-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik249
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2015-07-25
2015-03-15
Na wstępie pochwalę się, że moje wydanie zostało wydrukowane odwrotnie, przez co czytając tą książkę wyglądałem jak były prezydent USA na jednym z wyśmiewających go zdjęć. Cóż, widać na większy śmiech zasługują autorzy zdjęcia, bo kto czy jego książka też nie była wydrukowana do góry nogiem?:) Nie zdziwię się, jeśli w przyszłości znajdę swoje zdjęcie w necie podpisane "patrzcie jaki idiota" ;)
Przechodząc jednak do tematu, akcja książki zaczyna się w czasach dawnego Acheronu, gdy jeden z jego wodzów próbuje zdobyć posążek tytułowego Szalonego Boga. Legenda głosi, że zawiera on ogromną, wręcz nieopisaną moc. Okrucieństwo sprowadza jednak na Acherończyka zgubę, a statuetka zostaje stracona na tysiąclecia w zasypanym przez piaski Mosiężnym Mieście.
Gdy rozpoczyna się właściwa fabuła, nasz ulubiony barbarzyńca wprowadza "Jastrzębia" do doku, chce bowiem aby jego podrzynacze gardeł i szubienicznicy wypoczęli po długim i owocnym rejsie. Sam w tym czasie planuje przyjrzeć się zdobytej właśnie mapie, prowadzącej do odkrytych właśnie pozostałości Mosiężnego Miasta...
Oczywiście nie chwali się tym na prawo i lewo, ale jako że musi powiedzieć swojemu pierwszemu oficerowi - a nieopatrznie wybiera na to portową tawernę - zaraz dowiaduje się o tym Jade, mistrzyni ponad narodowego cechu złodziei. Wynajmuje ona turańskiego mistrza Assasynów aby ten śledził Conana i upewnił się, że ten dotrze bezpiecznie do swego celu, a potem odebrał mu skarb. Choć trafniejszym określeniem niż "wynajmuje" byłoby stwierdzenie, że zmusza do posłuszeństwa pod groźbą śmierci. Jednocześnie jedna z jej agentek wyrusza aby samej zdobyć statuetkę, nim wpadnie ona w ręce jej pani, podczas gdy z drugiej strony świata po Szalonego Boga wyrusza Tevek Thul, nekromanta owładnięty rządzą zemsty na narodzie, który przed wiekami pokonał jego przodków. A we wszystko zamieszane są jeszcze prastare kulty, a po drodze są bandyci i wojna domowa i tak dalej...
Ogólnie fabuła jest tutaj specyficzna. Autor kreśli wielkie wydarzenia, czyni z nich jednak tło dla wydarzeń, nie zaś ich główny motor. W efekcie mamy wrażenie, że wraz z Conanem znajdujemy się w oku huraganu, tu bowiem wszystko jest w miarę proste, choć żadną miarą nie bezpieczne.
Niestety całość ma trzy poważne rysy, które utrudniają odbiór całości. Pierwsza jest subiektywna, oznacza bowiem przesadę jaką autor lubi się cechować. Nie jest ona na szczęście tak krwawa jak w "klątwie szamana" a i w pełni rozumiem, że niektórym może się ten styl podobać.
Drugi problem będzie z kolei zauważalny tylko dla wielbicieli przygód Conana, jest nim bowiem nieznajomość świata przez Stanisława Sawicikiego, który robił przekład i Andrzeja Witkowskiego, Małgorzatę Dzikowską (co jest trochę dziwne, bo ta Pani jest z Czarną Serią związana od dawna) i Jadwigę Piller, odpowiedzialnych za korektę. W efekcie mamy tu takie kwiatki jak coś trwające od "Acheronu do Pythonu" itp. Python był stolicą (lub jednym z wielkich miast, zależnie od źródeł) Acheronu. Tekst ma więc tyle sensu, co stwierdzenie, że coś działo się od "czasów Polski po czasy Krakowa"...
Na szczęście dla przygodnego czytelnika będą to tylko jakieś nieznane, przygodnie nazwy bez większego związku.
Trzecim problemem i to już dla wszystkich jest bardzo pospieszony koniec opowieści. Niektóre elementy są napisane tu na odczepnego, w jednym przypadku wręcz przecząc wcześniejszym wydarzeniom. Epilog również wygląda na dodany bardzo na siłę. Jako, że to koniec wieńczy dzieło, jest to wielka strata.
Poza tym bowiem książkę czyta się przyjemnie i sprawnie, wydarzenia płynął wartko, choć momentami może na siłę.
Conan przedstawiony jest tu...nijako. Nie ma zbyt wielu momentów aby zabłysnąć, czy to sprawnością, czy charakterem. Po fakcie sprawia bardziej wrażenie awatara dla czytelnika, niż swojej zwykłej, epickiej osoby.
W efekcie ukrócenia jego roli, bardziej błyszczą pozostałe postacie. Przy obecnej fali popularności Assasynów, Toj Turańczyk powinien znaleźć spore grono wielbicieli, szczególnie że tchnie on mocno amerykańską fascynacją dalekim wschodem, tak charakterystyczną dla lat 90-tych XX wieku.
Jade i jej towarzyszka, która podróżuje potem z Conanem z kolei przypadnie do gustu wszystkim feministkom. Dla mnie była trochę zbyt pyskata, ale na szczęście autor nie uczynił z niej wariatki jak z Kerelli czy jak tam było tamtej zdzirze. Swoją drogą, też jest ona wspomniana tutaj jako była kochanka Conana, obok Valerii czy Belit. Tia, to jak wspominać kawałek węgla przy diamencie i brylancie...
Etatowy nekromanta z kolei, choć dostaje rolę typowego czarnego charakteru, to okazuje się wyjątkowo charakterystyczną postacią. Tak jego motywacja jest zrozumiała - zemsta - jak i metody są stosunkowo dobrze, z głową rozpisane. Wszystko to z kolei jest połączone z jego skrajnie odpychającym zachowaniem i skrzywioną osobowością. Nie będę zdradzał wszystkiego, powiem tylko, że ożywianie zmarłych to nie wszystko z przedrostkiem nekro, co go fascynuje.
Od strony technicznej, pomijając nieznajomość świata książka jest dość sprawnie napisana i przełożona. W kilku miejscach mamy niezrozumiałe przeskoki akcji, jakbyśmy zgubili gdzieś akapit, albo nawet stronę. Nie ma tu natomiast jakichś większych literówek czy błędów. Za to wypada pochwalić panią Izę Bukolemską odpowiedzialną za korektę stylistyczną. Dobra robota, niech inne wydawnictwa się uczą.
Wydawniczo jest to stara dobra Czarna Seria Amberu - twarde, lakierowane okładki, szyte strony, wielkość akurat pod boczną kieszeń bojówek, lub wewnętrzną płaszczy i kurtek.
Ilustracja na okładce jest pasująca, Conana walczy tu bowiem ze szkieletami w kamiennych ruinach. Nie ma co prawda skrzydlatego hełmu ani topora, ale jak na standardy Czarnej Serii to i tak zaskakująca zgodność.
Tylko subiektywnie sam obrazek jakoś mniej mi się podoba, choć to nadal Ken Kelly...
Podsumowując Conan i Szalony Bóg to powieść niezła, byłaby całkiem dobra gdyby nie końcówka i trochę lepsze poprowadzenie wątki romansowego. Wielbiciele Conana mogą tu poczuć lekki niedosyt tym jak został przedstawiony, z kolei ci co nie przesadzają za jego zdolnościami mogą uznać tą książkę za miłą odmianę.
Na wstępie pochwalę się, że moje wydanie zostało wydrukowane odwrotnie, przez co czytając tą książkę wyglądałem jak były prezydent USA na jednym z wyśmiewających go zdjęć. Cóż, widać na większy śmiech zasługują autorzy zdjęcia, bo kto czy jego książka też nie była wydrukowana do góry nogiem?:) Nie zdziwię się, jeśli w przyszłości znajdę swoje zdjęcie w necie podpisane...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-20
Jakiś czas temu, będzie z parę lat, trafiłem na plotkę, że jeden z tomów Czarnej Serii został napisany przez rodzimego autora pod pseudonimem. Jakiegoś Dukaja, czy innego Pilipiuka. Coś mi się kołacze, że może chodzić o ten tom, jak i fakt, że o autorze w internetach nie ma ani słowa, zdaje się to potwierdzać.
Jeśli tak faktycznie jest i Władczyni Niebios jest rodzimego autorstwa to jest to wielka szkoda.
Bo ta książka jest tragiczna!
Jest tak zła, że nawet do końca nie wiem od czego zacząć. Zwykle najpierw pisałem o fabule, ta jednak tutaj jest nietypowa. Dlatego chyba lepiej zacząć od struktury. Powieść ta podzielona jest na trzy króciutkie księgi. Pierwsza z nich służy tylko do zagajenia akcji, do tego stopnia, że prawie żadna z jej postaci nie ma wpływu ani za bardzo nie występuje w kolejnych. Nawet sam Conan pojawia się w niej w ostatnim zdaniu na ostatniej stronie (sic!).
Owa pierwsza powieść to mało zaskakująca, mało konkretna powieść detektywistyczna dotycząca morderstwa i kradzieży w domu przebogatego arystokraty. Nie powiem, jest z tego powodu co nieco odświeżająca, ale dla koneserów cyklu, nie zaś postronnego czytelnika.
Dwie pozostałe księgo z kolei przydługa, nudna, pełna pseudofilozoficznych i teologicznych wynurzeń podróż aby ukradzioną rzecz zdobyć a mordercę ukarać. Co i rusz coś nowego pojawia się na jej kartach, ale nie w sposób naturalny, po prostu tak jak nagle strzeliło autorowi do głowy. Do tego mamy tu typowy dla nieudolnych autorów zabieg kiedy absolutnie wszystkie istotne postacie, które przemierzały świat w te i nazad spotykają się w jednej karczmie w jednym miejscu, mając tam wszystko co pragnęli mieć...
Conan jest w tej książce sportretowany źle. Po prostu źle. Jest aroganckim, chamskim, zmiennym jak kurek na wietrze brutalem, nie umiejącym niczego poza średnio-udolnym machaniem mieczem. Mimo 31 lat na karku, a więc i kariery w Turanie i pirackiej i najemniczej i władania kilkoma plemionami nie umie tu nie tylko czytać czy pisać, ale również za bardzo myśleć.
Autor chyba usilnie starał się napisać parodię Conana, ale udowodnił tylko, że nie szanuje swoich czytelników, ani sam za bardzo pisać nie umie.
Kolejnym tego dowodem są pozostałe postaci. Wszystkie. Bez wyjątków. Są to przerysowane, przekoloryzowane jednowymiarowe kartony nie mające żadnych ciekawych cech. Do tego regularnie są wobec siebie sprzeczne. Czy to włóczęga Władca Węży, czy główny antagonista, czy niby-wiedźma którą Conan ratuje od stosu (tak, wiem brzmi to ciekawie, ale w praktyce wybitnie takie nie jest), wszyscy są po prostu koszmarnie nudni i dodani tu na siłę.
Jeśli jednak jest coś w czym autor jest gorszy, niż opisywanie i tworzenie postaci, jest to znajomość i tworzenie świata w którym pisze. Conan w krótkim czasie dociera tu z krain hyboryjskich do Vendhii, a potem wraca. Podobnie jak inne postacie. Pozwolę sobie przypomnieć, że jest to odpowiednik wyprawy z zachodniej Europy do Chin! Ba, nawet wyprawa do Turanu, czyli w okolice obecnej Turcji trwa tu tylko kilka dni. Przypominam, że mówimy o wyprawie konnej!
Takich bubli jest tu wiele, jak na przykład węże będące nagle dziećmi Nergala, czy wioski atakowane planety, lub raczej stwory ich wielkości.
Gdy zaś autor próbuje coś stworzyć to dopiero wychodzi mu parodia, jak na przykład prymitywne plemię w którym największą klęską jest posiadanie zbyt wielu dzieci (sic!) a powodem do radości jest wybicie ich przez potwora (si..., nie to za mało: kur*a mać tak tam jest napisane z całą powagą autorskiego majestatu!).
Ehh... o formie mógłbym napisać coś dobrego, to w końcu ciągle Czarna Seria, ale Amber nie zasłużył tutaj na to. Dlatego jedyne o dopisze to, że jak zawsze okładka nie ma nic wspólnego z treścią.
Podsumowując, książki tej należy unikać jak ognia i jedyne co powstrzymuje mnie od wrzucenia jej w jeden, to zbyt duży szacunek do literatury i pogarda do nazistów.
P.S.
Przebijając się przez ten chłam dla zdrowia psychicznego musiałem ratować się innymi książkami. I bagatela było ich chyba z dziesięć...
Jakiś czas temu, będzie z parę lat, trafiłem na plotkę, że jeden z tomów Czarnej Serii został napisany przez rodzimego autora pod pseudonimem. Jakiegoś Dukaja, czy innego Pilipiuka. Coś mi się kołacze, że może chodzić o ten tom, jak i fakt, że o autorze w internetach nie ma ani słowa, zdaje się to potwierdzać.
Jeśli tak faktycznie jest i Władczyni Niebios jest rodzimego...
2014-10-18
Tom ten ma zaskakująco nie pasujący tytuł i nie jest to wina naszego tłumaczenia. Gdybyśmy chcieli zachować motyw podziemi to trafniejsze by było „Conan i podziemie miłości”...
Ale, skoro to nie jest produkcja Digital Playgrounds, lepiej byłoby skupić się na tym co jest istotniejszym motywem powieści – śmierci zza grobu.
Fabuła tym razem zaczyna się łagodnie, wiosennie i sielankowo. Trzydziestoletni Conan jedzie do małego księstewka na północy Nemedii aby wziąć udział w turnieju dostępnym tak dla gminu jak i szlachty. Po drodze spotyka lokalnego obieżyświata, franta, obiboka i barda, który zna każdego i jest przez każdego lubiany. Nie inaczej jest z Conanem.
Razem docierają do bogatego, pogodnego i sprawnie zarządzanego księstwa, bez potworów, demonów, klątw, czy nawet zwykłych bandytów. Mądry książę już lata temu skutecznie uporał się z takimi problemami i ludziom żyje się dostatnio.
Tylko miejscami czasem narzekają na nowego doradcę swego pana i z jednej strony z nadzieją, z drugiej z trwogą oczekują turnieju, w którym i on planuje wziąć udział. Z nadzieja bo to ponoć fajtłapa, z obawą, bo jeśli wygra zdobędzie szlachectwo i stałe miejsce przy księciu, na którego ma zły wpływ.
Kiedy wróciłem po latach do tej powieści, z początku nie pamiętałem co mi się w niej tak podobało. Sielankowo, powolny początek był odświeżający, pozwalał odetchnąć i wręcz grzał dusze po mhroku czy mroku innych powieści fantasy, nawet z samej Czarnej Serii (a kto wie, czy nie głównie...). W końcu jednak novum mijało i co wtedy?
Wtedy autor pokazuje mistrzostwo w operowaniu nastrojem, kiedy sielanka stopniowo, na naszych bezsilnych oczach zmienia się w koszmar. Znaki mamy prawie od początku, o wszystkim jesteśmy ostrzeżeni, a nawet znając dalsze losy postaci wiemy co będzie. A mimo to nie jesteśmy przygotowani na wydarzenia.
Tym samym fabuła i klimat w tym tomie są naprawdę, naprawdę świetne.
Conana autor trochę przegina. Przez większość książki jakoś by to jeszcze uszło, ale pod koniec pada nagle takie zdanie, które trudno obronić. Co prawda ostatnia walka trochę to robi, ale bardziej zapamiętuje się niesmak po owym jednym zdaniu.
Pozostali bohaterowie wyszli autorowi znacznie lepiej. Tak wspomniany frant, który towarzyszy nam przez całą książkę jak i te drugorzędne. Księżna, kowal, szynkarz, wszyscy wypełniają swoje role społeczne, bądź fabularne, ale są opisani z taką dozą smaku, że można ich sobie bardzo łatwo wyobrazić.
Prawdziwym rarytasem jest natomiast główny zły. Z jednej strony nie jest nikim niezwykłym – nawet zagrożenie stanowi tylko lokalne. To jest jednak w mojej ocenie jego siła. Nie musi grozić śmierć i zniszczenie na skalę całego świata, abyśmy jako czytelnicy się przejmowali. Wystarczy śmierć jednej osoby, aby z historii zrobiła się tragedia. I autor zdaje sobie z tego sprawę.
I umie to wykorzystać!
Główny przeciwnik ma stosunkowo mało miejsca w powieści, ot tyle abyśmy też zdołali go znienawidzić, ale aby jego motywacja była dla nas zrozumiała. Do tego kilka luźnych zdań tu i tam urealniają go, jako kogoś mającego swoją przeszłość, swoje wcześniejsze sukcesy i porażki.
Forma jest dobra. Opisy dość barwne i emocjonalne. Choć miejscami zachowania postaci mogą wywołać westchnienie zniechęcenia, to są one rzadkie i mocno rozstrzelone.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Za okładkę odpowiada Michael Herrig, chyba debiutujący w ramach Czarnej Serii. Nie jestem pewien co o niej sądzić. Nie chodzi mi tu o kunszt artystyczny, okładka jest bowiem bardzo ładna.
Moje niezdecydowanie powoduje fakt, że choć ilustracja nie ma absolutnie nic wspólnego z fabułą, tak do tytułu pasuję idealnie. Cóż, trzeba będzie zostawić to bez pochwały czy nagany...
Podsumowując tom ten jest ciekawym zjawiskiem. Z jednej strony jest to bowiem typowe, rycerskie fantasy (w dodatku mam wrażenie, że oryginalnie nie miało wiele wspólnego z Conanem), z drugiej strony jest ono napisane naprawdę dobrze.
Zaryzykuję i polecę ten tom wszystkim wielbicielom Conana i nisko magicznego fantasy, oraz baśniowych klimatów.
Tom ten ma zaskakująco nie pasujący tytuł i nie jest to wina naszego tłumaczenia. Gdybyśmy chcieli zachować motyw podziemi to trafniejsze by było „Conan i podziemie miłości”...
Ale, skoro to nie jest produkcja Digital Playgrounds, lepiej byłoby skupić się na tym co jest istotniejszym motywem powieści – śmierci zza grobu.
Fabuła tym razem zaczyna się łagodnie, wiosennie i...
2014-10-06
No i zaczęło się. Z tego co przeczytałem, wkroczyliśmy w końcu na tereny rosyjskich autorów. Okazuje się, że nasz ulubiony barbarzyńca ma wierne i twórcze grono wielbicieli w największym kraju świata.
Zobaczmy więc gdzie nas to zaprowadzi...
Akcja poprowadzona jest nieliniowo. Zaczyna się, potem daje nam retrospekcję, potem znów leci, a potem kolejne retrospekcje i tak przez cały pierwszy akt.
Conan jest tutaj magicznie spętanym niewolnikiem i gladiatorem w mocy satrapy bardzo potężnego Khorajskiego miasta. Turański szach, będący w gościach u rzeczonego satrapy wystawia przeciw niemu swojego najlepszego strażnika. W grę wchodzą klejnoty i wielkie pieniądze, które obaj władcy postawili na swoich faworytów.
Tym czego nie wiedzą, jest fakt, że ten pojedynek był od dawna zapowiadany w prastarych proroctwach i dosłownie doprowadzić może do końca świata.
Muszę przyznać, że tom ten kiedy czytałem go pierwszy raz podobał mi się bardziej niż ostatnio. Fabuła jest zdecydowanie oryginalna, ale miejscami prowadzona dość dziwnie. Dla przykładu w trzeciej ćwiartce prawie Conana nie uświadczymy.
Skoro o nim mowa, to przedstawiony tutaj został naprawdę dobrze. Choć jego zdolności mogą troszkę zgrzytać, to nadrabia to charakterem. Zaraz na początku mamy po prostu kapitalny motyw, gdy szach próbuje go poniżyć, ufny w krępujące Conana czary. Miodnie zostaje to rozwiązane.
Pozostałe postacie są niestety najwyżej dwuwymiarowe. Obaj władcy to niemal bolszewickie obrazy zepsutej arystokracji. Kult końca świata jest bezbarwny, podobnie jak pozostali mieszkańcy miasta. Z nich wszystkich najbardziej wybija się czarodziej satrapy, oraz amazonka, którą Conan uwalnia z zagrody gladiatorów. Spora sympatią może też cieszyć się pewien pijak, któremu poświecono w powieści wiele miejsca, ale dla mnie był zbyt jednowymiarowy.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera - twarde, lakierowane okładki, strony połączone za pomocą szycia. Obecnie takich wydań fantastyki to ze świecą szukać.
Ilustracja na okładce jest świetna artystycznie, ale nie ma wiele wspólnego z fabułą. Nie ma tu nawet zwykłych węży, a co dopiero olbrzymich. Półnagich blondynek też nie...cholera.
Forma nawet nie kuleje. Zdarzają się literówki, ale nie na tyle aby podnosić alarm. Achaja czy Siewca Wiatru, które ostatnio czytałem miały ich znacznie więcej.
Podsumowując, sięgając po tą książkę, opierając się na swoich wspomnieniach liczyłem, że ocenię ją wyżej. Nadal jest jednak przyjemnym kawałkiem fantastycznej literatury, wartej by po nią sięgnąć.
No i zaczęło się. Z tego co przeczytałem, wkroczyliśmy w końcu na tereny rosyjskich autorów. Okazuje się, że nasz ulubiony barbarzyńca ma wierne i twórcze grono wielbicieli w największym kraju świata.
Zobaczmy więc gdzie nas to zaprowadzi...
Akcja poprowadzona jest nieliniowo. Zaczyna się, potem daje nam retrospekcję, potem znów leci, a potem kolejne retrospekcje i tak...
2014-09-08
Steve Perry... autor dwóch porno przygód w karierze Conana, głównie młodocianej. Wystarczy chyba powiedzieć, że nie podchodziłem do tej książki z optymizmem (Teraz próbuję przeczytać Achaję, dobra pokuta za narzekanie na gloryfikowany scenariusz pornosa...).
Akcja zaczyna się, gdy Conan zdąża do Shadizar. Nie mamy sprecyzowanego wieku naszego bohatera, zakładam jednak, że jest to czas po jego powrocie na zachód z Turanu.
W każdym razie, choć barbarzyńca nie śmierci groszem, kilku bandziorów postanawia napaść go, aby zdobyć miecz, który nosi, wart zapewne trochę srebra.
Z opresji i od śmierci ratuje go ingerencja...olbrzymów. Piszę to jak najbardziej poważnie. Niedalekie bagna zamieszkuje wioska mutantów stworzonych przez jakiegoś maga wieki wcześniej aby mu wznieśli zamek. Potem dowiadujemy się, że w okolicy zlewano chyba też odpady z tej budowy, bo te same bagna zamieszkują zielonoskóre karły kanibale (szkoda, że nie piszą gobliny, Styx byłby dumny).
Nie wszystko jest jednak tak oczywiste jak z początku się zdaje, a sytuacja jeszcze bardziej komplikuje się, gdy w okolice zajeżdża właściciel "galerii osobliwości", z zamiarem pochwycenia nowych okazów. Chce za ich pomocą znaleźć bogatego sponsora i wzbogacić się samemu.
I tyle. Żadnego wielkiego zła, żadnych wielkich intryg, ani potwornych potworów. Po prostu jeden zwykły sukinsyn chcący się wzbogacić (plus coś jeszcze, ale tego nie chcę zdradzać).
Ta przyziemność jest naprawdę mocno orzeźwiająca. Do tego sprawnie i logicznie napisana, co oznacza duży plus dla powieści.
Kolejnym plusem są postacie. Od Conana, który opisany jest całkiem nieźle (choć Perry pozbawia go nagle mściwości i cierpliwości), przez "dziwolągi" po wreszcie samego nadzorcę całego cyrku.
U niego podoba mi się szczególnie jeden element - jest on magiem-partaczem. Ale w klasycznym tego słowa znaczeniu. A więc czarów uczył się sam, za ciężką monetę od magów, którym powinęła się noga. Nie zna wszystkich tajników ani meandrów sztuki magicznej. Po prostu poznał kilka zaklęć. Dawno mi kogoś takiego w fantastyce brakowało.
Na wadę książce można zaliczyć niedbalstwo Amberu. Do tego stopnia, że kilka razy numeracja rozdziałów zmienia się im z rzymskiej na normalną...
Okładka za to ponownie stoi na wysokości zadania, czyli jakkolwiek nawiązuje do fabuły. Conan co prawda z czterorękim nigdy nie walczy, a jedyna czarnowłosa dziewoja jest od nich obu dwakroć wyższa, ale przymkniemy na to oko...
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Podsumowując Conan groźny to znaczna zwyżka formy jak na tego autora i całkiem niezła książka. Nie jest wybitna, ale czyta się ją dobrze i szybko. Wielbiciele Conana powinni być nią zadowoleni, a i zwykli fani przygody znajdą tu coś dla siebie...
Steve Perry... autor dwóch porno przygód w karierze Conana, głównie młodocianej. Wystarczy chyba powiedzieć, że nie podchodziłem do tej książki z optymizmem (Teraz próbuję przeczytać Achaję, dobra pokuta za narzekanie na gloryfikowany scenariusz pornosa...).
Akcja zaczyna się, gdy Conan zdąża do Shadizar. Nie mamy sprecyzowanego wieku naszego bohatera, zakładam jednak, że...
2014-09-01
Roland Green... nie będę kłamał. Byłem uprzedzony do tego autora po jego wcześniejszych, tragicznych książkach. Co prawda trafiłem na jedną dość przyjemnie się wybijającą, było to jednak za mało aby mnie przekonać.
Wrota Demona skutecznie to zmieniły.
Akcja książki toczy się niedługo po śmierci Belit, kiedy to Conan pogrążony w swoim odpowiedniku żałoby, przemierza Czarne Królestwa. Chce być sam, odpocząć, pogodzić się z tym co go spotkało, wszystko sobie poukładać. Orientuje się dość dobrze w relacjach pomiędzy miejscowymi plemionami i skutecznie stara nie wchodzić nikomu w drogę.
Niestety, teren ten przypadkiem staje się obszarem magicznych eksperymentów bossońskiego wygnańca żyjącego wśród piktów. Coraz więcej bestii i potworów pojawia się w okolicy, podburzając plemiona i tajemniczy nietypowy przybysz staje się dla niektórych naturalnym punktem wyładowania agresji. W efekcie Conan musi dołączyć do innego z plemion aby wspólnie spróbować rozwikłać zagadkę tajemnej magii.
Wśród tego plemienia jego pozycja też nie jest jednak pewna, bowiem miejscowi wodzowie postrzegają go jako zagrożenie dla ich pozycji i jako pionka do rozgrywek między sobą.
Fabuła jest mocną stroną książki. Rozpoczyna się powoli, aby w pewnym momencie dosłownie porwać nas razem z bohaterami w inny koniec świata. Jednocześnie jest dość złożona i logiczna, można więc zdecydowanie zaliczyć ją na plus.
Na kolejny i to wielki jest sposób opisania Conana. Jest to niesamowite jak różnie potrafi opisać go jeden autor - Cymmerianin w tej powieści jest bohaterem, ale nie półbogiem. Jego pomyłki i błędy czynią go bardziej ludzkim, niż w wielu innych powieściach, a uparty honorowy charakter tym archetypem barbarzyńcy, który wszyscy znamy i kochamy.
Podobnie na plus można zaliczyć pozostałych bohaterów, którzy wyszli bardzo wyraziści. Wodzowie Bamula (plemienia do którego dołączył Conan) są w równej pozytywnymi jak i negatywnymi postaciami. Młody chłopak, który podąża za Conanem przechodzi ewolucję od idealizującego go młodzieńca do wojownika i bohatera własnej opowieści. Nawet sztandarowy zły mag przechodzi tak rzadką przemianę.
Jedynie wielbiciele pików, czy Indian na których są oni wzorowani mogą zgrzytać zębami na bezkompromisowy i niebaśniowy sposób ich przedstawienia. Dla mnie była to jednak wielka ulga.
Co ciekawe niewiele tej książce można zarzucić na złe. Wszystko złożono sprawnie i dobrze i jedynie może komuś zaskoczyć, lub nie. Mnie osobiście Wrota Demona porwały w kilku miejscach, nie zdołały jednak utrzymać tego przez wszystkie strony.
Widać jednak gigantyczny rozwój w kunszcie pana Rolanda.
Od strony technicznej książka prezentuje się dobrze. Jedyne na co mógłbym ponarzekać to nagłe zaprzestanie odmieniania imienia Seta, styryjskiego boga węży. A to jest drobnostka.
Nawet okładka jest idealnie dobrana do treści, jest posąg wyglądający jak Conan, jest czarnowłosa i naga dziewczyna. Detale trochę się różnią, ale jest to do przeżycia i wręcz do pochwały (zważywszy co zwykle dawał nam Amber...)
Oprawa reszty to standard dla Czarnej Serii, a więc jakość jakiej dziś nie znajdziecie. Twarde, lakierowane okładki, szyte a nie klejone strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę do bocznej kieszonki bojówek i zabrać ze sobą wszędzie.
Podsumowując Conan i Wrota Demona to dobra powieść w nietypowej scenerii, która przypaść do gustu może każdemu. Dodatkową gwiazdkę w ocenie przyznałem jej za okładkę zgodną z treścią, co nie było zbyt częste w tym cyklu. Polecam zapoznać się z tą powieścią, ale lepiej przez pożyczenie niż kupienie...
Roland Green... nie będę kłamał. Byłem uprzedzony do tego autora po jego wcześniejszych, tragicznych książkach. Co prawda trafiłem na jedną dość przyjemnie się wybijającą, było to jednak za mało aby mnie przekonać.
Wrota Demona skutecznie to zmieniły.
Akcja książki toczy się niedługo po śmierci Belit, kiedy to Conan pogrążony w swoim odpowiedniku żałoby, przemierza Czarne...
2014-07-14
Tym razem Amber w nasze ręce oddaje bezpośrednią kontynuację "Conana Obrońcy" tego samego autora. I o ile tamta książka charakteryzowała się rewelacyjnym początkiem, tak ta trzyma stały, niestety średni, poziom.
Akcja dzieje się w targanym wewnętrznymi niepokojami Ophirze. Rządzący nim monarcha słabuje na zdrowiu i w nosie ma co dzieje się w kraju. Z tego stanu rzeczy korzystają wszelkiej maści bandyci i wichrzyciele. To, że w samej stolicy grasują stronnictwa osób chcących zagarnąć koronę też nie poprawia sytuacji.
Najgorsza zaś w tym wszystkim jest pewna szlachcianka, chcąca przywrócić do życia dawnego, plugawego boga, aby za jego pomocą samej móc władać w kraju, który odmawia tych godności kobietom.
W te matnię wjeżdża Conana, na czele swojej Wolnej Kampanii, towarzyszącej mu jeszcze od Nemedii. Nie planuje mieszać się w spory o koronę, uczciwie wynajmując się do ochrony transportu diamentów dla pomniejszego szlachetki. Zupełnie przypadkiem krzyżuje jednak plany wspomnianemu kultowi, a i okazuje się, że babsztyl, który swoją obecnością popsuł już dwie książki ciągnie się za nim jak zły szeląg...
Wszystko to prowadzi do niestety bardzo przeciętnej powieści. Do tego poziomu mamy tu powtórzenia, że nie jestem w stanie stwierdzić, czy czytałem to już wcześniej, czy niemal identyczne motywy były w innej powieści. Mam jednak nieodparte wrażenie, że tam zrobiono to lepiej...
Jedynym naprawdę oryginalnym zagadnieniem jest sposób przedstawienia Conana. Nie tylko jednak w całości, czy zwykłych okolicznościach, a poprzez obłożenie go w pewnym momencie urokiem. W efekcie otrzymujemy ciekawą analizę siły woli i upory barbarzyńcy, nie tyle w dziedzinie możliwości fizycznych (choć z tym jest związany chyba jedyny naprawdę oryginalny i śmieszny motyw całej książki), co wierności własnym przekonaniom. Tu więc autorowi należy się plus.
Minusy z kolei należą mu się za pozostałe postacie. O ile mężczyzn przedstawił ciekawych, czy to maga wykopanego ze szkoły za pijaństwo, czy poruczników Cymerianina, albo szlachetnych łotrów czyhających na koronę. O tyle wszystkie postacie kobiece są po prostu karykaturalne.
Sam jestem zdrowym, męskim, szowinistycznym knurem, więc jeśli ja zauważam, że autor przegina, to musi to robić diabelnie mocno.
Jest to o tyle uciążliwe, że w głównej antagonistce jest dośc miejsca i motywacji aby zrobić z niej ciekawą postać. Wystarczyło lekko przykręcić jej ekscesy i było by całkiem dobrze.
Niestety, nie jest.
Od strony technicznej książka troszkę zgrzyta. Zdarzają się błędy, literówki i brakujące słowa, ale na szczęście niewiele. Od strony merytorycznej - nie jestem pewny, zbyt dawno nie czytałem opisu Ery, ale Jordan twierdzi tutaj, że Ophir jako królestwo był już stary, kiedy Acheron jeszcze nie istniał. Nie jestem pewny czy to nie błąd, choć skłaniam się ku temu..
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii, czyli dziś szukaj wiatru w polu w normalnym koszyku cenowym: twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Ilustracja na okładce nie odzwierciedla dokładnie tego co jest w powieści, ale jak na Czarną Serię jest wystarczająco wierna.
Podsumowując, Conan Tryumfator zawiera wszystkie elementy typowe dla gatunku, wykonano je jednak bez polotu i nie oszlifowano. Książka się co prawda nie dłuży, ale też nie porywa. Ot, przeczytać i zapomnieć, tym samym kupno polecam tylko kolekcjonerom całej serii lub wielbicielom postaci.
Tym razem Amber w nasze ręce oddaje bezpośrednią kontynuację "Conana Obrońcy" tego samego autora. I o ile tamta książka charakteryzowała się rewelacyjnym początkiem, tak ta trzyma stały, niestety średni, poziom.
Akcja dzieje się w targanym wewnętrznymi niepokojami Ophirze. Rządzący nim monarcha słabuje na zdrowiu i w nosie ma co dzieje się w kraju. Z tego stanu rzeczy...
2014-07-02
Biedy Roland Green...Jak już w końcu napisał dobrą, a nawet miejscami bardzo dobrą powieść, to Amber skopał wszystko własną niedbałością. Według informacji z książki, za korektę odpowiadała pani Renata Biegajło. Cóż, nie będzie mogła się tym poszczycić...
Zaczynając od początku, akcja tej powieści dzieje się w Turanie, niedługo po powrocie młodego Conan z Khitaju. Jest on już kapitanem wojsk najemnych, zarabiającym uczciwie na życie szkoleniem rekrutów. Na skutek zajścia w karczmie zyskuje potężnego wroga w postaci jednego z Siedemnastu Zarządców. Na szczęście, czyni go to również obiektem zainteresowania tajemniczego Mistrza Szpiegów, który ma dla niego poważne zadanie - ma pomóc pewnej bosońskiej czarodziejce i jej pomocniczce/obrończyni odnaleźć źródło niepokojów w górach Ibaru, na granicy Cesarstwa.
Owym źródłem jest dawny mistrza czarodziejki, używający magicznego artefaktu atlantycko-vanirskiego pochodzenia do zmieniania ludzi w potwory, które posłuszne jego woli mają siać zamęt, a następnie wpłynąć zbrojnie na zamach stanu w Aghrapur.
Fabuła jest mocną stroną powieści. Nie zawiera wybitnych zwrotów akcji, ani niezwykłych epickich momentów, jest jednak składna i wartka. Green sprawnie opisuje wydarzenia i reakcje bohaterów, dzięki czemu uzyskuje aurę realności.
Conna opisuje w sposób zacny. Choć miejscami może zgrzytać przegięcie dokonań, to jednak w wielu miejscach owe dokonania padają z ust samego Cymerianina, podczas jego utarczek słownych. Jeśli idzie o opisane rzeczy, to są one wielkie, ale na akceptowalnym poziomie. Conanowi zdarza się potknąć, czy popełnić jakiś błąd. Jest to dobra proporcja.
Charakter barbarzyńcy też pokazany jest dobrze, czy to przez honorowość, czy brak wrodzony problem z konwenansami.
Pozostałych bohaterów, Green opisuje równie dobrze, tworząc puki co najlepsze portrety w swojej karierze. Postaci mają swoje wymiary, humory i zdania. Są przy tym mocno wyraziści. Czy to wspomniana czarodziejka, jej towarzyszka, młody pasterze z gór, czy sam główny zły czarnoksiężnik. Przy żadnym nie przewraca się oczami.
Postaci drugoplanowe też potrafią wryć się w pamięć, jak wspomniany mistrz szpiegów, czy po prostu zarąbisty kapłan Mitry. Od takich księży nikt by z religii nie uciekał ;)
W tym miejscu warto zaznaczyć bardzo ciekawy zabieg jaki Green zastosował w temacie romansu. Feministki zapewne będą się krzywić, ale motyw jest oryginalny a i nieraz o wiele bardziej szanowani autorzy robili gorsze (patrz Sapkowski...)
Niestety, jak wspomniałem we wstępie, forma mocno obniża ocenę całości. Brakujące/pomylone wyrazy, niewłaściwe formy słów czy literówki są tu częste, nieraz utrudniając odbiór fabuły.
Całość sprawia wrażenie, jakby korekty w ogóle nie przeszło, poza jednorazowym przeczytaniem przez autora. Szkoda Amber, wielka szkoda...
Oprawa na szczęście jest nadal na epickim poziomie. Twarde okładki, szyte strony. Ilustracja z okładki jest nie tylko piękna (czemu nie można się dziwić, to w końcu Ken Kelly), ale perfekcyjnie oddaje to co znajdziemy w książce! Jak na Amber jest to wielki ewenement i warto go zaznaczyć.
Podsumowując, Conan Mężny to dobra, lub wręcz bardzo dobra treść, której formę popsuło wydawnictwo. Mimo to polecićją mogę wszystkim wielbicielom tak Conana jak i ogólnie heroicznej fantastyki.
Biedy Roland Green...Jak już w końcu napisał dobrą, a nawet miejscami bardzo dobrą powieść, to Amber skopał wszystko własną niedbałością. Według informacji z książki, za korektę odpowiadała pani Renata Biegajło. Cóż, nie będzie mogła się tym poszczycić...
Zaczynając od początku, akcja tej powieści dzieje się w Turanie, niedługo po powrocie młodego Conan z Khitaju. Jest on...
2014-06-13
Książka ta po raz kolejny pokazuje, że Amber nie radził sobie z chronologią cyklu, nawet wydając powieści tego samego autora. Zwycięzca dzieje się bowiem między "Conanem Niezwyciężonym" (tom 13-sty) a "Conanem obrońcą" (tomem 23-cim). Co więcej, kilka tekstów z tej drugiej książki, pozwala sugerować, że Jordan popełnił między nimi jeszcze jeden tom, który do tej pory nie wpadł mi w ręce.
W każdym razie, akcja Zwycięzcy toczy się niestety dwutorowo. Z jednej strony poznajemy poczynania nadwornego vedhyjskiego czarownika pragnącego ożywić nieumarłą armię pierwszego cesarza tego kraju. Z drugiej zaś śledzimy losy naszego ulubionego barbarzyńcy.
Conan jest tu młodym przemytnikiem operującym z turańskiego portu na południu morza Vilayet. Młodociana porywczość i zbyt duża siła sprawiają, że w karczemnej awanturze o dziwkę, zabija jednego z miejscowych kapitanów straży. Nie pierwszy raz popada w konflikt z prawem, jednak tym razem upór władz i nagroda za jego głowę są drastycznie wysokie.
Szybko okazuje się, że tego samego dnia zamordowano jeszcze kogoś i naturalnym prawem mieszania się plotek, to on jest o to podejrzewany przez zwykłych strażników.
Jakby tego było mało, gdy w końcu udaje mu się dotrzeć do kryjówki zaprzyjaźnionych przemytników, tam również natyka się na kłopoty i próbę zabójstwa. Musząc i tak uciekać z miasta, oraz z jeszcze jednego, specyficznego powodu, musi odbyć wędrówkę na wschód do osławionej i legendarnej Vendhii.
Wspomniana już dwutorowa akcja powieści jest niestety wadą. O ile bowiem poczynania Conana śledzimy z zapartym tchem i uśmiechem na twarzy, o tyle działania maga są zwyczajnie nudne i wybijają z rytmu.
Niewiele postaci poza Conanem i magiem dostaje tu dość miejsca, aby zabłysnąć. O ile w kilku przypadkach daje to ciekawy klimat (jak postaci zielarza czy khitaiskiego kupca), to w pozostałych może drażnić.
Na szczęście Conana Jordan sportretował świetnie. Tak pod względem charakteru, ukazując jego młodzieńczą buńczuczność, brak doświadczenia jak i doskonale nam znany barbarzyńsku upór i poczucie honoru.
Jordan jest też chyba pierwszym autorem, który z fizycznych atrybutów Conana uczynił wady. Przez swój wzrost nie może się on ukryć w tłumie, przez szerokość ramion i muskulaturę trudno mu znaleźć okrycie, które to ukrycie mogłoby ułatwić. Podobnie sam motyw z uśmierceniem kogoś z powodu za dużej siły. Są to drobnostki, ale dowodzą, że autor bardzo mocno przemyślał sprawę.
Od strony technicznej zdarzają się czasem jakieś dziwne, niedbałe wręcz błędy, jak wspomniana w innej opinii kwestia upadku napiętego ciągle łuku. Ne powiem, potrafi to zazgrzytać w zębach podczas czytania.
Poważniejszą wadą natomiast jest końcówka, jak to niestety nieraz bywa u Jordana. Tutaj ewidentnie brakło jednego rozdziału, pozwalającego rozpisać lepiej finał. A jako, że koniec wieńczy dzieło, pozostawia to niesmak.
Oprawa to standard Czarnej Serii Amberu. Lakierowane, twarde "deski", szyte strony, dobry papier. Ilustracja na okładce tym razem po prostu...jest. Ani nie zachwyca, ani w pełni nie pasuje do treści. Są niby jakieś demony, są magowie i skąpo odziane kobiety, ale wygląda to kompletnie inaczej.
Słowem podsumowania, książka ta jest dobra, byłaby świetna, gdyby nie końcówka. Sposób napisania pozwala osób nie przepadającym za Conanem i fantasy w sposób łatwy przepisać ją mentalnie na realia okresu kolonialnego w Turcji i Chinach lub Indiach. To również ewidentna zaleta.
Książka ta po raz kolejny pokazuje, że Amber nie radził sobie z chronologią cyklu, nawet wydając powieści tego samego autora. Zwycięzca dzieje się bowiem między "Conanem Niezwyciężonym" (tom 13-sty) a "Conanem obrońcą" (tomem 23-cim). Co więcej, kilka tekstów z tej drugiej książki, pozwala sugerować, że Jordan popełnił między nimi jeszcze jeden tom, który do tej pory nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-05-20
Już ujrzenie nazwiska autora bardzo zniechęciło mnie do tej książki. Cały czas pamiętam, jak jego bohaterki gziły się ze wszystkimi i bez przerwy gubiły ubrania, a cała reszta fabuły też nie zachwycała.
Uznałem jednak, że kronikarski obowiązek nakazuje wstrzymanie się z oceną do czasu ujrzenia ostatniej strony okładki. Wziąłem więc głęboki oddech i przystąpiłem do czytania.
Pierwsze co mnie spotkało, to bardzo przyjemne umieszczenie akcji w korelacji z oryginalnymi tekstami, konkretnie - z Czerwonymi Ćwiekami. Conan i Valeria opuszczają przeklęte miasto, próbując dostać do znanych Cymerianinowi terenów Czarnych Królestw.
A jednocześnie zniszczenie przeklętych ludów jakie nastąpiło za sprawą tych ludów sprawia, że dwa inne zwaśnione, wspomagane magią i demonami ludy postanawiają rzucić się sobie do gardeł.
I robią to dokładnie na drodze naszych bohaterów.
W porządku, książka ta przyjemnie mnie zaskoczyła. Nie jest żadną miarą świetna, ani wybitna, ale stanowi znaczy wzrost formy w porównaniu do wcześniejszych dzieł autora.
Fabuła miejscami się trochę dłuży, ale w sposób jak najbardziej naturalny. Miejsce akcji jest też na tyle oryginalne, że przez większość książki kompletnie nie wiemy co się zaraz wydarzy.
Romans pomiędzy Conanem a piratką jest mocnym elementem opowieści, odbiega bowiem od schematu do jakiego przyzwyczaiły nas inne tomy (zwłaszcza tego autora).
Podobnie sprawa się ma z kreacją postaci. Są one wyraźne i kolorowe, nawet jeśli płaskie.
Mimo to całości brakuje blasku, błysku, tego czegoś co oddziela czytadło od dzieła. A szkoda.
Bo w efekcie trudno też dużo z niego zapamiętać. Piszę te słowa po niecałym miesiącu od końca lektury i niestety, niewiele udaje się wykopać z otchłani pamięci.
Oprawa to standard Czarnej Serii Amberu, czyli współcześnie niespotykanie wysoka jakość. Okładki są twarde i lakierowane. Strony - szyte. Ilustracja tytułowa jest piękna i klimatyczna. Choć sensu stricte nie przedstawia ona sceny z powieści, to jest na tyle ogólna, że oddaje jej ducha.
Podsumowując, powieść ta może być warta przeczytania, do pociągu, ale w długi, nudny wieczór. Lepiej jednak wyłowić ją w bibliotece, albo od kogoś pożyczyć. Chyba, że kolekcjonuje się całą serię...
Już ujrzenie nazwiska autora bardzo zniechęciło mnie do tej książki. Cały czas pamiętam, jak jego bohaterki gziły się ze wszystkimi i bez przerwy gubiły ubrania, a cała reszta fabuły też nie zachwycała.
Uznałem jednak, że kronikarski obowiązek nakazuje wstrzymanie się z oceną do czasu ujrzenia ostatniej strony okładki. Wziąłem więc głęboki oddech i przystąpiłem do...
2014-04-29
Wychodzę z założenia, że wszystko jest lepsze w wersji fantasy. Ta książka jest tego świetnym przykładem.
Akcja tej 270-cio stronicowej powieści zaczyna się powoli i można by rzec - troszkę niemrawo. Ot, spłukany Conan zostaje wynajęty za pokaźną kwotę, aby udał się do miasta w Akwilonii, w którym króluje bezprawie. Bynajmniej, nie ma zaprowadzać tam porządku - ma rozejrzeć się w sytuacji, a potem podjąć się jeszcze jakiegoś zadania, gdy dotrze do miasta jego zleceniodawca. Nie są to wymarzone przez Conana warunki, ale mając tylko miecz i koszule na grzbiecie, nie może on wybrzydzać.
Przygotowana do wyprawy są pierwszym symptomem tego jaką książkę mamy w rękach - autor jest bardzo skrupulatny w ich opisie. Nie, nie chodzi mi o to, że dowiadujemy się liczby gwoździ w każdym mijanym przez Cymerjanina straganie. Zamiast tego podejmuje on wiele logicznych kroków, dowiadując się o trasie i samym mieście co się da.
Po drodze ratuje on porządną, skromną córkę kupców przed gwałtem. Dziewczyna zdąża do tej samej nory co on, szukając siostry, której jeden złodziej zawrócił w głowie. Trochę niechętnie, Conan zgadza się, aby dla bezpieczeństwa podróżowała razem z nim.
Samo miasto zasługuje na swoją nazwę. Wewnątrz działa kilka dużych gangów, od zwykłych złodziei po zakapiorów, którzy uznali, że przyłączając się to do jednych to do drugich zarobi więcej. Do tego rozmaici kupcy kręcący swoje wałki na boku, zagraniczne sekty i kulty piekące swoje pieczenie przy ogniu bezprawia, oraz podtrzymujący go skorumpowany sędzia - oficjalny władca miasta, który ściąga łapówki od wszystkich. A w całe to zamieszanie trafia jeszcze magiczny artefakt ogromnej mocy i wartości.
Conan postanawia wydoić z tej sytuacji ile się da, lawirując między bandami i złoczyńcami, przyjmując też wszelkie możliwe zlecenia.
Podsumowując jest to fabuła "Ostatniego Sprawiedliwego", tyle że rozbudowana do wielu gangów, wzbogacona o kwestie pseuoreligijne oraz magiczne. Nie mam zamiaru narzekać na ten fakt, ani nazywać tej powieści podróbka, bowiem tamten film też był interpretacją wcześniejszej pracy (jakiegoś filmu Kurosawy, jeśli dobrze pamiętam). JMR wykorzystał, że tym razem bohater nie jest dla czytelnika anonimowy i nie zrzucił go nie wiadomo skąd, tylko wprowadził w sytuację jak należy. Nie musząc skupiać się tyle na kreacji bohatera, więcej uwagi poświęcił otoczeniu.
Nie znaczy to, że bohaterów potraktował po macoszemu. Bynajmniej, opisał ich w niezwykle sprawny sposób. Jego Conan to już stary wyga. Nie mówi dokładnie ile ma lat, ale na podstawie różnych smaczków, sądzę że akcja dzieje się niedługo przez przygodami Conana na piktyjskim pograniczu.
Co ciekawe, choć tytuł może sugerować co innego, jest on tu po staremu honorowy. Roberts perfekcyjnie ukazuje w jaki sposób nie jest to przeszkodą w prowadzeniu interesów dla kogoś, kto ma głowę na karku.
Fizycznie Conana również opisał w bardzo porządny sposób. Choć dał mu wielkie umiejętności, to nie popadł w przesadę (znaną choćby z innych jego prac). Mam po temu pewną teorię, ale o niej później.
Pozostałe postaci są barwne, żywe i nieraz tajemnicze. Prawie każdy kto w tym mieście dostaje imię jest kłamcą, oszustem, lub łotrem. Z być może dwoma, czy trzema wyjątkami. Ale również do rozmaitych łotrów można tu zapałać sympatią, nie każdym powoduje bowiem chciwość, czy okrucieństwo. Nieraz też pozory mylą, co odkrywamy wraz z Conanem, choć autor sugerował coś takiego już wcześniej.
Gdybym miał zarzucić coś tej powieści, to końcówkę, w której w ciągu jednego dnia rozwiązują się wszystkie wątki. Wszystkie (prawie) tajemnice zostają rozwiązane. Troszkę może też drażnić dar przewidywania jaki ma Conan. Choć prawie zawsze jest on logiczny i wynika z dobrej znajomości plotek, oraz natury złoczyńców, to (ponownie pod koniec) zaczyna wykraczać poza te ramy.
Wydaje mi się również, że oryginalnie JMR nie napisał tej powieści jako opowieści o Conanie. Klimat wydawał się troszkę odbiegać od tego co zwykle dostajemy, w jednym miejscu zapomniał też, lub przeoczył słowa z początkowej wersji tekstu. A nasz tłumacz rzeczowo to przełożył. I tak miecz Conana na jedną sekundę zmienił się w szpadę, aby zaraz wrócić do właściwej formy.
Ta książka działa się chyba początkowo w XVII-XIX wieku. Jednak ponownie, nie uważam tego za wadę.
Od strony technicznej powieści tej nie można nic zarzucić. Tekst jest składny, nie ma literówek ani przekręconych wyrazów.
Oprawa jest najwyższej jakości, jak to w Czarnej Serii Amberu. Lakierowana, twarda okładka, szyte strony.
Obrazek na froncie jest w pełni adekwatny do treści, Conan walczy tu bowiem z demonem chroniąc mocno osłabionej kobiety. Nie jest to co prawda scena stricte oddająca to co dzieje się na stronach powieści, ale nie ma co narzekać.
Podsumowując, jest to świetna powieść przgodowo-kryminalna. W efekcie takiej konwencji walk jest tu mniej niż zwykle, w pełni jest to jednak nadrobione atmosferą opowieści.
Polecam ją w zasadzie wszystkim, nawet nie przepadającym za fantastyką.
Wychodzę z założenia, że wszystko jest lepsze w wersji fantasy. Ta książka jest tego świetnym przykładem.
Akcja tej 270-cio stronicowej powieści zaczyna się powoli i można by rzec - troszkę niemrawo. Ot, spłukany Conan zostaje wynajęty za pokaźną kwotę, aby udał się do miasta w Akwilonii, w którym króluje bezprawie. Bynajmniej, nie ma zaprowadzać tam porządku - ma...
2014-04-17
...
Serio?
Ja wiem, że Howard uczył nas, aby za wiele od bogów nie oczekiwać, ale coś takiego? Czarna seria Amberu ma wiele wspaniałych pozycji. Conan Renegat, Skarb Pythonu, Każąca Dłoń, Prorok Ciemności, Podziemie niewoli...wymieniać można długo.
A z nich wszystkich to Conan Prowokator dostaje kontynuację?! Opowieść o Negu Złowrogim, nekromancie zabójcy szczurów (bynajmniej nie w skaveńskim wydaniu) doczekała się kontynuacji?
W dodatku, nie wiem co Carpenter przeskrobał, że musiał kontynuować opowieść Perrego. Jest on zdolny do naprawdę dobrych książek i to jest po prostu poniżej jego godności i zdolności.
Ehhh...
Dobra, zajmijmy się samym Nieposkromionym. Jak już wspomniałem akcja dzieje się niedługo po wydarzeniach z Conana Prowokatora. Conan wraz z Elashi - nomadką z Khauranu - podróżuje na południe. Co więcej, okazuje się, że wspólnie walczyli oni nie tylko z magiem, ale również nieumarłą nie-zombie kobietą. Szczerze przyznam, że jest to pierwszy raz gdy spotykam się z określaniem seksu w trójkącie mianem poważnej walki...
W każdym razie pech sprawia, że natykają się n różne, różniaste osoby. Najpierw przeklętego hermafrodytę, potem przeklętego trefnisia - mistrza khitajskiej sztuki walki jit-jit (sic!),a w końcu trafiają do Podmroku - a przynajmniej jego marnej podróbki - gdzie stają się obiektem zainteresowań panujących tu i zwalczających się czarodzieja i wiedźmy, oraz ich pomagierów - cyklopów, wielkich inteligentnych robali, nietoperzy-wampirów, też jak najbardziej gadających, bełkoczących ślepych albinosów i inteligentnych rosiczko-pająków.
Wszyscy oczywiście chcą ich porwać i zgładzić, każde ze swoich powodów, a cały czas ściga ich też wspomniany hermafrodyta.
Choć może się wydawać inaczej, w książce fabuła praktycznie nie istnieje. Jest tylko ciąg pościgów i walk, opisanych w sposób nieziemsko nudny. Co więcej, każdy możliwy zbieg okoliczności jaki może się zdarzyć - zdarza się. Nawet wspomniany przeklęty trefniś w pewnym momencie - dosłownie - spada na scenę z nieba.
Co jest natomiast ciekawe, to jak dobrze Carpenter naśladował styl Perrego. Gdyby nie napis na okładce, nie uwierzyłbym, że pisało to dwóch autorów. Wszystko tu jest - głupie zbiegi okoliczności, durne przezwiska i określenia dla postaci, miałkość opisów.
Dodatkowo udał się jeszcze jeden zabieg. Tak jak w prowokatorze najciekawszą i najbardziej żywą istotą była wspomniana nieumarła, tak i tu najciekawsze okazują się zupełnie niespodziewane osoby - adiutanci maga i wiedźmy, odpowiednio cyklop i wielki robal, którzy dochodzą do wniosku, że więcej ich łączy niż dzieli i postanawiają obalić swoich władców.
Technicznie książka jest poprawna, nie dopatrzyłem się w niej jakichś licznych błędów. Natomiast mierzi niestety fakt, że przeskoki między postaciami pochłaniają odstępy w tekście. A nieraz dana postać dostaje dosłownie linijkę tekstu. Poważnie, gdyby nie te przeskoki, książka byłaby pewnie o 1/4 chudsza.
Oprawa to jak zawsze standard Czarnej Serii Amberu, czyli dziś niespotykanie wysoka półka. Twarde, lakierowane okładki, szyte strony. Wielkość książki pozwala łatwo ją zmieścić do bocznej kieszeni bojówek.
Ilustracja na okładce to Ken Kelly i choć graficznie nic nie można jej zarzucić, to odnoszę wrażenie, że nie namalował jej w dobry dzień. Proporcje, kąty i anatomia postaci są dość zachwiane, zwłaszcza u naszego kulturysty na pierwszym planie.
Co zdecydowanie warto odnotować, okładka dość dobrze obrazuje treść. Mamy i wielkie robale i wiedźmę która na nich jeździ (choć w treści zawsze jest naga) i walczącego z nimi barbarzyńce (choć w treści jest porządnie ubrany). Tło wygląda też na jaskinie, a więc również pasuje.
Podsumowując, ta książka jest tragiczna i zachęcam do trzymania się od niej z bardzo daleka. Chyba, że ktoś lubi farsę, wtedy jeśli potraktuje ten tom jako farsę, być może dostarczy on takiemu czytelnikowi odrobinę rozrywki.
...
Serio?
Ja wiem, że Howard uczył nas, aby za wiele od bogów nie oczekiwać, ale coś takiego? Czarna seria Amberu ma wiele wspaniałych pozycji. Conan Renegat, Skarb Pythonu, Każąca Dłoń, Prorok Ciemności, Podziemie niewoli...wymieniać można długo.
A z nich wszystkich to Conan Prowokator dostaje kontynuację?! Opowieść o Negu Złowrogim, nekromancie zabójcy szczurów...
2014-04-08
Akcja tej opowieści zaczyna się na południowym wybrzeżu Iranistanu, co kłóci się niestety z geografią Ery. Jest to jednak do przełknięcia, bowiem mapka dołączana do tomów Czarnej Serii nie sięga tak daleko.
W każdym razie, tam to Conan jest jednym ocalałym po lokalnej bitwie. Przynajmniej ze swojej strony. Przeciwników jest bowiem ciągle kilkunastu. Rzucają się oni na niego, ale w przeciwieństwie do Cymerianina nie mają żadnego pancerza, giną więc szybko.
Ostatni z nich, lokalny szaman w ostatnim akcie życia rzuca na Conana tytułową klątwę.
Nieświadom jeszcze tego faktu, Cymerianin musi salwować się ucieczką przed sojusznikami swoich wrogów i wpław, po krótkiej potyczce z rekinami, dociera na przepływający w pobliżu statek.
Pech chce, że rządzą nim Stygijczycy, wśród których imię Conana jest ciągle często używanym przekleństwem. Własna głupa brawura Conana sprawia, że go rozpoznają, a zezowate szczęście - że tym konkretnym statkiem dowodzi dawny admirał, który właśnie przez Conana i Belit stracił sławę i pozycję.
Marynarze łapią i skutecznie krępują Cymerianina a kapitan poddaje go krwawym torturom. Kiedy jednak wzejdzie księżyc, daje o sobie znać klątwa starego Iranistańczyka.
Wszystko to jest tylko wstępem do o wiele ciekawszej historii, bardzo mocno inspirowanej wierzeniami Samoańczyków i zapewne innych okolicznych wysp.
I klimat w tej głównej części jest wspaniały. Mocno egzotyczny, pełen zwrotów akcji i zaskakujących elementów. Dosłownie na każdej stronie można spotkać coś nowego, zachwycającego i niespotykanego.
Bardzo dobrze przedstawione są motywacje i strony psychologiczne postaci, tak samego Conana jak i pozostałych. Podział na dobrych i złych jest też bardziej naturalny, niż zazwyczaj, z racji nieludzkiej natury zagrożeń.
Z kolei ludzcy przeciwnicy barbarzyńcy też mają swoje motywacje, które czynią ich trochę bardziej trójwymiarowymi postaciami. Można ich łatwo zrozumieć.
Wątek romansowy powieści też jest głębszy niż ma to miejsce zwykle w tego typu powieściach.
Conan w tym tomie został opisany nierówno. Fizycznie autor strasznie go przegiął, co widać już na przykładzie walki z kilkunastoma przeciwnikami. Rozmaite stwory i potwory również nie stanowią tu wielkiego wyzwania dla Cymerianina, który do tego wszelkie obrażenia zbywa wzruszeniem ramion.
Jednocześnie wszystko to zostało opisane w taki sposób, że jesteśmy w stanie to przełknąć w większości przypadków bez przewracania oczami.
Psychologicznie za to, Conan sportretowany jest pięknie. Kilka prostych, ale bardzo sprawnych zabiegów obrazuje nie tylko jego odwagę i honor, ale również system wartości.
Co więcej, odnoszę wrażenie, że Cymerianin został przedstawiony w taki przerysowany sposób, aby mógł stać się skalą porównawczą dla inspirowanych Samoańczykami innych bohaterów. Wszyscy są oni wyżsi i potężniej zbudowani od Conana, dorównują lub wręcz przewyższają go w umiejętnościach walki.
Jedynie chyba tylko fakt, że nie znają stali ani ognia, oraz maja własne problemy, sprawia że nie podbili oni jeszcze całego południa kontynentu.
Niestety, tym co koszmarnie psuje odbiór tej książki jest słaba praca tłumacza i po prostu partacka korektorki. Błędy, brakujące słowa, pomieszane imiona czy zmiana narodowości nie są w tej książce niespotykane. Bardzo , naprawdę bardzo psuje to odbiór tej świetnej historii.
Dla niektórych wadą mogą też być o wiele barwniejsze i brutalniejsze opisy. Tryskające mózgi i wypadające oczy nie są tu niczym niezwykłym.
Mimo to, jeśli ktoś jest skłonny przymknąć na to...oko, to polecam ta książkę każdemu. Jest egzotyczna, wciągająca, wartka i logiczna. Zapewnia sporo dobrej zabawy podczas wertowania jej stron.
Akcja tej opowieści zaczyna się na południowym wybrzeżu Iranistanu, co kłóci się niestety z geografią Ery. Jest to jednak do przełknięcia, bowiem mapka dołączana do tomów Czarnej Serii nie sięga tak daleko.
W każdym razie, tam to Conan jest jednym ocalałym po lokalnej bitwie. Przynajmniej ze swojej strony. Przeciwników jest bowiem ciągle kilkunastu. Rzucają się oni na...
Akcja tej 248-mio stronicowej powieści zaczyna się spokojnie, od opisu Asgalunu, jedynego prawdziwego portu w Shemie. W nim to, w jednej z podlejszych tawern siedzi Conan, nudząc się bardzo. Wojen chwilowo nie ma, a i za awanturnictwo, czy złodziejstwo brać mu się już nie chce. Oczywiście, jeśli głód go bardziej przyciśnie to bez oporów odkurzy umiejętności nabyte w Shadizar czy Arenjun. Los, lub jak niektórzy wolą twierdzić – kaprys bogów – mają jednak inne plany.
Do tej samej gospody zagląda bowiem trójka nietypowych gości – hyperboryjska piękność, ogromny akwiloński szlachcić i drobny uczony. I szukają właśnie Conana, z imienia i nazwiska. Słyszeli bowiem o jego podróżach na dalekie obszary Czarnego Wybrzeża, nieoznaczone na zwyczajowych mapach. Sami planują się tam wybrać, aby odnaleźć brata szlachcica a męża Hyperboryki i chcą przewodnika, który zna się na rzeczy.
Owa wyprawa, najpierw po niespokojnym Zachodnim Oceanie, a następnie przez dżungle, sawanny, pustynie i góry Czarnych Królestw jest lwią częścią tej opowieści. I klimat po prostu z niej wycieka. JMR zabiera nas we wspaniałą, dobrze i barwnie opisaną podróż, podczas której odwiedzamy tak znane już ze słyszenia miejsca, jak rzeka Styks, zwana przez niektórych Nilusem, czy leżące u jej ujścia najbardziej otwarte na innych stygijskie miasto Khemi. Jak i odwiedzamy obszary kompletnie nowe, jak Wybrzeże Kości, czy przełęcz Rogów Shushtu.
Pozostałą część powieści również nie odbiega poziomu opisu tej wspaniałej podróży. Mamy tutaj tajemnice, magię, zdrady, stare klątwy, plemienne wojny i prastare istoty. Oraz świetnie napisane, krwiste i żywe postacie.
Począwszy od wspomnianej trójki, przez vanirskiego kapitana statku którym będą podróżować (dzięki któremu dowiadujemy się całkiem sporo o ludach północy, jak i relacjach między nimi), aż po stygijskiego kapłana, czy niezwykłego murzyńskiego przewodnika po niezbadanych lądach. Każda z tych postaci dostaje dość „czasu antenowego” abyśmy mogli wykreować sobie ich pełen wizerunek i to pomimo faktu, że dla zachowania tajemnicy i tajemniczości tym razem śledzimy tylko losy Conana. Gdy ktoś znika jemu z oczu, znika i nam.
Conana JMR opisuje dobrze. Jego barbarzyńca jest dzikim człowiekiem lasu, tylko z grubsza ociosanym przez cywilizację, a i to tylko w stopniu, który sam uznał za stosowny. Jest mściwy, honorowy i świetny w walce czy poruszaniu po bezdrożach. Nie odnosimy jednak wrażenia, że jest lepszy we wszystkim od wszystkich. Raczej, że wyprawa po prostu świetnie trafiła w jego obszar ekspertyzy.
Technicznie książka jest świetna. Zero błędów, nieścisłości, brakujących liter, czy słów. Porządna, dopracowania i zapewne nie raz sprawdzona robota Cezarego Frąca i Haliny Sychowiec, Liwii (piękne imię swoją drogą, młodzi rodzice, idziemy w tym kierunku a nie ku Jessicom) Drubkowskiej i Jadwigi Ochlińskiej.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana okładka, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Okładkę ponownie zdobi Ken Kelly i muszę powiedzieć, że jestem w szoku. Nie tylko z poziomu kunsztu artystycznego, KK to w końcu KK, klasa sama dla siebie. W osłupienie wprawia mnie fakt, że obraz niemal kompletnie pasuje do treści! Naprawdę, sam byłem zaskoczony. Co prawda wspomniana Hyperboryjka ma białe, a nie czarne włosy, a nagi małpolud nigdy nie dusi tu Conana, ale owszem, występują one w tej powieści. Popieram taką zgodność obiema rękami!
Słowem zakończone, Conan i skarb Pythonu to książka świetna! Idealnie obrazuje, że każdy rodzaj fabuły jest lepszy, gdy zrobi się go w wersji fantasy. Jest to tyle istotne, że nie mam pewności, czy oryginalnie nie miała to być zwykła powieść przygodowa, dziejąca się w XIX, czy XX wieku. Jeśli tak, to niech wszyscy autorzy się uczą od Robertsa jak dołożyć odpowiednią ilość elementów, aby wyszło z tego bardzo przyjemne, fantastyczne danie.
Tom ten mogę z czystym sumieniem polecić każdemu zwolennikowi powieści przygodowych, fantastycznych, a miecza i magii, oraz samego cyklu o Conanie w szczególności.
Akcja tej 248-mio stronicowej powieści zaczyna się spokojnie, od opisu Asgalunu, jedynego prawdziwego portu w Shemie. W nim to, w jednej z podlejszych tawern siedzi Conan, nudząc się bardzo. Wojen chwilowo nie ma, a i za awanturnictwo, czy złodziejstwo brać mu się już nie chce. Oczywiście, jeśli głód go bardziej przyciśnie to bez oporów odkurzy umiejętności nabyte w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-31
Zacząć należy, że ta rozpisana na niespełna 170-ciu stronach książka praktycznie nie posiada fabuły. Nagle zostajemy zrzuceni na pustynie pomiędzy Turanem a krajami zachodnimi, jak i jednocześnie rozbijamy się po górach stanowiących wschodnią granicę Khorai. Przez większość książki śledzimy wydarzenia w obu tych miejscach, przy czym nieraz są one rozstrzelone w czasie (zwłaszcza pod koniec, przy czym nie jest to kwestia retrospekcji, ani niczego takiego, bo rozstrzelenie ma jakieś pół godziny).
Książka prezentuje się w ten sposób: ludzie Pani Mgieł przyprowadzają kogoś > Conan jedzie > Pani Mgieł czaruje > Conan walczy > ludzie Pani Mgieł mają rozterki > Conan rozmawia > Pani Mgieł czaruje > Conan walczy.
Itd.
Całość sprawia dwa wrażenia. Jedno - że ktoś zapomniał przetłumaczyć pierwszych 50 stron, albo że były one w jakiejś innej powieści. Drugie (i bynajmniej wzajemnie się nie wykluczające), że wcale nie miała to być książka o Conanie, a jakaś przygodowa powieść dziejąca się w okresie kolonialnym na Saharze.
Jedyne co autorowi oddam, to że jeśli tak było faktycznie, to nie poszedł po najmniejszej linii oporu, tylko postarał się dodać jak najwięcej elementów aby ukryć obce pochodzenie historii. Tyle, że było tego za dużo.
Niestety, nawet jeśli ktoś bardzo lubi takie klimaty, to chaotyczne i niespójne opisy bardzo psują przyjemność z czytania. Nie jestem w stanie ocenić, czy winę za to ponosi autor, czy tłumacz, ale czyta się to ciężko.
Conan został tutaj sportretowany średnio. Po pierwsze ma zaskakująco mało miejsca w swojej własnej książce, bardzo często jest wręcz kompletnie zbędny (zwłaszcza widać to w końcówce).
Do tego jest okazjonalnie sarkastyczny i dowcipkuje sobie w najlepsze, ale ta okazja trafia się ze 2-3 razy na całą książkę. W efekcie wypada to bardzo sztucznie.
Jego umiejętności to z kolei przegięcia straszne, a i często dostajemy pienia narratora na temat tego jaki to nie jest on wspaniały.
Pozostałe postacie są i to w zasadzie wszystko co można o nich powiedzieć. Najgłębiej wypadają tutaj Pani Mgieł i dowódca jej najemników. Zapewne dlatego, że dostają dostatecznie dużo miejsca. Przy czym tylko ten drugi powoduje w nas moment zastanowienia na ostatnich stronach, czy działał z własnej woli, czy był pod wpływem czaru.
Właśnie takie motywy, rozsiane po niektórych rozdziałach sprawiają, że książka ta irytuje jeszcze mocniej. Widać, że autor zna sporo pisarskich, narratorskich sztuczek, które powinny zapewnić mu możliwość stworzenia genialnej książki. Zwykle z nich jednak nie korzysta.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Amberu, czyli twarde, lakierowane okładki i szyte strony. Najwyższa półka, dziś praktycznie niespotykana.
Okładkę zdobi ilustracja Kellego i o dziwo ma ona wiele wspólnego z zawartością. Tylko miecz w rękach wojownika się nie zgadza, ale przy wielkim artyzmie całego obrazu, można przymknąć na to oko.
Podsumowując, Conan i mgły świątyni to książka słaba, irytująca dodatkowo tym, że da się wyczuć w niej potencjał. Może gdyby autor mógł napisać ją tak jak chciał, zapewne jako opowieść o Szkocie czy innym Amerykaninie na Saharze, była by genialna.
W tej formię jednak radzę wszystkim jej unikać.
Zacząć należy, że ta rozpisana na niespełna 170-ciu stronach książka praktycznie nie posiada fabuły. Nagle zostajemy zrzuceni na pustynie pomiędzy Turanem a krajami zachodnimi, jak i jednocześnie rozbijamy się po górach stanowiących wschodnią granicę Khorai. Przez większość książki śledzimy wydarzenia w obu tych miejscach, przy czym nieraz są one rozstrzelone w czasie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-01
Akcja tej 209-cio stronnej powieści dzieje się w ogarniętej buntem wschodniej prowincji Koth – Tantuzjum. Tam to w trakcie swojego najemniczego życia przybywa Conan, chcąc zaciągnąć do Wolnej Kompani swojego przyjaciela – brythuńczyka Hundolfa. Tysiące żołnierzy fortuny z wszystkich stron świata przybyło już do obozu pod miastem, gotowych za uczciwy grosz przelewać krew w walce z królem koth – Strabonusem.
To jednak dopiero początek bardzo zbitej, ale świetnie nakreślonej historii. Wątki zmieniają się i pojawiają naturalnie, dialogi są żywe i przyjemne, a istotne zwroty akcji odpowiednio, ale dyskretnie zaznaczone. Nawet największy z samej końcówki powieści.
W efekcie dostajemy opowieść dającą dużo przyjemności i wciągającą na swoje tory. Jest tu batalistyka, przygoda, tajemnica, nawet duża jak na książki o Conanie doza romansu.
Sam Cymerianin opisany został w sposób świetny. Tak gdy chodzi o charakter jak i możliwości. Jest świetnym wojownikiem, zna się na taktyce i wspinaczce, a do tego jest niezwykle silny. Carpenter zachował jednak umiar, który czyni z Conana bohatera, a nie podręcznikowy przykład przegięcia.
Pozostali bohaterowie są napisani równie dobrze, tak sojusznicy, wrogowie czy neutralni. Z racji mnogości prawie nikt nie dostaje znacznej ilości miejsca, autor jednak skutecznie kreśli w naszej wyobraźni ich obraz i zaznacza charaktery.
Od strony technicznej „Conan renegat” również prezentuje się bardzo dobrze. Nie trafiłem w nim na żadne błędy, czy literówki. Niektórym może jednak zgrzytnąć forma składania zdań przez pana Marka Mastelarza, który odpowiada za tłumaczenie. Jest to jednak tylko kwestia gustu.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek. Choć papier zdaje się być niższej jakości niż zwykle.
Okładkę ponownie zdobi Ken Kelly i jest ona dobra w swojej prostocie. Po fakcie mogłaby chyba zdobić większość tomów, jeśli tylko obok Conana w treści pojawia się czarnowłosa dziewoja, ale jak na Czarną Serię nie mam prawa narzekać.
Podsumowując Conan Renegat to książka świetna. Gdybym miał jej coś zarzucić, to stwierdziłbym, że jest za krótka. Tak świetna treść zasługiwała na dłuższą formę, o jakieś pięćdziesiąt, czy sto stron.
Tym samym tom ten polecam każdemu fanowi fantastyki.
Akcja tej 209-cio stronnej powieści dzieje się w ogarniętej buntem wschodniej prowincji Koth – Tantuzjum. Tam to w trakcie swojego najemniczego życia przybywa Conan, chcąc zaciągnąć do Wolnej Kompani swojego przyjaciela – brythuńczyka Hundolfa. Tysiące żołnierzy fortuny z wszystkich stron świata przybyło już do obozu pod miastem, gotowych za uczciwy grosz przelewać krew w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-01
Czarna Seria Amberu zabierała nas już w dziwne zakątki ludzkiej twórczości. Obok pełnoprawnych powieści mieliśmy gloryfikowane opowiadania, przerobione przygody innych bohaterów, a nawet prawdziwego jednorożca – nowelizacje sesji rpg.
Nigdy jednak, nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że trafię na coś takiego, jak ta książka.
Dlaczego?
W mojej bowiem ocenie ta licząca 193 strony powieść zaczęła swój żywot jako...scenariusz filmu pornograficznego.
Jestem śmiertelnie poważny. Z tym bowiem jej prostota i temat przewodni kojarzą się najbardziej.
Mamy tutaj bowiem ściśle, wręcz namiętnie ze sobą splecionych kilka wątków. Pierwszym i najbardziej szerokim jest motyw Mistrza Czarnego Kwadratu (!) pragnącego zapanować nad światem za pomocą zniewolenia i zakucia w kajdany czwórki młodego rodzeństwa. Dzieci te posiadają kontrolę nad żywiołami, każde nad innym, ale ich moce można połączyć w jedną wszechpotężną istotę. Magowi brakuje ostatniego z dzieci i wzywa on demona o ekstremalnie wielkich genitaliach, aby owo dziecko wytropił.
Drugim wątkiem, któremu poświęcono o wiele więcej miejsca jest motyw wiedźmy, przyrodniej siostry wspomnianego demona. Cierpi ona na chroniczny syndrom niezaspokojenia seksualnego. Żaden mężczyzna nie zdołał sprostać jej wymaganiom. Stworzyła więc za pomocą magii murzyna o gigantycznym członku zwanego...ekhem, „księciem lancy” (!!). Do ożywienia tego stimulcarum potrzebuje jeszcze tylko serca mężnego wojownika i w końcu będzie mogła zaznać zaspokojenia. Ponownie, piszę to zupełnie poważnie.
Trzecim motyw jest związany z byłym kochankiem wiedźmy, „Środkowym Rzemieniem Trójdzielnego Bicza Senatu” (!!!). Poległszy przed laty w próbie zaspokojenia seksualnych potrzeb wiedźmy stał się on likantropem w nadziei, że magiczna witalność pozwoli mu sprostać wymaganiom wiedźmy. Problem ma taki, że potrzebuje czegoś, czym będzie w stanie jej zapłacić za danie mu d... znaczy za kolejną próbę.
Nie wiem czy trzeba pisać coś jeszcze, zwłaszcza jeśli do tego wszystkiego dorzucimy potężnie zbudowanego, półnagiego dzikusa. Sceny w zasadzie piszą się same.
Choć jednak powieść powstała na kleistej maszynie do pisania pisarza XXX, to co trzeba Perremu oddać, gdy postanowił uczynić z niej pełnoprawną opowieść fantasy to nie poszedł na straszna łatwiznę. Niektóre elementy pozmieniał (zapewne w oryginalne rodzeństwo miało być starsze, a opiekujący się ostatnią dziewczynką Mag Białego Kwadratu (!... zresztą, sami wiecie) znacznie młodszy), inne powycinał.
W ostatniej kwarcie książki, gdzie zapewne scenariusz już się skończył da się też wyczuć wyraźne wzrost formy. Mniej jest w niej motywów pornograficznych, więcej zaś bardziej typowych dla miecza i magii.
Conan przedstawiony jest w sposób przesadzony, ale nie wymagający zgrzytania zębów. Świetnie radzi sobie w każdej sytuacji, chętniej też korzysta z muskułów niż rozumu. To, wraz ze znacznie większą niż zazwyczaj u niego agresją każe sugerować, że ów film dla dorosłych miał być parodią, nie zaś adaptacją.
Pozostałe postacie, a jest ich naprawdę sporo, opisane zostały w dość skuteczny sposób. Każda dostaje sporo miejsca na zaprezentowanie się, opisy są w miarę dokładne. Żadna jednak nie wypada trójwymiarowo, ale trudno było tego oczekiwać przy takim pochodzeniu powieści.
Od strony technicznej „Conan nieustraszony” ma swoje wady i zalety. Tą drugą jest w zasadzie brak literówek. Chyba tylko raz natrafiłem na brak „z”, czy czegoś takiego. Wadą natomiast pewne nieścisłości w opisach. Demon z wielkim kutasem jest dla przykładu raz opisywany jako o połowę mniejszy od człowieka, drugim zaś jako olbrzym. I ani znak w tekście nie wskazuje, aby mógł on zmieniać swój wzrost.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek. Choć papier zdaje się być niższej jakości niż zwykle.
Okładkę ponownie zdobi Ken Kelly i jak to zwykle w Czarnej Serii niema ona wiele wspólnego z treścią. Szarych ruin brak, Obserwatora, czy czym jest to coś z czym wojak walczy – też nie ma.
Natomiast jako sam obraz, to grafika ta jest po prostu wspaniała.
Podsumowując książka ta to kolejny unikat. Zdecydowanie szkoda, że nie powstał na jej bazie film dla dorosłych, zapowiadałaby się bowiem produkcja na poziomie Piratów z Karaibów: Zemsta Stangetiego. Choć pewnie marne efekty pogrążyłyby widowisko.
Jako powieść natomiast polecić „Conana nieustraszonego” mogę wszystkim wielbicielom oryginalności i literackich dziwactw. Fani fantastyki heroicznej, jeśli przetrwają początek, w końcówce również znajdą coś dla siebie.
Czarna Seria Amberu zabierała nas już w dziwne zakątki ludzkiej twórczości. Obok pełnoprawnych powieści mieliśmy gloryfikowane opowiadania, przerobione przygody innych bohaterów, a nawet prawdziwego jednorożca – nowelizacje sesji rpg.
Nigdy jednak, nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że trafię na coś takiego, jak ta książka.
Dlaczego?
W mojej bowiem ocenie ta...
Fabuła zawarta na 201 stronach dzieje się we wschodnim Shemie, krainie pustyń i pustkowi. Tam to tyraniczny, zdewociały władca-kapłan doznaje wizji od swojego boga, który żąda ofiary z całego innego miasta.
Do tego właśnie miasta, też rządzonego przez kler dociera Conan. Warunki są tu jak na Shem bardzo liberalne, ale romans z naprawdę nieodpowiednią kobietą i tu wpędza jednak Cymerianina w kłopoty.
Ich efektem jest wygnanie Conana bez możliwości powrotu, które owocuje jego wplątaniem w wątek złożenia całego miasta-państwa w ofierze.
Przy okazji, ponownie polski tytuł jest znacznie lepszy od angielskiego. Słowo „outcast” oznacza bowiem bezkastowca, kogoś wyrzuconego – owszem – ale za nawias społeczeństwa. Conan jednak przez większość książki i tak nie jest do niego zaliczany. „Exiler” czy coś takiego pasowałoby tu znacznie bardziej. Tak więc kolejny punkt dla naszych.
Z wszystkich wątków najciekawszym jest ten związany z samym złożeniem miasta w ofierze. Carpenter bardzo skutecznie dawkuje nam informacje, jednocześnie unikając wychodzenia poza ramy konwencji. Wszystko ubrane jest w szaty rytuału i magii, przez co pozostawia nas w niepewności nawet gdy zaczynamy się już domyślać prawdziwej natury.
Tym bardziej więc szkoda, że autor wycofał się w ostatnim momencie, miał bowiem szansę stworzyć najbardziej epicki motyw z wszystkich wydanych dotąd Conanów. Beznadziejnie głupi i (niemal) kompletnie nierealny. Ale epicki bez wątpienia.
Warto również wspomnieć o jeszcze dwóch elementach.
Pierwszym jest wątek romansowy i jego pełniejsze niż zwykle rozbudowanie. Drugim, zagadnienie kamiennego okrętu i rydwanów-widmo. Czuć tutaj tchnienie powieści przygodowej w najlepszym tego słowa znaczeniu i zasługiwałyby one na własną powieść.
Niestety, reszta książki pozbawiona jest tego blasku, odnosi się również wrażenie, że Leonardowi brakło miejsca na rozwinięcie w pełni wszystkich wątków. Sporo elementów wydaje się dość pośpieszanych, przez co książka ma bardzo niewielką wartość powrotną. Gdy już odkryje się sekret rytuału naprawdę niewiele jest powodów, aby sięgać po nią po raz kolejny.
Wielką wadą są opisy walki, które są tak chaotyczne jakby zlepiono je z luźnych zdań, tylko z grubsza próbując je dopasować. Zwłaszcza widać to podczas napadu nomadów, który wręcz trudno się czyta.
Conan nie wyróżnia się tu w zasadzie niczym. Niektóre jego zachowania są na szczęście typowe dla postaci. Widać to zwłaszcza w początkowej i przedostatniej fazie książki.
Niestety nawet nienajgorsze wrażenie psuje jego zachowanie wobec samego miasta po wygnaniu. Dałoby się to jeszcze zaakceptować, gdy był on młodszy, gdy ciągle był złodziejem bez wielkiego doświadczenia. Tutaj jednak mamy już do czynienia z zahartowanym obieżyświatem. Takie nastoletnie wybryki po prostu tu nie pasują.
Inne postacie są w zasadzie kompletnie zapominalne, z lekkim wyjątkiem dziewczyny z którą Conana ma romans. A i to głównie za sprawą jej nadnaturalnych zdolność.
Technicznie książka ma nienajgorszy poziom. Parę razy trafiłem na jakąś literówkę, ale to wszystko.
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek. Choć papier zdaje się być niższej jakości niż zwykle.
Okładkę zdobi obraz Kena Kellego i jest on po prostu piękny. Wręcz mitologiczny. Kiedyś chcę mieć coś takiego jako fototapetę w pracowni pisarskiej. Niestety, jak zwykle nie ma on absolutnie nic wspólnego z treścią. Conan w tej książce nie używa topora ani razu, nawet nie widzi morza, jeziora, czy oceanu, a więc tym samym nie ma szansy walczyć z krakenem. Żadna dziewczyna nie nosi tu też obcisłych spodni.
Znacznie bardziej pasowałaby okładka z tomu 35-tego, Conan Sobowtór.
Podsumowując książka ta jest niezłą pozycją do przeczytania, głównie po to, aby odkryć jak ma dojść do złożenia miasta w ofierze. Potem jednak, gdy tajemnica zostaje już rozwiązana, nie ma ona wiele więcej do zaoferowania. Tym samym książka nadaje się do przeczytania, ale nie warto jej posiadać, chyba że kolekcjonuje się całą serię.
Fabuła zawarta na 201 stronach dzieje się we wschodnim Shemie, krainie pustyń i pustkowi. Tam to tyraniczny, zdewociały władca-kapłan doznaje wizji od swojego boga, który żąda ofiary z całego innego miasta.
Do tego właśnie miasta, też rządzonego przez kler dociera Conan. Warunki są tu jak na Shem bardzo liberalne, ale romans z naprawdę nieodpowiednią kobietą i tu wpędza...
Akcja tego...dzieła została rozmieszczona na 176 stronach, przy czym maniera zaczynania rozdziałów tylko na nieparzystych owocuje zmarnowaniem kilku kartek papieru. Przy nakładzie rzędu tysięcy sztuk, jaki niewątpliwie zamówił Amber, jest to strata pewnie całego drzewa. Zdecydowanie nie warta na taką książkę.
W każdym razie akcja ta tocz się zaraz po wydarzeniach „Spotkania w krypcie”. Conan zmierza na południe, mając miecz znaleziony w tamtym opowiadaniu. Niestety, pan Perry nigdy tego opowiadania nie czytał, zamiast tego opierając się na wersji komiksowej wydanej przez Marvel. Tylko tak potrafię wyjaśnić jak szesnastolatek i to zapewne niespełna, jest olbrzymem z siłą kilku ludzi. I puszcza to nieprzyjemny, pedofilskie skojarzenia, gdy zabawia się z mocno dojrzałą kobietą...
Po fakcie jak marna jest to książka, ostrzega nas już pierwsze zdanie. Przytoczę je tym razem w całości: Neg złowrogi szedł przez komnaty umarłych.
Generalnie jest złym znakiem jeśli przewracam oczami po pierwszej linijce.
Ehh...
Dobra, w skrócie Neg złowrogi, nekromanta tak potężny, że kontentuje się zabijaniem szczurów, pożąda amuletu Źródło Światła aby mógł zwiększyć swoją moc i rozpocząć podbój świata. Zagadnienie zdobycia, a dokładniej dostarczenia mu tego amuletu jest osią opowieści i powoduje pojawienie się na scenie kolejnych z całkiem pokaźnej puli postaci.
Jako, że są one najciekawszym elementem powieści to tym razem zacznę od nich.
Oczywiście większość jest tylko jednowymiarowymi karykaturami. Zrzęda złowrogi jest tak typowym złym magiem bez wyobraźni, że można by go uznać za podręcznikowy przypadek. Elashi, kobieta pustyni to klasyczne rozwydrzona feministka/potencjalna kochanka. Mnisi-wojownicy to typowa zrzynka z Shaolin, choć umieszczona mniej więcej na odpowiedniku polskiej wschodniej granicy. Itd itp.
Kilka postaci unika wpadnięcia w aż tak głębokie odmęty schematów, mając jakieś drobiny charakteru. Zwłaszcza wyróżniają się tutaj Mistrz Kamuflażu i Skeer, łajdak o anielskiej twarzy.
Jednak tylko dwie postacie rysują się jako ciekawe. No, powiedzmy.
Pierwszą jest zabójca imieniem Brutal. Jest tak schematycznym, sztucznym tworem (gruby, kudłaty, śmierdzący i o zakazanej mordzie), że wręcz się prosi aby była to tylko fasada. Aby, owszem zarabiał na życie zabijaniem, ale miał oprócz tego też jakieś drugie dno. Nie wiem, hodował gołębie, utrzymywał sierociniec, czy coś takiego. Niestety, nie zostaje to wspomniane, ale też nikt nie zaprzecza, więc można sobie dopowiedzieć.
Postacią która naprawdę jest nietypowa okazuje się Tuanne, nieumarła która nie jest zombie i ma swoje potrzeby oraz pragnienia. Swoją drogą to chyba porażka, gdy trup jest najbardziej żywą postacią całej powieści.
A i może kogoś zaciekawi, że Perry najwyraźniej realizuje jakieś swoje fantazje mieszając Conana w romans z obiema kobietami, tj Tuanne i Elashi. Niestety poziom tego romansu jest porównywalny z mokrym fanfikiem nastolatka, albo co głupszymi chińskimi bajkami dla dorosłych. Tylko bez mackowatych potworów.
Sam Conan opisany został bardzo marnie. Nie chodzi już tylko o wspomniane nieścisłości fizyczne, gdy nastolatek jest olbrzymem. Jego charakter jest wyblakłą kopią tego co znamy z książek czy filmów. Zdarzają się iskierki klimatu, ale niweczą je bzdurne dokonania, które autor umieszcza jakby na siłę. Jak ścianie bełtów (nie strzał, co warto zaznaczyć) w locie, czy wyciskanie kowadła.
Od strony technicznej książka też jest zła. Brakujące litery, słowa, czy wręcz nieścisłości pomiędzy poszczególnymi linijkami. Przeciwników raz jest sześciu, raz ośmiu, a potem znowu sześciu.
W kwestii przedstawienia świata też są problemy. Zahl – bóg pająk z Yezud nagle traci imię i oficjalnie staje się Tym Który Nie Ma Imienia. Jedynie opis niektórych jego rytuałów jest ciekawy, choć potworna, straszna i koszmarna klątwa, przed którą nikt nigdy nie uciekł...okazuje się skuteczna, bo nikt ucieczki nie próbował.
Ehhh...
Oprawa jest typowa dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość, jeśli idzie o standardowe wydanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek. Choć papier zdaje się być niższej jakości niż zwykle.
Okładkę zdobi obraz Kena Kellego, powstały jednak albo w jego zły dzień, albo na początku kariery. Nie jest tak perfekcyjny jak inne jego prace. To, że nie ma nic wspólnego z treścią książki nie powinno już chyba nikogo dziwić. Conan nie używa w tej książce tarczy, nie walczy z czarnymi panterami, ani jego przeciwnikiem nie jest kobieta. Co więcej, żadna z tych które spotyka nie nosi futrzano-metalowych pseudo-stringów. Choć, przyznać musze, obie kobiety mają narysowane apetyczne figury.
Podsumowując powieść ta jest idealnym przykładem wszystkiego, przez co opowieści o Conanie nie są uznawane nawet za przyzwoite książki. Nie mówiąc już o dobrych.
Nie polecam tej książki nikomu, nawet wręcz usprawiedliwiam zostawienie szczerby w zbiorze przez kolekcjonerów, byleby jej nie posiadać.
Akcja tego...dzieła została rozmieszczona na 176 stronach, przy czym maniera zaczynania rozdziałów tylko na nieparzystych owocuje zmarnowaniem kilku kartek papieru. Przy nakładzie rzędu tysięcy sztuk, jaki niewątpliwie zamówił Amber, jest to strata pewnie całego drzewa. Zdecydowanie nie warta na taką książkę.
W każdym razie akcja ta tocz się zaraz po wydarzeniach...
Jeśli chodzi o Conana to nazwisko Carpentera jest mi prawie tak dobrze znane jak Howarda. Drugi tom opowieści o Cymerianinie jaki miałem był jego autorstwa i jest jednym z moich ulubionych.
Jednak kolejne książki spod jego pióra nie zdołały już powtórzyć sukcesu pierwszego wrażenia, a momentami były tak tragiczne, że wołało to o zemstę bogów.
Tym samym do Conana Bohatera podszedłem pełen obaw.
Akcja tej liczącego 201 stron opowieści dzieje się w dziwnej krainie na południe od Turanu. Choć mapa pokazuje nam tam góry i pustynie, tutaj trafiamy na duszne, gorące i wilgotne dżungle. Czyli bardziej Vendhia, niż wschodnie rubieże Iranistanu, ale możemy być wspaniałomyślni i uznać, że chodzi o jakiś kraj na południe od znanej nam mapy.
Do tej też krainie trafia młodziutki, nastoletni jeszcze Conan, służący od niedawna w szeregach armii cesarza Yildiza. Wraz z bardziej doświadczonymi towarzyszami z oddziałów cudzoziemskich pomaga on miejscowym, marionetkowym władzom zwalczać chłopsko-religijną rebelię jednocześnie musząc zmagać się z niechęcią i sabotowaniem ich wysiłków przez szlachetnie urodzonych głupców, którym nie w smak są sukcesy cudzoziemców. Do tego niepokorna natura dzikiego górala sprawia, że bardzo szybko staje się głównym celem ich niechęci, co jeszcze potęguje fakt nagłej atencji jaką - na skutek przypadku - zaczął darzyć go sam cesarz.
Wszystko to z kolei sprawia, że Conan i jego towarzysze stają się pionkami na szachownicy najwyższych władz Turanu, knujących, planujących zamachy i rewolty.
Fabuła jest tutaj dobra, ale jej prowadzenie jest... dziwne. Przez większość książki ma nietypowy, naturalistyczny rytm, przyjemny w swojej inności. Możemy dzięki niemu dowiedzieć się co nieco o życiu w tej obcej, egzotycznej krainie, z drugiej zaś strony niektórzy mogą poczuć się znudzeni.
Potem prędkość wydarzeń gwałtownie przyśpiesza i miejscami wydaje się bardzo wymuszona, tylko po to aby w epilogu zostać nagle ucięta nożem. Było to co prawda do przewidzenia, ale sposób realizacji tych przypuszczeń pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Patrząc na opowieść z perspektywy, jest ona dość... nie chce powiedzieć uniwersalna, ale mogłaby spokojnie rozegrać się w XIX-stym wieku w okupywanych przez Brytyjczyków Indiach i nie trzeba by wiele zmieniać. Sami oceńcie czy to zaleta czy wada...
Conan przedstawiony tu został w sposób poprawny. Jest trzeźwo myślącym, sprawnym młodzieńcem, mającym oddanych przyjaciół i swoje wartości którym jest wierny. Nie wieży w rację państwa ani religii której służy, po prostu wypełnia swoje obowiązki jako żołnierz, oddając każdemu tyle szacunku i człowieczeństwa na ile ten zasługuje.
Ma przy tym ten barbarzyński honor, za który tak go kochamy.
Jego możliwości fizyczne również nie są tu przesadzone, nie raz i nie dwa ogromny wzrost i szerokość ramion jest wspominany jako wada uniemożliwiająca mu wmieszanie się w tłum, a niejeden przeciwnik jest sprawniejszy od niego.
Pozostali bohaterowie są mieszanką dobrych, ze średnimi. Juma, wieloletni towarzysz Conana w wielu miejscach naturalnie przyjmuje rolę mentora narwanego barbarzyńcy, jednocześnie dysponującego wielką dozą pragmatyzmu i trzeźwego spojrzenia na świat. Z kolei turański głosiciel wiary proroka Tarima jest przyjemnym, nietypowym żołnierzem jaki potrafi zapaść w pamięć jeśli nie z imienia to z osobowości.
Cała trójka czarnych charakterów, od głównego spiskowca, przez nadętego oficerka, po miejscowego szefa handlarzy lotosem, jest opisana równie dobrze. Główny spiskowiec zdołał mnie nawet w pewnym momencie pozytywnie zaskoczyć, co rzadko się zdarza czarnym charakterom.
Najgorzej wykreowane zostały kobiety. Zarówno młodziutka autochtonka, jak i aghrapurska wielmożna pani zdają się stanowić dosłowne skrajne końce spektrum przez co obie wypadają bardziej jak kartony niż postaci. Autochtonka miała jeszcze pewne pozytywne aspekty i własne przemyślenia, które niestety przekreśla to co dzieje się z nią w epilogu.
Od strony konstrukcyjnej opowieść jest dobra. Ponownie rzuca się tu w oczy dziwne tempo jak i imperatyw narracyjny, ale miejscami jest on równoważony zaskakująco pięknymi określeniami i opisami wydarzeń. Dla samych tych perełek warto przeczytać tą książkę, zwłaszcza aspirującym jak i wydanym już pisarzom.
Opisy akcji niestety miejscami kuleją, czy to poprzez brak wyrazistości, czy wręcz kreskówkową przesadę.
Wydawnictwo tym razem stanęło na wysokości zadania. W tekście nie ma za bardzo błędów i pomyłek, nawet pod względem spójności świata (pomijając kwestię lokalizacji tej nowej krainy) jest tylko jeden błąd - Tarim to imię turańskiego proroka, nie zaś boga. Tak więc do przeżycia.
Forma to jak zawsze dziś niespotykanie wysoka półka. Twarde, lakierowane oprawy, szyte strony, dobry papier gwarantują, że książka przetrwa wiele.
Co więcej, tym razem okładka w pełni pasuje do treści. Wszystko co widzimy na niej, mag w pełnej szacie, półnagi wojownik, blondynka, a nawet wykładana klejnotami czaszka. I takie właśnie powinny być okładki dla Czarnej Serii, kurde! Niema co, za sam ten fakt +1 do oceny końcowej.
Podsumowując Conana Bohater to książka dobra. Nie wybitna, nie zachwycająca, ale na tyle egzotyczna i dobrze napisana, że nie uważa się czasu nad nią spędzonego za stracony.
Mogę ją polecić tak wielbicielom Conana, opowieści przygodowych jak i fantastycznych.
Aha, na marginesie, książka też dostaje -1 do oceny, za jeden opis: kwas chlebowy murwa nie śmierdzi i jest po prostu pyszny, durny jankesie!
Jeśli chodzi o Conana to nazwisko Carpentera jest mi prawie tak dobrze znane jak Howarda. Drugi tom opowieści o Cymerianinie jaki miałem był jego autorstwa i jest jednym z moich ulubionych.
więcej Pokaż mimo toJednak kolejne książki spod jego pióra nie zdołały już powtórzyć sukcesu pierwszego wrażenia, a momentami były tak tragiczne, że wołało to o zemstę bogów.
Tym samym do Conana Bohatera...