Ostatni wilkołak Glen Duncan 5,8
ocenił(a) na 17 lata temu JKJP, dawno nie czytałam tak dennej książki. Domęczyłam ją do końca tylko prawem sesji, według którego odporność na gównianą literaturę jest wprost proporcjonalna do ilości materiału do nauki. Gdyby nie to, autentycznie wypieprzyłabym "Ostatniego wilkołaka" przez okno tramwaju gdzieś na wysokości 15 rozdziału. A jest ich ponad 50.
Tutaj wszystko jest złe, ale mówiąc złe, mam na myśli to zło, które spłodziło 50 Paszczy Greya i Śmierzch. "Ostatniego..." to zło nie tylko spłodziło, ale i zeżarło i wydaliło. Fabuła - w zamyśle autora sensacyjna, brutalna i pikantna - sprowadza się do: emowania głównego bohatera (75% zawartości),nudnego seksu opisanego wyrażeniami z "Potocznego Słownika Sebixa, wydanie dla ułomnych" (15% zawartości, za to z "chujami", "fiutami", "cipkami" i "odbytami" odmienianymi przez wszystkie przypadki i przeplatanymi z kiczowatymi wyrażeniami rodem z harlequinów),oklepanymi zwrotami akcji (5%, ale za to raz na 5 rozdziałów pada scena, która powinna być taka jak w filmach, ALE JEDNAK NIE JEST, wink, wink, taki jest autor sprytny, jeszcze się z Wami podzieli tą wiedzą, że nie walnął kliszy, jakbyście przegapili) i ogólnego debilizmu (pozostałe 5%). Mniej więcej w 1/3 zaczęłam się modlić, żeby głównego bohatera albo ktoś zastrzelił, albo podpalił, albo wyssał z cholernej krwi, COKOLWIEK. Niestety, wykitował dopiero pod koniec. Ale się, miurwa, zdążył rozmnożyć i przekazać głupotę dalej.
Autor wisi mi za zszargane nerwy i reputację. Dzięki fejspalmom jak nic stanę się legendą komunikacji miejskiej.