Ukryte życie lasu. Rok podglądania natury David George Haskell 7,5
![Ukryte życie lasu. Rok podglądania natury](https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/4601000/4601520/572272-352x500.jpg)
ocenił(a) na 85 lata temu Po świetnych recenzjach i pochwałach z pewną dozą niepewności i obaw sięgnąłem po pracę Haskella. Wyroiło się na naszym rynku mrowie książkę o ukrytym/sekretnym/intymnym/tajemniczym /etc. życiu lasu/pola/łąki/stawu/etc. Niepotrzebne skreślić. Sporo z tych książkę to bardzo popularna a mało naukowa papka, gdzie autorzy zajmują się samo promocją, nie brakuje infantylności a i cokolwiek dziwacznych twierdzeń. Nie mówiąc o tym, że po prostu nudzą. Ale kto nie ryzykuje, ten nie pozna. Wybrałem się więc z autorem do jego mandali.
Tak na marginesie – kolejny sztampowy tytuł to jak zwykle pomysł polskiego wydawcy. A przecież oryginalny tytuł niesie znacznie większą tajemnicę, intryguje, przyciąga. „Forest Unseen”. Niewidoczny las? Las niedostrzeżony? Można by tu trochę pofantazjować nad tłumaczeniem, ale po co? Najlepiej skopiować schemat z pewnej serii książek, która stała się – nie wiedzieć czemu – wydawniczym hitem.
Ad rem…
Niewiele by brakowało a dałbym 9 gwiazdek. Ta niewielka książka oczarowuje. Autor, zapalony biolog, wpadł na genialny pomysł. Książek o jakiejś mniejszej czy większej grupie zwierzęcej czy roślinnej jest całe mnóstwo. Nie brakuje też książek usiłujących opisać całe siedliska, choćby lasu. Ale może do tematu podejść w inny sposób? Może na ekologię (tę dosłownie potraktowaną) spojrzeć w inny sposób? Może warto przyjrzeć się z bliska wybranemu fragmentowi otoczenia i prześledzić, cóż się na owym fragmencie dzieje w ciągu roku?
I tak David Haskell wyznaczył sobie niewielki spłachetek gruntu, ledwie metr kwadratowy, nazywając go swoją mandalą. Cóż to znowu jest? Można by powiedzieć, że nic. Ot, kawałeczek gruntu. Często na przyrodę patrzymy niczym taśma miernicza wszystko odnosząc do własnych rozmiarów. To, co znacznie mniejsze, raczej nie ważne. A tymczasem… Systematycznie, co kilka dni czy tygodni, autor odwiedza swoje poletko, niejednokrotnie kładzie się tuż obok, by z poziomu gruntu, zaopatrzony w silną lupę, podglądać życie i jego przemiany. I w tym tkwi główna siła książki. Haskell nie zasypuje czytelnika masą fachowego nazewnictwa, nie usiłuje zaskoczyć nas mnogością nazw gatunków i zjawisk. Pokazuje zaś w iście dociekliwy, ale poetycki sposób przemiany i złożoność życia. Życie to własnie przemiana.
Wielu oceniających książkę zwraca uwagę na poetyckość opisu. To prawda. Ale nie jest to infantylna, egzaltowana poetyckość Wohllebena. Co to, to nie! Z opisów Haskella przebija szczery, nieskrywany a jednocześnie refleksyjny zachwyt nad każdym obserwowanym drobiazgiem, to opowieści niczym z filmów Davida Attenborrough. I choćby z tego powodu warto książkę przeczytać. A że przy okazji wpadnie nam trochę wiedzy do głowy? To taki fajny efekt uboczny ;-)
Nie ma jednak samych plusów. Minusy to… kiepskie tłumaczenie od strony merytorycznej. Dopóki skupimy się jedynie na odczuciach, emocjach, specjalnie tego się nie zauważa. Ale diabeł tkwi w szczegółach.
I tak w rozdziale o kleszczach, na pierwszej stronie, kilkakrotnie tekst mówi o… owadach. Co prawda nieco później już jest mowa o pajęczakach, ale tym sposobem laik, który przysypiał na biologii w szkole, może dojść do wniosku, że pajęczaki to… owady.
W rozdziale o paprociach coś jest nie tak ze skalą. O jednej z paproci autor mówi, że jej „liście” są wielkości jego dłoni, po czym twierdzi, że na ich końcówkach znajdują się zarodnikonośne kapsułki o szerokości… kilkudziesięciu milimetrów. Hm… czyli co najmniej 2-3 centymetrów. Przejrzałem zdjęcia rośliny w necie i nijak mi to się nie zgadza. W innym miejscu tego samego rozdzialiku zarodnie nazwane są zarodnikami.
Potem mamy tekst o grzybach. I cóż tu mamy za potworka językowego? Ano grzyb rosnąc wciska w podłoże jakieś włókna grzybicze. :D A nie prościej było by po prostu napisać: strzępki grzybni?
Pod koniec książki Haskell zachwyca się zapachem gleby, pisze o promieniowcach. Podkreśla, że to rodzaj specyficznych, kolonijnych bakterii dzięki którym mamy sporo antybiotyków. Po czym pada sformułowanie o … mikologii lekarskiej. A ta akurat zajmuje się grzybami. Pewnie miało być „mikrobiologii lekarskiej”.
Takie błędy w tłumaczeniu/redakcji zdecydowanie psują lekturę. Książka jednak zasługuje na dużą uwagę. To doskonały przerywnik pomiędzy grubymi, poważnymi lekturami. Coś, co z jednej strony pozwala odpocząć umysłowi a jednocześnie niesie solidną porcję edukacji.