-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2021-07-15
2021-02-25
Tak jak trudno nam sobie wyobrazić, że nasza babcia była małą dziewczynką, tak samo trudno wyobrazić sobie, że Olga Tokarczuk, podobnie jak każda pisarka i każdy pisarz, była kiedyś debiutantką. Czy „Podróż ludzi księgi” jest pozycją li tylko dla wielbicieli naszej Noblistki? To pytanie retoryczne, nie zamierzam udzielać na nie odpowiedzi. Z pewnością Tokarczuk nie uniknęła błędów debiutantów, chciała powiedzieć za dużo, zbyt wyrazistymi środkami, wszystko dopowiedzieć jakby to miała być jej pierwsza i ostatnia książka. Oczywiście, mamy tu , jak to piszą, „kopalnię” motywów i tematów, które rozwijała w kolejnych książkach. Motyw podróży, motyw zgłębiania wiedzy, motyw przekraczania wyznaczonych przez naukę granic poznania, motyw poszukiwanie Absolutu i w końcu pytanie najważniejsze: kim my ludzie jesteśmy? Książka jest przesycona teoriami, filozofią, rozważaniami na pograniczu nauki i metafizyki. Czytałam wieki temu wywiad z Olgą Tokarczuk, w którym mówiła, że w początkach lat 90-tych nikt jej nie chciał tej książki wydać i w końcu wydali ją z mężem własnym kosztem (niestety, nie mogę teraz znaleźć w necie potwierdzenia tej informacji). Jakoś mnie to nie dziwi. „Podróż ludzi księgi” jest tak niszowa, tak poza mainstreamem, tak oderwana od "tu i teraz", że musiała wprawiać wydawców w konsternację. Dziś wciąż robi wrażenie klimat tej, momentami łotrzykowskiej opowieści, o tajemniczej wyprawie po „świetego Graala”, jakim jest w tym przypadku Księga. Aż się prosi tu przypomnieć, że świetny debiut Barbary Sadurskiej „Mapa” bardzo nawiązuje (może nieświadomie) do debiutu Olgi Tokarczuk. Czy to wróży autorce „Mapy” Nagrodę Nobla, kto wie… A wracając do „Podróży…” , wielkość pisarstwa Tokarczuk polega, moim skromnym zdaniem, na stawianiu ważnych, kluczowych pytań. Pisarka zmieniała się, nabrała warsztatowej biegłości, dojrzała, ale to jedno pozostaje niezmienne. Jej ciekawość, dążenie do przekraczania granic, próba zgłębienia sensu świata. Bo dobra literatura nie daje odpowiedzi. Jest, zaledwie i aż, pomocnikiem, narzędziem, towarzyszem w szukaniu odpowiedzi na nasze własne ryzyko i odpowiedzialność. Dlatego warto czytać Tokarczuk. Bo ona pisze tylko wtedy, kiedy ma coś do powiedzenia.
Tak jak trudno nam sobie wyobrazić, że nasza babcia była małą dziewczynką, tak samo trudno wyobrazić sobie, że Olga Tokarczuk, podobnie jak każda pisarka i każdy pisarz, była kiedyś debiutantką. Czy „Podróż ludzi księgi” jest pozycją li tylko dla wielbicieli naszej Noblistki? To pytanie retoryczne, nie zamierzam udzielać na nie odpowiedzi. Z pewnością Tokarczuk nie uniknęła...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-12
„Lato w Dolinie Muminków” zaczyna się, jak Hitchcock przykazał, od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie. Na początku mamy więc katastrofę - wybuch wulkanu, trzęsienie ziemi, tsunami, powódź (tak, tak, w świecie Muminków też nie zawsze jest różowo). Muminki zostają wytrącone ze swojej strefy komfortu, tracą ukochany dom, dolinę i to u progu lata, ich ulubionej pory roku symbolizującej wszystko to, co w świecie Muminków najlepsze. Beztroska zabawa, pikniki, kąpiele w morzu, spanie na dworze, wszystko to nagle przepada. Nikt jednak nie rozpacza, jest to moment na pozbycie się tego, czego się nie lubi, szansa na odmianę. Jako dziecko najbardziej przeżywałam zgubienie się Muminka i rozłąkę z Mamą Muminka, dzisiaj bardziej cenię sobie ducha wolności i przygody :), więc nie martwię się już ani o gromadkę Włóczykija, ani o smutną i samotną Filifionkę, ani o wiecznie nieszczęśliwą Bufkę. W świecie Muminków każdy z bohaterów symbolizuje jakąś ludzką cechę lub charakter, gdyby złożyć je w jedną postać dostalibyśmy pełnowymiarowego człowieka ze słabościami i zaletami, smutkami i radościami, potrzebą zarówno bezpieczeństwa jak i nieokiełznanej wolności itd. Jeden z najpiękniejszych duetów światowej literatury - Mama Muminka i Tata Muminka znowu tworzą tu obraz idealnie dopasowanej pary, niczym mistyczne yin i yang. Podobnie dopełniającą się antynomią jest duet Muminek-Włóczykij. No i, jako wisienka na torcie, jest w tym tomie TEATR jako miejsce akcji i jednocześnie jeden z głównych bohaterów.
„- Co to jest teatr? - zapytała szeptem zaniepokojona Mama Muminka.
-Nie wiem - odparł Tatuś. - Ale wygląda na to, że każdy powinien wiedzieć.”
Coś pięknego!
„Lato w Dolinie Muminków” zaczyna się, jak Hitchcock przykazał, od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie. Na początku mamy więc katastrofę - wybuch wulkanu, trzęsienie ziemi, tsunami, powódź (tak, tak, w świecie Muminków też nie zawsze jest różowo). Muminki zostają wytrącone ze swojej strefy komfortu, tracą ukochany dom, dolinę i to u progu lata, ich ulubionej pory roku...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-10
"Małe trolle i duża powódź" to zaczyn Muminków, ani one niepodobne do siebie (te nosy!), ani Tove Jansson jeszcze nie nabrała wiatru w żagle. Jednak dla wyznawców to jest pozycja bezcenna. Nieporadność ukochanej autorki wzrusza i rozczula. Świat Muminków dopiero się krystalizuje, jeszcze jest niewyraźny, jeszcze pisarka nie wie, które postacie zostawi i rozwinie, a o których zapomni (Żaboryby? trolle morskie? słyszał ktoś o czymś takim?). Opowieść utrzymana jest w konwencji baśni, którą kończy happy end. Popatrzmy jednak trochę głębiej, świat przedstawiony jest mroczny, pełen niebezpieczeństw. Mama wędruje z Muminkiem przez ciemny las. Tata odszedł z hatifnatami. O tym już coś wiemy z następnych tomów, Tata znudzony rutyną codziennego życia, spragniony przygód (adrenaliny, powiedzielibyśmy dzisiaj) odchodzi, żeby zaznać wolności. Potem niechętnie o tym mówi (patrz: "Pamiętniki Tatusia Muminka", cała ta tatusiowa eskapada, opisana w "Opowiadaniach z Doliny Muminków", ma w sobie coś wstydliwego). Mama została sama z małym synkiem, to na nią spada cała odpowiedzialność, do tego spotykają malutkiego Ryjka i otaczają go opieką zabierając ze sobą. Mama jest dzielna i zdeterminowana, idzie przez ciemny las, szukając bezpiecznego miejsca na dom, wie, że może liczyć tylko na siebie; co chwila spotyka jakieś niebezpieczeństwa, ale za każdym razem dobra siła wyciąga ją z tarapatów, świat jej pomaga. Na koniec Mama rusza na ratunek Tacie. Hatifnaty są niemądre i nieprzyjemne, co też Tatuś w nich widział? Na szczęście wszystko kończy się dobrze. "... mieszkali potem w tej dolinie przez całe życie, nie licząc kilku wyjazdów potrzebnych im dla odmiany". A ja dla odmiany wyjeżdżam sobie czasem do Doliny Muminków. I tak jest dobrze.
"Małe trolle i duża powódź" to zaczyn Muminków, ani one niepodobne do siebie (te nosy!), ani Tove Jansson jeszcze nie nabrała wiatru w żagle. Jednak dla wyznawców to jest pozycja bezcenna. Nieporadność ukochanej autorki wzrusza i rozczula. Świat Muminków dopiero się krystalizuje, jeszcze jest niewyraźny, jeszcze pisarka nie wie, które postacie zostawi i rozwinie, a o...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-25
2020-12-18
Nie pamiętałam, że „Pamiętniki Tatusia Muminka” są tak dowcipne. Chyba najbardziej pełne humoru ze wszystkich pozostałych tomów. I pełne smaczków. Na przykład, to mały poradnik tzw. kreatywnego pisania. Tatuś Muminka pisze swoje memuary i czyta je, rozdział po rozdziale, swojej rodzinie, krewnym i znajomym. Są tu więc uwagi na temat pisania dialogów, konstruowania opowieści, dozowania napięcia, dramaturgii. Mój mąż, na podstawie podsłuchanych fragmentów, skwitował, że Tove Jansson naśmiewa się tu z Tatusia Muminka. Ja tak nie uważam. Owszem, głównym tematem „Pamiętników…” jest ego, nie bójmy się tego napisać - męskie ego, jednak Tove Jansson nie byłaby sobą gdyby wyśmiewała swoją postać. Wszyscy bohaterowie sagi mają słabości i zalety, Tatuś Muminka, na przykład, jest odpowiedzialny, ma autorytet, ale jest też napuszony i egocentryczny, łatwo go urazić, ale przy tym świadomy swoich słabych punktów. W swoich memuarach nie szczędzi nam życiowych mądrości, często jednak udowadnia też dystans do samego siebie. Tove Jansson daje wyraz literackiemu mistrzostwu, styl „Pamiętników”, które pisze Tatuś jest egzaltowany, patetyczny, pełen wydumanych zwrotów, dialogi sztywne i deklaratywne, z czasem, pod wpływem uwag słuchaczy, Tatuś modyfikuje go, dialogi nabierają więcej naturalności, styl prostoty, a opowiadane historie werwy. Smrodek dydaktyczny, wiadomo, musi zostać, wszak pamiętniki pisane są dla młodego pokolenia. Tekst pisany przez Tatusia stoi w kontrze do tekstu książki. Tove Jansson bawi siebie i nas tą konwencją, a przy tym poznajemy tatusiów i mamusie wszystkich głównych bohaterów: Małej Mi, Włóczykija i Ryjka oraz zabawne i pouczające przygody tatusia Muminka i jego kompanii. Wątek ciotki Paszczaka poprowadzony jest fantastycznie. Gryzilepki są fenomenalne. Duch robiący ma drutach - palce lizać. Ucieczka Tatusia z hatifnatami niewyjaśniona. A Krzysztof Kowalewski czyta wybornie. Co za przyjemność!
Nie pamiętałam, że „Pamiętniki Tatusia Muminka” są tak dowcipne. Chyba najbardziej pełne humoru ze wszystkich pozostałych tomów. I pełne smaczków. Na przykład, to mały poradnik tzw. kreatywnego pisania. Tatuś Muminka pisze swoje memuary i czyta je, rozdział po rozdziale, swojej rodzinie, krewnym i znajomym. Są tu więc uwagi na temat pisania dialogów, konstruowania...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-03
"Tatuś Muminka i morze" to moja ulubiona część ulubionego cyklu (nie jest nim, dodam dla ułatwienia, "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta, "Komedia ludzka" Balzaka czy choćby "Moja walka" Knausgarda; każdy z tych autorów mógłby wyczyścić Tove Jansson choćby bucik). To najdojrzalsza i najgłębsza, moim zdaniem, książka ze wszystkich książek o Muminkach. Mamy tu tak precyzyjny obraz rodziny i relacji w niej panujących, że "Tatuś Muminka i morze" mógłby stanowić lekturę obowiązkową na studiach psychologicznych, np role kulturowe kobiety i mężczyzny, żony i męża, matki i ojca, albo dochodzenie do zgody z samym sobą, akceptacja swoich ograniczeń, albo dojrzewanie i integracja emocjonalna Muminka. Dla mnie jednak zawsze najważniejsze w tym tomie było morze, jako symbol tajemnicy i wyspa, jako symbol izolacji i samotności. Na wyspie otoczonej niezrozumiałym morzem człowiek (muminek) jest sam ze sobą i sam ze sobą musi się zmierzyć, sam sobie spojrzeć w twarz, tu nie ma miejsca na wymówki, a także zrozumieć, że dopiero wtedy jesteśmy prawdziwie wolni, gdy uznamy swoje ograniczenia i zostawimy w naszym życiu miejsce dla tego, co niezrozumiałe, tajemnicze, nieokiełznane, nad czym nigdy przenigdy nie będziemy mieć kontroli. Prawda, że to wyzwalające?
"Tatuś Muminka i morze" to moja ulubiona część ulubionego cyklu (nie jest nim, dodam dla ułatwienia, "W poszukiwaniu straconego czasu" Prousta, "Komedia ludzka" Balzaka czy choćby "Moja walka" Knausgarda; każdy z tych autorów mógłby wyczyścić Tove Jansson choćby bucik). To najdojrzalsza i najgłębsza, moim zdaniem, książka ze wszystkich książek o Muminkach. Mamy tu tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-22
Ciekawe jest wracać do pierwszych książek ukształtowanych i ważnych pisarek i pisarzy. To jest jak podróż do źródła. Kiedy czytam "E.E." Tokarczuk znając juz "Dom dzienny, dom nocny", "Biegunów" i "Księgi Jakubowe" rozumiem, że to książka niezbędna, że bez niej nie byłoby tamtych wybitnych, że była krokiem prowadzącym do celu. Ta opowieść o dziewczynce, która nagle objawia zdolności parapsychologiczne, by stracić je po pierwszej miesiączce, jest opowieścią o pewnej wizji świata, którą Tokarczuk konsekwentnie rozwija. Czerpie pełnymi garściami z Freuda, z Junga, ale to dla niej punkt wyjścia do tworzenia własnej kosmogonii. Czy Erna naprawdę miała wgląd w zaświaty? Czy świat duchów istnieje? Czy to, co widzimy, świat tzw. realny, to jedynie dekoracje? Kim jest człowiek, czy tylko zbiorem tkanek, ożywioną materią? Czym są sny? Jednocześnie "E.E." to obraz epoki przełomu wieków. Silnego ścierania się rozwoju cywilizacji z modą na spirytyzm i psychoanalizę. To czas narodzenia psychiatrii. Nowego, holistycznego spojrzenia na człowieka. Mamy tu całe spektrum tematów, które Olga Tokarczuk będzie rozwijać w następnych książkach. A ponadto historia sama w sobie jest wciągająca, sposób prowadzenia narracji z różnych punktów widzenia nadaje opowieści dynamizmu, poszerza horyzont. Zdecydowanie warto wyciągnąć z półki!
Ciekawe jest wracać do pierwszych książek ukształtowanych i ważnych pisarek i pisarzy. To jest jak podróż do źródła. Kiedy czytam "E.E." Tokarczuk znając juz "Dom dzienny, dom nocny", "Biegunów" i "Księgi Jakubowe" rozumiem, że to książka niezbędna, że bez niej nie byłoby tamtych wybitnych, że była krokiem prowadzącym do celu. Ta opowieść o dziewczynce, która nagle objawia...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-03
Z przyjemnością przeczytałam po latach „Weisera Dawidka” (pierwsze wydanie 1987). Wprawdzie Paweł Huelle nie został pisarzem uginającym się pod ciężarem Nagród Nike, nie znalazł się na krótkiej liście do Nobla, ani w sumie nie powtórzył sukcesu swojej pierwszej książki, jednak dla mnie jest gwarantem literackiej kultury i pięknej polszczyzny. Co mnie najbardziej urzeka w „Dawidku” to aura tajemnicy, subtelnie zbudowana przez Huellego na kilku poziomach. Kim był Dawidek? Może jego tajemnicze cechy są jedynie wytworem wyobraźni i fałszywej pamięci bohatera i narratora książki, wszak powszechnie znany i opisany w psychologii jest mechanizm mitologizowania dzieciństwa? Tajemniczość Dawidka dobrze obrazuje też nasz stosunek do inności, albo ją odrzucamy albo racjonalizujemy. Figura Żyda obecna w polskiej literaturze od zawsze tu przybiera formę tajemniczego dziecka, które potrafi czynić cuda i podważa logikę rzeczywistości, co fascynuje, ale też wzbudza lęk i piętnuje życie bohatera książki smugą nierozwiązanej zagadki i poczuciem istnienia tego, co irracjonalne. Bohaterem drugiego planu i zarazem rewersem postaci Dawidka jest Żółtoskrzydły, miejscowy wariat, na przemian prorok zwiastujący apokalipsę, na przemian uciekinier z domu wariatów, postać fascynująca, nie dająca się w wyobraźni dziecka zaszufladkować, który zostaje ukamienowany przez działkowiczów. Weiser takiego losu unika, może tylko dzięki tajemniczemu zniknięciu. Zapewne też dlatego, że funkcjonował w świecie dzieci, a nie dorosłych. Bo jest to między innymi książka o tym, że dzieci mają umysły otwarte i nieskażone uprzedzeniami i kliszami. O tym, że obraz świata, jaki wynosimy z dzieciństwa, jest dużo lepszy niż świat jako taki.
Z przyjemnością przeczytałam po latach „Weisera Dawidka” (pierwsze wydanie 1987). Wprawdzie Paweł Huelle nie został pisarzem uginającym się pod ciężarem Nagród Nike, nie znalazł się na krótkiej liście do Nobla, ani w sumie nie powtórzył sukcesu swojej pierwszej książki, jednak dla mnie jest gwarantem literackiej kultury i pięknej polszczyzny. Co mnie najbardziej urzeka w...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-08
W poszukiwaniu dawnych emocji z czasów licealnych siegnęłam ponownie po „Lot nad kukułczym gniazdem“. I niestety jest podobnie jak z sukienką ze studniówki, nijak nie da się już w nią wcisnąć, pomijając fakt, że wyszła z mody. „Lot“ to bardzo błyskotliwa książka, czas niczego w tym względzie nie zmienił. I wysłuchanie jej, w interpretacji Jana Peszka, nie było bynajmniej czasem straconym, jednak... obraz szpitala psychiatrycznego jako metafory opresyjnego świata jest już zgrany jak stara płyta. McMurphy nieodmiennie jest eksplozją energii i życia, Bromden nieodmiennie jest człowiekiem, który za wszelką cenę chce przeżyć i ta cena nie gra roli, Wielka Oddziałowa nieodmiennie symbolizuje opresyjne siły starające się trzymać wszystkich w ryzach. Świat jest czarno-biały. Dobrzy – źli. Nie dziwię się, że kiedy miałam 18 lat ta wizja świata mnie porywała.
W poszukiwaniu dawnych emocji z czasów licealnych siegnęłam ponownie po „Lot nad kukułczym gniazdem“. I niestety jest podobnie jak z sukienką ze studniówki, nijak nie da się już w nią wcisnąć, pomijając fakt, że wyszła z mody. „Lot“ to bardzo błyskotliwa książka, czas niczego w tym względzie nie zmienił. I wysłuchanie jej, w interpretacji Jana Peszka, nie było bynajmniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-28
I znów, po latach, stanęłam w mrocznych murach klasztoru przy boku brata Wilhelma i młodego Adso. Tym razem jednak nie byłam ciekawa kto zabija, bowiem intrygi kryminalnej w „Imieniu róży” nie sposób zapomnieć. Mimo, że jest ona oczywiście osią książki, tym razem wydała mi się jedynie pretekstem dla tej rozbudowanej i erudycyjnej książki o kościele. Umberto Eco umiejscowił akcję powieści w XIV wieku, były to złote, choć krwawe i mroczne, czasy kościoła katolickiego. Czasy, gdy tak łatwo było zarządzać zabobonem, rzucać oskarżenia o herezję, palić niewygodnych ludzi na stosach niczym wieprzki na ruszcie. Była prawda kościoła, a potem długo długo nic. Oczywiście „Imię róży” nie jest powieścią stricte historyczną, raczej przypowieścią o balansującej na krawędzi równowadze między objawieniami a wiedzą, między prawdą a herezją, między ubóstwem i bogactwem, między tym, co boskie i tym, co cesarskie, w końcu między Bogiem a Diabłem po prostu. Spod barwnego tła, wyrazistych postaci i awanturniczej akcji co chwila przebija filozoficzny dyskurs. Niełatwa to lektura, ale zachowuje, z upływem lat, swój niezaprzeczalny urok i wywołuje gęsią skórkę. Może dlatego, że kościół wciąż trwa i wciąż gorliwie strzeże swoich tajemnic.
I znów, po latach, stanęłam w mrocznych murach klasztoru przy boku brata Wilhelma i młodego Adso. Tym razem jednak nie byłam ciekawa kto zabija, bowiem intrygi kryminalnej w „Imieniu róży” nie sposób zapomnieć. Mimo, że jest ona oczywiście osią książki, tym razem wydała mi się jedynie pretekstem dla tej rozbudowanej i erudycyjnej książki o kościele. Umberto Eco umiejscowił...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-18
„Dom dzienny, dom nocny” jest książką niepomiernie piękną. Mądrą. I magiczną. Bohaterka/ Narratorka wprowadza się z mężem do starego, poniemieckiego domu na Dolnym Śląsku. A tam, zewsząd, z każdego kąta, łaszą się do niej nieopowiedziane historie niczym spragnione czułości zwierzątka. Nie ma tu jednolitej fabuły, historie zazębiają się tworząc obraz mikro- i makrokosmosu Bohaterki. Olga Tokarczuk tą książką znowu zagląda pod podszewkę rzeczywistości. Podważa nasze racjonalne myślenie. Odwraca bieg czasu. Schodzi w głąb. Zadaje podstawowe pytania. Dotyka tego, co niewypowiedziane, duchowe, co wymyka się tzw. "zdrowemu rozumowi". Wzbudza we mnie jakąś tkliwość, wobec świata i wobec mnie samej. „Dom dzienny, dom nocny” czytany przeze mnie po latach nabiera nowego blasku rzucanego przez późniejsze książki Tokarczuk, chociażby „Biegunów” czy „Księgi Jakubowe”. Twórczość Olgi Tokarczuk jest bowiem kompatybilna, kolejne książki uzupełniają się, wzbogacają się nawzajem i dyskutują ze sobą. A ich język budzi nieodmiennie mój zachwyt. Dla mnie to jest piękno w stanie czystym.
UWAGA DLA NIEPRZEKONANYCH: można czytać bez obaw, nie ma w tej książce ani słowa o polskich mordercach Żydów!
„Dom dzienny, dom nocny” jest książką niepomiernie piękną. Mądrą. I magiczną. Bohaterka/ Narratorka wprowadza się z mężem do starego, poniemieckiego domu na Dolnym Śląsku. A tam, zewsząd, z każdego kąta, łaszą się do niej nieopowiedziane historie niczym spragnione czułości zwierzątka. Nie ma tu jednolitej fabuły, historie zazębiają się tworząc obraz mikro- i makrokosmosu...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-26
"Zrób sobie raj" jest jeszcze lepsze niż "Gottland! I po powtórnym czytaniu jestem skłonna dodać mu jeszcze jedna gwiazdkę! Mariusz Szczygieł ma jedyny w swoim rodzaju talent pisania o trudnych tematach w lekkim stylu, który nie odbiera im jednak powagi, przeciwnie, przez ludzkie podejście, uwypukla ich egzystencjalny wymiar. W powodzi książek reportażowych z serii "o innych krajach" czeskie książki Szczygła z ich wielowymiarowością, zgłębieniem tematu, zrozumieniem nie mają sobie równych. Może dlatego, że Szczygieł nie udaje mądrzejszego niż jest, nie sili się na wszystkowiedzę. Obserwuje, słucha, dziwi się, nie stara się zdefiniować. To wszystko sprawia, że choć książkę zaliczam do lektur przyjemnych to jednak pozostaje mi po niej sporo niekoniecznie komfortowych pytań, z którymi muszę się uporać. I to uważam za wielkość Mariusza Szczygła. I jeszcze coś, w tej książce znalazłam najtrafniejszą definicję patriotyzmu, jaką kiedykolwiek czytałam. Otóż pan Mariusz Szczygieł pisze, że jest chronicznie niezadowolony z Polski , po czym dodaje "choć uważam, że moje niezadowolenie jest formą miłości do ojczyzny". W punkt.
"Zrób sobie raj" jest jeszcze lepsze niż "Gottland! I po powtórnym czytaniu jestem skłonna dodać mu jeszcze jedna gwiazdkę! Mariusz Szczygieł ma jedyny w swoim rodzaju talent pisania o trudnych tematach w lekkim stylu, który nie odbiera im jednak powagi, przeciwnie, przez ludzkie podejście, uwypukla ich egzystencjalny wymiar. W powodzi książek reportażowych z serii "o...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-24
Świetne te 13 lat temu, kiedy wyszło pierwsze wydanie, świetne i teraz. A nawet świetniejsze, bo wtedy "Gottland" był opowieścią o dawnych czasach w pewnym mało znaczącym kraju, a dziś jest przypowieścią o mechanizmach świata, bez względu na narodowość i wyznawaną religię. Jest to też czułą książką o człowieku, o tym jak w swej słabości potrafi być wielki. Chapeau bas, panie Szczygieł!
Świetne te 13 lat temu, kiedy wyszło pierwsze wydanie, świetne i teraz. A nawet świetniejsze, bo wtedy "Gottland" był opowieścią o dawnych czasach w pewnym mało znaczącym kraju, a dziś jest przypowieścią o mechanizmach świata, bez względu na narodowość i wyznawaną religię. Jest to też czułą książką o człowieku, o tym jak w swej słabości potrafi być wielki. Chapeau bas,...
więcej mniej Pokaż mimo toJestem chyba wymarzoną Czytelniczką dla Italo Calvino. Za każdym razem gdy urywał nową opowieść wściekałam się i miałam ochotę rzucać książką o ścianę. Czyli łapałam się na jego wędkę. Pozornie, bo w końcu rzeczywiście rzuciłam książkę w kąt zmęczona meandrowaniem Autora. Tak to często kończą formalne eksperymenty... niezrozumiałe, jałowe, przedwcześnie podstarzałe... Italo Calvino wydał swoją książkę pod koniec lat 70-tych, od tamtego czasu minęła epoka. dzisiaj czytanie książek wyszło z mody, literatura jest albo niszowa albo popularna, płaska jak naleśnik. Książki można kupić za 5 zł.w Biedronce lub innym markecie. Calvino pisał "Jeśli zimową pora podróżny" w czasie gdy literatura była swego rodzaju nobilitacją, magią... miała moc zmieniania świata, a przynajmniej nas samych. Była fetyszem, obiektem naukowych analiz, badano ją jak tajemniczy organizm, rozkładano na czynniki pierwsze, poddawano eksperymentom. Dziś większość pisarzy chce napisać trzymającą w napięciu historie, która dobrze się sprzeda, najlepiej do filmu. Celowo upraszczam, ale książka Calvino czytana teraz, w 2017 roku, wydaje mi się strzałem kulą w płot. Ani pocisk niecelny, ani cel niejasny. A książkę wpisuję do kategorii "Rozczarowanie po powtórnej lekturze po latach"
Jestem chyba wymarzoną Czytelniczką dla Italo Calvino. Za każdym razem gdy urywał nową opowieść wściekałam się i miałam ochotę rzucać książką o ścianę. Czyli łapałam się na jego wędkę. Pozornie, bo w końcu rzeczywiście rzuciłam książkę w kąt zmęczona meandrowaniem Autora. Tak to często kończą formalne eksperymenty... niezrozumiałe, jałowe, przedwcześnie podstarzałe... ...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-29
Doprawdy karkołomna książka. Diablo błyskotliwa, inteligentna i dowcipna. Bohater, tytułowy Portnoy, na kozetce u psychoanalityka rozlicza się ze swoją żydowskością, a raczej ze swoją amerykańską żydowskością wschodnio-europejską (!). Ale także z represyjną matką karmiącą go nieustannym poczuciem winy (a to już nie żydowskie, to ogólnoludzkie), ze spotworniałymi wymaganiami rodziców (to również uniwersalne), z kompleksami, lękami, seksualnymi frustracjami, niedojrzałością, niewykrzyczanym buntem. Ta proza ma tyle impetu, tyle energii, tyle furii, że czytając ją czułam się jak na szalonym rollercoasterze.
Doprawdy karkołomna książka. Diablo błyskotliwa, inteligentna i dowcipna. Bohater, tytułowy Portnoy, na kozetce u psychoanalityka rozlicza się ze swoją żydowskością, a raczej ze swoją amerykańską żydowskością wschodnio-europejską (!). Ale także z represyjną matką karmiącą go nieustannym poczuciem winy (a to już nie żydowskie, to ogólnoludzkie), ze spotworniałymi wymaganiami...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-05
Cieszę się, że odkurzyłam "Wyznania gorszycielki" Krzywickiej. Lektura ta jest ze wszech miar warta uwagi. Oczywiście ze wspomnieniami i autobiografiami trzeba ostrożnie. Po pierwsze dlatego, że nasza pamięć potrafi być niezwykle kreatywna, tu co nieco wybieli, tam co nieco zepchnie w cień, gdzie indziej co nieco poprawi, po drugie dlatego, że większość z nas, pisarze nie są w tym odosobnieni, widzi siebie w innym, lepszym świetle. Rozbrajająca jest Krzywicka, która pisze publikując w książce swoje zdjęcia, że w rzeczywistości była ładniejsza :). Ale zostawmy te dygresje... Uważam, że wiedza o okresie międzywojennym w Polsce jest bezcennym źródłem zrozumienia tego, co dzieje się obecnie. Widać jak wielu problemów nie przepracowaliśmy ani jako naród, ani jako społeczeństwo. "Reforma obyczajów, świadome macierzyństwo, odbrązawianie niektórych "świętości narodowych", popieranie postępowych prądów na zachodzie..." wymienia jednym tchem Krzywicka rzeczy, z powodów których była w Polsce "dostatecznie zwalczana". Do tego stopnia, że jeden z członków PEN CLUBU, którego nazwiska nie warto nawet wymieniać, wystąpił na posiedzeniu z wnioskiem "żeby nas, tj Boya, Słonimskiego i mnie - powiesić. Bez żartów. Uzasadniał." Dziś może powiesiłby ich zdjęcia na szubienicach, kto wie? Takie to nasze polskie piekiełko. Głęboko zakorzenione, żaden wynalazek ostatnich kilku lat. Podobnie jak antysemityzm, szczególnie dotkliwy, gdy większość inteligencji w Polsce (profesorowie, artyści, lekarze, prawnicy) to byli ludzie pochodzenia żydowskiego, często całkowicie, jak Krzywicka, spolonizowani. Czytałam więc książkę Krzywickiej jako rzecz polityczną. I aktualną. Okraszoną masą anegdot o największych artystach tamtych czasów, co stanowi łyżkę miodu w szklance dziegciu.
Cieszę się, że odkurzyłam "Wyznania gorszycielki" Krzywickiej. Lektura ta jest ze wszech miar warta uwagi. Oczywiście ze wspomnieniami i autobiografiami trzeba ostrożnie. Po pierwsze dlatego, że nasza pamięć potrafi być niezwykle kreatywna, tu co nieco wybieli, tam co nieco zepchnie w cień, gdzie indziej co nieco poprawi, po drugie dlatego, że większość z nas, pisarze nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-20
Niektórzy ludzie są wredni. Po prostu. Toksyczni jak barszcz Sosnowskiego. Nie z powodu nieszczęśliwego dzieciństwa, nie z powodu zaborczej matki, czy ojca pijaka, niespełnionych ambicji . Róża, tytułowa „cudzoziemka“ do nich właśnie należy. Jej wyobrażenia boleśnie rozeszły się z realnym życiem, ukochany wybrał inną, więc Róża odgrywa się na wszystkich dookoła za swoje zawiedzione nadzieje i wyssane z wyobraźni oczekiwania. Piękna i zimna. Nieszczęśliwa od czubka głowy do paznokcia najmniejszego palca. I wredna, wredna jak diabli. We wredności swojej znajdująca upodobanie. Podobnych portretów kobiet jest całkiem sporo w literaturze: Barbara z „Nocy i dni“, pani Bovary z powieści Flauberta, Scarlet O’Hara z „Przeminęło z wiatrem“. Kuncewiczowa opisuje swoją bohaterkę bez sympatii i bez zrozumienia. Wystawia ją na widok publiczny niczym wypchane zwierzę w muzeum naturalnym. Róża jest antypatyczna. Nie da się jej lubić. Jej zachowań względem dzieci i męża nic nie jest w stanie wybronić. A jednocześnie książkę czyta (lub słucha) się znakomicie. Proza Kuncewiczowej jest intensywna, gęsta, wciagająca. Daje perwersyjną przyjemność zanurzenia się w ciemną odchłań psychopatycznej osobowości Róży, która przekracza niejedną granicę, niejedno tabu, niejeden schemat np. matki Polki. Książka, mimo, że powstała w drugiej połowie lat 30-tych, wciąż broni się przed upływem czasu, bowiem natura ludzka jest niezmienna i znakomity portret psychologiczny jak w przypadku „Cudzoziemki“ nigdy nie straci na aktualności. Róża jest poniekąd niewolnikiem swojej własnej natury. Nie jest w stanie, nie potrafi wyzwolić się od samej siebie i sama siebie (oraz najbliższych) ciągnie do piekieł. Nie lubię jej, ale na swój sposób jest mi jej żal, współczuję jej. Ponadto „Cudzoziemka“ jest wspaniałym portretem epoki, narodowych polskich mitów, społeczeństwa lat 30-tych w Polsce, rodziny. Pokazuje jaki wieli wpływ na innych ludzi mają nasze zachowania, nasze uczucia i emocje, jak wiele subtelnych zależności i relacji wiąże nas z innymi. Jak niszczący wpływ możemy wywierać na innych. Zaczęłam słuchać "Cudzoziemki" jako zapomnianej ramoty, a okazało się, że mam do czynienia ze świetną i żywą powieścią. Nie myślałam, szczerze mówiąc, że aż tak mnie wciągnie. No i wielki szacunek dla Zofii Kucówny za piękne czytanie.
Niektórzy ludzie są wredni. Po prostu. Toksyczni jak barszcz Sosnowskiego. Nie z powodu nieszczęśliwego dzieciństwa, nie z powodu zaborczej matki, czy ojca pijaka, niespełnionych ambicji . Róża, tytułowa „cudzoziemka“ do nich właśnie należy. Jej wyobrażenia boleśnie rozeszły się z realnym życiem, ukochany wybrał inną, więc Róża odgrywa się na wszystkich dookoła za swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-07
Im dłużej Szymborska pisała wiersze, im starsza była tym forma jej utworów prostsza, a sensy ostre jak brzytwa. To nie była poetka, która pisała o motylkach i kwiatkach, ale trafiała w samo sedno naszego człowieczeństwa:
Dwadzieścia siedem kości,
trzydzieści pięć mięśni,
około dwóch tysięcy komórek nerwowych
w każdej opuszce naszych pięciu palców.
To zupełnie wystarczy, żeby napisać "Mein Kampf"
albo "Chatkę Puchatka".
W prostocie siła.
Im dłużej Szymborska pisała wiersze, im starsza była tym forma jej utworów prostsza, a sensy ostre jak brzytwa. To nie była poetka, która pisała o motylkach i kwiatkach, ale trafiała w samo sedno naszego człowieczeństwa:
Dwadzieścia siedem kości,
trzydzieści pięć mięśni,
około dwóch tysięcy komórek nerwowych
w każdej opuszce naszych pięciu palców.
To zupełnie wystarczy,...
2019-01-02
Przed laty czytałam „Prowadź swój pług...“ jako kryminał. O święta naiwności! Teraz widzę, że kryminału w tym co kot napłakał. Zresztą kryminał Oldze Tokarczuk do niczego nie jest potrzebny. To tylko taki haczyk dla nieprzekonanych. Janina Duszejko, bohaterka i Bohaterka, jest postacią niezwykłą, po pierwsze, nie bójmy się powiedzieć, to po prostu stara baba, co mało estetyczne przez co rzadkie w literaturze, po drugie to radykałka, zapamiętała i bezkompromisowa ekoterrorystka. Gniewny mściciel. Jej wystąpienie przeciwko księdzu w kościele przywodzi na myśl przypowieść o Jezusie rozwalającym kramy w światyni. Wyobrażam sobie, że są ludzie, którzy nie cierpią tej książki. Świadomość tego, że zwierzęta to istoty boże wciąż nie jest powszechna. Wszak w Biblii stoi napisane „czyńcie sobie ziemię poddaną“ i człowiek czyni to od wieków z wielkim skutkiem... Z sukcesem, można rzec. I tu nagle taka Duszejko wyskakuje z tymi absurdalnymi pomysłami, taka Tokarczuk wypisuje co jej ślina na język przyniesie. Każdy człowiek wie, że zwierzęta nie mają duszy, nie będą zbawione, stworzone są dla nas, czyli wyższego gatunku, do wyłącznej dyspozycji, każdy wie, że drzewa są po to, żeby je wycinać, robić meble i palić w piecu (w dowolnej kolejności), że ocieplenie klimatu i smog to wymysł lobby biznesowego, a zresztą w sumie fajnie, że jest coraz cieplej, bo wreszcie będziemy mieć w Polsce prawdziwe Włochy, a sztuczną palmę w Alejach Jerozolimskich zastąpi prawdziwa.
Janina Duszejko wypełnia tę książkę po brzegi. Jest jej bohaterką, fabułą, treścią, przesłaniem. Wszystkim. To bohaterka czyni tę książkę. Powieść „Prowadź swój pług...“ jest radykalna i bezkompromisowa, jest jednym z nielicznych (?) artystycznych głosów na temat holistycznej wizji świata, ekologii, szacunku dla naszego środowiska naturalnego. Jest to też powieść anarchistyczna, bowiem morderca nie zostaje ukarany. Mnie, wielbicielce kryminałów, nie dawało to spokoju, wszak to pogwałcenie nie tylko reguł gatunki, ale reguł cywilizowanego świata. Jest wina musi być i kara. W filmie Agnieszki Holland „Pokot“ Matoga, sąsiad Duszejko, mówi w pewnym momencie komenując proceder polowania: „zbrodnia staje się legalna“, skoro więc człowiek może bezkarnie i legalnie zabijać zwierzęta, dlaczego zatem ma być kara za zabicie człowieka? Czy zabijanie ma różny ciężar gatunkowy? Czy odbieranie życia można wartościować?
Tokarczuk tęskni za światem, w którym panuje kosmiczna symbioza, a gatunki szanują się wzajemnie. Jej wizja jest bardzo spójna, logiczna. To sprzeniewierzenie się temu światu Duszejko (Tokarczuk?) uznaje za grzech pierworodny. A zemsta jest krwawa, starotestamentowa można rzec. Wracam do książek Olgi Tokarczuk i uważam, że po latach nabrały nowego blasku i są wciąż, a nawet jeszcze bardziej, aktualne i dotykają realnych, żywych problemów. Po tym poznaje się klasyków. Królowa jest tylko jedna!
Przed laty czytałam „Prowadź swój pług...“ jako kryminał. O święta naiwności! Teraz widzę, że kryminału w tym co kot napłakał. Zresztą kryminał Oldze Tokarczuk do niczego nie jest potrzebny. To tylko taki haczyk dla nieprzekonanych. Janina Duszejko, bohaterka i Bohaterka, jest postacią niezwykłą, po pierwsze, nie bójmy się powiedzieć, to po prostu stara baba, co mało...
więcej mniej Pokaż mimo to
Niesłusznie zapomniana powieść Singera niesie zaskakująco świeże refleksje na temat problemów społecznych, korzeni antysemityzmu, cynizmu przywódców wszelkiej maści. „Bracia Aszkenazy” mogą z powodzeniem stanąć w szranki z „Ziemią Obiecaną” Reymonta. W niczym dziełu Noblisty nie ustępują (no może w opisach miasta), a wręcz przeciwnie. Dają podobnie szeroką panoramę Łodzi z początku wieku XX, ale głos Singera wydaje mi się ciekawszy, a jego analiza głębsza. Autor, podobnie jak Reymont, przedstawia Łódź jako upiorną manufakturę ludzkiej chciwości, ale więcej w niej społeczno-politycznych niuansów. Nic to może dziwnego, wszak książki dzieli prawie 40 lat różnicy, więc obaj autorzy patrzyli na temat z innych płaszczyzn czasowych. Dzieło to jest dobrze skrojone, monumentalne, napisane z rozmachem z dwoma ciekawymi postaciami protagonistów, tytułowych braci, bardzo ciekawie skontrastowanych. Jakub Binem jest wybrańcem losu, jowialny, ciepły, nie przywiązuje wagi do pieniędzy (dlatego nigdy mu ich nie brakuje), jego brat bliźniak Symche Majer jest małym, chciwym, nieprzyjemnym, ale za to nieprzeciętnie inteligentnym człowiekiem, który ma głowę do interesów. Całe życie rywalizują ze sobą. Do tego panorama łódzkiej społeczności na przestrzeni kilkudziesięciu lat, od spodu warstw społecznych do samej wierchuszki, od rewolucjonistów i komunistów do fabrykantów i milionerów, od ortodoksyjnych Żydów do tych, którzy z długich chałatów przebrali się we fraki, od jidisz przez polski do niemieckiego po rosyjski. „Bracia Aszkenazy” to jedna z tych solidnych, realistycznych powieści, w które wchodzimy z butami i z ostatnią stroną żałujemy, że to już koniec. Kawał porządnej literatury.
Niesłusznie zapomniana powieść Singera niesie zaskakująco świeże refleksje na temat problemów społecznych, korzeni antysemityzmu, cynizmu przywódców wszelkiej maści. „Bracia Aszkenazy” mogą z powodzeniem stanąć w szranki z „Ziemią Obiecaną” Reymonta. W niczym dziełu Noblisty nie ustępują (no może w opisach miasta), a wręcz przeciwnie. Dają podobnie szeroką panoramę Łodzi z...
więcej Pokaż mimo to