-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2015-03-30
2015-02-20
2012-09-16
2015-02-05
= TERROIR WŁADZY, CZYLI HAMLET WYZWOLONY =
Część pierwsza trylogii Southern Reach skupiała się na losach dwunastej ekspedycji, w której uczestniczyła wyjątkowa kobieta – biolożka. To jej udało się wytrwać w Strefie X najdłużej. Doznała ona niebywałych rzeczy, których w sposób jasny i zrozumiały nie da się przekazać komukolwiek. Pasję z jaką badała ten nietypowy ekosystem można porównać tylko do ekstazy poznawczej. Jej historia kończy się dramatycznym wyruszeniem ku unicestwieniu, bowiem tym, co najniebezpieczniejsze w Strefie X okazuje się wiedza i świadomość. Drugi tom to zupełnie inna perspektywa patrzenia na przedstawiane wcześniej wydarzenia. Tym razem główny bohater znajduje się poza strefą skażenia, dokładniej w ośrodku badawczym Southern Reach. Kontroler przybywa tam objąć stanowisko po zaginionej dyrektorce placówki. Jednak jego misją nie jest zarządzanie projektem. Cel jego przybycia jest o wiele bardziej skomplikowany, może nawet do tego stopnia, że sam do końca nie zdaje sobie sprawy, co musi zrobić.
John jest agentem wyspecjalizowanym w wykonywaniu trudnych zadań, a mimo to pierwsze cztery godziny w nowej pracy nie były dla niego łatwe. Wydano mu polecenie by dogłębnie poznał, przeanalizował i ocenił działanie całego projektu. Na potrzeby pełnionej funkcji postanowił nie operować własnym imieniem i nazwiskiem - każe nazywać Kontrolerem. Jego osoba wzbudza dziwną niechęć wśród pracowników. Z czego ona wypływa? Czy próbują coś przed nim ukryć? Zaistniałą sytuację John zrzuca jednak na karb nieufności wobec nowego przełożonego, czym postanawia się zająć później. Ma bowiem ważniejsze zadanie: musi zbadać okoliczności powrotu trzech kobiet ze Strefy X. Okazuje się bowiem, że dwunastą ekspedycję ktoś przeżył. Amnezja uniemożliwia im jednak przekazanie czegokolwiek. Centrala naciska. Kontroler wie, że ma mało czasu dlatego postanawia skupić się na jednej z ocalałych kobiet. Ona bowiem wydaje się najbardziej nad sobą panować, a tym samym skrywać jakąś tajemnicę. Czy badany obiekt da się ujarzmić przez sprytnego i wyszkolonego agenta? Rozpoczyna się gra, w której każde słowo ma ogromne znaczenie.
TAJNA HISTORIA NICZEGO
Druga część trylogii przenosi nas do ośrodka badawczego Southern Reach, o którym z pierwszej części mogliśmy się niewiele dowiedzieć. Na podstawie informacji z tomu pierwszego można było wywoskować jedynie, że jest to potężna instytucja prowadząca tajne badania, która nie bacząc na środki pragnie osiągnąć cel. Takie mniemanie miał o niej również sam Kontroler. Przeżył szok, gdy zobaczył prawdziwe oblicze projektu przepełnionego martwotą, sztywnością i bezczasem. Według Kontrolera upływ czasu i brak efektów pracy spowodował, że Southern Reach zmieniło się w "zacofaną i zaściankową agencję chroniącą uśpionej tajemnicy” / s 15/. Odkrywa także, że agencja Southern Reach nie jest taka, za jaką uważają ja ludzie z zewnątrz i nie chodzi o sromotne porażki jakie ponosi od trzydziestu lat działalności, ale o kryjące się w niej niebezpieczeństwo. Próbuje rozpracować agencję oraz zebrać jak najwięcej informacji o samej Strefie X. W pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że czegoś brakuje w tej układance...
KONTROLER – HAMLET WYZWOLONY
Bohaterem powieści jest Kontroler, który podobnie jak biolożka prowadzi pierwszoosobową narrację. Początkowo jest bardzo skryty, ale łatwo zauważyć, że wie o czymś, o czym nie wiedzą pozostali. Szybko okazuje się, że o wiele łatwiej idzie mu rozwiązywanie problemów innych niż swoich własnych, szczególnie tych związanych z matką. Ta skaza powoduje, że postać zyskuje naszą sympatię i staje się bliska. Im więcej negatywnych rzeczy go spotyka, tym mocniej chcemy by jego działania przyniosły skutek. W miarę jak rozwija się akcja, Kontroler jest coraz bardziej zdeterminowany. Początkowy rozdźwięk między jego rozumieniem świata, a wizją Southern Reach był ogromny, ale czas powoduje, że dystans się zmniejsza. W niebezpieczny sposób i wbrew procedurą zaciera się granica między jego życiem prywatnym, z zawodowym. Ten, który został przysłany do kontrolowania, próbuje odzyskać kontrolę nad sobą samym. John Rodriguez przechodzi w powieści przemianę: od opanowanego kontrolera sprawującego władzę, do zaangażowanego emocjonalnie szpiega, który musi odkryć coś bardzo ważnego, nie tylko dla siebie. Przemiana ta następuje w skutek uwolnienia się spod jarzma „niewidzialnej” władzy, konspiracji tak głębokiej, że wymagającej wieloletniego kłamstwa. O ile na początku myślał procedurami, suchymi faktami, potem zaczyna samodzielnie zastanawiać się, co w świetle odkrytych faktów powinien zrobić. Dopóki trwała iluzja, był sens żeby robić wszystko tak jak należy, ale gdy czar hipnozy prysł, nie miał już celu, do którego można by dążyć.
Po raz kolejny VanderMeer perfekcyjnie buduje postać głównego bohatera będącego przedziwną mieszanką determinacji z bezsilnością. Jego losy stanowią niebanalną zagadkę dla czytelnika, do której kluczem jest dramat Williama Szekspira. Losy Hamleta są równie pełne napięć psychicznych, co losy Kontrolera. Jednak czy czyny Kontrolera są równie szalone jak Hamleta?
GRANICA STREFY
Z "Ujarzmienia" nie dowiemy się jaka jest tajemnica Strefy X. Tom drugi ukazuje jednak Strefę od zupełnie innej strony. Zmiana perspektywy z wewnętrznej na zewnętrzną burzy wyrobione po lekturze "Unicestwienia" zdanie. Na szczęście tom drugi na ich miejsce wstawia bardziej kontrowersyjne teorie. Nowe miejsce akcji pokazuje, że świat poza Strefą X jest równie niezrozumiały i skomplikowany, jak ona sama.
Pierwszy i drugi tom trylogii tworzą spójną całość. Nie ulega zmianie enigmatyczna fabuła, zwalnia tylko akcja powieści, ale dzięki temu możemy bardziej chłonąć misternie zbudowana atmosfera egzaltacji i zagrożenia. Pisarz nadal zadziwia plastycznością i obrazowością opisów świata przedstawionego, którą czytelnik po prostu chłonie, jakby jego zmysły były głodne doznań. Zostaje również powtórzony schemat uwalniania świadomości. John zyskuje wolność w momencie, gdy do jego umysłu zaczynają wdawać się spekulacje. Wiedza po raz kolejny okazuje się niebezpieczna. Nie tylko uwalnia od wszelkich mechanizmów sterowania i kontroli, ale również pobudza potrzebę prawdy. Podobnie jak w tomie pierwszym, brak bezpiecznego kokonu hipnozy przynosi pełną bólu samoświadomość w obliczu niepojętego. Zakończenie „Ujarzmienia” nie jest jednak tak dramatyczne jak w „Unicestwieniu”. Ostateczną decyzję Kontrolera trudno ocenić, choć jest pełni logiczna, jeśli pamiętamy losy biolożki. Wystawienie się na działanie Strefy X powoduje, że w człowieku otwiera się otchłań niedowierzania, a ona popycha do pójścia w nieznane. Nie tylko dlatego, że nie ma się już innego wyboru, ale dlatego, że to jedyny sposób na odkrycie prawdy.
Powieść pełna jest napięcia, które nie ustępuje, a każda nowa informacja tylko je zagęszcza. Momentami atmosfera robi się duszna, wręcz klaustrofobiczna, aż do momentu, gdy wszystko zastyga na skraju katastrofy. Wtedy właśnie zyskujemy wiedzę o nieuniknionym, która neguje dotychczasowe wartości. Po skończonej lekturze czytelnik zostaje z dźwięczącymi w głowie słowami: czasem trzeba oczyścić to, co powinno być oczyszczone. Co to jednak oznacza?
„Ujarzmienie” jest doskonałą kontynuacją historii, gdyż podtrzymuje fascynację pobudzoną w tomie pierwszym: odpowiada na niektóre pytania, ale jednocześnie buduje nową misterną sieć zagadek. Ani na chwilę powieść nie spuszcza z tonu, trzyma w napięciu i finezyjnie bawi się z intuicją czytelnika. VanderMeer tak buduje historie pierwszego i drugiego tomu, by miedzy ich poszczególnymi częściami zachodziły pewne analogie. Ich odnajdywanie i analiza jest niezwykle satysfakcjonującą przyjemnością. Nie można jednak powiedzieć, że "Ujarzmienie" jest tak zaskakujące jak "Unicestwienie". Co nie zmienia faktu, że po skończeniu książki pozostajemy z taką ilością niepewności, że nie można nie chcieć szukać dalej prawdy o Strefie X i to bez względu na to, gdzie ona prowadzi. Nie ważne czy sercem podążało się za biolożką, czy za Kontrolerem, dziwność i psychodelia prozy VanderMeera pochłania bezpowrotnie.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/terroir-wadzy-czyli-hamlet-wyzwolony.html
Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"
= TERROIR WŁADZY, CZYLI HAMLET WYZWOLONY =
Część pierwsza trylogii Southern Reach skupiała się na losach dwunastej ekspedycji, w której uczestniczyła wyjątkowa kobieta – biolożka. To jej udało się wytrwać w Strefie X najdłużej. Doznała ona niebywałych rzeczy, których w sposób jasny i zrozumiały nie da się przekazać komukolwiek. Pasję z jaką badała ten nietypowy ekosystem...
2012
2014-01-13
DOKTORKU, ILE JEST LŚNIENIA W ŚNIENIU?
"Doktor Sen" przychodził do mnie wiele nocy, ale nie potrafił mi ulżyć w bólu dotarcia do końca swojej własnej opowieści. Niektórzy twierdzą, że przez to, że nie mam kota. Może tak, może nie :) Musiałam sobie jednak jakoś poradzić. Z butelką wina, serem gorgonzola i śliwkowymi żelkami było znaczenie łatwiej, co nie oznacza, że krócej. Po sześciu tygodniach udało mi się kończyć "Doktora Sen". Przez dłuższy czas zastanawiałam się jednak, czy nie byłoby lepiej przemilczeć to, co wydarzyło się miedzy pierwsza, a ostatnio stroną...
Czasem jest tak, że nabieramy się na najprostsze sztuczki, znamy je, ale są tak skuteczne, że nie umiemy ich uniknąć. Wiara pokładana w pisarza + kampania reklamowa + same pozytywne opinie tuż po premierze = porażka... Nigdy nie czytam na siłę, jeśli mnie coś nie pociąga, to odkładam na półkę, jak zdąży się zakurzyć, to najwyraźniej nie było warto. Magia sprzedaży i Wielkości Króla tym razem jednak zadziałały bezbłędnie. Z każdą stroną wierzyłam bowiem, że zaraz będzie lepiej. W końcu było tak źle, że musiałam wyznaczać dzienne limity, bo najzwyczajniej nic mnie nie ciągnęło do czytania. Rozczarowałam się, to normalne, ale czemu ja się temu rozczarowaniu dziwie? :) Nie raz i nie dwa, King zapodał zapchajdziurę, więc to chyba mnie zabrakło dystansu i zbytnio się podjarałam. Wstyd, że dałam się ponieść popkulturze. Z jednaj strony to nieuniknione, bo jestem dzieckiem swoich czasów, ale z drugiej, zawsze wstyd…
Grubość książki „Doktor Sen” przemawiała do mnie niczym pączek w polewie czekoladowej: jestem deserem dla wielbicieli „Lśnienia” i całej twórczości Kinga. Pączek okazał się puszysty, ale bez nadzienia, choć polewa była dobra. Rozczarowanie zawsze przychodzi, bo nawet kiedy sobie człowiek wytłumaczy, że King już pisał sequele i okazywały się całkiem inna bajka, to mimo wszystko nadzieja (i wiara) pozostanie matką tych wszystkich, co czekają na Godota :) No dobra, może trochę dramatyzuje. Rozczarowanie jest bardzo prostą, choć zaskakująca emocją, która pojawia się gdy nasza nadzieja ulega brutalnej konfrontacji z rzeczywistością. Zawiodłam się bo książka okazała się mniej wartościowa niż zakładałam. Trudno, ale sama nie jestem bez winy :) Poprzednie sequele Kinga luźno nawiązywały do wydarzeń je poprzedzających. W przypadku „Doktora Sen” mamy odczynienia niemal z nowa, całkiem osobną historią, która naprawdę ma mało wspólnego z „Lśnieniem”. Ile więc lśnienia w śnieniu?
Stosunkowo niewiele. W książce jedynie parę razy pojawia się słowo „Panorama”, zawsze użyte w kontekście tego, co przeminęło. Najwyraźniej King chciał pokazać, że hotelu już nie ma, to co w nim było również przeminęło. Pozostały jedynie wspomnienia i bolesna pustka. Minął jakiś czas, świat się zmienił, poszedł na przód. "Lśnienie” z „Doktorem sen” łączy silnie tylko ten sam bohater, choć jednak już trochę inny: Danny stał się Danielem - Dorósł i stał się kimś, kogo dopiero odkrywamy na nowo - nowy bohater, nowej opowieści. Jak to zwykle bywa, im więcej porównujemy, tym więcej różnic dostrzegamy. „Lśnienie” przytłacza klaustrofobią, potęgującym napięciem przed narastającym niebezpieczeństwem oraz zmieniająca się perspektywą (dzień/noc, zimno/ciepło, życie/śmierć). Niemym narratorem wydarzeń jest przyroda odzwierciedlająca i kreująca nastroje. Duchy są eterycznym złem, którego istnienia nie jesteśmy pewni. „Lśnienie” to powieść, w której King bawi się czytelnikiem, popychając go w głąb labiryntu własnego strachu. Co z tego zastało w „Doktorze sen”? Nic. Czytelnika rzucono na ogromną przestrzeń otwartych dróg Ameryki, po których podróżują krwiożerczy staruszkowie. Mamy więc powieść drogi, ale nie nadaje to specjalnie tępa akcji, jest ona bowiem skutecznie poprzecinana losami kilku bohaterów (dlatego tak dobrze się przy niej zasypia). Opowieść nie trzymała mnie w napięciu, bo nie ma co tu trzymać. Ani nie przywiązałam się do bohaterów, ani nie zaciekawiła mnie historia, ani potwory nie były straszne. Rozumiem, że wielbiciele „Lśnienia” poczuli rozczarowanie. Wydarzenia Panoramy stanowią jedynie ciche echo w całości powieści. Oczywiście pojawia się Lucy i Hallorann, ale już tylko jako wspomnienia. Głos nieżyjącej matki doprowadza Danny'ego do porządku w chwilach, gdy robi coś źle. Chłopak przekracza jednak bezpieczne granice matczynych rad, staczając się na dno, jak jego ojciec.
„Grawitacja nie istnieje, to życie jest po prostu ciężkie”
Jasność jest darem a zarazem ogromnym obciążeniem. Ból stanowi nieodłączną część bycia wyjątkowym. Danny próbuje więc uciszyć jasność zapijając ją alkoholem. Powtarza błędy ojca, aż do momentu, gdy uświadamia sobie, że dar wyniszcza go psychicznie, ale alkohol niszczy fizycznie i moralnie. Jedna noc, z przypadkowo spotkaną kobietą, zmienia całe jego życie. Danny uzmysławia sobie, że wszystkie wartościowe rzeczy, które posiadał, już przeminęły, że teraz musi zbudować wszystko od nowa. Szukając swojego miejsca na świecie, w końcu trafia do małego miasteczka, gdzie podejmuje pracę w miejscowy hospicjum. Tutaj Bóg wstrzymał oddech, a wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich i nikt nie ignoruje tego, co widzi. Miejsce idealne na odkupienie win. Przyjaźń i wsparcie pomagają mu odnaleźć sens w życiu. Mimo bogatego tła obyczajowego, Danny jako bohater powieści nie jest zbyt interesujący. Od początku idzie mu dobrze, więc nie zdziwiło mnie, że odnosi w końcu sukces. Jego los opowiada kolejną książkową historię o pogodzeniu się z losem i poszukiwaniu swojego miejsca na świecie.
„Kiedy uczeń jest gotowy pojawia się nauczyciel”
Jeśli nie Daniel, to może jakaś inna postać jest ciekawsza? Abra Stone – dziewczynka obdarzona nieziemską jasnością - nie, też nie. Okazuje się zwykła nastolatką z niezwykłymi zdolnościami. Wątek Abry nie ciekawił mnie w ogóle. Nawet przez chwilę miałam nadzieję, że zginie, wybuchnie od złości w niej zgromadzonej, ale tak się nie stało (niestety). Nie będę się więc nad nią rozwodzić, ale dodam tylko, że ma wyjątkowo tępych rodziców...
W całej historii ponownie tworzy się trójkąt: uczeń (Abra), nauczyciel (Danny), zagrożenie (Rose). Pora by przedstawić największe zło jakie przemierzało drogi Ameryki. Wspomniałam już, że potwory nie straszyły (to najgorszy z zarzutów przeciwko tej historii). Więc co takiego robiły? Jeździły w kamperach i Winnebago, polowały na dzieci, po to by je torturować i wyssać z nich parę. Właściwie to byli ciągle mało najedzeni, bo w powieści mamy ukazaną torturę tylko jednego dziecka, a potem ciągłe polowanie na kolejną zdobycz. Średnio im to szło, ale nasze potwory są staruszkami (!), przepraszam, Wiecznym Węzłem. Nie mamy już więc odczynienia z pierwotnym złem, ale z piratami na emeryturze. W początkowej części powieści Węzeł zachowuje się wyjątkowo profesjonalnie: dbają o siebie, szanują zdobycz, tańczą i odprawiają rytuały. Do pewnego czasu miałam nawet wrażenie, że są naprawdę niebezpieczni. Przychodzi jednak chwila, w której staruszkowie zaczynają chorować na ospę. W tym momencie potwór, mający stanowić wybryk natury, nieśmiertelne i niezrozumiałe istnienie, choruje jak człowiek. Ale co się dziwić, są stare, więc w sumie dobrze, że ospa a nie półpasiec. W tym momencie potwory stają się zwykłymi dziadkami i nawet im współczujemy, bo przecież każdy ustępuje staruszkom miejsca w autobusie. Jedyną wyrazistą osobowością w obozie Węzła jest przywódczyni Rose Kapelusznik. Choć początkowo nieźle zapowiadała się Jadowita Andi, ale ona niestety utkwiła w lesbijskim związku z sepleniącą Cichą Sarey. Tak więc, Rose to łowczyni, która wbrew wszelkiej logice (duma taką logikę wyklucza) postanawia wchłonąć parę Abry. Dziewczynka dla Rose jest białym wielorybem, który mógłby wykarmić cała rodzinę przez długi czas. Jednak Ahab nie chciał zabić Moby Dicka dla tłuszczu, tak Rose chce śmierci Abry z bardziej osobistych pobudek (próby sił). Gdy ktoś okazuje się lepszy, silniejszy, młodszy niż my, nie możemy w to uwierzyć. Czas wiele zmienia, a gniew zaślepia.
Losy całej trójki konsekwentnie zmierzają ku ostatecznemu spotkaniu, do którego standardowo dochodzi. Nie mamy sceny epickości wielkie bitwy dobra ze złem, tylko kameralne starcie. Szybko i po bólu, teraz trzeba tylko wymyślić historyjkę dla glin. „Doktor sen” nie jest więc spektakularny i hollywoodzki. Choć pewnie film byłby lepszy niż książka.
Klasyfikacja „Doktora Sen” nie jest prosta, bo wyraźnie mamy dwa bieguny: horror i powieść obyczajową. Zacznę jednak od tego słabszego: jeśli faktycznie książka jest powrotem do gatunku horrorów klasy B, to naprawdę słabym i tanim. Wiem, wiem, z jednej strony ten gatunek taki jest, ale nawet w najtańszych horrorach mamy pełnokrwiste potwory, obrzydzenie i grozę (to podstawa). Jeśli nie ma tych elementów, nic nie kamufluje niedociągnięć gatunku :) Z drugiej strony, gdyby popatrzyć na tą cześć powieści, która jest obyczajowa, to mamy naprawdę niezły kawałek nieoszlifowanego diamentu. Danny przechodzi ciężką walkę z nałogiem, próbuje pogodzić się ze swoim losem i zacząć od nowa. Historia Węzła pokazuje, że wszystko podlega naturalnym procesom zmian. To, co było nieśmiertelne, staje się śmiertelne, gdyż choroba i ubóstwo mogą dotknąć nawet wybrańców. W powieści pojawia się również wątek pedofilii (historia Hallorana, która nie wiem co niby ma do całości wprowadzać). Wszechobecna jest również śmierć, ale nie wprowadza ona elementu grozy lecz jest związana z obyczajową stroną powieści. Danny pomaga odejść w spokoju lokatorom hospicjum Rivington House. Jeśli miałabym powiedzieć, co w „Doktorze sen” jest najlepsze, ten właśnie ten wątek, którego sens widać w pełni na ostatnich stronach powieści. Danny zostaje doktorem, który w pełni pogodził się ze swoim darem i swoimi słabościami. Teraz umie je wykorzystać, by nieść ulgę innym. Zakończenie powieści pokazuje również z czym cały czas musi walczyć Abra - z samą sobą. Zło zostaje pokonane, tylko że dobro nie do końca jest dobre, a zło tak naprawdę złe. W tej historii nie chodzi o wartościowanie, ale o konfrontacje, o przetrwanie. Każdy chce przeżyć. Dla każdego strona zagrażająca życiu, będzie traktowana jako zła. Kto więc zwyciężył? Tylko Danny pokonał potwora w sobie. W moim mniemaniu Abra dopiero ma tą walkę przed sobą, bowiem w niej potwór dopiero się budzi, a nie ma piękniejszego okresu na agresje podsycaną frustracją, niż dojrzewanie. Duchy przeszłości nigdy nie odchodzą, a historię się powtarzają, nieco inaczej, ale wystarczająco podobnie, bo gdy rozwiąże się jeden węzeł zła, wkrótce zawiąże się nowy.
Węzeł ma też w powieści symboliczne znaczenie. Bohaterowie należą do rożnych kręgów tworzących więzi. Mamy anonimowych alkoholików, wampirycznych staruszków, rodzinę Abry, Danny ma przyjaciół, nawet jego miejsce pracy stanowi właśnie taki "węzeł". Niektóre interesy tych grup zazębiają się, inne są wręcz przeciwne. Wszyscy jednak, bez względu na koleje losu, trzymają się razem. Możemy obserwować siłę lokalnych społeczności, oddanie w walce o przetrwanie, pomoc, ukojenie, wsparcie i zaufanie. To kręgi do których należymy, budują nasz świat i nas samych.
Pierwszym do czego porównuje się "Doktora Sen" jest "Lśnienie", ale właśnie w konfrontacji tą powieścią, przegrywa sromotnie. Warto więc spojrzeć na książkę w perspektywie "Joylandu" czy "Ręki mistrza". Zestawienie to uwidoczni, że "DS" nadal jest słaby, ale przede wszystkim, że nie można postrzegać go w perspektywie tylko "Lśnienia". Jeśli chodzi o rozczarowanie oraz obszerność wątku obyczajowego, to najbliżej mu do "RM". W kreacji bohatera z kolei do "Joylandu". Przegrywa jednak z powyższymi tytułami jeśli chodzi o głębie psychologiczną postaci oraz poruszaną problematykę. No i największy kolec w oku - brak logiki w postępowaniu bohaterów. Sytuacji można wymieniać na pęczki (włącznie z kretyńskimi rodzicami Abry, którzy irytowali mnie najbardziej). Biorąc jednak pod uwagę, że całość utworu ma specyficzną stylizację taniego horroru, to chyba nie możemy mieć pretensji - bohaterowie muszą zachowywać się w takim przypadku konwencjonalnie. Jak dla mnie to najbardziej zabrakło możliwości przywiązania się do bohatera i historii.
Książce Kinga można zarzucać wiele: jest nieciekawa, nielogiczna, płytka. Przez długi czas zadawałam sobie jednak pytanie: co chciałeś pokazać Panie King? Czy szukam za głęboko, czy za płytko? Dostrzegłam tak wiele negatywów, aż trudno mi uwierzyć. I znów trochę wina i sera pomogło :) Po pewnym czasie zaczęło coś do mnie docierać… Mamy sequel, czyli King pokazuje, że stare historie mogą mieć już tylko nowe kontynuacje. Upływ czasu tworzy przepaść między starą, a nową historią. Dziecko nie jest bowiem tym samym, kim jest dorosły: ”Bo teraz jest inaczej niż kiedyś. Bo przeszłość przemija, nawet jeśli określa teraźniejszość.” . Zmiana konwencji całej powieści, w stosunku do pierwotnej historii, pokazuje również, że pisarz potrafi bawić się własnymi historiami. Nie boi się reakcji czytelników i szuka czasem nowych torów, którymi mógłby podążyć. Myślę również, że gdyby nie podchodzić do powieści tak poważnie, a potraktować ją jak przygodny skok w bok, bez zobowiązań i na pełnym luzie, może wtedy byłoby co wspominać. Choć podobno nie ważne jak o tobie mówią, ważne żeby mówili :)
Powieść nie polecam fanatykom twórczości Kinga, ani jego wielbicielom. Spokojnie można ją sobie podarować. Książka ta bowiem nie spełni nawet najmniejszych waszych oczekiwań, a takie z pewnością macie. Nie dowiecie się, ani nie przeżyjecie niczego niezwykłego, bo „Doktor Sen” jest przede wszystkim nową, nie boje się powiedzieć nawet, niezależną historią kierowaną do nowych czytelników. Sprawa ma się tutaj tak jak z Lynchem, który na pewnym etapie swojej twórczości przestał być lynchowski, ale dotarł do innej publiczności, która mogła odczytać go na nowo. Myślę, że tylko świeży umysł nacieszy się „Doktorem Sen” w pełni. Wchłonie go i przetworzy, może nawet wyśni. Polecam więc tym, którzy Kinga nie znają lub czytali jedynie kilka jego książek, a przy okazji lubią obyczajowy horror z wątkiem przygodowym :)
Trzeba przyznać, że Wydawnictwo Zysk i S-ka wybrało naprawdę piękną grafikę na okładkę książki. Możemy ją podziwiać zarówno w miękkie oprawie ze skrzydełkami, jak i w twardej. Grafika jest tajemnicza i wiele obiecuje, jeśli ktoś liczy na horror. Nie mam żadnych zastrzeżeń, co do wydania książki, ale muszę przyznać wielki plus z ukłonem w stronę marketingu. W Polsce takie akcje są rzadkością, a szkoda. Ale jak to mawiają: aby zarobić, trzeba najpierw zainwestować J Choć to bardzo z pewnej perspektywy boli, to książki są produktami. Skoro tak musi być, to chociaż niech będą miały dobry marketing, a może wielu na tym zyska.
Ja nie wyśniłam zbyt wiele z doktorkiem, ale zapamiętam jedno: stare historie mogą mieć już tylko nowe kontynuacje - tak, a nie inaczej powinno być.
długich dni i zaczytanych nocy
Alicya Rivard
Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com
DOKTORKU, ILE JEST LŚNIENIA W ŚNIENIU?
"Doktor Sen" przychodził do mnie wiele nocy, ale nie potrafił mi ulżyć w bólu dotarcia do końca swojej własnej opowieści. Niektórzy twierdzą, że przez to, że nie mam kota. Może tak, może nie :) Musiałam sobie jednak jakoś poradzić. Z butelką wina, serem gorgonzola i śliwkowymi żelkami było znaczenie łatwiej, co nie oznacza, że krócej....
2012-01-01
2015-01-04
„Droga serca” M. Johna Harrisona to nie tylko uczta wyobraźni, ale pewne wydarzenie, które dane jest nam przeżyć. Książka jest trudna w odbiorze, bo bardzo absorbuje nie tylko emocjonalne, ale również mentalnie. Po skończeniu powieści zostaje w człowieku jakiś mały szok, który trzeba przerobić. Na głębokiej i gładkiej tafli naszych myśli tworzy się wir: powolny ruch po spirali, nagłe zawirowanie. To, co wydawało się spokojne, okazuje się złożone, a jedynym wyjściem jest ruch /s23/. "Droga serca" to opowieść o tym, że życie wydaje się być ułożone, a gdy nadchodzi podmuch wiatru, rozpada się. Powieść składa się z kawałków poukładanych w jakiejś chaotycznej kolejności. Alternatywna historia Europy przeplata się ze wspomnieniami bohaterów oraz niepokojącymi wizjami innej rzeczywistości, tak bliskiej, a wciąż nieosiągalnej. Wszystko to toczy w tle dramatycznych sytuacji przed jakimi aktualnie stoją bohaterowie. Powieść jest więc zagadką dla czytelnika, który aż do samego końca nie będzie w stanie odgadnąć jej sensu, mimo iż pierwsze strony tą właśnie odpowiedź zawierają.
________________________________________
ĆMY ZAMKNIĘTE W LAMPIONACH
Yaxley nigdy nic nikomu niezrobił (...) Zawsze zachęcał nas, żebyśmy sami to robili. /s 69/
Jeśli raz się go spotka, zawsze już będzie wiedział gdzie się jest, dlatego pojawia się w nieoczekiwanym momencie, by wyrwać cię z rytmu życia. Do niczego nie zachęca lecz pobudza ciekawość. Yaxley początkowo wydaje się postacią kluczową, widać, ze ma nad bohaterami władzę, i że nie znają się od wczoraj. Szybko jednak okazuje się, że jest zagubiony i przestraszony wizją tego, czym kiedyś był zafascynowany. Czy magia, jaką dysponuje jest w stanie cokolwiek komuś zaoferować? Lucas i Pam zdecydowanie czują się przez niego oszukani, rytuał nie przynosi im nic oprócz cierpienia. Ale czy na pewno zrozumieli o co w tym rytualne chodziło?
Bohaterami powieści jest trójka przyjaciół: Pam Stuyvesant, Lucas Medlar oraz ich przyjaciel, którego los połączył z nimi tajemniczy rytuał. W ich relacjach dominuje wszechogarniające poczucie straty, zaburzenia spokoju, który został bezpowrotnie utracony. Bohaterowie zdają sobie sprawę, że nie odzyskają tych dwudziestu lat przeszłości będącej już tylko niepewnym wspomnieniem.
Pam choruje na epilepsję, w skutek czego często widzi rzeczy, których nie ma. Bardziej dręczą ją jednak sprawy związane z Lucasem. Nie wie, czego on od niej oczekuje, podejrzewa, że tak naprawdę nigdy jej nie kochał. Przepełnia ją rozpacz, samotność i lewitująca w przedpokoju biała para. Lucas również jej nie rozumie, nie potrafi dotrzeć do niej by powiedzieć, co czuje. Wciąż boryka się z prześladującym go wszędzie karłem. Często wpada w panikę, nie potrafi się ostatecznie zaangażować, przez co coraz bardziej cierpi. Walczy z przerażeniem i użalaniem się nad sobą. Ich małżeństwo jest jak obładowany emocjonalnym ładunkiem pociąg, który przyjeżdża i odjeżdża ze stacji, na której oni siedzą i piszą do siebie listy. Intymność między nimi rodzi się na polu poszukiwań Serca w historii Europy. Opowieść o mitologicznym mieście Coeur staje się ich sposobem docierania do siebie. Pojęcie fikcji zastępuje pojęcie kłamstwa, które trudno etycznie ocenić. Początkowo fikcja jaką tworzą razem stanowi spoiwo ich relacji. Przychodzi jednak moment, gdy Lucas postanawia okłamać żonę, pragnie by ona uwierzyła, w tym widzi ostateczny ratunek i tak fikcja nadaje nowe znaczenie realnym wydarzeniom. Słowo nabiera mocy twórczej, bo jest ziarnem, które wciąż zasiewa się w urodzajnym umyśle człowieka – kreuje wizje i przyczynia się do realnych wydarzeń.
Trzecim bohaterem jest narrator powieści, czujący jedynie zapach róż, trzeci uczestnik rytuału. W sposób szczery opowiada czytelnikowi całą historię, a przynajmniej tyle, ile wie. Jego szczerość jest jednak wynikiem poczucia winy, z okłamywani przyjaciół, choć sądził, ze robi to by chronić ich przez cierpieniem. Ma ogromne poczucie odpowiedzialności za Pam i Lucasa, a nawet Yaxleya. Wciąż się dla nich poświęca, stara pomagać, ulżyć w cierpieniach.
Wszyscy bohaterowie wyraźnie odczuwają, że ich życie nie zmierza w dobrym kierunku dlatego przepełnia ich pewna tęsknota, smutek, którego nie da się stłumić. Nie chcą się godzić na to, by ktoś kierował ich życiem. Cierpienie jednej osoby powoduje cierpienie pozostałych. Szukają prawdy o sobie, idealnego czasu, który ma nadejść dla nich wszystkich.
TO, CO ZAJĘŁO MIEJSCE BOGA
Bohaterowie są zagubieni, pogrążeni w rozpaczy i zwątpieniu. Nie szukają jednak wsparcia u bogów, których nie da się pojąć, bo toną w tajemnicy wiary. Podążają za Sercem i Wielką Matką, tam gdzie można dotrzeć tylko samemu. Harrison przedstawia w swojej powieści wierzenia gnostyckie oraz mitologiczne. Sprytnie splata ze sobą liczne motywy, których rozszyfrowanie nie tylko daje satysfakcję, ale odsłania prawdziwy sens całej opowieści.
Autor wyraźnie nawiązuje do nauk Tolteków opartych na budowaniu swojego snu życia. Jest to ścieżka rozwoju oparta na indywidualnej pracy ze sobą samym. Istotne jest tu uwolnienie się od strachu poprzez przeżywanie cierpienia. Ostatecznie ten wątek widać najsilniej w zakończeniu powieści. Człowiek stworzony jest nie tylko do szczęścia, ale i cierpienia, które oczyszcza rany i uzdrawia, jednak najpierw trzeba owe rany odsłonić. Wiele fantastycznych manifestacji w powieści można wytłumaczyć również tolteckim „Zadymionym Lustrem”, czyli zasadą, że wszystko co widzimy w innych ludziach oraz świecie zewnętrznym jest naszym odbiciem. W powieści przyroda związana jest z sensualnym odczuwaniem rzeczywistości i manifestuje się poprzez przybieranie symbolicznych form. Jedną z nich jest Wielka Bogini symbol matki Ziemi, a jednocześnie matka wszystkich ludzi. Kontakt z Wielką Boginią daje bohaterom do zrozumienia gdzie jest ich miejsce i co jest kluczem do Serca. Owo Coeur to nawiązanie do tolteckiego miasta Teotihuakan, gdzie ludzie mogą zmieniać się w bogów, czyli Nieba na Ziemi. Droga Serca prowadzi do miejsca, w którym skrywamy prawdę o sobie. Aby osiągnąć szczęście nie potrzebujemy przewodników, bo sami dla siebie nimi jesteśmy, a świat jest nami, tak jak my jesteśmy światem. Kluczem do Pleromy jest Coeur, czyli mówienie o swoich pragnieniach. Pleroma o której nieustannie mówią bohaterowie, a której tak boi się Yaxley, jest pojęciem greckim oznaczającym pełnie doskonałości, w takim znaczeniu weszło również do chrześcijaństwa. Platon postrzegał Pleromę, jako zbiór doskonałych form. Twierdził, że nasz świat jest jedynie odbiciem owych doskonałości (idei). Dostęp do tych form możemy uzyskać jedynie na poziomie duchowym. To strefa do której dążą wszystkie byty. Yaxley bał się jednak wchłonięcia, czyli zatracenia cech osobowych i stania się czystym duchem. Proces takiego oczyszczenia świadczy o tym, że człowiek ma w sobie cząstkę boga, doskonałości, która musi powrócić w swoje pierwotne miejsce. Wcielenie doskonałej formy w niedoskonałe ciało jest aktem uniżenia i jednocześnie oczyszczenia. Kenoza jest więc procesem jaki toczy się przez całe życie, a przez co stanowi źródło wolności. W książce pojawia się również możliwość przeanalizowania innej wersji platońskiego dualizmu, czyli odwróconej rzeczywistości.
OCZYSZCZONY PRZEZ LETNIE ŚWIATŁO
„Droga serca” napisana jest w taki sposób, że nieustannie wymaga uwagi i skupienia na jej treści. Determinuje to już budowa utworu, czyli zaburzona chronologia wydarzeń. Powieść ma dwa nurty: rzeczywisty oraz fantastyczny. Rzeczywisty jest czasowo i przestrzennie spójny. Przedstawia obrazy dość łatwe do rozszyfrowania. Fantastyczny opiera się często na iluzji, niedopowiedzeniach, fantazjach i grozie. Narrator jest jednocześnie bohaterem wydarzeń, relacjonuje historię z pewnej perspektywy czasu. Pojawia się również wątek epistolarny, jednak często treść listów jest nam relacjonowana niż bezpośrednio dana do przeczytania. Nie ma tu wartkiej akcji, ani szokujących zwrotów wydarzeń. Dominuje oniryczny klimat senności, tajemnicy, niepewności. Powieść momentami nuży, powoduje zagubienie, ale równocześnie budzi intelektualny niedosyt i zadumę. Historia wypełniona jest bowiem metaforami, symbolami, aluzjami, których analiza może pochłonąć nas na wiele godzin.
Powieść szczególnie pobudza swoją warstwą sensualną, otaczającą wszystko przyrodą, która wysyła sygnały, szepcze do nas szumem morskich fal. W niej kryje się tajemnica, moc i potęga. Narrator powieści jest wręcz nią oszołomiony, gdyż zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie dotknąć jej istoty. Groza łączy się w powieści z naturą oraz doświadczeniami duchowymi. Jest rodzajem napięcia między warstwami znaczeń świata. Ujawnia się w chwilach mrocznej ekstazy.
Zakończenie powieści jest dramatyczne i dość trudne w interpretacji. Następuje jednak oczyszczenie i uwolnienie. Do bohaterów dociera, że nie wszystko co czynią inni, dotyczy ich samych. Gdy człowiek przestanie bezgranicznie otwierać się na drugą osobę wszystko spowija mgła. Robienie założeń skazuje człowieka na porażkę, bo mylnie odczytując intencje przyczynia się do cierpienia, a co gorsza nie postrzega rzeczy takimi, jakie są naprawdę. Losy bohaterów obrazują rozdarcie między życiem doczesny, a duchowym. Próby zapanowania nad głodem seksualności i religijności. Harrison snuje więc nieortodoksyjne, gnostyckie rozważania o tym kim jesteśmy, jaka jest nasza natura, dokąd zmierzamy, jaki jest świat. Książka wymaga zmierzenia się z rozpaczą, zdradą, samotnością, ale ukazuje również oczyszczenie, ukojenie i miłość. Między stronami „Drogi serca” autor zawarł odpowiedzi jak dotrzeć do wnętrza drugiego człowieka, jak być szczęśliwym i nie uciekać od świata, w którym się żyje. I jego odpowiedź jest prosta: budować świat na bezwarunkowej miłości, akceptacji siebie i innych oraz otwartości na wszystko.
„Droga serca” spotkała się z ciężkim odbiorem, czytelnicy skarżyli się na niejasność i często wyrażali niezadowolenie. Książka jest ucztą wyobraźni, z której trzeba umiejętnie skorzystać, bo inaczej nas przytłoczy. Nie jest więc to pozycja dla szukających rozrywki. Myślę, że tak ciężka lektura jest dla niewielu, bardzo wytrwałych niewielu. Zdecydowanie polecam ją wyłącznie dojrzałemu i wymagającemu czytelnikowi, który będzie miał możliwość oraz chęci zgłębiać jej treść przez wiele dni, a może całe życie. „… nikt nie może sprawić, że będziesz szczęśliwy, ponieważ szczęście jest rezultatem miłości emanującej z ciebie…” /fragment modlitwy tolteckiej/
Długich dni i zaczytanych nocy.
Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/01/r-serce-na-drodze-poszukiwan-droga.html
„Droga serca” M. Johna Harrisona to nie tylko uczta wyobraźni, ale pewne wydarzenie, które dane jest nam przeżyć. Książka jest trudna w odbiorze, bo bardzo absorbuje nie tylko emocjonalne, ale również mentalnie. Po skończeniu powieści zostaje w człowieku jakiś mały szok, który trzeba przerobić. Na głębokiej i gładkiej tafli naszych myśli tworzy się wir: powolny ruch po...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dębski się nie p&%$#*!@ i od razu wrzuca czytelnika w sam środek akcji. Aspirant Kamil Stochard właśnie zdjął kamizelkę kuloodporną, ma zamiar wejść do budynku i wynegocjować uwolnienie zakładników. Akcja pruje więc do przodu na złamanie karku, a kule świstają na wszystkie strony jak jarmarczne fajerwerki. Dębski proponuje czytelnikowi sensacyjno-fantastyczną odjechaną opowieść w stylu “bang! – bang!” z dużą ilością soczystych przekleństw i zabawnych, choć nie pozbawionych goryczy, męskich przemyśleń o zachodzie słońca.
"Ni chuja nie rozumiesz! - prychnął - Ale nie winię cię. Tak naprawdę to nikt wszystkiego do końca nie rozumie." /s 35/
"Nie wiem, ale wyczuwam podniecenie." /s 217/
BEFORE WE PACKED OUR PACK
Czasem w życiu sprawy idą po prostu źle. Czasem dzień zaczyna się już źle, szczególnie gdy słyszy się słowa: „Kamil, stary cię bierze. Chyba zjebka,”. Cóż, tym razem zjebki nie było, ale coś na kształt przymusowego urlopu, który okazał się tak naprawdę pracą, ciężką pracą, czyli taki jakby awans, w jeszcze większe gówno niż się jest do tej pory. Kamil poczuł, że właśnie został sam, bez posiłków, a w każdej chwil ktoś może go wydymać. Jak to mówią: nie fajna sytuacja. Od tego momentu nie miał już wyjścia, był zdany na tajemniczego, zagranicznego przełożonego. Coś tu ewidentnie cuchnęło, ale czasem nie ma sensu zadawać pytań, bo i tak nie otrzyma się na nie odpowiedzi. Trzeba spakować walizki i pogodzić się ze swoim losem.
Jerry Wilmowski, Amerykanin polskiego pochodzenia, zostaje nowym szefem Kamila. I już na spotkaniu organizacyjnym wyjawia sedno sprawy. Przybył do Polski, bo prowadzą tu ślady bardzo niebezpiecznej sekty, która jeśli znajdzie podatny grunt jest trudna do wykorzenienia i dodatkowo bardzo niebezpieczna – chodzi rzecz jasna o sektę Cthullu. W tym momencie nie jedna osoba zapewne zakrztusiłaby się herbatą, ale nie Kamil Stochard. Nie uwierzył, ale przyjął do wiadomości.
Bohaterem serii Moherfucker jest Kamil Stochard: seksownie inteligentny, diabelnie dowcipny i często ma wyje%^&*$ na pewne sprawy, w tym na czystość oraz kulturę języka. Dębski wkłada w jego usta wiele krytyki w stosunku do rządu, kościoła, wydarzeń politycznych i samych Polaków. Choć nie to jest tu elementem kontrowersyjnym. Kamil jest gejem. Dość nietypowy pomysł jak na cechę polskiego bohatera powieści fantastycznej. Ponadto, jest też pracownikiem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie dziwi więc wcale, że ma do tego poglądy agnostyczne i racjonalistyczne. Kamil stanowi zlepek elementów, które generują nieco kontrowersyjny ton powieści, jednak posiada również rozbrajające poczucie humoru i to właśnie nim kupuje przychylność czytelnika. Jego rozmowy z Jerrym zmuszają do zastanowienia się nad pewnymi sprawami, ale równocześnie są przedstawione z dużym poczuciem humoru, co nadaje im satyryczny wydźwięk. Czasem Kamil potrafi celnie ukłuć w czułe miejsce naszego ego: ”wystarczy, żeby człowieka przestali bić, i już się czuje szczęśliwy” / s 87/. Tu na czoło wysuwa się krótka, ale jakże na czasie, wzmianka o polskich stosunkach z Rosja /s 242/. Poza ciętymi ripostami, Kamil uwielbia też sos borowikowy, tak jak soczyste ozdobniki w swoich wypowiedziach. Polubiłam Kamila, bo jego stosunek do rzeczywistości jest mi bliski. Nie poczułam jednak z nim więzi, gdyż tak naprawdę niewiele o nim wiadomo. Dębski nie pokazał wnętrza swojego bohatera, a jedyne jego dynamiczną powłokę, która ma pasować do sensacyjnego charakteru powieści i dzięki konkretnym cechom może być właśnie głównym koniem pociągowym całej historii. Trochę szkoda.
I SHOT A HOLE THROUGH
Ciężko również chwalić antagonistów „Moherfucker. Hell-P”. Jerry i Kamil bezlitośnie i radykalnie, choć trochę jak Syzyf, determinują wyznawców Cthullu. Mroczne odpryski Przedwiecznego przybierają postać najwygodniejszą dla nich, czyli staruszków lub dzieci. Takich bowiem nikt nie podejrzewa o nic. I tak guimony popylają z laseczką do kościoła lub na świetlicę, uwielbiają bowiem miejsca nasycone emocjami, ekscytacją i egzaltacją, a takich ci u nas dostatek. Problem polega więc na tym: jak wśród starych, wiotkich ciał i wyblakłych spojrzeń wyłowić drapieżny krok /s 91/. Tak, guimony nie są słabymi przeciwnikami. Zaatakowane ulegają przemianie: wyrastają im szpony, łuski, czuć od nich toksyczny fetor /s 238/. Drugi problem polega na tym, że guimonów jest 666, a strażników tylko czterech. Lol. Owszem w takim przypadku eksterminacja pomiotu Cthullu kończy się śmiercią tylko, że zabity guimon zawsze powraca, a strażnicy już niekoniecznie.
Guimony są potężne, ale potęgi swojej nie wykorzystują. Starcia z nim w książce są bardzo słabe. Choć jest jedna świetna scena zabijania „jaszczura”, która faktycznie ma krwawy smaczek, ale poza nią wszyscy wolą się strzelać. Mało jest kontaktowej walki, która mogłaby wygenerować dobre horrorowe sceny, dlatego wielbiciele mocniejszych wrażeń niewiele znajdą tu dla siebie. Guimony mają potencjał by czynić zło, a wciąż tylko przemykają uliczkami i ograniczają się do zasysania emocjonalnej energii. Chyba, że faktycznie ssanie miałoby być ich główną funkcją, bo jako przedstawiciele Przedwiecznego zła, słabo sobie radzą. Za to na ich tle Kamil Stochard wypada jako wielki człowiek, który być może wyciągnie pogromców Cthullu z impasu bezcelowej walki. Przyznaje, że trochę nie spodobało mi się to, że Dębski wyciągnął potwory z ich naturalnego środowiska i wsadził gdzieś, gdzie tracą swój potencjał i przestają wywoływać grozę. Prawdziwego Cthullu jest tu jak na lekarstwo, za to pospolitych przestępców, na pęczki. Ale taki już chyba urok fan fiction.
BANG! BANG!
W "Moherfucker. Hell-P" jest sporo scen i dialogów, które nic nie wprowadzają do fabuły, albo bardzo niewiele. Dębski przeplata elektryzujące momenty akcji ze stonowanymi rozmowami bohaterów. Praktycznie każdy rozdział jest zbudowany w ten sposób. Zawsze po strzelaninie przychodzi czas na rozmowy przy piwie, kawie czy innej herbacie, męskie rozmowy żeby nie było. Jest dobrze dopóki nie wychwyci się tego schematu, czyli gdzieś do połowy książki. Panowie bowiem zaczynają jedynie strzelać – gadać, strzelać – gadać, a potem gdzieś jechać aby strzelać i gadać, dlatego w końcu rodzi się pytanie: dokąd ma ich to zaprowadzić? Do łóżka? Niestety też nie. Trochę też żal, że w książce wprowadzono element kontrowersyjny, czyli preferencje seksualne bohatera, ale w ogóle ich nie wykorzystano. Dębski serwuje w książce czytelnikowi różne emocje i sytuacje, ale problem polega na tym, że nie składają się one na spójny klimat.
Pomówmy jednak o atutach tej powieści. Na fakt, że od historii Kamila trudno się oderwać, wpływają dwa czynniki: dobry ostry humor i szybka akcja. Autor naprawdę uraczył swoich czytelników kilkoma naprawdę odjechanymi scenami oraz pomysłami. Głównie bywa więc zabawnie i sensacyjnie, choć czasem robi się też zimno, mokro i nieprzyjemnie (szczególnie gdy zabita babcia wcale nie była guimonem). "Moherfucker. Hell-P" to książka, którą czyta się dla dobrej zabawy, a ta bazuje nie tylko na akcji i humorze, ale także na licznych odwołania do niedawnych wydarzeń politycznych i społecznych oraz utworów literackich oraz filmowych. Cieszy również to, że Dębski, mimo iż nie wyposażył swoich bohaterów w zbytnią głębie psychologiczną, pozwolił im choć konkretnie przeklinać. Ludzie nie doceniają tej formy wyrazu, podobnie jak krytyczno-satyrycznego poczucia humoru, którego jest tu również sporo. Książka może więc albo szalenie się spodobać, albo niemiłosiernie nudzić - może bawić lub drażnić.
THE END
"Moherfucker. Hell-P" jest mieszanką urban fantasy ze zlepkiem sensacyjno-kriminalnym i nutką fantastyki. W pewnym momencie czytania przyszło mi nawet na myśl, że Kamil i Jerry mogliby zostać takimi polskimi "Supernatural" :) Książka Dębskiego odciągnęła mnie od wieczornego oglądania przygód Deana i Sama, dlatego uważam, że jest świetną propozycją na relaksujący czytelniczy weekend - poczucie humoru, wartka akcja i niezobowiązująca lekkość historii. Myślę, że jeśli podejdzie się do "Moherfucker. Hell-P" bez wygórowanych oczekiwań, spełni ona swoją rozrywkową funkcję. W końcu bang! bang! zapowiada zarówno dobry początek jak i dobry koniec. Ja na pewno sięgnę po kolejną część cyklu Moherfucker, bo dobrze się bawiłam i jeśli znów będę miała ochotę na chwileczkę zapomnienia, Dębski będzie idealny.
W powieści pada pewne fundamentalne pytanie: czy to dobre, czy źle , że w naszych czasach już nikt tak nie pisze jak Lovecraft, czy Chandler? I to dobre pytanie. Tym, co oczekiwaliby po powieści Dębskiego klimatów Lovectraftowskiego Cthullu, tu tego nie znajdą. Powieść nie ma aż tak wygórowanych ambicji w stosunku do siebie samej. Dębski, jako diler rozrywki, dobrze się spisuje proponując czytelnikowi amerykańską akcje z polskimi dialogami, w których nie może zabraknąć soczystych wulgaryzmów i solidnej dawki poczucia humoru. Książka, mimo swojego rozrywkowego charakteru, potrafi wzbudzić w czytelniku pewien dziwny niepokój, drobne drganie w środku, że przez chwilę człowiek pomyśli o sobie, ze może być jak ta mała brzegowa pętelka, niczego nieświadoma...
Długich dni i zaczytanych nocy.
Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/r-bang-bang-moherfucker-hell-p-e-debski.html
Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"
Dębski się nie p&%$#*!@ i od razu wrzuca czytelnika w sam środek akcji. Aspirant Kamil Stochard właśnie zdjął kamizelkę kuloodporną, ma zamiar wejść do budynku i wynegocjować uwolnienie zakładników. Akcja pruje więc do przodu na złamanie karku, a kule świstają na wszystkie strony jak jarmarczne fajerwerki. Dębski proponuje czytelnikowi sensacyjno-fantastyczną odjechaną...
więcej Pokaż mimo to