-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2010
2014-02-23
2015-03-30
2012
2010
2011
2013-10-05
A TY, O CO POPROSIŁBYŚ SWOJĄ ZOMBIE-RYBKĘ?
Opowieści o ostatnich bastionach ludzkiej cywilizacji bywają różne. W większości raczej dają nadzieję na przetrwanie. Keene przypomina, że apokalipsa to piekło na ziemi, które niekoniecznie ma happy end. Ludzkość musi przetrwać? A co jeśli nie potrafi. Zburzenie murów cywilizacji wypuszcza człowieka na wolność, na którą nie jest gotowy (i pewnie nigdy nie będzie). Zombie to tylko jedna z możliwych wersji apokalipsy. Jakie znaczenie ma co przynosi człowiekowi zagładę, skoro największym zagrożenie jest sam dla siebie. Nie jest to więc opowieść o zombie, ale o ludziach, a takie opowieści są najmroczniejsze, pełne pesymizmu i zwątpienia. Keene pisze o naiwnej nadziei, która w obliczu wydarzeń, nie ma sensu, a wręcz jest autodestrukcyjna. Tutaj zombie rozszarpują wnętrza ludzi w sposób dosłowny i symboliczny. Monstra stają się lustrzanym odbiciem nas samych. Pozbawieni granic, wypuszczamy na wolność nasze wewnętrzne bestie. Gwałt, przemoc, morderstwa, walka o władzę, egalitaryzm. Zombie tylko rozszarpują, ludzie są o wiele gorsi. Keene poddaje w wątpliwość naszą zdolność panowania nad sobą i poczucia wspólnoty.
„Noc zombie” nie jest głęboką opowieścią psychologiczno-filozoficzną o ludzkiej naturze. To tylko horror, w którym jest wiele niedorzeczności, ale czy to ważne. Mocnym atutem są sceny gore. Nie ma tu silnego poczucia grozy czy niepokoju. Keene nie chce straszyć, ale szokować. Pewnie stąd te niedorzeczności. Jednak drobne niedociągnięcia nie powodują rozproszenia podczas czytania (potraktowałabym je jako stylizację), ani nie poddaje w wątpliwość realności całej opowieści (stworzony przez Boga wymiar poza wszechświatem – chyba autor nie uważał na lekcjach filozofii w szkole). Książkę bardzo dobrze się czyta a dzięki pewnym smakowitym dziwnościom (my favorite: zombie rybka i szczurki jak ze „Zmroku” Deana Koontza) zapada w pamięć. Jednak motyw zwierzęcych zombie strasznie komplikuje, chyba nawet za bardzo, bo dla logicznie i trzeźwo myślących ludzi, nie pozostawia nadziei na cokolwiek. Bardziej zamyka, niż otwiera. Ale motyw ten nie podobał mi się również w „Resident Evil”, więc chyba o czymś to świadczy (z całym szacunkiem dla rybki). Czyżby Pan Keene zapomniał, że zadaniem autora horrorów jest tworzyć wydarzenia prawdopodobne, lub tak je opisać, by sprawiały wrażenie prawdopodobnych. Zombie animal to najmniej udany pomysł i najbardziej nierealny, bo wyklucza jakąkolwiek możliwość przetrwania. Nie oszukujmy się, bohaterowie nie samą miłością żyją. W czasie apokalipsy do głosu dochodzi też instynkt przetrwania, a on silnie połączony jest z logiką. Gdy pozbawimy człowieka nadziei – jego psychika się rozpada.
Keene odważnie odchodzi w swojej historii od naturalizmu. To nie epidemia, ale opętanie prze istoty z innego wymiaru (uwięzione przez Boga, czy coś tam). Odważne, bo jednak naturalizm jest gównym nurtem ujęcia motywu żywych trupów. Brian traktuje temat niebanalnie: nutka „duchowości” w martwych ciałach J Do tej pory nie lubiłam gdy zombie wybijały się ze swojego schematu, to właśnie ich schematyczność była ogromnym atutem. Przed lekturą powieści Keena, przeczytałam „Komórkę” Stephena Kinga, która otworzyłam mi oczy na pewien niezgłębiony we wnętrznościach zombie wątek – inteligencję, która wszystko komplikuje - „Noc zombie” to jedna z wariacji na ten temat. Choć nie tak ambitna jak u Kinga, ale całkiem się broni.
Okładka książki jest piękna: prosta, ale zachęcająca. Niestety wydawnictwo miało kiepskiego tłumacza. Może dwóch, to już tłok… i kucharek sześć. Dlatego wielokrotnie natrafiamy na liczne błędy oraz kiepskie i niedopracowane stylistycznie fragmenty. No i teraz mój ulubiony bubel – tytuł. W oryginale „The Rising”, czyli od biedy: przebudzenie albo zmartwychwstanie czy powstanie. Chyba to jest bliżej idei autora, niż „noc zombie”. Po małej burzy mózgów można zrobić niezły tytuł. Amber popełniło błąd, bo prostota odstrasza, a nie intrygująco przyciąga czytelnika [fail].
”Gnijące ciało Carrie promieniało, skąpane światłem księżyca. Wypukły brzuch był okropnie rozdęty. Ciąża, jak złośliwy nowotwór, nadal się w niej tliła, schowana ze strzępami jedwabnej koszuli, w której Jim pochował żonę. Poszarpane wstążki trzepotały wokół szarej skóry.
Jim przypomniał sobie noc, gdy Carrie powiedziała mu, że jest w ciąży. Leżeli razem, delikatna warstwa potu stygła na ich ciałach po ostatniej miłosnej sesji. Głowę położył na brzuchu żony, policzek przyciskał do ciepłych, miękkich miejsc. Swoją skórą czuł rozkoszny dotyk jej ciała. Zapach Carrie i drobne, prawie niewidzialne włoski unosiły się łagodnie pod wpływem jego oddechu. Wewnątrz niej rosło ich dziecko.
Jim wolał nie myśleć o tym, co teraz się tam wiło.”
Strony przewracają się same, a noc jest szaleńczo za krótka, polecam.
długich dni i zaczytanych nocy
Alicya Rivard
Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com
A TY, O CO POPROSIŁBYŚ SWOJĄ ZOMBIE-RYBKĘ?
Opowieści o ostatnich bastionach ludzkiej cywilizacji bywają różne. W większości raczej dają nadzieję na przetrwanie. Keene przypomina, że apokalipsa to piekło na ziemi, które niekoniecznie ma happy end. Ludzkość musi przetrwać? A co jeśli nie potrafi. Zburzenie murów cywilizacji wypuszcza człowieka na wolność, na którą nie jest...
2009
2010
2009
2005
2005
2008
2013-11-07
ZAPROSZENIE NA BAL MASKOWY - POWRÓT DO HOTELU PANORAMA
„Stali prawie na szczycie jednej z gór. Na wprost – kto wie, jak daleko – strzelała w niebo jeszcze wyższa góra, a jej poszarpany wierzchołek – zaledwie zarys – otaczała teraz aureola zachodzącego słońca. Pod nimi rozpościerało się całe dno doliny, stoki zaś, na które z mozołem wspinali się w garbusie, opadały w sposób tak zawrotnie nagły, że zbyt długie patrzenie w dół, jak wiedziała, wywołałoby mdłości i w końcu wymioty. W przejrzystym powietrzu wyobraźnia jakby nagle budziła się do życia i wymakała spod władzy rozumu, toteż osoba patrząca obserwowała bezradnie, jak sama spada coraz niżej i niżej, podczas i niebo i stoki zmieniają swe położenie, kręcąc powoli młynki, krzyk wypływa z ust niczym leniwy balonik, włosy i sukienka wydymają się…
Niemal siłą oderwała wzrok od przepaści i podążyła oczami za palcem Jacka. Widziała szosę uczepioną tej wieży katedralnej, widziała, jak szosa zawraca, lecz ustawicznie zmierza na północny zachód, nadal pnie się w górę, choć pod mniej ostrym kątem. Jeszcze wyżej, jakbym wetknięte bezpośrednio w sam stok, trzymające się kurczowo sosny rozstępowały się i robiły miejsce dla szerokiego prostokąta zielonej trawy i stojącego pośrodku, ponad tym wszystkim, hotelu. Hotelu Panorama.” [S. King, „Lśnienie”, Pruszyński i S-ka, Warszawa, s. 76.]
Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć i się przygotować. Minęło sporo czasu. Czytałam „Lśnienie” jako dziecko i zapewne wiele faktów zatarło się już w mojej pamięci. Panoramę pamiętam jednaj bardzo wyraźnie. Czy w dzieciństwie bałam się tego samego, co teraz? Czasem przychodzi taki moment, że trzeba znów wrócić do korzeni historii by znów poczuć świeżość zimowego powietrza, miękkość śniegu i wszechobecne piękno gór. Ku mojemu zaskoczeniu, historia tak dobrze znana, zaczęła pobudzać we mnie emocje, ale jak się okazało, inne niż kiedyś. Powrót do hotelu Panorama po tak długim czasie, jest jak czytanie tej historii na nowo. W końcu są miejsca , do których się wraca po odpowiedzi.
Panorama jest miejscem wyjątkowym, tak jak stworzona przez Kinga rezydencja „Czerwona Róża”, kto raz tam wejdzie, nigdy o nich nie zapomni. Hotel Panorama wybudował w 1909 Robert Townley Watson. W latach swojej świetności przebywały na jego salonach najznakomitsze rodziny (Vandrbiltowie, Rockefellerowie, Astrorowie, Du Pontowie), jak i prezydentowe (Wilson, Harding, Rooswelt, Nixon). Właściciel nie dawał sobie jednak rady z zarządzaniem hotelem i postanowił go sprzedać. Tu rozpoczęła się tułaczka Panoramy z rąk do rąk – w latach 1915 a 1936 był wielokrotnie sprzedawany. Potem podupadł, nadeszła wojna i Panorama stała pusta, aż do momentu odrestaurowania jej przez H. Derwenta. Był to milioner ze znakomitą żyłką do interesów, dlatego łatwo mu poszło z inwestycją w Panoramę. Niestety, mimo starań, nie przynosiła zysków, stanowiła raczej studnie bez dna, niż inwestycje. Derwent sprzedaje ją w 1970 roku grupie akcjonariuszy z Panem Shockleyem na czele. Tym razem też nie było ważne ile wpakuje się w nią pieniędzy, Panorama nadal nie przynosiła zysków. Dopiero mianowanie Stuarta Ullmana, nowym zarządcą hotelu, w ciągu kilku lat podniosło hotel finansowo na zero, a niedługo potem zanotowano nieznaczny dochód, aż w końcu Panorama zaczęła tętnic życiem, szczególnie w sezonie.
Panorama jest wspaniałym miejscem. Na samym szczycie znajduje się strych, na którym obecnie przechowywane są „pamiątki” i „resztki” po poprzednich właścicielach – Ullman określił je jako rupiecie. Ogólnie hotel dzieli się na trzy skrzydła (wschodnie, środkowe i zachodnie) i posiada 110 pomieszczeń dla gości, które głównie mieszczą się na trzecim piętrze (30 pokoi) oraz drugim (kolejne 30). Reszta pomieszczeń hotelowych przypada na piętro pierwsze. Tam też znajduje się sala balowa i bankietowa (zachód), recepcja, hol i biura (pośrodku) oraz jadalnia i salon Kolorado (część wschodnia). Oczywiście pod całym hotelem ciągnę się cieć podziemi. Dla Jacka Torrence’a nowego dozorcy w okresie zimowy, to miejsce kluczowe.
Jack Torrence to wykształcony nauczyciel literatury angielskiej. Uczył w szkole, jednak po pewnych „Złych Rzeczach”, które zrobił, musiał zrezygnować ze stanowiska. Jego żona Wendy nie pracuje. Jej zajęciem jest dom i opieka nad synkiem Dannym, więc ich sytuacja finansowa znacznie się pogarsza. Jack, dzięki swojemu staremu przyjacielowi, który jest współudziałowcem w hotelu Panorama, otrzymuje posadę dozorcy. Nie jest to jednak proste zadaniem. Polega ono bowiem na sprawowaniu pieczy na hotelem w okresie zimowym. Panorama jest wtedy zamykana, gdyż silne opady śniegu w górach uniemożliwiają poruszanie się drogami. Właściwie, na pół roku, hotel zostaje odcięty od świata. To Ullman wymyślił „podtrzymywanie przy życiu” hotelu podczas zimy. Straty związane ze skodami, jakie dokonywały się podczas braku sprawowania nad wszystkim pieczy, były ogromne i każdej wiosny Panorama pochłaniała kolejne pieniądze. Jack, jako zimowy dozorca ma za zadanie założyć pułapki na szczury, przystrzyc zieleń przed opadami śniegu i wymienić dachówki. W trakcie zimy musi dbać o odpowiednie ogrzanie wszystkich skrzydeł hotelu. Oczywiście taka praca nie jest godna Jacka, to wykształcony i inteligentny, całkiem dobrze zapowiadajmy się pisarz. Dręczy go jednak przeszłość i to, co uczynił. Panorama spada jak z nieba. Ma być dla niego miejscem odkupienia win, naprawy relacji z synem oraz próbą ratowania rozpadającego się małżeństwa. Tam skąd przybywa, nie pozostało mu nic. Czuje strach przez Panoramą, ale nie hotelem jako takim, lecz przed wyzwanie jakim ona jest. Bardziej jednak boi się tego, do czego musiałby wrócić. Nie ma wyjścia, Panorama jest jedyną szansą na jakąkolwiek przyszłość.
Pierwszym, co Jackowi przyszło do głowy, gdy wysłuchiwał pouczeń Ullmana na temat przydzielonych mu obowiązków, było „nadgorliwy kutasina”. Cóż, Panowie nie przypadli sobie do gustu. Ullman był jednak uprzedzony do Jacka nie z byle powodu. Na przełomie lat 1970/71 zatrudnił on jako dozorcę Delberta Grady, który wraz z żoną i dwiema córkami miał spędzić w Panoramie sześć miesięcy. Podejrzewam, że to, co się stało – stwierdził Ullman z poczuciem win – było następstwem zgromadzenia przez Grady’ego bez mojej wiedzy dużych zapasów taniej whisky i dziwnej choroby, zwanej przez stare wygi więzienną. (…) Dziewczynki zarąbał siekierą, żonę zastrzelił z dubeltówki, siebie również. Urażony Jack wysuwa natychmiast swoje kontrargumenty: Czy miał średnie wykształcenie? (…) Na tym polegał błąd (…) Człowiek nierozgarnięty jest bardzo podatny na chorobę więzienną, (…) On się nudził. Kiedy spadnie śnieg, może najwyżej oglądać telewizję czy stawiać pasjansa i oszukiwać, jeśli nie odkryje wszystkich asów. Nie ma nic do roboty, więc dogryza żonie, czepia się dzieci i pije. Zasypia z trudem, bo panuje cisza. To też pije, aby zasnąć, i budzi się z kacem. Staje się drażliwy. (…) W końcu… paf, paf, paf. Kontrargumenty Jacka co do wyższości jego wykształcenia nad sytuacją Delberta Grady’ego była jasna: Oboje z żoną lubimy czytać. Muszę pracować nad sztuką, którą piszę (…). Danny ma swoje układanki, książeczki do kolorowania i radio kryształkowe. Chce uczyć go czytania i chodzenia po śniegu w rakietach. Wendy też pragnie się tego nauczyć. O tak, chyba potrafimy znaleźć sobie zajęcie i nie działać jedno drugiemu na nerwy, jeśli nawali telewizja. (…) Owszem, piłem dawnej i zaczynało to wyglądać poważnie. Ale przez ostatnie czternaście miesięcy nie tknąłem nawet piwa. Nie zamierzam przywozić tu alkoholu, a jak spadnie śnieg, i tak nie będę miał okazji go kupić. Jak widać, w planach Jacka wszystko miało być pięknie. Życie jest jednak przewrotne i pokazuje, że niejednokrotnie sami siebie bardzo mało znamy. Jesteśmy bowiem jak hotele, pełne pokoi, w których mieszkają wspomnienia. Mamy ich tyle, że nie jesteśmy w stanie wszystkich odkryć, dlatego, gdy czasem jakieś nieznane do tej pory drzwi, otworzą się i coś z nich wypełznie, dziwi nas, że to zawsze tam było.
Wendy, żona Jacka, jest typową niepracującą gospodynią domową. Wątła, delikatna i powabna. Mamy wrażenie, że zaraz umknie nam z powieści jak spłoszona łania. Wszystko co robi skupia się wokół miłości do męża i syna (w tym przypomina mi Lori z „Żywych trupów” – nienawidzę takich postaci, c*&# niedo#@$%^&). Nieustannie płacze nad własnym losem, wspomina czasy, kiedy wszystko było wspaniale, a Jack nie robił „Złej Rzeczy”. Do pewnego stopnia jest świadoma, że wszystko się rozpada, ale gdzieś w głębi ma jeszcze nadzieje na zmiany, albo zbyt mało odwagi by odejść od męża. Często rozmyśla nad chwilą, gdy tuż po „wypadku” Dannego, zbiera się w sobie żeby prosić o rozwód. Wszystko jednak nie wychodzi, bo Jack kolejny raz prosi o czas, a ona kolejna raz mu go daje. I faktycznie coś zaczyna się zmieniać. Jack przestaje pić, nie miewa już napadów szału, ani objawów abstynencji, znajduje pracę w Panoramie. Wendy popełnia jednak kategoryczny błąd nie odchodząc od męża, gdy miała jeszcze w sobie choć odrobinę odwagi stwierdzając, że „musimy porozmawiać”. Nie potrafi bowiem dopuścić do siebie myśli, że poniosła w małżeństwie porażkę. Za bardzo nienawidzi swoją matkę, by dać jej satysfakcje krytykowania jej wyborów. Jest pełna obaw, bo wie, że Jack jest słaby, walczy, ale nie ma pewności, że zwycięży. Panorama staje się dla niej miejscem przemiany, zdobycia się na odwagę by walczyć z czającym się w korytarzach potworem. Nie waha się, zostawia za sobą przeszłość, bo jeśli tego nie zrobi, nie będzie miała przed sobą żadnej przyszłości.
Danny urodził się jako wyjątkowe dziecko. Ku przerażeniu matki wyszedł z łona z twarzą pokrytą błoną. Według dawnych wierzeń oznacza to, że dziecko jest wyjątkowe i posiada dar jasnowidzenia. Rodzice bardzo szybko przekonują się, że Danny nie jest taki jak inne dzieci. W chwilach ogromnego skupienia potrafi dostrzec głęboko ukryte ludzkie emocje, myśli, czasem opowiada o rzeczach, które się nie wydarzyły, lub działy się poza jego obecnością. Rodzice początkowo boją się tego, ale z czasem przyzwyczajają do daru syna. Niestety taka zdolność ma swoją cenę. Danny przeżywa wizje, które pozbawiają go świadomości. Widzi wtedy swojego przyjaciela Tonny’ego, który pokazuje mu bardzo istotne rzeczy związane z przyszłością. Zazwyczaj takie transy kończą się drobnymi urazami, co martwi jego matkę, czy kiedyś nie doprowadzą do czegoś poważniejszego. Dziecko wielokrotnie badano i nie stwierdzono u niego żadnej choroby. Dzięki swojemu darowi bardzo wiele wie i rozumie, jak na przykład dlaczego muszą wyjechać i zamieszkać w hotelu Panorama – bo tata robił „Złą Rzecz”. Mimo to, Dannny kocha ojca ponad wszystko, nawet bardziej niż matkę, to na niego czeka i w nim pokłada wszelką wiarę i poczucie bezpieczeństwa. Nie chce by małżeństwo rodziców się rozpadło. Czuje, że jego ojciec ma problem, że cierpi przez „Złą Rzecz”, przez nią myśli o czymś, czego Danny nie rozumie, o samobójstwie. Od samego początku Panorama budzi w nim lęk. Wizje, które przedstawił mu Tonny, wyraźnie ostrzegają przed zgubnym losem jaki ich tam czeka, a jednak chłopiec nie czuje się na tyle silny, by móc zmienić swój los. Absolutnie podporządkowuje się woli ojca. Po pewnym czasie dociera do niego, co jest przyczyną wszystkiego, co ich tu spotyka – on sam. Panorama, lub coś co się w niej kryje, pragnie go dla siebie. Małego chłopca ogarnia wszechobecna w hotelu samotność, pustka i bezczas. To tak jakby wszystko żyło, a jednocześnie było martwe: Bo tu w Panoramie ciągle coś się działo. Tutaj wszystkie pory stapiały się w jedną. (…) W Panoramie wszystko w jakiś sposób żyło, jakby ją nakręcono srebrnym kluczykiem. Zegar chodził. Zegar chodził. To on jest tym kluczykiem, myślał smętnie Danny. Mimo przestróg Tony’ego pozwolił, aby rzeczy się działy.
Jack Torrence jest tak naprawdę kluczową postacią powieści. King ukazał nam historię z perspektywy wszystkich członków rodziny, jednak to wydarzenia związane głównie z Jackiem mają decydujące znaczenie dla biegu fabuły. Jack, mimo wszystkiego co w życiu osiągnął, czuje się człowiekiem bezwartościowym, bowiem stracił to, na co ciężko pracował. Boi się, że żona odejdzie, a syn go znienawidzi. Wstydzi się przemocy wobec rodziny, i niemożności zapanowania nad gniewem, przez co stracił prace w szkole. Chce jednak nad sobą pracować, rozpaczliwie kocha żonę i syna, to dla nich chce w zaciszu Panoramy dokończyć swoją sztukę „Szkółka”, by móc znów wrócić do pisania. Naprawy hotelu początkowo go uspokajają, otaczająca ich nadnaturalnie piękna jesień, pozwalają zebrać myśli i sztuka zaczyna posuwać się do przodu, aż do momentu, kiedy dalsze pomysły utknęły między ręką, a kartką papieru – przychodzi niemoc a wraz nią irytacji. Sytuacja się pogarsza, gdy w hotelowych podziemiach znajduje książkę o historii Panoramy. Rodzi się w nim obsesja odkrycia całej prawdy o budynku. Panorama cichym i nieruchomym zimowym powietrzem uśpiła czujność Jacka. Potem wszystko dla niego zaczyna się szaleńczo zmieniać, trudno mi już jest odróżnić omamy od rzeczywistości. Wszystko przechodzi płynnie między sobą, tak, jakby zapadało się w sen. Historia Jacka ukazuje nam niebezpieczeństwo, której początkowo jest tak małe, że trudno je dostrzec, a ono cichutko skrada się gdzieś blisko, aż do momentu, gdy nas pożre.
Kluczowym słowem powieści jest „REDRUM” – proste hasło, początkowo niezrozumiałe, jak grzmot błyskawicy, budzi w nas strach i szacunek przed czymś o wiele od nas potężniejszym. Dość szybko poznajemy tajemnice tego słowa, a mimo to, nadal jego dźwięk jest złowrogi. To nie tylko symbol miejsca, gdzie czai się zło, ale również droga którą ono podąża. Jest jak przepowiednia, która musi się spełnić. Tak, jak to, że po każdym lecie przychodzi zima, która otula wszystko białym, lodowym szalem. Panorama pokrywa się śniegiem, a drogi stają się nieprzejezdne. Początkowo wszystko wydaje się rodzinną sielanką, ale hotel, już wtedy podstępnie wkradał się do umysłu całej rodziny. To, co czai się w pokojach Panoramy rodzi się ze słabości, tam zapuszcza swoje korzenie i powoli kiełkuje, jak baobab, który w końcu rozsadza ziemie, na której rośnie. Wendy, Danny i Jack, szybko orientują się, że nie są jedynymi lokatorami. Teraz fikcja staje się koszmarnie realna.
Trudno powiedzieć, czy Panorama jest źródłem zła, czy jedynie buforem, czegoś co znajduje się w nas samych. Odpowiedź przysparza problemów, bo i określenie granicy między tym, co prawdziwe, a co należy do sfery snu jest płynne. Warto jednak wspomnieć, że podczas wielkiego balu, zostaje napomknięte, że hotelem rządzi „szef”, który ma swoje plany. Postać ta jednak nie pojawia się w powieści. Mamy możliwość podziwiania jedynie jego popleczników, którzy odurzenia alkoholem wirują w tańcu. Scena w Sali balowej jest niezwykle znacząca. Metafora masek ukazuje nam wielowarstwowość naszej psychiki oraz ról, które przyjmujemy. Zawsze bowiem może się okazać, że jak ściągniemy maskę, pod nią ukarze się twarz potwora. To moment, w który nie tylko ujawnia przed nami do czego cała historia zmierza, ale również pokazuje dokładnie chwile, w której Jack przegrywa. Do tej pory śnił o alkoholu, a teraz pragnie go tak bardzo, że materializuje się on przed nim. Zło kusi zawsze najsłabsze ogniwo. Tragiczny w tej scenie jest ostatni przebłysk racjonalnej świadomości Jacka, który nagle zdaje sobie sprawę, że to on jest najsłabszym ogniwem, że hotel nie pragnie jego, ale Danny’ego, że on jest nikim i już nic nie może zrobić, może być dla Panoramy jedynie zaćmionym gniewem narzędziem.
Stephen King w „Lśnieniu” buduje niezapomniany klimat grozy. Sposób w jaki nas straszy, nie ulegnie przedawnieniu. Jest to historia o duchach, szaleństwie i odosobnieniu opowiedziana w taki sposób, że nawet gdy wróciłam do niej po latach, znów mocniej biło mi serce. Myślę, że to właśnie perspektywa czasu pomogła mi odnaleźć w tej historii coś nowego. Za pierwszym razem dominował strach i poczucie niepokoju (ciężko jednak żeby dwunastolatka chciała czegoś więcej). Teraz dostrzegłam przede wszystkim głębie psychologiczną postaci, gdyż to ona wprowadza do powieści tą ogromną dawkę tragiczności. Z niej wypływa największa groza – od pewnego momentu, już nic nie da się zrobić. To jacy bohaterowie są sprawia, że czeka ich nieuchronna konfrontacja ze złem. Z początku zimowy klimat, atmosfera pustego hotelu, stos dobrych książek i pełna spiżarnia nadają sielankowy rys wydarzeniom. Jednak upływ czasu sprawia, że to co do tej pory było pozytywne zaczyna drażnić, jest jak mała drzazga w palcu, która zaczyna pulsować. Klaustrofobia uzewnętrznia się niechęcią do osób zajmujących to samo pomieszczenie. W skrajnych przypadkach może ona wywoływać halucynacje i skłaniać do ataków gwałtu; popełniono morderstwa z tak głupich powodów, jak przypalony posiłek czy sprzeczka o to, na kogo wypada kolej pozmywać naczynia. Choroba więzienna stanowi racjonale wytłumaczenie zdarzeń, których jesteśmy obserwatorami. Jednak nie tłumaczy wszystkiego: żeby było to prawdą cała rodzina musiałaby ulec zbiorowym halucynacjom. Hotel Panorama jest więc zdecydowanie nawiedzony i gdy trafi na podatny grunt rozwija swoje mroczne skrzydła.
Jedną z najwspanialszych miejsc, które głęboko zapadło mi w pamięć jest ogród Panoramy. Tam rozgrywa się scena, w której Jack popada niemal w szaleńczy strach przed zwierzętami wyrzeźbionymi z żywopłotu. Widzi, że się poruszają, ale jego rozum nie potrafi dopuścić do siebie tej nieprawdopodobnej sytuacji. Warto również wspomnieć o najstraszniejszej scenie utworu (według mnie), gdy Danny bawi się na placu zabaw i wchodzi do rury, która zostaje zasypana śniegiem. Poczucie klaustrofobii, powoli rodząca się panika i wyraźnie wyczuwalna obcość czegoś złego, czego nie powinno tam być, jest niezapomniana (choć może dlatego, że panicznie boje się małych przestrzeni, więc „Zejście” wspominam traumatycznie). „Lśnienie” jest powieścią dla wielbicieli grozy, która jest tu wszechobecna i mistrzowsko opracowana, choć nie zabraknie też kilku mocniejszych scen. To czyni ją bardzo wyważoną i dzięki temu nie nudzimy się choćby przez chwilę.
Warto poświecić też trochę słów zakończeniu powieści. Dobrego pisarza można poznać nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Wiele osób zapewne przyzna mi rację, że zakończenie „Ręki mistrza” było, lekko mówiąc, rozczarowujące. Jak więc kończy się „Lśnienie” ? Tutaj powinnam nawiązać do słynnej adaptacji filmowej dzieła Kinga. Kubrick w 1980 roku wyreżyserował swoją wizję „Lśnienie”. Nie będę rozwodzić się nad filmem, bo już moje zdanie znacie. Wrócę jednak do samego zakończenia. Jak dla mnie Kubrick mija się w nim z sensem całej powieści, ale patrząc na całokształt jego filmu, to jest w tym pewna konsekwencja. Zakończenie książki, czyli jakieś trzydzieści stron, stanowi całkowitą kulminację szaleństwa Jacka. Kubrick skupił się tylko na tym wątku, a zabrakło jak zwykle głębi i głównego punktu – Panoramy. Hallorann przybywa z pomocą Danny’emu, ale nie ginie, lecz do niego należą ostatnie pozytywne słowa wypowiadane w tej historii: „Nic wam dwojgu nie będzie”. W zakończeniu szczególną uwagę przykuwają dwie sceny: gdy Hallorann walczy z lwem oraz, gdy Danny rozmawia z opętanym ojcem (nie trzeba chyba mówić, że nie ma ich w filmie). Kucharz zostaje napadnięty przez żywopłociaste zwierzęta, konkretnie przez lwa. Walczy dzielnie, a w powietrzu czuć zapach benzyny i chłód śniegu. Zwycięża dzięki podpaleniu własnej ręki, od której zajmuje się zwierzę. Oczami wyobraźni dokładnie widać jak płomienie migotają na grzywie lwa z żywopłotu. W tym czasie Danny ucieka przed swoim ojcem. W końcu dochodzi jednak do nieuniknionej konfrontacji. Przed malcem staje potwór, który w niczym nie przypomina Jacka: „Maska, jaką stworzyły twarz i ciało, została podarta, postrzępiona, zmieniona w kiepski żart.” Danny dostrzega różnicę: „Ty jesteś tym, nie moim tatą. Jesteś hotelem. I kiedy dostaniesz to, czego chcesz, nic nie dasz mojemu tacie, bo jesteś samolubem. I mój tata wie o tym. Musiałeś go zmusić do picia Złej Rzeczy. Inaczej być go nie dostał, ty łgarzu ze sztuczną twarzą.” Słowa te wprawiają Jacka/Panoramę w osłupienie (przypomnę, że film kończy się ukazaniem Jacka szczęśliwego, jako części hotelu). Przez moment Jack odzyskuje nad sobą panowanie: „Zwiewaj, stary (…) Prędko. I pamiętaj, jak bardzo cię kocham.” Jak Kubrick mógł pominąć coś tak istotnego? Jack nie jest już w stanie pokonać hotelu, nikt nie jest. Hotel popełnia jednak błąd, bo jest zachłanny i to przynosi jego zgubę. Pozostawiony bez nadzoru piec grzewczy w podziemiach osiąga maksymalną temperaturę. Panorama staje w płomieniach, Jack ginie wraz z nią. Jednak zło, które uwiło siebie gniazdo wewnątrz hotelu nie zostało pokonane. Danny, Wendy i Hallorann uciekają na kładzie, ale zatrzymują się na moment przy szopie z narzędziami. Wtedy zło próbuje opętać kucharza, który przez moment jest gotów zabić Danny’ego. King porównuje to „coś” zakorzenione w trzewiach Panoramy do gniazda os, które podpalone uwalnia żądne kąsania owady. Czym jest to zło? Tego nie wiemy, podobnie jak nie dowiadujemy się kim jest, wspomniany podczas balu, szef Panoramy.
Historia kończy się dobrze (w pewnym sensie). Jednak pozostawia po sobie głębokie rany - nie tylko fizyczne, ale psychiczne. Danny tęskni za ojcem. W Wendy zachodzi ogromna metamorfoza: z uległej dziewczynki do silnej kobiety. Doznała poważnego uszkodzenia kręgosłupa i ciąży na niej odpowiedzialność żeby wszystko poskładać w całość, zacząć od nowa. Wie jednak, że kawałki życia, które zbiera do kupy nigdy nie będą do siebie pasować tak, jak kiedyś.
Co zmieniło się, gdy znów zawitałam w progach hotelu Panorama? Niby nic, bo historia jest ta sama, a jednak... strach okazała się o wiele głębszy. Tym razem dostrzegłam kruchość ludzkiej psychiki, jej chwiejność i niepewność wobec siebie samego. Temat mi bliski, bo czasem, gdy tracę nad sobą kontrolę, robię rzeczy, które potem mnie przerażają. Niestety taką już mam wybuchową osobowość. Problem w tym, że naprawdę mogłabym być Jackiem i tego boje się najbardziej... Czy mam w sobie pierwiastek szaleństwa - niewątpliwie.
Napisano takie opowieści, które bez względu na czas, wciąż na nowo będą przelewać krew. „Lśnienie” z pewnością do nich należy. No i uważajcie, żeby nie siedzieć w domu zbyt długo bo nadchodzi zima i możecie przypadkiem, nie żeby specjalnie, dźgnąć swojego partnera nożem (wiecie, łatwo wtedy przesadzić też z grzańcem). Wyśmienita lektura na zimowe wieczory.
długich dni i zaczytanych nocy
Alicya Rivard
Lubisz podążać za atramentowym królikiem? Chodź do Krainy Słów: www.alicyawkrainieslow.blogspot.com
ZAPROSZENIE NA BAL MASKOWY - POWRÓT DO HOTELU PANORAMA
„Stali prawie na szczycie jednej z gór. Na wprost – kto wie, jak daleko – strzelała w niebo jeszcze wyższa góra, a jej poszarpany wierzchołek – zaledwie zarys – otaczała teraz aureola zachodzącego słońca. Pod nimi rozpościerało się całe dno doliny, stoki zaś, na które z mozołem wspinali się w garbusie, opadały w...
Robert Cichowlas i Łukasz Radecki w 2014 roku zwarli szeregi, by stworzyć wspólnie książkę o tytule: „Pradawne zło”. To zbiór trzech opowiadań, w których wiele rzeczy jest jedynie pozornie zwyczajne, gdyż to co do tej pory było normalne, okazuje się kryć pokłady pradawnego zła - codzienność przenika się z szaleństwem, bestialstwo z niewinnością. Autorzy nie pokazują najprostszego schematu dobra i zła. Nie dotyka ono bowiem niewinnych, ale tych, którzy je prowokują lub lekceważą, a z zakończenia cieszy się tylko ta druga strona mocy...
"Są na świecie miejsca, gdzie wciąż bardzo głęboko zakorzeniona jest wiara w bóstwa, które były znane ludziom jeszcze na samym początku istnienia czasu. Bóstwa potężne, szalone i niewiarygodnie złe." /s75/
Pierwsze opowiadanie o tytule „Pradawne zło” pokazuje jak niespodziewanie mrok zakrada się do umysłu bohatera by znaleźć sobie wygodne posłanie. Tak jak w powieściach Lovecrafta, sen jest tu miejscem manifestacji mrocznych potęg: "zdradzając mi te sny, czułbyś się, jakbyś obnarzał część siebie. I to tę część, którą sam niezbyt dobrze znasz. Dlatego tak bardzo się boisz - nie wiesz, na ile są one wytworem straszliwych i niepojętych wydarzeń, a na ile istnieje szansa, że są projekcją twojej głęboko skrywanej podświadomości." /s 72/. Bohaterem opowiadania jest Maciej, drobny przestępca. Dokładnie rzecz ujmując jest tym, co zawsze czeka w wozie. Na grzaniu silnika dorobił się porządnego zaplecza finansowego oraz okazałej willi. Powodzenie w tej sferze nie wpłynęło niestety pozytywnie na jego sferę prywatną: małżeństwo rozpadło się i teraz życie toczy się między jedną, a drugą przygodą. Nasz bohater nie jest jednak z tego powodu jakoś specjalnie nieszczęśliwy. Fuszki idą jedna za drugą, a szef dba o bezpieczeństwo. Żyć nie umierać. No właśnie - nie umierać, czasem to nie takie proste. Macieja poznajemy podczas napadu na Kościół pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła. On i dwóch jego kolegów mają zlecenie na kradzież platynowej figurki Chrystusa. I jak to bywa, prosta robota okazuje się niezwykle skomplikowana, szczególnie gdy jego partner Jakub ginie rozszarpany na kawałki, a inny, Damian, ląduje na oddziale intensywnej terapii. Sytuacja nie wygląda dobrze, tym bardziej, że nikt nie wiem, co tak naprawdę się stało. Cała sprawa podejrzanie szybko przycicha, a policja nie interesuje się szczegółami napadu. Coś jest nie tak, jak powinno. Od momentu napadu, Marka zaczynają prześladować niezwykle realistyczne, pełne seksualnej perwersji oraz brutalnej przemocy, koszmary.
Cichowlas i Radecki wybierają dla swojego pierwszego opowiadania mroczną stylistykę twórczości Lovecrafta. Przełamują jej melancholię brutalnością prosto ze starych horrorów klasy B – „Całe mnóstwo obślizgłych, wijących się robali, miliony maleńkich, obmierzłych obrzydliwych ciałek tłoczących się na jego ciele, rozpychających się, próbujących wcisnąć się w pory jego nagiego ciała.” /s 13/ Tajemnica, seks i potok krwi – to mamy tu zapewnione. Jak wiadomo, w dobrym horrorze klasy B, nie może zabraknąć ostrych, hym, przypraw. Pieprzyku całości dodają sceny erotyczne. Szczególnie w pamięć zapada miłosny trójkąt, który szybko przeradza się w orgię krwi. Jest też coś dla koneserów niezapomnianych scen (takich trudnych do wyparcia), taki fragment pełen wydzieliny i odrazy, aż się podnoszą treści żołądkowe, choć niektórym pewnie też coś innego (nie wnikam). Jednak uważajcie, bo po czymś takim może w waszych snach pojawić się Cthullu i zrobić wam coś bardzo niegrzecznego...
„Pradawnym złem” w opowiadaniu jest przedwieczne bóstwo, które zbudzone domaga się wyznawców i ofiar. Cichowlas i Radecki wplatają tutaj wyraźną krytykę Kościoła, który chce wszystko zmieniać na swoją modłę, a przecież starym bóstwom i wierzeniom także należy się szacunek. Przetopienie dawnego artefaktu w chrześcijańską figurkę niczego nie zmienia. Siła, która drzemie wewnątrz, jest tylko przez to bardziej rozgniewana. To oczywiści doprowadza do końcowej epickiej walki. W pewnym momencie robi się więc bardzo poważnie – trzydziestu księży i dwóch egzorcystów przeciwko przebudzonej bestii. Podobno potęga tkwi w jedności, a przecież zło zawsze dział w pojedynkę, tak łatwiej dokonał rozłamu. Zaskakujące zakończenie opowiadania, nie będzie tak zaskakujące dla wprawionych w boju maniaków horroru oraz tych, którzy próbują wygrać w "Arkham Horror" - mnie się jeszcze nie udało. Opowiadanie czyta się dobrze, zawiera sporo intrygujących scen, jedynym minusem jest moment, w którym inkantacje, jakimi obrzucają się nawzajem odwieczni wrogowie, zbytnio się przeciągają i ma się ochotę je ominąć.
RETURN OF THE RATS
„Świt szczurów” – tytuł mówi sam za siebie. Opowiadanie od razu przywołuje wspomnienia złotej ery horroru w Polsce, czyli lat 90. Wtedy to właśnie można było przeczytać takie dzieła jak "Szczury" J. Herberta, czy „Zmrok” D. R. Koontza. Na okładce Wydawnictwa Amber z roku 1996, do powieści Koontza, widnieją odrażające masy szczurów, które opanowują miasto. Cichowlas i Radecki wybierają więc wdzięczne potwory – zwykłe, a jednak urastające do rangi istot nadprzyrodzonych. Przemykają gdzieś obok nas, wciąż pozostając w ukryciu, jakby na coś czekały. We Wrocławiu, Krakowie, Warszawie szczury można zobaczyć za dnia na ulicach miast. W Paryżu na jednego mieszkańca przypadają aż cztery szczury, w Nowym Jorku pięć. Jesteśmy świadomi ich istnienia i inteligencji, która szczególnie budzi w nas lęk. Jeden szczur nie zrobi nam wiele. Jednak gdy zdamy sobie sprawę, że jest ich tysiące i wcale nas się nie boją, zwierzęca agresja i siła, którą dysponują, stają się realnym zagrożeniem. Dr Jan Zalasiewicz z Uniwersytetu Leicester twierdzi, że szczury mogą urosnąć do wielkości krowy, gdyż: “Animals will evolve, over time, intowhatever designs willenable them to survive and to produce offspring” . Ciekawe badania, prawda? Szczurzy koszmar przeżyli mieszkańcy południowej Anglii, których po powodzi nawiedziły hordy głodnych szczurów. W takich ekstremalnych warunkach zmutowały i zyskały odporność na trutki. Nie zapomnijmy również o Lyubov Orlova rosyjskim statku widmo opanowanym przez zagryzające się z głodu szczury. Jeśli wam mało, przeczytajcie opowiadanie „Świt szczurów”, a z pewnością nie raz zastanowicie się w nocy, co to za dziwne skrobanie dochodzi z łazienki…
Bohater drugiego opowiadania jest Karol Pośpieszalski, właściciel kamiennicy, w której mieszkają głównie starsi lokatorzy. Płacą regularnie, ale wciąż domagają się żeby coś naprawiać, przeprawiać lub dorobić. Takie zawracanie gitary strasznie irytuje Karola. Pewnego dnia jeden z lokatorów zgłasza problem ze szczurami w piwnicy. Karol początkowo bierze sytuację za delirium starego pijaka Kołodziejczyka, ale przybywając na miejsce orientuje się, że trzeba szybko szukać numeru do szczurołapa.
„Świt szczurów” jest najlepszym opowiadaniem w zbiorze. Klasyczna groza piwnicznych pomieszczeń, zakleszczenie bohaterów w uścisku zła oraz ciche, powolne eliminowanie przez antagonistę swoich ofiar. Wszystko jest tutaj dopracowane i przemyślane, a sceny ze szczurami w roli głównej aż ociekają pomarańczową krwią: „Mężczyzna poderwał się oszalały z bólu i przerażenia, wrzeszcząc wysokim głosem i runął do przodu, wprost na stojąca naprzeciw niego pralkę. Uczepiony jąder, ubabrany kałem szczur miotał się wściekle, nie popuszczając ani na chwilę. Kolejne włochate, skalane gównem stworzenia wyłaniały się z muszli klozetowej i skakały na obleśnie wypięty, wielki tyłek Radoszewskiego.” /s 138/
KRYPTA TO NIE WSZYSTKO
Ostatnie opowiadanie w zbiorze nosi tytuł „Seks to nie wszystko” i jest mieszanką „Opowieści z krypty” z twórczością Stefana Grabińskiego. Jestem szalenie zaskoczona tym tekstem, bo przez dobre kilkanaście stron raczej byłam nim znudzona, aż tu nagle pojawia się klaun z mega wzwodem, czyli robi się ciekawie :) Muszę przyznać, że znam wiele osób, które boja się klaunów. Nie do końca rozumiem takie klimaty, ja tam świetnie się bawiłam na „Killer Clowns from outer space”. Wróćmy jednak do naszego wzwodu, znaczy się klauna :) Okazuje się on bardzo „pomocnym” człowiekiem, szczególnie dla naszej bohaterki. Wiktoria pragnie swojego szefa Stefana, ten jednak jest w związku z Lucyną. Rosier, bo tak na imię ma klaun, postanawia pomóc naszej bohaterce w zdobyciu mężczyzny jej marzeń. Jednak jak już wiemy, pakty z demonami bywają wątpliwe…
Opowiadanie wydaje się niepozorne, ale właśnie to przypomina mi „Opowieści z Krypty”, gdzie dopiero końcowa desperacja i żądza doprowadzają do krwawej rzezi. I tak jak w „Tales from the Crypt”, tutaj też mamy wyraźny morał – jeśli jesteś wyrachowaną, wyuzdaną i skrzywioną psychicznie suką, która chce się tylko ze wszystkimi dymać, na pewno spotka cię coś wyjątkowo bolesnego, bo seks to nie wszystko: „Jest miłość, poświęcenie, oddanie i cała reszta tego uszlachetniającego gówna. Sam dopiero teraz to wszystko poznaje. I tłumaczyć ci to, to jak opowiadać krowie o konstelacjach gwiazd. Dlatego spełniam twoje ostatnie marzenie.” /s 278/. Zakończenie opowiadania jest hołdem dla „Kochanka Szamoty” Stefana Grabińskiego i ono właśnie sprawia, że całość jest staje się konkretna, mocna i głęboka jak otchłań wieczności, w której świadomość utknęła w powłoce cielesności.
TAM GDZIE CIEPŁE FLAKI LATAJĄ NAD GŁOWAMI
Seks w ostatnim opowiadaniu to faktycznie nie wszystko. Mamy tu też dość osobistą podróż autorów w stronę „gówna zalegającego na półkach księgarń” /s 257/. Ci, co poczuli się urażeni, tak właśnie powinni się poczuć. Z kolei ci, co się urażeniu nie poczuli, ich to nie dotyczyło. Proste, prawda? Cichowlas i Radecki podkreślają słowami bohaterki, że nasz rynek jest zalany gównem. Nawet bardzo, bo wchodzą po księgarniach i widząc morze książek, często tak naprawdę wychodzi się z pustymi siatkami, mimo iż poświęciło się godziny na próbę wybrania czegoś „nowego” i ekscytującego. Zostaje również wyraźnie postawione pytanie: kim chce być współcześnie pisarz i do jakich czytelników zamierza kierować swoje dzieło? „W dzisiejszych czasach byle badziewie, jeśli się ładnie zapakuje i opisze, można wcisnąć ludziom. Tym bardziej, że większość z nich to popaprana generacja blogowo-internetowych recenzentów, którym udało się zrobić licencjat albo przeczytać kilka książek o słodziutkich wampirach i już uważają się za ekspertów”. /s 257/ Cóż można odpowiedzieć: true story. Wielu rodzimych autorów, mniej lub bardziej skutecznie, buduje swoje wizerunki, promuje się w social mediach i wychodzi bratać z fanami. Marketing i PR są bezlitosne i żenujące, ale skuteczne. Dla niektórych literatura to produkt i źródło pieniędzy. Każda sfera życia ma swoją ciemną stronę mocy, ale nikt nie każe nam na nią przechodzić. Zostańmy tam, gdzie w zdrowej koleżeńskiej atmosferze ciepłe flaki latają nad głowami jak Sylwestrowe serpentyny. Dobra literatura, dobra zabawa i wytrawny alkohol – czegoż więcej trzeba? No tak, seksu ;)
EVIL EYE
Autorzy „Pradawnego zła” pokazali coś wyjątkowego w kwestii antologii: lepiej napisać trzy dobre opowiadania niż sześć niezłych, piętnaście słabych i kilka średnich, bo nie chodzi o to, by między błoto włożyć perły. Chodzi o to, by nasycić czytelnika niezbyt krótką, ale i nie za długą formą. Autorom wyszło to idealnie. Pradawne zło" jest zbiorem opowiadań, do którego trzeba podejść z dystansem. Jednak jeśli ktoś liczy na poważny, straszny horror, to tego tu nie znajdzie. Cichowlas i Radecki postanowili bowiem zabrać czytelnika w podróż do przeszłości, by złożyć hołd klasyce gatunku: Lovecraftowi, Koontzowi, Herbertowi, Opowieściom z Krypty, Grabińskiemu. To oldschoolowa mieszanka wybuchowa, dlatego zanim zacznie się czytać, trzeba nabrać klimatu „Evil eye” :)
"Pradawne zło" ujrzało światło dzienne dzięki Wydawnictwu Replika, które naprawdę przyłożyło się do zbudowania wstępnego klimatu, czyli okładki. Grafika wykonana przez Mikołaja Piotrowicza jest rarytasem. Patrząc na nią aż ręce się pocą, szczególnie tym, którzy kolekcjonują stare horrory (Phantom Press, Amber czy z Biblioteki Kakadu). Zaproponowana przez Replikę stylistyka jak najbardziej oddaje klimat opowiadań. Na pierwszym planie widać kościotrupa rodem z „Trzęsawiska” Guy N. Smitha. W tle kołyszą się palmy (chyba z „DeadIsland”), w powietrzu unosi się ciężki klimat letnich upałów niosący zapach rozkładających się zwłok. Całości dopełniają chmury pełne żaru zachodzącego słońca, które powoli pochłania nadchodzący z horyzontu mrok - piękne, aż się łezka w oku kręci.
Cichowlas i Radecki stworzyli razem znakomity duet, gdzie każdy dał z siebie to, co miał najlepszego, a co najważniejsze, końcowy efekt nie zalatuje tandetą, ale w pełni świadomą stylizacją. Autorzy nie mieli zamiaru napisać czegoś oryginalnego. Moim zdaniem blurb Mastertona podkreśla właśnie, że innym polskim pisarzom nie zdarzają się tak dobre powroty do klasyki. Jednak czy opowiadania przerażają aż tak bardzo, że będziemy krzyczeć ze strachu? Nie sądzę, choć pewnie odbiór zależy od wieku i doświadczenia czynników. Jedno jest pewne, że"Pradawne zło" zawiera wszytko to, co kocha się w horrorach: grozę, odrazę, potwory, fascynację, żądzę, bezkompromisową brutalność i przerażający morał.
"Seks to nie wszystko. Jest jeszcze ból, cierpienie i poniżenie." / 279/
Długich dni i zaczytanych nocy. Podążajcie za Atramentowym Królikiem... Alicya Rivard
www.alicyawkrainieslow.blogspot.com
Robert Cichowlas i Łukasz Radecki w 2014 roku zwarli szeregi, by stworzyć wspólnie książkę o tytule: „Pradawne zło”. To zbiór trzech opowiadań, w których wiele rzeczy jest jedynie pozornie zwyczajne, gdyż to co do tej pory było normalne, okazuje się kryć pokłady pradawnego zła - codzienność przenika się z szaleństwem, bestialstwo z niewinnością. Autorzy nie pokazują...
więcej Pokaż mimo to