-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2015-04-29
2015-04-08
2014-02-23
Robert Cichowlas i Łukasz Radecki w 2014 roku zwarli szeregi, by stworzyć wspólnie książkę o tytule: „Pradawne zło”. To zbiór trzech opowiadań, w których wiele rzeczy jest jedynie pozornie zwyczajne, gdyż to co do tej pory było normalne, okazuje się kryć pokłady pradawnego zła - codzienność przenika się z szaleństwem, bestialstwo z niewinnością. Autorzy nie pokazują najprostszego schematu dobra i zła. Nie dotyka ono bowiem niewinnych, ale tych, którzy je prowokują lub lekceważą, a z zakończenia cieszy się tylko ta druga strona mocy...
"Są na świecie miejsca, gdzie wciąż bardzo głęboko zakorzeniona jest wiara w bóstwa, które były znane ludziom jeszcze na samym początku istnienia czasu. Bóstwa potężne, szalone i niewiarygodnie złe." /s75/
Pierwsze opowiadanie o tytule „Pradawne zło” pokazuje jak niespodziewanie mrok zakrada się do umysłu bohatera by znaleźć sobie wygodne posłanie. Tak jak w powieściach Lovecrafta, sen jest tu miejscem manifestacji mrocznych potęg: "zdradzając mi te sny, czułbyś się, jakbyś obnarzał część siebie. I to tę część, którą sam niezbyt dobrze znasz. Dlatego tak bardzo się boisz - nie wiesz, na ile są one wytworem straszliwych i niepojętych wydarzeń, a na ile istnieje szansa, że są projekcją twojej głęboko skrywanej podświadomości." /s 72/. Bohaterem opowiadania jest Maciej, drobny przestępca. Dokładnie rzecz ujmując jest tym, co zawsze czeka w wozie. Na grzaniu silnika dorobił się porządnego zaplecza finansowego oraz okazałej willi. Powodzenie w tej sferze nie wpłynęło niestety pozytywnie na jego sferę prywatną: małżeństwo rozpadło się i teraz życie toczy się między jedną, a drugą przygodą. Nasz bohater nie jest jednak z tego powodu jakoś specjalnie nieszczęśliwy. Fuszki idą jedna za drugą, a szef dba o bezpieczeństwo. Żyć nie umierać. No właśnie - nie umierać, czasem to nie takie proste. Macieja poznajemy podczas napadu na Kościół pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła. On i dwóch jego kolegów mają zlecenie na kradzież platynowej figurki Chrystusa. I jak to bywa, prosta robota okazuje się niezwykle skomplikowana, szczególnie gdy jego partner Jakub ginie rozszarpany na kawałki, a inny, Damian, ląduje na oddziale intensywnej terapii. Sytuacja nie wygląda dobrze, tym bardziej, że nikt nie wiem, co tak naprawdę się stało. Cała sprawa podejrzanie szybko przycicha, a policja nie interesuje się szczegółami napadu. Coś jest nie tak, jak powinno. Od momentu napadu, Marka zaczynają prześladować niezwykle realistyczne, pełne seksualnej perwersji oraz brutalnej przemocy, koszmary.
Cichowlas i Radecki wybierają dla swojego pierwszego opowiadania mroczną stylistykę twórczości Lovecrafta. Przełamują jej melancholię brutalnością prosto ze starych horrorów klasy B – „Całe mnóstwo obślizgłych, wijących się robali, miliony maleńkich, obmierzłych obrzydliwych ciałek tłoczących się na jego ciele, rozpychających się, próbujących wcisnąć się w pory jego nagiego ciała.” /s 13/ Tajemnica, seks i potok krwi – to mamy tu zapewnione. Jak wiadomo, w dobrym horrorze klasy B, nie może zabraknąć ostrych, hym, przypraw. Pieprzyku całości dodają sceny erotyczne. Szczególnie w pamięć zapada miłosny trójkąt, który szybko przeradza się w orgię krwi. Jest też coś dla koneserów niezapomnianych scen (takich trudnych do wyparcia), taki fragment pełen wydzieliny i odrazy, aż się podnoszą treści żołądkowe, choć niektórym pewnie też coś innego (nie wnikam). Jednak uważajcie, bo po czymś takim może w waszych snach pojawić się Cthullu i zrobić wam coś bardzo niegrzecznego...
„Pradawnym złem” w opowiadaniu jest przedwieczne bóstwo, które zbudzone domaga się wyznawców i ofiar. Cichowlas i Radecki wplatają tutaj wyraźną krytykę Kościoła, który chce wszystko zmieniać na swoją modłę, a przecież starym bóstwom i wierzeniom także należy się szacunek. Przetopienie dawnego artefaktu w chrześcijańską figurkę niczego nie zmienia. Siła, która drzemie wewnątrz, jest tylko przez to bardziej rozgniewana. To oczywiści doprowadza do końcowej epickiej walki. W pewnym momencie robi się więc bardzo poważnie – trzydziestu księży i dwóch egzorcystów przeciwko przebudzonej bestii. Podobno potęga tkwi w jedności, a przecież zło zawsze dział w pojedynkę, tak łatwiej dokonał rozłamu. Zaskakujące zakończenie opowiadania, nie będzie tak zaskakujące dla wprawionych w boju maniaków horroru oraz tych, którzy próbują wygrać w "Arkham Horror" - mnie się jeszcze nie udało. Opowiadanie czyta się dobrze, zawiera sporo intrygujących scen, jedynym minusem jest moment, w którym inkantacje, jakimi obrzucają się nawzajem odwieczni wrogowie, zbytnio się przeciągają i ma się ochotę je ominąć.
RETURN OF THE RATS
„Świt szczurów” – tytuł mówi sam za siebie. Opowiadanie od razu przywołuje wspomnienia złotej ery horroru w Polsce, czyli lat 90. Wtedy to właśnie można było przeczytać takie dzieła jak "Szczury" J. Herberta, czy „Zmrok” D. R. Koontza. Na okładce Wydawnictwa Amber z roku 1996, do powieści Koontza, widnieją odrażające masy szczurów, które opanowują miasto. Cichowlas i Radecki wybierają więc wdzięczne potwory – zwykłe, a jednak urastające do rangi istot nadprzyrodzonych. Przemykają gdzieś obok nas, wciąż pozostając w ukryciu, jakby na coś czekały. We Wrocławiu, Krakowie, Warszawie szczury można zobaczyć za dnia na ulicach miast. W Paryżu na jednego mieszkańca przypadają aż cztery szczury, w Nowym Jorku pięć. Jesteśmy świadomi ich istnienia i inteligencji, która szczególnie budzi w nas lęk. Jeden szczur nie zrobi nam wiele. Jednak gdy zdamy sobie sprawę, że jest ich tysiące i wcale nas się nie boją, zwierzęca agresja i siła, którą dysponują, stają się realnym zagrożeniem. Dr Jan Zalasiewicz z Uniwersytetu Leicester twierdzi, że szczury mogą urosnąć do wielkości krowy, gdyż: “Animals will evolve, over time, intowhatever designs willenable them to survive and to produce offspring” . Ciekawe badania, prawda? Szczurzy koszmar przeżyli mieszkańcy południowej Anglii, których po powodzi nawiedziły hordy głodnych szczurów. W takich ekstremalnych warunkach zmutowały i zyskały odporność na trutki. Nie zapomnijmy również o Lyubov Orlova rosyjskim statku widmo opanowanym przez zagryzające się z głodu szczury. Jeśli wam mało, przeczytajcie opowiadanie „Świt szczurów”, a z pewnością nie raz zastanowicie się w nocy, co to za dziwne skrobanie dochodzi z łazienki…
Bohater drugiego opowiadania jest Karol Pośpieszalski, właściciel kamiennicy, w której mieszkają głównie starsi lokatorzy. Płacą regularnie, ale wciąż domagają się żeby coś naprawiać, przeprawiać lub dorobić. Takie zawracanie gitary strasznie irytuje Karola. Pewnego dnia jeden z lokatorów zgłasza problem ze szczurami w piwnicy. Karol początkowo bierze sytuację za delirium starego pijaka Kołodziejczyka, ale przybywając na miejsce orientuje się, że trzeba szybko szukać numeru do szczurołapa.
„Świt szczurów” jest najlepszym opowiadaniem w zbiorze. Klasyczna groza piwnicznych pomieszczeń, zakleszczenie bohaterów w uścisku zła oraz ciche, powolne eliminowanie przez antagonistę swoich ofiar. Wszystko jest tutaj dopracowane i przemyślane, a sceny ze szczurami w roli głównej aż ociekają pomarańczową krwią: „Mężczyzna poderwał się oszalały z bólu i przerażenia, wrzeszcząc wysokim głosem i runął do przodu, wprost na stojąca naprzeciw niego pralkę. Uczepiony jąder, ubabrany kałem szczur miotał się wściekle, nie popuszczając ani na chwilę. Kolejne włochate, skalane gównem stworzenia wyłaniały się z muszli klozetowej i skakały na obleśnie wypięty, wielki tyłek Radoszewskiego.” /s 138/
KRYPTA TO NIE WSZYSTKO
Ostatnie opowiadanie w zbiorze nosi tytuł „Seks to nie wszystko” i jest mieszanką „Opowieści z krypty” z twórczością Stefana Grabińskiego. Jestem szalenie zaskoczona tym tekstem, bo przez dobre kilkanaście stron raczej byłam nim znudzona, aż tu nagle pojawia się klaun z mega wzwodem, czyli robi się ciekawie :) Muszę przyznać, że znam wiele osób, które boja się klaunów. Nie do końca rozumiem takie klimaty, ja tam świetnie się bawiłam na „Killer Clowns from outer space”. Wróćmy jednak do naszego wzwodu, znaczy się klauna :) Okazuje się on bardzo „pomocnym” człowiekiem, szczególnie dla naszej bohaterki. Wiktoria pragnie swojego szefa Stefana, ten jednak jest w związku z Lucyną. Rosier, bo tak na imię ma klaun, postanawia pomóc naszej bohaterce w zdobyciu mężczyzny jej marzeń. Jednak jak już wiemy, pakty z demonami bywają wątpliwe…
Opowiadanie wydaje się niepozorne, ale właśnie to przypomina mi „Opowieści z Krypty”, gdzie dopiero końcowa desperacja i żądza doprowadzają do krwawej rzezi. I tak jak w „Tales from the Crypt”, tutaj też mamy wyraźny morał – jeśli jesteś wyrachowaną, wyuzdaną i skrzywioną psychicznie suką, która chce się tylko ze wszystkimi dymać, na pewno spotka cię coś wyjątkowo bolesnego, bo seks to nie wszystko: „Jest miłość, poświęcenie, oddanie i cała reszta tego uszlachetniającego gówna. Sam dopiero teraz to wszystko poznaje. I tłumaczyć ci to, to jak opowiadać krowie o konstelacjach gwiazd. Dlatego spełniam twoje ostatnie marzenie.” /s 278/. Zakończenie opowiadania jest hołdem dla „Kochanka Szamoty” Stefana Grabińskiego i ono właśnie sprawia, że całość jest staje się konkretna, mocna i głęboka jak otchłań wieczności, w której świadomość utknęła w powłoce cielesności.
TAM GDZIE CIEPŁE FLAKI LATAJĄ NAD GŁOWAMI
Seks w ostatnim opowiadaniu to faktycznie nie wszystko. Mamy tu też dość osobistą podróż autorów w stronę „gówna zalegającego na półkach księgarń” /s 257/. Ci, co poczuli się urażeni, tak właśnie powinni się poczuć. Z kolei ci, co się urażeniu nie poczuli, ich to nie dotyczyło. Proste, prawda? Cichowlas i Radecki podkreślają słowami bohaterki, że nasz rynek jest zalany gównem. Nawet bardzo, bo wchodzą po księgarniach i widząc morze książek, często tak naprawdę wychodzi się z pustymi siatkami, mimo iż poświęciło się godziny na próbę wybrania czegoś „nowego” i ekscytującego. Zostaje również wyraźnie postawione pytanie: kim chce być współcześnie pisarz i do jakich czytelników zamierza kierować swoje dzieło? „W dzisiejszych czasach byle badziewie, jeśli się ładnie zapakuje i opisze, można wcisnąć ludziom. Tym bardziej, że większość z nich to popaprana generacja blogowo-internetowych recenzentów, którym udało się zrobić licencjat albo przeczytać kilka książek o słodziutkich wampirach i już uważają się za ekspertów”. /s 257/ Cóż można odpowiedzieć: true story. Wielu rodzimych autorów, mniej lub bardziej skutecznie, buduje swoje wizerunki, promuje się w social mediach i wychodzi bratać z fanami. Marketing i PR są bezlitosne i żenujące, ale skuteczne. Dla niektórych literatura to produkt i źródło pieniędzy. Każda sfera życia ma swoją ciemną stronę mocy, ale nikt nie każe nam na nią przechodzić. Zostańmy tam, gdzie w zdrowej koleżeńskiej atmosferze ciepłe flaki latają nad głowami jak Sylwestrowe serpentyny. Dobra literatura, dobra zabawa i wytrawny alkohol – czegoż więcej trzeba? No tak, seksu ;)
EVIL EYE
Autorzy „Pradawnego zła” pokazali coś wyjątkowego w kwestii antologii: lepiej napisać trzy dobre opowiadania niż sześć niezłych, piętnaście słabych i kilka średnich, bo nie chodzi o to, by między błoto włożyć perły. Chodzi o to, by nasycić czytelnika niezbyt krótką, ale i nie za długą formą. Autorom wyszło to idealnie. Pradawne zło" jest zbiorem opowiadań, do którego trzeba podejść z dystansem. Jednak jeśli ktoś liczy na poważny, straszny horror, to tego tu nie znajdzie. Cichowlas i Radecki postanowili bowiem zabrać czytelnika w podróż do przeszłości, by złożyć hołd klasyce gatunku: Lovecraftowi, Koontzowi, Herbertowi, Opowieściom z Krypty, Grabińskiemu. To oldschoolowa mieszanka wybuchowa, dlatego zanim zacznie się czytać, trzeba nabrać klimatu „Evil eye” :)
"Pradawne zło" ujrzało światło dzienne dzięki Wydawnictwu Replika, które naprawdę przyłożyło się do zbudowania wstępnego klimatu, czyli okładki. Grafika wykonana przez Mikołaja Piotrowicza jest rarytasem. Patrząc na nią aż ręce się pocą, szczególnie tym, którzy kolekcjonują stare horrory (Phantom Press, Amber czy z Biblioteki Kakadu). Zaproponowana przez Replikę stylistyka jak najbardziej oddaje klimat opowiadań. Na pierwszym planie widać kościotrupa rodem z „Trzęsawiska” Guy N. Smitha. W tle kołyszą się palmy (chyba z „DeadIsland”), w powietrzu unosi się ciężki klimat letnich upałów niosący zapach rozkładających się zwłok. Całości dopełniają chmury pełne żaru zachodzącego słońca, które powoli pochłania nadchodzący z horyzontu mrok - piękne, aż się łezka w oku kręci.
Cichowlas i Radecki stworzyli razem znakomity duet, gdzie każdy dał z siebie to, co miał najlepszego, a co najważniejsze, końcowy efekt nie zalatuje tandetą, ale w pełni świadomą stylizacją. Autorzy nie mieli zamiaru napisać czegoś oryginalnego. Moim zdaniem blurb Mastertona podkreśla właśnie, że innym polskim pisarzom nie zdarzają się tak dobre powroty do klasyki. Jednak czy opowiadania przerażają aż tak bardzo, że będziemy krzyczeć ze strachu? Nie sądzę, choć pewnie odbiór zależy od wieku i doświadczenia czynników. Jedno jest pewne, że"Pradawne zło" zawiera wszytko to, co kocha się w horrorach: grozę, odrazę, potwory, fascynację, żądzę, bezkompromisową brutalność i przerażający morał.
"Seks to nie wszystko. Jest jeszcze ból, cierpienie i poniżenie." / 279/
Długich dni i zaczytanych nocy. Podążajcie za Atramentowym Królikiem... Alicya Rivard
www.alicyawkrainieslow.blogspot.com
Robert Cichowlas i Łukasz Radecki w 2014 roku zwarli szeregi, by stworzyć wspólnie książkę o tytule: „Pradawne zło”. To zbiór trzech opowiadań, w których wiele rzeczy jest jedynie pozornie zwyczajne, gdyż to co do tej pory było normalne, okazuje się kryć pokłady pradawnego zła - codzienność przenika się z szaleństwem, bestialstwo z niewinnością. Autorzy nie pokazują...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-29
Łukasz Henel umieścił akcję powieści „Podziemne miasto” na Ziemi Lubuskiej, tam bowiem stoją potężne podziemia fortyfikacji Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Miejsca, które było świadkiem wielu nieopowiedzianych historii. Jedną z nich chce przekazać nam bohater książki, bowiem nie wszystko udało mu się doprowadzić do końca. Nie chodzi jednak tylko o dręczące go sumienia. Od pewnego czasu czuje czyjąś obecność wokół siebie jest dręczony prze niewidzialną siłę. W końcu pewnej nocy słyszy jednoznaczny rozkaz: „Pisz!”. Zdaje sobie sprawę, że pewne historie muszą być opowiedziane, nie tylko ku przestrodze, ale i odkupieniu. Zaczyna więc spisywać to, co jeszcze pamiętał ze swojej młodości, gdy był żołnierzem stacjonującym niedaleko Kęszycy. W miejscu, w którym lasy okazały się nie tylko piękne, ale pełne zadziwiających zagadek. Żołnierze odkryli, że podziemny system fortyfikacji łączy się z mechanicznie sterowanymi kanałami i śluzami. Szczególnie dziwne były owe zapory wodne, których cel istnienia wyjaśniała tylko jedna hipoteza, o tym, że hitlerowcy chcieli w razie zagrożenia zalać okolicę tworząc naturalne przeszkody. ,,Jaki szaleńczy plan mógł powstać w głowie genialnego architekta, który to wszystko zaprojektował?" /s 20/. Po co jednak mieliby się tak obwarowywać? Przed czym tak bardzo chcieli się bronić? Może w podziemiach jest coś, co stanowiło dla nich niezwykłą wartość? Tego nie wiedział nikt, choć major Staszewski coś podejrzewał…
Do Kęszycy polskich żołnierzy sprowadzono, by opiekowali się miejscową ludnością oraz zbadali bunkry opuszczone przez Niemców. Mieli do przeczesania las, podziemia i jeziora. Wszystko stanowiło bowiem fragmenty większej całości. Dość szybko dziwnymi fortyfikacjami zaczęli interesować się Rosjanie, na czele z pewnym agentem KGB. Od ich przybycia sprawy wyraźnie zmierzały w złym kierunku. Rosyjskie wojska okazały się brutalne, niszczące wszystko na swojej drodze. Staszewski podejrzewał, że nie baczą na bezpieczeństwo miejscowych, a pragną tylko ukrytego tu ponoć skarbu. Polacy i Rosjanie zajęci sobą nawzajem nie zauważają, że prawdziwy wróg wyszedł już na żer…
WCZORAJ I DZIŚ
Akcja powieści toczy się na dwóch płaszczyznach: pierwsza z nich sięga 1957 roku, a druga dzieje się współcześnie. Elementem łączącym te dwa czasy jest dziennik spisywany przez emerytowanego majora, który ma być przestrogą, ostrzeżeniem przed złem czającym się w labiryncie podziemnych tuneli. Major czuje się jednak zrezygnowany, dopada go zwątpienie we własne siły, ma poczucie, że nikt jego słów nie weźmie na poważnie. Dla świata jest człowiekiem zdegradowanym i nic nie znaczącym. Zdaje sobie jednak sprawę, że ludziom zagraża niebezpieczeństwo, które jest czymś, wobec czego człowiek nie ma szans. Prawdziwym żołnierzem jest się w głębi serca, dlatego chowa w kieszeń pogardę i zapomnienie jakim go otacza miejscowa społeczność. Ma zamiar pisać i działać. W "pisaniu jest jakaś prawdziwa, potężna magia. Magia historii, która musi zostać opowiedziana do końca" /s 63/. Nadal bowiem istnieją na świecie siły tak potężne, że wystarczy o nich wspomnieć, a ściąga się na siebie niebezpieczeństwo, ale mimo to, trzeba postarać się wypełnić swój obowiązek.
Major Staszewski jest bohaterem złapanym w pułapkę zarówno nadprzyrodzonych sił, jak i całkiem realnych zagrożeń ze strony sojuszniczych wojsk, a z takie sytuacji bardzo trudno wyjść bez szwanku. Jako młodzieniec został obdarzony niezwykła intuicją, instynktownie potrafił przewidzieć nadchodzące niebezpieczeństwo i zachować spokój w sytuacjach ekstremalnych. Szybko dostosowywał się do zmieniających się warunków. Czasem jednak spryt i doświadczenie nie pomagają. Staszewski jest bohaterem tragicznym, bo podejmuje szlachetne działania by ratować ludzi, jednak to doprowadza tylko do jeszcze bardziej zagmatwanej sytuacji. Czy można być jednocześnie bohaterem i zdrajcą ojczyzny? Major od początku nie ufał ludziom Ulinowa, którzy zarzucali jego rodakom brak odwagi. Ostatecznie jednak to Polacy potrafią wziąć na siebie brzemię tego, co należy uczynić. Mamy więc dzielnego i szlachetnego bohatera powieści, bardzo szablonowego i przewidywalnego. Problem z tą postacią polega na tym, że wiemy o niej bardzo niewiele dość powierzchownych rzeczy. Umysł majora, jego motywacja, emocje, są przed nami ukryte, stąd też bardzo trudno zrozumieć heroiczną decyzję w zakończeniu powieści. Z kolei o wiele lepiej wypada jego przeciwnik, Ulinow, któremu autor pozwolił na kilka wewnętrznych monologów, przez co postać zyskała pewien unikalny wymiar. Ulinow jest przeciwieństwem Staszewskiego, to praktyczny do bólu agent, który nie baczy na środki, dla niego liczy się skuteczność. Konspiracja to jego drugie imię, dlatego gdy wszedł w posiadanie dokumentów, z których wynikało, że Niemcy pozostawili tu jakiś skarb natychmiast odezwało się jego pierwsze imię - chciwość. "Instynkt samozachowawczy nakazywał zachować daleko posuniętą ostrożność. Paradoksalnie ten sam instynkt nakazywał iść naprzód" /s 33/. Ciekawość pchała go do zejścia coraz głębiej, co nie było dziwne, bo "źli ludzie chętnie zaglądają do złych miejsc" /s 33/. Gdy odkrywa tajemnicze znalezisko, nie przeczuwa nawet, co uczynił ignorując ostrzeżenie.
W momencie, w którym niebezpieczna granica zostaje przekroczona, budzi się uśpione zło. Między wojska polskie, a rosyjskie wkrada się nieufność. Protagonista w powieści (choć mało wyraźny) jest jeden, ale antagonistów jest dwóch - Staszewski walczy bowiem z Ulinowem oraz pradawnym złem. Podziemna sieć fortyfikacji stała się więzieniem dla stwora, głodnego, spragnionego krwi, silnego, perfekcyjnie poruszającego się po ciemnościach tuneli. Spoczywał głodny przez kilkadziesiąt lat, teraz domaga się ofiar: ,,nie znajdziesz ucieczki ni w piekle, ni w niebie, gdy żywy ogień przyjdzie po ciebie” /s 103/. Potwór likwiduje swoje ofiary po cichu: dusi, wysysa i podpala.
Henel budując obraz potwora odważył się sięgnąć w dość egzotyczne miejsce, aż do Indii. To stamtąd sprowadził go do nas i umieścił gdzieś niedaleko wsi Kęszyca. Autor bardzo długo utrzymuje w tajemnicy wszystko z nim związane, dlatego ekscytujące jest stopniowe odkrywanie natury i tożsamości owego zła. Początkowo potwór obecny jest jedynie jako cień przemykający po lasach lub podmuch powietrza w korytarzach tuneli, tym bardziej jego ostateczny, brutalny atak robi wrażenie. O ile do niektórych momentów mających na celu uwiarygodnienie zaistnienia takiej sytuacji można mieć zastrzeżenia, to samo zaszczepienie potwora na naszym gruncie znakomicie Henelowi wyszło.
MIASTO W SŁUŻBIE ZŁA
Podziemne miasto, jak słusznie nazwali fortyfikację żołnierze, stanowiło sieć tuneli łączących ze sobą różne pomieszczenia. Wszystko zostało zaplanowane tak, by w razie potrzeby stanowiło niezależną jednostkę korzystającą z własnego systemu wodociągów i napowietrzania. Ponadto znajdowały się tu fabryka broni, magazyny, laboratorium, podziemna kolej, sypialnie, kuchnie oraz koszary - fortyfikacja mogła żyć własnym życiem. Pojawiła się więc pytanie: w jaki sposób Niemcy wybudowali coś tak skomplikowanego, w tak krótkim czasie?
Podziemia okazały się bardzo niebezpieczną twierdzą. Żołnierze wchodzący do nich zostali wystawieni nie tylko na zagrożenie ze strony ukrytych pułapek, czy działanie sił nadprzyrodzonych, ale przede wszystkim na przytłaczającą psychikę atmosferę miejsca. Klaustrofobia betonowych korytarzy oświecanych tylko latarkami, ogrom szybów i kondygnacji, gdzie wtóruje jedynie echo i łomoczące w ciszy kanałów ludzkie serce. Piasek chrzęści nieprzyjemnie pod ich podeszwami, to znów nogi grzęzną się w błocie. Wilgoć, nieprzyjemny chłód stalowych drzwi, wszechogarniająca ciemność, śliskie, kręte schody prowadzące w nieznane. Te mury widziały wiele ludzkich tragedii, tęsknot, cierpienia i rozpaczy. Słysząc echo własnych kroków łatwo popaść we wrażenie, że ktoś podąża za tobą. To ,,miasto duchów (...) miasto podziemnych upiorów, cieni przeszłości, które nie odeszły nigdy ostatecznie” / s 128/.
CISZA JEST GROŹBĄ
„Podziemne miasto” pełne jest plastycznych opisów, które angażują zmysły i budzą emocje - wiatr gwałtownie się zrywa lub delikatnie kołysze koronami drzew. ,,Zadziwiające, jak wiele można tu zobaczyć i usłyszeć. Nie sposób później zasnąć, gdy ucho raz pochwyciło mrożące krew w żyłach dźwięki” /s 7/W miarę rozwoju akcji, atmosfera w powieści gęstnieje. Zachowanie przyrody i zwierząt podkreśla niepokój oraz napięcie jakie ogarnia bohaterów, w końcu nikt lepiej jak one nie wyczuwa, gdy zbliża się coś złego. Podziemia budzą się z letargu, ich korytarzami zaczyna się nieść szept przypominający szelest suchych liści, a wraz z nim zaskakujący zapach: nieprzyjemny, odpychający, a jednocześnie fascynujący swoją dzikością. W powieści dzień i noc współzawodniczą o panowanie nad ludzkimi sercami. Ranek jest czasem, gdy upiory chowają się pod warstwą zapomnienia, by nocą powrócić wraz z mgłą i nieprzeniknioną ciemnością znad mokradeł. Światło dnia wiąże się z racjonalnym postrzeganiem rzeczywistości - ukazuje lęk jako chwilową słabość. O zmierzchu las spowija blade światło, które rzuca drgające mroczne cienie. Henel odwołuje się tu do gotyckiej nocy, podczas której umysł ludzki jest bezbronny i podatny na wpływy. Mrok błąka się po lesie niczym widmo, a wiatr przesycony żywicą oraz deszczem, z niepokojącą wściekłością szarpie koronami drzew. Jednak podziemia kryją w sobie inny mrok – nieprzenikniony, wilgotny, gęsty od zapachu stęchlizny. Przytłaczająca ciemność wnika do umysłu, acisza stanowi tutaj rodzaj nieruchomej groźby.
DOBRA POWIEŚĆ, ALE…
Największym atutem powieści jest konsekwentna fabuła, wciągająca i pełna akcji, uwiarygodniona przez tło historyczne, które zostało tu najbardziej przemyślane. Podziemne fortyfikacje robią ogromne wrażenie. Henel buduje nastrój nie tylko przyrodą, ale również podziemnymi tunelami i wychodzi mu to jak zwykle świetnie. Jest jednak trochę „ale”, które powodowały, że kilka razy przestałam czytać i zaczęłam się zastanawiać. Nie wiem kto był na tyle naiwny, by uznać, że te błędy logiczne i niedociągnięcia narracyjne nie rzucą się w oczy. Najbardziej zapadła mi w pamięć scena (o której wydaje się autor zapomniał, że była), gdzie Wanda, prosta wiejska dziewczyna okazuje się być w posiadaniu niezwykle cennego cygańskiego artefaktu, który jest przerażający, ale do niczego nie zostaje wykorzystany (po co poświęca się mu tyle czasu i miejsca?). Podejrzewam, że miało to uwiarygodnić tezę, że Cyganie znali jakąś tajemnicę i dlatego Niemcy chcieli ich wyeliminować. Podobnie jest w przypadku romansu Władka i Wandy, który ani ziębi, ani parzy, po co on był, jeśli nawet nie wprowadził odrobiny erotyki? Bardzo dziwny jest również szereg zaniedbań głównego protagonisty. Staszewski jest bohaterem zarówno w teraźniejszości, jak i w przeszłości, a po przeczytaniu książki można mieć wrażenie, że bohaterem powieści był Ulinow, bo Staszewski niknie na tle jego dominującej sylwetki. W „Podziemny mieście” jest wiele pomysłów, wiele potencjału, który mógł zostać lepiej wykorzystany, jak motyw tuneli. Każdy widział chyba „Kanał” w reżyserii Andrzeja Wajdy – niezapomniany obraz. Tunele pokazują prawdę o ludzkim charakterze, weryfikują odwagę oraz racjonalne myślenie. Takie miejsca otwierają w umyśle przepaść lęku, którą autor „Podziemnego miasta” nie umiał ukazać na tyle wyraźnie, by przytłoczyć i przerazić nim czytelnika.
POTĘGA DUCHÓW PRZESZŁOŚCI
„Podziemne miasto” to opowieść o duchach przeszłości. Pobudza wyobraźnię do szukania ukrytych powojennych skarbów. Henel ożywia skostniałą historię. Dziwne słowa przepowiedni, tajemnicze karty, mroczne podziemia, kult nadczłowieka, pojedyncze elementy stopniowo składają się w potworną całość. Podobno ludzie się nie zmieniają, zmieniają się tylko czasy. Henel już na samym początku powieści poddaje w wątpliwość potęgę naszych czasów. Czy cała ta nowoczesność, naszpikowana elektroniką i innymi udziwnieniami jest w stanie stawiać czoła pradawnemu złu? Czy przez to, że przestaliśmy w nie wierzyć ono nam nie zagraża?
Henel po raz kolejny napisał niezwykle nastrojową powieść grozy z horrorowym zakończeniem pełnym krwi, dekapitacji i smrodu palonych ciał. Wytrawny czytelnik będzie w niektórych miejscach tej historii zgrzytać zębami, ale nie powie również, że nie bawił się przy niej dobrze. Wielbicieli horrorów do powieści przyciągną zmasakrowane ciała żołnierzy z oderwanymi głowami, swąd palonych zwłok i stłumiony bulgot krwi wypływającej przez ściśnięte gardło. Zaintryguje ich także teoria, w której nazizm ukazany jest jako demoniczny kult, a swastyka nie bez powodu została odwrócona. Umiłowani w grozie będą mogli zgłębić tajemnice złowieszczych cygańskich kart, a atmosfera niebezpieczeństwa oraz gęstniejącego mroku poniesie ich zarówno daleko w las, jak i głęboko do serca podziemnego miasta. W książce odnajdą się również ci, którzy kochają sensację, bo autor w powieści umieścił szpiega z Londynu, agenta KGB i mnóstwo historii związanej z II wojną światową. Do tego przyprawił wszystko trzymającymi w napięciu starciami, strzelaninami, szaleńczą przejażdżką drezyną po nieuczęszczanych torach i mającą wybuchnąć za dwie minuty bombą atomową. Czytając „Podziemne miasto” nie raz po plecach przeleci zimny dreszcz, nie tylko ze względu na mroczną aurę tajemniczości, ale liczne zwroty akcji. To książka przy której nie da się nudzić, choć wyraźny posmak niedociągnięć może pozostać we wspomnieniach na długo. "Podziemne miasto" jednych zadowoli, a innych nie, choć wielbiciele Henela się nim nie zawiodą, bo przecież doskonale wiedzą czego się spodziewać.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za atramentowym królikiem, a pokaże wam więcej ciekawostek związanych z "Podziemnym miastem" - http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/03/r-miasto-w-suzbie-za-podziemne-miasto.html#more
Łukasz Henel umieścił akcję powieści „Podziemne miasto” na Ziemi Lubuskiej, tam bowiem stoją potężne podziemia fortyfikacji Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Miejsca, które było świadkiem wielu nieopowiedzianych historii. Jedną z nich chce przekazać nam bohater książki, bowiem nie wszystko udało mu się doprowadzić do końca. Nie chodzi jednak tylko o dręczące go sumienia....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-17
Nowy Jork potrafi być piękny. Szczególnie magiczne są dzielnice, gdzie stoją stare wielkie rezydencje, które od wieków są w posiadaniu jednej rodziny. To urzekające domy o zadbanych trawnikach i przepięknych kwiatach w ogrodzie. Wprowadzić się do nich to marzenie każdego, również Leslie, pięknej i wrażliwej redaktorki książek dla dzieci. W ciągu pięciu krótkich miesięcy wspaniałego romansu, Leslie dokonuje niemożliwego i zostaje żoną spadkobiercy fortuny Twisdenów. Alex jest wyrafinowany, elegancki i inteligentny. Dzieli ich siedemnaście lat różnicy, ale łączy prawdziwa miłość. Tworzą idealną parę, są bogaci, spełnieni zawodowo, szczęśliwi, brak im tylko jednej rzeczy - potomka. Jak daleko będą w stanie się posunąć, by spłodzić dziecko? Tak rozpoczyna się opowieść o przekraczaniu granic oraz próbach panowania nad sobą. Mroczne, ogromne miasto staje się areną skrywającą historię o nieustannej walce z niewypowiedzianą pokusą.
MEDYCZNE PIEKŁO
Posiadanie dziecka, według wielu, jest sensem samego małżeństwa. Współcześnie problem bezpłodności jest bardzo często spotykany. Brak potomka staje się tym samym epicentrum napięcia między małżonkami, często doprowadzając do rozpadu związku. Bezpłodność za każdym razem jest smutną historią o niemocy w stosunku do biologicznego uwarunkowania. Czasem potrafi jednak być również świadectwem pięknej, wzruszającej miłości, wsparcia i wspólnego przeżywania niepowodzeń. Bezpłodność kładzie swój zimny, beznamiętny cień również na małżeństwie Twisdenów. U Alexa wywołuje uczucie pustki, niespełnienia, u Leslie jest źródłem frustracji, gdyż bardzo chce sprostać potrzebom partnera. Bardzo długo próbują i Leslie jest już zmęczona, twierdzi że ,,pragnienie posiadania dziecka gasi płomień romansu, zmieniając radość seksu w zawodową kopulację i czyni z ciała raczej źródło upadku niż przyjemności,, /s 18/. Alex czuje jednak presję dotyczącą przedłużenia linii Twisdenów, która według Leslie wynika z tego, że nie nauczono go nie mieć tego, czego pragnie. Nie zamierza rezygnować i dlatego proponuje żonie ostatnią próbę.
Tonący brzytwy się chwyta, podobnie ten kto chce ratować własną dusze lub małżeństwo. Czy to istotne z kim zawieramy pakt? „Bywają tacy lekarze, którzy wzbudzają zaufanie, i tacy, którzy go nie wzbudzają. Ale bywają też tacy lekarze, jak doktor Kis, którzy wzbudzają przerażenie,, /s 45/. Slabodan Kis jest wyjątkowym lekarzem, którego metoda leczenia bezpłodności okazuje się nadzwyczaj skuteczna i sanowi precedens w nowoczesnej medycynie. Czasem jednak trudno odróżnić szatana od naukowca. Postsocjalistyczna anonimowość Słowenii pozwala na diaboliczne eksperymenty, które są skuteczne, ale niosą nieprzewidziane skutki uboczne.
SUPERNATURAL PARENTS STORY
Ciąża wymaga odwagi – to fakt. Po przeczytaniu powieści Novaka można zacząć o niej myśleć, jak o wyjątkowo przerażającym czasie w życiu kobiety. Po wielu trudach Leslie rodzi śliczne bliźnięta: Alice i Adama. Szybko jednak cud narodzin zamienia się w śmiertelną grę. „Poczęcie” przedstawia wartości rodzinne w przewrotny sposób - nie jak patologię, ale jako efekt zaburzenia. To z czego powinniśmy być dumni, nasze potomstwo, tu staje się tematem skrzętnie ukrywanym.
Novak zasługuje na pochwałę, ponieważ nie potraktował motywu „demonicznego poczęcia” schematycznie. Nie dość, że go odwrócił, to jeszcze bardzo dwuznacznie ukazał. Relacje między antagonistami, a protagonistami są skomplikowane. Dzieci przejawiają uległość związaną z dominacją fizyczną rodziców i nałożonym kulturowo zachowaniem. Współczują im bólu, ale i tak nie potrafią ich zrozumieć, w skutek czego pojawia się niepokój oraz podejrzliwość. Rodzicom doskwiera nieustanny strach pod utratą dzieci, dlatego robią to, co robią i tłumaczą, że „pewnego dnia, kiedy spojrzycie w przeszłość i będziecie i oceniać to, co zrobiliśmy dla waz, że byście byli bezpieczni i zdrowi, podziękujecie nam, jestem tego pewna,, /s 99/
Novak ukazuje dwuznaczną naturę antagonistów, która jest niebezpieczna i pierwotna, a jednocześnie zdolna do miłości i opieki. Antagoniści są więc nieustającym zagrożeniem, które w pewien sposób jest kontrolowane. Novak przedstawia potwora, który kiedyś nie był potworem i buduje między nim, a czytelnikiem pozytywną relację opartą na współczuciu oraz kołaczącym się pytaniu: czy zasłużyli na swój los? Novak uwypukla dramat ludzi uwikłanych w podwójną naturę, gdzie potwór jakiego w sobie noszą nie jest ani kobietą, ani mężczyzną, ani człowiekiem, ani zwierzęciem - to czysta esencja życia, takiego jakim ono było zanim zostało podzielone między gatunki /s 135/. Najgorsze nie jest to, że natura nakazuje zabijać, ale to, że nie pozwala się zabić.
Oprócz rodziny Twisdenów, w powieści jest cała plejada tajemniczych postaci takich jak: szaleni deskorolkowccy, dzieciak na wózku owinięty kocami, dziewczyna w peruwiańskiej czapce, demoniczny naukowiec, czy jego diabelnie przystojny asystent. Pojawiają się też wątki mocniejsze jak matka tracąca wiarę w to, że jej dziecko ma niezbywalne prawo do życia oraz nauczyciel gej ukrywający swoje preferencje i próbujący nie zostać zlinczowanym za przyjaźń ze swoim uczniem.
OMEN
"Poczęcie" początkowo olśniewa czytelnika blichtrem bogatego Nowego Jorku, który tętni życiem, sukcesem, sztuką i dekadencją. Szybko jednak obraz z pięknej pocztówki rozmywa się, a jego miejsce zajmuje mroczne, pełne zakamarków miasto o budynkach popadających w ruinę. Autor dosłownie wykorzenia bohaterów ze swojego naturalnego, cywilizowanego środowiska i rzuca ich prosto w paszczę mrocznej Słowenii, gdzieś do zimnego gotyckiego miasteczka, gdzie każdy pilnuje swoich spraw. Bohaterowie odbywają symboliczną wędrówkę od nieba cywilizacji, do piekła zwierzęcości, od sukcesu, do upadku, a wszystko po to, by spełnić jedną swoją zachciankę.
Novak świetnie buduje uczucie grozy sięgając po klasyczne jej przejawy: noc, pioruny, gasnące światło, dzikie zwierzęta, tajemnicze okoliczności, gotycką architekturę budynków, drobne niejednoznaczne przejawy pewnych zachowań, liczne niedopowiedzenia, omeny zwiastujące nadchodzące okropności. Nieustające napięcie w powieści wynika z poczuciu pospiechu, ucieczki, ukrywania się, wyczekiwania i dwuznacznej ciszy „pustego korytarza, którą trudno odróżnić, od ciszy bestii szykującej się do skoku”. Początkowy pospiech szybko staje się walką o przetrwanie. Novak nie boi się również sięgnąć po elementy gore. W powieści często przyjdzie zmierzyć się czytelnikowi z odrazą, ohydnym odorem rozkładającego się mięsa, gwałtownością zwierzęcych zachowań, aż w końcu brutalnością połączoną z szkaradzieństwami oraz modyfikacjami ciała. Natura ma swoje dwa oblicza - cywilizowane i dzikie. Cywilizacja wraz ze swoim ukulturalnienie okazuje się przynosić człowiekowi, jako rasie, zgubę. Życiodajna jest bowiem tylko dzikość. Totalna i wszechogarniająca dzikość, która zna tylko głód, pożądanie i odpoczynek. To jednak nie wszystko, bo prawdziwa nieczystość kryje się głęboko pod skórą, dlatego niejednokrotnie pojawią się postacie, których intencje będą bardzo niejasne, a postępowanie enigmatyczne.
W książce ważne są emocje, uczucia, namiętności, jakie targają bohaterami zarówno tymi dorosłymi, jak i niepełnoletnimi. Novak pisze o nich w prosty, ale wyrazisty sposób. Znamienny jest dialog Leslie i Alexa, biały dialog pozbawiony kontekstu oraz komentarza narratora. Rozmowa jest dziwna, pełna grozy oraz wielu emocji, które nie do końca da się rozszyfrować. Novak wplątuje swoich bohaterów w trudne relacje dotyczące uczuć, ich potrzeby zaspokojenia oraz ciężaru poczucia odpowiedzialności. Historia Twisdenów jest tak naprawdę tragedią, która wielokrotnie wywoła w czytelniku smutek i trwogę. Bardzo silne jest również współczucie wobec ich losu, szczególnie gdy ich samych ogrania wstręt do tego, kim się stali. W powieści przytłaczający jest upływ czasu, któremu podlegają bohaterowie. On bowiem warunkuje ich los: albo szaleńczo gna do przodu, albo jest miarowym stukaniem paznokciami o wieko trumny /s 89/.
Na uwagę zasługuje również sama narracja, jest bowiem dość nietypowa. Podczas czytania ma się wrażenie jakby narrator stał za plecami bohaterów, obserwuje ich uważnie i zdaje nam relacje. Jednak już w drugim rozdziale pojawia się zbijająca z tropu multiperspektywa. Novak nie ogranicza fabuły do grona rodziny Twisdenów. Narrator niespodziewanie przenosi nas za plecy innych postaci. Niektóre z nich są przypadkowymi obserwatorami, inni aktywnie uczestniczą w rozgrywającej się akcji. Narrator w części pierwszej skupia się tylko na problemach Alexa i Leslie, ale w drugiej, niczym sprawy kamerzysta lawiruje między różnymi bohaterami, czasem coś wyjaśniając, a czasem nieźle gmatwając.
NIEUDANY EKSPERYMENT?
Nie sądzę by kogoś dziwiło to, że lekarz popełnia błędy. Cóż, to nic dziwnego, w końcu wielkie odkrycia wyłaniają się w procesie prób i błędów. Czy powieść Novaka jest udanym eksperymentem? Generalnie tak. Ma jedynie jeden element do którego można się przyczepić. Fabuła nie ma konkretnego mocnego punktu, w takim sensie, że nie widzimy (może na razie) dlaczego to wszystko się dzieje. Owszem jest szalony doktor, ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Trudno powiedzieć, czy to, co spotkało Twisdenów nie ma jakiegoś szerszego kontekstu spiskowego. Poza tym, fabuła pozwala jedynie obserwować wydarzenia będące efektem ucieczki przestraszonych bliźniąt, jednak jej zakończenie nie przynosi wyjaśnień i pozostawia czytelnika w martwym punkcie. Jest mnóstwo wątków, które pozostają bez wyjaśnienia. Powieść kończy się jak grecka tragedia, gdzie w ostatnim akcie słychać dramatyczne zwierzęce wycie. Czy okaże się ono zawodzeniem smutku, czy zapowiedzią niesamowitej historii, to już kwestia dalszych losów bliźniąt Twisden. Choć biorąc pod uwagę, że „Poczęcie” ma swoją kontynuację, być może mój zarzut dotyczący enigmatycznej fabuły jest bezpodstawny. To jednak rozsądzi się w drugim tomie, po który mam nadzieję przyjdzie na sięgnąć dość szybko.
NOVAK’S BABY
„Poczęcie” to bardzo dziwna książka. Mimo, że jest to powieść o nocnych koszmarach, makabrycznych czynach, niepohamowanej zwierzęcości, to nie ma w niej zbyt wiele dosłownej przemocy. Autor dużo przerażających, okrutnych, bestialskich aktów pozostawia w ukryciu i czytelnik może sobie dopowiedzieć jak one wyglądały. Powieść jednak zadowoli horroromaniaków, bo jest w niej dużo napięcia, grozy, zwierzęcej przemocy i kiedy trzeba kości są obgryzane. Zaznaczę, że „Poczęcie” jest horrorem w klasycznym stylu, gdzie przeczucia oraz niedopowiedzenia mają decydujące znaczenie, stąd liczne porównania do „Dziecka Rosemary” I. Levine’a. Czytelnicy szukający psychologicznego podłoża oraz uwielbiający zagłębiać się w meandry ludzkiej psychiki też się nie zawiodą, bo historia Twisdentów ma wiele do przeanalizowania oraz przeżycia. Nie brakuje również wartkiej akcji, pościgów i nagłych zgonów, dlatego wielbiciele sensacji też się tu odnajdą. Novak spełnił więc swoje obietnice - „Poczęcie” okazuje się zarówno dobrym horrorem, thrillerem jak i powieścią psychologiczną. Pisarz nie zaniedbuje żadnego z tych elementów, a jednocześnie nie przekracza ich granic, co sprawia, że historię Twisdenów może przeczytać szerokie grono odbiorców bardzo różnej literatury, którzy akurat będą mieć ochotę na dreszczyk emocji. Powieść mnie naprawdę wciągnęła, dwa razy zaskoczyła i raz zaintrygowała. Naprawdę dobra książka.
Długich dni i zaczytanych nocy,
Alicya Rivard
Podążajcie za atramentowym królikiem, a pokaże Wam jeszcze kilka ciekawostek o "Poczęciu"... http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/03/r-novaks-baby-poczecie-ch-novak.html#more
Nowy Jork potrafi być piękny. Szczególnie magiczne są dzielnice, gdzie stoją stare wielkie rezydencje, które od wieków są w posiadaniu jednej rodziny. To urzekające domy o zadbanych trawnikach i przepięknych kwiatach w ogrodzie. Wprowadzić się do nich to marzenie każdego, również Leslie, pięknej i wrażliwej redaktorki książek dla dzieci. W ciągu pięciu krótkich miesięcy...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-12
2015-02-28
= Anielska jesień w świetle diabelskiego księżyca =
Jest rok 1880, do Providence, w stanie New Hampshire, przybywa młoda dama o płomiennych włosach. Panienka Gatling przyjechała aż z Waszyngtonu, by dokonać inwentaryzacji majątku zmarłego niedawno tutejszego stolarza. Na miejscu okazuje się, że zarówno w jego domu, jak i księgowości panuje totalny chaos, a taki stan rzeczy oznacza dla Cathy o wiele więcej pracy, niż przypuszczała. Dni szybko płyną na mozolnej pracy, ludzie w miasteczku są mili, a noce w tak pięknej okolicy urzekają, szkoda tylko, że nie przynoszą ukojenia. Miss Gatling zaczynają dręczyć dziwne koszmary, w których widzi tajemniczą bestię. Jej wizja jest niewyraźna, ale intuicja podpowiada jej ukryty sens. Wkrótce w miasteczku zaczynają ginąć kolejni ludzie.
RUDOWŁOSA PIĘKNOŚĆ I PIES
Cathy jest kobietą niezwykle piękną i do tego niezależną. Zawodowo zajmuje się wyceną majątku, dużo podróżuje wykonując różne zlecenia. Ma silną elektryzującą osobowość, jest pewna siebie, a zarazem bardzo delikatna i pełna wdzięku. Jest przyjaźnie nastawiona do otaczających ją ludzi i nowego miejsca, zachowuje się jakby zawsze tu mieszkała. Z drugiej strony cały czas jest czujna, rozgląda, obserwuje wszystko co dzieje się wokół. Trochę dziwne się wydaje, że damę z wielkiego miasta interesuje śmierć jakiegoś chłopa. Nie tylko to jest dziwne. Wkrótce okazuje się, że inni mieszkańcy też skrywa swoje własne tajemnice.
U boku rudowłosej piękności często można zobaczyć miejscowego szeryfa Jamesa Stuarda - mężczyznę bardzo konkretnej budowy i wzrostu, oczywiście kowbojsko przystojnego, który dba o spokój w tym małym miasteczku. W obecności Cathy, James zachowuje się bardzo szarmancko, widać też w jego zachowaniu lekkie zagubienie i nieśmiałość. Piękna niezależna kobieta z wielkiego miasta i prosty szeryf z małego miasteczka stanowią dobraną parę rodem z Archiwum X: badają tajemniczą śmierć miejscowego, z którą wiąże się sporo niewyjaśnionych zjawisk i zbiegów okoliczności, w tym okaleczanie bydła. Komiks pełen jest tajemnic, sama Cathy najwyraźniej nie jest tym, za kogo się podaje, miejscowi robią jakieś dziwne aluzje, a podejrzanie mroczny Indianin wciąż zerka na rudowłosą piękność.
Jest jeszcze jedna postać, która wyróżnia się na tle pozostałych – pies, który wabi się Napoleon. Po śmierci Spencera trafia pod opiekę szeryfa. Co w nim takiego wyjątkowego? Napoleon to uosobienie kundelkowatości: w każdej scenie jest zabawny, nieco głupiutki i aż za bardzo kochany. Nie grzeszy urodą, ale to niezwykle pocieszne stworzeni. No i wiadomo, że kobiety uwielbiają mężczyzn z psami ;)
PYŁ SPIJA ICH KRWAWE ŚLADY
W całej historii najbardziej dziwi to, że antagonista zostaje ujawniony już na dwunastej stronie, gdzie autor poprzez retrospekcję ukazuje śmierć stolarza Spencera. Potwór stoi przed jego domem w całej swojej mrocznej okazałości. Fakt takiego ujawnienia nie odziera go z tajemniczości, bo to, że wiemy jak wygląda, niewiele o nim samym mówi. Tajemnicza istota (lub istoty, bo tego do końca nie wiadomo) błąka się po bezkresnych lasach wokół miasteczka. Piękne jesienne liście spadają powoli z drzew na ziemię, gdzie pył spija krew brutalnie zmordowanych mieszkańców Providence. Antagonista jest milczącą bestią, wykonującą tylko sobie znany plan.
ANIELSKA JESIEŃ W ŚWIETLE DIABELSKIEGO KSIĘŻYCA
Providence to urocze, spokojne i przytulne miasteczko. Jego sielska malowniczość nie zapowiada koszmarnych wydarzeń, które już wkrótce mają się dokonać. Tam jednak, gdzie są sami pobożni mieszkańcy, kryje się najwięcej grzeszników. Czasem łatwo pomylić bramę do nieba, z bramą do piekła, w końcu każde drzwi otwierają się w dwie strony.
Akcja pierwszego tomu „Srebrnego księżyca nad Providence” toczy się u schyłku lata. Eric Herenguel oczarował mnie swoja wizją malowniczego początku jesieni, który eksploduje feerią ciepłych odcieni czerwieni, żółci i brązu. Słońce przebija się przez korony drzew, a wieczorem przytulny klimat tworzy kominek i lampy naftowe, prawdziwy urok małych miasteczek. Choć czasy jakieś takie niepewne, to okolica urzeka – jak Ania z Zielonego Wzgórza i Dr. Quinn razem wzięte. Providence to miejsce w którym chcielibyśmy się znaleźć: spokojne, oddalone od zgiełku miasta, rodzinne. Jak zawsze, jest także przerażająca strona sielskiej osady bowiem mieszkańcy Providence chcą wierzyć w Boga, ale o pomoc modlą się do Diabła.
Herenguel operując światłem i mgłą/dymem buduje przestrzeń świata przedstawionego. Dzięki temu nie czytelnik nie ma poczucia klaustrofobii wynikającej z tak małej społeczności, a wręcz odwrotnie – rozmyte kontury przedmiotów otwierają przestrzeń, ukazują jej ogrom, a zarazem uświadamiają, że wiele jest jeszcze ukryte i być może nigdy nie będzie ujawnione. Kolory są ostre, czyste, a ich wyrazistość jest łamana właśnie kontrastowym światłem. Ciemne barwy nie są przeszywająco mroczne lecz miękkie i ciepłe. Wiele elementów przedstawione jest bardzo realistycznie, choć niekoniecznie pieczołowicie. Słusznie można doszukiwać się inspiracji Herenguela nurtem prerafaelickim w sztuce. Kompozycja całości jest bowiem oparta na naturalizmie, a jednocześnie na religijnej moralności i mistycznych symbolach (tutaj akurat pojawiają się nawiązania do Lovecrafta oraz Zakonu Templariuszy). Widać to również w przedstawieniu świata zewnętrznego, natury, która zachowuje swoje pierwotne cechy.
DZIECI OTCHŁANI
Przez całą historię autor zachowuje pewne rzeczy w tajemnicy. Odsłania jej elementy powoli, tak by czytelnik mógł delektować się jej smakiem. Herenguel doskonale panuje nad akcją, potrafi również płynnie przejść z jednego nastroju do zupełnie innego. Schematy postaci są wzięte wprost z westernu: proste, charakterystyczne i przewidywane, ale to wcale nie przeszkadza. Herenguel tworzy filmowy miraż, któremu w pewnym momencie czytelnik ulega. Nagle przestajemy czytać komiks, a zaczynamy oglądać film. Na sam koniec, autor w tej kwestii puszcza do czytelnika oko. Ostatnia strona stanowi przemiły gest z jego strony. Taki element zawsze mi się podoba w komiksach japońskich, gdzie rysownik pisze lub maluje coś dla fanów, często nawet na marginesie całej historii.
„Srebrny księżyc na Providence. Dzieci otchłani” autorstwa Erica Herenguela jest historią grozy osadzoną w filmowych realiach westernowych. Kilka elementów horroru, jakie znajdują się w komiksie, stanowi doskonałe uzupełnienie całości. Przemocy jest niewiele, ale za to jej pojawienie się jest uzasadnione. W końcu groza nie może obejść się bez odrobiny konkretnej brutalności. Komiks przedstawia historię, która rozśmieszy, zaciekawi, sprawi, że damy się uwieść wiszącemu w powietrzu romansowi, poczujemy grozę i zostaniemy moralnie skarceni. Do tego nie brakuje w niej sympatycznych postaci, które polubimy. Po przeczytaniu tomu pierwszego, przeczuwam, że ta historia może mieć ukryte dno i jeszcze zaskoczy swoim zakończeniem.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/r-anielska-jesien-w-swietle.html
Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"
= Anielska jesień w świetle diabelskiego księżyca =
Jest rok 1880, do Providence, w stanie New Hampshire, przybywa młoda dama o płomiennych włosach. Panienka Gatling przyjechała aż z Waszyngtonu, by dokonać inwentaryzacji majątku zmarłego niedawno tutejszego stolarza. Na miejscu okazuje się, że zarówno w jego domu, jak i księgowości panuje totalny chaos, a taki stan rzeczy...
2014-08-02
2014
2014-03-15
2014
2014
2005
2014
2014
Czy można zaplanować doskonałe morderstwo? Carole i Lee to właśnie chcą zrobić. Małżeństwo Carole jest królestwem terroru, samotności i niespełnienia. Kochankowie nie mają wyjścia, muszą pozbyć się brutalnego Howarda, który stoi na drodze do ich szczęścia. Dziesięć minut – tyle potrzebowali by pozbawić go życia. Dla Carole i Lee to było dziesięć wyczerpujących fizycznie i psychicznie minut, nie były takie jednak dla Wayne’a, mężczyzny, któremu przypadkiem dane było obserwować całe zajście. ,,Od dwóch nocy dosłownie nie myślał o niczym innym. Było coś, czego oczekiwał od nich. Nie wiedział dokładnie, co to takiego. COŚ. Wkradło się i wciskało w jego sen, w myśli za dnia. To uczucie pojawiało się i znikało. Było wszędzie.” /s 55/ Pojawia się problem z pogodzeniem codzienności normalnego życia z niezwykłością i ekscytacją morderstwem. Jak wszystko może dziać się dalej tak zwyczajnie? Morderstwo jest zerwaniem więzi ze społeczeństwem, wykroczeniem poza normy moralne i umowę społeczną. Morderstwo wszystko zmienia.
DRAMAT W CZTERECH AKTACH
Ketchum buduje historię wokół czterech bohaterów: Carole, Lee, Wayne'a oraz porucznika Rule. Aktywnymi uczestnikami wydarzeń jest pierwsza trójka. Carole to kobieta szamotająca się między dwoma mężczyznami: mężem, który ją krzywdzi i kochankiem, do którego nie jest pewna co czuje. Howard to magnatem rynku nieruchomości o wielkim ego i ciężkiej ręce, który brutalnie gwałci i znęca się nad swoją żoną. Desperacja i poirytowanie popycha Carole do czynu ostatecznego. Jednak zamiast wolności pojawiają się poczucie winy, przygnębienie, koszmary, lęk. Jest w szoku, że morderstwo nic nie zmieniło: ,,bała się Howarda, kiedy żył. Bała się go teraz, kiedy był martwy” /s 45/. Lee i Carole znajdują się na takim etapie związku, że żaden ze znanych gestów już się nie sprawdzał, a „ich przyjemności wydawały się zatrute” /s12/. Ich relacja jest początkowo dość zagmatwana, choć widać, że bardziej zaangażowany jest Lee. Kochanek Carole stanowi najciekawszą postać całej historii. Przechodzi największą przemianę i podejmuje godne podziwu wyzwanie. Lee i Carole stanowią dwoje romantyków, uzależnionych od siebie, pragnących wzajemnej pomocy do tego stopnia, że są w stanie przekroczyć granicę i popełnić morderstwo. To co uczynili, nie staje się lekarstwem na zaistniały problem, ale jeszcze bardziej pogłębia wyrwę między nimi. Czy postąpili słusznie? Czy w obliczu zagrożenia odnajdą sens tego co uczynili?
Wayne jest postacią centralną całej historii. Stanowi trudny do rozszyfrowania obiekt. Wydaje się bojaźliwy wobec świata i ludzi. Jednak patrząc na jego spokój i opanowanie po chwili dostrzega się skazę. Tak naprawdę przepełnia go napięcie trudne do zniesienia, sprawiające mu fizyczny ból. Jego niepozorność jest najbardziej przerażająca: „być obok niego, to jak leżeć obok jadowitego, zdradliwego węża” /s 23/. Wayne odczuwa niesłychane nienasycenie, ziejącą pustkę. Pragnie zabić, ale nie potrafi tego dokonać. Postrzega siebie jako tchórza. Nie chodzi jednak o samoocenę Wayne'a, ale o jego sposób postrzegania świata, który jest zaburzony. Dookoła widzi jedynie życie i śmierć, z czego to drugie, pociąga go bardziej. Wayne prowadzi dziennik, w którym skrzętnie zapisuje przewinienia różnych osób oraz wyznaczoną dla nich karę. Jego psychopatyczna osobowość nie potrzebuje miłości, rodziny czy domu. Wartość ma tylko przebiegłość, planowanie, spryt i samotność, która pozwala robić różne rzeczy.Wayne nie jest impulsywnym wariatem, desperatem czy idiotą. Jest człowiekiem, który składa się z pragnienia przekroczenia moralnej granicy. Dla niego nie ważny jest obiekt lecz sam akt dokonywany na nim. Tak naprawdę to nie Wayne, który nie ma nic do stracenia jest najbardziej niebezpieczną osobą tego dramat, ale ktoś inny, kto dla życia, wolności i szczęścia już raz zabił.
W książce pojawia się także postać porucznika Rule, który pracuje nad sprawą morderstwa na górskim szlaku. Ketchum skupił się w tej postaci na elemencie psychoterapeutycznym. Rule próbuje poradzić sobie z odejściem żony. Ich małżeństwo nie zniosło ciężaru odpowiedzialności jego pracy. Rule obwinia się, że skrzywdził żonę, bo nie mógł się zmienić. W jego mniemaniu popełnił metaforyczną zbrodnię niszcząc czyjeś życie. Jest to postać, która nie ma większego wpływu na losy trójki głównych bohaterów. Snuje się po kartach powieści po to, by na koniec uświadomić sobie, że nie ma sytuacji bez wyjścia.
SEX, DRUGS AND KILL EVERYONE
Współżycie między różnymi bohaterami powieści zawsze wiąże się z mniejszą lub większą przemocą. Seksualność jest sposobem na rozładowanie napięcia i frustracji poprzez dominację na drugą osobą. Seks graniczący ze śmiercią bywa przyjemnym doznaniem – momentem, w którym życie i śmierć stają się jednym. Niektórzy nie potrafią osiągnąć orgazmu, jedynie w obliczu krzywdy, czyjejś lub swojej. Bycie oprawcą w tej relacji nie jest jednak pozycją uprzywilejowaną, bowiem pożądanie stanowi rodzaj zniewolenia, oprawca staje się zależnym od obiektu pożądania. Żaden z bohaterów nie ma zdrowych i prawidłowych relacji z osobą płci przeciwnej. ,,Nie można poruszać się w tym świeci, nie raniąc kogoś. Na każdym kroku.” /s 7/
W „Przejażdżce” śmierć ukazana jest jako "realna i nagła możliwość, kometa z warkoczem na jej nagle pociemniałym, jak w środku nocy, niebie." /s 23/. To bardzo depresyjna wizja życia jako odmierzania czasu i ludzi-marionetek, które tylko ten czas liczą. Los jest fatalnym tkaczem historii bohaterów, którzy nieuchronnie zmierzają ku katastrofie. Ketchum doskonale pokazał, że w takich opowieściach śmierć nie jest najważniejsza. Dla psychopaty martwi ludzie są bezużyteczni. Chodzi bowiem o zabijanie, a nie jego efekt, czyli śmierć. Ona jest niczym, liczy się moment odebrania i utraty, sam czyn. W powieści pojawia się również wątek przymuszania ofiary, by stała się uczestnikiem, świadkiem zbrodni. Niby normalna u psychopatów sprawa. Problem tylko w tym, że ofiara nie jest do końca taka niewinna. Wayne bawi się kosztem Carole i Lee. Szuka zrozumienia i możliwości dzielenia się z kimś doświadczeniem. To przecież wspaniałe uczucie, gdy robisz coś, a ktoś jest przy tobie i rozumie co czujesz.
Biorąc do ręki powieść Jacka Ketchuma oczywiste jest, że będzie ona pełna przemocy. Niestety pod tym względem „Przejażdżka” wypada średnio. Nie jest to horror ekstremalny, bowiem całej historii bliżej do kryminału (w którym nie raz można spotkać bardziej szokujące sceny). Gwałty i przemoc są realistyczne, ale nie wiążą się z uczuciem obrzydzenia, czy perwersją. Autor nie skupia się też na ich szczegółowych opisach. W scenach dominują wewnętrzne przeżycia, a nie wywołujące je zewnętrzne bodźce. Wielbiciele hardcore porn, gore, czy ekstremalnego horroru nie będą zachwyceni, chyba że mają ochotę na dobry kryminał z rozbudowanymi sylwetkami psychologicznymi postaci. Dla nich godne polecenia jest opowiadanie „Chwasty”, zawarte w książce jako bonus wydawniczy. Tam dzieją się pod tym względem o wiele ciekawsze rzeczy i to opowiadanie naprawdę warto przeczytać.
Tym, co Ketchumowi wyszło w „Przejażdżce” przerażająco genialnie, a przez co wielu ludzi go unika, to nieustanne uświadamianie czytelnikowi marności jego życia, kruchości istnienia. Możliwość nagłej śmierci z rąk człowieka, który nie ma konkretnego powodu, by zabić właśnie nas, jest najbardziej przerażającym lękiem współczesnego człowieka. Lękiem, o którym nie chcemy myśleć, łudząc się, że umowa społeczna zapewnia nam bezpieczeństwo. Ketchum odziera świat czytelnika z owego bezpieczeństwa, pokazuje mu, że może zginąć wtedy, gdy najmniej się tego spodziewa. „Przejażdżka” uświadamia również to, jak bardzo schematycznie zachowujemy się wchodząc w relacje z drugim człowiekiem. Dlaczego, gdy nieznana nam grupka osób podjeżdża do nas samochodem zakładamy, że chcą się spytać o drogę, a nie wyciągnąć broń i strzelić nam w łeb? Thomas Hobbes głosił pesymistyczną ocenę natury ludzkiej. Jesteśmy z natury źli, a stan spokoju i bezpieczeństwa jest wynikiem umowy społecznej na mocy, której powstała chroniąca je instytucja państwa. Dlatego porucznik Rule zakłada, że istnieje możliwość, iż każdy człowiek coś ukrywa, jest zły. Taka postawa implikuje nieustanne myślenie o ludziach w negatywnych kategoriach, inaczej łatwo stać się ofiarą. Każdy może zabić, to kwestia wolności, która jest ograniczana przez molarność. Nie należy pytać dlaczego ludzie zabijają, ale dlaczego tego nie robią.
PIASEK MIĘDZY KOŁAMI
„Przejażdżka” to dobra powieść, choć podczas szalonego tempa akcji, między koła dostało się trochę piasku. Po pierwsze, Wayne jest zbrodniarzem, który od początku ma plan, bo zawsze podziwiał zbrodnie, które nigdy nie wyszły na jaw. Jednak w pewnym momencie przestaje mu na tym zależeć i ten moment niestety jest niedostatecznie zrozumiały. Dlaczego nagle Wayne zmienia swój plan? Czy to tylko kwestia błędu, nieprzemyślanej decyzji, chwili? Po drugie, postać Carole jest tak dziwnie niezdecydowana, irytująca wręcz. Trudno też zrozumieć dlaczego skazuje na takie okropieństwo kogoś, kogo kocha. Ostatecznie odkrywa, że utraciła bezpowrotnie to, czego tak bardzo szukała. Nieco naiwne rozwiązanie, ale w „Przejażdżce” Ketchum czasem próbuje podejść czytelnika tanimi chwytami. Miła staruszka, w pustym i przygnębiającym pokoju, czeka na telefon od syna, a tu BAM! Kto by pomyślał, taka miła staruszka. Cóż, każdy popełnia błędy, dlatego wybaczamy, bo wiemy, że stać go na więcej.
CHWASTY
To więcej widać właśnie w pełnym perwersji opowiadaniu „Chwasty”, które zostało dołączone do „Przejażdżki”. Szczerze mówiąc, czyta się tą historię na jednym wdechu. Nie ma tu wewnętrznych monologów, dylematów, czy analiz, to czysta brutalność. Choć jest też miłość. Wspólne hobby połączyło już nie jedną parę, tak jak Owena i Sherry. Po miesiącu od poznania byli już zaręczeni. Z okazji ślubu Sherry przyszykowała dla Owena wyjątkową niespodziankę. Jej ukochany marzył, by zgwałcić jej młodszą siostrę. Zaplanowała więc wszystko skrupulatnie, ale coś poszło nie tak. Owen stracił nad sobą kontrolę... „Chwasty” to bardzo brutalne, budzące odrazę opowiadanie o dwójce degeneratów, zboczeńców i morderców, których połączyła miłość. To właśnie Ketchum od swojej najlepszej strony.
THE END OF THE ROAD
Historia z „Chwastów” jest oparta na autentycznych wydarzeniach, podobnie jak „Przejażdżka”. Krwawa i szalona podróż drogą międzystanową została zainspirowana głównie książką Emila Zoli „Bestia ludzka”. Postać Wayne'a została zbudowana na bazie dwóch prawdziwych morderców: Howarda Unrucha oraz Thomasa Eugene’a Brauna, naprawdę zbzikowanych bandytów. Ketchum nigdy nie stara się przerazić czytelnika w prosty sposób: budując atmosferę, czy pokazując mu niewyobrażalnie dziwnego potwora. To pisarz, który zmusza do myślenia nad tym, o czym pisze i to właśnie tego czytelnicy obawiają się najbardziej – by się przerazić, musimy zajrzeć w głąb siebie. Wszyscy jesteśmy zabójcami, potencjał przemocy zawsze pozostaje ukryty w cieniu naszych sumień.
"Dlaczego po prostu nie wyjechaliśmy z Barstow. Z dala od Howarda. Dlaczego go zabiliśmy?" /s 189/. Pod koniec powieści Lee, Carole oraz porucznik Rule doznają olśnienia - nie ma sytuacji bez wyjścia. Ten moment uświadamia im filozoficzną kategorię ,,albo, albo”, która nieustannie determinuje tok naszego życia. Wybór jest zawsze i nikt nie podejmuje go za nas, robimy to my sami. „Przejażdżka” jest dobrą powieścią psychologiczną starającą się pokazać nie tylko powody z jakich popełnia się zbrodnie, ale delikatną granicę, za którą ofiara staje się oprawcą. To również doskonały (oparty na postaci psychopatycznego mordercy) crime thriller, który trzyma w napięciu i niepewności. Jednocześnie powieść jest czarnym kryminałem przedstawiający mroczną, przygnębiającą wizję ludzkiej natury skażonej występkiem. „Przejażdżka” nie jest więc przyjemnym, popołudniowym wypadem za miasto, to pełna emocji podróż z dość nieobliczalnym kierowcą, jakim jest Jack Ketchum. Jesteście na nią gotowi?
Długich dni i zaczytanych nocy,
Alicya Rivard
Podążajcie za Atramentowym Królikiem: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/
Czy można zaplanować doskonałe morderstwo? Carole i Lee to właśnie chcą zrobić. Małżeństwo Carole jest królestwem terroru, samotności i niespełnienia. Kochankowie nie mają wyjścia, muszą pozbyć się brutalnego Howarda, który stoi na drodze do ich szczęścia. Dziesięć minut – tyle potrzebowali by pozbawić go życia. Dla Carole i Lee to było dziesięć wyczerpujących fizycznie i...
więcej Pokaż mimo to