę, która ma zdobyć dwa magiczne skarby. Po co, na co, to już nie jego sprawa. Dagoth nie jest wspomniany ani razu, jego posąg również jest ukryty przed wzrokiem postronnych.
I tak Conan wyrusza, początkowo tylko z Jehnną i Bombatą, później zgarniając kolejnych członków drużyny. Tym razem nikt nie jest pominięty, tylko Malak również musi dołączyć na szlaku.
A warto też wspomnieć, że scena z wielbłądami przedstawiona została inaczej, w o wiele sensowniejszy i mniej komediowy sposób.
Podsumowując fabuła została przedstawiona dokładniej, w wielu elementach lepiej. Dodane zostały wątki romansowe, postacie poboczne dostają o wiele większą rolę (miejscami), dialogi też są lepiej napisane.
Niestety, na minus muszę zaliczyć fabule wg. Jordana przejście w kierunku klasycznego podziału na „dobro i zło”. Zula nagle przestała być bandytką, a tymi złymi byli mieszkańcy wioski na którą napadła. Filmowy Thoth-Amon (z oczywistych powodów przemianowany tutaj na Amon-Rama) natomiast przestał być enigmatycznym arcymagiem o którym nic nie wiemy i stał bardziej schematycznym złym czarodziejem.
Wielka szkoda, bowiem filmowy Conan Niszczyciel był pod tym względem ewenementem w dziedzinie fantasy, z jego niejednoznacznymi moralnie postaciami. Dopiero teraz, mocno nieudolnie, próbuje to powtórzyć Gra o Tron, ale brakuje jej klimatu i logiki.
Ciekawie, choć momentami niespójnie przedstawiony jest sam Cymerianin. Z opisów wyglądu tak jego wiek jak i postura zmieniają się kilkukrotnie od nastolatka do młodego mężczyzny i od mocno zbudowanego po olbrzyma. Umiejętności oddano równie dobrze jak w filmie, tak jeśli idzie o siłę, co o zdolność walki. W dialogach dodano zmiankę o wspinaczce, co też jest plusem.
Nietypowo natomiast oddano charakter Conana, poprzez dodanie mu obsesji. Okazuje się bowiem, że ma on wobec Valerii jakiś dług, który spłacić chce za wszelką cenę. Nie wiem o co chodzi, ale to, wraz z kilkukrotną wzmianką złotego amuletu ze smokiem jaki od niej utrzymał, wprawia mnie w przekonanie, że Jordan napisał swoją nowelizację Conana Barbarzyńcy, której niestety u nas nie wydano. A szkoda, bo nie mogła być raczej gorsza od tego co zaoferowali nam Carter i de Camp.
Wracając jednak do tematu to oprócz obsesji świetnie oddano pozostałe jego cechy. Lojalność wobec przyjaciół, odwagę, determinację, pogardę dla cywilizowanych tytułów i konwenansów. To ostatnie tworzy w epilogu świetny motyw.
Najlepsze jest jednak rozwiązanie kwestii walki z samym bogiem na końcu i to jak, oraz czemu do niej dochodzi.
Postacie drugoplanowe są gigantyczną przewagą książki nad filmem.
Najlepszym tego przykładem jest Malak. Komediową, zrzędzącą i irytującą karykaturę godną filmowej wersji Dudgeons&Dragons, Jordan kilkoma zabiegamy przerobił na pewnego siebie, zuchwałego złodzieja. Nie tylko już nie irytuje, ale jest przydatnym towarzyszem podróży, miejscami istotnym dla fabuły.
Zula jak już wspomniałem nie jest bandytką a najemniczką, do tego mniej przypomina sztandar wojującego feminizmu, a bardziej osobę z krwi i kości.
Akiro zyskał cały zasób mocy magicznych, od strzelania kulami ognia i piorunami, po magiczne pułapki. Jego charakter również stał się bardziej... seniorski. Zdarza mu się chwytać innych za słówka, mówić pobłażliwie, czy wręcz naigrywać. Tylko zmiany wyglądu nie jest pewien, Jordan zrobił go bowiem pulchnym. Pulchny Mako? Nie, to nie pasuje.
Jehnna jest kolejnym plusem. Okazuje się bowiem, że jej „niewinność” której wymaga Dagoth jest kwestią ducha, a nie ciała, co jest zawsze miłą odskocznią od oklepanych schematów. Co więcej RJ tak ją opisuje i wyjaśnia jak została tym niewinnym kwiatuszkiem. Do tego zrobili ją czarnowłosą, co jest znacznie logiczniejsze zważywszy na kraj pochodzenia.
Taramis i Bombata również mają swoje drobne zmiany, wszystkie na plus.
Najgorzej oceniam zmianę w samum Dagothcie, który z siły natury stał się bardziej postacią. Gada, ma humory itd. Tym samym jego możliwości czynią go czymś z prozy H.P. Lovcrafta, podczas gdy teksty odsuwają od niej. Tak więc mieszane odczucia.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Co do ilustracji to tym razem jest ona zaskakująco pasująca. Długowłosy kulturysta pasuje w pełni na Conana, czarnowłosa piękność natomiast na Jehnnę. Tło też pasuje, bowiem tak opisane są góry przez które podróżują bohaterowie.
Za projekt okładki odpowiada Zbigniew Dowgiłło, ale czy to oznacza, że on narysował ową ilustrację – nie wiem.
Podsumowując Conan Niszczyciel to naprawdę świetna powieść i rewelacyjna nowelizacja dobrego filmu. Wciąga, czasem śmieszy, ogólnie daje wiele rozrywki. Co więcej końcówka próbuje wpasować wydarzenia z filmów w cykl książkowy.
Szczerzę mogę ją polecić każdemu fanowi fantastyki przygodowej.
Zawiązanie akcji jest podobne jak w filmie. Conan i jego przyjaciel Malak ukradli stertę klejnotów, a gdy zatrzymują się aby wypocząć, atakują ich zamorańscy strażnicy. W walce ginie ich znacznie mniej niż w filmie, lepiej też przestawiono czemu nie używają śmiercionośnej broni. Bobmata powstrzymuje atak rogiem, a nie...procą?
W każdym razie Taramis przedstawia Conanowi...
2014-03-13
Zabójca demonów to bez wątpienia majstersztyk Kinga, przynajmniej jeśli idzie o sagę Gotreka i Felixa.
Opowieść poprowadzona jest po mistrzowsku, zawierając w odpowiednich proporcjach przygody, walkę i horror. Wraz z bohaterami odwiedzamy tu szereg miejsce, od krasnoludzkiej faktorii, przez gród Ulryka, Kislev po okryte tragiczną sławą Pustkowia Chaosu.
Podróż ta jest wspaniałym, nastrojowym elementem, pokazującym wiele z tajemnic i klimatów świata Warhammera. Jest to jedno z najlepszych na polskim rynku źródło informacji o krasnoludach.
Bohaterowie są silną podporą tej wspaniałej historii. Obok swoistego narratora historii, Felixa, ludzkiego Spamiętywacza i jego przyjaciela, szukajacego chwalebnej śmierci, krasnoludzkiego Zabójcę Gotrka, dostajemy wiele, wiele klimatycznych postaci tak drugo jak i trzecioplanowych.
Wśród tych drugich należy wymienić czarodzieja Maxa, czy kislevską szlachciankę Ulrykę i jej ojca, którzy dostaną więcej miejsca na rozwinięcie skrzydeł w kolejnych tomach.
Drugoplanowcy to z kolei krasnoludy, w tym dwaj rewelacyjni Zabójcy, Malakai Makaison i zwłaszcza Snorri Gryzonos. Obaj są doskonałym kontrastem dla Gotreka, jak i świetnym uzupełnieniem obrazu krasnoludzkich zabójców.
Akcja powieści toczy się wartko. Cały czas coś się dzieje, coś zmienia, ktoś walczy albo są inne problemy. Miejscami jest to równoważone humorystycznymi wstawkami, gdzie indziej barwnymi opisami świata i realiów.
Perłą w koronie tego dzieła jest ostatnia bitwa, będąca kwintesencją mrocznego klimatu tego świata. Jest ona słodko-gorzka i od czytelnika zależy na które elementy zwróci większą uwagę.
Niestety, powieść cierpi trochę przez niechlujstwo polskiego wydania. Da się to wyczuć zwłaszcza pod koniec książki, gdzie literówki stają się częstsze, gęściej też pojawiają się braki...kropek na końcach zdań, czy przeprowadzeń wypowiedzi do nowej linii.
Raz też autor albo tłumacz pogubili się w opisie kto jakiej broni używa.
Zaznaczyć też muszę, że wydawca zmarnował sporo papieru, zaczynając zawsze nowy rozdział na nieparzystych stronach. Lepiej by było jakby za te pieniądze zatrudnił kogoś do dokończenia korekty.
To wszystko jednak tylko smugi brudu na niemal nieskazitelnym klejnocie tej powieści, którą polecam każdemu.
Zabójca demonów to bez wątpienia majstersztyk Kinga, przynajmniej jeśli idzie o sagę Gotreka i Felixa.
Opowieść poprowadzona jest po mistrzowsku, zawierając w odpowiednich proporcjach przygody, walkę i horror. Wraz z bohaterami odwiedzamy tu szereg miejsce, od krasnoludzkiej faktorii, przez gród Ulryka, Kislev po okryte tragiczną sławą Pustkowia Chaosu.
Podróż ta jest...
2014-03-12
I to jest właśnie To!:)
Piąty numer Białego Orła jest pierwszym komiksem z tej serii w którym naprawdę poczułem, że mam do czynienia z superbohaterem. Poczułem to na jednej stronie, na której rozprawia się on z - do tej pory - swoim fizycznie największym przeciwnikiem. Całość jest świetnie narysowana, skadrowana i pokolorowana. I nie ma tam ani chmurki dialogu!
Poza tym komiks nadal notuje zwyżkę formy na każdym możliwym polu. Syrena w końcu wygląda bardziej na postać niż ozdobnik, obaj "Panowie" odpowiedzialni za kataklizm też bardzo ciekawie odgrywają swoje role. Jak i nowy, tajemniczy osobnik z dachu hotelu.
Dowcipy i humor tego numeru trafiają w perfekcyjne tony, zarówno bawiąc jak i dając pstryczka w noc konkurencji z zachodu. Nie odżegnując się jednak od niej.
Podsumowując "Wielka draka w stolicy" dowodzi, że Biały Orzeł ma potencjał nie tylko jako nowość, czy z powodów patriotycznych, ale jako komiks superbohaterski sam w sobie.
I utwierdza mnie w przekonaniu, aby kupić kolejne jego przygody.
I to jest właśnie To!:)
Piąty numer Białego Orła jest pierwszym komiksem z tej serii w którym naprawdę poczułem, że mam do czynienia z superbohaterem. Poczułem to na jednej stronie, na której rozprawia się on z - do tej pory - swoim fizycznie największym przeciwnikiem. Całość jest świetnie narysowana, skadrowana i pokolorowana. I nie ma tam ani chmurki dialogu!
Poza tym...
2013
Książka zaczyna się świetnie. Ma paranormalne elementy podobne trochę do Stalkera, co doskonale uzupełnia klimat 2 RP.
Niestety, im dalej w las, tym gorzej. Zwłaszcza ostatnie opowiadanie zgrzyta. Mam wrażenie, że pan Adam chciał bardzo stworzyć nowe, fascynujące uniwersum. I to osiągnął.
Szkoda tylko, że po drodze poświęcił o wiele ciekawsze...
Książka zaczyna się świetnie. Ma paranormalne elementy podobne trochę do Stalkera, co doskonale uzupełnia klimat 2 RP.
Niestety, im dalej w las, tym gorzej. Zwłaszcza ostatnie opowiadanie zgrzyta. Mam wrażenie, że pan Adam chciał bardzo stworzyć nowe, fascynujące uniwersum. I to osiągnął.
Szkoda tylko, że po drodze poświęcił o wiele ciekawsze...
2013
Książka jest świetna, głównie dlatego że pan Andrzej bardzo płynnie operuje zwykle pomijanym okresem naszych dziejów, świetnie łącząc historię, z fantastyką.
Jedyne do czego mogę się przyczepić, to warsztatowa maniera, mieszania miejscami narracji pierwszo i trzecioosobowej. Na szczęście robi to mniej...nieuprzejmie niż inni nasi autorzy.
Książka jest świetna, głównie dlatego że pan Andrzej bardzo płynnie operuje zwykle pomijanym okresem naszych dziejów, świetnie łącząc historię, z fantastyką.
Jedyne do czego mogę się przyczepić, to warsztatowa maniera, mieszania miejscami narracji pierwszo i trzecioosobowej. Na szczęście robi to mniej...nieuprzejmie niż inni nasi autorzy.
2014-03-04
Książka jest świetna. Porusza rzadko u nas dostępną tematykę okresu wojen napoleońskich, robi to przy tym w naprawdę przyjaznej formie.
Fabuła jest wartka i szybko się zmieniająca, postaci barwne, a opisy jak na współczesną literaturę - dość obrazowe.
Pan Andrzej bardzo ciekawie rozpoczyna przygody swojego bohatera, który w tym tomie nie jest nawet (według współczesnych norm) pełnoletni. Daje to wielkie nadzieje na przyszłość i mam nadzieje, że nie braknie autorowi weny i samozaparcia aby stworzyć o nim wiele tomów. Jest po temu wyraźnie miejsce.
Jedynie końcówka psuje troszkę efekt, sprawia bowiem wrażenie dość pośpieszonej. Na minus muszę też zaliczyć wydawnictwu marnowanie sporej ilości papieru na puste strony. Naprawdę nic by się nie stało, gdyby nowe rozdziały zaczynały się też na parzystych stronach.
W każdym razie z niecierpliwością czekam na Szablę Sobieskiego :)
Książka jest świetna. Porusza rzadko u nas dostępną tematykę okresu wojen napoleońskich, robi to przy tym w naprawdę przyjaznej formie.
Fabuła jest wartka i szybko się zmieniająca, postaci barwne, a opisy jak na współczesną literaturę - dość obrazowe.
Pan Andrzej bardzo ciekawie rozpoczyna przygody swojego bohatera, który w tym tomie nie jest nawet (według współczesnych...
I tu wszystko zaczyna się rozwijać. Kunszt pana Jacka jest na najwyższym poziomie, a opisy batalistyczne momentami zapierają dech w piersi lepiej niż niejeden film o nieograniczonym budżecie. Czapki z głów.
I tu wszystko zaczyna się rozwijać. Kunszt pana Jacka jest na najwyższym poziomie, a opisy batalistyczne momentami zapierają dech w piersi lepiej niż niejeden film o nieograniczonym budżecie. Czapki z głów.
Pokaż mimo toBez wątpienia razem z drugim tomem jest to moja ulubiona książka pana Jacka. Ogrom wiedzy jaką, niejako mimochodem nam przekazuje, jest niesamowity, ale i tak blednie w porównaniu z klimatem i fabułą. Dodatkowo świetnie pokazuje, na żywym, historycznym przykładzie, że sztampowe rzeczy znane z marnych filmów, czasem też zdarzają się w prawdziwym życiu.
Bez wątpienia razem z drugim tomem jest to moja ulubiona książka pana Jacka. Ogrom wiedzy jaką, niejako mimochodem nam przekazuje, jest niesamowity, ale i tak blednie w porównaniu z klimatem i fabułą. Dodatkowo świetnie pokazuje, na żywym, historycznym przykładzie, że sztampowe rzeczy znane z marnych filmów, czasem też zdarzają się w prawdziwym życiu.
Pokaż mimo toBez wątpienia razem z drugim tomem jest to moja ulubiona książka pana Jacka. Ogrom wiedzy jaką, niejako mimochodem nam przekazuje, jest niesamowity, ale i tak blednie w porównaniu z klimatem i fabułą. Dodatkowo świetnie pokazuje, na żywym, historycznym przykładzie, że sztampowe rzeczy znane z marnych filmów, czasem też zdarzają się w prawdziwym życiu.
Bez wątpienia razem z drugim tomem jest to moja ulubiona książka pana Jacka. Ogrom wiedzy jaką, niejako mimochodem nam przekazuje, jest niesamowity, ale i tak blednie w porównaniu z klimatem i fabułą. Dodatkowo świetnie pokazuje, na żywym, historycznym przykładzie, że sztampowe rzeczy znane z marnych filmów, czasem też zdarzają się w prawdziwym życiu.
Pokaż mimo to
System RPG, podręcznik historii, biały kruk... Cóż chcieć więcej?
A tak, wiem - dodatków! :)
System RPG, podręcznik historii, biały kruk... Cóż chcieć więcej?
A tak, wiem - dodatków! :)
Książkę tą dorwałem na jakieś wyprzedaży, za jej gówna zaletę uznając fakt, że był to pierwszy tom serii. Nie miałem jakichś wielkich nadziei, ot na czytadło.
I bardzo miło się zaskoczyłem
Książkę napisano w narracji pierwszoosobowej i reprezentuje ona - zdominowany niestety obecnie przez wampiry - gatunek urban fantasy. Akcja dzieje się w Londynie, a dokładniej w jego mrocznym, magicznym odbiciu, tytułowym Nightside.
Widać tutaj, że książka jest wstępem do większej całości, fabuła jest bowiem tylko wymówką do zaprezentowania nam kolejnych istotnych miejsc, motywów rządzących tym światem, bohaterów i co najważniejsze - protagonisty.
Nie jest jednak zrobiona na odczepnego, wręcz przeciwnie, napisano ją starannie. Nie jest to co prawda powieść detektywistyczna jak wizerunek na okładce pozwalałby przypuszczać, bardziej opowieść drogi. Bohaterowie muszą dotrzeć z punktu A do B, a wszelkie utrudnienia są wzdłuż tej drogi.
A jest ich...trochę.
Bohaterowie zamieszkujący Nightside są postaciami trochę przesadnie barwnymi. Tylko od gustu czytelnika będzie zależeć po której stronie wąskiej granicy między fajnością a karykaturą się znajdą. Mamy tutaj piękną dziewczynę z wielką strzelbą, nieśmiertelnego menela-zabójcę, czy podróżującego w czasie zbieracza pamiątek o wyglądzie gangstera z ery prohibicji. Między innymi...
Główny bohater na ich tle wypada dość...blado, ale to zapewne zamierzony efekt. Nie dostajemy na jego temat prawie żadnego opisu, więcej orientujemy się po pięknych ilustracjach Dominika Brońka. Zapewne ma to pozwolić czytelnikom lepiej się utożsamiać z nim i przynajmniej dla mnie odniosło to pewien efekt.
Świat przedstawiony nie jest niestety najmocniejsza stroną powieści, autor uczynił go bowiem zbyt jaskrawym, zbyt bogatym. Jest to jedna z częstych przypadłości literackich bogów, klecących swoje uniwersa. Mamy tu więc masę sztampowych elementów, jak poszukiwanie graala itd. Obok nich na szczęście są rzeczy po prostu cudne, jak pociągi metra, które nie wymagają już obsługi, bo po fakcie i tak nikt nie przeżyłby widoku przez szoferkę na to co znajduje się poza ich szczelnymi ścianami... i co regularnie stuka w te ściany prosząc o wpuszczenie, lub wali o nie z całej siły, próbując się wedrzeć.
Podsumowując książka jest całkiem przyjemna i sprawnie napisana, zdecydowanie warta przeczytania sama w sobie i na pewno zachęciła mnie aby ponownie odwiedzić mroczne odbicie Londynu w kolejnych tomach
Książkę tą dorwałem na jakieś wyprzedaży, za jej gówna zaletę uznając fakt, że był to pierwszy tom serii. Nie miałem jakichś wielkich nadziei, ot na czytadło.
więcej Pokaż mimo toI bardzo miło się zaskoczyłem
Książkę napisano w narracji pierwszoosobowej i reprezentuje ona - zdominowany niestety obecnie przez wampiry - gatunek urban fantasy. Akcja dzieje się w Londynie, a dokładniej w jego...