-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać189
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik11
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2015-04-17
2015-03-29
2015-03-17
Nowy Jork potrafi być piękny. Szczególnie magiczne są dzielnice, gdzie stoją stare wielkie rezydencje, które od wieków są w posiadaniu jednej rodziny. To urzekające domy o zadbanych trawnikach i przepięknych kwiatach w ogrodzie. Wprowadzić się do nich to marzenie każdego, również Leslie, pięknej i wrażliwej redaktorki książek dla dzieci. W ciągu pięciu krótkich miesięcy wspaniałego romansu, Leslie dokonuje niemożliwego i zostaje żoną spadkobiercy fortuny Twisdenów. Alex jest wyrafinowany, elegancki i inteligentny. Dzieli ich siedemnaście lat różnicy, ale łączy prawdziwa miłość. Tworzą idealną parę, są bogaci, spełnieni zawodowo, szczęśliwi, brak im tylko jednej rzeczy - potomka. Jak daleko będą w stanie się posunąć, by spłodzić dziecko? Tak rozpoczyna się opowieść o przekraczaniu granic oraz próbach panowania nad sobą. Mroczne, ogromne miasto staje się areną skrywającą historię o nieustannej walce z niewypowiedzianą pokusą.
MEDYCZNE PIEKŁO
Posiadanie dziecka, według wielu, jest sensem samego małżeństwa. Współcześnie problem bezpłodności jest bardzo często spotykany. Brak potomka staje się tym samym epicentrum napięcia między małżonkami, często doprowadzając do rozpadu związku. Bezpłodność za każdym razem jest smutną historią o niemocy w stosunku do biologicznego uwarunkowania. Czasem potrafi jednak być również świadectwem pięknej, wzruszającej miłości, wsparcia i wspólnego przeżywania niepowodzeń. Bezpłodność kładzie swój zimny, beznamiętny cień również na małżeństwie Twisdenów. U Alexa wywołuje uczucie pustki, niespełnienia, u Leslie jest źródłem frustracji, gdyż bardzo chce sprostać potrzebom partnera. Bardzo długo próbują i Leslie jest już zmęczona, twierdzi że ,,pragnienie posiadania dziecka gasi płomień romansu, zmieniając radość seksu w zawodową kopulację i czyni z ciała raczej źródło upadku niż przyjemności,, /s 18/. Alex czuje jednak presję dotyczącą przedłużenia linii Twisdenów, która według Leslie wynika z tego, że nie nauczono go nie mieć tego, czego pragnie. Nie zamierza rezygnować i dlatego proponuje żonie ostatnią próbę.
Tonący brzytwy się chwyta, podobnie ten kto chce ratować własną dusze lub małżeństwo. Czy to istotne z kim zawieramy pakt? „Bywają tacy lekarze, którzy wzbudzają zaufanie, i tacy, którzy go nie wzbudzają. Ale bywają też tacy lekarze, jak doktor Kis, którzy wzbudzają przerażenie,, /s 45/. Slabodan Kis jest wyjątkowym lekarzem, którego metoda leczenia bezpłodności okazuje się nadzwyczaj skuteczna i sanowi precedens w nowoczesnej medycynie. Czasem jednak trudno odróżnić szatana od naukowca. Postsocjalistyczna anonimowość Słowenii pozwala na diaboliczne eksperymenty, które są skuteczne, ale niosą nieprzewidziane skutki uboczne.
SUPERNATURAL PARENTS STORY
Ciąża wymaga odwagi – to fakt. Po przeczytaniu powieści Novaka można zacząć o niej myśleć, jak o wyjątkowo przerażającym czasie w życiu kobiety. Po wielu trudach Leslie rodzi śliczne bliźnięta: Alice i Adama. Szybko jednak cud narodzin zamienia się w śmiertelną grę. „Poczęcie” przedstawia wartości rodzinne w przewrotny sposób - nie jak patologię, ale jako efekt zaburzenia. To z czego powinniśmy być dumni, nasze potomstwo, tu staje się tematem skrzętnie ukrywanym.
Novak zasługuje na pochwałę, ponieważ nie potraktował motywu „demonicznego poczęcia” schematycznie. Nie dość, że go odwrócił, to jeszcze bardzo dwuznacznie ukazał. Relacje między antagonistami, a protagonistami są skomplikowane. Dzieci przejawiają uległość związaną z dominacją fizyczną rodziców i nałożonym kulturowo zachowaniem. Współczują im bólu, ale i tak nie potrafią ich zrozumieć, w skutek czego pojawia się niepokój oraz podejrzliwość. Rodzicom doskwiera nieustanny strach pod utratą dzieci, dlatego robią to, co robią i tłumaczą, że „pewnego dnia, kiedy spojrzycie w przeszłość i będziecie i oceniać to, co zrobiliśmy dla waz, że byście byli bezpieczni i zdrowi, podziękujecie nam, jestem tego pewna,, /s 99/
Novak ukazuje dwuznaczną naturę antagonistów, która jest niebezpieczna i pierwotna, a jednocześnie zdolna do miłości i opieki. Antagoniści są więc nieustającym zagrożeniem, które w pewien sposób jest kontrolowane. Novak przedstawia potwora, który kiedyś nie był potworem i buduje między nim, a czytelnikiem pozytywną relację opartą na współczuciu oraz kołaczącym się pytaniu: czy zasłużyli na swój los? Novak uwypukla dramat ludzi uwikłanych w podwójną naturę, gdzie potwór jakiego w sobie noszą nie jest ani kobietą, ani mężczyzną, ani człowiekiem, ani zwierzęciem - to czysta esencja życia, takiego jakim ono było zanim zostało podzielone między gatunki /s 135/. Najgorsze nie jest to, że natura nakazuje zabijać, ale to, że nie pozwala się zabić.
Oprócz rodziny Twisdenów, w powieści jest cała plejada tajemniczych postaci takich jak: szaleni deskorolkowccy, dzieciak na wózku owinięty kocami, dziewczyna w peruwiańskiej czapce, demoniczny naukowiec, czy jego diabelnie przystojny asystent. Pojawiają się też wątki mocniejsze jak matka tracąca wiarę w to, że jej dziecko ma niezbywalne prawo do życia oraz nauczyciel gej ukrywający swoje preferencje i próbujący nie zostać zlinczowanym za przyjaźń ze swoim uczniem.
OMEN
"Poczęcie" początkowo olśniewa czytelnika blichtrem bogatego Nowego Jorku, który tętni życiem, sukcesem, sztuką i dekadencją. Szybko jednak obraz z pięknej pocztówki rozmywa się, a jego miejsce zajmuje mroczne, pełne zakamarków miasto o budynkach popadających w ruinę. Autor dosłownie wykorzenia bohaterów ze swojego naturalnego, cywilizowanego środowiska i rzuca ich prosto w paszczę mrocznej Słowenii, gdzieś do zimnego gotyckiego miasteczka, gdzie każdy pilnuje swoich spraw. Bohaterowie odbywają symboliczną wędrówkę od nieba cywilizacji, do piekła zwierzęcości, od sukcesu, do upadku, a wszystko po to, by spełnić jedną swoją zachciankę.
Novak świetnie buduje uczucie grozy sięgając po klasyczne jej przejawy: noc, pioruny, gasnące światło, dzikie zwierzęta, tajemnicze okoliczności, gotycką architekturę budynków, drobne niejednoznaczne przejawy pewnych zachowań, liczne niedopowiedzenia, omeny zwiastujące nadchodzące okropności. Nieustające napięcie w powieści wynika z poczuciu pospiechu, ucieczki, ukrywania się, wyczekiwania i dwuznacznej ciszy „pustego korytarza, którą trudno odróżnić, od ciszy bestii szykującej się do skoku”. Początkowy pospiech szybko staje się walką o przetrwanie. Novak nie boi się również sięgnąć po elementy gore. W powieści często przyjdzie zmierzyć się czytelnikowi z odrazą, ohydnym odorem rozkładającego się mięsa, gwałtownością zwierzęcych zachowań, aż w końcu brutalnością połączoną z szkaradzieństwami oraz modyfikacjami ciała. Natura ma swoje dwa oblicza - cywilizowane i dzikie. Cywilizacja wraz ze swoim ukulturalnienie okazuje się przynosić człowiekowi, jako rasie, zgubę. Życiodajna jest bowiem tylko dzikość. Totalna i wszechogarniająca dzikość, która zna tylko głód, pożądanie i odpoczynek. To jednak nie wszystko, bo prawdziwa nieczystość kryje się głęboko pod skórą, dlatego niejednokrotnie pojawią się postacie, których intencje będą bardzo niejasne, a postępowanie enigmatyczne.
W książce ważne są emocje, uczucia, namiętności, jakie targają bohaterami zarówno tymi dorosłymi, jak i niepełnoletnimi. Novak pisze o nich w prosty, ale wyrazisty sposób. Znamienny jest dialog Leslie i Alexa, biały dialog pozbawiony kontekstu oraz komentarza narratora. Rozmowa jest dziwna, pełna grozy oraz wielu emocji, które nie do końca da się rozszyfrować. Novak wplątuje swoich bohaterów w trudne relacje dotyczące uczuć, ich potrzeby zaspokojenia oraz ciężaru poczucia odpowiedzialności. Historia Twisdenów jest tak naprawdę tragedią, która wielokrotnie wywoła w czytelniku smutek i trwogę. Bardzo silne jest również współczucie wobec ich losu, szczególnie gdy ich samych ogrania wstręt do tego, kim się stali. W powieści przytłaczający jest upływ czasu, któremu podlegają bohaterowie. On bowiem warunkuje ich los: albo szaleńczo gna do przodu, albo jest miarowym stukaniem paznokciami o wieko trumny /s 89/.
Na uwagę zasługuje również sama narracja, jest bowiem dość nietypowa. Podczas czytania ma się wrażenie jakby narrator stał za plecami bohaterów, obserwuje ich uważnie i zdaje nam relacje. Jednak już w drugim rozdziale pojawia się zbijająca z tropu multiperspektywa. Novak nie ogranicza fabuły do grona rodziny Twisdenów. Narrator niespodziewanie przenosi nas za plecy innych postaci. Niektóre z nich są przypadkowymi obserwatorami, inni aktywnie uczestniczą w rozgrywającej się akcji. Narrator w części pierwszej skupia się tylko na problemach Alexa i Leslie, ale w drugiej, niczym sprawy kamerzysta lawiruje między różnymi bohaterami, czasem coś wyjaśniając, a czasem nieźle gmatwając.
NIEUDANY EKSPERYMENT?
Nie sądzę by kogoś dziwiło to, że lekarz popełnia błędy. Cóż, to nic dziwnego, w końcu wielkie odkrycia wyłaniają się w procesie prób i błędów. Czy powieść Novaka jest udanym eksperymentem? Generalnie tak. Ma jedynie jeden element do którego można się przyczepić. Fabuła nie ma konkretnego mocnego punktu, w takim sensie, że nie widzimy (może na razie) dlaczego to wszystko się dzieje. Owszem jest szalony doktor, ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Trudno powiedzieć, czy to, co spotkało Twisdenów nie ma jakiegoś szerszego kontekstu spiskowego. Poza tym, fabuła pozwala jedynie obserwować wydarzenia będące efektem ucieczki przestraszonych bliźniąt, jednak jej zakończenie nie przynosi wyjaśnień i pozostawia czytelnika w martwym punkcie. Jest mnóstwo wątków, które pozostają bez wyjaśnienia. Powieść kończy się jak grecka tragedia, gdzie w ostatnim akcie słychać dramatyczne zwierzęce wycie. Czy okaże się ono zawodzeniem smutku, czy zapowiedzią niesamowitej historii, to już kwestia dalszych losów bliźniąt Twisden. Choć biorąc pod uwagę, że „Poczęcie” ma swoją kontynuację, być może mój zarzut dotyczący enigmatycznej fabuły jest bezpodstawny. To jednak rozsądzi się w drugim tomie, po który mam nadzieję przyjdzie na sięgnąć dość szybko.
NOVAK’S BABY
„Poczęcie” to bardzo dziwna książka. Mimo, że jest to powieść o nocnych koszmarach, makabrycznych czynach, niepohamowanej zwierzęcości, to nie ma w niej zbyt wiele dosłownej przemocy. Autor dużo przerażających, okrutnych, bestialskich aktów pozostawia w ukryciu i czytelnik może sobie dopowiedzieć jak one wyglądały. Powieść jednak zadowoli horroromaniaków, bo jest w niej dużo napięcia, grozy, zwierzęcej przemocy i kiedy trzeba kości są obgryzane. Zaznaczę, że „Poczęcie” jest horrorem w klasycznym stylu, gdzie przeczucia oraz niedopowiedzenia mają decydujące znaczenie, stąd liczne porównania do „Dziecka Rosemary” I. Levine’a. Czytelnicy szukający psychologicznego podłoża oraz uwielbiający zagłębiać się w meandry ludzkiej psychiki też się nie zawiodą, bo historia Twisdentów ma wiele do przeanalizowania oraz przeżycia. Nie brakuje również wartkiej akcji, pościgów i nagłych zgonów, dlatego wielbiciele sensacji też się tu odnajdą. Novak spełnił więc swoje obietnice - „Poczęcie” okazuje się zarówno dobrym horrorem, thrillerem jak i powieścią psychologiczną. Pisarz nie zaniedbuje żadnego z tych elementów, a jednocześnie nie przekracza ich granic, co sprawia, że historię Twisdenów może przeczytać szerokie grono odbiorców bardzo różnej literatury, którzy akurat będą mieć ochotę na dreszczyk emocji. Powieść mnie naprawdę wciągnęła, dwa razy zaskoczyła i raz zaintrygowała. Naprawdę dobra książka.
Długich dni i zaczytanych nocy,
Alicya Rivard
Podążajcie za atramentowym królikiem, a pokaże Wam jeszcze kilka ciekawostek o "Poczęciu"... http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/03/r-novaks-baby-poczecie-ch-novak.html#more
Nowy Jork potrafi być piękny. Szczególnie magiczne są dzielnice, gdzie stoją stare wielkie rezydencje, które od wieków są w posiadaniu jednej rodziny. To urzekające domy o zadbanych trawnikach i przepięknych kwiatach w ogrodzie. Wprowadzić się do nich to marzenie każdego, również Leslie, pięknej i wrażliwej redaktorki książek dla dzieci. W ciągu pięciu krótkich miesięcy...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-02-28
= Anielska jesień w świetle diabelskiego księżyca =
Jest rok 1880, do Providence, w stanie New Hampshire, przybywa młoda dama o płomiennych włosach. Panienka Gatling przyjechała aż z Waszyngtonu, by dokonać inwentaryzacji majątku zmarłego niedawno tutejszego stolarza. Na miejscu okazuje się, że zarówno w jego domu, jak i księgowości panuje totalny chaos, a taki stan rzeczy oznacza dla Cathy o wiele więcej pracy, niż przypuszczała. Dni szybko płyną na mozolnej pracy, ludzie w miasteczku są mili, a noce w tak pięknej okolicy urzekają, szkoda tylko, że nie przynoszą ukojenia. Miss Gatling zaczynają dręczyć dziwne koszmary, w których widzi tajemniczą bestię. Jej wizja jest niewyraźna, ale intuicja podpowiada jej ukryty sens. Wkrótce w miasteczku zaczynają ginąć kolejni ludzie.
RUDOWŁOSA PIĘKNOŚĆ I PIES
Cathy jest kobietą niezwykle piękną i do tego niezależną. Zawodowo zajmuje się wyceną majątku, dużo podróżuje wykonując różne zlecenia. Ma silną elektryzującą osobowość, jest pewna siebie, a zarazem bardzo delikatna i pełna wdzięku. Jest przyjaźnie nastawiona do otaczających ją ludzi i nowego miejsca, zachowuje się jakby zawsze tu mieszkała. Z drugiej strony cały czas jest czujna, rozgląda, obserwuje wszystko co dzieje się wokół. Trochę dziwne się wydaje, że damę z wielkiego miasta interesuje śmierć jakiegoś chłopa. Nie tylko to jest dziwne. Wkrótce okazuje się, że inni mieszkańcy też skrywa swoje własne tajemnice.
U boku rudowłosej piękności często można zobaczyć miejscowego szeryfa Jamesa Stuarda - mężczyznę bardzo konkretnej budowy i wzrostu, oczywiście kowbojsko przystojnego, który dba o spokój w tym małym miasteczku. W obecności Cathy, James zachowuje się bardzo szarmancko, widać też w jego zachowaniu lekkie zagubienie i nieśmiałość. Piękna niezależna kobieta z wielkiego miasta i prosty szeryf z małego miasteczka stanowią dobraną parę rodem z Archiwum X: badają tajemniczą śmierć miejscowego, z którą wiąże się sporo niewyjaśnionych zjawisk i zbiegów okoliczności, w tym okaleczanie bydła. Komiks pełen jest tajemnic, sama Cathy najwyraźniej nie jest tym, za kogo się podaje, miejscowi robią jakieś dziwne aluzje, a podejrzanie mroczny Indianin wciąż zerka na rudowłosą piękność.
Jest jeszcze jedna postać, która wyróżnia się na tle pozostałych – pies, który wabi się Napoleon. Po śmierci Spencera trafia pod opiekę szeryfa. Co w nim takiego wyjątkowego? Napoleon to uosobienie kundelkowatości: w każdej scenie jest zabawny, nieco głupiutki i aż za bardzo kochany. Nie grzeszy urodą, ale to niezwykle pocieszne stworzeni. No i wiadomo, że kobiety uwielbiają mężczyzn z psami ;)
PYŁ SPIJA ICH KRWAWE ŚLADY
W całej historii najbardziej dziwi to, że antagonista zostaje ujawniony już na dwunastej stronie, gdzie autor poprzez retrospekcję ukazuje śmierć stolarza Spencera. Potwór stoi przed jego domem w całej swojej mrocznej okazałości. Fakt takiego ujawnienia nie odziera go z tajemniczości, bo to, że wiemy jak wygląda, niewiele o nim samym mówi. Tajemnicza istota (lub istoty, bo tego do końca nie wiadomo) błąka się po bezkresnych lasach wokół miasteczka. Piękne jesienne liście spadają powoli z drzew na ziemię, gdzie pył spija krew brutalnie zmordowanych mieszkańców Providence. Antagonista jest milczącą bestią, wykonującą tylko sobie znany plan.
ANIELSKA JESIEŃ W ŚWIETLE DIABELSKIEGO KSIĘŻYCA
Providence to urocze, spokojne i przytulne miasteczko. Jego sielska malowniczość nie zapowiada koszmarnych wydarzeń, które już wkrótce mają się dokonać. Tam jednak, gdzie są sami pobożni mieszkańcy, kryje się najwięcej grzeszników. Czasem łatwo pomylić bramę do nieba, z bramą do piekła, w końcu każde drzwi otwierają się w dwie strony.
Akcja pierwszego tomu „Srebrnego księżyca nad Providence” toczy się u schyłku lata. Eric Herenguel oczarował mnie swoja wizją malowniczego początku jesieni, który eksploduje feerią ciepłych odcieni czerwieni, żółci i brązu. Słońce przebija się przez korony drzew, a wieczorem przytulny klimat tworzy kominek i lampy naftowe, prawdziwy urok małych miasteczek. Choć czasy jakieś takie niepewne, to okolica urzeka – jak Ania z Zielonego Wzgórza i Dr. Quinn razem wzięte. Providence to miejsce w którym chcielibyśmy się znaleźć: spokojne, oddalone od zgiełku miasta, rodzinne. Jak zawsze, jest także przerażająca strona sielskiej osady bowiem mieszkańcy Providence chcą wierzyć w Boga, ale o pomoc modlą się do Diabła.
Herenguel operując światłem i mgłą/dymem buduje przestrzeń świata przedstawionego. Dzięki temu nie czytelnik nie ma poczucia klaustrofobii wynikającej z tak małej społeczności, a wręcz odwrotnie – rozmyte kontury przedmiotów otwierają przestrzeń, ukazują jej ogrom, a zarazem uświadamiają, że wiele jest jeszcze ukryte i być może nigdy nie będzie ujawnione. Kolory są ostre, czyste, a ich wyrazistość jest łamana właśnie kontrastowym światłem. Ciemne barwy nie są przeszywająco mroczne lecz miękkie i ciepłe. Wiele elementów przedstawione jest bardzo realistycznie, choć niekoniecznie pieczołowicie. Słusznie można doszukiwać się inspiracji Herenguela nurtem prerafaelickim w sztuce. Kompozycja całości jest bowiem oparta na naturalizmie, a jednocześnie na religijnej moralności i mistycznych symbolach (tutaj akurat pojawiają się nawiązania do Lovecrafta oraz Zakonu Templariuszy). Widać to również w przedstawieniu świata zewnętrznego, natury, która zachowuje swoje pierwotne cechy.
DZIECI OTCHŁANI
Przez całą historię autor zachowuje pewne rzeczy w tajemnicy. Odsłania jej elementy powoli, tak by czytelnik mógł delektować się jej smakiem. Herenguel doskonale panuje nad akcją, potrafi również płynnie przejść z jednego nastroju do zupełnie innego. Schematy postaci są wzięte wprost z westernu: proste, charakterystyczne i przewidywane, ale to wcale nie przeszkadza. Herenguel tworzy filmowy miraż, któremu w pewnym momencie czytelnik ulega. Nagle przestajemy czytać komiks, a zaczynamy oglądać film. Na sam koniec, autor w tej kwestii puszcza do czytelnika oko. Ostatnia strona stanowi przemiły gest z jego strony. Taki element zawsze mi się podoba w komiksach japońskich, gdzie rysownik pisze lub maluje coś dla fanów, często nawet na marginesie całej historii.
„Srebrny księżyc na Providence. Dzieci otchłani” autorstwa Erica Herenguela jest historią grozy osadzoną w filmowych realiach westernowych. Kilka elementów horroru, jakie znajdują się w komiksie, stanowi doskonałe uzupełnienie całości. Przemocy jest niewiele, ale za to jej pojawienie się jest uzasadnione. W końcu groza nie może obejść się bez odrobiny konkretnej brutalności. Komiks przedstawia historię, która rozśmieszy, zaciekawi, sprawi, że damy się uwieść wiszącemu w powietrzu romansowi, poczujemy grozę i zostaniemy moralnie skarceni. Do tego nie brakuje w niej sympatycznych postaci, które polubimy. Po przeczytaniu tomu pierwszego, przeczuwam, że ta historia może mieć ukryte dno i jeszcze zaskoczy swoim zakończeniem.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/r-anielska-jesien-w-swietle.html
Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"
= Anielska jesień w świetle diabelskiego księżyca =
Jest rok 1880, do Providence, w stanie New Hampshire, przybywa młoda dama o płomiennych włosach. Panienka Gatling przyjechała aż z Waszyngtonu, by dokonać inwentaryzacji majątku zmarłego niedawno tutejszego stolarza. Na miejscu okazuje się, że zarówno w jego domu, jak i księgowości panuje totalny chaos, a taki stan rzeczy...
2014-08-02
2015-02-10
= GROZA MIEJSKIEJ PRZESTRZENI =
Zbiór otwiera bardzo króciutkie opowiadanie „Czwarte użycie noża”, które stanowi doskonały wstęp do całości. To historia o obrońcy uciśnionych, który zbudowanego jest z ich furii i bólu. Wspaniały początek, który zachęca do dalszego czytania i doskonale pokazuje, czego możemy się spodziewać w dalszej części. Żal, złość, przemoc, pęknięte serca, widma białych dam cicho otulające pogrążone w smutku kobiety. Miasto nie zapomina, a jego sprawiedliwość ma swoją mroczną stronę. Jednak żeby o niej poczytać, należy zarezerwować sobie trochę czasu, jeden lub dwa weekendowe wieczory bowiem autor nie śpieszy się z opowiadaniem na swoich historii. Delikatnie tworzy pajęczynę grozy na której lśnią świeże krople krwi. Spokój i cisza są tu istotne, by dać się ponieść niepokojącym obrazom i świadomości, że w znanej przestrzeni może czaić się coś niepojętego.
SŁUCHAJCIE, COŚ WAM PRZECZYTAM
"Wszystkie białe damy" to debiut Piotra Borowca, choć sam autor tworzy już od bardzo dawna, ba, tworzy i publikuje. Z tejże przyczyny, znajdziemy w zbiorze opowiadania całkiem świeże, jak i te, z którymi mogliśmy już mieć styczność. I to bardzo dobrze, bo historie opowiadane przez Piotra Borowca czyta się ponownie równie przyjemnie, jak za pierwszym razem. Do moich osobistych faworytów zbioru należą trzy opowiadania. Na początek "Tam, gdzie mieszkają szczury", gdyż dzieci są straszne, a jeszcze bardziej przeraża mnie to, że czasem jedynie z ich perspektywy możemy zobaczyć, co czai się w mroku zanim to coś zobaczy nas. Banalną romantycznością urzekły mnie tytułowe "Wszystkie białe damy". To takie oczywiste, że pewne decyzje mają swoje konsekwencje, szczególnie jeśli chodzi o miłość, a jednak tak bardzo wierzymy, że robiąc źle, nie spotka nas nic złego. Cóż namiętność namiętnością, a z czegoś trzeba żyć. Ostatnim opowiadaniem jest "Spacer po szpitalu". To chyba najsmutniejsze z historii, bo opowiada o strachu przed bólem i to tym co człowiek jest w stanie zrobić, aby go uniknąć. Nie w tym jednak tkwi jego wyjątkowość - ma on niepokojąco niejednoznacznego bohatera. Wspomnę może jeszcze o "Akcie notarialny" bo myślę, że patrząc z perspektywy zawodu samego autora, chyba musi on coś wiedzieć o podpisywaniu pewnych aktów, i jeśli taki podpisał, to było warto. "Wszystkie białe damy" to świetna książka, ale o tym musicie się przekonać sami.
TAM, GDZIE MIESZKAJĄ GHOST STORY
"Wszystkie białe damy” są zbiorem klasycznych opowiadań grozy, których przestrzenią realizacji staje się miasto. Ono, mimo iż drugoplanowe, zasługuje na pewną uwagę. Borowiec przyjął jako tło wydarzeń model współczesnego fantazmatu, czyli urban legends. Tworzy w swoich opowieściach przestrzeń miejską pełną delikatnego i ulotnego niczym mgła mroku, takiego czającego się w uliczkach, zakamarkach, czy zaciszach mieszkań. Przeciwstawia gwar i pośpiech miejskiego życia, spokojowi oraz melancholii grozy. Miasto to przestrzeń o dwóch obliczach: zapachu kwiatów i smrodu spalin, a gdzieś pomiędzy nimi żyją ludzie. Bohaterami opowiadań są więc: telemarketer, ksiądz, młoda żona, kobieta z dzieckiem, zrozpaczony ojciec – postacie zwyczajne, a jednak pokazane w taki sposób, że nie nudzą czytelnika lecz stają się jego zwierciadłem, budzą w nim emocje: sympatię, współczucie, zrozumienie, nawet żal. Ich historie są przerażające właśnie ze względu na naruszenie naturalnego i zakładanego przez każdego spokoju, nie ma nawet omenów zapowiadających niebezpieczeństwo. Nic w ich życiu nie dzieje się nagle, to nie wydarzenia o których możemy usłyszeć w wiadomościach. Ich historie często pozostają ukryte i niewyjaśnione. Niezwykłość zadomowia się nie tylko w przestrzeni miasta, ale i w życiu bohaterów. To z kolei ujawnia dualistyczny charakter owej niezwykłości – jest dobra i zła równocześnie, a jej ocena zależy od analizy całej historii, a nie samej manifestacji niewyjaśnionej siły, czy tego, co za jej sprawą uczyniono. W ten sposób ukazuje nam się groza miasta, gdzie to co nadnaturalne nie istnieje tylko po to, by czynić zło, ale często bywa mroczną ręką sprawiedliwości. Miasto nie zapomina, nawet gdy krzyki ofiar milkną wśród ulicznego hałasu.
Czytając opowiadania Borowca odnosi się wrażenie, że te historie mogłyby wydarzyć się tuż obok nas, a jednocześnie pozostać w tajemnicy, niezauważone przez każdego, co stanowi tutaj podstawę budowania grozy. Zachorowalność na nowotwór, śmiertelność noworodków czy szczury w piwnicach mogą być czymś zwyczajnym, lub mieć nadnaturalny charakter. Tu kryje się owa niepewność. Nie każda historia, kończy się zawsze tak samo; w końcu znamy ich tak wiele. Takie są właśnie legendy miejskie Piotra Borowca: krótkie w swojej formie, pozornie prawdopodobne, generalnie znane i zawierające moralną przestrogę.
PRZYCZYNA, SKUTEK, WYDANIE
Pozycja wydawnictwa Gmork "Wszystkie białe damy" jest propozycją wyjątkową nie tylko ze względu na jej treść, ale i zewnętrzną formę. Nie potrafię oddać swojego zachwytu nad wydaniem tych opowiadań. Gmork nie tylko stanął na wysokości zadania, ale pokazał jakość, jaką rzadko proponują nam inne, nawet przodujące w wydawaniu grozy i horroru, wydawnictwa. Okładka jest solidna, rogi nie zaginają się podczas użytkowania i nie ma „foliowego kondonu”, którego tak nie znoszę. Czcionka jest duża, a papier piękny i gruby. Książka zawiera też kilka ilustracji autorstwa Bartosza Wojdygi (okładka) oraz Pauliny Wach (pozostałe). Jest też cena, co stanowi bardzo istotny temat, bo za taką jakość, Gmork proponuje stosunkowo niską cenę. Chciałabym w tym miejscu wyrazić więc nadzieję, że Gmork nadal będzie wydawać na takim poziomie polską grozę i nie tylko.
Jak wszyscy wiedzą, zbiory opowiadań zazwyczaj są jak kulawy pirat – stanowią mieszankę wszystkiego co tam w szufladzie leżało, najczęściej nie oferując tego, co oczekujemy, czyli tego, co daje nam np. proza danego pisarza. W przypadku "Wszystkich białych dam" jest jednak inaczej. Trzynaście zawartych w zbiorze opowiadań tworzy jednolitą atmosferę, której mianownikiem jest przestrzeń miejska, gdzie jak duchy snują się niezwykłe opowieści. Co istotne, to wszystkie trzynaście opowiadań stoi niemal równo w szeregu, żadne nie wybija się zbytnio na przód, ale żadne nie zostaje daleko w tyle. Piotr Borowiec publikując swój zbiór pokazał dojrzałość literacką i pewną gotowość na znacznie więcej niż opowiadania. Umiejętnie wykorzystał mitotwórczy charakter miasta w połączeniu z grozą, nadając im niejednokrotnie kompensacyjny charakter. Wprowadzenie grozy do miasta, to wprowadzenie sacrum do pozbawionej duszy industrialnej rzeczywistości i nadanie jej wymiaru ponadczasowego.
"Wszystkie białe damy" stanowi pozycję dla osób lubiących wysublimowaną, klasyczną grozę opowiadań ghost story, taką, która nie skupia się na rozlewie krwi lecz na sednie tragedii, gdzie istotne jest pokazanie, że konflikt, czy interakcja z niewyjaśnionymi siłami ma swoje konsekwencje, bardzo różne konsekwencje (które nie zawsze skazują bohatera na klęskę). Nie boję się powiedzieć, że opowiadania te mają charakter katartyczny, nie dostarczą pozytywnych odczuć, prędzej wprawią w zamyślenie i melancholię. Romantyczne dusze, poszukujące finezyjnej, sentymentalnej, a zarazem upiornej niezwykłości miejskiej grozy, rozpłyną się czytając „Wszystkie białe damy” Piotra Borowca.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/r-groza-miejskiej-przestrzeni-wszystkie.html
Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"
= GROZA MIEJSKIEJ PRZESTRZENI =
Zbiór otwiera bardzo króciutkie opowiadanie „Czwarte użycie noża”, które stanowi doskonały wstęp do całości. To historia o obrońcy uciśnionych, który zbudowanego jest z ich furii i bólu. Wspaniały początek, który zachęca do dalszego czytania i doskonale pokazuje, czego możemy się spodziewać w dalszej części. Żal, złość, przemoc, pęknięte...
2014
2014
2014
2014
2014
2014
2014
Łukasz Henel umieścił akcję powieści „Podziemne miasto” na Ziemi Lubuskiej, tam bowiem stoją potężne podziemia fortyfikacji Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Miejsca, które było świadkiem wielu nieopowiedzianych historii. Jedną z nich chce przekazać nam bohater książki, bowiem nie wszystko udało mu się doprowadzić do końca. Nie chodzi jednak tylko o dręczące go sumienia. Od pewnego czasu czuje czyjąś obecność wokół siebie jest dręczony prze niewidzialną siłę. W końcu pewnej nocy słyszy jednoznaczny rozkaz: „Pisz!”. Zdaje sobie sprawę, że pewne historie muszą być opowiedziane, nie tylko ku przestrodze, ale i odkupieniu. Zaczyna więc spisywać to, co jeszcze pamiętał ze swojej młodości, gdy był żołnierzem stacjonującym niedaleko Kęszycy. W miejscu, w którym lasy okazały się nie tylko piękne, ale pełne zadziwiających zagadek. Żołnierze odkryli, że podziemny system fortyfikacji łączy się z mechanicznie sterowanymi kanałami i śluzami. Szczególnie dziwne były owe zapory wodne, których cel istnienia wyjaśniała tylko jedna hipoteza, o tym, że hitlerowcy chcieli w razie zagrożenia zalać okolicę tworząc naturalne przeszkody. ,,Jaki szaleńczy plan mógł powstać w głowie genialnego architekta, który to wszystko zaprojektował?" /s 20/. Po co jednak mieliby się tak obwarowywać? Przed czym tak bardzo chcieli się bronić? Może w podziemiach jest coś, co stanowiło dla nich niezwykłą wartość? Tego nie wiedział nikt, choć major Staszewski coś podejrzewał…
Do Kęszycy polskich żołnierzy sprowadzono, by opiekowali się miejscową ludnością oraz zbadali bunkry opuszczone przez Niemców. Mieli do przeczesania las, podziemia i jeziora. Wszystko stanowiło bowiem fragmenty większej całości. Dość szybko dziwnymi fortyfikacjami zaczęli interesować się Rosjanie, na czele z pewnym agentem KGB. Od ich przybycia sprawy wyraźnie zmierzały w złym kierunku. Rosyjskie wojska okazały się brutalne, niszczące wszystko na swojej drodze. Staszewski podejrzewał, że nie baczą na bezpieczeństwo miejscowych, a pragną tylko ukrytego tu ponoć skarbu. Polacy i Rosjanie zajęci sobą nawzajem nie zauważają, że prawdziwy wróg wyszedł już na żer…
WCZORAJ I DZIŚ
Akcja powieści toczy się na dwóch płaszczyznach: pierwsza z nich sięga 1957 roku, a druga dzieje się współcześnie. Elementem łączącym te dwa czasy jest dziennik spisywany przez emerytowanego majora, który ma być przestrogą, ostrzeżeniem przed złem czającym się w labiryncie podziemnych tuneli. Major czuje się jednak zrezygnowany, dopada go zwątpienie we własne siły, ma poczucie, że nikt jego słów nie weźmie na poważnie. Dla świata jest człowiekiem zdegradowanym i nic nie znaczącym. Zdaje sobie jednak sprawę, że ludziom zagraża niebezpieczeństwo, które jest czymś, wobec czego człowiek nie ma szans. Prawdziwym żołnierzem jest się w głębi serca, dlatego chowa w kieszeń pogardę i zapomnienie jakim go otacza miejscowa społeczność. Ma zamiar pisać i działać. W "pisaniu jest jakaś prawdziwa, potężna magia. Magia historii, która musi zostać opowiedziana do końca" /s 63/. Nadal bowiem istnieją na świecie siły tak potężne, że wystarczy o nich wspomnieć, a ściąga się na siebie niebezpieczeństwo, ale mimo to, trzeba postarać się wypełnić swój obowiązek.
Major Staszewski jest bohaterem złapanym w pułapkę zarówno nadprzyrodzonych sił, jak i całkiem realnych zagrożeń ze strony sojuszniczych wojsk, a z takie sytuacji bardzo trudno wyjść bez szwanku. Jako młodzieniec został obdarzony niezwykła intuicją, instynktownie potrafił przewidzieć nadchodzące niebezpieczeństwo i zachować spokój w sytuacjach ekstremalnych. Szybko dostosowywał się do zmieniających się warunków. Czasem jednak spryt i doświadczenie nie pomagają. Staszewski jest bohaterem tragicznym, bo podejmuje szlachetne działania by ratować ludzi, jednak to doprowadza tylko do jeszcze bardziej zagmatwanej sytuacji. Czy można być jednocześnie bohaterem i zdrajcą ojczyzny? Major od początku nie ufał ludziom Ulinowa, którzy zarzucali jego rodakom brak odwagi. Ostatecznie jednak to Polacy potrafią wziąć na siebie brzemię tego, co należy uczynić. Mamy więc dzielnego i szlachetnego bohatera powieści, bardzo szablonowego i przewidywalnego. Problem z tą postacią polega na tym, że wiemy o niej bardzo niewiele dość powierzchownych rzeczy. Umysł majora, jego motywacja, emocje, są przed nami ukryte, stąd też bardzo trudno zrozumieć heroiczną decyzję w zakończeniu powieści. Z kolei o wiele lepiej wypada jego przeciwnik, Ulinow, któremu autor pozwolił na kilka wewnętrznych monologów, przez co postać zyskała pewien unikalny wymiar. Ulinow jest przeciwieństwem Staszewskiego, to praktyczny do bólu agent, który nie baczy na środki, dla niego liczy się skuteczność. Konspiracja to jego drugie imię, dlatego gdy wszedł w posiadanie dokumentów, z których wynikało, że Niemcy pozostawili tu jakiś skarb natychmiast odezwało się jego pierwsze imię - chciwość. "Instynkt samozachowawczy nakazywał zachować daleko posuniętą ostrożność. Paradoksalnie ten sam instynkt nakazywał iść naprzód" /s 33/. Ciekawość pchała go do zejścia coraz głębiej, co nie było dziwne, bo "źli ludzie chętnie zaglądają do złych miejsc" /s 33/. Gdy odkrywa tajemnicze znalezisko, nie przeczuwa nawet, co uczynił ignorując ostrzeżenie.
W momencie, w którym niebezpieczna granica zostaje przekroczona, budzi się uśpione zło. Między wojska polskie, a rosyjskie wkrada się nieufność. Protagonista w powieści (choć mało wyraźny) jest jeden, ale antagonistów jest dwóch - Staszewski walczy bowiem z Ulinowem oraz pradawnym złem. Podziemna sieć fortyfikacji stała się więzieniem dla stwora, głodnego, spragnionego krwi, silnego, perfekcyjnie poruszającego się po ciemnościach tuneli. Spoczywał głodny przez kilkadziesiąt lat, teraz domaga się ofiar: ,,nie znajdziesz ucieczki ni w piekle, ni w niebie, gdy żywy ogień przyjdzie po ciebie” /s 103/. Potwór likwiduje swoje ofiary po cichu: dusi, wysysa i podpala.
Henel budując obraz potwora odważył się sięgnąć w dość egzotyczne miejsce, aż do Indii. To stamtąd sprowadził go do nas i umieścił gdzieś niedaleko wsi Kęszyca. Autor bardzo długo utrzymuje w tajemnicy wszystko z nim związane, dlatego ekscytujące jest stopniowe odkrywanie natury i tożsamości owego zła. Początkowo potwór obecny jest jedynie jako cień przemykający po lasach lub podmuch powietrza w korytarzach tuneli, tym bardziej jego ostateczny, brutalny atak robi wrażenie. O ile do niektórych momentów mających na celu uwiarygodnienie zaistnienia takiej sytuacji można mieć zastrzeżenia, to samo zaszczepienie potwora na naszym gruncie znakomicie Henelowi wyszło.
MIASTO W SŁUŻBIE ZŁA
Podziemne miasto, jak słusznie nazwali fortyfikację żołnierze, stanowiło sieć tuneli łączących ze sobą różne pomieszczenia. Wszystko zostało zaplanowane tak, by w razie potrzeby stanowiło niezależną jednostkę korzystającą z własnego systemu wodociągów i napowietrzania. Ponadto znajdowały się tu fabryka broni, magazyny, laboratorium, podziemna kolej, sypialnie, kuchnie oraz koszary - fortyfikacja mogła żyć własnym życiem. Pojawiła się więc pytanie: w jaki sposób Niemcy wybudowali coś tak skomplikowanego, w tak krótkim czasie?
Podziemia okazały się bardzo niebezpieczną twierdzą. Żołnierze wchodzący do nich zostali wystawieni nie tylko na zagrożenie ze strony ukrytych pułapek, czy działanie sił nadprzyrodzonych, ale przede wszystkim na przytłaczającą psychikę atmosferę miejsca. Klaustrofobia betonowych korytarzy oświecanych tylko latarkami, ogrom szybów i kondygnacji, gdzie wtóruje jedynie echo i łomoczące w ciszy kanałów ludzkie serce. Piasek chrzęści nieprzyjemnie pod ich podeszwami, to znów nogi grzęzną się w błocie. Wilgoć, nieprzyjemny chłód stalowych drzwi, wszechogarniająca ciemność, śliskie, kręte schody prowadzące w nieznane. Te mury widziały wiele ludzkich tragedii, tęsknot, cierpienia i rozpaczy. Słysząc echo własnych kroków łatwo popaść we wrażenie, że ktoś podąża za tobą. To ,,miasto duchów (...) miasto podziemnych upiorów, cieni przeszłości, które nie odeszły nigdy ostatecznie” / s 128/.
CISZA JEST GROŹBĄ
„Podziemne miasto” pełne jest plastycznych opisów, które angażują zmysły i budzą emocje - wiatr gwałtownie się zrywa lub delikatnie kołysze koronami drzew. ,,Zadziwiające, jak wiele można tu zobaczyć i usłyszeć. Nie sposób później zasnąć, gdy ucho raz pochwyciło mrożące krew w żyłach dźwięki” /s 7/W miarę rozwoju akcji, atmosfera w powieści gęstnieje. Zachowanie przyrody i zwierząt podkreśla niepokój oraz napięcie jakie ogarnia bohaterów, w końcu nikt lepiej jak one nie wyczuwa, gdy zbliża się coś złego. Podziemia budzą się z letargu, ich korytarzami zaczyna się nieść szept przypominający szelest suchych liści, a wraz z nim zaskakujący zapach: nieprzyjemny, odpychający, a jednocześnie fascynujący swoją dzikością. W powieści dzień i noc współzawodniczą o panowanie nad ludzkimi sercami. Ranek jest czasem, gdy upiory chowają się pod warstwą zapomnienia, by nocą powrócić wraz z mgłą i nieprzeniknioną ciemnością znad mokradeł. Światło dnia wiąże się z racjonalnym postrzeganiem rzeczywistości - ukazuje lęk jako chwilową słabość. O zmierzchu las spowija blade światło, które rzuca drgające mroczne cienie. Henel odwołuje się tu do gotyckiej nocy, podczas której umysł ludzki jest bezbronny i podatny na wpływy. Mrok błąka się po lesie niczym widmo, a wiatr przesycony żywicą oraz deszczem, z niepokojącą wściekłością szarpie koronami drzew. Jednak podziemia kryją w sobie inny mrok – nieprzenikniony, wilgotny, gęsty od zapachu stęchlizny. Przytłaczająca ciemność wnika do umysłu, acisza stanowi tutaj rodzaj nieruchomej groźby.
DOBRA POWIEŚĆ, ALE…
Największym atutem powieści jest konsekwentna fabuła, wciągająca i pełna akcji, uwiarygodniona przez tło historyczne, które zostało tu najbardziej przemyślane. Podziemne fortyfikacje robią ogromne wrażenie. Henel buduje nastrój nie tylko przyrodą, ale również podziemnymi tunelami i wychodzi mu to jak zwykle świetnie. Jest jednak trochę „ale”, które powodowały, że kilka razy przestałam czytać i zaczęłam się zastanawiać. Nie wiem kto był na tyle naiwny, by uznać, że te błędy logiczne i niedociągnięcia narracyjne nie rzucą się w oczy. Najbardziej zapadła mi w pamięć scena (o której wydaje się autor zapomniał, że była), gdzie Wanda, prosta wiejska dziewczyna okazuje się być w posiadaniu niezwykle cennego cygańskiego artefaktu, który jest przerażający, ale do niczego nie zostaje wykorzystany (po co poświęca się mu tyle czasu i miejsca?). Podejrzewam, że miało to uwiarygodnić tezę, że Cyganie znali jakąś tajemnicę i dlatego Niemcy chcieli ich wyeliminować. Podobnie jest w przypadku romansu Władka i Wandy, który ani ziębi, ani parzy, po co on był, jeśli nawet nie wprowadził odrobiny erotyki? Bardzo dziwny jest również szereg zaniedbań głównego protagonisty. Staszewski jest bohaterem zarówno w teraźniejszości, jak i w przeszłości, a po przeczytaniu książki można mieć wrażenie, że bohaterem powieści był Ulinow, bo Staszewski niknie na tle jego dominującej sylwetki. W „Podziemny mieście” jest wiele pomysłów, wiele potencjału, który mógł zostać lepiej wykorzystany, jak motyw tuneli. Każdy widział chyba „Kanał” w reżyserii Andrzeja Wajdy – niezapomniany obraz. Tunele pokazują prawdę o ludzkim charakterze, weryfikują odwagę oraz racjonalne myślenie. Takie miejsca otwierają w umyśle przepaść lęku, którą autor „Podziemnego miasta” nie umiał ukazać na tyle wyraźnie, by przytłoczyć i przerazić nim czytelnika.
POTĘGA DUCHÓW PRZESZŁOŚCI
„Podziemne miasto” to opowieść o duchach przeszłości. Pobudza wyobraźnię do szukania ukrytych powojennych skarbów. Henel ożywia skostniałą historię. Dziwne słowa przepowiedni, tajemnicze karty, mroczne podziemia, kult nadczłowieka, pojedyncze elementy stopniowo składają się w potworną całość. Podobno ludzie się nie zmieniają, zmieniają się tylko czasy. Henel już na samym początku powieści poddaje w wątpliwość potęgę naszych czasów. Czy cała ta nowoczesność, naszpikowana elektroniką i innymi udziwnieniami jest w stanie stawiać czoła pradawnemu złu? Czy przez to, że przestaliśmy w nie wierzyć ono nam nie zagraża?
Henel po raz kolejny napisał niezwykle nastrojową powieść grozy z horrorowym zakończeniem pełnym krwi, dekapitacji i smrodu palonych ciał. Wytrawny czytelnik będzie w niektórych miejscach tej historii zgrzytać zębami, ale nie powie również, że nie bawił się przy niej dobrze. Wielbicieli horrorów do powieści przyciągną zmasakrowane ciała żołnierzy z oderwanymi głowami, swąd palonych zwłok i stłumiony bulgot krwi wypływającej przez ściśnięte gardło. Zaintryguje ich także teoria, w której nazizm ukazany jest jako demoniczny kult, a swastyka nie bez powodu została odwrócona. Umiłowani w grozie będą mogli zgłębić tajemnice złowieszczych cygańskich kart, a atmosfera niebezpieczeństwa oraz gęstniejącego mroku poniesie ich zarówno daleko w las, jak i głęboko do serca podziemnego miasta. W książce odnajdą się również ci, którzy kochają sensację, bo autor w powieści umieścił szpiega z Londynu, agenta KGB i mnóstwo historii związanej z II wojną światową. Do tego przyprawił wszystko trzymającymi w napięciu starciami, strzelaninami, szaleńczą przejażdżką drezyną po nieuczęszczanych torach i mającą wybuchnąć za dwie minuty bombą atomową. Czytając „Podziemne miasto” nie raz po plecach przeleci zimny dreszcz, nie tylko ze względu na mroczną aurę tajemniczości, ale liczne zwroty akcji. To książka przy której nie da się nudzić, choć wyraźny posmak niedociągnięć może pozostać we wspomnieniach na długo. "Podziemne miasto" jednych zadowoli, a innych nie, choć wielbiciele Henela się nim nie zawiodą, bo przecież doskonale wiedzą czego się spodziewać.
Długich dni i zaczytanych nocy.
Podążajcie za atramentowym królikiem, a pokaże wam więcej ciekawostek związanych z "Podziemnym miastem" - http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/03/r-miasto-w-suzbie-za-podziemne-miasto.html#more
Łukasz Henel umieścił akcję powieści „Podziemne miasto” na Ziemi Lubuskiej, tam bowiem stoją potężne podziemia fortyfikacji Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Miejsca, które było świadkiem wielu nieopowiedzianych historii. Jedną z nich chce przekazać nam bohater książki, bowiem nie wszystko udało mu się doprowadzić do końca. Nie chodzi jednak tylko o dręczące go sumienia....
więcej Pokaż mimo to