-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński23
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2024-05-06
2024-04-06
2024-04-02
Lubię czytać papierowe poradniki. Kolekcjonuję stare książki kucharskie, chociaż nigdy z żadnej nie skorzystam w kuchni. Posiadam je dla samego posiadania, dla tego archaicznego języka, zupełnie niepodobnego do stylu współczesnych poradników z internetu.
Poradnik Prygonia nie jest zbyt stary, ale spełnia te kryteria pracy o charakterze retro. To właściwie nie książka, ale kilkudziesięciostronnicowa broszurka, mająca być w zamierzeniu zbiorem rad dla mówców, spikerów, prezenterów i innych zawodów posługujących się publicznym mówieniem. Przeczytałem ją podczas jednej kąpieli w wannie i wyszedłem z absolutnym przekonaniem, że praca pana Prygonia nie zostanie przeczytana przez żadnego z przedstawicieli wymienionych wyżej zajęć.
Nie umniejsza to jednak wartościowości tej pracy i nie sprawia, że lektura tej książki była niemiła. Wręcz przeciwnie. Jest ona zwięzła, precyzyjna i uporządkowana jak, nie przesadzając, logiczny wywód według reguły „od ogółu do szczegółu”. Tłumaczy, czym jest dobre wystąpienie oratorskie, sama w sobie jest takim dobrym, poprowadzonym w starym stylu, oratorskim wywodem.
Sam mając tendencję do nadużywania słów, wodolejstwa, nieistotnych dygresji i braku precyzji, jestem w stanie docenić samodyscyplinę, która musiała towarzyszyć autorowi, będącemu przecież doświadczonym dziennikarzem radiowym z ogromnymi doświadczeniami.
Język polski jest pięknym językiem dlatego, że z trudem poddaje się matematycznemu strukturyzowaniu i nieubłaganym regułom logiki. Jest w nim mnóstwo niekonsekwencji, wieloznaczności, wyjątków i konstrukcji niezgodnych ze zdrowym rozsądkiem. Tak wiele w języku polskim zależy od akcentów w wyrazach, jak i w całych zdaniach, od rytmu, melodii i tonu wypowiedzi! To świadczy o jego bogactwie i pięknie, a jednocześnie otwiera pole zarówno do nadużyć oraz manipulacji, jak i do używania tego języka jak instrumentu muzycznego. Dobry mówca to kompozytor, interpretator i – w jakimś sensie – artysta.
Prygoń nawołuje: korzystaj z tych wszystkich możliwości, jakie daje posługiwanie się językiem. Zrozum to, co chcesz powiedzieć i spraw, aby inni też to rozumieli. Potrzebne są do tego: rozum, ciało, emocje, wyobraźnia.
Lubię czytać papierowe poradniki. Kolekcjonuję stare książki kucharskie, chociaż nigdy z żadnej nie skorzystam w kuchni. Posiadam je dla samego posiadania, dla tego archaicznego języka, zupełnie niepodobnego do stylu współczesnych poradników z internetu.
Poradnik Prygonia nie jest zbyt stary, ale spełnia te kryteria pracy o charakterze retro. To właściwie nie książka, ale...
2024-03-26
2024-03-20
2024-03-18
2024-03-19
2024-03-17
2024-03-16
2024-03-07
2024-02-29
U Hrabala jedne opowiadania są lepsze, a inne gorsze. Zdarzają się też rzeczy genialne. "Święto przebiśniegu" to zbiór nierówny, ale tych przebłysków geniuszu jest kilka i te kilka pozwala pokłonić się do ziemi przed tym producentem najwybitniejszych na świecie, półtorastronnicowych zdań wielokrotnie złożonych.
Z literaturą jest jak z muzyką. Tekst, tak jak melodia, powinien płynąć, brzmieć i porywać człowieka swoim nurtem. Przez prozę Hrabala się płynie, czytając zamyka się oczy i daje zabrać opowieściom o prostych ludziach czeskiej prowincji. Umie Hrabal odnajdywać wyjątkowość i dobro tam, gdzie chyba nikt by ich nie odnalazł. W mitomanach, karierowiczach, okrutnikach, ludziach z nerwicami, albo po prostu ludziach, w których wszyscy dopatrywaliby się samego zła, próżności, uciążliwości dla innych, czy zwykłego okrucieństwa, odnajdywana jest ta cząstka dobra i sympatii, którą Hrabal wydobywa, pielęgnuje i opisuje z umiejętnością prawdziwego poety.
A Hrabala poznałem dzięki wczesnej prozie Krzysztofa Vargi, który w "45 pomysłach na powieść" i "Bildungsroman" próbował bardzo udanie naśladować styl Czecha. U tego Vargi brakuje jednak tego kluczowego dla geniuszu wyjścia poza ciemność, pesymizm i smutek tęsknoty za przeszłością. Bohaterowie, zarówno ludzcy, jak i zwierzęcy (człowiek to też zwierze!) to zwykli ludzie, których ten pisarz wnikliwie prześwietla i wydobywszy tę iskierkę, dmucha na nią troskliwie. Z troskliwością dmucha nawet na sąsiada z sąsiedniej gminy, który wpada na pomysł, by zorganizować pogrzeb pisarza i planuje tę ceremonię z wszystkimi szczegółami. I nawet okrutni myśliwi, choćby ci z opowiadania "Najpiękniejsze oczy", okrutni mordercy rodziny młodego zwierzaka, nie budzą czystej nienawiści dla ich procederu.
Wszystko i wszyscy w tych opowiadaniach są poczciwi, ciepli i zasługujący na zrozumienie, utrwalenie, wspominanie z sympatią. Jest w tych tekstach zgoda na świat taki, jakim on jest. Ta piękna akceptacja jest tym, co bardzo podziwiam.
U Hrabala jedne opowiadania są lepsze, a inne gorsze. Zdarzają się też rzeczy genialne. "Święto przebiśniegu" to zbiór nierówny, ale tych przebłysków geniuszu jest kilka i te kilka pozwala pokłonić się do ziemi przed tym producentem najwybitniejszych na świecie, półtorastronnicowych zdań wielokrotnie złożonych.
Z literaturą jest jak z muzyką. Tekst, tak jak melodia,...
2024-02-25
Sympatyczna lektura – wywiad-rzeka, w której znany aktor starych filmów dziecięcych udziela swojemu przyjacielowi. Wydawałoby się, że dzięki temu ta rozmowa będzie bardziej intymna.
Tak jednak nie jest. Henryk Gołębiewski, mimo ukończonych już jakiś czas temu sześćdziesięciu lat, wciąż pozostaje łobuzem z Mokotowa. Jest przez cały czas chłopakiem warszawskiej ulicy. I gdybym nie wiedział, że tę historię opisuje człowiek o krok od starości, byłbym gotów się zakładać, że jest to opowieść maksymalnie kogoś w moim wieku (też nie za krótkiego, ale jednak).
Gołębiewski to dla mnie będą zawsze dwie genialne kreacje aktorskie. „Podróż za jeden uśmiech”, w którym razem z Januszem Fąferskim, a właściwie Dudusiem (w tej roli Filip Łobodziński) przemierza Polskę autostopem. No i „Stawiam na Tolka Banana”, gdzie – jak zawsze – gra siebie, czyli łobuza, ale łobuza honorowego, z zasadami.
Gołębiewski, na etapie, z którego go znamy, zawsze grał tak naprawdę samego siebie. I nawet w sile wieku, pozostał trochę tym „Cegiełką” z opowieści o Tolku Bananie, gdzie w krótkich spodenkach i sandałach przemierza z przyjaciółmi najgorsze zakamarki Pragi, powojenne zgliszcza i spalone ruiny.
Jedno z pierwszych pytań, które pada z ust Tomasza Solarewicza, dotyczy ulubionych podwórkowych zabaw, które Gołębiewski pamięta. Czytam to i nie wierzę! To są zabawy, które ja pamiętam z mojego podwórka i piaskownicy. Gra w „Pikuty” (choć u nas to się inaczej nazywało), czyli rzucanie nożem w piasek, oparłszy go o różne części ciała tak, by po wykonaniu obrotu nóż wbił się w piasek. Gra w „Państwa – miasta”, czyli terytorialna zabawa polegająca na wycinaniu scyzorykiem przeciwnikom (innym państwom) ich terytoriów. Albo gra kapslami w Wyścig Pokoju, który to wyścig odbywał się w piaskownicy. Na wewnętrznej stronie kapsli wklejaliśmy flagi państw powycinane z podręczników do geografii…
Kariera Gołębiewskiego jako aktora dziecięcego była błyskotliwa, ale krótka. W dziwny sposób zniknął z ekranu i wciągnęło go życie ulicy, już nie tak niewinne, jak w dzieciństwie. Było gitowanie, bójki, awantury i oczywiście alkohol. Dostawał epizodyczne role w filmach i serialach, ale nie miał przebicia, by powalczyć o coś więcej.
Druga połowa książki nie jest już o filmie, ale o upartej walce Gołębiewskiego o życie. Walce wygranej, bo wrócił z sukcesem na ekrany filmem „Edi”, gdzie odgrywa świetnie jedną z głównych ról.
Henryk Gołębiewski nigdy nie będzie gwiazdą filmową, choć ma czysty talent naturszczyka porównywalny z talentem Jana Himilsbacha. Do końca życia pozostanie łobuziakiem z warszawskich ulic.
Sympatyczna lektura – wywiad-rzeka, w której znany aktor starych filmów dziecięcych udziela swojemu przyjacielowi. Wydawałoby się, że dzięki temu ta rozmowa będzie bardziej intymna.
Tak jednak nie jest. Henryk Gołębiewski, mimo ukończonych już jakiś czas temu sześćdziesięciu lat, wciąż pozostaje łobuzem z Mokotowa. Jest przez cały czas chłopakiem warszawskiej ulicy. I...
2024-02-19
2024-02-22
2024-02-22
2024-02-12
2024-02-14
2024-02-13
W tym raczej smutnym, a często przerażającym, obszernym reportażu można znaleźć pełen przegląd zachowań polskich użytkowników dróg. Nie jest wesoło, ale na pewno jest wyczerpująco.
Książka opowiada nie tylko o wałkowanych miliony razy przekraczaniu prędkości, pijaństwie i różnych innych brawurach na drodze. Jest tam sporo o pracujących przy pomocy pojazdów (zawodowi kierowcy, kurierzy, taksówkarze), o przemyśle odszkodowań dla ofiar wypadków. Józefiak dużo uwagi poświęca również bliskim zarówno ofiar, jak i sprawców wypadków, co jest akurat najmniej interesującym wątkiem.
Równie nudny jest opisywany przez autora problem „wykluczenia komunikacyjnego”, gdzie daje on – nie jeden raz w tej książce – swojemu jasno deklarowanemu stanowisku w tej sprawie. To, że Józefiak nie ukrywa swojego krytycznego stosunku do systemu prawnego, jest w tym przypadku bardziej wadą, niż zaletą tego tekstu.
Na podstawie moich doświadczeń nie sądzę, aby polscy kierowcy i piesi odstępowali znacząco od europejskiej przeciętnej. Szkoda, że autor tej książki nie zdecydował się na mniej ortodoksyjne i mniej populistyczne podejście do wielu nieoczywistych spraw, jakich jak na przykład wpływ wysokości mandatów lub dozwolonego limitu alkoholu we krwi na tragiczne sytuacje na drogach.
Nie sposób jednak nie docenić pracy nad pierwszym tak przekrojowym i pełnym dramaturgii dokumentem o polskich drogach.
W tym raczej smutnym, a często przerażającym, obszernym reportażu można znaleźć pełen przegląd zachowań polskich użytkowników dróg. Nie jest wesoło, ale na pewno jest wyczerpująco.
Książka opowiada nie tylko o wałkowanych miliony razy przekraczaniu prędkości, pijaństwie i różnych innych brawurach na drodze. Jest tam sporo o pracujących przy pomocy pojazdów (zawodowi...
„Po co ty to czytasz? Przecież oni to wszystko zmyślają” – powiedział mi kiedyś z ironią na twarzy kolega, gdy zobaczył, jak trzymam pod pachą Gazetę Wyborczą, a w niej dodatek z reportażami.
Kolega jest prawicowy. Ja nigdy nie byłem ani prawicowy, ani lewicowy w tym polskim, gnuśnym sensie tego podziału. Czytałem te reportaże, bo było to zwyczajnie dobre dziennikarstwo. Wyborcza zawsze miała najlepszą ławkę w tej branży.
Najpierw się na kolegę zdenerwowałem. A potem zacząłem się zastanawiać, czy mi przeszkadza to ich starozakonne zmyślanie. I doszedłem do wniosku, że w ogóle nie przeszkadza.
Agnieszka Wójcińska rozmawia w tej książce z kilkunastoma polskim reportażystami z Gazety Wyborczej właśnie o tym zmyślaniu. Okazuje się, że zmyślać to wcale nie jest łatwo.
Reportaż nie jest fikcją, ale nie jest też dokumentem. Jest gdzieś pomiędzy. To balansowanie stanowi wyzwanie każdego reportażysty.
Ale chyba jeszcze ważniejsza jest umiejętność opowiadania o emocjach. Napisać „Dzisiaj w Gazie zginęło 90 palestyńskich cywilów” jest dość prosto. Spróbuj jednak wyrazić na papierze całe to emocjonalne gówno, cały ten ogrom indywidualnych cierpień, całą tę złość, które się za tym kryją. Spróbuj i pamiętaj, że pisząc o tym, bierzesz cząstkę tego gówna na siebie i że niełatwo będzie ją potem z siebie zmyć.
Spróbuj. Ja nie potrafię.
https://radekoryszczyszyn.wordpress.com/2024/05/06/nie-przeszkadza-mi-to-zmyslanie/
„Po co ty to czytasz? Przecież oni to wszystko zmyślają” – powiedział mi kiedyś z ironią na twarzy kolega, gdy zobaczył, jak trzymam pod pachą Gazetę Wyborczą, a w niej dodatek z reportażami.
więcej Pokaż mimo toKolega jest prawicowy. Ja nigdy nie byłem ani prawicowy, ani lewicowy w tym polskim, gnuśnym sensie tego podziału. Czytałem te reportaże, bo było to zwyczajnie dobre dziennikarstwo....