rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

Wielki plus za wybór tematu, bo "Pożytki z katorgi" to książka przewrotna. Opowiadanie o zsyłkach na Sybir nie przez pryzmat narodowej martyrologii, a z zupełnie innego punktu widzenia - doszukując się w trudnych losach zesłańców przede wszystkim pozytywów - wymaga odwagi i nietuzinkowego podejścia. Bo nagle okazuje się, że katorga miała też swoje dobre strony, a o tym mówi się zdecydowanie za mało.

Za mało mówi się się o zasługach polskich badaczy i naukowców, którzy praktycznie odkryli dla świata Syberię. Zbadali odległe, niedostępne tereny, wywrócili do góry nogami ówczesne myślenie o faunie i florze Bajkału, dotarli i udokumentowali życie miejscowej ludności, mniejszości narodowych i plemion. Odkryli sekrety Świętego Morza, przybliżyli obyczaje żyjących na końcu świata ludów, zgłębili tajemnice szamanizmu. Polscy badacze mają zasługi porównywalne do największych odkrywców świata, ich nazwiskami nazwano nowoodkryte gatunki zwierząt, ulice w syberyjskich miastach czy pasma górskie.

To wszystko jest niezwykle interesująca i bardzo dobrze, że powstała na ten temat książka. Jest ona jednak zdecydowanie za krótka - reportaż Wojciecha Lady zaciekawia, ale nie wyczerpuje tematu. "Pożytki z katorgi" to bardziej szkic niż pozycja, która całościowo opisuje fascynujące zagadnienie. Po lekturze pozostaje uczucie dużego niedosytu, że tak ciekawy temat potraktowano skrótowo i po łebkach. Każdy z bohaterów "Pożytków" zasługuje na osobną opowieść i poświęcenie mu większej ilości czasu. Z drugiej strony - dobrze, że napisano choć tyle.

Wielki plus za wybór tematu, bo "Pożytki z katorgi" to książka przewrotna. Opowiadanie o zsyłkach na Sybir nie przez pryzmat narodowej martyrologii, a z zupełnie innego punktu widzenia - doszukując się w trudnych losach zesłańców przede wszystkim pozytywów - wymaga odwagi i nietuzinkowego podejścia. Bo nagle okazuje się, że katorga miała też swoje dobre strony, a o tym mówi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wartościowa, dopracowana w szczegółach i napisana z czułością biografia. Momentami - dla osoby średnio zainteresowanej sztuką - aż za dokładna, ze zbyt dużą ilością cytatów, opisujących poszczególne wystawy i poglądy artystów. Z książki wyłania się portret pełnokrwistej osoby - Jaremianka jest niezależna, trochę tajemnicza, nieodmiennie fascynująca. Obecnie to postać trochę zapomniana i dobrze, że Agnieszka Dauksza postanowiła nam ją przybliżyć. Siłą biografii jest także świetnie opisane tło - Stary Sambor z dzieciństwa, wojenny i powojenny Kraków czy migawki z Paryża. Wraz z losami Jaremianki śledzimy rozwój krakowskiego środowiska artystycznego, co i rusz na kartach powieści pojawiają się inne znane postacie, jak chociażby: Tadeusz Kantor, Julian Przyboś, Tadeusz Różewicz czy Wisława Szymborska. Biografia Daukszy pozwala wniknąć w to środowisko, poczuć klimat tamtych niełatwych czasów i poznać nietuzinkową, barwną postać, która zostawiła po sobie kolekcję eksperymentalnych obrazów i rzeźb. Warto.

Wartościowa, dopracowana w szczegółach i napisana z czułością biografia. Momentami - dla osoby średnio zainteresowanej sztuką - aż za dokładna, ze zbyt dużą ilością cytatów, opisujących poszczególne wystawy i poglądy artystów. Z książki wyłania się portret pełnokrwistej osoby - Jaremianka jest niezależna, trochę tajemnicza, nieodmiennie fascynująca. Obecnie to postać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kolejna książka w akcji Czytaj PL ze zmarnowanym potencjałem. Temat świetny - możliwość spojrzenia na pracę patomorfologów "od Kuchni" dawała naprawdę duże możliwości. Lubię zgłębiać dziedziny nieznane i niepopularne, a różnorakie patologie to niezwykle ciekawe zjawiska i wdzięczny temat do dyskusji.

Nie wiem jednak, do kogo skierowana jest ta książka. Dla przeciętnego czytelnika - nie mającego wiele wspólnego z medycyną - jest zdecydowanie za bardzo specjalistyczna i naukowa. Dla osób zainteresowanych tematem podejrzewam, że będzie zbyt prosta i oczywista. W rezultacie otrzymujemy pozycję, która na początku zaciekawia i intryguje, by dość szybko zacząć drażnić i irytować zbytnim przeładowaniem medycznymi terminami i opisami żywcem wyjętymi z podręczników dla lekarzy.

"Patolodzy" mogli być świetnym punktem wyjścia do rozważań na trudne etycznie tematy. Śmiertelne choroby, pobieranie organów, zgoda na sekcje zwłok, patologie ciążowe, dzieci urodzone z poważnymi wadami genetycznymi, kwestia nieodwracalnie uszkodzonego płodu itp. - to wszystko kwestie wywołujące duże emocje, ale zarazem sprawy, o których trzeba rozmawiać. I takie medyczne spojrzenie na problem, trochę zdystansowane, poparte wieloletnią praktyką i badaniami, mogłoby rzucić na te zapalne tematy nowe światło. Jednak autorka zbyt mocno w swojej publikacji skupiła się na wątkach medycznych i całość przypomina po prostu branżowy artykuł. Można się z książki dowiedzieć nowych rzeczy, ale jako całość dla medycznego laika jest ona niestrawna. Wielka szkoda, bo patomorfologia to ciekawa dziedzina. Ale trzeba o niej pisać bardziej przystępnie.

Kolejna książka w akcji Czytaj PL ze zmarnowanym potencjałem. Temat świetny - możliwość spojrzenia na pracę patomorfologów "od Kuchni" dawała naprawdę duże możliwości. Lubię zgłębiać dziedziny nieznane i niepopularne, a różnorakie patologie to niezwykle ciekawe zjawiska i wdzięczny temat do dyskusji.

Nie wiem jednak, do kogo skierowana jest ta książka. Dla przeciętnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie dałam rady - poddałam się w połowie lektury. Po książce, która dostała nagrodę Wielkiego Kalibru spodziewałam się znacznie więcej. Tymczasem dostałam historię, która niemiłosiernie się dłuży i ani trochę nie wciąga. Brakuje w niej wszystkiego - zagadki kryminalnej, intrygującego bohatera, ciekawego tła, klimatu, zwrotów akcji...
Komisarz Bernard Gross miota się bezradnie od punktu A do punktu B, spaceruje lub jeździ samochodem po mieście, rozmawia z kolejnymi osobami (albo one rozmawiają z nim), od czasu do czasu wspominając traumatyczne wydarzenia z przeszłości. Przez pół książki akcja właściwie nie posuwa się do przodu, postaci jest za dużo i są zupełnie niewyraziste, całość ciągnie się jak flaki z olejem. Brakuje napięcia i głębszego rysu psychologicznego postaci, brakuje atmosfery grozy lub tajemnicy. Jest przerażająco nijako i nudno.
Moim zdaniem - szkoda czasu.

Nie dałam rady - poddałam się w połowie lektury. Po książce, która dostała nagrodę Wielkiego Kalibru spodziewałam się znacznie więcej. Tymczasem dostałam historię, która niemiłosiernie się dłuży i ani trochę nie wciąga. Brakuje w niej wszystkiego - zagadki kryminalnej, intrygującego bohatera, ciekawego tła, klimatu, zwrotów akcji...
Komisarz Bernard Gross miota się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Lizbona. Miasto, które przytula Marta Stacewicz-Paixão, Weronika Wawrzkowicz-Nasternak
Ocena 6,8
Lizbona. Miast... Marta Stacewicz-Pai...

Na półkach: , , , ,

Książka bardzo nierówna. Najbardziej wartościowe są w niej wywiady - dają możliwość spojrzenia na tytułowe miasto z różnych perspektyw i wnoszą sporą dawkę wiedzy o Portugalii i jej mieszkańcach. W pozostałych felietonach znajdziemy sporo ciekawostek (np. opis szpitala dla lalek czy historia pewnego lekarza z wąsami), cieszę się też z polecanek kulturalnych, którymi można się zasugerować (książki, filmy i muzyka związana z Lizboną).

Są jednak w tym subiektywnym ni to przewodniku, ni to pamiętniku teksty bardzo słabe, kojarzące się z kiepskimi blogowymi notkami. Takie zapychacze miejsca, niczego nie wnoszące do opowieści o mieście. Przykładem niech będzie chociażby tekścik o mewie latającej nad Tagiem. Fragmenty, które w założeniu miały pokazać więź jednej z autorek z Lizboną trącą banałem, a czasem ocierają się o kicz.

Mimo wszystko - książkę czyta się szybko i przyjemnie, a lektura potrafi zachęcić do wizyty w stolicy Portugalii. Mam do tego miasta sentyment i chciałabym kiedyś tam wrócić. A jeśli tak się zdarzy - wykorzystam kilka wskazówek z tej książki.

Książka bardzo nierówna. Najbardziej wartościowe są w niej wywiady - dają możliwość spojrzenia na tytułowe miasto z różnych perspektyw i wnoszą sporą dawkę wiedzy o Portugalii i jej mieszkańcach. W pozostałych felietonach znajdziemy sporo ciekawostek (np. opis szpitala dla lalek czy historia pewnego lekarza z wąsami), cieszę się też z polecanek kulturalnych, którymi można...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dobry i rzetelny reportaż, który "czyta się sam". Ciekawy temat - lubię, gdy ktoś odkrywa nieznane karty historii, opowiada o wydarzeniach i postaciach ważnych a zapomnianych. A losy pierwszych posełek w niepodległej Polsce świetnie się do tego nadają. To, co najbardziej zaskakuje, to aktualność książki Olgi Wiechnik. Autorka pisze o wydarzeniach sprzed stu lat, a czytelnik odnajduje w tej opowieści współczesne problemy i dziwi się, że choć z jednej strony świat się zmienił nie do poznania, to pewne rzeczy, zachowania i stereotypy wciąż mają się dobrze. Dla mnie największą wartość książki stanowią nie tyle biografie poszczególnych bohaterek, ile przekrojowe spojrzenie i opisy ówczesnej obyczajowości i życia społecznego kraju, który walczy o zachowanie własnej tożsamości i niezależności oraz o lepszą przyszłość. A dużą i ważną rolę w tym procesie odgrywają kobiety. Choć nieustannie marginalizowane i traktowane z lekceważeniem, swoją postawą i uporem udowadniają, że warto iść pod prąd. I że można zmieniać świat.

Książka napisana jest bardzo sprawnie, jest też dobrze przemyślana pod względem kompozycyjnym. Mimo dużej ilości faktów, materiałów i odwołań do tekstów źródłowych czytelnik się nie gubi. Choć osobiście preferuję reportaże nieco bardziej "literackie" - styl i język w "Posełkach" jest zwięzły i dość suchy - książkę Olgi Wiechnik przeczytałam z dużą przyjemnością. Można się z niej sporo dowiedzieć, można w niej znaleźć motywację do działania. Posełkom zdecydowanie należy się miejsce w historii i dobrze, że powstała na ten temat książka. Dobra i wartościowa książka.

Dobry i rzetelny reportaż, który "czyta się sam". Ciekawy temat - lubię, gdy ktoś odkrywa nieznane karty historii, opowiada o wydarzeniach i postaciach ważnych a zapomnianych. A losy pierwszych posełek w niepodległej Polsce świetnie się do tego nadają. To, co najbardziej zaskakuje, to aktualność książki Olgi Wiechnik. Autorka pisze o wydarzeniach sprzed stu lat, a czytelnik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Duże rozczarowanie. Książka nie trzyma poziomu I tomu. Pierwsza część była przyjemnym czytadłem - poszczególne wątki opowieści wciągały, a odmalowana ze szczegółami Warszawa z różnych epok stanowiła barwne tło i dodawała całości uroku. "Bunt Chimery" jest przede wszystkim niesamowicie nudny. Losy rodzinne Żmijewskich i Szpakowskich przypominają brazylijską telenowelę, a opisy miłosnych uniesień przywodzą na myśl harlequiny połączone z Greyem. Patos miesza się tu z kiczem, a po lekturze pozostaje uczucie zmarnowanego potencjału. I tylko opisy miasta sprzed lat są warte uwagi.

Duże rozczarowanie. Książka nie trzyma poziomu I tomu. Pierwsza część była przyjemnym czytadłem - poszczególne wątki opowieści wciągały, a odmalowana ze szczegółami Warszawa z różnych epok stanowiła barwne tło i dodawała całości uroku. "Bunt Chimery" jest przede wszystkim niesamowicie nudny. Losy rodzinne Żmijewskich i Szpakowskich przypominają brazylijską telenowelę, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Podręcznik dobrego pisarstwa Stevena Pinkera to nieporozumienie. Przede wszystkim - razi banałem. W poszczególnych rozdziałach autor daje czytelnikowi odkrywcze rady typu: "następujące po sobie zdania powinny być spójne". Albo: "tekst warto przeczytać na głos przed publikacją". Albo: "należy unikać powtórzeń". Innym razem zanudza odbiorcę długimi i naszpikowanymi fachową terminologią wykładami na temat gramatyki, składni i logiki. Przytacza także szereg przykładów dobrego i złego pisarstwa, rozbierając poszczególne zdania na czynniki pierwsze i poprawiając je wedle uznania.

Szkopuł w tym, że stosowane przez Pinkera zasady odnoszą się do języka angielskiego a nie polskiego. W konsekwencji dostajemy sztuczny twór i niezrozumiały zbiór reguł, który w naszym języku często nie ma zastosowania. Jedyny wartościowy rozdział w książce jest poświęcony "klątwie wiedzy" - jednak także ten temat został przez autora niemiłosiernie rozwleczony.

Gdyby Pinker zamiast podręcznika napisał artykuł z charakterystyką różnych stylów pisania - i wypunktował w nim najczęstsze błędy - tekst byłby dużo lepszy. Krótszy, bardziej przejrzysty, bez nudnych wywodów i dziesiątek niepotrzebnych przykładów. A tak - dostajemy niestrawną publikację naukową, która niczego nie wnosi. Zamiast uczyć czytelnika wyrabiania dobrego stylu, skutecznie zniechęca do zgłębiania tematu.

Podręcznik dobrego pisarstwa Stevena Pinkera to nieporozumienie. Przede wszystkim - razi banałem. W poszczególnych rozdziałach autor daje czytelnikowi odkrywcze rady typu: "następujące po sobie zdania powinny być spójne". Albo: "tekst warto przeczytać na głos przed publikacją". Albo: "należy unikać powtórzeń". Innym razem zanudza odbiorcę długimi i naszpikowanymi fachową...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pierwsze spotkanie z prozą Twardocha wywołuje w czytelniku efekt "wow". Za drugim razem - gdy już wiemy, czego możemy się spodziewać - mamy uczucie pewnej wtórności. Przynajmniej ja tak miałam, czytając "Króla" blisko rok po "Drachu". Styl autora - wciąż świetny - już tak nie zaskakiwał, pewne chwyty narracyjne i rozwiązania fabularne (np. Litani) zostały powielone. Nie odbierało to przyjemności z obcowania z dobrą lekturą, ale nie robiło też tak dużego wrażenia jak przy pierwszej styczności.

Poza tym, "Król" nieco mnie zmęczył. Poziom brutalności, zwłaszcza w warstwie językowej, w pewnym momencie zaczął mnie irytować, a tempo akcji trochę siadło w środku powieści. Za to końcówka udała się Twardochowi wybornie, ostatnie sto kilkanaście stron czytałam na jednym wdechu.

"Król" to kawał porządnej powieści, który ugruntowuje pozycję autora na rynku. A jednak po skończeniu lektury czułam malutki niedosyt, właśnie przez ową wtórność, o której pisałam na początku.

Pierwsze spotkanie z prozą Twardocha wywołuje w czytelniku efekt "wow". Za drugim razem - gdy już wiemy, czego możemy się spodziewać - mamy uczucie pewnej wtórności. Przynajmniej ja tak miałam, czytając "Króla" blisko rok po "Drachu". Styl autora - wciąż świetny - już tak nie zaskakiwał, pewne chwyty narracyjne i rozwiązania fabularne (np. Litani) zostały powielone. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Plusik tylko za północny, surowy klimat. Skandynawska otoczka nie pomaga jednak przykryć innych wad książki, których jest od groma. Historia banalna i przewidywalna jakich wiele, bohaterowie płascy, nie wzbudzający żadnych uczuć w czytelniku, kreacja świata ze zwaśnionymi rodami i skorumpowaną Radą mało oryginalna. Najbardziej jednak drażnił mnie język - proste, urywane zdania, zero stylu. Czyta się szybko, ale całość irytuje i nudzi. Polskiej redakcji książki też można wiele zarzucić, bo w powieści roi się od literówek i stylistycznych koszmarków.
Słabiutko. Zdecydowanie nie czuję się zachęcona, by sięgnąć po kolejne tomy.

Plusik tylko za północny, surowy klimat. Skandynawska otoczka nie pomaga jednak przykryć innych wad książki, których jest od groma. Historia banalna i przewidywalna jakich wiele, bohaterowie płascy, nie wzbudzający żadnych uczuć w czytelniku, kreacja świata ze zwaśnionymi rodami i skorumpowaną Radą mało oryginalna. Najbardziej jednak drażnił mnie język - proste, urywane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przeczytałam 120 stron i podziękowałam. Grafomaństwo straszne, Dracula zdecydowanie zasługuje na lepszą historię. Koszmarny styl, drętwe tłumaczenie, zero przyjemności z lektury. Podróże po świecie opisane nudno i schematycznie - czułam się, jakbym słuchała niedoświadczonego przewodnika, który nie znosi swojej pracy i klepie fakty z pamięci zamiast przykuć uwagę opowieścią. Szkoda czasu.

Przeczytałam 120 stron i podziękowałam. Grafomaństwo straszne, Dracula zdecydowanie zasługuje na lepszą historię. Koszmarny styl, drętwe tłumaczenie, zero przyjemności z lektury. Podróże po świecie opisane nudno i schematycznie - czułam się, jakbym słuchała niedoświadczonego przewodnika, który nie znosi swojej pracy i klepie fakty z pamięci zamiast przykuć uwagę opowieścią....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Historia biegów w pigułce

Dzięki Justynie Kowalczyk Polacy pokochali biegi narciarskie. Po zdobyciu przez naszą mistrzynię złotego medalu w Soczi zainteresowanie tą dyscypliną sportu prawdopodobnie wzrośnie jeszcze bardziej. Ale co my tak naprawdę wiemy o biegach? Czy poza sukcesami Justyny potrafimy wymienić osiągnięcia innych Biało-Czerwonych w tym sporcie? Czy poza Marit Bjoergen znamy sylwetki innych biegowych mistrzów i multimedalistów? Dobrą okazją do poszerzenia wiedzy o biegach jest lektura książki Daniela Ludwińskiego „Droga do Justyny Kowalczyk. Historia biegów narciarskich” wydawnictwa SQN.

Na początku należy wyraźnie zaznaczyć – to nie jest pozycja o Justynie Kowalczyk. Naszej mistrzyni poświęcony w niej został jedynie ostatni rozdział. To jest książka o tym wszystkim, co w światowych i polskich biegach działo się przed „erą” Justyny Kowalczyk. A działo się sporo.

Autor przedstawia historię narciarstwa biegowego, skupiając się na najważniejszych postaciach tej dyscypliny sportu. Poszczególne rozdziały książki są ułożonymi w kolejności chronologicznej mini-biografiami dawnych i obecnych mistrzów. Taka forma jest jednocześnie zaletą i wadą książki. Zaletą, ponieważ unikamy żmudnego wykładu z historii sportu, niekończących się tabelek i suchych statystyk, a zamiast tego dostajemy garść ciekawostek w bardzo przystępnej formie. Poznajemy nieznane fakty z życia wielkich sportowców, zaglądamy za kulisy zawodów, obserwujemy ewolucję biegów na przykładach „z życia wziętych”. Wadą, ponieważ całość robi wrażenie dość chaotyczne, w gąszczu nazwisk i opisywanych startów można się pogubić, zwłaszcza kiedy wydarzenia z różnych rozdziałów zachodzą na siebie, bo opisywani w nich zawodnicy rywalizują na tych samych imprezach.

Książka składa się z dwóch części – pierwsza poświęcona jest najwybitniejszym postaciom światowych biegów, druga – polskich. Część poświęcona multimedalistom z zagranicy siłą rzeczy jest subiektywnym wyborem autora – można narzekać, że wielu mistrzów w niej nie uwzględniono, jednak opisanie wszystkich bohaterów światowego narciarstwa biegowego na niespełna 150 stronach jest po prostu niemożliwe. Mamy zatem możliwość zapoznania się z wybranymi sylwetkami sportowców od czasów międzywojennych aż do chwili obecnej: możemy poczytać o osiągnięciach i ciekawostkach z życia pierwszego mistrza olimpijskiego Thorleifa Hauga, najbardziej utytułowanego biegacza w historii Bjoerna Daelhie, czy niepokornego Pettera Northuga juniora. Nie zapomniano także o paniach, w historii biegów narciarskich nie mogło przecież zabraknąć miejsca dla takich gwiazd jak Jelena Wialbe czy Marit Bjoergen.

Pełniejsza i bardziej spójna jest jednak druga część książki, poświęcona polskim biegom. Wynika to zapewne z faktu, że autor do wielu bohaterów dotarł osobiście – w poszczególnych rozdziałach często cytowane są ich wypowiedzi, co nadaje historiom bardziej osobisty wydźwięk. Mniej tutaj wyliczania kolejnych sukcesów i osiągnięć, więcej anegdot i opisów życia sportowca w ciężkich czasach i specyficznych polskich warunkach. Trudno się nie uśmiechnąć, gdy czytamy o biegaczkach, które rywalizowały w spódnicach, o organizatorach zawodów, którzy trasę narciarską wyznaczali przy pomocy centymetra, czy o Józefie Łuszczku, który na własną rękę dowoził do Zakopanego kadrę norweskich biegaczy, nie posiadając prawa jazdy. Dodatkowym atutem książki są także wplecione w treść archiwalne relacje z prasy sportowej, dzięki którym łatwiej wczuć się w klimat epoki.

Przede wszystkim jest to jednak skarbnica wiedzy na temat polskiego narciarstwa biegowego. Nagle okazuje się, że polskie biegi to nie tylko Justyna Kowalczyk i Józef Łuszczek, że w historii mieliśmy całą plejadę zdolnych zawodników, którzy odnosili mniejsze bądź większe sukcesy na arenie międzynarodowej, choć obecnie nikt o tym nie pamięta. Przed Łuszczkiem medal MŚ zdobył Jan Staszel, polska sztafeta kobiet niegdyś regularnie wygrywała z Norweżkami, a na igrzyskach w Squaw Valley otarła się o podium. Sukcesy odnosiliśmy także w narciarskich maratonach, a pod koniec lat 70 do Zakopanego zawitał całkiem dziś zapomniany Puchar Świata. To tylko garść zaczerpniętych z książki przykładów, będących dowodem na to, że biegi narciarskie mają w naszym kraju barwną historię.

Rolę przerywnika pomiędzy biografiami sportowców pełnią w książce krótkie rozdziały-ciekawostki, w których przeczytamy o niezapomnianych biegach i przełomowych zdarzeniach, które wpłynęły na rozwój tej dyscypliny sportu. Dowiemy się m.in.: dlaczego pierwsze MŚ w narciarstwie zakończyły się totalną klapą, dlaczego za sprinty nie przyznawano kiedyś pucharowych punktów, na którego egzotycznego biegacza przez kilka godzin czekał norweski król, skąd wziął się pomysł rozegrania cyklu Tour de Ski i jaki bieg uchodzi za bieg wszech czasów. Poruszane w tych „dodatkowych” rozdziałach zagadnienia są ciekawe, poszerzają horyzonty, a jednocześnie stanowią dobre uzupełnienie „właściwej” treści.

Biegi narciarskie są ostatnio w modzie, ale prawda jest taka, że choć bez mrugnięcia okiem potrafimy wymienić ostatnie sukcesy Justyny Kowalczyk czy Marit Bjoergen, brakuje nam wiedzy o samej dyscyplinie sportu. Lektura „Drogi do Justyny Kowalczyk” pozwala nam taką wiedzę zdobyć, poznać historię narciarstwa w pigułce, sylwetki mistrzów i masę ciekawostek z tras i spoza tras biegowych. Co ważne – książka nie jest skierowana tylko do fanów narciarstwa, z zaciekawieniem może ją przeczytać nawet największy sportowy laik – być może po lekturze zainteresuje się biegami. Jest napisana przystępnym językiem, nie nudzi i nie męczy, a poruszane w niej tematy są po prostu ciekawe. W czasach, gdy w Polsce nie wypada nie znać się na biegach narciarskich, warto sięgnąć po pozycję, która pozwala spojrzeć na ten sport szerzej, nie tylko przez pryzmat dokonań naszej mistrzyni. A dla miłośników biegówek to pozycja absolutnie obowiązkowa.

(tekst pisany dla portalu igrzyska24.pl)

Historia biegów w pigułce

Dzięki Justynie Kowalczyk Polacy pokochali biegi narciarskie. Po zdobyciu przez naszą mistrzynię złotego medalu w Soczi zainteresowanie tą dyscypliną sportu prawdopodobnie wzrośnie jeszcze bardziej. Ale co my tak naprawdę wiemy o biegach? Czy poza sukcesami Justyny potrafimy wymienić osiągnięcia innych Biało-Czerwonych w tym sporcie? Czy poza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Dobry reportaż to taki, który nie daje o sobie zapomnieć. Siedzi w głowie jeszcze długo po lekturze, powraca, otwiera oczy na różne sprawy, skłania do przemyśleń. "Ganbare" Katarzyny Boni to zdecydowanie jest dobry reportaż. Nawet bardzo dobry.

Drugi raz w życiu zdarzyło mi się czytać książkę, która teoretycznie skupiona jest wokół jednego tragicznego wydarzenia, a w rzeczywistości mówi o wiele więcej o życiu, historii i obyczajowości danego kraju niż całe sterty literatury podróżniczej i przewodników turystycznych mu poświęconych. Podobne wrażenie miałam przy lekturze "Biesłanu. Pękniętego miasta", gdzie dramat w szkole w Osetii był tak naprawdę tylko pretekstem do snucia poruszającej opowieści o Kaukazie. Katarzyna Boni w "Ganbare" zrobiła coś bardzo podobnego - teoretycznie napisała książkę o tsunami (oraz towarzyszącym mu trzęsieniu ziemi i wybuchu elektrowni jądrowej), a tak naprawdę stworzyła niesamowitą historię o Japonii - kraju pełnym sprzeczności, często nierozumianym, bo tak dalekim kulturowo od tego co znamy na co dzień.

Poszczególne zebrane w książce opowieści - choć króciutkie - zapadają w pamięć bardzo głęboko i nie raz wstrząsają czytelnikiem. Przybliżają i pozwalają lepiej zrozumieć Kraj Kwitnącej Wiśni - motywacje jego mieszkańców, tamtejszą mentalność i kulturę. Nie ma tu sztuczności, ani chęci gonienia za tanią sensacją, która czasem wyznacza kierunek pisania o Japonii - nie przeczytamy tu o popularnych zjawiskach jak np. hotele kapsułkowe, czy oderwani od rzeczywistości zwolennicy mangi. Zamiast tego dostajemy opowieść o ludziach, którzy każdego dnia muszą zmagać się ze świadomością nieuchronnej katastrofy. O ludziach, dla których trzęsienia ziemi i wielkie fale są codziennością, którą muszą zaakceptować i nauczyć się z nią żyć. Z tej perspektywy niektóre zachowania Japończyków - wcześniej dziwne i wywołujące niedowierzanie - stają się bardziej zrozumiałe i bardziej ludzkie.

Katarzyna Boni potrafi niesamowicie opowiadać, łącząc ze sobą różne wątki i nie uciekając od trudnych pytań. Majstersztykiem jest chociażby rozdzialik, w którym z rozmowy z dawnymi pracownikami elektrowni jądrowej, zupełnie mimochodem wyłania się całkiem inna opowieść - o sake: znaczeniu tego trunku i jego rodzajach. Takich zaskakujących połączeń jest w książce znacznie więcej, a w ogólnym rozrachunku powstaje z nich piękna, wielowątkowa opowieść o Japonii - kraju, który jednocześnie intryguje, wzrusza, a momentami przeraża.
Fantastyczna lektura.

Dobry reportaż to taki, który nie daje o sobie zapomnieć. Siedzi w głowie jeszcze długo po lekturze, powraca, otwiera oczy na różne sprawy, skłania do przemyśleń. "Ganbare" Katarzyny Boni to zdecydowanie jest dobry reportaż. Nawet bardzo dobry.

Drugi raz w życiu zdarzyło mi się czytać książkę, która teoretycznie skupiona jest wokół jednego tragicznego wydarzenia, a w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zaskakująco mało jest w tej książce banalnego i ckliwego romansu, za to dużo się mówi o rzeczach trudnych, tematach niejednoznacznych etycznie: niełatwych wyborach i ich konsekwencjach, prawie do życia i samostanowienia o sobie, o niepełnosprawności i jej postrzeganiu przez osoby postronne, o głupim nawyku oceniania wszystkiego na pierwszy rzut oka i tanim szukaniu sensacji. I w tym właśnie tkwi siła książki Jojo Moyes.

To jest oczywiście powieść o miłości, ale relacja pomiędzy głównymi bohaterami - która w gruncie rzeczy toczy się przewidywalnym torem i niczym specjalnym nie zaskakuje - jest tylko pretekstem do stawiania poważniejszych pytań. To taka książka do zadumania i do pogadania - zwracająca uwagę na problemy spychane na margines jako te niewygodne czy wręcz niemoralne.

Sama opowieść jest prosta i emocjonalna, ale autorce w zgrabny sposób przez większość czasu udaje się uniknąć zbędnego patosu i dramatyzowania. Lou co prawda bywa niezmiernie irytująca w swoich monologach i niektórych działaniach, ale na szczęście Will i Trina stanowią dobrą przeciwwagę dla głównej bohaterki. W książce nie brakuje humoru, dzięki czemu czytelnikowi łatwiej unieść temat. Dobrze, że Moyes nie poszła na łatwiznę i zamiast taniego wyciskacza łez, zafundowała nam przede wszystkim opowieść o świecie, w którym żyjemy i o ludziach, którzy borykają się z trudnymi decyzjami. Warto przeczytać choćby po to, by to sobie uświadomić.

Słuchałam audiobooka i niestety wersja dźwiękowa nie przypadła mi do gustu. Anna Wodzyńska czytała tekst jakby obojętnie, bez zaangażowania i wyczucia. Głos był monotonny, często z dziwnym akcentem, irytujący. Wolałabym przeczytać wersję papierową.

Zaskakująco mało jest w tej książce banalnego i ckliwego romansu, za to dużo się mówi o rzeczach trudnych, tematach niejednoznacznych etycznie: niełatwych wyborach i ich konsekwencjach, prawie do życia i samostanowienia o sobie, o niepełnosprawności i jej postrzeganiu przez osoby postronne, o głupim nawyku oceniania wszystkiego na pierwszy rzut oka i tanim szukaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

"Czerwone dziewczyny" to bardzo nastrojowa, przepełniona magicznym realizmem, opowieść o trzech niezwykłych kobietach - wieszczce, buntowniczce i szarej myszce. Śledząc ich losy, śledzimy jednocześnie historię pewnej japońskiej wioski, a może i całego kraju. Bo książka Kazuki Sakuraby to przede wszystkim fascynująca opowieść o zmianach - o tym, jak przez lata zmienia się świat i jego postrzeganie, jak przemijają pewne mody i przyzwyczajenia, zastąpione przez nowe trendy. Jak zmieniają się ludzie i ich życia, jak pracę ludzkich rąk stopniowo zastępują maszyny i nowe technologie. Na naszych oczach stare tradycje przemijają, a wraz z bohaterkami zmienia się także cała Japonia.

"Czerwone dziewczyny" to baśniowa historia o Kraju Kwitnącej Wiśni w XX i XXI wieku. Autorka w nienachalny i fascynujący sposób opowiada o swoim kraju, z jednej strony wciągając nas w wydarzenia fabularne, a z drugiej prezentując znacznie szerszą panoramę. Z wyczuciem tłumaczy pewne zjawiska, pokazując jak bardzo i jak gwałtownie w ostatnich dziesięcioleciach Japonia się zmieniała. Historie czerwonych dziewczyn ze wzgórza - zwłaszcza Manyo i Kemari - intrygują, od książki ciężko się oderwać. Wrażenia nie psuje nawet nieco słabsza ostatnia część. Powieść zdecydowanie godna polecenia, nie tylko osobom zainteresowanym Japonią.

"Czerwone dziewczyny" to bardzo nastrojowa, przepełniona magicznym realizmem, opowieść o trzech niezwykłych kobietach - wieszczce, buntowniczce i szarej myszce. Śledząc ich losy, śledzimy jednocześnie historię pewnej japońskiej wioski, a może i całego kraju. Bo książka Kazuki Sakuraby to przede wszystkim fascynująca opowieść o zmianach - o tym, jak przez lata zmienia się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To zdecydowanie nie jest dobra książka. To opowieść do bólu schematyczna i przewidywalna, kiczowata niczym podrzędny harlequin, tendencyjna i nudna jak flaki z olejem. Istnieją setki znacznie lepszych książek o wojnie: bardziej wstrząsających, bardziej wiarygodnych, prawdziwszych. Istnieją także dziesiątki znacznie lepszych książek o wojnie kobiet - od reportaży po beletrystykę.

Nie widzę w "Słowiku" niczego, co miałoby sprawić, że ta historia zostanie ze mną na dłużej. Główna oś fabularna - losy wojenne i konflikt dwóch sióstr - mają potencjał, który został koncertowo zmarnowany. Autorka stworzyła postaci sztuczne i pretensjonalne, wojnę sprowadzając głównie do problemów natury łóżkowej. Losy bohaterek zamiast poruszać, wzbudzają pusty śmiech - nie ma tu niczego odkrywczego, nie ma żadnego wątku, który wciąga na tyle, by dać się ponieść opowieści.

O wojnie można pisać na wiele sposobów, także w wydaniu lżejszym i bardziej przystępnym. Dobrym przykładem jest tu na przykład "Światło, którego nie widać" Anthony'ego Doerra. To także powieść niezbyt oryginalna, oparta na znanych kliszach, a jednak poruszająca i wciągająca. "Słowik" tymczasem nie wywołuje żadnych emocji, a jedynie niemiłosiernie nuży.

Szkoda czasu i nerwów na tak słabą lekturę. Szkoda też starań Danuty Stenki, która zrobiła wszystko, by słuchanie książki w wersji audio było przyjemne i wciągające. Do nagrania nie mam żadnych zastrzeżeń, ale cóż z tego, skoro opowieść się nie broni i trąci banałem.

PS. Chyba zacznę myśleć nad zmianą nicku... ;)

To zdecydowanie nie jest dobra książka. To opowieść do bólu schematyczna i przewidywalna, kiczowata niczym podrzędny harlequin, tendencyjna i nudna jak flaki z olejem. Istnieją setki znacznie lepszych książek o wojnie: bardziej wstrząsających, bardziej wiarygodnych, prawdziwszych. Istnieją także dziesiątki znacznie lepszych książek o wojnie kobiet - od reportaży po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Pieśń jutra" jest słabsza niż "Zakon Mimów". Odniosłam wrażenie, że to taka część przejściowa pomiędzy kolejnymi tomami cyklu - skupiona na jednym wątku, w której akcja toczy się przewidywalnym torem. Taka przysłowiowa cisza przed burzą. Wątek Paige-rewolucjonistki, która w siebie wątpi i co rusz poświęca się dla dobra sprawy niczym nie zaskakuje; podobnie nużący jest także wątek miłosny. Cały czas czuć, że wydarzenia z "Pieśni jutra" to tak naprawdę przygrywka do następnej części opowieści, kiedy to - mam nadzieję - będziemy równolegle śledzić losy bohaterów wysłanych w różne części świata. A to już zapowiada się naprawdę fascynująco i daje ogromne możliwości. Końcówka powieści sprawia, że czekanie na kolejny tom "Czasu Żniw" będzie się niemiłosiernie dłużyć.
Powieść czyta się szybko i przyjemnie, ale po lekturze pozostaje pewien niedosyt. Najciekawsze wątki i postacie schowane są na drugim planie i nie mogą się w pełni rozwinąć. Chciałoby się poczytać więcej np. o Yoanie czy Katrin Attard, tymczasem zbyt dużo miejsca poświęcono Paige i jej rozterkom. Świat opanowany przez Sajon nie jest już tak tajemniczy i zaskakujący jak w poprzednich powieściach. Ponadto znów bura należy się za korektę tekstu, który ma sporo błędów i niezręczności. Ogólnie - jest dobrze, ale mogło być lepiej.

"Pieśń jutra" jest słabsza niż "Zakon Mimów". Odniosłam wrażenie, że to taka część przejściowa pomiędzy kolejnymi tomami cyklu - skupiona na jednym wątku, w której akcja toczy się przewidywalnym torem. Taka przysłowiowa cisza przed burzą. Wątek Paige-rewolucjonistki, która w siebie wątpi i co rusz poświęca się dla dobra sprawy niczym nie zaskakuje; podobnie nużący jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czternaście wstydliwych sekretów Związku Radzieckiego. Czternaście historii, które nigdy nie miały wyjść na światło dzienne.
Igor T. Miecik miał dobry pomysł na zbiór reportaży. Zebrał tematy tabu dotyczące ZSRR, opisał historie straszne, które nigdy nie powinny się wydarzyć - o niektórych z nich było swego czasu głośno, o innych nie mówiło się wcale. Reportaże są króciutkie, jakby skondensowane, skupiają się na faktach, nie opisują szerokiego tła. Tak naprawdę każdy z poruszanych tematów mógłby posłużyć za kanwę całej książki reporterskiej. Jednak nawet w tej minimalistycznej formie teksty robią duże wrażenie i zostają w pamięci. Być może taka forma - autor nie wgłębia się w opisywane problemy; jest to raczej suchy reportaż - sprawia, że książka staje się bardziej znośna i czytelnikom nie śnią się po niej koszmary.
Można by na ten temat napisać o wiele więcej. Ale dobrze, że napisano chociaż tyle.

Czternaście wstydliwych sekretów Związku Radzieckiego. Czternaście historii, które nigdy nie miały wyjść na światło dzienne.
Igor T. Miecik miał dobry pomysł na zbiór reportaży. Zebrał tematy tabu dotyczące ZSRR, opisał historie straszne, które nigdy nie powinny się wydarzyć - o niektórych z nich było swego czasu głośno, o innych nie mówiło się wcale. Reportaże są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

To nie jest powieść bez wad, ale na pewno jest to książka bardzo ważna i warta przeczytania. Autorka misternie i z wyczuciem splata w "Ósmym życiu" wątki fabularne z historycznymi, co sprawia, że w trakcie lektury możemy się naprawdę dużo dowiedzieć o historii XX-wiecznej Gruzji, Związku Radzieckiego i niemal całego świata. Chyba właśnie warstwa historyczna książki jest jej najmocniejszą stroną i robi największe wrażenie. W swojej powieści Nino Haratischwili potrafi tak zajmująco opowiadać o wydarzeniach historycznych i ich wpływie na życie szarego obywatela, że chłoniemy tę wiedzę z ciekawością i przyjemnością, bez przymusu i bez znudzenia.

Ciut słabiej wypada warstwa fabularna. Bo choć skomplikowaną sagę o rodzinie Jaszich czyta się szybko - historia wciąga i to bardzo, ponadto napisana jest pięknym językiem - nie sposób pozbyć się wrażenia pewnej sztuczności. Wynika ona przede wszystkim z nadmiernego dramatyzowania i nieprawdopodobnej ilości tragedii, z którymi borykają się bohaterowie. Autorka opisując losy jednej rodziny obdzieliła ją wszystkimi możliwymi dramatami, jakie w poprzednim stuleciu dotykały człowieka. Atmosfera smutku i przygnębienia podczas lektury momentami staje się nieznośna (sama końcówka tego nie ratuje).

Zdecydowanie nie jest to jednak powód, dla którego należy się do książki zniechęcać. Wręcz przeciwnie - "Ósme życie" to poetycka i wartościowa opowieść o trudnych relacjach rodzinnych oraz o walce jednostki, uwikłanej w historię, z bezlitosnym systemem. Bardzo polecam, choć na pewno nie osobom, które szukają czegoś lekkiego na poprawę nastroju.

To nie jest powieść bez wad, ale na pewno jest to książka bardzo ważna i warta przeczytania. Autorka misternie i z wyczuciem splata w "Ósmym życiu" wątki fabularne z historycznymi, co sprawia, że w trakcie lektury możemy się naprawdę dużo dowiedzieć o historii XX-wiecznej Gruzji, Związku Radzieckiego i niemal całego świata. Chyba właśnie warstwa historyczna książki jest jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jedna z tych historii, która udowadnia, że to życie pisze najlepsze scenariusze. Książka niezwykła, niewygodna, zmuszająca do myślenia i innego spojrzenia na świat. Przypadek kliniczny Billy'ego Milligana - człowieka, w którego głowie "mieszkały" 24 inne osoby - z jednej strony fascynuje, a z drugiej przeraża.

Powieść pozwala zajrzeć w głąb ludzkiej psychiki, udowadnia, że nie wszystko jest czarno-białe, a osoby chore psychicznie są bardzo skomplikowanymi osobowościami. W trakcie lektury targają nami sprzeczne uczucia - Keyes przedstawia sprawę Billy'ego w sposób, w który bohatera ciężko nie polubić, ciężko mu nie kibicować. Jednak ciężko także zapomnieć, o kim czytamy: o gwałcicielu, złodzieju i wandalu, który popełnił szereg przestępstw. Książka zostawia nas w głowie z mnóstwem pytań, nie daje łatwych odpowiedzi, ale pozwala lepiej zrozumieć istotę choroby psychicznej. A bardzo ważne jest, byśmy zdawali sobie sprawę, że wszelkiej maści szaleńcy i wariaci, to w gruncie rzeczy ludzie z ogromnymi problemami, którzy też mają prawo do życia.

Opowieść o Billym czyta się z dużym zainteresowaniem, całość wciąga i trzyma w napięciu od pierwszych stron. To bardzo wartościowa pozycja, którą warto przeczytać po prostu po to, by lepiej poznać świat i jego osobliwości. A ponieważ książka dodatkowo jest po prostu interesującą, zostającą w pamięci na dłużej lekturą, wypada ją tylko polecać.

Jedna z tych historii, która udowadnia, że to życie pisze najlepsze scenariusze. Książka niezwykła, niewygodna, zmuszająca do myślenia i innego spojrzenia na świat. Przypadek kliniczny Billy'ego Milligana - człowieka, w którego głowie "mieszkały" 24 inne osoby - z jednej strony fascynuje, a z drugiej przeraża.

Powieść pozwala zajrzeć w głąb ludzkiej psychiki, udowadnia, że...

więcej Pokaż mimo to