Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , ,

Nie da się o tej książce pisać obiektywnie, bo to nie książka do czytania, a do przeżywania. Uważam, że każdy sięga po pewne rzeczy z jakiegoś powodu, mało tego, że są rzeczy, które z jakiegoś powodu nas przyciągają do siebie. Mam wrażenie, że po takie poradniki/autobiografie jak „Świat na żółto” sięgają głównie osoby, które odczuwają negatywne emocje, może nawet cierpią z bardzo różnych powodów, bo po co miałoby się coś takiego czytać, jeśli jest się już szczęśliwym. Mój profesor filozofii starożytnej mawiał, że filozof nie rozmawia ze szczęśliwymi ludźmi, bo skoro są szczęśliwi, to znają już odpowiedzi. Dokładnie tak samo jest z tą książką, jeśli ktoś szuka odpowiedzi, to tu je znajdzie.

Z książki płynie wszechobecna pozytywność, nie ważne o jak negatywnych elementach mówi autor. Przypomina nam, że jesteśmy panami samych siebie, a ciało nas nie ogranicza. Mamy powinność by tworzyć swój własny świat. Tak naprawdę nikt z nas nie wie jakie powinno być życie. Espinosa daje jedną z wielu możliwości, jak żyć. W swoich 23 radach mówi o rzeczach ważnych i trudnych, które stanowią problem i źródło nieszczęścia nie tylko u chorych na raka, czy jakąkolwiek inną chorobę, ale u każdego człowieka. Strata, zazdrość, pogodzenie się ze śmiercią, ból, stres, brak odpowiedzi na dręczące pytania i tajemnice, depresja, choroba, strach, brak akceptacji, brak spełnienia. O tych kwestiach mówią wszystkie poradniki. Co więc w „Świecie na żółto” jest wyjątkowego?... Na pytanie: "dlaczego warto mieć raka?", znajdziecie odpowiedź tutaj: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/07/r-dlaczego-warto-miec-raka-espinoza.html]

Podążajcie za Atramentowym Królikiem!

Nie da się o tej książce pisać obiektywnie, bo to nie książka do czytania, a do przeżywania. Uważam, że każdy sięga po pewne rzeczy z jakiegoś powodu, mało tego, że są rzeczy, które z jakiegoś powodu nas przyciągają do siebie. Mam wrażenie, że po takie poradniki/autobiografie jak „Świat na żółto” sięgają głównie osoby, które odczuwają negatywne emocje, może nawet cierpią z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy można zaplanować doskonałe morderstwo? Carole i Lee to właśnie chcą zrobić. Małżeństwo Carole jest królestwem terroru, samotności i niespełnienia. Kochankowie nie mają wyjścia, muszą pozbyć się brutalnego Howarda, który stoi na drodze do ich szczęścia. Dziesięć minut – tyle potrzebowali by pozbawić go życia. Dla Carole i Lee to było dziesięć wyczerpujących fizycznie i psychicznie minut, nie były takie jednak dla Wayne’a, mężczyzny, któremu przypadkiem dane było obserwować całe zajście. ,,Od dwóch nocy dosłownie nie myślał o niczym innym. Było coś, czego oczekiwał od nich. Nie wiedział dokładnie, co to takiego. COŚ. Wkradło się i wciskało w jego sen, w myśli za dnia. To uczucie pojawiało się i znikało. Było wszędzie.” /s 55/ Pojawia się problem z pogodzeniem codzienności normalnego życia z niezwykłością i ekscytacją morderstwem. Jak wszystko może dziać się dalej tak zwyczajnie? Morderstwo jest zerwaniem więzi ze społeczeństwem, wykroczeniem poza normy moralne i umowę społeczną. Morderstwo wszystko zmienia.

DRAMAT W CZTERECH AKTACH

Ketchum buduje historię wokół czterech bohaterów: Carole, Lee, Wayne'a oraz porucznika Rule. Aktywnymi uczestnikami wydarzeń jest pierwsza trójka. Carole to kobieta szamotająca się między dwoma mężczyznami: mężem, który ją krzywdzi i kochankiem, do którego nie jest pewna co czuje. Howard to magnatem rynku nieruchomości o wielkim ego i ciężkiej ręce, który brutalnie gwałci i znęca się nad swoją żoną. Desperacja i poirytowanie popycha Carole do czynu ostatecznego. Jednak zamiast wolności pojawiają się poczucie winy, przygnębienie, koszmary, lęk. Jest w szoku, że morderstwo nic nie zmieniło: ,,bała się Howarda, kiedy żył. Bała się go teraz, kiedy był martwy” /s 45/. Lee i Carole znajdują się na takim etapie związku, że żaden ze znanych gestów już się nie sprawdzał, a „ich przyjemności wydawały się zatrute” /s12/. Ich relacja jest początkowo dość zagmatwana, choć widać, że bardziej zaangażowany jest Lee. Kochanek Carole stanowi najciekawszą postać całej historii. Przechodzi największą przemianę i podejmuje godne podziwu wyzwanie. Lee i Carole stanowią dwoje romantyków, uzależnionych od siebie, pragnących wzajemnej pomocy do tego stopnia, że są w stanie przekroczyć granicę i popełnić morderstwo. To co uczynili, nie staje się lekarstwem na zaistniały problem, ale jeszcze bardziej pogłębia wyrwę między nimi. Czy postąpili słusznie? Czy w obliczu zagrożenia odnajdą sens tego co uczynili?

Wayne jest postacią centralną całej historii. Stanowi trudny do rozszyfrowania obiekt. Wydaje się bojaźliwy wobec świata i ludzi. Jednak patrząc na jego spokój i opanowanie po chwili dostrzega się skazę. Tak naprawdę przepełnia go napięcie trudne do zniesienia, sprawiające mu fizyczny ból. Jego niepozorność jest najbardziej przerażająca: „być obok niego, to jak leżeć obok jadowitego, zdradliwego węża” /s 23/. Wayne odczuwa niesłychane nienasycenie, ziejącą pustkę. Pragnie zabić, ale nie potrafi tego dokonać. Postrzega siebie jako tchórza. Nie chodzi jednak o samoocenę Wayne'a, ale o jego sposób postrzegania świata, który jest zaburzony. Dookoła widzi jedynie życie i śmierć, z czego to drugie, pociąga go bardziej. Wayne prowadzi dziennik, w którym skrzętnie zapisuje przewinienia różnych osób oraz wyznaczoną dla nich karę. Jego psychopatyczna osobowość nie potrzebuje miłości, rodziny czy domu. Wartość ma tylko przebiegłość, planowanie, spryt i samotność, która pozwala robić różne rzeczy.Wayne nie jest impulsywnym wariatem, desperatem czy idiotą. Jest człowiekiem, który składa się z pragnienia przekroczenia moralnej granicy. Dla niego nie ważny jest obiekt lecz sam akt dokonywany na nim. Tak naprawdę to nie Wayne, który nie ma nic do stracenia jest najbardziej niebezpieczną osobą tego dramat, ale ktoś inny, kto dla życia, wolności i szczęścia już raz zabił.

W książce pojawia się także postać porucznika Rule, który pracuje nad sprawą morderstwa na górskim szlaku. Ketchum skupił się w tej postaci na elemencie psychoterapeutycznym. Rule próbuje poradzić sobie z odejściem żony. Ich małżeństwo nie zniosło ciężaru odpowiedzialności jego pracy. Rule obwinia się, że skrzywdził żonę, bo nie mógł się zmienić. W jego mniemaniu popełnił metaforyczną zbrodnię niszcząc czyjeś życie. Jest to postać, która nie ma większego wpływu na losy trójki głównych bohaterów. Snuje się po kartach powieści po to, by na koniec uświadomić sobie, że nie ma sytuacji bez wyjścia.

SEX, DRUGS AND KILL EVERYONE

Współżycie między różnymi bohaterami powieści zawsze wiąże się z mniejszą lub większą przemocą. Seksualność jest sposobem na rozładowanie napięcia i frustracji poprzez dominację na drugą osobą. Seks graniczący ze śmiercią bywa przyjemnym doznaniem – momentem, w którym życie i śmierć stają się jednym. Niektórzy nie potrafią osiągnąć orgazmu, jedynie w obliczu krzywdy, czyjejś lub swojej. Bycie oprawcą w tej relacji nie jest jednak pozycją uprzywilejowaną, bowiem pożądanie stanowi rodzaj zniewolenia, oprawca staje się zależnym od obiektu pożądania. Żaden z bohaterów nie ma zdrowych i prawidłowych relacji z osobą płci przeciwnej. ,,Nie można poruszać się w tym świeci, nie raniąc kogoś. Na każdym kroku.” /s 7/

W „Przejażdżce” śmierć ukazana jest jako "realna i nagła możliwość, kometa z warkoczem na jej nagle pociemniałym, jak w środku nocy, niebie." /s 23/. To bardzo depresyjna wizja życia jako odmierzania czasu i ludzi-marionetek, które tylko ten czas liczą. Los jest fatalnym tkaczem historii bohaterów, którzy nieuchronnie zmierzają ku katastrofie. Ketchum doskonale pokazał, że w takich opowieściach śmierć nie jest najważniejsza. Dla psychopaty martwi ludzie są bezużyteczni. Chodzi bowiem o zabijanie, a nie jego efekt, czyli śmierć. Ona jest niczym, liczy się moment odebrania i utraty, sam czyn. W powieści pojawia się również wątek przymuszania ofiary, by stała się uczestnikiem, świadkiem zbrodni. Niby normalna u psychopatów sprawa. Problem tylko w tym, że ofiara nie jest do końca taka niewinna. Wayne bawi się kosztem Carole i Lee. Szuka zrozumienia i możliwości dzielenia się z kimś doświadczeniem. To przecież wspaniałe uczucie, gdy robisz coś, a ktoś jest przy tobie i rozumie co czujesz.

Biorąc do ręki powieść Jacka Ketchuma oczywiste jest, że będzie ona pełna przemocy. Niestety pod tym względem „Przejażdżka” wypada średnio. Nie jest to horror ekstremalny, bowiem całej historii bliżej do kryminału (w którym nie raz można spotkać bardziej szokujące sceny). Gwałty i przemoc są realistyczne, ale nie wiążą się z uczuciem obrzydzenia, czy perwersją. Autor nie skupia się też na ich szczegółowych opisach. W scenach dominują wewnętrzne przeżycia, a nie wywołujące je zewnętrzne bodźce. Wielbiciele hardcore porn, gore, czy ekstremalnego horroru nie będą zachwyceni, chyba że mają ochotę na dobry kryminał z rozbudowanymi sylwetkami psychologicznymi postaci. Dla nich godne polecenia jest opowiadanie „Chwasty”, zawarte w książce jako bonus wydawniczy. Tam dzieją się pod tym względem o wiele ciekawsze rzeczy i to opowiadanie naprawdę warto przeczytać.

Tym, co Ketchumowi wyszło w „Przejażdżce” przerażająco genialnie, a przez co wielu ludzi go unika, to nieustanne uświadamianie czytelnikowi marności jego życia, kruchości istnienia. Możliwość nagłej śmierci z rąk człowieka, który nie ma konkretnego powodu, by zabić właśnie nas, jest najbardziej przerażającym lękiem współczesnego człowieka. Lękiem, o którym nie chcemy myśleć, łudząc się, że umowa społeczna zapewnia nam bezpieczeństwo. Ketchum odziera świat czytelnika z owego bezpieczeństwa, pokazuje mu, że może zginąć wtedy, gdy najmniej się tego spodziewa. „Przejażdżka” uświadamia również to, jak bardzo schematycznie zachowujemy się wchodząc w relacje z drugim człowiekiem. Dlaczego, gdy nieznana nam grupka osób podjeżdża do nas samochodem zakładamy, że chcą się spytać o drogę, a nie wyciągnąć broń i strzelić nam w łeb? Thomas Hobbes głosił pesymistyczną ocenę natury ludzkiej. Jesteśmy z natury źli, a stan spokoju i bezpieczeństwa jest wynikiem umowy społecznej na mocy, której powstała chroniąca je instytucja państwa. Dlatego porucznik Rule zakłada, że istnieje możliwość, iż każdy człowiek coś ukrywa, jest zły. Taka postawa implikuje nieustanne myślenie o ludziach w negatywnych kategoriach, inaczej łatwo stać się ofiarą. Każdy może zabić, to kwestia wolności, która jest ograniczana przez molarność. Nie należy pytać dlaczego ludzie zabijają, ale dlaczego tego nie robią.

PIASEK MIĘDZY KOŁAMI

„Przejażdżka” to dobra powieść, choć podczas szalonego tempa akcji, między koła dostało się trochę piasku. Po pierwsze, Wayne jest zbrodniarzem, który od początku ma plan, bo zawsze podziwiał zbrodnie, które nigdy nie wyszły na jaw. Jednak w pewnym momencie przestaje mu na tym zależeć i ten moment niestety jest niedostatecznie zrozumiały. Dlaczego nagle Wayne zmienia swój plan? Czy to tylko kwestia błędu, nieprzemyślanej decyzji, chwili? Po drugie, postać Carole jest tak dziwnie niezdecydowana, irytująca wręcz. Trudno też zrozumieć dlaczego skazuje na takie okropieństwo kogoś, kogo kocha. Ostatecznie odkrywa, że utraciła bezpowrotnie to, czego tak bardzo szukała. Nieco naiwne rozwiązanie, ale w „Przejażdżce” Ketchum czasem próbuje podejść czytelnika tanimi chwytami. Miła staruszka, w pustym i przygnębiającym pokoju, czeka na telefon od syna, a tu BAM! Kto by pomyślał, taka miła staruszka. Cóż, każdy popełnia błędy, dlatego wybaczamy, bo wiemy, że stać go na więcej.

CHWASTY

To więcej widać właśnie w pełnym perwersji opowiadaniu „Chwasty”, które zostało dołączone do „Przejażdżki”. Szczerze mówiąc, czyta się tą historię na jednym wdechu. Nie ma tu wewnętrznych monologów, dylematów, czy analiz, to czysta brutalność. Choć jest też miłość. Wspólne hobby połączyło już nie jedną parę, tak jak Owena i Sherry. Po miesiącu od poznania byli już zaręczeni. Z okazji ślubu Sherry przyszykowała dla Owena wyjątkową niespodziankę. Jej ukochany marzył, by zgwałcić jej młodszą siostrę. Zaplanowała więc wszystko skrupulatnie, ale coś poszło nie tak. Owen stracił nad sobą kontrolę... „Chwasty” to bardzo brutalne, budzące odrazę opowiadanie o dwójce degeneratów, zboczeńców i morderców, których połączyła miłość. To właśnie Ketchum od swojej najlepszej strony.

THE END OF THE ROAD

Historia z „Chwastów” jest oparta na autentycznych wydarzeniach, podobnie jak „Przejażdżka”. Krwawa i szalona podróż drogą międzystanową została zainspirowana głównie książką Emila Zoli „Bestia ludzka”. Postać Wayne'a została zbudowana na bazie dwóch prawdziwych morderców: Howarda Unrucha oraz Thomasa Eugene’a Brauna, naprawdę zbzikowanych bandytów. Ketchum nigdy nie stara się przerazić czytelnika w prosty sposób: budując atmosferę, czy pokazując mu niewyobrażalnie dziwnego potwora. To pisarz, który zmusza do myślenia nad tym, o czym pisze i to właśnie tego czytelnicy obawiają się najbardziej – by się przerazić, musimy zajrzeć w głąb siebie. Wszyscy jesteśmy zabójcami, potencjał przemocy zawsze pozostaje ukryty w cieniu naszych sumień.


"Dlaczego po prostu nie wyjechaliśmy z Barstow. Z dala od Howarda. Dlaczego go zabiliśmy?" /s 189/. Pod koniec powieści Lee, Carole oraz porucznik Rule doznają olśnienia - nie ma sytuacji bez wyjścia. Ten moment uświadamia im filozoficzną kategorię ,,albo, albo”, która nieustannie determinuje tok naszego życia. Wybór jest zawsze i nikt nie podejmuje go za nas, robimy to my sami. „Przejażdżka” jest dobrą powieścią psychologiczną starającą się pokazać nie tylko powody z jakich popełnia się zbrodnie, ale delikatną granicę, za którą ofiara staje się oprawcą. To również doskonały (oparty na postaci psychopatycznego mordercy) crime thriller, który trzyma w napięciu i niepewności. Jednocześnie powieść jest czarnym kryminałem przedstawiający mroczną, przygnębiającą wizję ludzkiej natury skażonej występkiem. „Przejażdżka” nie jest więc przyjemnym, popołudniowym wypadem za miasto, to pełna emocji podróż z dość nieobliczalnym kierowcą, jakim jest Jack Ketchum. Jesteście na nią gotowi?

Długich dni i zaczytanych nocy,
Alicya Rivard

Podążajcie za Atramentowym Królikiem: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/

Czy można zaplanować doskonałe morderstwo? Carole i Lee to właśnie chcą zrobić. Małżeństwo Carole jest królestwem terroru, samotności i niespełnienia. Kochankowie nie mają wyjścia, muszą pozbyć się brutalnego Howarda, który stoi na drodze do ich szczęścia. Dziesięć minut – tyle potrzebowali by pozbawić go życia. Dla Carole i Lee to było dziesięć wyczerpujących fizycznie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Łukasz Henel umieścił akcję powieści „Podziemne miasto” na Ziemi Lubuskiej, tam bowiem stoją potężne podziemia fortyfikacji Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Miejsca, które było świadkiem wielu nieopowiedzianych historii. Jedną z nich chce przekazać nam bohater książki, bowiem nie wszystko udało mu się doprowadzić do końca. Nie chodzi jednak tylko o dręczące go sumienia. Od pewnego czasu czuje czyjąś obecność wokół siebie jest dręczony prze niewidzialną siłę. W końcu pewnej nocy słyszy jednoznaczny rozkaz: „Pisz!”. Zdaje sobie sprawę, że pewne historie muszą być opowiedziane, nie tylko ku przestrodze, ale i odkupieniu. Zaczyna więc spisywać to, co jeszcze pamiętał ze swojej młodości, gdy był żołnierzem stacjonującym niedaleko Kęszycy. W miejscu, w którym lasy okazały się nie tylko piękne, ale pełne zadziwiających zagadek. Żołnierze odkryli, że podziemny system fortyfikacji łączy się z mechanicznie sterowanymi kanałami i śluzami. Szczególnie dziwne były owe zapory wodne, których cel istnienia wyjaśniała tylko jedna hipoteza, o tym, że hitlerowcy chcieli w razie zagrożenia zalać okolicę tworząc naturalne przeszkody. ,,Jaki szaleńczy plan mógł powstać w głowie genialnego architekta, który to wszystko zaprojektował?" /s 20/. Po co jednak mieliby się tak obwarowywać? Przed czym tak bardzo chcieli się bronić? Może w podziemiach jest coś, co stanowiło dla nich niezwykłą wartość? Tego nie wiedział nikt, choć major Staszewski coś podejrzewał…

Do Kęszycy polskich żołnierzy sprowadzono, by opiekowali się miejscową ludnością oraz zbadali bunkry opuszczone przez Niemców. Mieli do przeczesania las, podziemia i jeziora. Wszystko stanowiło bowiem fragmenty większej całości. Dość szybko dziwnymi fortyfikacjami zaczęli interesować się Rosjanie, na czele z pewnym agentem KGB. Od ich przybycia sprawy wyraźnie zmierzały w złym kierunku. Rosyjskie wojska okazały się brutalne, niszczące wszystko na swojej drodze. Staszewski podejrzewał, że nie baczą na bezpieczeństwo miejscowych, a pragną tylko ukrytego tu ponoć skarbu. Polacy i Rosjanie zajęci sobą nawzajem nie zauważają, że prawdziwy wróg wyszedł już na żer…

WCZORAJ I DZIŚ

Akcja powieści toczy się na dwóch płaszczyznach: pierwsza z nich sięga 1957 roku, a druga dzieje się współcześnie. Elementem łączącym te dwa czasy jest dziennik spisywany przez emerytowanego majora, który ma być przestrogą, ostrzeżeniem przed złem czającym się w labiryncie podziemnych tuneli. Major czuje się jednak zrezygnowany, dopada go zwątpienie we własne siły, ma poczucie, że nikt jego słów nie weźmie na poważnie. Dla świata jest człowiekiem zdegradowanym i nic nie znaczącym. Zdaje sobie jednak sprawę, że ludziom zagraża niebezpieczeństwo, które jest czymś, wobec czego człowiek nie ma szans. Prawdziwym żołnierzem jest się w głębi serca, dlatego chowa w kieszeń pogardę i zapomnienie jakim go otacza miejscowa społeczność. Ma zamiar pisać i działać. W "pisaniu jest jakaś prawdziwa, potężna magia. Magia historii, która musi zostać opowiedziana do końca" /s 63/. Nadal bowiem istnieją na świecie siły tak potężne, że wystarczy o nich wspomnieć, a ściąga się na siebie niebezpieczeństwo, ale mimo to, trzeba postarać się wypełnić swój obowiązek.

Major Staszewski jest bohaterem złapanym w pułapkę zarówno nadprzyrodzonych sił, jak i całkiem realnych zagrożeń ze strony sojuszniczych wojsk, a z takie sytuacji bardzo trudno wyjść bez szwanku. Jako młodzieniec został obdarzony niezwykła intuicją, instynktownie potrafił przewidzieć nadchodzące niebezpieczeństwo i zachować spokój w sytuacjach ekstremalnych. Szybko dostosowywał się do zmieniających się warunków. Czasem jednak spryt i doświadczenie nie pomagają. Staszewski jest bohaterem tragicznym, bo podejmuje szlachetne działania by ratować ludzi, jednak to doprowadza tylko do jeszcze bardziej zagmatwanej sytuacji. Czy można być jednocześnie bohaterem i zdrajcą ojczyzny? Major od początku nie ufał ludziom Ulinowa, którzy zarzucali jego rodakom brak odwagi. Ostatecznie jednak to Polacy potrafią wziąć na siebie brzemię tego, co należy uczynić. Mamy więc dzielnego i szlachetnego bohatera powieści, bardzo szablonowego i przewidywalnego. Problem z tą postacią polega na tym, że wiemy o niej bardzo niewiele dość powierzchownych rzeczy. Umysł majora, jego motywacja, emocje, są przed nami ukryte, stąd też bardzo trudno zrozumieć heroiczną decyzję w zakończeniu powieści. Z kolei o wiele lepiej wypada jego przeciwnik, Ulinow, któremu autor pozwolił na kilka wewnętrznych monologów, przez co postać zyskała pewien unikalny wymiar. Ulinow jest przeciwieństwem Staszewskiego, to praktyczny do bólu agent, który nie baczy na środki, dla niego liczy się skuteczność. Konspiracja to jego drugie imię, dlatego gdy wszedł w posiadanie dokumentów, z których wynikało, że Niemcy pozostawili tu jakiś skarb natychmiast odezwało się jego pierwsze imię - chciwość. "Instynkt samozachowawczy nakazywał zachować daleko posuniętą ostrożność. Paradoksalnie ten sam instynkt nakazywał iść naprzód" /s 33/. Ciekawość pchała go do zejścia coraz głębiej, co nie było dziwne, bo "źli ludzie chętnie zaglądają do złych miejsc" /s 33/. Gdy odkrywa tajemnicze znalezisko, nie przeczuwa nawet, co uczynił ignorując ostrzeżenie.

W momencie, w którym niebezpieczna granica zostaje przekroczona, budzi się uśpione zło. Między wojska polskie, a rosyjskie wkrada się nieufność. Protagonista w powieści (choć mało wyraźny) jest jeden, ale antagonistów jest dwóch - Staszewski walczy bowiem z Ulinowem oraz pradawnym złem. Podziemna sieć fortyfikacji stała się więzieniem dla stwora, głodnego, spragnionego krwi, silnego, perfekcyjnie poruszającego się po ciemnościach tuneli. Spoczywał głodny przez kilkadziesiąt lat, teraz domaga się ofiar: ,,nie znajdziesz ucieczki ni w piekle, ni w niebie, gdy żywy ogień przyjdzie po ciebie” /s 103/. Potwór likwiduje swoje ofiary po cichu: dusi, wysysa i podpala.

Henel budując obraz potwora odważył się sięgnąć w dość egzotyczne miejsce, aż do Indii. To stamtąd sprowadził go do nas i umieścił gdzieś niedaleko wsi Kęszyca. Autor bardzo długo utrzymuje w tajemnicy wszystko z nim związane, dlatego ekscytujące jest stopniowe odkrywanie natury i tożsamości owego zła. Początkowo potwór obecny jest jedynie jako cień przemykający po lasach lub podmuch powietrza w korytarzach tuneli, tym bardziej jego ostateczny, brutalny atak robi wrażenie. O ile do niektórych momentów mających na celu uwiarygodnienie zaistnienia takiej sytuacji można mieć zastrzeżenia, to samo zaszczepienie potwora na naszym gruncie znakomicie Henelowi wyszło.

MIASTO W SŁUŻBIE ZŁA

Podziemne miasto, jak słusznie nazwali fortyfikację żołnierze, stanowiło sieć tuneli łączących ze sobą różne pomieszczenia. Wszystko zostało zaplanowane tak, by w razie potrzeby stanowiło niezależną jednostkę korzystającą z własnego systemu wodociągów i napowietrzania. Ponadto znajdowały się tu fabryka broni, magazyny, laboratorium, podziemna kolej, sypialnie, kuchnie oraz koszary - fortyfikacja mogła żyć własnym życiem. Pojawiła się więc pytanie: w jaki sposób Niemcy wybudowali coś tak skomplikowanego, w tak krótkim czasie?

Podziemia okazały się bardzo niebezpieczną twierdzą. Żołnierze wchodzący do nich zostali wystawieni nie tylko na zagrożenie ze strony ukrytych pułapek, czy działanie sił nadprzyrodzonych, ale przede wszystkim na przytłaczającą psychikę atmosferę miejsca. Klaustrofobia betonowych korytarzy oświecanych tylko latarkami, ogrom szybów i kondygnacji, gdzie wtóruje jedynie echo i łomoczące w ciszy kanałów ludzkie serce. Piasek chrzęści nieprzyjemnie pod ich podeszwami, to znów nogi grzęzną się w błocie. Wilgoć, nieprzyjemny chłód stalowych drzwi, wszechogarniająca ciemność, śliskie, kręte schody prowadzące w nieznane. Te mury widziały wiele ludzkich tragedii, tęsknot, cierpienia i rozpaczy. Słysząc echo własnych kroków łatwo popaść we wrażenie, że ktoś podąża za tobą. To ,,miasto duchów (...) miasto podziemnych upiorów, cieni przeszłości, które nie odeszły nigdy ostatecznie” / s 128/.

CISZA JEST GROŹBĄ

„Podziemne miasto” pełne jest plastycznych opisów, które angażują zmysły i budzą emocje - wiatr gwałtownie się zrywa lub delikatnie kołysze koronami drzew. ,,Zadziwiające, jak wiele można tu zobaczyć i usłyszeć. Nie sposób później zasnąć, gdy ucho raz pochwyciło mrożące krew w żyłach dźwięki” /s 7/W miarę rozwoju akcji, atmosfera w powieści gęstnieje. Zachowanie przyrody i zwierząt podkreśla niepokój oraz napięcie jakie ogarnia bohaterów, w końcu nikt lepiej jak one nie wyczuwa, gdy zbliża się coś złego. Podziemia budzą się z letargu, ich korytarzami zaczyna się nieść szept przypominający szelest suchych liści, a wraz z nim zaskakujący zapach: nieprzyjemny, odpychający, a jednocześnie fascynujący swoją dzikością. W powieści dzień i noc współzawodniczą o panowanie nad ludzkimi sercami. Ranek jest czasem, gdy upiory chowają się pod warstwą zapomnienia, by nocą powrócić wraz z mgłą i nieprzeniknioną ciemnością znad mokradeł. Światło dnia wiąże się z racjonalnym postrzeganiem rzeczywistości - ukazuje lęk jako chwilową słabość. O zmierzchu las spowija blade światło, które rzuca drgające mroczne cienie. Henel odwołuje się tu do gotyckiej nocy, podczas której umysł ludzki jest bezbronny i podatny na wpływy. Mrok błąka się po lesie niczym widmo, a wiatr przesycony żywicą oraz deszczem, z niepokojącą wściekłością szarpie koronami drzew. Jednak podziemia kryją w sobie inny mrok – nieprzenikniony, wilgotny, gęsty od zapachu stęchlizny. Przytłaczająca ciemność wnika do umysłu, acisza stanowi tutaj rodzaj nieruchomej groźby.

DOBRA POWIEŚĆ, ALE…

Największym atutem powieści jest konsekwentna fabuła, wciągająca i pełna akcji, uwiarygodniona przez tło historyczne, które zostało tu najbardziej przemyślane. Podziemne fortyfikacje robią ogromne wrażenie. Henel buduje nastrój nie tylko przyrodą, ale również podziemnymi tunelami i wychodzi mu to jak zwykle świetnie. Jest jednak trochę „ale”, które powodowały, że kilka razy przestałam czytać i zaczęłam się zastanawiać. Nie wiem kto był na tyle naiwny, by uznać, że te błędy logiczne i niedociągnięcia narracyjne nie rzucą się w oczy. Najbardziej zapadła mi w pamięć scena (o której wydaje się autor zapomniał, że była), gdzie Wanda, prosta wiejska dziewczyna okazuje się być w posiadaniu niezwykle cennego cygańskiego artefaktu, który jest przerażający, ale do niczego nie zostaje wykorzystany (po co poświęca się mu tyle czasu i miejsca?). Podejrzewam, że miało to uwiarygodnić tezę, że Cyganie znali jakąś tajemnicę i dlatego Niemcy chcieli ich wyeliminować. Podobnie jest w przypadku romansu Władka i Wandy, który ani ziębi, ani parzy, po co on był, jeśli nawet nie wprowadził odrobiny erotyki? Bardzo dziwny jest również szereg zaniedbań głównego protagonisty. Staszewski jest bohaterem zarówno w teraźniejszości, jak i w przeszłości, a po przeczytaniu książki można mieć wrażenie, że bohaterem powieści był Ulinow, bo Staszewski niknie na tle jego dominującej sylwetki. W „Podziemny mieście” jest wiele pomysłów, wiele potencjału, który mógł zostać lepiej wykorzystany, jak motyw tuneli. Każdy widział chyba „Kanał” w reżyserii Andrzeja Wajdy – niezapomniany obraz. Tunele pokazują prawdę o ludzkim charakterze, weryfikują odwagę oraz racjonalne myślenie. Takie miejsca otwierają w umyśle przepaść lęku, którą autor „Podziemnego miasta” nie umiał ukazać na tyle wyraźnie, by przytłoczyć i przerazić nim czytelnika.

POTĘGA DUCHÓW PRZESZŁOŚCI

„Podziemne miasto” to opowieść o duchach przeszłości. Pobudza wyobraźnię do szukania ukrytych powojennych skarbów. Henel ożywia skostniałą historię. Dziwne słowa przepowiedni, tajemnicze karty, mroczne podziemia, kult nadczłowieka, pojedyncze elementy stopniowo składają się w potworną całość. Podobno ludzie się nie zmieniają, zmieniają się tylko czasy. Henel już na samym początku powieści poddaje w wątpliwość potęgę naszych czasów. Czy cała ta nowoczesność, naszpikowana elektroniką i innymi udziwnieniami jest w stanie stawiać czoła pradawnemu złu? Czy przez to, że przestaliśmy w nie wierzyć ono nam nie zagraża?

Henel po raz kolejny napisał niezwykle nastrojową powieść grozy z horrorowym zakończeniem pełnym krwi, dekapitacji i smrodu palonych ciał. Wytrawny czytelnik będzie w niektórych miejscach tej historii zgrzytać zębami, ale nie powie również, że nie bawił się przy niej dobrze. Wielbicieli horrorów do powieści przyciągną zmasakrowane ciała żołnierzy z oderwanymi głowami, swąd palonych zwłok i stłumiony bulgot krwi wypływającej przez ściśnięte gardło. Zaintryguje ich także teoria, w której nazizm ukazany jest jako demoniczny kult, a swastyka nie bez powodu została odwrócona. Umiłowani w grozie będą mogli zgłębić tajemnice złowieszczych cygańskich kart, a atmosfera niebezpieczeństwa oraz gęstniejącego mroku poniesie ich zarówno daleko w las, jak i głęboko do serca podziemnego miasta. W książce odnajdą się również ci, którzy kochają sensację, bo autor w powieści umieścił szpiega z Londynu, agenta KGB i mnóstwo historii związanej z II wojną światową. Do tego przyprawił wszystko trzymającymi w napięciu starciami, strzelaninami, szaleńczą przejażdżką drezyną po nieuczęszczanych torach i mającą wybuchnąć za dwie minuty bombą atomową. Czytając „Podziemne miasto” nie raz po plecach przeleci zimny dreszcz, nie tylko ze względu na mroczną aurę tajemniczości, ale liczne zwroty akcji. To książka przy której nie da się nudzić, choć wyraźny posmak niedociągnięć może pozostać we wspomnieniach na długo. "Podziemne miasto" jednych zadowoli, a innych nie, choć wielbiciele Henela się nim nie zawiodą, bo przecież doskonale wiedzą czego się spodziewać.

Długich dni i zaczytanych nocy.

Podążajcie za atramentowym królikiem, a pokaże wam więcej ciekawostek związanych z "Podziemnym miastem" - http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/03/r-miasto-w-suzbie-za-podziemne-miasto.html#more

Łukasz Henel umieścił akcję powieści „Podziemne miasto” na Ziemi Lubuskiej, tam bowiem stoją potężne podziemia fortyfikacji Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Miejsca, które było świadkiem wielu nieopowiedzianych historii. Jedną z nich chce przekazać nam bohater książki, bowiem nie wszystko udało mu się doprowadzić do końca. Nie chodzi jednak tylko o dręczące go sumienia....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Z Archiwum X: Wyznawcy Chris Carter, Joe Harris, Michael Walsh
Ocena 7,1
Z Archiwum X: ... Chris Carter, Joe H...

Na półkach: , ,

CHCĘ WIERZYĆ W WIELKI POWRÓT

Wydawnictwo SQN wypuściło na rynek oficjalną kontynuację kultowego serialu. Po wydarzeniach z ostatnich odcinków Mulder i Scully odchodzą z FBI. Dzięki nowej tożsamości ich życie toczy się spokojnym torem. Dana została lekarzem w renomowanej klinice, w końcu nie mogłaby przestać pomagać ludziom. Fox zadomowił się na dobre i siedząc przed maszyną do pisania, postanowił zabrać swoje wspomnienia w wyjątkowe świadectwo prawdy. Na początku mamy więc zwykłą lekarkę oraz pisarza żyjących na przedmieściach. Niestety nie dane jest im zbyt długo zachować sielankę normalności. Wkrótce w ich życiu ponownie pojawia się Skinner z niezwykle istotną informacją – ktoś zinfiltrował akta FBI i wszedł w posiadanie pewnych informacji, które tylko z pozoru wydają się mało istotne…

Komiks rozpoczyna się bardzo niewinnie, tym silniejszy jest szok, jakiego doznaje czytelnik po kilku stronach. Dana Scully, która przybrała fikcyjne nazwisko Blake, bada przypadek chorej dziewczynki o imieniu Emily. Tuż po pobraniu krwi małej pacjentki, pojawia się u niej Skinner. Tymczasem Fox zmierza do swojego domu na przedmieściach, gdzie czeka już na niego stary znajomy z FBI. Od tego momentu wszystko ulega zmianie. Nie minie doba, jak Scully zostanie postrzelona i porwana przez zakapturzone istoty. Okazuje się, że spokój, bezpieczeństwo i normalność są w życiu tej dwójki agentów jak bańka mydlana, której nieuchronnym losem jest pęknąć. Zaskakująco szybko mrok przeszłości powraca do ich życia.

Minęło jedenaście lat (a w przypadku polskiej edycji trzynaście) od emisji ostatniego odcinka serialu „Z Archiwum X”. Nie umiem zliczyć ile razy wracałam do niektórych odcinków, takich naprawdę ulubionych. Jestem również dumna z kolekcji książek, której pierwszy tom dostałam jako nagrodę w podstawówce. Piękne czasy i piękne wspomnienia. Serial miał swoje wzloty i upadki, ale zawsze miał również wiernych fanów, którzy mimo upływu czasu, nie zapomnieli, co tak bardzo fascynowało w „The X-Files” – tajemnica, spiski, zagmatwana fabuła, paranormalne zjawiska, nadprzyrodzone istoty, obce cywilizacje, dramatyczne wybory, poświęcenie, pasja, wiara. Nie da się opisać, jak wielki niedosyt pozostawił ostatni odcinek serialu. I to niedowierzanie, bo jeszcze tak wiele można było opowiedzieć. No więc mamy to, o co prosiliśmy, jednak nasze sumienia nie będą przez to czyste, bo skazaliśmy Muldera i Scully na powrót do mrocznej przeszłości, o której tak bardzo chcieli zapomnieć.

THE X FILES VOL. 1

Scenariusz do 10 serii Archiwum X napisał Joe Harris pod czujnym okiem Chrisa Cartera, którego obecność daje odbiorcy poczucie autentyczności. Nowa seria za postulat stawia sobie powrót do korzeni. Historia rozpoczyna się więc tam, gdzie kończy serial, jednak nie stara się stworzyć idealnego połączenia, gdyż chyba tak się nie da zrobić. Po prostu zastajemy Scully i Muldera z czystym kontem, na zasłużonym odpoczynku. Autor nie silił się na pewne wyjaśnienia. Taki początek można nawet potraktować jako cofnięcie się do sezonu 6 i próbę zapomnienia o kolejnych (w tym przedziwnych franczyzach filmowych). Oboje agenci, Mulder i Scully, są tacy sami jak w serialu, choć wierny fan szybko zauważy, że coś się w nich zmieniło i to właśnie bardzo tutaj intryguje. W końcu nikt nie oczekiwał, że będą oni zawsze tacy sami.

Pod względem graficzny komiks jest dopracowany - poszczególne elementy składają się na całokształt klimatu opowieści. Rysunki bohaterów dobrze oddają cechy charakterystyczne serialowych pierwowzorów, jednak już ci drugoplanowi są mniej wyraziści. Podobnie jak świat zewnętrzny, który jawi się nieco surowy (niektóre kadry są niemal puste). Owa asceza, doskonale podkreśla chłód bijący od całej historii, jej dramatyczność. W tworzeniu kadrów Michael Walsh postawił na dynamikę i liczne zbliżenia - zawsze punktem centralnym jest bohater. Postanowił skupić się tylko na Scully i Mulderze, a wszystko poza nim pozostawić niedopowiedziane. Kolorystyka, nadana przez Jordi Bellaire, oddaje ton całej historii: jest mroczna, szara i pełna cieni.

W Polsce komiks został wydany przez Sine Qua Non, które zdecydowało się na wydanie zbiorcze. Oznacza to, że pięć pierwszych zeszytów stanowi jedną całość. Dodatkowo komiks został dopieszczony pod względem samej oprawy - twarda okładka ze wzmocnionym grzbietem. Na końcu komiksu znajduje się galeria rysunków, czyli kolejne dziewięć stron Muldera i Scully w bardzo różnych odsłonach. Do pierwszego tomu dołączony także słynny plakat „I want to belive”, który świetnie będzie wyglądać na ścianie każdego wielbiciela serii. Podsumowując - jest to wydanie warte swojej ceny, która wcale nie jest tak wysoka, powtórzę: twarda oprawa, pięć zeszytów i plakat. Wedle przewidywań cała seria miałaby ukazać się w 5 tomach. Pojawienie się „Z Archiwum X” serii 10 wiąże się również z planami powrotu serialu na ekrany telewizyjne.

PERFEKCYJNIE NOSTALGICZNA PODRÓŻ

Trzeba to głośno powiedzieć, że komiks jest w stanie sprostać oczekiwaniom fanów serii. To miał być wielki powrót i takim też właśnie się okazał. Nie zatracił atmosfery serialowej, wrócił do pierwotnych motywów, jest więc mrocznie i paranormalnie, są spiski, konspiracje, tajemnice oraz oczywiście kosmici ze swoją skomplikowaną mitologią. W komiksie postanowiono nawet wprowadzić serialową formę narracji oraz uprzedzania akcji. Każdy zeszyt rozpoczyna się od ukazania czegoś, co potem wydarzy się w dalszej części, a co jest na tyle niesamowite, że po wyjściu z szoku natychmiast zaczyna się zachłannie czytać dalej. Akcja jest więc bardzo dynamiczna, wciągająca czytelnika w wir zaskakujących wydarzeń (i zmartwychwstań) – tutaj bierze się tylko ostre zakręty. Została pozbawiona wątków pobocznych, dlatego wszystko dzieje się niezwykle szybko, praktycznie nie ma czasu żeby nad czymkolwiek się zastanowić. Wróciły również nieobecne od dawna postacie, a w raz z nimi parę spraw się skomplikowało. Mulder i Scully zostają wrzuceni w wir brawurowych pościgów oraz ucieczek. Znów nie można ufać nikomu.


„Z Archiwum X. Wyznawcy” to godna kontynuacja serialu. Wraz z komiksem powraca wszystko to, co kochało się w serialu: klimat, forma, postaci. Widać w niej duży potencjał. Niestety nie jest to pozycja dla osób nie znających serii, bowiem z takiej perspektywy, wszystko co przeczytają w „Wyznawcach”, będzie dla nich bezsensowne. To propozycja głównie dla fanów, tylko oni są wstanie docenić to, co zostało zawarte w historii. Oni bowiem wiernie czekali odświeżając co jakiś czas serial, by być gotowym na dalsze losy Scully i Muldera. W końcu, dopóki się żyje, należy szukać prawdy – The Truth is Out There. „Z Archiwum X. Wyznawcy” to perfekcyjnie nostalgiczna podróż, która pobudza apetyt na więcej.

Długich dni i zaczytanych nocy.
Alicya Rivard

Jeśli lubicie czytać, podążajcie za atramentowym królikiem... http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/

CHCĘ WIERZYĆ W WIELKI POWRÓT

Wydawnictwo SQN wypuściło na rynek oficjalną kontynuację kultowego serialu. Po wydarzeniach z ostatnich odcinków Mulder i Scully odchodzą z FBI. Dzięki nowej tożsamości ich życie toczy się spokojnym torem. Dana została lekarzem w renomowanej klinice, w końcu nie mogłaby przestać pomagać ludziom. Fox zadomowił się na dobre i siedząc przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nowy Jork potrafi być piękny. Szczególnie magiczne są dzielnice, gdzie stoją stare wielkie rezydencje, które od wieków są w posiadaniu jednej rodziny. To urzekające domy o zadbanych trawnikach i przepięknych kwiatach w ogrodzie. Wprowadzić się do nich to marzenie każdego, również Leslie, pięknej i wrażliwej redaktorki książek dla dzieci. W ciągu pięciu krótkich miesięcy wspaniałego romansu, Leslie dokonuje niemożliwego i zostaje żoną spadkobiercy fortuny Twisdenów. Alex jest wyrafinowany, elegancki i inteligentny. Dzieli ich siedemnaście lat różnicy, ale łączy prawdziwa miłość. Tworzą idealną parę, są bogaci, spełnieni zawodowo, szczęśliwi, brak im tylko jednej rzeczy - potomka. Jak daleko będą w stanie się posunąć, by spłodzić dziecko? Tak rozpoczyna się opowieść o przekraczaniu granic oraz próbach panowania nad sobą. Mroczne, ogromne miasto staje się areną skrywającą historię o nieustannej walce z niewypowiedzianą pokusą.

MEDYCZNE PIEKŁO

Posiadanie dziecka, według wielu, jest sensem samego małżeństwa. Współcześnie problem bezpłodności jest bardzo często spotykany. Brak potomka staje się tym samym epicentrum napięcia między małżonkami, często doprowadzając do rozpadu związku. Bezpłodność za każdym razem jest smutną historią o niemocy w stosunku do biologicznego uwarunkowania. Czasem potrafi jednak być również świadectwem pięknej, wzruszającej miłości, wsparcia i wspólnego przeżywania niepowodzeń. Bezpłodność kładzie swój zimny, beznamiętny cień również na małżeństwie Twisdenów. U Alexa wywołuje uczucie pustki, niespełnienia, u Leslie jest źródłem frustracji, gdyż bardzo chce sprostać potrzebom partnera. Bardzo długo próbują i Leslie jest już zmęczona, twierdzi że ,,pragnienie posiadania dziecka gasi płomień romansu, zmieniając radość seksu w zawodową kopulację i czyni z ciała raczej źródło upadku niż przyjemności,, /s 18/. Alex czuje jednak presję dotyczącą przedłużenia linii Twisdenów, która według Leslie wynika z tego, że nie nauczono go nie mieć tego, czego pragnie. Nie zamierza rezygnować i dlatego proponuje żonie ostatnią próbę.

Tonący brzytwy się chwyta, podobnie ten kto chce ratować własną dusze lub małżeństwo. Czy to istotne z kim zawieramy pakt? „Bywają tacy lekarze, którzy wzbudzają zaufanie, i tacy, którzy go nie wzbudzają. Ale bywają też tacy lekarze, jak doktor Kis, którzy wzbudzają przerażenie,, /s 45/. Slabodan Kis jest wyjątkowym lekarzem, którego metoda leczenia bezpłodności okazuje się nadzwyczaj skuteczna i sanowi precedens w nowoczesnej medycynie. Czasem jednak trudno odróżnić szatana od naukowca. Postsocjalistyczna anonimowość Słowenii pozwala na diaboliczne eksperymenty, które są skuteczne, ale niosą nieprzewidziane skutki uboczne.

SUPERNATURAL PARENTS STORY

Ciąża wymaga odwagi – to fakt. Po przeczytaniu powieści Novaka można zacząć o niej myśleć, jak o wyjątkowo przerażającym czasie w życiu kobiety. Po wielu trudach Leslie rodzi śliczne bliźnięta: Alice i Adama. Szybko jednak cud narodzin zamienia się w śmiertelną grę. „Poczęcie” przedstawia wartości rodzinne w przewrotny sposób - nie jak patologię, ale jako efekt zaburzenia. To z czego powinniśmy być dumni, nasze potomstwo, tu staje się tematem skrzętnie ukrywanym.

Novak zasługuje na pochwałę, ponieważ nie potraktował motywu „demonicznego poczęcia” schematycznie. Nie dość, że go odwrócił, to jeszcze bardzo dwuznacznie ukazał. Relacje między antagonistami, a protagonistami są skomplikowane. Dzieci przejawiają uległość związaną z dominacją fizyczną rodziców i nałożonym kulturowo zachowaniem. Współczują im bólu, ale i tak nie potrafią ich zrozumieć, w skutek czego pojawia się niepokój oraz podejrzliwość. Rodzicom doskwiera nieustanny strach pod utratą dzieci, dlatego robią to, co robią i tłumaczą, że „pewnego dnia, kiedy spojrzycie w przeszłość i będziecie i oceniać to, co zrobiliśmy dla waz, że byście byli bezpieczni i zdrowi, podziękujecie nam, jestem tego pewna,, /s 99/

Novak ukazuje dwuznaczną naturę antagonistów, która jest niebezpieczna i pierwotna, a jednocześnie zdolna do miłości i opieki. Antagoniści są więc nieustającym zagrożeniem, które w pewien sposób jest kontrolowane. Novak przedstawia potwora, który kiedyś nie był potworem i buduje między nim, a czytelnikiem pozytywną relację opartą na współczuciu oraz kołaczącym się pytaniu: czy zasłużyli na swój los? Novak uwypukla dramat ludzi uwikłanych w podwójną naturę, gdzie potwór jakiego w sobie noszą nie jest ani kobietą, ani mężczyzną, ani człowiekiem, ani zwierzęciem - to czysta esencja życia, takiego jakim ono było zanim zostało podzielone między gatunki /s 135/. Najgorsze nie jest to, że natura nakazuje zabijać, ale to, że nie pozwala się zabić.

Oprócz rodziny Twisdenów, w powieści jest cała plejada tajemniczych postaci takich jak: szaleni deskorolkowccy, dzieciak na wózku owinięty kocami, dziewczyna w peruwiańskiej czapce, demoniczny naukowiec, czy jego diabelnie przystojny asystent. Pojawiają się też wątki mocniejsze jak matka tracąca wiarę w to, że jej dziecko ma niezbywalne prawo do życia oraz nauczyciel gej ukrywający swoje preferencje i próbujący nie zostać zlinczowanym za przyjaźń ze swoim uczniem.

OMEN

"Poczęcie" początkowo olśniewa czytelnika blichtrem bogatego Nowego Jorku, który tętni życiem, sukcesem, sztuką i dekadencją. Szybko jednak obraz z pięknej pocztówki rozmywa się, a jego miejsce zajmuje mroczne, pełne zakamarków miasto o budynkach popadających w ruinę. Autor dosłownie wykorzenia bohaterów ze swojego naturalnego, cywilizowanego środowiska i rzuca ich prosto w paszczę mrocznej Słowenii, gdzieś do zimnego gotyckiego miasteczka, gdzie każdy pilnuje swoich spraw. Bohaterowie odbywają symboliczną wędrówkę od nieba cywilizacji, do piekła zwierzęcości, od sukcesu, do upadku, a wszystko po to, by spełnić jedną swoją zachciankę.

Novak świetnie buduje uczucie grozy sięgając po klasyczne jej przejawy: noc, pioruny, gasnące światło, dzikie zwierzęta, tajemnicze okoliczności, gotycką architekturę budynków, drobne niejednoznaczne przejawy pewnych zachowań, liczne niedopowiedzenia, omeny zwiastujące nadchodzące okropności. Nieustające napięcie w powieści wynika z poczuciu pospiechu, ucieczki, ukrywania się, wyczekiwania i dwuznacznej ciszy „pustego korytarza, którą trudno odróżnić, od ciszy bestii szykującej się do skoku”. Początkowy pospiech szybko staje się walką o przetrwanie. Novak nie boi się również sięgnąć po elementy gore. W powieści często przyjdzie zmierzyć się czytelnikowi z odrazą, ohydnym odorem rozkładającego się mięsa, gwałtownością zwierzęcych zachowań, aż w końcu brutalnością połączoną z szkaradzieństwami oraz modyfikacjami ciała. Natura ma swoje dwa oblicza - cywilizowane i dzikie. Cywilizacja wraz ze swoim ukulturalnienie okazuje się przynosić człowiekowi, jako rasie, zgubę. Życiodajna jest bowiem tylko dzikość. Totalna i wszechogarniająca dzikość, która zna tylko głód, pożądanie i odpoczynek. To jednak nie wszystko, bo prawdziwa nieczystość kryje się głęboko pod skórą, dlatego niejednokrotnie pojawią się postacie, których intencje będą bardzo niejasne, a postępowanie enigmatyczne.

W książce ważne są emocje, uczucia, namiętności, jakie targają bohaterami zarówno tymi dorosłymi, jak i niepełnoletnimi. Novak pisze o nich w prosty, ale wyrazisty sposób. Znamienny jest dialog Leslie i Alexa, biały dialog pozbawiony kontekstu oraz komentarza narratora. Rozmowa jest dziwna, pełna grozy oraz wielu emocji, które nie do końca da się rozszyfrować. Novak wplątuje swoich bohaterów w trudne relacje dotyczące uczuć, ich potrzeby zaspokojenia oraz ciężaru poczucia odpowiedzialności. Historia Twisdenów jest tak naprawdę tragedią, która wielokrotnie wywoła w czytelniku smutek i trwogę. Bardzo silne jest również współczucie wobec ich losu, szczególnie gdy ich samych ogrania wstręt do tego, kim się stali. W powieści przytłaczający jest upływ czasu, któremu podlegają bohaterowie. On bowiem warunkuje ich los: albo szaleńczo gna do przodu, albo jest miarowym stukaniem paznokciami o wieko trumny /s 89/.

Na uwagę zasługuje również sama narracja, jest bowiem dość nietypowa. Podczas czytania ma się wrażenie jakby narrator stał za plecami bohaterów, obserwuje ich uważnie i zdaje nam relacje. Jednak już w drugim rozdziale pojawia się zbijająca z tropu multiperspektywa. Novak nie ogranicza fabuły do grona rodziny Twisdenów. Narrator niespodziewanie przenosi nas za plecy innych postaci. Niektóre z nich są przypadkowymi obserwatorami, inni aktywnie uczestniczą w rozgrywającej się akcji. Narrator w części pierwszej skupia się tylko na problemach Alexa i Leslie, ale w drugiej, niczym sprawy kamerzysta lawiruje między różnymi bohaterami, czasem coś wyjaśniając, a czasem nieźle gmatwając.

NIEUDANY EKSPERYMENT?

Nie sądzę by kogoś dziwiło to, że lekarz popełnia błędy. Cóż, to nic dziwnego, w końcu wielkie odkrycia wyłaniają się w procesie prób i błędów. Czy powieść Novaka jest udanym eksperymentem? Generalnie tak. Ma jedynie jeden element do którego można się przyczepić. Fabuła nie ma konkretnego mocnego punktu, w takim sensie, że nie widzimy (może na razie) dlaczego to wszystko się dzieje. Owszem jest szalony doktor, ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Trudno powiedzieć, czy to, co spotkało Twisdenów nie ma jakiegoś szerszego kontekstu spiskowego. Poza tym, fabuła pozwala jedynie obserwować wydarzenia będące efektem ucieczki przestraszonych bliźniąt, jednak jej zakończenie nie przynosi wyjaśnień i pozostawia czytelnika w martwym punkcie. Jest mnóstwo wątków, które pozostają bez wyjaśnienia. Powieść kończy się jak grecka tragedia, gdzie w ostatnim akcie słychać dramatyczne zwierzęce wycie. Czy okaże się ono zawodzeniem smutku, czy zapowiedzią niesamowitej historii, to już kwestia dalszych losów bliźniąt Twisden. Choć biorąc pod uwagę, że „Poczęcie” ma swoją kontynuację, być może mój zarzut dotyczący enigmatycznej fabuły jest bezpodstawny. To jednak rozsądzi się w drugim tomie, po który mam nadzieję przyjdzie na sięgnąć dość szybko.

NOVAK’S BABY

„Poczęcie” to bardzo dziwna książka. Mimo, że jest to powieść o nocnych koszmarach, makabrycznych czynach, niepohamowanej zwierzęcości, to nie ma w niej zbyt wiele dosłownej przemocy. Autor dużo przerażających, okrutnych, bestialskich aktów pozostawia w ukryciu i czytelnik może sobie dopowiedzieć jak one wyglądały. Powieść jednak zadowoli horroromaniaków, bo jest w niej dużo napięcia, grozy, zwierzęcej przemocy i kiedy trzeba kości są obgryzane. Zaznaczę, że „Poczęcie” jest horrorem w klasycznym stylu, gdzie przeczucia oraz niedopowiedzenia mają decydujące znaczenie, stąd liczne porównania do „Dziecka Rosemary” I. Levine’a. Czytelnicy szukający psychologicznego podłoża oraz uwielbiający zagłębiać się w meandry ludzkiej psychiki też się nie zawiodą, bo historia Twisdentów ma wiele do przeanalizowania oraz przeżycia. Nie brakuje również wartkiej akcji, pościgów i nagłych zgonów, dlatego wielbiciele sensacji też się tu odnajdą. Novak spełnił więc swoje obietnice - „Poczęcie” okazuje się zarówno dobrym horrorem, thrillerem jak i powieścią psychologiczną. Pisarz nie zaniedbuje żadnego z tych elementów, a jednocześnie nie przekracza ich granic, co sprawia, że historię Twisdenów może przeczytać szerokie grono odbiorców bardzo różnej literatury, którzy akurat będą mieć ochotę na dreszczyk emocji. Powieść mnie naprawdę wciągnęła, dwa razy zaskoczyła i raz zaintrygowała. Naprawdę dobra książka.

Długich dni i zaczytanych nocy,
Alicya Rivard

Podążajcie za atramentowym królikiem, a pokaże Wam jeszcze kilka ciekawostek o "Poczęciu"... http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/03/r-novaks-baby-poczecie-ch-novak.html#more

Nowy Jork potrafi być piękny. Szczególnie magiczne są dzielnice, gdzie stoją stare wielkie rezydencje, które od wieków są w posiadaniu jednej rodziny. To urzekające domy o zadbanych trawnikach i przepięknych kwiatach w ogrodzie. Wprowadzić się do nich to marzenie każdego, również Leslie, pięknej i wrażliwej redaktorki książek dla dzieci. W ciągu pięciu krótkich miesięcy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

= Anielska jesień w świetle diabelskiego księżyca =

Jest rok 1880, do Providence, w stanie New Hampshire, przybywa młoda dama o płomiennych włosach. Panienka Gatling przyjechała aż z Waszyngtonu, by dokonać inwentaryzacji majątku zmarłego niedawno tutejszego stolarza. Na miejscu okazuje się, że zarówno w jego domu, jak i księgowości panuje totalny chaos, a taki stan rzeczy oznacza dla Cathy o wiele więcej pracy, niż przypuszczała. Dni szybko płyną na mozolnej pracy, ludzie w miasteczku są mili, a noce w tak pięknej okolicy urzekają, szkoda tylko, że nie przynoszą ukojenia. Miss Gatling zaczynają dręczyć dziwne koszmary, w których widzi tajemniczą bestię. Jej wizja jest niewyraźna, ale intuicja podpowiada jej ukryty sens. Wkrótce w miasteczku zaczynają ginąć kolejni ludzie.


RUDOWŁOSA PIĘKNOŚĆ I PIES

Cathy jest kobietą niezwykle piękną i do tego niezależną. Zawodowo zajmuje się wyceną majątku, dużo podróżuje wykonując różne zlecenia. Ma silną elektryzującą osobowość, jest pewna siebie, a zarazem bardzo delikatna i pełna wdzięku. Jest przyjaźnie nastawiona do otaczających ją ludzi i nowego miejsca, zachowuje się jakby zawsze tu mieszkała. Z drugiej strony cały czas jest czujna, rozgląda, obserwuje wszystko co dzieje się wokół. Trochę dziwne się wydaje, że damę z wielkiego miasta interesuje śmierć jakiegoś chłopa. Nie tylko to jest dziwne. Wkrótce okazuje się, że inni mieszkańcy też skrywa swoje własne tajemnice.

U boku rudowłosej piękności często można zobaczyć miejscowego szeryfa Jamesa Stuarda - mężczyznę bardzo konkretnej budowy i wzrostu, oczywiście kowbojsko przystojnego, który dba o spokój w tym małym miasteczku. W obecności Cathy, James zachowuje się bardzo szarmancko, widać też w jego zachowaniu lekkie zagubienie i nieśmiałość. Piękna niezależna kobieta z wielkiego miasta i prosty szeryf z małego miasteczka stanowią dobraną parę rodem z Archiwum X: badają tajemniczą śmierć miejscowego, z którą wiąże się sporo niewyjaśnionych zjawisk i zbiegów okoliczności, w tym okaleczanie bydła. Komiks pełen jest tajemnic, sama Cathy najwyraźniej nie jest tym, za kogo się podaje, miejscowi robią jakieś dziwne aluzje, a podejrzanie mroczny Indianin wciąż zerka na rudowłosą piękność.

Jest jeszcze jedna postać, która wyróżnia się na tle pozostałych – pies, który wabi się Napoleon. Po śmierci Spencera trafia pod opiekę szeryfa. Co w nim takiego wyjątkowego? Napoleon to uosobienie kundelkowatości: w każdej scenie jest zabawny, nieco głupiutki i aż za bardzo kochany. Nie grzeszy urodą, ale to niezwykle pocieszne stworzeni. No i wiadomo, że kobiety uwielbiają mężczyzn z psami ;)

PYŁ SPIJA ICH KRWAWE ŚLADY

W całej historii najbardziej dziwi to, że antagonista zostaje ujawniony już na dwunastej stronie, gdzie autor poprzez retrospekcję ukazuje śmierć stolarza Spencera. Potwór stoi przed jego domem w całej swojej mrocznej okazałości. Fakt takiego ujawnienia nie odziera go z tajemniczości, bo to, że wiemy jak wygląda, niewiele o nim samym mówi. Tajemnicza istota (lub istoty, bo tego do końca nie wiadomo) błąka się po bezkresnych lasach wokół miasteczka. Piękne jesienne liście spadają powoli z drzew na ziemię, gdzie pył spija krew brutalnie zmordowanych mieszkańców Providence. Antagonista jest milczącą bestią, wykonującą tylko sobie znany plan.


ANIELSKA JESIEŃ W ŚWIETLE DIABELSKIEGO KSIĘŻYCA

Providence to urocze, spokojne i przytulne miasteczko. Jego sielska malowniczość nie zapowiada koszmarnych wydarzeń, które już wkrótce mają się dokonać. Tam jednak, gdzie są sami pobożni mieszkańcy, kryje się najwięcej grzeszników. Czasem łatwo pomylić bramę do nieba, z bramą do piekła, w końcu każde drzwi otwierają się w dwie strony.

Akcja pierwszego tomu „Srebrnego księżyca nad Providence” toczy się u schyłku lata. Eric Herenguel oczarował mnie swoja wizją malowniczego początku jesieni, który eksploduje feerią ciepłych odcieni czerwieni, żółci i brązu. Słońce przebija się przez korony drzew, a wieczorem przytulny klimat tworzy kominek i lampy naftowe, prawdziwy urok małych miasteczek. Choć czasy jakieś takie niepewne, to okolica urzeka – jak Ania z Zielonego Wzgórza i Dr. Quinn razem wzięte. Providence to miejsce w którym chcielibyśmy się znaleźć: spokojne, oddalone od zgiełku miasta, rodzinne. Jak zawsze, jest także przerażająca strona sielskiej osady bowiem mieszkańcy Providence chcą wierzyć w Boga, ale o pomoc modlą się do Diabła.

Herenguel operując światłem i mgłą/dymem buduje przestrzeń świata przedstawionego. Dzięki temu nie czytelnik nie ma poczucia klaustrofobii wynikającej z tak małej społeczności, a wręcz odwrotnie – rozmyte kontury przedmiotów otwierają przestrzeń, ukazują jej ogrom, a zarazem uświadamiają, że wiele jest jeszcze ukryte i być może nigdy nie będzie ujawnione. Kolory są ostre, czyste, a ich wyrazistość jest łamana właśnie kontrastowym światłem. Ciemne barwy nie są przeszywająco mroczne lecz miękkie i ciepłe. Wiele elementów przedstawione jest bardzo realistycznie, choć niekoniecznie pieczołowicie. Słusznie można doszukiwać się inspiracji Herenguela nurtem prerafaelickim w sztuce. Kompozycja całości jest bowiem oparta na naturalizmie, a jednocześnie na religijnej moralności i mistycznych symbolach (tutaj akurat pojawiają się nawiązania do Lovecrafta oraz Zakonu Templariuszy). Widać to również w przedstawieniu świata zewnętrznego, natury, która zachowuje swoje pierwotne cechy.

DZIECI OTCHŁANI

Przez całą historię autor zachowuje pewne rzeczy w tajemnicy. Odsłania jej elementy powoli, tak by czytelnik mógł delektować się jej smakiem. Herenguel doskonale panuje nad akcją, potrafi również płynnie przejść z jednego nastroju do zupełnie innego. Schematy postaci są wzięte wprost z westernu: proste, charakterystyczne i przewidywane, ale to wcale nie przeszkadza. Herenguel tworzy filmowy miraż, któremu w pewnym momencie czytelnik ulega. Nagle przestajemy czytać komiks, a zaczynamy oglądać film. Na sam koniec, autor w tej kwestii puszcza do czytelnika oko. Ostatnia strona stanowi przemiły gest z jego strony. Taki element zawsze mi się podoba w komiksach japońskich, gdzie rysownik pisze lub maluje coś dla fanów, często nawet na marginesie całej historii.

„Srebrny księżyc na Providence. Dzieci otchłani” autorstwa Erica Herenguela jest historią grozy osadzoną w filmowych realiach westernowych. Kilka elementów horroru, jakie znajdują się w komiksie, stanowi doskonałe uzupełnienie całości. Przemocy jest niewiele, ale za to jej pojawienie się jest uzasadnione. W końcu groza nie może obejść się bez odrobiny konkretnej brutalności. Komiks przedstawia historię, która rozśmieszy, zaciekawi, sprawi, że damy się uwieść wiszącemu w powietrzu romansowi, poczujemy grozę i zostaniemy moralnie skarceni. Do tego nie brakuje w niej sympatycznych postaci, które polubimy. Po przeczytaniu tomu pierwszego, przeczuwam, że ta historia może mieć ukryte dno i jeszcze zaskoczy swoim zakończeniem.

Długich dni i zaczytanych nocy.

Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/r-anielska-jesien-w-swietle.html

Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"

= Anielska jesień w świetle diabelskiego księżyca =

Jest rok 1880, do Providence, w stanie New Hampshire, przybywa młoda dama o płomiennych włosach. Panienka Gatling przyjechała aż z Waszyngtonu, by dokonać inwentaryzacji majątku zmarłego niedawno tutejszego stolarza. Na miejscu okazuje się, że zarówno w jego domu, jak i księgowości panuje totalny chaos, a taki stan rzeczy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dębski się nie p&%$#*!@ i od razu wrzuca czytelnika w sam środek akcji. Aspirant Kamil Stochard właśnie zdjął kamizelkę kuloodporną, ma zamiar wejść do budynku i wynegocjować uwolnienie zakładników. Akcja pruje więc do przodu na złamanie karku, a kule świstają na wszystkie strony jak jarmarczne fajerwerki. Dębski proponuje czytelnikowi sensacyjno-fantastyczną odjechaną opowieść w stylu “bang! – bang!” z dużą ilością soczystych przekleństw i zabawnych, choć nie pozbawionych goryczy, męskich przemyśleń o zachodzie słońca.

"Ni chuja nie rozumiesz! - prychnął - Ale nie winię cię. Tak naprawdę to nikt wszystkiego do końca nie rozumie." /s 35/

"Nie wiem, ale wyczuwam podniecenie." /s 217/

BEFORE WE PACKED OUR PACK

Czasem w życiu sprawy idą po prostu źle. Czasem dzień zaczyna się już źle, szczególnie gdy słyszy się słowa: „Kamil, stary cię bierze. Chyba zjebka,”. Cóż, tym razem zjebki nie było, ale coś na kształt przymusowego urlopu, który okazał się tak naprawdę pracą, ciężką pracą, czyli taki jakby awans, w jeszcze większe gówno niż się jest do tej pory. Kamil poczuł, że właśnie został sam, bez posiłków, a w każdej chwil ktoś może go wydymać. Jak to mówią: nie fajna sytuacja. Od tego momentu nie miał już wyjścia, był zdany na tajemniczego, zagranicznego przełożonego. Coś tu ewidentnie cuchnęło, ale czasem nie ma sensu zadawać pytań, bo i tak nie otrzyma się na nie odpowiedzi. Trzeba spakować walizki i pogodzić się ze swoim losem.

Jerry Wilmowski, Amerykanin polskiego pochodzenia, zostaje nowym szefem Kamila. I już na spotkaniu organizacyjnym wyjawia sedno sprawy. Przybył do Polski, bo prowadzą tu ślady bardzo niebezpiecznej sekty, która jeśli znajdzie podatny grunt jest trudna do wykorzenienia i dodatkowo bardzo niebezpieczna – chodzi rzecz jasna o sektę Cthullu. W tym momencie nie jedna osoba zapewne zakrztusiłaby się herbatą, ale nie Kamil Stochard. Nie uwierzył, ale przyjął do wiadomości.

Bohaterem serii Moherfucker jest Kamil Stochard: seksownie inteligentny, diabelnie dowcipny i często ma wyje%^&*$ na pewne sprawy, w tym na czystość oraz kulturę języka. Dębski wkłada w jego usta wiele krytyki w stosunku do rządu, kościoła, wydarzeń politycznych i samych Polaków. Choć nie to jest tu elementem kontrowersyjnym. Kamil jest gejem. Dość nietypowy pomysł jak na cechę polskiego bohatera powieści fantastycznej. Ponadto, jest też pracownikiem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie dziwi więc wcale, że ma do tego poglądy agnostyczne i racjonalistyczne. Kamil stanowi zlepek elementów, które generują nieco kontrowersyjny ton powieści, jednak posiada również rozbrajające poczucie humoru i to właśnie nim kupuje przychylność czytelnika. Jego rozmowy z Jerrym zmuszają do zastanowienia się nad pewnymi sprawami, ale równocześnie są przedstawione z dużym poczuciem humoru, co nadaje im satyryczny wydźwięk. Czasem Kamil potrafi celnie ukłuć w czułe miejsce naszego ego: ”wystarczy, żeby człowieka przestali bić, i już się czuje szczęśliwy” / s 87/. Tu na czoło wysuwa się krótka, ale jakże na czasie, wzmianka o polskich stosunkach z Rosja /s 242/. Poza ciętymi ripostami, Kamil uwielbia też sos borowikowy, tak jak soczyste ozdobniki w swoich wypowiedziach. Polubiłam Kamila, bo jego stosunek do rzeczywistości jest mi bliski. Nie poczułam jednak z nim więzi, gdyż tak naprawdę niewiele o nim wiadomo. Dębski nie pokazał wnętrza swojego bohatera, a jedyne jego dynamiczną powłokę, która ma pasować do sensacyjnego charakteru powieści i dzięki konkretnym cechom może być właśnie głównym koniem pociągowym całej historii. Trochę szkoda.

I SHOT A HOLE THROUGH

Ciężko również chwalić antagonistów „Moherfucker. Hell-P”. Jerry i Kamil bezlitośnie i radykalnie, choć trochę jak Syzyf, determinują wyznawców Cthullu. Mroczne odpryski Przedwiecznego przybierają postać najwygodniejszą dla nich, czyli staruszków lub dzieci. Takich bowiem nikt nie podejrzewa o nic. I tak guimony popylają z laseczką do kościoła lub na świetlicę, uwielbiają bowiem miejsca nasycone emocjami, ekscytacją i egzaltacją, a takich ci u nas dostatek. Problem polega więc na tym: jak wśród starych, wiotkich ciał i wyblakłych spojrzeń wyłowić drapieżny krok /s 91/. Tak, guimony nie są słabymi przeciwnikami. Zaatakowane ulegają przemianie: wyrastają im szpony, łuski, czuć od nich toksyczny fetor /s 238/. Drugi problem polega na tym, że guimonów jest 666, a strażników tylko czterech. Lol. Owszem w takim przypadku eksterminacja pomiotu Cthullu kończy się śmiercią tylko, że zabity guimon zawsze powraca, a strażnicy już niekoniecznie.

Guimony są potężne, ale potęgi swojej nie wykorzystują. Starcia z nim w książce są bardzo słabe. Choć jest jedna świetna scena zabijania „jaszczura”, która faktycznie ma krwawy smaczek, ale poza nią wszyscy wolą się strzelać. Mało jest kontaktowej walki, która mogłaby wygenerować dobre horrorowe sceny, dlatego wielbiciele mocniejszych wrażeń niewiele znajdą tu dla siebie. Guimony mają potencjał by czynić zło, a wciąż tylko przemykają uliczkami i ograniczają się do zasysania emocjonalnej energii. Chyba, że faktycznie ssanie miałoby być ich główną funkcją, bo jako przedstawiciele Przedwiecznego zła, słabo sobie radzą. Za to na ich tle Kamil Stochard wypada jako wielki człowiek, który być może wyciągnie pogromców Cthullu z impasu bezcelowej walki. Przyznaje, że trochę nie spodobało mi się to, że Dębski wyciągnął potwory z ich naturalnego środowiska i wsadził gdzieś, gdzie tracą swój potencjał i przestają wywoływać grozę. Prawdziwego Cthullu jest tu jak na lekarstwo, za to pospolitych przestępców, na pęczki. Ale taki już chyba urok fan fiction.

BANG! BANG!

W "Moherfucker. Hell-P" jest sporo scen i dialogów, które nic nie wprowadzają do fabuły, albo bardzo niewiele. Dębski przeplata elektryzujące momenty akcji ze stonowanymi rozmowami bohaterów. Praktycznie każdy rozdział jest zbudowany w ten sposób. Zawsze po strzelaninie przychodzi czas na rozmowy przy piwie, kawie czy innej herbacie, męskie rozmowy żeby nie było. Jest dobrze dopóki nie wychwyci się tego schematu, czyli gdzieś do połowy książki. Panowie bowiem zaczynają jedynie strzelać – gadać, strzelać – gadać, a potem gdzieś jechać aby strzelać i gadać, dlatego w końcu rodzi się pytanie: dokąd ma ich to zaprowadzić? Do łóżka? Niestety też nie. Trochę też żal, że w książce wprowadzono element kontrowersyjny, czyli preferencje seksualne bohatera, ale w ogóle ich nie wykorzystano. Dębski serwuje w książce czytelnikowi różne emocje i sytuacje, ale problem polega na tym, że nie składają się one na spójny klimat.

Pomówmy jednak o atutach tej powieści. Na fakt, że od historii Kamila trudno się oderwać, wpływają dwa czynniki: dobry ostry humor i szybka akcja. Autor naprawdę uraczył swoich czytelników kilkoma naprawdę odjechanymi scenami oraz pomysłami. Głównie bywa więc zabawnie i sensacyjnie, choć czasem robi się też zimno, mokro i nieprzyjemnie (szczególnie gdy zabita babcia wcale nie była guimonem). "Moherfucker. Hell-P" to książka, którą czyta się dla dobrej zabawy, a ta bazuje nie tylko na akcji i humorze, ale także na licznych odwołania do niedawnych wydarzeń politycznych i społecznych oraz utworów literackich oraz filmowych. Cieszy również to, że Dębski, mimo iż nie wyposażył swoich bohaterów w zbytnią głębie psychologiczną, pozwolił im choć konkretnie przeklinać. Ludzie nie doceniają tej formy wyrazu, podobnie jak krytyczno-satyrycznego poczucia humoru, którego jest tu również sporo. Książka może więc albo szalenie się spodobać, albo niemiłosiernie nudzić - może bawić lub drażnić.

THE END

"Moherfucker. Hell-P" jest mieszanką urban fantasy ze zlepkiem sensacyjno-kriminalnym i nutką fantastyki. W pewnym momencie czytania przyszło mi nawet na myśl, że Kamil i Jerry mogliby zostać takimi polskimi "Supernatural" :) Książka Dębskiego odciągnęła mnie od wieczornego oglądania przygód Deana i Sama, dlatego uważam, że jest świetną propozycją na relaksujący czytelniczy weekend - poczucie humoru, wartka akcja i niezobowiązująca lekkość historii. Myślę, że jeśli podejdzie się do "Moherfucker. Hell-P" bez wygórowanych oczekiwań, spełni ona swoją rozrywkową funkcję. W końcu bang! bang! zapowiada zarówno dobry początek jak i dobry koniec. Ja na pewno sięgnę po kolejną część cyklu Moherfucker, bo dobrze się bawiłam i jeśli znów będę miała ochotę na chwileczkę zapomnienia, Dębski będzie idealny.

W powieści pada pewne fundamentalne pytanie: czy to dobre, czy źle , że w naszych czasach już nikt tak nie pisze jak Lovecraft, czy Chandler? I to dobre pytanie. Tym, co oczekiwaliby po powieści Dębskiego klimatów Lovectraftowskiego Cthullu, tu tego nie znajdą. Powieść nie ma aż tak wygórowanych ambicji w stosunku do siebie samej. Dębski, jako diler rozrywki, dobrze się spisuje proponując czytelnikowi amerykańską akcje z polskimi dialogami, w których nie może zabraknąć soczystych wulgaryzmów i solidnej dawki poczucia humoru. Książka, mimo swojego rozrywkowego charakteru, potrafi wzbudzić w czytelniku pewien dziwny niepokój, drobne drganie w środku, że przez chwilę człowiek pomyśli o sobie, ze może być jak ta mała brzegowa pętelka, niczego nieświadoma...

Długich dni i zaczytanych nocy.

Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/r-bang-bang-moherfucker-hell-p-e-debski.html

Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"

Dębski się nie p&%$#*!@ i od razu wrzuca czytelnika w sam środek akcji. Aspirant Kamil Stochard właśnie zdjął kamizelkę kuloodporną, ma zamiar wejść do budynku i wynegocjować uwolnienie zakładników. Akcja pruje więc do przodu na złamanie karku, a kule świstają na wszystkie strony jak jarmarczne fajerwerki. Dębski proponuje czytelnikowi sensacyjno-fantastyczną odjechaną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

= TERROIR WŁADZY, CZYLI HAMLET WYZWOLONY =

Część pierwsza trylogii Southern Reach skupiała się na losach dwunastej ekspedycji, w której uczestniczyła wyjątkowa kobieta – biolożka. To jej udało się wytrwać w Strefie X najdłużej. Doznała ona niebywałych rzeczy, których w sposób jasny i zrozumiały nie da się przekazać komukolwiek. Pasję z jaką badała ten nietypowy ekosystem można porównać tylko do ekstazy poznawczej. Jej historia kończy się dramatycznym wyruszeniem ku unicestwieniu, bowiem tym, co najniebezpieczniejsze w Strefie X okazuje się wiedza i świadomość. Drugi tom to zupełnie inna perspektywa patrzenia na przedstawiane wcześniej wydarzenia. Tym razem główny bohater znajduje się poza strefą skażenia, dokładniej w ośrodku badawczym Southern Reach. Kontroler przybywa tam objąć stanowisko po zaginionej dyrektorce placówki. Jednak jego misją nie jest zarządzanie projektem. Cel jego przybycia jest o wiele bardziej skomplikowany, może nawet do tego stopnia, że sam do końca nie zdaje sobie sprawy, co musi zrobić.

John jest agentem wyspecjalizowanym w wykonywaniu trudnych zadań, a mimo to pierwsze cztery godziny w nowej pracy nie były dla niego łatwe. Wydano mu polecenie by dogłębnie poznał, przeanalizował i ocenił działanie całego projektu. Na potrzeby pełnionej funkcji postanowił nie operować własnym imieniem i nazwiskiem - każe nazywać Kontrolerem. Jego osoba wzbudza dziwną niechęć wśród pracowników. Z czego ona wypływa? Czy próbują coś przed nim ukryć? Zaistniałą sytuację John zrzuca jednak na karb nieufności wobec nowego przełożonego, czym postanawia się zająć później. Ma bowiem ważniejsze zadanie: musi zbadać okoliczności powrotu trzech kobiet ze Strefy X. Okazuje się bowiem, że dwunastą ekspedycję ktoś przeżył. Amnezja uniemożliwia im jednak przekazanie czegokolwiek. Centrala naciska. Kontroler wie, że ma mało czasu dlatego postanawia skupić się na jednej z ocalałych kobiet. Ona bowiem wydaje się najbardziej nad sobą panować, a tym samym skrywać jakąś tajemnicę. Czy badany obiekt da się ujarzmić przez sprytnego i wyszkolonego agenta? Rozpoczyna się gra, w której każde słowo ma ogromne znaczenie.

TAJNA HISTORIA NICZEGO

Druga część trylogii przenosi nas do ośrodka badawczego Southern Reach, o którym z pierwszej części mogliśmy się niewiele dowiedzieć. Na podstawie informacji z tomu pierwszego można było wywoskować jedynie, że jest to potężna instytucja prowadząca tajne badania, która nie bacząc na środki pragnie osiągnąć cel. Takie mniemanie miał o niej również sam Kontroler. Przeżył szok, gdy zobaczył prawdziwe oblicze projektu przepełnionego martwotą, sztywnością i bezczasem. Według Kontrolera upływ czasu i brak efektów pracy spowodował, że Southern Reach zmieniło się w "zacofaną i zaściankową agencję chroniącą uśpionej tajemnicy” / s 15/. Odkrywa także, że agencja Southern Reach nie jest taka, za jaką uważają ja ludzie z zewnątrz i nie chodzi o sromotne porażki jakie ponosi od trzydziestu lat działalności, ale o kryjące się w niej niebezpieczeństwo. Próbuje rozpracować agencję oraz zebrać jak najwięcej informacji o samej Strefie X. W pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że czegoś brakuje w tej układance...

KONTROLER – HAMLET WYZWOLONY

Bohaterem powieści jest Kontroler, który podobnie jak biolożka prowadzi pierwszoosobową narrację. Początkowo jest bardzo skryty, ale łatwo zauważyć, że wie o czymś, o czym nie wiedzą pozostali. Szybko okazuje się, że o wiele łatwiej idzie mu rozwiązywanie problemów innych niż swoich własnych, szczególnie tych związanych z matką. Ta skaza powoduje, że postać zyskuje naszą sympatię i staje się bliska. Im więcej negatywnych rzeczy go spotyka, tym mocniej chcemy by jego działania przyniosły skutek. W miarę jak rozwija się akcja, Kontroler jest coraz bardziej zdeterminowany. Początkowy rozdźwięk między jego rozumieniem świata, a wizją Southern Reach był ogromny, ale czas powoduje, że dystans się zmniejsza. W niebezpieczny sposób i wbrew procedurą zaciera się granica między jego życiem prywatnym, z zawodowym. Ten, który został przysłany do kontrolowania, próbuje odzyskać kontrolę nad sobą samym. John Rodriguez przechodzi w powieści przemianę: od opanowanego kontrolera sprawującego władzę, do zaangażowanego emocjonalnie szpiega, który musi odkryć coś bardzo ważnego, nie tylko dla siebie. Przemiana ta następuje w skutek uwolnienia się spod jarzma „niewidzialnej” władzy, konspiracji tak głębokiej, że wymagającej wieloletniego kłamstwa. O ile na początku myślał procedurami, suchymi faktami, potem zaczyna samodzielnie zastanawiać się, co w świetle odkrytych faktów powinien zrobić. Dopóki trwała iluzja, był sens żeby robić wszystko tak jak należy, ale gdy czar hipnozy prysł, nie miał już celu, do którego można by dążyć.

Po raz kolejny VanderMeer perfekcyjnie buduje postać głównego bohatera będącego przedziwną mieszanką determinacji z bezsilnością. Jego losy stanowią niebanalną zagadkę dla czytelnika, do której kluczem jest dramat Williama Szekspira. Losy Hamleta są równie pełne napięć psychicznych, co losy Kontrolera. Jednak czy czyny Kontrolera są równie szalone jak Hamleta?

GRANICA STREFY

Z "Ujarzmienia" nie dowiemy się jaka jest tajemnica Strefy X. Tom drugi ukazuje jednak Strefę od zupełnie innej strony. Zmiana perspektywy z wewnętrznej na zewnętrzną burzy wyrobione po lekturze "Unicestwienia" zdanie. Na szczęście tom drugi na ich miejsce wstawia bardziej kontrowersyjne teorie. Nowe miejsce akcji pokazuje, że świat poza Strefą X jest równie niezrozumiały i skomplikowany, jak ona sama.

Pierwszy i drugi tom trylogii tworzą spójną całość. Nie ulega zmianie enigmatyczna fabuła, zwalnia tylko akcja powieści, ale dzięki temu możemy bardziej chłonąć misternie zbudowana atmosfera egzaltacji i zagrożenia. Pisarz nadal zadziwia plastycznością i obrazowością opisów świata przedstawionego, którą czytelnik po prostu chłonie, jakby jego zmysły były głodne doznań. Zostaje również powtórzony schemat uwalniania świadomości. John zyskuje wolność w momencie, gdy do jego umysłu zaczynają wdawać się spekulacje. Wiedza po raz kolejny okazuje się niebezpieczna. Nie tylko uwalnia od wszelkich mechanizmów sterowania i kontroli, ale również pobudza potrzebę prawdy. Podobnie jak w tomie pierwszym, brak bezpiecznego kokonu hipnozy przynosi pełną bólu samoświadomość w obliczu niepojętego. Zakończenie „Ujarzmienia” nie jest jednak tak dramatyczne jak w „Unicestwieniu”. Ostateczną decyzję Kontrolera trudno ocenić, choć jest pełni logiczna, jeśli pamiętamy losy biolożki. Wystawienie się na działanie Strefy X powoduje, że w człowieku otwiera się otchłań niedowierzania, a ona popycha do pójścia w nieznane. Nie tylko dlatego, że nie ma się już innego wyboru, ale dlatego, że to jedyny sposób na odkrycie prawdy.

Powieść pełna jest napięcia, które nie ustępuje, a każda nowa informacja tylko je zagęszcza. Momentami atmosfera robi się duszna, wręcz klaustrofobiczna, aż do momentu, gdy wszystko zastyga na skraju katastrofy. Wtedy właśnie zyskujemy wiedzę o nieuniknionym, która neguje dotychczasowe wartości. Po skończonej lekturze czytelnik zostaje z dźwięczącymi w głowie słowami: czasem trzeba oczyścić to, co powinno być oczyszczone. Co to jednak oznacza?

„Ujarzmienie” jest doskonałą kontynuacją historii, gdyż podtrzymuje fascynację pobudzoną w tomie pierwszym: odpowiada na niektóre pytania, ale jednocześnie buduje nową misterną sieć zagadek. Ani na chwilę powieść nie spuszcza z tonu, trzyma w napięciu i finezyjnie bawi się z intuicją czytelnika. VanderMeer tak buduje historie pierwszego i drugiego tomu, by miedzy ich poszczególnymi częściami zachodziły pewne analogie. Ich odnajdywanie i analiza jest niezwykle satysfakcjonującą przyjemnością. Nie można jednak powiedzieć, że "Ujarzmienie" jest tak zaskakujące jak "Unicestwienie". Co nie zmienia faktu, że po skończeniu książki pozostajemy z taką ilością niepewności, że nie można nie chcieć szukać dalej prawdy o Strefie X i to bez względu na to, gdzie ona prowadzi. Nie ważne czy sercem podążało się za biolożką, czy za Kontrolerem, dziwność i psychodelia prozy VanderMeera pochłania bezpowrotnie.

Długich dni i zaczytanych nocy.

Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/terroir-wadzy-czyli-hamlet-wyzwolony.html

Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"

= TERROIR WŁADZY, CZYLI HAMLET WYZWOLONY =

Część pierwsza trylogii Southern Reach skupiała się na losach dwunastej ekspedycji, w której uczestniczyła wyjątkowa kobieta – biolożka. To jej udało się wytrwać w Strefie X najdłużej. Doznała ona niebywałych rzeczy, których w sposób jasny i zrozumiały nie da się przekazać komukolwiek. Pasję z jaką badała ten nietypowy ekosystem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

= GROZA MIEJSKIEJ PRZESTRZENI =

Zbiór otwiera bardzo króciutkie opowiadanie „Czwarte użycie noża”, które stanowi doskonały wstęp do całości. To historia o obrońcy uciśnionych, który zbudowanego jest z ich furii i bólu. Wspaniały początek, który zachęca do dalszego czytania i doskonale pokazuje, czego możemy się spodziewać w dalszej części. Żal, złość, przemoc, pęknięte serca, widma białych dam cicho otulające pogrążone w smutku kobiety. Miasto nie zapomina, a jego sprawiedliwość ma swoją mroczną stronę. Jednak żeby o niej poczytać, należy zarezerwować sobie trochę czasu, jeden lub dwa weekendowe wieczory bowiem autor nie śpieszy się z opowiadaniem na swoich historii. Delikatnie tworzy pajęczynę grozy na której lśnią świeże krople krwi. Spokój i cisza są tu istotne, by dać się ponieść niepokojącym obrazom i świadomości, że w znanej przestrzeni może czaić się coś niepojętego.

SŁUCHAJCIE, COŚ WAM PRZECZYTAM

"Wszystkie białe damy" to debiut Piotra Borowca, choć sam autor tworzy już od bardzo dawna, ba, tworzy i publikuje. Z tejże przyczyny, znajdziemy w zbiorze opowiadania całkiem świeże, jak i te, z którymi mogliśmy już mieć styczność. I to bardzo dobrze, bo historie opowiadane przez Piotra Borowca czyta się ponownie równie przyjemnie, jak za pierwszym razem. Do moich osobistych faworytów zbioru należą trzy opowiadania. Na początek "Tam, gdzie mieszkają szczury", gdyż dzieci są straszne, a jeszcze bardziej przeraża mnie to, że czasem jedynie z ich perspektywy możemy zobaczyć, co czai się w mroku zanim to coś zobaczy nas. Banalną romantycznością urzekły mnie tytułowe "Wszystkie białe damy". To takie oczywiste, że pewne decyzje mają swoje konsekwencje, szczególnie jeśli chodzi o miłość, a jednak tak bardzo wierzymy, że robiąc źle, nie spotka nas nic złego. Cóż namiętność namiętnością, a z czegoś trzeba żyć. Ostatnim opowiadaniem jest "Spacer po szpitalu". To chyba najsmutniejsze z historii, bo opowiada o strachu przed bólem i to tym co człowiek jest w stanie zrobić, aby go uniknąć. Nie w tym jednak tkwi jego wyjątkowość - ma on niepokojąco niejednoznacznego bohatera. Wspomnę może jeszcze o "Akcie notarialny" bo myślę, że patrząc z perspektywy zawodu samego autora, chyba musi on coś wiedzieć o podpisywaniu pewnych aktów, i jeśli taki podpisał, to było warto. "Wszystkie białe damy" to świetna książka, ale o tym musicie się przekonać sami.

TAM, GDZIE MIESZKAJĄ GHOST STORY

"Wszystkie białe damy” są zbiorem klasycznych opowiadań grozy, których przestrzenią realizacji staje się miasto. Ono, mimo iż drugoplanowe, zasługuje na pewną uwagę. Borowiec przyjął jako tło wydarzeń model współczesnego fantazmatu, czyli urban legends. Tworzy w swoich opowieściach przestrzeń miejską pełną delikatnego i ulotnego niczym mgła mroku, takiego czającego się w uliczkach, zakamarkach, czy zaciszach mieszkań. Przeciwstawia gwar i pośpiech miejskiego życia, spokojowi oraz melancholii grozy. Miasto to przestrzeń o dwóch obliczach: zapachu kwiatów i smrodu spalin, a gdzieś pomiędzy nimi żyją ludzie. Bohaterami opowiadań są więc: telemarketer, ksiądz, młoda żona, kobieta z dzieckiem, zrozpaczony ojciec – postacie zwyczajne, a jednak pokazane w taki sposób, że nie nudzą czytelnika lecz stają się jego zwierciadłem, budzą w nim emocje: sympatię, współczucie, zrozumienie, nawet żal. Ich historie są przerażające właśnie ze względu na naruszenie naturalnego i zakładanego przez każdego spokoju, nie ma nawet omenów zapowiadających niebezpieczeństwo. Nic w ich życiu nie dzieje się nagle, to nie wydarzenia o których możemy usłyszeć w wiadomościach. Ich historie często pozostają ukryte i niewyjaśnione. Niezwykłość zadomowia się nie tylko w przestrzeni miasta, ale i w życiu bohaterów. To z kolei ujawnia dualistyczny charakter owej niezwykłości – jest dobra i zła równocześnie, a jej ocena zależy od analizy całej historii, a nie samej manifestacji niewyjaśnionej siły, czy tego, co za jej sprawą uczyniono. W ten sposób ukazuje nam się groza miasta, gdzie to co nadnaturalne nie istnieje tylko po to, by czynić zło, ale często bywa mroczną ręką sprawiedliwości. Miasto nie zapomina, nawet gdy krzyki ofiar milkną wśród ulicznego hałasu.

Czytając opowiadania Borowca odnosi się wrażenie, że te historie mogłyby wydarzyć się tuż obok nas, a jednocześnie pozostać w tajemnicy, niezauważone przez każdego, co stanowi tutaj podstawę budowania grozy. Zachorowalność na nowotwór, śmiertelność noworodków czy szczury w piwnicach mogą być czymś zwyczajnym, lub mieć nadnaturalny charakter. Tu kryje się owa niepewność. Nie każda historia, kończy się zawsze tak samo; w końcu znamy ich tak wiele. Takie są właśnie legendy miejskie Piotra Borowca: krótkie w swojej formie, pozornie prawdopodobne, generalnie znane i zawierające moralną przestrogę.

PRZYCZYNA, SKUTEK, WYDANIE

Pozycja wydawnictwa Gmork "Wszystkie białe damy" jest propozycją wyjątkową nie tylko ze względu na jej treść, ale i zewnętrzną formę. Nie potrafię oddać swojego zachwytu nad wydaniem tych opowiadań. Gmork nie tylko stanął na wysokości zadania, ale pokazał jakość, jaką rzadko proponują nam inne, nawet przodujące w wydawaniu grozy i horroru, wydawnictwa. Okładka jest solidna, rogi nie zaginają się podczas użytkowania i nie ma „foliowego kondonu”, którego tak nie znoszę. Czcionka jest duża, a papier piękny i gruby. Książka zawiera też kilka ilustracji autorstwa Bartosza Wojdygi (okładka) oraz Pauliny Wach (pozostałe). Jest też cena, co stanowi bardzo istotny temat, bo za taką jakość, Gmork proponuje stosunkowo niską cenę. Chciałabym w tym miejscu wyrazić więc nadzieję, że Gmork nadal będzie wydawać na takim poziomie polską grozę i nie tylko.

Jak wszyscy wiedzą, zbiory opowiadań zazwyczaj są jak kulawy pirat – stanowią mieszankę wszystkiego co tam w szufladzie leżało, najczęściej nie oferując tego, co oczekujemy, czyli tego, co daje nam np. proza danego pisarza. W przypadku "Wszystkich białych dam" jest jednak inaczej. Trzynaście zawartych w zbiorze opowiadań tworzy jednolitą atmosferę, której mianownikiem jest przestrzeń miejska, gdzie jak duchy snują się niezwykłe opowieści. Co istotne, to wszystkie trzynaście opowiadań stoi niemal równo w szeregu, żadne nie wybija się zbytnio na przód, ale żadne nie zostaje daleko w tyle. Piotr Borowiec publikując swój zbiór pokazał dojrzałość literacką i pewną gotowość na znacznie więcej niż opowiadania. Umiejętnie wykorzystał mitotwórczy charakter miasta w połączeniu z grozą, nadając im niejednokrotnie kompensacyjny charakter. Wprowadzenie grozy do miasta, to wprowadzenie sacrum do pozbawionej duszy industrialnej rzeczywistości i nadanie jej wymiaru ponadczasowego.

"Wszystkie białe damy" stanowi pozycję dla osób lubiących wysublimowaną, klasyczną grozę opowiadań ghost story, taką, która nie skupia się na rozlewie krwi lecz na sednie tragedii, gdzie istotne jest pokazanie, że konflikt, czy interakcja z niewyjaśnionymi siłami ma swoje konsekwencje, bardzo różne konsekwencje (które nie zawsze skazują bohatera na klęskę). Nie boję się powiedzieć, że opowiadania te mają charakter katartyczny, nie dostarczą pozytywnych odczuć, prędzej wprawią w zamyślenie i melancholię. Romantyczne dusze, poszukujące finezyjnej, sentymentalnej, a zarazem upiornej niezwykłości miejskiej grozy, rozpłyną się czytając „Wszystkie białe damy” Piotra Borowca.

Długich dni i zaczytanych nocy.

Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/02/r-groza-miejskiej-przestrzeni-wszystkie.html

Jeśli lubisz podążać za atramentowym królikiem odwiedź również profil FB "Alicya w Krainie Słów"

= GROZA MIEJSKIEJ PRZESTRZENI =

Zbiór otwiera bardzo króciutkie opowiadanie „Czwarte użycie noża”, które stanowi doskonały wstęp do całości. To historia o obrońcy uciśnionych, który zbudowanego jest z ich furii i bólu. Wspaniały początek, który zachęca do dalszego czytania i doskonale pokazuje, czego możemy się spodziewać w dalszej części. Żal, złość, przemoc, pęknięte...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli wasze potworki lubią czytać, zajrzyjcie na potworkiczytaja.blogspot.com

Jeśli wasze potworki lubią czytać, zajrzyjcie na potworkiczytaja.blogspot.com

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

= WSPOMNIENIE OBŁĄKANEGO UMYSŁU =

Historia zaczyna się w mroźną, marcową noc przed knajpą, w której serwują głównie wódkę. Tam, spowita papierosowym dymem, stoi Alicja. Łzy spływają jej po policzku. Trudno jednak powiedzieć, czy płacze, czy jest jej zimno. Za nią, w morzu alkoholu i bez granic w konwenansach, bawi się krakowska bohema. Alicja jest studentką, jakich pełno w Krakowie, przyjechała ze wsi i z trudem odnajduje się w nowym świecie. Jednak to nie brak dopasowania do grupy jest problemem. Zmartwienie Alicji jest proste: spóźniający się okres, dużo spóźniający się okres. Nie byłby to jeszcze dramat, gdyby choć wiedziała kto jest ojcem, bo na pewno nie jej partner Tomasz. Alicja płacze, bo wpadła w króliczą norę, ta jednak okazała się nie prowadzić na druga stronę lustra, ale gdzieś zupełnie indziej...

"każda zła rzecz przychodzi nieproszona" /s 63/

PODĄŻAJ ZA CZARNYM KRÓLIKIEM

Alicja od początku zadaje sobie pytanie: kto jest temu wszystkiemu winien. Zdecydowanie czuje się jak ofiara, nie dostrzegając swojego wkładu w rozwój wydarzeń. Jest młodziutka, jeszcze nie wie czego w życiu chce, ale definitywnie stwierdza, że nie chce tego dziecka i wyraźnie mu to komunikuje dławiąc go nikotyną, zalewając alkoholem oraz zatruwając narkotykami. Jest zdesperowana, musi coś z tym rosnącym w niej pasożytem zrobić. Ciąża to dla niej stan ostrej delirki, który nie skończy się wraz z porodem, bo to „coś” w niej chce zniszczyć wszystko, nie tylko ją samą. Los szybko łączy jej drogi z pewnym Kotkiem o tajemniczym uśmiechu. Jegomość szybko staje się przyjacielem Alicji. Kotek pojawia się i znika, nieustannie zadaje pytania, ma dość lekceważące podejście do wszystkiego. Co jednak najważniejsze, zawsze doskonale wie, co Alicja myśli przez co sprytnie podsyca w niej niebezpieczne wizje. W końcu kimś, kto uważa się za osobę przeciętną, noszącą okulary nijaką panienkę, łatwo jest manipulować. Dodatkowo, od zawsze prześladuje ją przedwczesne poczucie klęski i zagubienia. Chciałaby coś zmienić, osiągnąć, gdzieś dojść, ale nie wiem za bardzo co i gdzie. A jeśli nie dba się o cel podróż, to nie ma znaczenia którędy się pójdzie.

WITAJ W KRÓLICZEJ NORZE

Kraków wyłania się z kart powieści zmęczony, zimny i tak szary, że nawet deszcz nie jest w stanie go odświeżyć. Nie jest jednak pusty: ulice, kawiarnie, chodniki, ławki, wszędzie kręcą się ludzie, miejscowi albo przyjezdni, nie ważne, w tym mieście nie ma prywatności. Wszyscy gdzieś pędzą, rozmawiają, jadą na zajęcia lub do pracy, potem odpoczywają w kawiarniach, nad Wisłą, czy aktywnie spędzają czas na rowerach. Ale jak to mówią: najciemniej jest pod latarnią. W tłumie najłatwiej pozostać niewidocznym. Nocą, Kraków staje się inny światem, znieczulony alkoholem, gdzie ludzie patrzą na ciebie nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami. Krew w trzewiach nocy tętni pobudzona białym proszkiem, które szczury zlizują ze swoich ofiar. Mroczne zaułki Krakowa pełne są dziwnych stworzeń: gadających kotów, krwiożerczych szczurów, zainfekowanych królików. Wszystkie czekają, aż ktoś zaśnie w alkoholowym upojeniu, by obgryźć mu opuszki palców.

Alicja jest przeźroczysta za dnia, za to nocą wkracza do innej, bardziej wyrazistej, ale mrocznej krainy. Te dwa światy do siebie nie pasują, dlatego dni zlewają jej się w całość. Na co dzień jej życie głównie wypełniają studia, na których „trzeba zaliczyć wszystko i wszystkich, być zawsze i wszędzie” /s 38/, w końcu to najlepszy uniwerek w kraju. Jedynie nocą jest wolna, wyrusza na wyprawy, których potem nie pamięta, a to może i lepiej, bo szczury dzienne, czy szczury nocne, co za różnica. Czas wymyka jej się niepostrzeżenie, a ona nie jest w stanie go dogonić, lub cofnąć. Podejmuje więc decyzję i „wypija” magiczny napój, który ma ją uwolnić. Królicza nora okazuje się jednak pozornie bezpieczna /s 67/. Pojawiają się omamy, poczucie lęku i zagrożenia. Problem nie znika. Co robić dalej?

NIEWINNA JAK CZAROWNICA NA STOSIE

Historia Alicji jest opowieścią o dorastaniu, poszukiwaniu swojego miejsca i ponoszeniu odpowiedzialności za czyny. Bohaterka podejmuje różne decyzje, i te dobre i te złe, choć częściej złe, ale mimo wszystko budzi sympatię. Powiem nawet więcej, ja jej kibicowałam, miałam nadzieję, na dobre zakończenie złych wyborów. Dlaczego? Bo to możliwe. Alicja do końca próbuje się bronić i pozostać po właściwej stronie moralności. Problem w tym, że to co dobre dla niej, jest złe dla innych. Alicję nie należy oceniać, ale przeżywać. Jej historia, to opowieść o uczuciach: rozczarowania, samotności, bólu. Łatwo jest uwierzyć, że rozwiązanie jakie zaproponowała jest najlepsze, zakończy wszystko, a potem będzie dobrze. Przecież każdy pociesza, że "to jeszcze nie dramat", i że "wszystko będzie dobrze". Cóż, rzeczywistość to nie Kraina Czarów. Powrót do rzeczywistości boli.

Książka zadaje również pytanie o prawo do decydowania o własnym ciele, delikatnie zwraca uwagę na bioetyczny aspekt sytuacji Alicji. Autorka nie wchodzi jednak w tą tematykę zbyt głęboko. Alicja przekracza granice moralności niezdarnie, potykają się o jej próg. Nie jest bowiem zła, może szalona, ale nie zła. Czy dla powieści w ogóle istotna jest ocena moralna postępowania Alicji? Czy mamy prawo ją oceniać? Dorosłość każe nam być kimś z góry założonym, a Alicja nie chce takowych założeń jeszcze robić. Nie chce czegoś, na co nie jest gotowa. Ma do tego prawo, a może nie? Podążamy za nią, gdyż chcemy wiedzieć jak ów bunt wobec determinacji się skończy. Taka droga łatwo prowadzi do wydania sądu o zaistniałej tragedii. Wydając sąd o Alicji patrzymy w całkowicie złą stronę. Warto bowiem się zastanowić nad czymś, co w powieści jest transparentne: dlaczego i czy musiało do tego wszystkiego dojść?

MALOWANE RÓŻE


„Przypadek Alicji” jest debiutem powieściowym Aleksandry Zielińskiej. Pisarka znana dotąd z krótkich form, postanowiła zabawić się z czytelnikiem w pełnowymiarową grę percepcji. Początkowo realistyczna powieść, szybko staje się surrealistycznym horrorem, a ten, zaburzając granice logiki, poddaje w wątpliwość zdrowie psychiczne bohaterki. Niemal od początku status tego, co realne jest wyraźnie zaburzony. Wszystko może być albo wytworem psychotycznej osobowości bohaterki, albo metaforyczną walką o zachowanie wolności, tak niemożliwej i upragnionej, że aż szalonej. Nie otrzymujemy rozstrzygnięcia, co do statusu wydarzeń. Historia kończy się tragicznie, gorzko i strasznie, ale przecież zakończenie nie może być inne (i nie chodzi o nieudolność polskiej psychiatrii, czy pomocy społecznej) - biologiczna rzeczywistość nie znosi odmowy, a kraina czarów też ma swoje prawa: gdy raz ją opuścisz (nawet niechcący) nie ma już powrotu, bowiem to, co ponownie tam znajdziesz, nie będzie już tym, czego się oczekiwało.

Powieść jest ciekawie skomponowana i precyzyjnie zrealizowana. „Przypadek Alicji” nie jest jednak powieścią nowatorską. Zielińska nie zrobiła kroku w przód przed Senecala, Piekarę, Orbitowskiego, czy Małeckiego. Sięgnęła po aktualnie popularną otoczkę, dzięki której unowocześniła klasyczną historię. Zrobiła to jednak bardzo dobrze, ujmując swoją wrażliwością i poczuciem humoru. Stworzyła dramatyczną powieść obyczajową z surrealistyczny horrorem w tle. Historia przeraża oraz przestrzega, ale przed czym, to już zależy od naszej tęsknoty, bądź też nie, za „krainą czarów”. Zielińska konfrontuje czytelnika z lękiem i gniewem rodzącym się w obliczu determinacji. Nie daje jednak odpowiedzi, nie naprowadza na trop, którym moglibyśmy podążać dalej. Cała powieść jest długim definiowaniem problemu, który każdemu jest doskonale znany: niechciana dorosłość. Dorosłość jest stanem zagrożenia, wyjściem z kolorowej krainy czarów do szarego, brutalnego świata. Autorka ukazuje ten proces jako natychmiastowy, wymuszony i niechciany. Nawiązania do powieści „Alicja w Krainie Czarów”, choć przedstawiona przez pryzmat innego medium stają się przerażająco zaburzone i zniekształcone. Historia nie odbiega jednak zbyt daleko od źródeł swojej inspiracji, dlatego „Przypadek Alicji” słusznie można nazwać literackim recyklingiem. Nie koniecznie jest to jednak aż tak wielki zarzut. Popkultura lubi to, co już było, a Zielińska wychodzi z pojedynku zwycięsko, bo nie odgrzała kotleta, a przyrządziła go w inny sposób. Książka nie ma na celu straszyć, czy pouczać, ale pragnie być przeżyta, czy to ponownie, czy dopiero pierwszy raz. To tak jak z filmem „Borderlands” – standardowa historia prowadzi nas do momentu, gdzie nie ma już wyjścia. Ta powieść jest jak wielki potwór, który trawi nas żywcem, bo pomyliliśmy króliczą norę z jego żołądkiem.

POLISH HORROR STORY

"Przypadek Alicji" jest horrorem, jednak wynikająca z tej odmiany gatunkowej brutalność zostaje złagodzona przez surrealistyczne, bajkowe wydarzenia, metafory i postacie. Przerażające są jednak sceny, w których nie mamy pewności czy to, co się dzieje jest prawdziwe. Alicja tak kroczy uliczkami niewyraźnego Krakowa, by pokazać nam miejsca budzące niepokój, pełne chaosu i ułudy. Podążą za zapachem śmierci i brudu, tam gdzie ożywają kocie truchła. Granice realności zacierają się. Jednak krew zawsze jest krwią. Moment jej pojawienia się sprowadza czytelnika na ziemię.

Sięgając po „Przypadek Alicji” wielbiciele horroru i grozy nie zawiodą się. Powieść tworzy niezapomniany klimat i wciąga aż do samego końca. Mam nadzieję, że umiejętna reinterpretacja klasyki, to w przypadku autorki, dopiero preludium do wprowadzenia jakiejś innowacji w ramach odmiany gatunkowej – tego właśnie oczekuję od Zielińskiej, dlatego powtórzę teraz słowa, które padały już nie raz: mam nadzieję, że pisarka rozwinie skrzydła i zostanie Orbitowskim w spódnicy.

Długich dni i zaczytanych nocy.

Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/01/r-wspomnienie-obakanego-umysu-przypadek.html

= WSPOMNIENIE OBŁĄKANEGO UMYSŁU =

Historia zaczyna się w mroźną, marcową noc przed knajpą, w której serwują głównie wódkę. Tam, spowita papierosowym dymem, stoi Alicja. Łzy spływają jej po policzku. Trudno jednak powiedzieć, czy płacze, czy jest jej zimno. Za nią, w morzu alkoholu i bez granic w konwenansach, bawi się krakowska bohema. Alicja jest studentką, jakich pełno w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

= Świeża kałuża krwi =

"Białe miejsce" jest pierwszym tomem trylogii Alvethor i stanowi odważną próbę zmierzenia się Kałużyńskiej z rozczłonkowaniem ludzkiego ciała. W książce jedna wanna krwi to mało, dlatego posoka wypływa na chodniki miasta strumieniami. Krwawa Kałuża szatkuje, dekapituje, miażdży, mutuje i podpala swoich bohaterów, a potem z pełną premedytacją ożywia, by potrząsać nimi niczym szmacianymi lalkami. Mało tego, miesza w to wszystko swoją niepokojącą wizję czasoprzestrzeni kosmicznej wraz z tym, co tam się czai.

CZY MOŻNA ZABIĆ CZŁOWIEKA ZA TO, ŻE ŚMIERDZI?

Powieść otwiera epilog o nazwie "Loft". Nasza uwaga zostaje skierowana właśnie na ów Loft należący do pewnego biznesmena, a dokładnie na jego resztki, gdyż lokal spłonął w pożarze. Jego właściciel zginął na miejscu, choć to nie do końca precyzyjne określenie tej sytuacji. Podczas oględzin policja odkrywa niezidentyfikowanego pochodzenia substancję o wyjątkowo odrażającym zapachu, która pokrywa zwłoki mężczyzny. Śledczy patolog nie jest w stanie wiele o niej powiedzieć, a właściwie nic co o niej się dowiedział nie trzyma się kupy. Podejrzewa nawet, że ma do czynienia z odkryciem na skalę światową, gdyż czarna organiczna substancja zawiera kody genetyczne dużych drapieżników. Porównuje ją nawet do lubrykantu. Po co jednak istnieje substancja ułatwiająca prześlizgiwanie się drapieżnikom?

Michał Rejman jest fryzjerem, a jego historia zaczyna się w zakładzie, ale psychiatrycznym. Cóż, nigdy nie wiadomo, co komu odpierdoli /s 61/. To zasada bomby niespodzianki: każdy człowiek ma skazę, która wybuchnie w nieoczekiwanym momencie. Spokojny fryzjer wybiega na ulicę i zabija nożyczkami przechodnia. Tak też trafia pod opiekę ordynatora szpitala doktora Wojciech Łazarza, który sceptycznie przyjmuje jego wytłumaczenie zbrodni. Przychodzi jednak taki moment, dość drastyczny w okolicznościach, że i on zaczyna słyszeć dziwny głos: "Kwantyfikacja tezy!". Teraz już sam nie wie co myśleć o pacjencie czy to wyrafinowany morderca, agresywny wariat, a może strażnik porządku we wszechświecie.

Anna Gołębiowska jest pracownicą dużej korporacji. Właśnie udaje się do toalety, aby w tajemnicy puścić dymka. Tam też, siedząc z podkulonymi na sedesie nogami, zastanawia się nad swoim życiem. A właściwe nad tym jak bardzo nie rozumie innych ludzi i jak nienawidzi z nimi rozmawiać, słuchać ich problemów. Tajemnicza, piękna i mądra Anna siedząca w korporacyjnym kiblu, zmierzy się z czymś, co odmieni ją na zawsze.

Piątek, tygodnia koniec i początek, ale nie dla Agaty Brzozowskiej, która ma zamiar spędzić ten wieczór w domu, sama, z książką, mapami i internetem. Najpierw jednak musi wypełnić swój obowiązek pouczenia współlokatorki o niebezpieczeństwach sypiania z przygodnymi partnerami. Rozmowa jak zwykle prowadził donikąd, a dodatkowo wywołała u Agaty straszny ból głowy i mdłości. Jej stan się pogarsza do tego stopnia, że zaczyna mieć omamy słuchowe; słyszy jakieś dziwne szmery dochodzące z sypialni współlokatorki...

Małgorzatę Ziołek także boli głowa, choć jest ku temu konkretny powód. Budzi się obolała i zdezorientowana, nie pamięta niczego, co robiła. Wygląda tak samo źle, jak się czuje. Co gorsze, ataki bólu nie ustępują, lecz nasilają się paraliżując jej ciało. Małgorzata umiera, choć nie do końca przestaje istnieć.

W tym samym czasie, gdy bohaterowie stoją w obliczu nieznanego, okolicą wstrząsa seria brutalnych morderstw. Giną cztery osoby, wszystkie mają odcięte głowy.

NIEKONWENCJONALNA TRANSFORMACJA

Nie każdy ma poczucie humoru, a Kałużyńska ma go akurat dużo, specyficznego, horrorowo-hardcorowego. To też podarował go trochę bohaterom książki. Oprócz tego, żeby nie było nudno, poddała ich "transformacji'. Widać, że pisarkę fascynują sytuacje ekstremalne, dlatego stawia swoich bohaterów pod ścianą i każe wybierać, testuje ich. Stąd wartka akcja i niespodziewane obroty wydarzeń. Zwykły świat staje się nagle pełen niezwykłych okoliczności. Tu widać klasyczny schemat horroru jakiemu hołduje Kałużyńska: w centralnym punkcie mamy bohaterów, tuż za nimi najistotniejsza jest tajemnica wiążąca się z niewyobrażalnym zagrożeniem, które z kolei pociąga za sobą brutalne, budzące obrzydzenie morderstwa.

Ze względu na liczne dekapitacje, przychodzi moment, w którym trzeba zadać pytanie: czy „Alvethor” jest slasherem? Otóż tak, ale niekonwencjonalnym. Jeśliby już podjąć próbę klasyfikacji książki, to powiedziałabym, że to sci-fi horror z elementami slashera. Wątek sci-fi jest wyjątkowo silny, właściwie dominuje, a co mnie zdziwiło, to on właśnie najbardziej fascynuje i zaspokaja intelektualną potrzebę dociekań. Mam wrażenie, że groza wiąże się tu właśni z tym elementem, który kryje się za granicą niewiedzy. Za to wyjątkowo brutalne morderstwa realizują założenie horroru, że spotkanie z nieznanym oznacza walkę o przetrwanie.

BIAŁE MIEJSCE

„Alvethor” to powieść, w której nie ma jednej tajemnicy. Można porównać ją go zbioru niewiadomych będących częścią złożonej i wielopoziomowej enigmy. A to doskonały początek, drażni, pobudza i wyzwala pierwotny instynkt podążania za niesamowitą opowieścią. Historia jest na takim etapie, że bohaterowie nie mogą udzielić nam odpowiedzi, bo nie wiedzą jak zadawać pytania. Coś czai się w ciemnościach, coś pierwotnego, ciemnego i złego. Ciemność jest tym, co otacza światło nieustannie próbując do niego się dostać. Czasem otwierają się przejścia, przez które przechodzą niepojęte rzeczy. Jednak jak wszystko we wszechświecie, taka sytuacja musi być kontrolowana. Dlatego proces rekrutacji trwa nieustannie.

„Alvethor. Białe miejsce” ukazuje świat przedstawiony w pewnym zarysie. Można powiedzieć, że o wszystkim dowiadujemy się wystarczająco, ale nie wyczerpująco. Ma się przeczucie, że autorka zgromadziła sporą wiedzę, skrupulatnie ją przetworzyła i nadał jej nową jakość, a teraz dawkuje nam ją próbując od niej niebezpiecznie uzależnić. Pisarka pobudza w nas ciekawość serwując wszystko po małym, krwistym kawałeczku. Bardzo spodobało mi się, że Kałużyńska nie epatuje elementami slashera, krew się leje, ale nie przesadnie. Obrazowe opisy wydarzeń okrasiła agresywnym i cynicznym poczuciem humoru. Umieściła również w tekście liczne odwołania do popkultury, które stanowiła małe smaczki dla czytelnika. Postawiła na połechtanie czytelnika tajemnicą, rozdrażnienie go niedosytem i pozostawienie w niepewności. „Alvethor” to książka przemyślana, dopracowana o wyważonych proporcjach między jej poszczególnymi elementami. Jednym słowem, Kałużyńska spełniła swoje groźby: napisała powieść fascynującą i przerażającą.

ŚWIEŻA KAŁUŻA KRWI

Magdalena Kałużyńska jest zjawiskiem. Jedną z nielicznych kobiet na polskiej scenie grozy. Miała odwagę stawić czoło horrorowi i pokazała, że słaba płeć potrafi równie dobrze uprawiać zapasy w kisielu, jak we krwi. „Alvethor” jest świeży, jędrny i co najistotniejsze, nie popada w parodię gatunku (a to ostatnio często się spotyka), a wręcz przeciwnie, w sposób godny podziwu hołduje najkrwawszym przejawom horroru. W otwartym koncepcie powieści kryje się ogromny. potencjał. Podskórnie przeczuwam więc, że Kałużyńska planuje rozpieprzyć system bez znieczulenia. Nie boje się powiedzieć, że dla mnie czytanie „Alvethora” było perwersyjną przyjemnością, na pograniczu z intelektualną rozrywką. Teraz czuję głód i pozostaje mi jedynie czekać na tom drugi, albo błagać...

Długich dni i zaczytanych nocy.

Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/01/r-swieza-kauza-krwi-alvethor-biae.html

= Świeża kałuża krwi =

"Białe miejsce" jest pierwszym tomem trylogii Alvethor i stanowi odważną próbę zmierzenia się Kałużyńskiej z rozczłonkowaniem ludzkiego ciała. W książce jedna wanna krwi to mało, dlatego posoka wypływa na chodniki miasta strumieniami. Krwawa Kałuża szatkuje, dekapituje, miażdży, mutuje i podpala swoich bohaterów, a potem z pełną premedytacją ożywia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Droga serca” M. Johna Harrisona to nie tylko uczta wyobraźni, ale pewne wydarzenie, które dane jest nam przeżyć. Książka jest trudna w odbiorze, bo bardzo absorbuje nie tylko emocjonalne, ale również mentalnie. Po skończeniu powieści zostaje w człowieku jakiś mały szok, który trzeba przerobić. Na głębokiej i gładkiej tafli naszych myśli tworzy się wir: powolny ruch po spirali, nagłe zawirowanie. To, co wydawało się spokojne, okazuje się złożone, a jedynym wyjściem jest ruch /s23/. "Droga serca" to opowieść o tym, że życie wydaje się być ułożone, a gdy nadchodzi podmuch wiatru, rozpada się. Powieść składa się z kawałków poukładanych w jakiejś chaotycznej kolejności. Alternatywna historia Europy przeplata się ze wspomnieniami bohaterów oraz niepokojącymi wizjami innej rzeczywistości, tak bliskiej, a wciąż nieosiągalnej. Wszystko to toczy w tle dramatycznych sytuacji przed jakimi aktualnie stoją bohaterowie. Powieść jest więc zagadką dla czytelnika, który aż do samego końca nie będzie w stanie odgadnąć jej sensu, mimo iż pierwsze strony tą właśnie odpowiedź zawierają.

________________________________________

ĆMY ZAMKNIĘTE W LAMPIONACH

Yaxley nigdy nic nikomu niezrobił (...) Zawsze zachęcał nas, żebyśmy sami to robili. /s 69/

Jeśli raz się go spotka, zawsze już będzie wiedział gdzie się jest, dlatego pojawia się w nieoczekiwanym momencie, by wyrwać cię z rytmu życia. Do niczego nie zachęca lecz pobudza ciekawość. Yaxley początkowo wydaje się postacią kluczową, widać, ze ma nad bohaterami władzę, i że nie znają się od wczoraj. Szybko jednak okazuje się, że jest zagubiony i przestraszony wizją tego, czym kiedyś był zafascynowany. Czy magia, jaką dysponuje jest w stanie cokolwiek komuś zaoferować? Lucas i Pam zdecydowanie czują się przez niego oszukani, rytuał nie przynosi im nic oprócz cierpienia. Ale czy na pewno zrozumieli o co w tym rytualne chodziło?

Bohaterami powieści jest trójka przyjaciół: Pam Stuyvesant, Lucas Medlar oraz ich przyjaciel, którego los połączył z nimi tajemniczy rytuał. W ich relacjach dominuje wszechogarniające poczucie straty, zaburzenia spokoju, który został bezpowrotnie utracony. Bohaterowie zdają sobie sprawę, że nie odzyskają tych dwudziestu lat przeszłości będącej już tylko niepewnym wspomnieniem.

Pam choruje na epilepsję, w skutek czego często widzi rzeczy, których nie ma. Bardziej dręczą ją jednak sprawy związane z Lucasem. Nie wie, czego on od niej oczekuje, podejrzewa, że tak naprawdę nigdy jej nie kochał. Przepełnia ją rozpacz, samotność i lewitująca w przedpokoju biała para. Lucas również jej nie rozumie, nie potrafi dotrzeć do niej by powiedzieć, co czuje. Wciąż boryka się z prześladującym go wszędzie karłem. Często wpada w panikę, nie potrafi się ostatecznie zaangażować, przez co coraz bardziej cierpi. Walczy z przerażeniem i użalaniem się nad sobą. Ich małżeństwo jest jak obładowany emocjonalnym ładunkiem pociąg, który przyjeżdża i odjeżdża ze stacji, na której oni siedzą i piszą do siebie listy. Intymność między nimi rodzi się na polu poszukiwań Serca w historii Europy. Opowieść o mitologicznym mieście Coeur staje się ich sposobem docierania do siebie. Pojęcie fikcji zastępuje pojęcie kłamstwa, które trudno etycznie ocenić. Początkowo fikcja jaką tworzą razem stanowi spoiwo ich relacji. Przychodzi jednak moment, gdy Lucas postanawia okłamać żonę, pragnie by ona uwierzyła, w tym widzi ostateczny ratunek i tak fikcja nadaje nowe znaczenie realnym wydarzeniom. Słowo nabiera mocy twórczej, bo jest ziarnem, które wciąż zasiewa się w urodzajnym umyśle człowieka – kreuje wizje i przyczynia się do realnych wydarzeń.

Trzecim bohaterem jest narrator powieści, czujący jedynie zapach róż, trzeci uczestnik rytuału. W sposób szczery opowiada czytelnikowi całą historię, a przynajmniej tyle, ile wie. Jego szczerość jest jednak wynikiem poczucia winy, z okłamywani przyjaciół, choć sądził, ze robi to by chronić ich przez cierpieniem. Ma ogromne poczucie odpowiedzialności za Pam i Lucasa, a nawet Yaxleya. Wciąż się dla nich poświęca, stara pomagać, ulżyć w cierpieniach.


Wszyscy bohaterowie wyraźnie odczuwają, że ich życie nie zmierza w dobrym kierunku dlatego przepełnia ich pewna tęsknota, smutek, którego nie da się stłumić. Nie chcą się godzić na to, by ktoś kierował ich życiem. Cierpienie jednej osoby powoduje cierpienie pozostałych. Szukają prawdy o sobie, idealnego czasu, który ma nadejść dla nich wszystkich.

TO, CO ZAJĘŁO MIEJSCE BOGA

Bohaterowie są zagubieni, pogrążeni w rozpaczy i zwątpieniu. Nie szukają jednak wsparcia u bogów, których nie da się pojąć, bo toną w tajemnicy wiary. Podążają za Sercem i Wielką Matką, tam gdzie można dotrzeć tylko samemu. Harrison przedstawia w swojej powieści wierzenia gnostyckie oraz mitologiczne. Sprytnie splata ze sobą liczne motywy, których rozszyfrowanie nie tylko daje satysfakcję, ale odsłania prawdziwy sens całej opowieści.

Autor wyraźnie nawiązuje do nauk Tolteków opartych na budowaniu swojego snu życia. Jest to ścieżka rozwoju oparta na indywidualnej pracy ze sobą samym. Istotne jest tu uwolnienie się od strachu poprzez przeżywanie cierpienia. Ostatecznie ten wątek widać najsilniej w zakończeniu powieści. Człowiek stworzony jest nie tylko do szczęścia, ale i cierpienia, które oczyszcza rany i uzdrawia, jednak najpierw trzeba owe rany odsłonić. Wiele fantastycznych manifestacji w powieści można wytłumaczyć również tolteckim „Zadymionym Lustrem”, czyli zasadą, że wszystko co widzimy w innych ludziach oraz świecie zewnętrznym jest naszym odbiciem. W powieści przyroda związana jest z sensualnym odczuwaniem rzeczywistości i manifestuje się poprzez przybieranie symbolicznych form. Jedną z nich jest Wielka Bogini symbol matki Ziemi, a jednocześnie matka wszystkich ludzi. Kontakt z Wielką Boginią daje bohaterom do zrozumienia gdzie jest ich miejsce i co jest kluczem do Serca. Owo Coeur to nawiązanie do tolteckiego miasta Teotihuakan, gdzie ludzie mogą zmieniać się w bogów, czyli Nieba na Ziemi. Droga Serca prowadzi do miejsca, w którym skrywamy prawdę o sobie. Aby osiągnąć szczęście nie potrzebujemy przewodników, bo sami dla siebie nimi jesteśmy, a świat jest nami, tak jak my jesteśmy światem. Kluczem do Pleromy jest Coeur, czyli mówienie o swoich pragnieniach. Pleroma o której nieustannie mówią bohaterowie, a której tak boi się Yaxley, jest pojęciem greckim oznaczającym pełnie doskonałości, w takim znaczeniu weszło również do chrześcijaństwa. Platon postrzegał Pleromę, jako zbiór doskonałych form. Twierdził, że nasz świat jest jedynie odbiciem owych doskonałości (idei). Dostęp do tych form możemy uzyskać jedynie na poziomie duchowym. To strefa do której dążą wszystkie byty. Yaxley bał się jednak wchłonięcia, czyli zatracenia cech osobowych i stania się czystym duchem. Proces takiego oczyszczenia świadczy o tym, że człowiek ma w sobie cząstkę boga, doskonałości, która musi powrócić w swoje pierwotne miejsce. Wcielenie doskonałej formy w niedoskonałe ciało jest aktem uniżenia i jednocześnie oczyszczenia. Kenoza jest więc procesem jaki toczy się przez całe życie, a przez co stanowi źródło wolności. W książce pojawia się również możliwość przeanalizowania innej wersji platońskiego dualizmu, czyli odwróconej rzeczywistości.

OCZYSZCZONY PRZEZ LETNIE ŚWIATŁO

„Droga serca” napisana jest w taki sposób, że nieustannie wymaga uwagi i skupienia na jej treści. Determinuje to już budowa utworu, czyli zaburzona chronologia wydarzeń. Powieść ma dwa nurty: rzeczywisty oraz fantastyczny. Rzeczywisty jest czasowo i przestrzennie spójny. Przedstawia obrazy dość łatwe do rozszyfrowania. Fantastyczny opiera się często na iluzji, niedopowiedzeniach, fantazjach i grozie. Narrator jest jednocześnie bohaterem wydarzeń, relacjonuje historię z pewnej perspektywy czasu. Pojawia się również wątek epistolarny, jednak często treść listów jest nam relacjonowana niż bezpośrednio dana do przeczytania. Nie ma tu wartkiej akcji, ani szokujących zwrotów wydarzeń. Dominuje oniryczny klimat senności, tajemnicy, niepewności. Powieść momentami nuży, powoduje zagubienie, ale równocześnie budzi intelektualny niedosyt i zadumę. Historia wypełniona jest bowiem metaforami, symbolami, aluzjami, których analiza może pochłonąć nas na wiele godzin.

Powieść szczególnie pobudza swoją warstwą sensualną, otaczającą wszystko przyrodą, która wysyła sygnały, szepcze do nas szumem morskich fal. W niej kryje się tajemnica, moc i potęga. Narrator powieści jest wręcz nią oszołomiony, gdyż zdaje sobie sprawę, że nie jest w stanie dotknąć jej istoty. Groza łączy się w powieści z naturą oraz doświadczeniami duchowymi. Jest rodzajem napięcia między warstwami znaczeń świata. Ujawnia się w chwilach mrocznej ekstazy.

Zakończenie powieści jest dramatyczne i dość trudne w interpretacji. Następuje jednak oczyszczenie i uwolnienie. Do bohaterów dociera, że nie wszystko co czynią inni, dotyczy ich samych. Gdy człowiek przestanie bezgranicznie otwierać się na drugą osobę wszystko spowija mgła. Robienie założeń skazuje człowieka na porażkę, bo mylnie odczytując intencje przyczynia się do cierpienia, a co gorsza nie postrzega rzeczy takimi, jakie są naprawdę. Losy bohaterów obrazują rozdarcie między życiem doczesny, a duchowym. Próby zapanowania nad głodem seksualności i religijności. Harrison snuje więc nieortodoksyjne, gnostyckie rozważania o tym kim jesteśmy, jaka jest nasza natura, dokąd zmierzamy, jaki jest świat. Książka wymaga zmierzenia się z rozpaczą, zdradą, samotnością, ale ukazuje również oczyszczenie, ukojenie i miłość. Między stronami „Drogi serca” autor zawarł odpowiedzi jak dotrzeć do wnętrza drugiego człowieka, jak być szczęśliwym i nie uciekać od świata, w którym się żyje. I jego odpowiedź jest prosta: budować świat na bezwarunkowej miłości, akceptacji siebie i innych oraz otwartości na wszystko.

„Droga serca” spotkała się z ciężkim odbiorem, czytelnicy skarżyli się na niejasność i często wyrażali niezadowolenie. Książka jest ucztą wyobraźni, z której trzeba umiejętnie skorzystać, bo inaczej nas przytłoczy. Nie jest więc to pozycja dla szukających rozrywki. Myślę, że tak ciężka lektura jest dla niewielu, bardzo wytrwałych niewielu. Zdecydowanie polecam ją wyłącznie dojrzałemu i wymagającemu czytelnikowi, który będzie miał możliwość oraz chęci zgłębiać jej treść przez wiele dni, a może całe życie. „… nikt nie może sprawić, że będziesz szczęśliwy, ponieważ szczęście jest rezultatem miłości emanującej z ciebie…” /fragment modlitwy tolteckiej/

Długich dni i zaczytanych nocy.

Zapraszam również do zerknięcia na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2015/01/r-serce-na-drodze-poszukiwan-droga.html

„Droga serca” M. Johna Harrisona to nie tylko uczta wyobraźni, ale pewne wydarzenie, które dane jest nam przeżyć. Książka jest trudna w odbiorze, bo bardzo absorbuje nie tylko emocjonalne, ale również mentalnie. Po skończeniu powieści zostaje w człowieku jakiś mały szok, który trzeba przerobić. Na głębokiej i gładkiej tafli naszych myśli tworzy się wir: powolny ruch po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

RUBIEŻE LUDZKIEJ WIEDZY

W jaki sposób narodziły się potwory? Dla starożytnych Greków było oczywiste, że od Echidny, która mieszkała pod ziemią i pochodziła od zmutowanej linii bogów. Bogowie i potwory od zawsze łączyli się, bo objąć we władanie ludzką wyobraźnię. Nie ma na świecie kraju, który nie posiadałby w swojej kulturze dziwacznych istot. Christopher Dell proponuje nam podróż w poszukiwaniu przerażających potworów uwiecznionych w sztuce różnych kultur. Rozwijająca się nauka nie wyklucza ich istnienia, a wręcz tworzy soje własne. Fascynacja monstrami nie słabnie, lecz wzmaga się w skutek rozwoju literatury fantastycznej. Wyłaniające się z mroków naszej wyobraźni nowe potwory pokazują, że zasób tych istot jest nieograniczony. Kryptozoologia rozwija się w dynamicznym tempie.

POTWORY POZA GRANICAMI CODZIENNEGO DOŚWIADCZENIA

Potwory spokrewnione są z bogami i trudno je od siebie odróżnić. Oboje istnieją poza granicami codziennego doświadczenia. Bogowie są jednak uosobieniem ładu, a potwory chaosu i dlatego stanowią pogwałcenie praw natury. Walka bogów z potworami symbolizuje kosmiczny ład. Stworzenia te od samego początku zostały powiązane z religiami. Stanowią różne wcielenia bóstw, ale jako Diabły i demony są jednym z najsilniejszych władców naszej wyobraźni. Te nieczyste duchy o nieokreślonej postaci zostały powołane, by opętać człowieka. Diabły i demony stały się symbolami zła, z którymi walczą przedstawiciele wiary. Ich wizerunki służyły umocnieniu wiary. Z czasem potwory stały się bardziej symboliczne, stały się wieloma twarzami Zła. Ogrom niegodziwości, jakim jest Szatan, malarze oddają w wizerunkach hybrydowych monstrów. Potwory, jako nieokreślone i hybrydowe, szybko zaadoptowały się w sferze sztuk magicznych. Nie tylko miały w niej swój alchemiczny początek, ale również same władały zaklęciami. Często były ułomnymi dziełami człowieka, anomalii medycznych i eksperymentów. Potwory mają jednak swój wyjątek i tak zwaną dobrą stronę. Mowa tu o potworach opiekunach. Jako części amuletu chroniły właściciela, bowiem części ich ciała posiadały magiczne właściwości. Stanowiły również symbol władzy i szlachetności w herbach. Potwory władały nie tylko na gruncie religii, mitologii, ale realnie władały lądami i podziemiami, szybko również zawładnęły powietrzem. Pojawiły się czcigodne smoki, wrzeszczące harpie, niebezpieczne gryfy. Jako latające stwory budziły przerażenie i terroryzowały ludzi. Fruwając wysoko, łatwo spaść w otchłanie oceanu. I tam potwory znalazły dla siebie miejsce. Ogromnych rozmiarów czające się pod powierzchnią stworzenia, piękne Syreny, czy wodne węże i ogromne kraby. Rzeki, strumienie i jeziora, choć mniejsze, są równie mrocznym siedliskiem zła, gdzie wodniki, topielce i panny wodne czyhają na wędrowców. Potwory ze swojej natury są nieokreślone, choć czasem przybierają konkretne kształty. Motyw przemiany stały się nieodłącznym elementem baśni. Bestie często upodobniają się do ludzi i zwierząt, by zająć ich miejsce. Hybrydy są symbolem połączenia zwierzęcej dzikości ze złem ludzkiego umysłu, a tym samym odzwierciedlają chęć panowania człowieka nad światem zwierząt. Rozważania na temat natury potworów snują się nie tylko w ramach ich fizycznej, ale i duchowej natury: zjawy, ghule, duchy i senne koszmary. Legendy o „głodnych duchach” żyją do dziś w niemal każdej tradycji, powracają z zaświatów, aby żywić się ludzkim mięsem i strachem. Z kolei postacie z sennych koszmarów zostały połączone z lękiem i niepewnością – noc, sen i potwory jednoczy silna zależność. Długie noce sprzyjały snuciu opowiadań i tak potwory uwiły sobie gniazdo wśród ludowych podań.

Autor bestiariusza wyraźnie pokazuje, że potwory jako byty graniczne przybywają z ciemności, które z kolei ma wiele źródeł. Ich istnienie nie ma oczywistych przyczyn, lecz często po coś właśnie istnieją. Ich cechą fizjonomiczną jest zmiennokształtność, szkaradzieństwo, nienaturalność i groteskowość. Jako nadnaturalne stwory są wszechobecne, a ich zamiary są przed człowiekiem ukryte. Dell zebrał dzieła sztuki przedstawiające potwory, by ukazać, że wciąż pobudzają wyobraźnie wielu pokoleń artystów, którzy mają nieograniczoną inwencje do ich przedstawiania. Po co malują je w makabrycznych scenach podczas przerażających czynności, gdzie człowiek stanowi ofiarę? Czy niszczenie potworów jest obowiązkiem człowieka? Czy człowiek jest w stanie pokonać bestię i przywrócić normalność? Friedrich Nietzsche ostrzegał, że walcząc z potworami, należy uważać by nie stać się jednym z nich. Potwory istnieją po to, abyśmy stawiali im czoła nie tylko przemocą, wiarą ale również inteligencją.

BESTIARIUSZ - PRZEWODNIK PO ŚWIECIE MITYCZNYCH STWORZEŃ

Album „Potwory. Bestiariusz” jest pozycją pięknie i starannie wydaną. Twarda oprawa, o delikatnie porowatej powierzchni, została wystylizowana na skórę jakiegoś nieznanego stwora. Zaprasza do otwarcia tajemnej księgi wiedzy o mitycznych stworach. Wewnątrz znajdziemy liczne ilustracje będące fragmentami większych dzieł. Autor zadecydował o wyostrzeniu jedynie sylwetek potworów. Na niemal dwustu stronach możemy prześledzić dzieje potworów z różnych kultur

Christopher Dell okazał się człowiekiem wyczulonym na niezwykłość, który z pasją i intuicją stworzył fascynujący zbiór fantastycznych potworów. W oparciu o ikonografię przewołał legendy, podania, mity, teksty religijne, literackie oraz dzieła sztuki, które bardzo silnie pobudzają wyobraźnię. „Potwory. Bestiariusz” to pod kątem malarstwa ciekawy zbiór reprodukcji, spośród których wiele jest bardzo rzadko widywanych. Dell nie próbuje klasyfikować, czy systematyzować potworów, lecz wskazać na ich różnorodność pochodzenia oraz silną obecność w sztuce. Książka, choć nie dokonuje głębokich analiz, okazuje się świetną zachętą do prowadzenia dalszych badań z tego zakresu. Pozycja jest wciągająca, pobudza wyobraźnie. Autor tworzy krótkie, ale treściwe teksty, bo bardziej zależy mu na pobudzeniu ciekawości w czytelnika, niż na wyłożeniu kawy na ławę. Dodatkowo, atmosfera tajemnej wiedzy i lekkość opowieści połączona z poczucie humoru autora sprawia, że jego bestiariusz czyta się z ogromną przyjemnością. Dell zabiera czytelnika w podróż do nieznanego świata potworów, by na sam koniec postawić pytanie: „Co obecność potworów, nawet jeśli bytują wyłącznie w ludzkiej głowie, mówi o nas samych?” / s 6/

„Potwory. Bestiariusz” Christophera Della jest albumem, który zainteresuje nie tylko wielbicieli horrorowych bestii, ale również fanów bezkresów fantastyki. Po pozycję powinien sięgną także każdy, kto interesuje się antropologią, ikonografią i religioznawstwem, bo odnajdzie tu wiele motywów do dalszego zgłębiania tematu – rubieże ludzkiej wiedzy czekają.

Długich dni i zaczytanych nocy.


Głodnych wiedzy z zakresu modern paleontolgy zapraszam na stronę Strange Scence [EN]: http://www.strangescience.net/

Zapraszam do zerknięcia również na recenzję książki na blogu: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/2014/12/rubieze-ludzkiej-wiedzy-ch-dell-potwory.html

RUBIEŻE LUDZKIEJ WIEDZY

W jaki sposób narodziły się potwory? Dla starożytnych Greków było oczywiste, że od Echidny, która mieszkała pod ziemią i pochodziła od zmutowanej linii bogów. Bogowie i potwory od zawsze łączyli się, bo objąć we władanie ludzką wyobraźnię. Nie ma na świecie kraju, który nie posiadałby w swojej kulturze dziwacznych istot. Christopher Dell proponuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

ECHO BŁYSKAWICY

„Przebudzenie” jest kwintesencją Kinga: rozbudowany bohater, małe miasteczko, niebanalny antagonista, specyficzna społeczność małego miasteczka, silne wątki autobiograficzna, a wszystko wmieszane w opowieść obyczajową z elementami horroru egzystencjalnego. Otrzymujemy więc klasycznego Kinga na bardzo dobrym poziomie.

GÓRA CZASZKI – „Ja” i „On”

Początek opowieści otwiera alegoryczna zabawa pastora z małym chłopcem, która właściwie jest pierwszym silnym wyrazem bezwzględnego determinizmu w całej powieści. Tak naprawdę, to właśnie moment, w którym cień pada na nich dwóch. Zabawa początkowo wydaje się dziecinna, lecz tak naprawdę widać w niej podstępną przebiegłość „Amerykanów” oraz nieuniknioną zagładę „Niemców” i nie ważne, jaką taktykę zastosuje się do pokonania przeciwnika, ani która strona wygra, bo ważne jest to, co dzieje się „potem”. Już na tym etapie autor zwraca nam uwagę na to, że życie tak naprawdę jest zdeterminowane przez siły potężniejsze od nas, o których istnieniu nie wiemy zbyt wiele. To niemiłe uczucie wywołane tą sceną szybko jednak mija i znów można obserwować radosnego Jamie’go biegnącego do domu napić się wody. Banalne, wydające się nic nie znaczyć spotkanie z pastorem, tak naprawdę staje się wydarzeniem determinującym całe życie chłopca. Pastor Jacobs staje się piątą osobą dramatu /s 10/. Więź, jaka zrodziła się między nimi, staje się nierozerwalna, a jej głębi nie da się streści, tak jak nie da się streścić własnego życia, bez uszczerbku na jakości owej opowieści.

Jestem zaskoczona, bo życie i czasy Jamie’go Mortona niesamowicie mnie wciągnęły (podobnie jak „Ręka mistrza”, której najlepszym elementem były wewnętrzne zmagania bohatera z samym sobą). Szybko zdałam sobie sprawę, że krew się nie poleje jak w slasherze, ani trupy nie powstaną z cmentarzysk. Na szczęście, zanim poczułam rozczarowanie, bohater powieści sprawił, że szybko zapomniałam o niemądrej kampanii reklamowej książki i dałam się ponieść opowieści o życiu i czasach Jamie’go Mortona. Jako, że równocześnie z „Przebudzeniem” czytałam książkę Lisy Rogak „Życie iczasy Stephena Kinga” szybko dostrzegłam, gdzie pisarz zakamuflował swoje własne dzieciństwo oraz przeżycia lat młodzieńczych (a także liczne odwołania do trudu twórczej pracy pisarza). King zawsze używał swoich własnych przeżyć, aby uwiarygodnić swoją literaturę, gdyż uważa, że jest ona wiarygodna tylko wtedy, gdy ma element intymny. „Przebudzenie” nie jest jednak powieścią, w której pierwszoosobowa narracja może być utożsamiona z osobą autora. Elementy biograficzne są tu umowne, jednak ich dostrzeżenie, bądź nie, nie ma wpływu na wymowę powieści. „Przebudzenie” jest utworem, w którym narrator może być utożsamiany tylko z bohaterem powieści, stąd ograniczona wiedza o świecie przedstawionym. Dlatego o wielu sprawach nie dowiemy się wystarczająco dużo. Dane jest nam poznać ową historię jedynie z perspektywy życia chłopca, a kwestie dotyczące wielebnego Jacobsa (choć tak fascynujące) pozostają odległe i często niezrozumiałe. Jednostronna relacja bohatera skupia się w dużej mierze na jego przeżyciach wewnętrznych. To spowodowało, że łatwo i szybko przywiązałam się do postaci Mortona. Nie jest on jednak narratorem jedynie autotropicznym, gdyż bardzo ważne jest dla niego przekazanie nam wiedzy o świecie zewnętrznym.

Opowieść nie dzieje się w czasie teraźniejszym, lecz jest przywoływana przez głównego bohatera z pewnej perspektywy czasu. Retrospektywne wydarzenia zawarte w „Przebudzeniu” rozpoczynają się w latach 60 i trwają aż do osiągnięcia przez bohatera wieku 52 lat. Głównym elementem, który określa zmienność i pozwala obserwować upływ czasu, jest wiek głównego bohatera (choć często sam zdradza orientacyjne daty wydarzeń). Na początku powieści jest dzieckiem, na jej końcu dojrzałym mężczyzną. „Ja” opowiadające i „ja” będące bohaterem powieści zbiegają się czasowo dopiero pod koniec historii. Powieść ma więc budowę klamrową i nosi znamiona utworu epickiego. Narrator/bohater nie pozostaje w ukryci, lecz zdradza skłonności do antycypacji i często zawczasu uświadamia, że ta historia nie skończy się dobrze.

Fenomenalną zdolnością Kinga jest misterne, ale lekkie w odbiorze budowanie powieści, w której nieustannie podsyca w czytelniku ciekawości. Do tego pisarz nigdy nie zapomina o poczuciu humoru oraz delikatnych smaczkach wprowadzanych prze postacie drugo- i trzecioplanowe. Mnie szczególnie zapadła w pamięć postać dziadka Jamie’go i jego wypowiedź: „Blues to szorstka muzyka. Ten młodziak śpiewa, jakby zlał się w wyro i bał się, że mamunia zobaczy.” /s 126/. Wspomnę również, że dziadek potrafi puścić konkretną wiązankę. I o to chodzi w prawdziwym życiu, które nie boi „zDupy” strony do czegoś podejść. King zawsze potrafi oszukać czytelnika, zbudować w nim poczucie realności wydarzeń. Tak magicznie snuje opowieść, że nie potrafimy przestać czytać (słusznie więc dodawano do książki mały napój energetyczny). Pisarz stawia przed nami bardzo ogólne, a jednocześnie podstawowe pytania ontologiczne, epistemologiczne i egzystencjalne, takie, jakie każdy z nas, prędzej czy później sobie zada. Trudno więc nie „poczuć Jamie’go”. Warto też postawić sobie pytanie: po co Jamie Morton chce nam opowiedzieć swoją historię?

EPOPEJA OBYCZAJOWA

King, jako że „Przebudzenie” jest powieścią głównie obyczajową, mocno skupił się na budowaniu świata przedstawionego wokół bohatera. Praktycznie nie ma w nim elementów niewyraźnych. Mamy określone miejsce akcji (nawet kilka), czas oraz konkretne i silnie zarysowane osobowości bohaterów drugoplanowych. Jest jednak wiele niedopowiedzeń. Tu mogłabym zachwalać to, co w Kingu kocham najbardziej, czyli to, „że widz musi pewne rzeczy wyobrazić sobie sam” [L. Rogak, „Życie i czasy Stephena Kinga”, Albatros 2014, s 81]. Jamie nie prowadzi życia jednostajnego, płaskiego, liniowego, lecz porusza się w ogromnej przestrzeni, przestrzeni jego doświadczeń i świata przedstawionego. Tu King nie zapomniał również umieścić akcji powieści w swoim Universum - [spoiler] pastor podróżując w celach zarobkowych w pewnym momencie pracuje w wesołym miasteczku o nazwie „Joyland” :) /s 227/

Jamie, wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszka w małym miasteczku o nazwie Harlow. Sielskość i spokój przerywa pojawienie się nowego pastora Kościoła Metodystów. Jego charyzma i młodość ożywia mieszkańców. Właściwie czytając o losach Jamiego miałam odczucie, jakbym oglądała film. Cóż, może życie jest jak film /s 9/, w którym rodzina, przyjaciele i znajomi dają nam cenne lekcje przetrwania do ostatnich scen. Choć Szekspir twierdził, że życie to teatr. Może stąd w powieści nierówne tempo: czasem mamy wartką filmową akcję, a czasem dramatyczne teatralne zatrzymanie. Warto zauważyć, że narrator opowiada nam swoją historię życia poprzez spisanie jej. Uświadamia nam, że proces pisania (czy pamiętnikarstwa) jest wspaniałą, a zarazem straszną czynnością, lekarstwem i chorobą równocześnie. Pisanie daje „dostęp do pokładów pamięci, które dotąd pozostawały głęboko ukryte.” /s 40/. Powieść jest pamiętnikiem terapeutycznym i przestrogą dla innych, choć może też być wskazaniem drogi poszukiwań.

Czy obyczajowość powieści może stanowić zarzut? W pewnym sensie, osoby którym tak potężnie rozbudowany element nie pasuje do horroru, mają racje. Dla współczesnego horror, tak mocne rozbudowanie obyczajowe, nie jest typowe. Jednak dobry horror żeruje na realności po to, by spotęgować grozę tego, co nadprzyrodzone. King obrał sobie za temat grozy coś nietypowego, dlatego najpierw musiał zbudować odpowiedni, przekonujący nas świat, w którym możliwe są określone wydarzenia. Autor jednak nie zapomniał przy tym, co jest najważniejsze w jego powieściach - napięcie towarzyszy czytelnikowi od pierwszych scen powieści. Sama groza dominuje dopiero pod koniec historii. Jest jednak bardzo silna i budzi przerażenie czytelnika, który staje w obliczu nieuniknionego.

WIELKIE KAZANIE

„zbawienia nie osiąga się w samotności, a języki ognia piekielnego są bardzo długie i potrafią dosięgnąć każdego„ [L. Rogak, „Życie i czasy Stephena Kinga”, Albatros 2014, s 40]

W powieści „przebudzenie” ma wiele znaczeń, jednym z nich jest kontekst religijny (metodystyczny lub ateistyczny). Widać jednak, że zamiarem Kinga nie było wejście w polemikę z samą religią, bo nie wdaje się on w dyskusję o naturze i istnieniu Boga, nie wyciąga logicznym, znaczących argumentów w tej kwestii. „Przebudzenie” nie ma być traktatem, lecz horrorem egzystencji, a ten nie wymaga logicznej argumentacji lecz emocjonalnego zaangażowania. Wielkie Kazanie, wygłoszone przez pastora robi wrażenie, ale jest tylko subiektywnym odbiorem samego Jacobsa, niczym więcej jak skutkiem tragedii, która pogrzebała wiarę. Jednak sama kwestia wiary, czy jej braku, jest w powieści dość skomplikowana. O ile, co do całkowitej utraty wiary przez Jamie’go nie mam wątpliwości, to już w kwestii pastora sytuacja nie jest dla mnie tak jasna. [spoiler] Wielebny Jacobs przechodzi przemianę o wiele bardziej skomplikowaną niż Jamie. Najpierw jest duchowym przewodnikiem-pasterzem, potem staje się jarmarcznym kaznodzieją, by w końcu stać się pogrążonym w mrocznej furii naukowcem. Nie opętał go Szatan, lecz elektryczność. Ostatecznie, gdy staje w obliczu możliwości odkrycia drugiej strony rzeczywistości, jest już wrakiem człowieka. Jacobs wygłasza swoje krytyczne wobec Boga poglądy (skazuje nawet, że religia jest ucieczką od prawdziwej rzeczywistości), ale jego zachowanie mówi coś innego: „Elektryczność to jedne z Bożych wrót do nieskończoności” /s 49/. Elektryczność postrzegana jest przez Jacobsa jako napędowa siła wszechświata, to tajemna siłą mając różnorakie zastosowanie i mogąca ukazać przejście do innego świata. Jacobs wierzy w istnienie życia po życiu i pragnie odkryć tą właśnie stronę rzeczywistości. Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że pragnie on ostatecznego dowodu, co świadczy o załamaniu i zwątpieniu, a nie utracie wiary. Jak się jednak okazuje, pastor miał głęboko mylne założenia. Tym, co stanowi ostateczny „argument” definitywnie odbiera nadzieje. Ta bowiem istnieje jedynie dopóki żyjemy.

Nie ukrywam, że zakończenie wywarło na mnie ogromne wrażenie. Siedziałam i zastanawiałam się nad nim dość długo. Książka jest głęboko przygnębiająca, pozbawia nadziei i wskazuje jedynie na teraźniejszość jako źródło celu naszych działań (co może sugerować nawet konotacje hedonistyczne), jednocześnie każe nam zachować dystans do tego co po śmierci, bo na to wpływu nie mamy (tu ukazuje się stoicyzm i sceptycyzm). Zakończenie wywołało we mnie bojaźń i drżenie, a więc uwierzyłam w wizję autora – tu mamy oczekiwany horror egzystencjalny. Uważam, że (jak już się ochłonie) zakończenie powinno stanowić dla czytelnika otwarte pytanie. Powieść Kinga przywołała u mnie echa filozofii Sørena Kierkegaarda. Dla mnie Rozpacz zawsze była pierwotnym źródłem nadziei, a ta z kolei nierozerwalnie związana jest z wiarą, której doświadczenie właśnie kryje się na dnie owej Rozpaczy. Dlatego zwątpienie nie jest utratą wiary, lecz próbą jej ostatecznego odnalezienia. Właściwie Jacobs jest tu jak Hiob, tyle że nieco inaczej podchodzi on do swojej próby wiary. W końcu za niepoznawalną granicą śmierci okazało się coś istnieć, co może również pociągać do dalszych rozważań: czy za kolejną granice również coś się nie kryje? Dlatego zakończenie w subiektywnej interpretacji może otwierać filozoficzną przestrzeń do rozważań na bardzo istotne tematy.

PRZEBUDZENIE

Zarośnięte drogi zawsze prowadzą do opuszczonych miejsc, te miejsca są jednak opuszczone nie bez powodu. Jaką tajemnicę kryje stara chata i wbity w ziemie gigantyczny metalowy pręt…

Zło potrafi kusić bardzo niewinnie zaczynając od mechanicznego Jezusa chodzącego po wodzie. Od początku fascynacja pastora Jacobsa elektrycznością jest dalece chorobliwa i niestosowna ze względu na funkcję, jaką jej przypisywał. [spoiler] Tragiczne wydarzenie powoduje, że porzuca wiarę w Stwórcę i personifikuje moc natury do postaci boskiej energii życia. Tak naprawdę nie traci on wiary, lecz dokonuje przeniesienia jej z „niewidzialnego Boga”, na widzialną siłę natury. Do samego końca wierzy w jej moc, gdyż ma dowody na jej skuteczność. To Jamie okazuje się tym, który utracił prawdziwą wiarę, on jest największą ofiarą pastora Jamie’go - "Jezu, nie istniejesz" /s 124/. W „Przebudzeniu” bardzo trudno określić jednoznacznie kto jest antagonistą, a kto protagonistą. Przecież nikt tu z nikim nie walczy, nie chce niczyjej śmierci, ani nie jest złem wcielonym. Jacobs jest naukowcem i z tej perspektywy, jego czyny nie są złe, czy nie moralne, bo takie określenia do nauki się nie stosują. Czy można go zatem określić mianem szalonego naukowca – tak, to na pewno. Niestety nauka i wiedza poszerzają się właśnie dzięki takim szaleńcom. Owszem, jego założenia okazały się błędne, ale odkrył dzięki temu coś o wiele cenniejszego, choć niekoniecznie dobrego dla ludzkości. Nikt jednak nie mówi, że wiedza jest dobra. Jedynym, co stawia go w złym świetle jest konsekwentne szantażowanie Jamie’go oraz wykorzystywanie ludzkich dramatów do prowadzenia eksperymentów. Warto jednak zaznaczyć, że Jamie nie próbuje walczyć z przeznaczeniem (mechanizmem przyczynowo-skutkowy, który ma doprowadzić do wypełnienia się pewnego przeznaczenia), wyraża niechęć w stosunku do działań Jacobsa, ale tak naprawdę kieruje nim ciekawość. Sam nie miałby tyle odwagi, by sięgnąć tak głęboko i ponieść takie konsekwencje jak Jacobs. Dlatego zarówno pastor jak i Jamie okazują się ofiarami ukrytego antagonisty.

Tytuł samego utworu ma metaforyczne znaczenie. Elektryczność symbolizuje jasność, a jednocześnie boską moc. Przebudzenie jest więc odkryciem pewnej wiedzy oraz ponownym powołaniem do życia. Fanatyczna fascynacja elektrycznością jest u Jacobsa typowy syndromem Victora Frankensteina i tego elementu łatwo się w powieści domyślić. King jednak postanowił tą oczywistość wykorzystać i zwieść czytelnika. Nie można więc oczekiwać tego, co oczywiste, bo nieznane, zawsze pozostanie nieprzewidywalne. Przebudzenie jest więc w powieści wielowymiarowe, ale przede wszystkim wiąże się z posiadaniem wiedzy, [spoiler] która tu okazuje się definiować sens ludzkiego życia. Dziwi mnie jednak, że Jamie zyskując wiedzę (o tym, że świat jest zdeterminowany, a ludzkość skazana jest na cierpienie) nie pyta dlaczego tak właśnie jest. Bowiem to, co uznaje za ostateczny dowód na nieistnienie Boga, ostatecznym dowodem nie jest. Nawet zdeterminowana, mechaniczna struktura musiała zostać stworzona, pytanie: przez "co" oraz jaki jest sens jej elementów i jej samej?

ECHO BŁYSKAWICY

Wokół „Revival” atmosfera narastała tym bardziej, im bardziej zbliżaliśmy się do premiery. Trailery zwiastujące powieść, wywiady z autorem (który podsycał atmosferę tajemnicy), liczne konkursy. Wszystko zapowiadało, że świat po 13 listopada będzie szeleścić kartkami powieści równocześnie. I zapewne tak właśnie było. Muszę przyznać, że marketing wokół powieści Kinga zawsze mi się podobał, bo jest przyjemny i podsyca zainteresowanie, choć często trzeba podchodzić do tego wszystkiego z dystansem, bo więcej w tym zabawy, niż samej literatury. Polskie wydanie „Przebudzenia” ubrał w niepokojącą szatę graficzną Darek Kocurek. Okładka jest intrygująca i demoniczna. Wydawnictwo Prószyński i S-ka zbudowało także interaktywną okładkę (aplikacja Actable). Na rynku pojawił się również limitowany nakład kalendarzy „Przebudzenie” (D. Kocurka), który np. przez sklep.gildia.pl był dodawany do pierwszych zamówień na książkę. Bardzo szybko pojawiły się opinie na temat powieści i tu standardowo wiele zarzucało, że „Przebudzenie” to nie horror na jaki czekali – hallo, to ziemia! Daliście się wkręcić :D 530 stron może jednak spowodować małe zagubienie.

„Przebudzenie” to wspaniała powieść obyczajowa oraz przerażający horror egzystencjalny, który nawiązuje do klasyków: Lovecrafta, Shelly, Poe, Norrisa czy Stockera. Elektryzująca relacja między chłopcem, a pastorem trzyma w napięciu aż do wielkiego, burzowego finału. King każdym bohaterem opowiada nam inną historię. Jamie traci kontrolę nad sobą pogrążając się w wyniszczającym nałogu – życie staje się darem po wyjściu z piekła. Jacobs traci wiarę, lecz dusza nie lubi pustki i wciąż domaga się odkrycia tego, co transcendentne – życie zamienia się w piekło, jeśli wciąż wraca się do przeszłości. Zakończenie można wychwalać pod niebiosa: nie tylko jest logiczne i spajające historię (co niekoniecznie w niektórych powieściach było obecne) ale przynosi brutalną, nihilistyczną wizję świata, a właściwie tego, co znajduje się za zasłoną niewiedzy, a co wywoła w czytelniku teatralny wstrząs, takie małe katharsis. Słyszycie ten dźwięk? To właśnie pękły czyjeś ciasne ramy światopoglądu. O ile początek jest przyjemny i fascynujący, to samo zakończenie takie już nie jest, bo zmusza do poważnej refleksji filozoficznej. Dlatego jest to pozycja, która zadowoli czytelników szukających ambitnej nuty - powieść zmusza do zastanowienia się nad ukazaną przez autora opcją. Z kolei wielbiciele pełnokrwistego horroru faktycznie nie znajdą tu dla siebie wiele, ale to nie powód by książki nie czytać. Strach i lęk mają także swój wymiar egzystencjalny, którego wydźwięk potrafi być o wiele silniejszy, niż krwawe dzieło niejednego Przedwiecznego Zła. „Przebudzenie” polecam każdemu, gdyż jest to wieloznaczna i wielowymiarowa opowieść. Jestem przekonana, że każdy wejdzie z nią w jakąś reakcje. Przebudzenie jest jak błyskawica, która uderza niespodziewanie pozostawiając po sobie zgliszcza i oddalające się echo fundamentalnych pytań.

Na zakończenie przywołam słowa ojca Jamie’go, które podsumowującą książkę już na samym jej początku: „nie można robić czegoś złego tylko dlatego, że liczysz, że to zmieni coś innego na lepsze” / s 54/

Długich dni i zaczytanych nocy.

Podążajcie za atramentowym królikiem: http://alicyawkrainieslow.blogspot.com/

ECHO BŁYSKAWICY

„Przebudzenie” jest kwintesencją Kinga: rozbudowany bohater, małe miasteczko, niebanalny antagonista, specyficzna społeczność małego miasteczka, silne wątki autobiograficzna, a wszystko wmieszane w opowieść obyczajową z elementami horroru egzystencjalnego. Otrzymujemy więc klasycznego Kinga na bardzo dobrym poziomie.

GÓRA CZASZKI – „Ja” i „On”

Początek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

MIĘDZY WIEDZĄ, A NIEBEZPIECZEŃSTWEM

Do Strefy X dwadzieścia lat temu weszła ekspedycja, która poniosła porażkę. Nie była to pierwsza wyprawa, lecz jedenasta, na którą wyruszyli sami mężczyźni. Tym razem, na dwunastą ekspedycję wyruszają tylko kobiety: biolożka, psycholożka, antropolożka i geodetka. Ich plan działania został oparty na nowych podstawach, a każda z nich otrzymała indywidualne instrukcje. Wszystkie razem są odpowiedzialne za nadrzędny cel misji, który podlega zwierzchnictwu psycholożki, jednak specyfiką samej misji jest również to, że każda z nich ma pewną autonomię działania mającą w zamyśle zebranie jak największej ilości danych. Kobiety wyruszają do skażonej Strefy X pod wpływem hipnozy, która ma złagodzić skutki przekroczenia bramy. Zostały wyposażone w niezbędny sprzęt, w tym ostrzegający o niebezpieczeństwie czujnik: gdy zapali się czerwona lampka, mają pół godziny na znalezienie bezpiecznego schronienia. Problem w tym, że nikt nie wyjaśnił przed czym ostrzega to urządzenie.

WTAJEMNICZENIE

Kobiety, które wyruszają na misję są specjalistkami w swoich dziedzinach. Dzięki swoim kwalifikacją mają się uzupełniać podczas wykonania misji, czyli sporządzenia map topograficznych trenu oraz pobierania próbek. Przeszły również szkolenie, które przygotowało je do przeżycia w trudnych warunkach Strefy X. Na to, co zastały na miejscu, w żaden sposób nie były przygotowane: pustka i spokój krajobrazu pozbawionego ludzkiej ingerencji, gdzie wszelkie ślady cywilizacji powoli zacierał czas: „Dawno temu istniały tu miasta, napotkałyśmy upiorne ślady ludzkich siedlisk. (…) O wiele gorsze okazało się jednak niskie, głośne zawodzenie o zmierzchu. Wiejący od oceanu wiatr i dziwny bezruch w głębi lądu ograniczały naszą zdolność oceny kierunku (…)” /s 11/. Kobiety zaczynają ekspedycję od zaaklimatyzowania się oraz próby odnalezienia obozu swoich poprzedników. Poruszają się wedle sporządzonych przez poprzednie ekspedycje map, szybko docierają na wyznaczone miejsce. Okazuje się jednak, że w pobliżu obozu jest coś, co nie zostało zaznaczone na mapie przez żadną z wypraw – dziura w ziemi, zwana przez biolożkę wieżą: pusta otchłań pełna przejawiającej obecności. Jej brak na mapie nadaje dodatkowe znaczenie temu obiektowi.

WIEŻA WGŁĄB ZIEMI

„gdy dostrzegasz piękno w pustkowiu, zachodzi w tobie jakaś zmiana. Pustkowie próbuje cię ujarzmić” /s12/
Kobiety otacza nietypowy ekosystem, Strefa X, która została nieodwracalnie skażona i teraz rządzi się własnymi prawami. Głucha przestrzeń, nie pozostawać w uśpieniu, a tak naprawdę tętni ukrytym życiem. Strefa to przede wszystkim przestrzeń dźwięków rozchodzących się w jej ogromie i indywidualnych doznać uczestników ekspedycji. To miejsce hipnotyzująo piękne, które podstępnie jest w stanie zawładnąć umysłem człowieka. Czy człowiek nie jest w stanie znieść zagadkę nieskazitelnej przyrody?

Nie da się uniknąć wrażenia, że w Strefie wiele rzeczy jest zaburzonych czasowo i przestrzennie, a jednocześnie niezwykle zharmonizowane, jako ekosystem. Jego eksploracja przypomina podróż w kosmos, odwiedzenie jakiejś nieznanej planety. Jednak im dłużej jesteśmy w Strefie, tym mniej o niej wiemy. To co widzimy i doświadczamy sprawia wrażenie kamuflażu. Wiedza pozostaje ukryta.

CZŁOWIEK: INTEGRACJA i EROZJA

Autor powieści obrał specyficzny sposób przedstawienia bohaterów: kobiety są bezimienne, choć tą sytuacje wyjaśnia biolożka: "Podałabym wam imiona trzech pozostałych uczestniczek, gdyby to miało jakiekolwiek znaczenie (...) Zresztą zawsze mocno nas zniechęcano do używania imion: miałyśmy się skupić na celu, a >wszystkie osobiste sprawy należało odsunąć na bok<. Imiona przynależały do świata, z którego przybyłyśmy, a nie do osób, którymi stałyśmy się w Strefie X" /s 16/. Całość wydarzeń obserwujemy z perspektywy biolożki, która jest narratorem i momentami (szczególnie pod koniec powieści) zwraca się do czytelnika, wręcz wydaje się tłumaczyć nam zaistniałe sytuacje. Spotkało ją w Strefie X coś, co odmieniło jej sposób postrzegania rzeczywistości. Widać, że momentami jest jej trudno oddać pełnie swoich doświadczeń. Jest bohaterką nieufną wobec grupy, ale wynika to z tego jaka jest, a nie jaka się stała. Przestała być częścią ekspedycji bo zaczęła widzieć więcej, niż w niej będąc. Początkowo postać biolożki jest enigmatyczna, jednak podróż przez Strefę jest również podróżą retrospekcyjną, która ujawnia ukryte gdzieś głęboko poczucie winy i odsłania powody, dla których wyruszyła na tą wyprawę. Większa część historii dzieje się tak naprawdę w psychice biolożki. W jej głowie rodzi się tysiące pytań, które jak mroczna siła wciągają nas w głąb umysłu kobiety. Zdeterminowanie biolożki i chęć eksploracji posuwa akcję powieści do przodu. Bohaterka przechodzi przemianę zarówno fizyczną, jak i duchową. Początkowo przeżywa >otwarcie<, >objawienie<, >paraliż<, >odtajenie/lub śmierć< oraz >zrozumienie<. Proces tej dziwnej przemiany będący efektem obcowania ze Strefą X jest dla nas nie do końca zrozumiały. Mamy wątpliwość co do interpretacji otoczenia przez biolożkę: czy faktycznie ona jedna widzi prawdę, a może jako jedyna została skażona fałszem?

Początkowo kobiety stanowią wyszkolony i zgrany zespół, a jednak szybko okazuje się, że tajemnicza wieża staje się kością niezgody. Jej eksploracja będzie miała nieodwracalne skutki. Kobiety mają wyraźny zakaz kontaktowania się ze świtem zewnętrznym, a wszelkie doznania najpierw mają notować w dziennikach. Każda z nich jest więc zamkniętą monadą, zagadką mogącą okazać się śmiertelnym zagrożeniem. Miedzy członkiniami ekspedycji rozpoczyna się gra i nieustanna obserwacja reakcji na bodźce. Psycholożka wyraźnie skrywa jakąś tajemnicę, waży słowa i opinie, nieustannie kontroluje sytuacje poprzez hipnozę, nie ufa pozostałym uczestnikom ekspedycji. Antropolożka jest osobą przewidywalną, zachowującą się asekuracyjnie, jej wiedza teoretyczna jest ogromna, jedna nie ma ona zastosowania w terenie. Geodetka jest zdystansowana i dość obojętnie podchodzi do pozostałych osób. Biolożka nie trzyma z nikim, fascynuje ją sama misja, pociąga tajemnica. Początkowo miała wyruszyć również językoznawczyni, ale w ostatniej chwili się wycofała. Gdy ginie jedna z kobiet sprawy się komplikują. Jak odróżnić co jest normą, a co stanowi zagrożenie? Żadna szkolenie nie przygotuje człowieka na spotkanie z nieznanym.

EKSTAZA DOZNAŃ

Ogromnym atutem powieści są niezwykle szczegółowe opisy flory i fauny, które dają czytelnikowi poczucie eksploracji nieznanej strefy. Przez chwilę jesteśmy biolożką, patrzymy i czujemy świat jej zmysłami. Autor w doskonały sposób oddał ogrom, tajemnicę oraz różnorodność ekosystemu Strefy X. Odbiór wszystkiego, co się tam znajduje jest multi zmysłowy. Czujemy światło jednocześnie jako dławiące, gorące, oślepiające i słone: „Słowa wydzielały woń iglastej ziemi połączoną z nutą zepsutego miodu”. /s 33/. Momentami stajemy się Strefą, grzbietami fali, szumiącymi trawami, zastygłą ciszą. Powieść zasysa nas do środka swojego ekosystemu. Nie możemy przestać czytać, bo fascynuje nas tajemnica. Jednocześnie jesteśmy biolożką i nią nie jesteśmy. Przeżywamy, eksplorujemy, podziwiamy, zastanawiamy się – tą powieść czyta się każdym zmysłem.

Skupienie się na szczegółach świata Strefy X oraz na wewnętrznych doznaniach biolożki powoduje, że w powieści nie ma wartkiej akcji. Całość sunie niczym ślimak po schodach wieży, kołysze się jak fale czarnego morza, wznosi ku niebu jak wspomnienia skradzione przez wiatr. Powieść jest więc nastawiona na ciągłe zatrzymywanie się, przeżycie chwili, jakiegoś doznania, pochylenie się nad nietypowym gatunkiem kwiatu. Samotność odgrywa tu znaczącą rolę, dzięki niej bohaterka szukając odpowiedzi zwraca się ku sobie, bo nieznane jest również w niej. Samotność zbliża do pewnych sprawa bardziej niż obecność.

ŚMIERĆ BEZ UTRATY ŻYCIA

„Czułam się tak, jakby moja praca sprowadzała się do daremnych prób ocalenia nas przed tym, kim jesteśmy” /s 39/

Powoli, nieufnie bohaterka odsłania przed czytelnikiem swoje wnętrze. Te fragmenty, w których sama analizuje swoje życie przypominają wizytę u terapeuty. Uświadamia sobie ona wiele spraw, których nie umiała dopuści do siebie będąc poza Strefą X. My jesteśmy tylko cichymi obserwatorami, którzy w pewnym momencie stają się istotnym elementem życia biolożki. Zdaje sobie ona sprawę z tego, że będziemy istnieć po niej.

Biolożka, pomimo targających nią wątpliwości, jest bohaterką silną, pełną determinacji i wydaje się nie mieć nic do stracenia. Dlaczego to robi? Dlaczego zgłosiła się do ekspedycji? To właśnie te ukryte powody sprawiają, że w pewnym sensie jest największą zwyciężczynią wyprawy, a jednocześnie największą przegraną. Logika działania bohaterki jest uzależniona od jej odwagi i zrozumienia samej siebie. Czasem musimy więc poczekać, aż ją w sobie znajdzie lub przeanalizuje pewne sprawy. Nigdy jednak nie poddajemy jej działania w wątpliwość. Czy my na jej miejscu zrobiłybyśmy podobnie? Czy tak łatwo dokonać wyboru między wiedzą, a niebezpieczeństwem?

Strefa dla biolożki jest miejscem przemiany, kokonem bezczasowości. Pasja z jaką ją bada wywołuje w niej ekstazę poznawczą. Zachwyt szybko ustępuje miejsca przerażeniu, bowiem piękno, jakie dane jest jej obserwować, to tak naprawdę obraz zniszczeń. Z czasem narasta w niej również poczucie bezsensu misji, pojawia się strach przed unicestwieniem lub wpadnięciem w błędne koło nieświadomości. Dopiero odkrycie obecności innych, którzy byli tu przed nią ukazuje nowy cel jej wyprawy.

Bardzo ważnym momentem jest uzyskanie przez bohaterkę wolności, a właściwie odkrycie owej wolności Strefy X. To powoduje, że zaczyna nie tylko analizować otoczenia, ale i samą siebie. Wędrówka po Strefie staje się poszukiwaniem własnej tożsamości, pragnień i sensu życia. Co jeśli za wolność trzeba zapłacić zniewoleniem?

W STRONĘ LATARNI MORSKIEJ I JESZCZE

„Unicestwienie” Jeffa VanderMeera jest pierwszym tomem trylogii Southern Reach. Na Polskim rynku książka ukazała się dzięki Wydawnictwu Otwarte w kwietniu 2014 roku. Początkowo informacje o niej wpadały jednym uchem, a wypadały drugim. Czas jednak pokazał, że mam ochotę na chwileczkę zapomnienia, jakieś małe rendes-vous z sci-fi. Dlaczego? Bo czasem trzeba napuścić do wanny ciepłej wody i odlecieć w jakiś inny wszechświat.

Książka pochłaniała mnie bez reszty, a gdy skończyłam pozostał smutek i niedosyt - chciałam iść za biolożka, nie ważne gdzie, a stałam z jej dziennikiem w ręku, nie będąc pewna gdzie jestem. Gdy myślę o "Unicestwienie" z perspektywy czasu to opowiedzenia o książce wydaje mi się bardzo trudne. Nie potrafię jej streścić komuś, bo mam wrażenie, że wcale go nie zachęcam, bo powieść opiera się głównie na współodczuwania z bohaterem, a to jest dość indywidualne. Sama biolożka ma również problem, bo doświadczenie Strefy X jest czymś fenomenalnym, czego nie da się przekazać bez utraty na wartości: „Bez końca idę ścieżką od granicy do obozu… Długo to trwa i wiem, że powrót będzie trwał jeszcze dłużej. Nikogo ze mną nie ma. Jestem zupełnie sama. Drzewa nie są drzewami, ptaki nie są ptakami, a ja nie jestem sobą, tylko czymś, co idzie od bardzo dawna...” /s 99/.

Biolożka w pewnym momencie staje się wolna, odkrywa jednak, że owa wolność doprowadza do autodestrukcji. Fragment zwraca również uwagę na coś, czego przeczucie mamy od początku – na szkatułkowość perspektywy wydarzeń - światy przenikają się miedzy sobą. Eksploracja nie przynosi żadnej wiedzy, zbyt wiele zmiennych nie daje się zebrać w pewne dane.

Przesłanie powieści jest niejednoznaczne. Właściwie historia składa się z dwóch warstw: psyche i physis. Wchodząc wewnątrz poznajemy życie i los biolożki, które ukazują konsekwentne dążenie do realizacji skrywanych pragnień oraz opowiadają bolesną historię o tym, że czasem brak obecności rodzi o wiele głębszą więź, niż sama bliskość. To z samotności wyłania się zrozumienie dla pragnień drugiego człowieka. Jednocześnie jesteśmy na zewnątrz, gdzie Strefa X stanowi przyrodniczą zagadkę, mnoży pytania naukowe i rodzi wątpliwości egzystencjalne. Po drodze rodzi się wiele pytań, ale ostatecznie zakończenie nic nie wyjaśnia, donikąd poza Strefę X nas nie zaprowadzi. To jednak nie uczucie zawiedzenia będzie tym, co nas przepełni po skończeniu opowieści. Czy zachcemy iść dalej, a może zawrócimy? Powieść sprytnie i podstępnie angażuje czytelnika, który pod koniec ma niepokojące przeczucia. Co to jednak oznacza? Czy biolożka załamała się psychicznie i popadła w obłęd, a może Strefa X jest czymś, czego nie da się zgłębić – śmiercią, która nie powoduje utraty życia. Całość jawi nam się jako mroczne, niezrozumiałe kazanie, które nie wydaje się być ostatecznie skończone - widzimy, że w oddali wciąż jest coś jeszcze do zbadania.

Zarówno okładka, jak i wspaniałe grafiki Patrya Moginickieo podkreślają dziwność tej książki i budują jej klimat. „Unicestwienie” mocno angażuje wrażliwość czytelnika pod względem doświadczania samej Strefy X, zachęca go współuczestniczenia w wyprawie wraz z jej wszystkimi konsekwencjami. Powieść VanderMeera spodoba się każdemu, kto uwielbia przygodę, filmy sci-fi i analizę zachowań bohaterów. Nie możemy jednak szukać w książce jakiś wyjaśnień. Tak naprawdę to „Unicestwienie” jest wyśmienitym head-scrachem, który jednak nie przynosi odpowiedzi, a generuje kolejne pytania. Nic w tym dziwnego, gdyż jest pierwszym, otwierającym cykl tomem. Książka zadowoli również wielbicieli grozy. Autor stopniuje napięcie powoli, z finezją podkręca jego natężenie w miarę zbliżania się do finału. Sam groza jest obecna od początku i nie pozwala naszemu sercu bić choćby odrobinę wolniej: poczucie zagrożenia, kontakt z nieznanym, fizyczny strach i psychiczny lęk. Silne uczucia samotności, bycia obserwowanym i nieustannego zagrożenia towarzyszy czytnikowi przez całą powieść, a zakończenie długo pozostawia w zamyśleniu: "Wiem, że te moje domysły są niekompletne, niedokładne, bezużyteczne, Jeśli nie znam prawdziwych odpowiedzi, to tylko dlatego, że wciąż nie wiemy, jakie zadawać pytania. Nasze narzędzia są nieprzydatne, nasza metodologia wadliwa, nasze pobudki egoistyczne." /s 225/

Książkę najlepiej czytać w samotność, gdy nikt nam nie przeszkadza i możemy bezgranicznie oddać się eksploatacji przestrzeni zarówno tej psychicznej, jak i biologicznej. Wspaniała pozycja dla lubiących analizy, eksplorację, grozę i nieustające poczucie zagrożenia – nie zawiedziecie się, powieść zapiera dech w piersiach, czyta się ją wszystkimi zmysłami. Powtórzę to jednak jeszcze raz: nie jest to pozycja, która zapewni nam rozrywkę, dobrą zabawę. Momentami doznamy bowiem nieprzyjemnych uczuć, staniemy przed kilkoma niewygodnymi pytaniami. Nie jest więc obietnicą spełnienia, lecz niedosytu i pustki jaki poczujemy po skończeniu powieści. Dla bardzo wnikliwych może ona okazać się drogą do zastanowienia się nad niebezpieczeństwami samoświadomości i wolności, nad wagą zachowania własnej tożsamości, która jednocześnie może okazać się drogą do unicestwienia. Nie twierdzę, że „Unicestwienie” jest powieścią genialną, bo autor przerabia znany w fantastyce naukowej temat konfrontacji z nieznanym jako konfrontacji z samym sobą. Jednak stosuje wyważoną i przemyślaną taktykę obrazowania, hipnotyzuje nas swoim światem przedstawionym. Zaprasza w podróż gdzieś, skąd nie wraca się takim samym.

Długich dni i zaczytanych nocy,
Alicya Rivard

Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com

MIĘDZY WIEDZĄ, A NIEBEZPIECZEŃSTWEM

Do Strefy X dwadzieścia lat temu weszła ekspedycja, która poniosła porażkę. Nie była to pierwsza wyprawa, lecz jedenasta, na którą wyruszyli sami mężczyźni. Tym razem, na dwunastą ekspedycję wyruszają tylko kobiety: biolożka, psycholożka, antropolożka i geodetka. Ich plan działania został oparty na nowych podstawach, a każda z nich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"BLER" – co dzieje się w duszy superbohatera? # 1-3

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego w Polsce nie ma superbohaterów rodem z marvelowskiego uniwersum? Może Polska to nie kraj dla superbohaterów? Tylko dlaczego, skoro u nas też są kradzieże, przemoc, niesprawiedliwość, wybuchają pożary. Potrzebujemy wyraźnych symboli sprawiedliwości. A jednak wpływanie na rzeczywistość nie jest tak proste jak pokazuje nam to Superman. Co dzieje się w duszy superbohatera, że postanawia on przestać nim być? Co jeśli moc sprawia, że dobro i zło przestają być wyraźne.

"Kiedy zabijałem drani. Wydawało mi się, że cel uświęca środki"

LEPSZA WERSJA ŻYCIA

Akcja pierwszego tomu komiksu rozpoczyna się w roku 1998. Młody sprzedawca książek wraca właśnie z podróży służbowej do domu. Jest późno i wyraźnie zbiera się na burzę, więc zatrzymuje się w pobliskim zajeździe na odpoczynek. Tam jego uwagę przykuwa piękna kobieta siedząca samotnie przy stoliku. Karci się za myśl nawiązania znajomości, bo jak twierdzi, jest przed wypłatą. Pogoda szybko ulega poprawie i po skończonym posiłku może ruszać dalej. Pośpiech sprawia jednak, że nie dociera on do Krakowa. Dochodzi do wypadku. Sarna wybiega na drogę. Mężczyzna nie jest w stanie zahamować i uderza w drzewo.

Tak rozpoczyna się historia Blera. Banalnie? Cóż, lepsze wersje życia najwyraźniej takie są - zwykłość zamienia się w niezwykłość w bardzo banalny sposób. Mężczyzna budzi się w szpitalu, jednak dziwnie się czuje: mimo iż ma bandaże na oczach, widzi otaczający go świat z niezwykłą dokładnością. Szybko pojawia się rudowłosa kobieta (mało wyglądająca na lekarza, czy pielęgniarkę) zapewniając go, że wszystko jest w porządku, to jedynie kwestia czasu aż jego stan ulegnie stabilizacji. Wyjaśnia mu, że miał wypadek, że nazywa się Bler i ma niezwykłe zdolności. Niestety w skutek wypadku stracił pamięć jednak ona pomoże mu ją odzyskać. Problem w tym, że mężczyzna nie za bardzo wierzy tajemniczej kobiecie. Zostaje postawiony jednak w sytuacji bez wyboru i musi podjąć działania zgodnie ze wskazówkami rudowłosej piękności.

Pierwszy tom pt. "Lepsza wersja życia" ukazuje moment przemiany zwykłego człowieka w superbohatera. Nie dzieje się to jednak w sposób nadprzyrodzony lecz w skutek działań pewnych osób. Następuje biologiczna ingerencja w ludzkie ciało, jego modyfikacja nieznanym dotąd elementem. Historia Blera zwiera wiele odniesień do klasycznych superbohaterów. Przemiana nie następuje z woli samego mężczyzny, zostaje on zmodyfikowany i wykorzystany (Wolverine). Całkowite uświadomienie sobie posiadanej mocy (rentgen, szybkość, zatrzymanie czasu, regeneracja, siła, wyostrzone zmysły) powoduje, że Bler postanawia wykorzystać je w dobrej wierze: ratuje ludzi z pożarów, udaremnia rabunki, wymierza sprawiedliwość (Superman). Są jednak tacy, którzy nie lubią, gdy ktoś wychodzi w ich pole działania. I tu pojawia się ekscentryczna Pani Komisarz wysyłająca za nim list gończy (Batman). Z początku Bler jest zagubiony, odtwarza jedynie już istniejące schematy. Jednak z czasem coś niepokojącego zaczyna się dziać w jego wnętrzu – Czy postępuje słusznie?

Panowanie nad swoimi mocami daje Blerowi poczucie potęgi. Zdaje sobie sprawę, że może wiele zmienić. Cała niesamowitość tego, kim się stał i jakie teraz życie prowadzi tak naprawdę nie oświeca go, lecz zaślepia. Wciąż bowiem są wokół niego ludzie, którzy nie dają mu czasu na zastanowienie się nad wszystkim coś się dzieje. Zaczyna jednak powoli nabierać podejrzeń, szczególnie w stosunku do Lidii, rudowłosej piękności. Nic ich specjalnie nie łączy, a on czuje, że mógłby pójść swoją drogą: Byłem w najlepszym momencie swojego superbohaterstwa. Wszystkie sprawy były na swoim miejscu, czułem, że mogę wszystko… Tylko Lidia do tego nie pasowała. Z każdym dniem nawet coraz bardziej. Tom drugi ukazuje Blera jako pewnego siebie, beztrosko patrzącego w przyszłość bohatera, który nie dostrzega, że jest na smyczy kogoś o wiele potężniejszego, niż Lidia. Wizyta w Krakowskich podziemiach będzie miała decydujące znaczenie, tam bowiem zobaczy po raz pierwszy Ideę.

W tomie drugim Bler w naturalny sposób kontynuuje swoje działania w służbie sprawiedliwości. Zostaje wyposażony nawet w komputer, który przewiduje przyszłe wydarzenia, tak by mógł im zapobiegać. I w taki oto sposób zostaje wrogiem publicznym numer jeden. Tak jak Batman miał komisarza Gordona, tak Bler ma swojego stróża prawa, który zrobi wszystko, by go złapać. Jako superbohater jest pewny swojej wyjątkowości i misji, dlatego spotkanie w podziemiach powoduje szok – wraca on do punktu wyjścia. Myślał, że wie kim się stał, że obrał dobrą misję, jednak wszystko okazało się kłamstwem, ideą niepochodzącą od niego samego. Odzyskanie świadomości pozwala mu zerwać się ze smyczy. Od teraz postanawia działać na własną rękę.

"Ostatni wyczyn" jest historią, w której Bler schodzi nieco na drugi plan. Dręczy go poczucie bezsensu swojej misji. Postanawia oddać się w ręce policji. Lidia umiera, choć w jej przypadku nie oznacza to końca, a dopiero początek. Jej działania ujawniają liczne fakty z przeszłość, w której pełno niespodzianek, nawet dla niej samej. Jedyną rzeczą, której teraz pragnie jest zemsta. Na scenę wydarzeń wkraczają nowe, tajemnicze osoby związane z tajnym projektem rządowym. Do tego coś czai się w krakowskich podziemiach, coś bardzo starego i wciąż głodnego.

KRAKOWSKIE PODZIEMIA PEŁNE IDEI

„Bler” nie jest komiksem tak prosty, jak po pierwszym tomie się wydaje. Przygody superbohatera najlepiej czytać w całości, od razu posiadając co najmniej trzy tomy, bo tylko wtedy widać wyraźnie historię jako całość. Zarówno wadą, jak i zaletą komiksu jest oparcie historii na niedopowiedzeniach. Jednych może mączyć ciągła enigmatyczność, innych pociągać. Z początku można się pogubić mnożących się pytaniach, jednak z czasem widać z jaką finezją owe niedopowiedzenia snują historie Blera. Wyjątkowość tej opowieści kryje się w kilku elementach: swojskim miejscu akcji, enigmatycznych bohaterach, tajemniczej fabule oraz w samej warstwie graficznej. Szłapa Osadził swojego superbohatera w polskich realiach doskonale zlewając ze sobą fantastyczność z rzeczywistością. Wszystko od początku jest dla czytelnika wiarygodne i prawdopodobne. Autor komiksu intryguje wskrzeszeniem dawnych legend, ale nie na zasadzie reanimacji, lecz próby budowania na ich historii, swoich własnych opowieści. Smok wawelski nie budzi już specjalnie zainteresowania. Szłapa pokazuje, że czasem trzeba wejść głębiej w pieczarę zła, żeby odkryć prawdę. Intrygujący wydaje się również motyw sowieckich eksperymentów w czasach komunistycznych. Cóż, jaki komunizm takie eksperymenty, więc nie mogło się udać. Jednak echa tamtych wydarzeń są nadal tak sile, że wpływają na teraźniejszość.

Szłapa zadaje czytelnikowi pytanie: niby dlaczego Polska nie miałaby mieć swojego superbohatera? Tworzy więc superbohatera i sięga na początek po proste schematy z nimi związane. Dopiero czasem Bler zyskuje indywidualność. Nie zawsze poczuwa się do pomocy innym, nie obarcza się bezwzględna służba ludzkości tylko i wyłącznie przez to, że stał się kimś wyjątkowym. Robi to, ale czuje, że to nigdzie go nie zaprowadzi. Przecież nie jest Supermanem, czy Sipdermanem bo oni nie istnieją, a on tak. Stanowi ewenement i zdaje sobie sprawę, że nie koniecznie oznacza to coś dobrego. Końcowa scena trzeciego tomu pokazuje, że sam Bler nagle przestaje na siebie patrzeć, jak na kogoś wyjątkowego, kto czyni dobro. Spotyka kobietę, którą uratował podczas napadu na bank, a ona mówi do niego: "Pamiętam Cię! Napad na bank... Byłeś tam wtedy i nas uratowałeś! Ale ciebie nie ma, rozumiesz? Superbohaterowie nie istnieją!" W tej historii nie do końca jasno można odróżnić stronę dobrą, od strony złej. Postacie są niejednoznaczne. Wszystko jawi się jako niespójne i wynika z wielu niewiadomych oraz licznych powrotów do przeszłości, od której tak naprawdę nie da się uwolnić. Czy Bler otrzymał dar lepszego życia? Wydaje się, że nie, bo początkowa euforia siły i możliwości, ustępuje miejsca zagubieniu oraz bezradności wobec ogromu niewiadomych a świadomości tego, że możliwość wpływania na rzeczywistość, tak naprawdę niczego nie zmienia, staje się druzgocąca. W komiksie dominuje atmosfera ukrycia. Wydarzenia dzieją się tuż obok zwykłego życia przeciętnych ludzi. Jednak to tylko powierzchnia na której widać superbohatera, wszystko co złe, mroczne i nieludzkie pozostaje w ukryciu. Szłapa nie chce byśmy śledzili losy superbohatera, chce abyśmy weszli do jego głowy.

KADR MIĘKKI NICZYM ROZPŁYWAJĄCA SIĘ MGŁA

Graficznie „Bler” w tomach 1-3 utrzymany jest w tej samej konwencji miękkich, rozmazanych obrazów, z wybijającą się nieregularną czarną kreską i silnym cieniowaniem. Zabieg taki tworzy wrażenie „brudnych” obrazów, które płynnie przechodzą z jednego wydarzenia do kolejnego. Panuje uczucie mroku, ukradkowości wydarzeń przysłoniętych przed oczami wszystkich. Momentami dech zapiera zachwycające kadrowanie. Niektórym rozwiązaniom przyglądałam się kilka razy, zanim dalej kontynuowałam czytanie. Elementy tła nie są wyraźne, tym co zawsze dominuje w kadrze są postaci. W tomie trzecim ulega wyostrzeniu twarz bohatera, staje się bardziej wyraźna, nie jest już rozmazana lub spowita cieniem. „Bler” 1-3 powstaje od roku 2010 do 2012 i w tym czasie wiele zmienia się w stylu samego rysownika, co widać w kolejnych tomach. Początkowo wszystko jest mało określone, jakby bez kształtu i formy, której ostatecznie wydawał się dla tej historii szukać artysta. W kolejnych tomach widać różnice w kompozycji plansz, rozplanowaniu scen i w samych dialogach.

NIE-ZWYKŁA HISTORIA

"Bler” nie jest zwykłym komiksem o superbohaterze, choć początkowo tak wygląda. Bardziej bowiem skupia się na tym co dzieje się wewnątrz psychiki, niż na akcji. Bler cały czas odkrywa siebie, ma wątpliwości co do swojego pochodzenia i przeszłości, próbuje odnaleźć się w nowej roli. Zaczął wiedzieć świat z innej perspektywy, takiej która nie do końca umożliwia odróżnienie dobra od zła. Pewne pojęcia, zachowania i oceny stają się niejednoznaczne. Zmaga się sam ze swoim sumieniem. Nie jest pewny czy pomagając słabszym, czyni dobrze. Czy można skazać kogoś za coś, czego jeszcze nie zrobił, mimo iż jest się pewnym jego winy? Tak naprawdę Bler jest bohaterem samotnym, choć nie opuszczonym, bo wciąż otaczają go ludzie, jednak on nie jest pewny ich intencji. Jego najbardziej znaczące wypowiedzi są monologami, które recytuje w myślach. Brakuje mu kogoś, z kim mógłby omówić swoje wątpliwości, komu mógłby zaufać. Szłapa tworzy komiks opowiadający o niejednoznaczności supermocy, o tym jaka jest cena za próby zmiany rzeczywistości.

„Bler” jest komiksem specyficznym i trochę przypomina mi „Unicestwienie” J. VanderMeera, gdzie jedne pytania rodzą kolejne. Tak więc to historia dla wytrwałych, lubiących tajemnicę czytelników, którzy chętnie zagłębią się w coś, co do końca może być niezrozumiałe i niejednoznaczne. Komiks nie jest jednolity, bo wciąż się rozwija i dlatego nie koniecznie trafi do każdego, jednak jeśli ktoś się zakocha, to na zabój.

Długich dni i zaczytanych nocy,
Alicya Rivard

Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com

"BLER" – co dzieje się w duszy superbohatera? # 1-3

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego w Polsce nie ma superbohaterów rodem z marvelowskiego uniwersum? Może Polska to nie kraj dla superbohaterów? Tylko dlaczego, skoro u nas też są kradzieże, przemoc, niesprawiedliwość, wybuchają pożary. Potrzebujemy wyraźnych symboli sprawiedliwości. A jednak wpływanie na rzeczywistość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"BLER" – co dzieje się w duszy superbohatera? # 1-3

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego w Polsce nie ma superbohaterów rodem z marvelowskiego uniwersum? Może Polska to nie kraj dla superbohaterów? Tylko dlaczego, skoro u nas też są kradzieże, przemoc, niesprawiedliwość, wybuchają pożary. Potrzebujemy wyraźnych symboli sprawiedliwości. A jednak wpływanie na rzeczywistość nie jest tak proste jak pokazuje nam to Superman. Co dzieje się w duszy superbohatera, że postanawia on przestać nim być? Co jeśli moc sprawia, że dobro i zło przestają być wyraźne.

"Kiedy zabijałem drani. Wydawało mi się, że cel uświęca środki"

LEPSZA WERSJA ŻYCIA

Akcja pierwszego tomu komiksu rozpoczyna się w roku 1998. Młody sprzedawca książek wraca właśnie z podróży służbowej do domu. Jest późno i wyraźnie zbiera się na burzę, więc zatrzymuje się w pobliskim zajeździe na odpoczynek. Tam jego uwagę przykuwa piękna kobieta siedząca samotnie przy stoliku. Karci się za myśl nawiązania znajomości, bo jak twierdzi, jest przed wypłatą. Pogoda szybko ulega poprawie i po skończonym posiłku może ruszać dalej. Pośpiech sprawia jednak, że nie dociera on do Krakowa. Dochodzi do wypadku. Sarna wybiega na drogę. Mężczyzna nie jest w stanie zahamować i uderza w drzewo.

Tak rozpoczyna się historia Blera. Banalnie? Cóż, lepsze wersje życia najwyraźniej takie są - zwykłość zamienia się w niezwykłość w bardzo banalny sposób. Mężczyzna budzi się w szpitalu, jednak dziwnie się czuje: mimo iż ma bandaże na oczach, widzi otaczający go świat z niezwykłą dokładnością. Szybko pojawia się rudowłosa kobieta (mało wyglądająca na lekarza, czy pielęgniarkę) zapewniając go, że wszystko jest w porządku, to jedynie kwestia czasu aż jego stan ulegnie stabilizacji. Wyjaśnia mu, że miał wypadek, że nazywa się Bler i ma niezwykłe zdolności. Niestety w skutek wypadku stracił pamięć jednak ona pomoże mu ją odzyskać. Problem w tym, że mężczyzna nie za bardzo wierzy tajemniczej kobiecie. Zostaje postawiony jednak w sytuacji bez wyboru i musi podjąć działania zgodnie ze wskazówkami rudowłosej piękności.

Pierwszy tom pt. "Lepsza wersja życia" ukazuje moment przemiany zwykłego człowieka w superbohatera. Nie dzieje się to jednak w sposób nadprzyrodzony lecz w skutek działań pewnych osób. Następuje biologiczna ingerencja w ludzkie ciało, jego modyfikacja nieznanym dotąd elementem. Historia Blera zwiera wiele odniesień do klasycznych superbohaterów. Przemiana nie następuje z woli samego mężczyzny, zostaje on zmodyfikowany i wykorzystany (Wolverine). Całkowite uświadomienie sobie posiadanej mocy (rentgen, szybkość, zatrzymanie czasu, regeneracja, siła, wyostrzone zmysły) powoduje, że Bler postanawia wykorzystać je w dobrej wierze: ratuje ludzi z pożarów, udaremnia rabunki, wymierza sprawiedliwość (Superman). Są jednak tacy, którzy nie lubią, gdy ktoś wychodzi w ich pole działania. I tu pojawia się ekscentryczna Pani Komisarz wysyłająca za nim list gończy (Batman). Z początku Bler jest zagubiony, odtwarza jedynie już istniejące schematy. Jednak z czasem coś niepokojącego zaczyna się dziać w jego wnętrzu – Czy postępuje słusznie?

Panowanie nad swoimi mocami daje Blerowi poczucie potęgi. Zdaje sobie sprawę, że może wiele zmienić. Cała niesamowitość tego, kim się stał i jakie teraz życie prowadzi tak naprawdę nie oświeca go, lecz zaślepia. Wciąż bowiem są wokół niego ludzie, którzy nie dają mu czasu na zastanowienie się nad wszystkim coś się dzieje. Zaczyna jednak powoli nabierać podejrzeń, szczególnie w stosunku do Lidii, rudowłosej piękności. Nic ich specjalnie nie łączy, a on czuje, że mógłby pójść swoją drogą: Byłem w najlepszym momencie swojego superbohaterstwa. Wszystkie sprawy były na swoim miejscu, czułem, że mogę wszystko… Tylko Lidia do tego nie pasowała. Z każdym dniem nawet coraz bardziej. Tom drugi ukazuje Blera jako pewnego siebie, beztrosko patrzącego w przyszłość bohatera, który nie dostrzega, że jest na smyczy kogoś o wiele potężniejszego, niż Lidia. Wizyta w Krakowskich podziemiach będzie miała decydujące znaczenie, tam bowiem zobaczy po raz pierwszy Ideę.

W tomie drugim Bler w naturalny sposób kontynuuje swoje działania w służbie sprawiedliwości. Zostaje wyposażony nawet w komputer, który przewiduje przyszłe wydarzenia, tak by mógł im zapobiegać. I w taki oto sposób zostaje wrogiem publicznym numer jeden. Tak jak Batman miał komisarza Gordona, tak Bler ma swojego stróża prawa, który zrobi wszystko, by go złapać. Jako superbohater jest pewny swojej wyjątkowości i misji, dlatego spotkanie w podziemiach powoduje szok – wraca on do punktu wyjścia. Myślał, że wie kim się stał, że obrał dobrą misję, jednak wszystko okazało się kłamstwem, ideą niepochodzącą od niego samego. Odzyskanie świadomości pozwala mu zerwać się ze smyczy. Od teraz postanawia działać na własną rękę.

"Ostatni wyczyn" jest historią, w której Bler schodzi nieco na drugi plan. Dręczy go poczucie bezsensu swojej misji. Postanawia oddać się w ręce policji. Lidia umiera, choć w jej przypadku nie oznacza to końca, a dopiero początek. Jej działania ujawniają liczne fakty z przeszłość, w której pełno niespodzianek, nawet dla niej samej. Jedyną rzeczą, której teraz pragnie jest zemsta. Na scenę wydarzeń wkraczają nowe, tajemnicze osoby związane z tajnym projektem rządowym. Do tego coś czai się w krakowskich podziemiach, coś bardzo starego i wciąż głodnego.

KRAKOWSKIE PODZIEMIA PEŁNE IDEI

„Bler” nie jest komiksem tak prosty, jak po pierwszym tomie się wydaje. Przygody superbohatera najlepiej czytać w całości, od razu posiadając co najmniej trzy tomy, bo tylko wtedy widać wyraźnie historię jako całość. Zarówno wadą, jak i zaletą komiksu jest oparcie historii na niedopowiedzeniach. Jednych może mączyć ciągła enigmatyczność, innych pociągać. Z początku można się pogubić mnożących się pytaniach, jednak z czasem widać z jaką finezją owe niedopowiedzenia snują historie Blera. Wyjątkowość tej opowieści kryje się w kilku elementach: swojskim miejscu akcji, enigmatycznych bohaterach, tajemniczej fabule oraz w samej warstwie graficznej. Szłapa Osadził swojego superbohatera w polskich realiach doskonale zlewając ze sobą fantastyczność z rzeczywistością. Wszystko od początku jest dla czytelnika wiarygodne i prawdopodobne. Autor komiksu intryguje wskrzeszeniem dawnych legend, ale nie na zasadzie reanimacji, lecz próby budowania na ich historii, swoich własnych opowieści. Smok wawelski nie budzi już specjalnie zainteresowania. Szłapa pokazuje, że czasem trzeba wejść głębiej w pieczarę zła, żeby odkryć prawdę. Intrygujący wydaje się również motyw sowieckich eksperymentów w czasach komunistycznych. Cóż, jaki komunizm takie eksperymenty, więc nie mogło się udać. Jednak echa tamtych wydarzeń są nadal tak sile, że wpływają na teraźniejszość.

Szłapa zadaje czytelnikowi pytanie: niby dlaczego Polska nie miałaby mieć swojego superbohatera? Tworzy więc superbohatera i sięga na początek po proste schematy z nimi związane. Dopiero czasem Bler zyskuje indywidualność. Nie zawsze poczuwa się do pomocy innym, nie obarcza się bezwzględna służba ludzkości tylko i wyłącznie przez to, że stał się kimś wyjątkowym. Robi to, ale czuje, że to nigdzie go nie zaprowadzi. Przecież nie jest Supermanem, czy Sipdermanem bo oni nie istnieją, a on tak. Stanowi ewenement i zdaje sobie sprawę, że nie koniecznie oznacza to coś dobrego. Końcowa scena trzeciego tomu pokazuje, że sam Bler nagle przestaje na siebie patrzeć, jak na kogoś wyjątkowego, kto czyni dobro. Spotyka kobietę, którą uratował podczas napadu na bank, a ona mówi do niego: "Pamiętam Cię! Napad na bank... Byłeś tam wtedy i nas uratowałeś! Ale ciebie nie ma, rozumiesz? Superbohaterowie nie istnieją!" W tej historii nie do końca jasno można odróżnić stronę dobrą, od strony złej. Postacie są niejednoznaczne. Wszystko jawi się jako niespójne i wynika z wielu niewiadomych oraz licznych powrotów do przeszłości, od której tak naprawdę nie da się uwolnić. Czy Bler otrzymał dar lepszego życia? Wydaje się, że nie, bo początkowa euforia siły i możliwości, ustępuje miejsca zagubieniu oraz bezradności wobec ogromu niewiadomych a świadomości tego, że możliwość wpływania na rzeczywistość, tak naprawdę niczego nie zmienia, staje się druzgocąca. W komiksie dominuje atmosfera ukrycia. Wydarzenia dzieją się tuż obok zwykłego życia przeciętnych ludzi. Jednak to tylko powierzchnia na której widać superbohatera, wszystko co złe, mroczne i nieludzkie pozostaje w ukryciu. Szłapa nie chce byśmy śledzili losy superbohatera, chce abyśmy weszli do jego głowy.

KADR MIĘKKI NICZYM ROZPŁYWAJĄCA SIĘ MGŁA

Graficznie „Bler” w tomach 1-3 utrzymany jest w tej samej konwencji miękkich, rozmazanych obrazów, z wybijającą się nieregularną czarną kreską i silnym cieniowaniem. Zabieg taki tworzy wrażenie „brudnych” obrazów, które płynnie przechodzą z jednego wydarzenia do kolejnego. Panuje uczucie mroku, ukradkowości wydarzeń przysłoniętych przed oczami wszystkich. Momentami dech zapiera zachwycające kadrowanie. Niektórym rozwiązaniom przyglądałam się kilka razy, zanim dalej kontynuowałam czytanie. Elementy tła nie są wyraźne, tym co zawsze dominuje w kadrze są postaci. W tomie trzecim ulega wyostrzeniu twarz bohatera, staje się bardziej wyraźna, nie jest już rozmazana lub spowita cieniem. „Bler” 1-3 powstaje od roku 2010 do 2012 i w tym czasie wiele zmienia się w stylu samego rysownika, co widać w kolejnych tomach. Początkowo wszystko jest mało określone, jakby bez kształtu i formy, której ostatecznie wydawał się dla tej historii szukać artysta. W kolejnych tomach widać różnice w kompozycji plansz, rozplanowaniu scen i w samych dialogach.

NIE-ZWYKŁA HISTORIA

"Bler” nie jest zwykłym komiksem o superbohaterze, choć początkowo tak wygląda. Bardziej bowiem skupia się na tym co dzieje się wewnątrz psychiki, niż na akcji. Bler cały czas odkrywa siebie, ma wątpliwości co do swojego pochodzenia i przeszłości, próbuje odnaleźć się w nowej roli. Zaczął wiedzieć świat z innej perspektywy, takiej która nie do końca umożliwia odróżnienie dobra od zła. Pewne pojęcia, zachowania i oceny stają się niejednoznaczne. Zmaga się sam ze swoim sumieniem. Nie jest pewny czy pomagając słabszym, czyni dobrze. Czy można skazać kogoś za coś, czego jeszcze nie zrobił, mimo iż jest się pewnym jego winy? Tak naprawdę Bler jest bohaterem samotnym, choć nie opuszczonym, bo wciąż otaczają go ludzie, jednak on nie jest pewny ich intencji. Jego najbardziej znaczące wypowiedzi są monologami, które recytuje w myślach. Brakuje mu kogoś, z kim mógłby omówić swoje wątpliwości, komu mógłby zaufać. Szłapa tworzy komiks opowiadający o niejednoznaczności supermocy, o tym jaka jest cena za próby zmiany rzeczywistości.

„Bler” jest komiksem specyficznym i trochę przypomina mi „Unicestwienie” J. VanderMeera, gdzie jedne pytania rodzą kolejne. Tak więc to historia dla wytrwałych, lubiących tajemnicę czytelników, którzy chętnie zagłębią się w coś, co do końca może być niezrozumiałe i niejednoznaczne. Komiks nie jest jednolity, bo wciąż się rozwija i dlatego nie koniecznie trafi do każdego, jednak jeśli ktoś się zakocha, to na zabój.

Długich dni i zaczytanych nocy,
Alicya Rivard

Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com

"BLER" – co dzieje się w duszy superbohatera? # 1-3

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego w Polsce nie ma superbohaterów rodem z marvelowskiego uniwersum? Może Polska to nie kraj dla superbohaterów? Tylko dlaczego, skoro u nas też są kradzieże, przemoc, niesprawiedliwość, wybuchają pożary. Potrzebujemy wyraźnych symboli sprawiedliwości. A jednak wpływanie na rzeczywistość...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Magazyn Histeria IV Arianne, Piotr Borowiec, Dominik Derkacz, Norbert Góra, Przemysław Karbowski, Agnieszka Kwiatkowska, Arkadiusz Mielczarek, Kornel Mikołajczyk, Antoni Nowakowski, Łukasz Radecki, Adrian Zwoliński
Ocena 6,4
Magazyn Hister... Arianne, Piotr Boro...

Na półkach: , ,

Histeria IV, czyli odrobina czarnej wódki nie zaszkodzi

Na wstępie Histeryczna Redakcja chwali się, że najprawdopodobniej wydała najlepszy zbiór opowiadań, jaki dotychczas udało im się opublikować. Faktycznie w IV Histerii jest aż pięć niesamowitych opowiadań, które pokazują jak horror musi wciąż reinterpretować własną konwencję, zmieniać perspektywy postrzegania i niepokoić na nowo. Na łamach magazynu ma swoją premierę opowiadanie Łukasza Radeckiego "Tuż obok piekła". Jak tradycja nakazuje na histeryczne wizje można głosować w celu wyłonienie najlepszego opowiadania numeru (ankieta na stronie magazynu).

Nowy numer jest darmowy i możecie pobrać go tutaj: ksiazkozerca.pl


CIUCH-CIUCH, Dominik Derkacz [4/6]

Bohaterem opowiadania jest zemsta, nieoczekiwana i cicha, choć początkowo myślimy, że chodzi o coś innego. Bruno Koppf właśnie wybiera się na zasłużony urlop. Wraz z przyjacielem ( i ich kochankami) podróżują pociągiem nad morze. Z dala od pracy i sadystycznego przełożonego Koehlera, Bruno powinien czuć się zrelaksowany, a tak naprawdę ogarnia go dziwny niepokój. Parę wagonów dalej podróżuje Hans, handlarz polujący na okazje po wysiedleńcach. Wraca z bardzo udanym łupem, wśród którego jest piękna szafka na wino. Tym bardziej jest zadowolony, bo żołnierz wręcz nalegał, by ją zabrać.

W początkowej części utworu autor doskonale oddaje zgiełk, rumor i kakofonię podróży pociągiem. Można wczuć się w klimat wakacji i w tym kontekście odebrać jako zabawną rozmowę przy barze, w której oficer Auschwitz opowiada jaką ciężką ma pracę i ile nerwów go kosztuje. Ten kontrast podkreśla również narastającą irytację bohatera wynikającą z poczucia niesprawiedliwości społecznej, nie rozumie dlaczego inni nie dostrzegają, że to on ma najgorszą pracę. Czyli standardowe problemy urlopowe. W dalszej części utworu pałeczkę prowadzenia fabuły przejmuje konduktor. To on dokonuje szokującego odkrycia w ostatnich wagonach. Tu właśnie opowiadanie płynnie przechodzi z wakacyjnej, lekko groteskowej atmosfery w horror. "Ciuch-ciuch" jest opowiadaniem przyjemnym, wciąga, choć poziom grozy i napięcia jest zrównoważony. Sam antagonista szybko ujawnia swoją obecność i nie daje specjalnie popisu zdolności, ale i tak opowiadanie jest na dobrym poziomie. Jedyne, co bardzo nie lubię, to używanie zdania: „,powtarzał sobie w myślach, że to nie dzieje się naprawdę." - dla mnie jest to tandetne uproszczenie.

CZARNA WÓDKA, Antoni Nowakowski [6/6]

Przychodzi w życiu taki moment, gdy człowiek znajduje swój bar. Tak, Harmen znalazł swoje miejsce, w którym mógł obalić buteleczkę wódeczkowego specjału [s. 16]. W barze, w którym przebywał, jeden spośród trunków szczególnie okrył się sławą - czarna wódka, specyfik dający błogość i energię. Niestety, co ma wyższą wartość, ma też wyższą cenę, a czasy kryzysowe…

Bohater opowiadania jest przekonująco swojski. Pokazuje nam świat swoimi oczami, a my go rozumiemy. Prawie nie zauważamy, jak groteskowe obrazy mieszają się z normalnością, a może to, co otacza bohatera wcale nie jest normalne? Wątpliwości zaczynają się rodzić, gdy pojawi się nieznajomy mężczyzna, który bez wątpienia zna Harmena, ale ten jakoś nie potrafi sobie go przypomnieć. Opowiadanie genialnie stopniuje tajemnicę, powoli odkrywa przed nami świat pełen niepokojących elementów. Cały czas wyczekujemy kolejnej anomalii, strzępka jakiejś tajemnicy. Ten tekst jest jak plansza w grach eksploracyjnych, gdzie widzimy jedynie pewien mały fragment wokół bohatera, a dopiero gdy ruszymy na przód wyłania się przed nami cały świat. Dlatego "Czarna wódka" jest bardzo dobrym opowiadaniem, pełnym napięcia, tajemnicy i postapokaliptycznych motywów. Czytając mamy uczucie jakbyśmy byli tuż za ramieniem bohatera.

Na koniec mała dygresja. Mam pewne podejrzenia, że może autor był kiedyś w restauracji Jacob Myers. Restauran on the river, gdzie mają czarną zastawę do serwowania dań. Chyba, że efekt został uzyskany jedynie po czarnej wódce. Przyznaję się, że trunku nigdy nie piłam, więc czekam na zaproszenie do zwiedzenia barku autora i potwierdzenia moich przypuszczeń :)

EKSPEDYCJA, Arianne [2/6]

Dwudziesto dwu letni, świeżo upieczony botanik, wraz z grupą zwiadowczą wyrusza do największej puszczy Europy, w celu nakreślenia map. Mają również misję dodatkową: muszą odnaleźć zaginionych, którzy wyruszyli przed nimi. Początkowo ekspedycja przebiega dość gładko, do momentu jak odkrywają krwiożerczy tubylców.

Bardzo sztampowe postacie klasy B przeżywają bardzo słabą przygodę since-fiction z bardzo słabo zarysowany postapokaliptycznym klimatem. Autorka niekiedy strzępi pióro dopowiadając rzeczy, które czytelnik już wie, za to pomija te, na które się czeka. Momentami pojawiają się niefortunne porównania jak: "czułem się jak w ciemnym, zawilgoconym korytarzu" - porównanie to sprawia, że las traci swoją przestrzeń, a powiem szczerze, że w lesie, nawet najbardziej gęstym i zarośnięty, nigdy nie czułam się jak w korytarzu. W lesie przytłacza ogrom lub bliskość, ale nie ograniczenie. Niefortunne metafory i porównania pojawiają się w tekście jeszcze kilka razy. Zastanawiało mnie również zamiłowanie autorki do przedrostków i stopniowania przymiotników, ale to chyba temat do indywidualnej dyskusji. Samej „histerii” też tu się nie dopatrzyłam. Jak dla mnie bardzo słabe i nudne opowiadanie, właściwie odtwórcze, niż twórcze. Po zaistniałych błędach wnioskuję, że autorka dopiero ćwiczy swoje umiejętności. W tym miejscu warto więc zastanowić się co czyni opowieść dobrą? Fabuła, bohaterowie, pisarz, a może wymowa tekstu lub jego ukryte znaczenie? Tu zabrakło tego wszystkiego.

JA, STRÓŻ, Norbert Góra [2/6]

Bycie stróżem to średnia praca i słaba płaca, ale jak mawiają lepsza taka niż żadna. Bohater opowiadania właśnie został stróżem na terenie budowy pewnego budynku. Jednak dziwnie zachowujący się pracodawca, a potem niespodziewana wizyta byłego pracownika dają mu do myślenia: dlaczego od 3 lat nie można ukończyć budowy?

Opowiadanie bardzo fajnie się rozkręcało, ale szybko zboczyło na niewłaściwy tor, bardzo niewłaściwy. Od połowy historii trudno było się oprzeć wrażeniu, że czytam papierową wersje "Luster", ale nie wiem czy bohater był tak samo przystojny jak Kiefer Sutherland, bowiem świat przedstawiony oraz sam bohater są bardzo słabo nakreśleni. Rozwinięcie i zakończenie fabuły nie wykracza poza oczywisty schemat poruszanego motywu. Rozumiem, że miało to być opowiadanie grozy, a nie horror, jednak biorąc jakiś znany motyw trzeba dodać do niego jakiś czynnik X – element nowy. Czy takich opowiadań/filmów jak to, nie jest już tysiące? Wiem, jak kraść motyw, to od najlepszych. Nie sztuka jednak wziąć gotowy szkielet, sztuka zbudować na nim coś wyjątkowego. Czytała opowiadania Pana Góry i problem jest zawsze ten sam - trochę brakuje umiejętności technicznych, bo pomysły są.

KOMPOST, Adrian Zwoliński [5/6]

Józefina budzi się w środku nocy, chyba słyszała jakiś krzyk na korytarzu. Od dwóch lat mieszka w ośrodku szpitalnym, gdzie odwiedzają ją tylko wnuczki. Rozgląda się do dokoła i stwierdza z niepokojem, że jej współlokatorka zniknęła nie zabrawszy ze sobą swoich ulubionych różowych kapci. Postanawia więc wstać i wyjść na korytarz sprawdzić czy koleżance nic się nie stało.

Relacja Józefiny jest nieco chłodna w stosunku do napotkanych przez nią wydarzeń, co doskonale pasuje do powolności i niezdarności. Jej umysł chyba nie do końca nadąża z przetwarzaniem danych. Wyraźnie nie rozumie ona co się dzieje, a my razem z nią. Akcja znacznie przyśpiesza tempo, gdy Józefina wchodzi do sali pełnej trupów, gdzie można by nakręcić scenę jak z „Insanitarium”.

Opowiadanie jest ciekawe, ze względu na bezradność bohaterki, która ewidentnie przespała główną część programu. Ma się ochotę czytać i dowiedzieć co spotka przemiłą staruszkę, bo z całą pewnością zdajemy sobie sprawę, że na korytarzu nie będzie miło. I jakaś część nas aż kipi, żeby pchnąć staruszkę szybciej do przodu. Z samego zakończenia niewiele się dowiem o przyczynie wydarzeń, ale wystarczająco, by pobudzić wyobraźnie. Może kolejna część? Jak dla mnie to dobry wstęp do kolejnych opowieści.

MALI POWSTAŃCY, Agnieszka Kwiatkowska [5/6]

Starszy mężczyzna powraca po latach do Polski. Warszawa wita go deszczem i powracającymi wspomnieniami powstania. Świat się zmienił, a jednak wciąż odnajduje w nim znajome ślady przeszłości. Przeszłości, która kryje w sobie pamięć minionych zbrodni…

Początek opowiadania wprowadza nas w nastrój melancholijny oraz pełnych bólu wspomnień. Wspaniałe pióro autorki czaruje klimatem i nastrojem. Historia ma wyraźnie potęgujące się napięcie, które przywołuje w mnie wspomnienie przygód Hansa Klosa. Zakończenie opowiadania jest przewrotne i niespodziewane, szczególnie dla samego bohatera. Dobre opowiadanie grozy ku pamięci minionych wydarzeń.

METAMORPHOSIS, Kornel Mikołajczyk [6/6]

Grega Poznajemy na pogrzebie swojej żony. Zdarzenie traumatyczne i dramatyczne, więc nikogo nie dziwi jego zachowanie. Greg jest przekonany, że jego żona nie umarła, że musi kontynuować badania, bo odkrył coś niebywałego. To jednak nie zdruzgotany mąż okazje się głównym bohaterem opowiadania. Jest jeszcze bowiem jego córka, która wydostała się z kokonu matki, przynajmniej tak twierdzi Greg...

Początkowo miałam wrażenie, że czytam coś na poziomie"Gęsiej skórki" R. L. Stine'a, jednak autor mocno mnie zaskoczył. Nie tylko zakamuflował w historii tematykę molestowania nieletnich, ale uczynił to z wielką gracją nadają mu wymiar grozy. Opowiadanie jest wciągające i zaskakujące, szokuje, wykracza poza granice racjonalności, a jednak doskonale nadaje się na historię z sąsiedztwa. Wszystko jest tu doskonale skonstruowane: napięcie, dramat, horror, odraza, psychologia postaci. A tragiczny finału pokazuje, że można napisać dobry horror z konkretnym przesłaniem. To, co najbardziej podobało mi się w „Metamorphosis” to klimat rodem z „Gęsiej skórki” (trochę przypomniało mi się opowiadanie „Nie wchodźcie do piwnicy”), za którym kryje się prawdziwy i poważny horror.

ORATORIUM, Przemysław Karbowski [3/6]

Autor zaprasza nas na salę sądową, gdzie toczy się proces przeciwko seryjnemu mordercy. Co ciekawe, człowiek ten twierdzi, że to muzyka zmusiła go do niecnych czynów, że jest diabelskim narzędziem, które zachęca do zbrodni.

Bohater opowiada o swoich zbrodniach jak o jakim filozoficznym problemie, który trzeba przerobić na wszystkie strony. Problem w tym, że tekst nie oddaje owej diaboliczności muzyki. Nie da się wczuć w perspektywę bohatera, a tym samym jego postępowanie pozostaje dla czytelnika niezrozumiałe. Historia ta powinna mieć mroczną atmosferę popadania w szaleństwo. Sama opowieść o morderstwach nie jest tak ciekawa, jak mogłaby być ciekawa, gdyby wydobyto z niej diaboliczny element. A właśnie owa muzyka, była bardzo mało „pitagorejska” i nie zharmonizowała się z duszą czytelnika, który pragnął grozy, a może nawet horroru.

TUŻ OBOK PIEKŁA, Łukasz Radecki [6/6]

Miłość bywa banalna, jak zachody słońca. Czasem wymaga poświęceń, ale nikt nie mówił, że musimy się na nie godzić. Bohater przekazuje nam relacje z dość nietypowego związku, który narodził się naglę i równie naglę został obdarty z niewinności. "Tuż obok piekła" można nazwać love horror story, bo czasem kobiety okazują się nie mówić w przenośni.

Opowiadanie Radeckiego jest proste, ale nie banalne. Elementami, które wzbogacają historię są: zmiana perspektywy ukazania wydarzeń oraz przewrotna puenta. Radecki na swojego bohatera wybiera zwykłego chłopaka, który nie jest pełnym uczestnikiem wszystkich wydarzeń. To pozostawia czytelnikowi pewne pole dla wyobrażeń, a przede wszystkim pożywkę dla ciekawości. Bohater nie jest ani ofiarą, ani złoczyńcą. Jego niewiedza jest naszą i właśnie dlatego zakończenie jest w prosty sposób zaskakujące, a nawet zabawne, bo swoim ostatnim czynem chłopak oddaje cały sens opowiadania – komitragizm.

ZAPISANE, Piotr Borowiec [3/6]

Maria Jędrzejewska, ambitna doktorantka historii, ma upodobanie do pracy w godzina nocnych. Wszyscy w Muzeum Ziemi Lubuskiej doskonale o tym wiedzą, że jedynym duchem snującym się między eksponatami jest Maria. Z sentymentem traktuje ona salę Tortur Dawnych, gdyż to właśnie stanowi tematykę, w której się specjalizuje. Maria stanie w obliczu nadprzyrodzonych zjawisk, które wymuszą na niej rozważenie kwestii: czy pamięć zawsze jest najważniejsza, a może jest ona właśnie przekleństwem?

Problem tego opowiadania tkwi w samym pomyśle. Początkowo całość przypomina „Gothika”, jednak zabrakło porządnego, mięsistego zakończenia. Od połowy Maria snuje się jakby nie miała pomysłu na życie. Przyznam się, że nie do końca rozumiałam skąd w panie doktor taka, a nie inna motywacja do działania na rzecz czarownicy, która ostatecznie doprowadza do tragedii. Czy Maria jest świadoma swojego czynu? Idea jaka jej przyświeca jest dla mnie niewyraźna. Zakończenie nie przynosi odpowiedzi, ale też nie stawia pytań. Jakie są więc wnioski z tej historii? „Zapisane” mogło być dobrą opowieścią grozy, ale nie dźwignęło klimatu tylko w pewnym momencie stanęło i zamarło.

STRACH TNIE GŁĘBIEJ, Arkadiusz Mielczarek [3]

Na koniec Histeria serwuje nam tekst Arkadiusza Mielczarka, którego celem jest naprowadzić twórców na dobrą drogę do przestraszenia czytelnika. Autor zaznacza, że to jedynie uwagi i jego własne metody, które stosuje pisząc, czy przygotowując sesję RPG. Rady, których udziela Mielczarek są trafne, ale bardzo trywialne.

Nie mogę zgodzić się z autorem tekstu w założeniu, że strachu nie da się zbadać. Użycie argumentu, że każdy boi się czegoś innego, czy porównania do największych zagadek, nie można wywnioskować, że pojecie jest nieprzeniknione. Strach można zgłębić zarówno jako proces biologiczny, psychiczny, ewolucyjny, a także element literacki, czy nawet w świetle filozoficznego pojęcia art-grozy. To oczywiste, że nie każdego wystraszymy w ten sam sposób, bo trudne jest wywołanie uczucia grozy, leku czy strachu, bez odpowiedniego bodźca. Gdy wiele lat temu przeczytałam „Filozofię horroru” N. Carroll, utwierdziłam się w przekonaniu, że jeśli zbuduje się utwór w oparciu o art.-grozę, nie ma możliwości na porażkę. Pobudzenie czytelnika uzależnione jest od wiedzy autora o emocjach, która ta z kolei musi być podparta warsztatem literackim. Trochę uprościłam tu pojęcie art.-grozy, więc zainteresowanych odsyłam do książki. Polecam również zapoznać się z pozycją Anity Has-Tokarz „Horror w literaturze współczesnej i filmie”, "Nadnaturalny horror w literaturze" H.P. Lovecrafta oraz „Dance macabre” S. Kinga, bo horror bez celu nie może straszyć, to nie zdarta płyta, która wciąż odtwarza ten sam schemat. Pisarz, który nie zgłębi natury grozy w jej wielości aspektów, nie napisze dobrego opowiadania. Choć uwzględnić trzeba to, że horrory pisze się nie tylko po to by straszyć, czasem by brzydzić, czy szokować. Trzeba umieć obrać też drogę, więc problem nie zawsze polega na tym, że opowiadanie nie straszy, czasem jest sztampowe i nudne bo autor nie ma na nie pomysłu, a jest jedynie nieumiejętną kalką. W świecie grozy trzeba szukać nowych form wyrazu.

Smuci mnie również, że po raz kolejny czytam tekst, w którym ktoś naprzemiennie używa słów „strach’ i „lęk” – w języku potocznym nie ma wyraźnej granicy miedzy nimi, jednak psychopatologia rozróżnia je, jako stany odmienne, a mówiąc o horrorze powinniśmy je również oddzielać ze względu na wewnętrzność lub zewnętrzność, która będzie determinować bohatera. Sama natura lęku jest niezwykle trudna w zrozumieniu, dlatego polecam książkę starą, ale jarą: Antoni Kępiński "Lęk".

Teraz pora zapytać: jeśli horror nie ma przekraczać granic, to po co on w ogóle jest? I tu dochodzimy do kości niezgody :) Z całym szacunkiem, do dorobku i umiejętności Pana Arkadiusza Mielczarka, ale w jego tekście jedynymi wartościowymi elementami są krótkie porady, gdzie szukać inspiracji i co najważniejszego zawrzeć w tekście. Choć to jedna strona medalu, bo nie wystarczy wiedzieć co, ale jak to zastosować, by zadziałało. „Strach tnie głębiej” można przeczytać na koniec, ale jak ktoś sobie odpuści, to też niewielka strata. Po wielkiej wyobraźni autora oczekiwałam bardziej inspirującego i porywającego tekstu.

HISTERIA IV

Czwarty numer Histerii przyniósł mi na swoich łamach wspaniałe opowiadania: „Tuż obok piekła” Ł. Radeckiego oraz „Czarna wódka” A. Nowakowskiego. Z kolei A. Zwoliński zaciekawił mnie „Kompostem”, do którego chętnie przeczytałabym ciąg dalszy. Wydaje mi się, że w tej historii tkwi iskra, którą warto rozniecić. Nie można zapomnieć też o klimatach wrześniowych, a je doskonale realizują „Mali powstańcy” A. Kwiatkowskiej. „Metamorphosis” K. Mikołajczyka jest wisienką na torcie - wielkie zaskoczenie i wspaniały horror, więcej takich histerii. Zachęcam szczególnie do lektury tych opowiadań. Poza tym, magazyn jak zwykle zaserwował nam różnorodną mieszankę literacką, o zróżnicowanym poziomie. Kolejny świetny numer. Cieszy mnie, że Histeria zaczyna wprowadzać inne formy literackie. Felieton, czy artykuł bardzo ożywia całe pismo. Oczekuje w kolejnych trochę więcej takiej rozrywki.

Na koniec kilka słów o samym głosowaniu podczas którego czytelnicy wybierają najlepsze ich zdaniem opowiadanie numeru. Jak widać, niekoniecznie wygrywają najlepsi :) Ja gratuluję moim faworytom, bo sprawili, że numeru jest jednym z najlepszych. Reszta spisała się dobrze, poprawnie lub nijako, ale to już podobno kwestia gustu, jak twierdzi Pan Mielczarek...

Długich dni i histerycznych nocy,
Alicya Rivard

Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com

Histeria IV, czyli odrobina czarnej wódki nie zaszkodzi

Na wstępie Histeryczna Redakcja chwali się, że najprawdopodobniej wydała najlepszy zbiór opowiadań, jaki dotychczas udało im się opublikować. Faktycznie w IV Histerii jest aż pięć niesamowitych opowiadań, które pokazują jak horror musi wciąż reinterpretować własną konwencję, zmieniać perspektywy postrzegania i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Rook” Grahama Mstertona został opublikowany po raz pierwszy w 1996 roku. Aktualnie dzięki Wydawnictwu Replika Horror mamy możliwość przeczytać powieść w nowej odsłonie. Czy książka ma szansę zyskać zainteresowanie nowych pokoleń miłośników grozy? Czy powrót do tej historii po latach pozwoli odkryć w niej coś nowego.

STOWARZYSZENIE UMARŁYCH WYZNAWCÓW VOODOO

Jim Rook jest trzydziestoczteroletnim nauczycielem w West Grove Community Collage, który poza pracą jakoś nie ułożył sobie życia towarzyskiego, choć jednak z koleżanek w pracy ewidentnie jest nim zainteresowana. Praca jest dla niego priorytetem, od siedmiu lat ma pod opieką II klasę specjalną, co oznacza, że zajmuje się przypadkami uczniów wykluczonych z normalnego trybu nauczania. W pełni angażuje się w swoją misję pragnąc pomóc podopiecznym i trzeba przyznać, że idzie mu całkiem nieźle biorąc pod uwagę, jakie postępy poczynili jego uczniowie. Dzieciaki wręcz go kochają za pasję i czas jaki im poświęca. Właściwie klasa Jima, to jak druga rodzina, której często im właśnie brakuje. Pewnego dnia dwoje chłopaków z klasy specjalnej wdaje się w bójkę. Kilka godzin później jeden z nich zostaje znaleziony martwy w szkolnej kotłowni. Jim nie daje wiary, że któryś z jego uczniów byłby zdolny do morderstwa. Tym bardziej, że zauważył tajemniczego mężczyznę ubranego na czarno, który kręcił się po szkolnym boisku. Problem w tym, że tylko Jim go widział i policja nie daje wiary jego zeznaniom. Bycie nauczycielem, to przede wszystkim powołanie, dlatego postanawia on prowadzić śledztwo na własną rękę, nawet jeśli przeciwnikiem okaże się potężny kapłan voodoo.

Fabuła „Rooka” nie jest skomplikowana, nie ma w niej zbyt wiele tajemnicy, ani niedopowiedzeń. Jest jednak bardzo wartka i ani na chwilę nie przystaje. Wszystko toczy się szybko tak, że nawet sam bohater nie ma czasu się zastanowić nad wszystkim. To duży plus, bo czytelnik też się nie zastanawia. Właściwie nie ma też zbytnio nad czym, bo wątków, które zmusiłyby do refleksji tutaj zbytnio nie ma (chyba, że po wszystkim mamy ochotę wrócić do fragmentów z interpretacją wiersza).

Powieść nie epatuje przemocą, jest jej tak akurat w sam raz :) Jedną z genialnych scen, które od razu przypomniały mi plecowy poród Manitou, jest samo-pochłanianie się ciała pani Vaizey - klasyczne i mocne.

Trzeba też przyznać jedno, że Umber Jones jest dość słabym kapłanem voodoo i niewymagającym antagonistą. Jim ma w sobie jakieś zdolności, ale tak naprawdę więcej w tym jego zwycięstwie szczęścia. Umber z początku pokazał, że zna kilka niezłych numerów jak samo-zjadanie się, podróż astralna i ożywianie zmarłych, ale w jego działaniach nie widać potęgi czarnej magii, a jego władza nie budzi w nas lęku. Tak naprawdę jest słaby i uzależniony od kooperacji z Jimem. Jako szaman absolutnie nie oddał mroku, jaki kryje w sobie religia Voodoo. W powieści to właśnie najbardziej brakowało mi strachu. Voodoo to niepojęta mroczna magia, która powinna przerażać, a tu jest tylko kłodą pod nogami. Wygląda na to, że postać negatywna została zbyt słabo zbudowana. Nie przypuszczam by Umber Jones przyśnił się komuś w nocy.

VOODOO – PRZEWODNIK DLA POCZĄTKUJĄCYCH

Religia voodoo jest niezwykle wdzięcznym źródłem natchnienia dla horrorów, w końcu to jej zawdzięczamy zombie. Gdy pierwszy raz przeczytałam „Rooka” zaczęłam głębiej dociekać czym w ogóle jest voodoo. Dlatego wszystkim początkującym poszukiwaczom polecam książkę "Tajemnice Voodoo" A. Devine. To bardzo prosty przewodnik. Przeczytamy w niej historię tej religii, przejawy jej współczesnego kultywowania. Autor omawia panteon bogów oraz porusza podstawową problematykę rozróżnienia voodoo od hoodoo. Książka zawiera również mały dodatek z prostymi zaklęciami (oczywiście tylko informacyjnie, ale ja nikogo nie oceniam i jak będzie chciał zrobić proszek miłosny to wystarczy mu 1/2 łyżeczki cukru, łyżeczka mięty pieprzowej i łyżeczka starej kandyzowanej skórki pomarańczy, które należ rozpuścić w szklance wina i podać delikwentowi, a zakocha się bez pamięci / s 109/ :) Książka wyszła nakładem Wydawnictwa KIRKE w 2002 roku. Z serii poświęconej magii i ezoteryce. Myślę, że dla początkujących poszukiwaczy tajemnej wiedzy to podstawowa lektura.

GDZIE NAUCZYCIELE Z DAWNYCH LAT?

Patrząc na Rooka trudno było mi się oprzeć skojarzeniu go z Johnem Ketingiem, bohaterem filmu „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”. Nie będę jechać tu sentymentem do tego utworu, chodzi mi o podobieństwo ideologiczne miedzy bohaterami. Rook jest nauczycielem, który jak Keting próbuje zaszczepić w swoich uczniach wiarę we własne możliwości. Dostrzega w każdym z nich potencjał i wartość, której oni nie widzą. Dzięki swojej charyzmie i pasji udaje mu się zmienić światopogląd swoich uczniów. Piękne i wzruszające, choć w wersji Toma Schulmana, a potem Nancy H. Kleinbaum o wiele bardzie porywające. Jednak mimo to, że Jim wydaje się zlepkiem opowiedzianych już historii, budzi ogromną sympatię i jego osoba przyciąga nas do tej opowieści.

W historii „Stowarzyszenia umarłych poetów”, jak i „Młodych gniewnych” jest sporo mroku, w książce Mastertona też, ale nie ma on wymiaru dramatycznego, lecz realistyczny. Pozwalam sobie również na przywołanie „Młodych gniewnych”, bo pierwszy rozdział i scena z bójką w szkole aż prosi się o wspomnienie tego przełomowego dzieła. Rook pracuje w analogicznie ekstremalnych warunkach do pani Louanne Johnson: „W ciągu siedmiu lat nauczania przystosowawczego został dźgnięty śrubokrętem w kark i stracił dwa zęby. Ponieważ jednak przez ten czas miał do czynienia z prawie trzema tysiącami trudnych, zapóźnionych w rozwoju lub dyslektycznych dzieciaków, uważał, ze i tak miał szczęście. Jego poprzednikowi przestrzelono płuco” /s 11/. Masterton bierze więc dwa dramatyczne schematy i robi z nich horror. Kto ma ochotę na taki fix-mieszankę z lat dziewięćdziesiątych, proszę pić duszkiem i na zdrowie.

MARTWY CHŁOPIEC

Wspomniałam, że w powieści nie ma zbyt wiele miejsca na refleksję. Podtrzymuję to, ale pragnę zauważyć również, że Masterton zacytował w książce dwa piękne wiersze: Emili Dickinson oraz Johna Crowe’a Ransoma. Nad tą poezją warto się pochylić i sięgnąć głębiej. Zadać sobie pytanie o wagę dziedzictwa w kontekście kultury i indywidualności jednostki oraz czy śmierć jest rodzajem nieskończoności, przejściem do wieczności, a może niekończącą się podróżą?

Trochę dziwne wydało mi się, że cytowane wiersze nie mają wyraźnie zaznaczone skąd pochodzi wersja tłumaczenia. Moim zdaniem to duże zaniedbanie, bo nie jest takie oczywiste, że wiersze są w translacji tłumacza książki, choć patrząc na nie przypuszczam, że tak jest...

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

Ponowne przeczytanie „Rooka” przywołało we mnie wspomnienia pierwszych fascynacji horrorem. Chyba dlatego też kupiłam książkę, która i tak stoi na mojej półce w dwóch innych wydaniach. To, co fascynowało mnie na samym początku przygody z grozą, to prostota fabuły, niesamowitość potworów oraz uwypuklona przemoc idąca w parze z seksualnością. Dlatego w tamtych czasach królował u mnie Masterton :) Niestety nie da się dwa razy przeżyć czegoś tak samo – wszystko płynie – i już nigdy nie będziemy tacy sami. Czas przyniósł sentyment, ale i uwypuklił niedostrzegalne dawniej mankamenty historii. Wcześniej nie zauważyłam jak nielogicznie postępuje główny bohatera, momentami jest wręcz groteskowy. W samej powieści czegoś mi trochę zabrakło, jakby była za krótka i za szybko mknęła do przodu. Przyznaję więc, że ponownie „Rook” nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak przed laty, choć naprawdę miło się to czytało. Moja ocena wynika z tego, że sama historia na dzień dzisiejszy, nie zaspokoiła mojego apetytu w pełni. Z perspektywy czasu, opowieść o Voodoo wydaje mi się być przeźroczysta jak papierek lakmusowy. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale i człowiek staje się bardziej wymagający.

Wydawnictwo Replika postanowiło wznowić kilka starszych powieści Mastertona. Czy „Rook” ma więc szansę przyciągnąć nowych czytelników do samego pisarza? Wydaje się, że tak, ale będzie mu ciężko, bo nowe pokolenia horrormaniaków wyrastają już na zupełnie innej kulturze grozy, z innymi schematami i swoją „klasyką”. Powieść "Rook" utrzymana jest w klimatach starych horrorów klasy B i wydaje mi się, że w dużej mierze przyciągnie raczej tych, co właśnie takie proste klimaty lubią oraz tych, co już dobrze Mastertona znają i kochają. Czy na tej powieści można się rozczarować? I tak, i nie. Po pierwsze, autor jest pisarzem niezwykle płodnym, ale i szalenie nierównym, więc obok świetnych powieści znajdziemy stos gniotów - tendencję widać również w samym cyklu Rook. Po drugie, książka o której piszę ewidentnie należy do popularnego nurtu rozrywkowego horrorów - nie można więc od niej oczekiwać egzystencjalnych wynurzeń i wnikliwych analiz mrocznych stron naszej psychiki.

Powrót do przeszłości to zawsze przyjemna podróż, bez względu na to czy jakieś wspomnienia upadną, czy nie. Czytając ponownie powieść nie doznałam jakiegoś olśnienia, nie odnalazłam ukrytego przejścia, ani świecącej błyskotki. Trudno. „Rook” pozostał jednak lekturą przyjemną, lekką rozrywką na jeden wieczór, bez zobowiązań i nadmiernych obciążeń emocjonalnych. To czasem też bardzo potrzeba rzecz. Jima obdarowałam dużą sympatią i do końca śledziłam jego losy, które z czasem rozwijają samego bohatera ukazując go w innym świetle. Aktualnie cykl liczy osiem tomów, z czego planowane są jeszcze dwa. Rook nie powiedział więc wszystkiego, co miał do powiedzenia, dlatego liczę na to, że skoro Replika powiedziała „a”, to wyda cały cykl jego przygód - chętnie skompletuję :)

długich dni i zaczytanych nocy

Alicya Rivard

Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com

„Rook” Grahama Mstertona został opublikowany po raz pierwszy w 1996 roku. Aktualnie dzięki Wydawnictwu Replika Horror mamy możliwość przeczytać powieść w nowej odsłonie. Czy książka ma szansę zyskać zainteresowanie nowych pokoleń miłośników grozy? Czy powrót do tej historii po latach pozwoli odkryć w niej coś nowego.

STOWARZYSZENIE UMARŁYCH WYZNAWCÓW VOODOO

Jim Rook...

więcej Pokaż mimo to