-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać4
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2012-07-20
2012-11-02
Ewa kolejny raz narusza zasady i ponownie zostaje wydalona ze szkoły. Zawsze żyjąca na uboczu, „inna” niż wszyscy, nie potrafiąca dogadać się ze swoją rodziną. W końcu znajduje idealne rozwiązanie swoich problemów. Szkoła z internatem dla uzdolnionej młodzieży to jest to! Jednak początkowe sielskie życie w nowym otoczeniu oraz z nowymi znajomymi zaczynającymi ją akceptować, zaczyna się powoli psuć. Jej geniusz, a także ogromna ciekawość doprowadzają do dramatycznych wydarzeń. Ewa ociera się o śmierć, by w końcu spotkać Setha, który przybywa do szkoły w ściśle określonym celu, nie spodziewając się co zastanie na miejscu.
„Gorączka” Dee Shulman przenosi nas w dwa (a nawet trzy) różne światy. W Londinium 152 roku Sethos Leontis, jeden z najlepszych gladiatorów, ulubieniec publiczności w krótkim czasie doświadcza gamy różnorodnych uczuć, zyskuje bezcenny skarp by zaraz stracić go przypuszczalnie bezpowrotnie. Ewa Koretsky mieszka w dzisiejszej Anglii, zmaga się z codziennością osoby wybitnie inteligentnej, zawsze odstającej od grupy. Chroniąc się przed bólem i rozczarowaniami, odsuwa się od wszystkich przez co jest ogromnie samotna. W St Magdalene''s znajduje spokojną przystań wśród, wydać by się mogło ludzi podobnych do niej. Ale czy na pewno?
Książka podzielona jest na rozdziały z określonym czasem zdarzeń i oddzielnymi tytułami (co bardzo lubię jednak tu wydawało mi się, że często nie były one adekwatne do treści), a także na trzy części, które w pewien sposób oddzielają etapy tej historii. Lawirujemy między rokiem 152 i narracją trzecioosobową pisaną z perspektywy Setha, a teraźniejszością z pierwszoosobowym opisem Ewy.
Szczerze mówiąc zachęcona wspaniałą okładką, intrygującym opisem, a także faktem, że książka należny do cyklu historii „Poza czasem”, którego inne części zbierają bardzo pozytywne oceny, spodziewałam się czegoś zgoła innego. Początkowo za wielki plus przyjęłam fakt, że główni bohaterowie nie spotykają się już w pierwszym rozdziale. Pomyślałam „Wow! To coś nowego!”. Jednak coraz bardziej odwlekająca się ta chwila, która fakt faktem jest jednym z ciekawszych momentów każdej książki, zaczęła mnie lekko irytować. I chyba właśnie dzięki temu tak szybko przeczytałam tą książkę. Z każda mijającą stroną zastanawiałam się czy to już. W rezultacie doczekałam się naprawdę ciekawego i emocjonującego finału, na który warto było czekać. Jednak wracając myślą do początku „Gorączki” uważam, że autorka inaczej mogła to sformułować (np. akcje dziejąca się w Londinium wstawić jako retrospekcje), bo w rezultacie wyszła jej trochę nużąca historia, która może zniechęcić potencjalnych czytelników. I taki odkrywanie niemal natychmiast prawie wszystkich kart też sprawia, że książki nie czyta się już z takim zaciekawieniem.
Starożytny świat przedstawiony jest też moim zdaniem lekko pobieżnie. Niby są niemal nadzy gladiatorzy z niebezpiecznymi zabawkami, stateczni obywatele, wspaniałe budowle itd. Jednak ja nie czułam tego klimatu tamtych czasów. Wydawać by się mogło, że autorka nie dołożyła starań w odpowiednie przygotowanie materiału na ten temat.
Co do samych bohaterów jako takich to niestety też nie podbili mojego serca. Bardziej do gustu przypadła mi jednak Ewa. Bardzo oryginalna osoba, pełna ciągle tłumionych emocji, z chyba wrodzoną „sympatią” do wszelakich kłopotów (niektóre ściągała na siebie sama, w inne wpadała zupełnie niespodzianie). Jednak minusem jest tu niemal ciągle wspominanie jaka to ona jest inna i nieszczęśliwa, aspołeczna i w ogóle istna Sierotka Marysia... Seth zaś był jak dla mnie trochę zbyt idealny. Przystojny, umięśniony, inteligentny, co tylko dusza zapragnie. Może i tacy perfekcyjni panowie czasami mi się podobają tu jednak nie przypadło mi to do gustu.
Część z postaci drugoplanowych była jednak całkiem ciekawa i bardzo dobrze się o nich czytało.
Na temat tytułowej gorączki nie można powiedzieć zbyt dużo. Cała fabuła krąży gdzieś wokół niej. Watek ten owiany jest jednak wielka tajemnicą. Na wiele pytań nie odnajdujemy odpowiedzi i mam nadzieje, że stanie się to w kolejnym tomie.
Podsumowując: książka okładkę ma wspaniałą i tylko dla niej warto ją przeczytać… A tak na poważnie to „Gorączka” Dee Shulman mimo swoich wad warta jest przeczytania. Mnie osobiście zaciekawiła. Ostatnie strony zrekompensowały mi lekką nudę początku tej opowieści i naprawdę zaciekawiły, pozostawiając w oczekiwaniu na kontynuację. Więc jeśli macie ochotę na lekką lekturę o wielkiej miłości, tajemnicy niebezpiecznego wirusa, a nawet podróżach w czasie to polecam ta pozycję. Może nie zapałacie do niej wielką miłością, ale miło spędzicie z nią czas.
Z: http://magiastron.blogspot.com
Ewa kolejny raz narusza zasady i ponownie zostaje wydalona ze szkoły. Zawsze żyjąca na uboczu, „inna” niż wszyscy, nie potrafiąca dogadać się ze swoją rodziną. W końcu znajduje idealne rozwiązanie swoich problemów. Szkoła z internatem dla uzdolnionej młodzieży to jest to! Jednak początkowe sielskie życie w nowym otoczeniu oraz z nowymi znajomymi zaczynającymi ją akceptować,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-08-09
Prześladuje mnie takie kulawe szczęście, że często kupuje książki niekoniecznie zgodnie z chronologią. I bardzo mnie boli, że wydawcy rzadko umieszczają widoczną informację, że jest to tom ten a ten z tej i tej serii. Czasami ograniczają się tylko do podania pozostałych pozycji z danej sagi lub trylogii, ale która część jest która musimy domyślać się sami. Tak więc wiele książkowych serii czytałam „od końca”. Identycznie mogło by być z trylogią pani McMann, której tom drugi znalazłam na wyprzedaży w jedynym z wielkich supermarketów w stolicy za jedyne 2 zł, a książka wyglądała jak nowa. W porę dowiedziałam się jednak, że najpierw powinnam przeczytać „Sen”, by móc zanurzyć się we „Mgle”, a następnie poczekać na prawdopodobnie fascynujące „Koniec”.
Książka ukazuje losy nastoletniej Janie, która widzi ludzkie sny. Dzieje się to bez udziału jej woli. Kiedy, ktoś przy niej zasypia ona automatycznie przenosi się w koszmary (lub marzenia) wraz z nim. Próbuje z tym walczyć lecz jak na razie nie widać wielkich rezultatów. Stara się żyć w miarę normalnie. Codziennie chodzi do szkoły i pilnie się uczy by dostać stypendium, po szkole dorabia w domu opieki by mieć pieniądze na przyszłe studia, których niestety nie zapewni jej matka alkoholiczka. I tak toczy się jej życie dzień za dniem uprzykrzane nieprzyjemnymi podróżami w nocne mary innych.
Aż do dnia kiedy zostaje wciągnięta w sen o nożycorękim potworze, który jak się potem okazuje należał do pewnego tajemniczego chłopaka z jej klasy. I uwaga! Od dawna już twierdzę, że opisom na książka wierzyć nie można za grosz, bo przeważnie jest tak, ze blurb swoje a książka swoje. Ten chłopak wcale nie jest nowy i nie potrafi kontrolować snów. Jest najzwyczajniejszym pod słońcem facetem, no może lekko skrytym.
Początkowo „Sen” czyta się trochę opornie ze względu na trzecioosobowy ale w szczególności teraźniejszy czas narracji. Książka podzielona jest na kilka części oraz można odnieść wrażenie, że ma ona formę dziennika, bo pisana jest z wyszczególnieniem dat oraz godzin. Nie uświadczy się tu długich i kwiecistych opisów. Akcja toczy się szybko i dynamicznie. Poznajemy Janie w wieku ośmiu lat i towarzyszymy jej aż do liceum, a wszystko to zawarte na zaledwie kilku kartkach.
Pozycja ta zalicza się do pozycji fantastyki skierowana bardziej do młodzieży niż do starszych odbiorców. O tą fantastykę tez można się pokłócić, no książka te jest nad wyraz realna a jedynym paranormalnym elementem jest tu wciąganie biednej Janie do snów innych ludzi. Autorka pokazuje, że nadzwyczajne umiejętności to nie zawsze dar, ale przekleństwo. Dziewczyna w każdej chwili może zrobić sobie krzywdę upadając lub tracą panowanie nas samochodem kiedy zostaje wciągnięta do swoich „wizji”. Musi rezygnować z wielu przyjemności a zwykła szkolna wycieczka to dla niej tortura.
Książka jest naprawdę interesująca i mi osobiście podobała się bardzo. Jest świeżą odskocznią od świata fantastyki zdominowanego przez powieści o wampirach. Czy ta się w ekspresowym tempie, mi zajęło to nie całe trzy godziny podczas jazdy pociągiem. Po krótkim czasie człowiek przyzwyczaja się do teraźniejszego czasu narracji i już nie zwraca na to uwagi. Największym minusem „Snu” jest jego objętość. Niecałe dwieście stron to bardzo malutko i prawdopodobnie za mało by rozwinąć głębię przedstawionych postaci. Ale jak tak się teraz zastanawiam to wydaje mi się, że tak właśnie jest najlepiej i dłuższe opisy popsuły by tą specyficzną atmosferę.
Zdania o trylogii są podzielone, a ja zaliczam się do jej fanów. Polecam jednak książkę, bo moim zdaniem naprawdę warto się z nią zapoznać.
Moja ocena: 8/10.
z: magiastron.blogspot.com
Prześladuje mnie takie kulawe szczęście, że często kupuje książki niekoniecznie zgodnie z chronologią. I bardzo mnie boli, że wydawcy rzadko umieszczają widoczną informację, że jest to tom ten a ten z tej i tej serii. Czasami ograniczają się tylko do podania pozostałych pozycji z danej sagi lub trylogii, ale która część jest która musimy domyślać się sami. Tak więc wiele...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy na ekrany polskich kin wchodził film „Jestem numerem cztery” od razu miałam ochotę się na niego wybrać. Niestety moje plany nie wypaliły i odłożyłam obejrzenie go na ewentualną przyszłość. Gdzieś później o uszy obiło mi się, że jest, ale nie bardzo zawracałam sobie tym głowę. Teraz jednak dostałam w swoje łapki tom drugi tej serii i za nic nie mogłabym sobie darować gdybym nie zaczęła czytać od początku.
Daniel jest na imprezie na łódce znajomego. Świetnie się bawi kiedy w pewnej chwili czuje przeszywający ból łydki i już wie, że musi uciekać. Wie, że Numer Trzy nie żyje a on jest kolejny. Mieszka na Ziemi już od dziesięciu lat i ucieka przed wrogami, którzy zabili mu rodzinę.
Teraz już nie jest danielem. Staje się Johnem Smith'em. Przeprowadza się do miasteczka Paradise w Ohio i tu zaczyna nowe życie naznaczone ciągłym strachem, gotowością do ucieczki i oczekiwaniem na wrodzone dziedzictwa.
„Jeśli straciłeś nadzieję, straciłeś wszystko. A kiedy ci się wydaje, że wszystko stracone, kiedy wszystko wygląda tragicznie i beznadziejnie, zawsze jest nadzieja.” *
Muszę przyznać, ze spodziewałam się czegoś zupełnie innego a dostałam całkiem przyjemną historię z kosmosem w tle. Opowieść o wielkim poświęceniu, walce o własne ja. John (umówmy się, ze będę go nazywała jego aktualnym imieniem) pochodzi z innej planety. Żyje w świadomości, że jest jednym z niewielu, którzy mogą uratować Lorien, ich rodzimą planetę. Jednak chłopak praktycznie wychował się na Ziemi i nie zna innego życia. Nie wie tak naprawdę o co ma walczyć. Jednak wszystko się zmieni, kiedy w końcu uaktywnią się jego dziedzictwa.
John jest zarówno głównym bohaterem jak i narratorem książki. To on stopniowo wprowadza nas w swoją historię. Przez niego poznajemy Henriego, jego opiekuna, osobę która podtrzymuje w nim wiarę w Lorien. Razem z nim przeżywamy wszystko troski i rozczarowania. Widzimy, ze nie jest wcale bohaterem, choć w przyszłości będzie musiał uratować swoją cywilizację. Chciałby być normalnym chłopakiem, którego jedynym zmartwieniem byłyby oceny, przyjaciele, dziewczyna.
Jednak nasz bohater nie jest sam. Towarzyszy mu kilka przyjaznych istot. Henri, który jest dla niego jak dawno utracony ojciec. Wspaniałego, wiernego psa Berniego Kosara. Zwariowanego na punkcie obcych przyjaciela Sama, a także piękną Sarę, z która łączy go uczucie. A często nawet w zaciętych wrogach odnajduje przyjaznych ludzi.
Muszę powiedzieć, że „Jestem numerem cztery” to wspaniała książka, która naprawdę mi się podobała. Dynamiczna, trzymająca w napięciu akcja, barwni, interesujący bohaterowie. Ciekawa fabuła, która pozwoliła odpocząć trochę od tych wszystkich magicznych istot. A co tam, kosmici też są fajni! Autorzy ciekawie przedstawili cała opowieść, ukazali historię Lorien i atak Mogadorczyków. Jest tu trochę magi, tajemnicy i dużo, dużo równych emocji. Jednak ciągle kością w gardle stoi mi fakt, że tak do końca nie wiadomo po co ci straszni Mogadrczycy za nimi podążają z chęcią ich zagłady? Ale wnioskując po ich zachowaniu oni już po prostu tacy są.
W książce brakuje mi jednak opisu bohaterów. John opisał tylko niektóre postaci. Wiadomo nie miał powodu opisywać na przykład siebie. Jednak nie mogłam sobie go wizualizować i przed oczami z oczywistych powodów stał mi ciągle Alex Pettyfer.
Co do samej książki i jej oprawy graficznej. Moja miłość czyli wypukłe litery i za to wielki plus. Okładka z filmowym bohaterem. Średni pomysł szczególnie, że z jakąś taką dziwną on jest miną, a w filmie było dużo lepszych ujęć :D. Znalazłam jednak mnóstwo literówek i złych form gramatycznych („Nawet gdybyśmy ścigali wampirów, po co ci, do diabła, modelina?”), co mnie niestety ciągle dekoncentrowało.
Książka jednak jak najbardziej godna polecenia. Nie jest to może rasowe sciene-fiction, jednak zdecydowanie dużo fantastyki, sensacji i romansu. Powinny po nią sięgnąć osoby, które oglądały film. Książka jest czymś zupełnie innym i moim zdaniem lepszym. Koniec sprawił, ze z tym większą radością zasiądę do kolejnych części.
z: www.magiastron.blogspot.com
Kiedy na ekrany polskich kin wchodził film „Jestem numerem cztery” od razu miałam ochotę się na niego wybrać. Niestety moje plany nie wypaliły i odłożyłam obejrzenie go na ewentualną przyszłość. Gdzieś później o uszy obiło mi się, że jest, ale nie bardzo zawracałam sobie tym głowę. Teraz jednak dostałam w swoje łapki tom drugi tej serii i za nic nie mogłabym sobie darować...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-01-04
Uwielbiam lekcje historii. Może teko nie widać, patrząc na moje oceny, ale tak jest. Lubie książki historyczne (ich nie chodzi tu wyłącznie o romanse :D), ale tylko te które napisane są z całym oddaniem i pasją. Niestety nie można tego powiedzieć o dzisiejszych podręcznikach do historii. Czasami (bardzo rzadko!) kiedy coś mnie najdzie i zacznę się uczyć do sprawdzianu to... Nawet szkoda słów. Płacz i zgrzytanie zębów. Nie ma chyba lepszego sposobu na szybki sen niż mój podręcznik. A potem jest krzyk, że młodzież tępa i nie zna historii własnego kraju. Dlatego cieszy mnie wydanie książki Wiktora Trojana „Axis Mundi”.
Głównym bohaterem jest Witold Bohuszewicz, którego poznajemy (częściowo) już w dniu jego narodzin. Nie przebiegają one łatwo, więc wezwana zostaje wiedźma, która pomaga chłopakowi przyjść na świat. Mały Wituś chowa się pod czujnym okiem mamki i tajemniczego sługi. Stary Kmita jest największym bohaterem, niemal półbogiem małego podrostka.
Nadchodzi dzień postrzyżyn kiedy to dziecko z chłopca staje już pełnoprawnym mężczyzną. Ojciec Witolda, Fedor postanawia, że ma podjąć on służbę na dworze u Radziwiłów. Młody Bohuszewicz wyrusza w świat pełen przygód. Kimta na odchodne wręcza mu tajemniczy talizman, który odegra ważną rolę w życiu bohatera.
Dorasta u Radziwiłów, a następnie podejmuje naukę na Akademii Krakowskiej. Okazuje się zdolnym i pojętym uczniem. Niestety popada w kłopoty, które owocują pobytem w więzieniu. Wyciąga go stamtąd Olbracht Łaski. Losy obu tych panów połącza się ze sobą na wiele wiele lat.
Wybawiciel okazuje się sprytnym, inteligentnym, intrygantem. Łaknie władzy i pieniędzy. Celem jego życia jest zdobycie Mołdawii. Nic i nikt nie może stanąć na jego drodze do spełnienia. Niejednokrotnie to właśnie Witold będzie narzędziem w ręku Łaskiego.
Czytając „Axis Mundi” przenosimy się do XVI-wiecznej Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Podróżujemy wraz z Witoldem. Doświadczamy wraz z nimi tragedii i okrucieństw wojny. Wypływamy wraz z nim do Londynu.
Poznaje on wiele ciasnawych osobowości. Ważnych magnatów, piękne kobiety, tajemniczych czarnoksiężników.
Zatapiamy się w świat pogoni za bogactwem, władzą, przyjemnościami. Odkrywamy tajemnice alchemii, kiedy to największym pragnieniem niektórych bohaterów jest ołów przemieniony w złoto.
Bohuszewicz zostaje w plątany w wiele niefortunnych wydarzeń i intryg. Nieraz ociera się o wielkie niebezpieczeństwo.
W powieści tej mamy prawdziwe zatrzęsienie różnorodnych postaci. Historycznych, takich jak np. Stefan Batory, Jan Zamoyski czy John Dee, ale też i całkowicie zmyślonych. Sam Witold Bohuszewicz jest wprawdzie postacią jak najbardziej realną, ale całe jego życie i przygody opisane w książce są zdecydowanie zmyślone.
„Axis mundi” jest niesamowitym utworem. Mimo iż rzadko sięgam po tego typu literaturę, to jestem zdecydowanie zadowolona z tej lektury. Autor ma niesamowity talent do snucia historii. Czyta się w ekspresowym tempie. Język jest co prawda lekko charakterystyczny jak dla tamtych czasów jednak w porównaniu z naszymi polskimi noblistami (mam na myśli Reymonta i Sienkiewicza) to bardzo miła i przyjemna opowiastka. Pan Trojan po prostu podbił moje serce. Jego gawędziarski styl jest cudowny. Z samych tylko wstępu i przypisów, uczynił coś niesamowitego (wyglądałam ich chyba bardziej niż całego rozwoju akcji :D). Krótko mówiąc uwielbiam tego człowieka i doczekać się wprost nie mogę aż zostaną wydane kolejne jego książki (bo mam nadzieje, że zostaną :D).
Cała oprawa graficzna „Axis mundi” jest przepiękna. Zarówna okładka jak i rysunek autora przed stroną tytułową nawiązujący do słowiańskich wierzeń. Papier tez jest fajny. Niby taki zwykły, ale wydaje mi się, że czymś się różni od innych książek. Niestety minusik mały za to, że materiał (papier dziecko, papier) z którego zrobiona jest okładka jest strasznie miękka i podatna uszkodzenia. Ale obrazek na niej jest boski.
Polecam naprawdę każdemu, bo książka warta jest naprawdę wielkiej sławy. Absolutnie domagam się zwolnienia z funkcji lektury szkolnej „Krzyżaków” lub „Potop” („Quo vadis” było całkiem niezłe więc je zostawmy) i zastąpienia ich ta oto pozycją.
z: www.magiastron.blogspot.com
Uwielbiam lekcje historii. Może teko nie widać, patrząc na moje oceny, ale tak jest. Lubie książki historyczne (ich nie chodzi tu wyłącznie o romanse :D), ale tylko te które napisane są z całym oddaniem i pasją. Niestety nie można tego powiedzieć o dzisiejszych podręcznikach do historii. Czasami (bardzo rzadko!) kiedy coś mnie najdzie i zacznę się uczyć do sprawdzianu to......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-03-05
Książka naprawdę interesująca. Trzyma w napięciu, zaskakuje. Koniec pozostawia niedosyt i gorączkowe oczekiwanie na kolejne części.
Więcej w mojej recenzji na: www.magiastron.blogspot.com
Książka naprawdę interesująca. Trzyma w napięciu, zaskakuje. Koniec pozostawia niedosyt i gorączkowe oczekiwanie na kolejne części.
Więcej w mojej recenzji na: www.magiastron.blogspot.com
2012-01-24
Człowiek już tak ma, że zawsze posiada jakieś zainteresowania. Mogą to być pocztowe znaczki, manga, postaci historyczne, gwiazdy rocka... lub seryjni mordercy.
John Cleaver ma 15 lat. Wychowuje go matka, która wraz z siostra prowadzi zakład pogrzebowy. Ociec zostawił ich, gdy chłopiec miał 8 lat. Całości rodzinki dopełnia starsza siostra, która nie za bardzo potrafi dogadać się z matką. John zaczyna liceum. Ma przyjaciela Max'a, a nawet zaczął oglądać się za pewną dziewczyną.
Opis zwykłego amerykańskiego nastolatka, którym bohater nie jest. Co czwartek spotyka się z psychoterapeutą by analizować jego fascynację seryjnymi mordercami. Jest socjopatą, który dzięki wyćwiczonemu systemowi zasad, próbuje przetrwać każdego dnia, bez wypuszczania do tej pory szczelnie zamkniętej bestii. Jednak w miasteczku zaczyna dochodzić do makabrycznych zbrodni. Giną kolejni niewinni ludzie i panika zaczyna powoli ogarniać mieszkańców. John zamierza rozwikłać zagadkę tego mordercy, który zabiera ofiarom części ich ciała a na miejscu pozostawia nieidentyfikowany ciemny płyn. Wie też, że nie poradzi sobie bez pomocy drzemiącego w nim potwora.
„- To nie było zabójstwo – odpowiedziałem – tylko seryjne morderstwo.
- Jest jakaś różnica?
- Oczywiście, że jest (…). Zabójstwo jest... po prostu inne. Zabójcami są na przykład pijacy albo zazdrości mężowie; mają powody, aby coś takiego zrobić.
- Seryjni mordercy nie maja powodów?
- Powodem jest samo zabijanie – odparłem. - Seryjni morderca odczuwa w sobie głód lub pustkę, a zabijanie to zaspokaja. Nazywanie tego zabójstwem jest... pospolite. Powoduje, że brzmi to jakoś banalnie.”*
Wnikamy w umysł niezwykłego nastolatka, który mimo iż najchętniej pociąłby znienawidzoną osobę na kawałki prawi jej komplementy. Bo taką ma zasadę. A ta zasada pozwala mu nie wprowadzić w czyn swoich wyobrażeń. Zdecydowanie byłby do tego zdolny. Jest socjopatą. Nie odczuwa ludzkich emocji. Zakłopotanie, wstyd, nieśmiałość jest dla niego czymś kompletnie obcym. Wydawać by się mogło, że jedynym uczuciem, które tak naprawdę rozpoznaje u innych, to ogarniający ich strach. Napawałby się nim w nieskończoność. Nie pozwala sobie na to, bo wie, że tym karmi się zło, które pragnie nim zawładnąć.
Zostaje popełnione pierwsze morderstwo. Mija miesiąc i ginie kolejna osoba. Potem następna i jeszcze jedna. John jest świadkiem bestialskiego morderstwa. Wie kto jest sprawcą i postanawia nie dopuścić do kolejnego rozlewu krwi. Czeka go jednak trudne zadanie. Przeciwnikiem nie jest zwykły człowiek, to coś o wiele gorszego niż istota ludzka.
Spodziewałam się, że książka będzie swego rodzaju thrillerem psychologicznym (i jest). Planowałam, że oderwę się na chwilę od wszech-otaczającej fantastyki. Jednak ten element paranormalny nie jest tu tak do końca nie realny. Demonem jest tu w końcu morderca, który z zimną krwią wypruwa ofiarom wnętrzności.
Narratorem jest sam bohater. Dzięki czemu możemy poznać jego sposób myślenia, trzeba przyznać że ciekawego myślenia, szalejących w nim emocji, walki i zachowanie granicy, której nie powinnyście przekraczać. W „Nie jestem seryjnym mordercą” można wyróżnić dwie części. W początkowych rozdziałach poznajemy samego Johna. To kim jest i jak toczy się jego życie. A potem John jest świadkiem morderstwa i od tej pory zaczyna się pogoń za demonem. Z każdym rozdziałem coraz bardziej wciągająca. Dan Wells opisuje wszystko z taką swobodą, że po pewnym czasie od książki nie można się oderwać, dopóki nie pozna się zakończenia. Jest tu wiele drastycznych scen. Autor nie boi opisywać się zmasakrowanych ciał czy nawet dokładnego procesu balsamowania martwego ciała. Nie jednemu z pewnością podejdzie kolacja do gardła (bo książka zdecydowanie do czytania wieczorem, w dzień nie ma takiej atmosfery :D). Niektóre sceny są naprawdę okrutne, a wręcz obrzydliwe. Książka na pewno nie spodoba się każdemu. Ale jeśli lubisz sensację, napięcie i kryminalne nuty to coś zdecydowanie dla ciebie.
Na wielką pochwałę zasługuje też oprawa graficzna. Świetny pomysł z tym ketchupem rozsmarowanym w kształt głowy, znalazło się nawet kilka frytek, a w to wszystko wkomponowana taśma policyjna i lekarskie akta. Pierwsza strona też się wyróżnia. Grafika sprawia wrażenie jakby kartka była lekko pogięta i zachlapana. Można znaleźć też informację, ze książka z pewnością spodoba się fanom „Dextera”. Nie wiem, nie oglądałam (choć obiło mi się o uszy), ale teraz zdecydowanie planuje.
Historia Johna Cleavera pozostawiła mi pewien niedosyt i z ogromnym napięciem wyczekuje premiery drugiego tomu, pt. „Pan Potwór”.
z: http://magiastron.blogspot.com
Człowiek już tak ma, że zawsze posiada jakieś zainteresowania. Mogą to być pocztowe znaczki, manga, postaci historyczne, gwiazdy rocka... lub seryjni mordercy.
John Cleaver ma 15 lat. Wychowuje go matka, która wraz z siostra prowadzi zakład pogrzebowy. Ociec zostawił ich, gdy chłopiec miał 8 lat. Całości rodzinki dopełnia starsza siostra, która nie za bardzo potrafi...
2012-01-20
Działanie wielkiej inkwizycji było jednym z najczarniejszym okresów w historii Europy. Zapłonęła ona światłem niejednego stosu, na którym płonęli niewinni ludzie (bo sąsiadce krowa nie dała mleka). Ofiarami padali jednak nie tylko ludzie, ale i książki wertowane przez oko bezwzględnej cenzury. Ile to wielkich, wartościowych dzieł nigdy nie ujrzało światła dziennego, z powodu wciągnięcia ich na listę tych zakazanych.
Rzesza Niemiecka. Rok 1499
Piętnastoletni Amos trzy lata wcześniej stracił rodziców, został rozdzielony z siostrą i trafił pod skrzydła bezwzględnego stryja. Jego jedyną oazą spokoju jest stary młyn, w którym mieszka Valentin Kronus. Wziął on chłopka pod swoje skrzydła i dopuścił do największego sekretu. Mianowicie tworzy on tajemniczą „Księgę duchów” zawierającą cztery opowiadania, których przeczytanie sprawi, ze człowiek posiądzie niezgłębioną wiedzę, a także nauczy się posługiwać magią. Kronus chce by dotarła do jak największej liczby odbiorców. Po drodze jednak czeka na niego przeprawa z cenzorem, który musi dopuścić tekst do druku. Sprawy jednak nie idą po myśli uczonego. Przybywają po niego żołnierze inkwizycji, po drodze bezwzględnie rozprawiając się z mieszkańcami zamku na którym mieszka Amos. Jemu jedynemu udaje się przeżyć. Ma on teraz do wykonania niezwykle ważną misje. Musi dostarczyć „Księgę duchów” w odpowiednie ręce. Jednak krok w krok podążają za nimi łowcy książek. Gotowi na wszystko by zniszczyć ten „diabelski” tekst.
„Zakazana księga” to pierwszy tom duologi „Opus” pisarza Andreasa Goesslinga. Trzecioosobowa narracja idealnie łączy przeżycia głównego bohatera jak i sposób działania łowców książek, którzy gotowi są na wszystko by osiągnąć swój zamierzony cel. Doskonałym tłem akcji jest ówczesna Rzesza Niemiecka. Idealnie zostały oddane realia tamtych czasów. Bohaterowie również przedstawieni są w sposób barwny i szczegółowy. Historia bardzo dynamiczna. Na młodego Amosa czeka wiele przygód i niespodzianek. Autor doskonale połączył tu rzeczywistość z magicznym światem, co sprawia, że cała opowieść jest spójna i przejrzysta.
Język jakim napisany jest książka jest bardzo prosty i dzisiejszy, że tak się wyrażę. Wydawać by się mogło, że „Opus” przepełniony będzie archaizmami, na co wskazywać może czas akcji, ale tak nie jest. Każdy czytelnik ma możliwość zrozumienia tekstu bez zastanawiania się co znaczy to lub tamto słowo.
„Zakazana księga” to magiczna opowieść o walce z destrukcyjnymi zasadami, walce o wolność ludzkiej wyobraźni. Poznajemy nie tylko okrutną inkwizycję, ale także bractwo Opus Spirytus , dla którego to właśnie Kronus pisał dzieło swojego życia. Ogromnie spodobała mi się ta książka, choć muszę przyznać, ze czytało mi się trochę opornie. Siedziałam nad nią dwie, trzy godziny, a byłam zaledwie sto stron dalej. Jednak zdecydowanie polecam zapoznanie się z tym tytułem, bo bezsprzecznie warto.
Znajda tu też coś dla siebie panie lubiące historie miłosne. Do Amosa w jego niebezpiecznej podróży dołącza zielonooka Klara. Tych dwoje nastolatków połączy miłosne uczucie, które jak się okaże będzie musiało wiele przejść.
Jak najszybciej chwiałabym się zapoznać z dalszym ciągiem tej historii zawartym w tomie drugim pt „Łowcy księgi” wydanym w listopadzie ubiegłego roku.
Muszę jeszcze dodać, ze szalenie podoba mi się okładka książki. Ta poraniona ręka trzymająca tajemnicza księgę, wygląda wspaniale, a ta od tomu drugiego tym czerwonym światłem bardzo mnie intryguje.
z: www.magiastron.blogspot.com
Działanie wielkiej inkwizycji było jednym z najczarniejszym okresów w historii Europy. Zapłonęła ona światłem niejednego stosu, na którym płonęli niewinni ludzie (bo sąsiadce krowa nie dała mleka). Ofiarami padali jednak nie tylko ludzie, ale i książki wertowane przez oko bezwzględnej cenzury. Ile to wielkich, wartościowych dzieł nigdy nie ujrzało światła dziennego, z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-01-03
Z czym kojarzy nam się pozytywizm? Prawdopodobnie z kolejną epoką literacką wałkowaną na lekcja języka polskiego w liceum. Powieść związana z tym okresem to bez sprzecznie „Lalka” Bolesława Prusa. Przyznam się szczerze, że nie przeczytałam tej lektury i cichutko liczę na to, ze nie trafi mi się ona na maturze. Utwór „Na fali” Marii Rodziewiczówny przywiódł mi na myśl właśnie „Lalkę” (bo coś tam z lekcji do mnie dodarło).
Józef Reni to młody człowiek, student prawa, utalentowany skrzypek. Poszukuje on stancji, która byłaby nie droga i znajdowała się możliwe blisko uczelni. Jeden z jego przyjaciół proponuje mu wizytę u niejakiej profesorowej, która mieszka wraz z córkami i gotowa jest wziąć Józefa pod swój dach (w końcu już jednego lokatora ma). To właśnie tu młody Reni poznaje swoją imienniczkę Józefę, na która wszyscy mówią Pepi. Otoczona jest ona wianuszkiem adoratorów, więc początkowo nie zawraca sobie nią głowy. Jednak z biegiem czasu ta młoda osóbka coraz bardziej zaprząta mu myśli. Wydaje się, że Pepi odwzajemnia gorące uczucia Józefa. Wspólnie organizowany teatr zbliża do siebie młodych kochanków. W tym, jak się później okaże, doskonałym momencie wkracza wieloletni przyjaciel naszego bohatera, Łukasz. Zabiera go w tułaczą podróż. Wędrują pieszo, śpią pod gołym niebem, graja na skrzypcach dla przypadkowych widzów. Jednak w sercu Józefa nadal obecna jest rozpaczliwa tęsknota za ukochaną. Mimo protestów Łukasza postanawia wracać do domu, do Pepi. Tu spotyka go ogromny szok i rozczarowanie. Pana Józefa pod jego nieobecność przygruchała sobie nowego adoratora, a względem Reniego zachowuje się jakby namiętne pocałunki za teatralna kotarą nie miały nigdy miejsca.
Występuje tu narrator trzecioosobowy (wszechwiedzący jak to mawia moja polonistka :D) wie wszystko o licznych bohaterach. Akcja rozgrywa się w mieście, którego nazwa nie jest podana, ale prawdopodobnie jest to Kraków, gdzie autorka umiejscawia wydarzenia w wielu swoich utworach. Głównych bohaterem jest tu oczywiście Józef Reni. Młody mężczyzna, bardzo delikatny, wielki romantyk. Jako dziecko w krótkim czasie stracił rodziców. Pozostał mu tylko brat Piotr i ciotka z mężem. Piotr to wielki lekkoduch, uwielbia kobiety, różnorakie zabawy, niemal ciągle po uszy w długach. Ma jednak smykałkę do pracy w młynie, który należał do jego dziadka, a teraz przypadł w udziale ciotce.
Małżeństwo Mariców (ciotka i wuj Józefa i Piotra), żyją ze sobą jak kot z psem. Oboje równie pazerni i skąpi. Jedno przed drugim ukrywa pieniądze. Pani Maricowa wykorzystuje to, że młyn należy całkowicie do niej.
Pepi mimo iż odgrywa bardzo ważną rolę w utworze nie jest przedstawiona nader szczegółowo. Tak naprawdę mało co o niej wiadomo. Całkiem ładna, utalentowana kokietka, uwielbia bawić się mężczyznami. I tyle. Rzadko kiedy występuje sama ona. Częściej raczej we wspomnieniach Józefa.
Spotykamy tu również tą trzecią. Liza wnuczka Maltasa. To z nią żeni się bohater odrzucony przez ukochaną. Zawiodłam się na tej postaci. Spodziewałam się spokojnego, milutkiego dziewczątka zakochanego na zabój w Renim. Niestety rzeczywistość okazała się zupełnie inna
Nie jest to idealnie pozytywistyczna powieść (w niej powinna się przecież znaleźć praca u postaw, pragmatyzm, altruizm, agnostycyzm i cała rzesza innych skomplikowanych zagadnień). Uwydatniony jest tu kult pracy, związany z młynem Mariców. Głównym wątkiem jest jednak zachwianie wiary bohatera w jego wartości, upadek ideałów. Józefa niczym Izabela Łęcka wodzi go za nos, by w końcu zadrwić z niego i pchać w nieszczęśliwe małżeństwo, a mimo to Józef nie może wyzbyć się uczuć do ukochanej kobiety. Utalentowany skrzypek zostaje stłamszony i po kilku latach nie umie już nic zagrać. Nie żyje już, a wręcz egzystuje.
Bardzo spodobała mi się powieść „Na fali” mimo iż nie znalazłam tu tego czego przeważnie szukam w czytanych książkach. Stosunkowo krótka historia, napisana językiem charakterystycznym dla przełomu XIX i XX wieku, jednak nietrudnym w odbiorze. Zdecydowanie sięgnę po kolejne książki Marii Rodziewiczówny (na końcu wydawca zamieścił kilka okładek i opisów jej powieści). Sama okładka jest bardzo ładna i nastrojowa, Oddaje choć trochę klimat powieści (co ostatnimi czasy rzadko się zdarza).
Moja ocena: 8/10
z: http://magiastron.blogspot.com
Z czym kojarzy nam się pozytywizm? Prawdopodobnie z kolejną epoką literacką wałkowaną na lekcja języka polskiego w liceum. Powieść związana z tym okresem to bez sprzecznie „Lalka” Bolesława Prusa. Przyznam się szczerze, że nie przeczytałam tej lektury i cichutko liczę na to, ze nie trafi mi się ona na maturze. Utwór „Na fali” Marii Rodziewiczówny przywiódł mi na myśl...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-12-22
Bycie człowiekiem niesie ze sobą odpowiedzialność za swoje czyny. W końcu jesteśmy stworzeniami myślącymi i możemy przeanalizować wszystkie za i przeciw, a następnie podjąć decyzję dobrą lub złą. Co jeśli jednak na szali leży ludzkie życie? Czy mamy prawo dla większych wartości wystawić na zniszczenie niewinna ofiarę? W czym jesteśmy lepsi od zwierząt, kiedy czasami zachowujemy się dużo gorzej niż one?
„Bahama yellow” Marty Magaczewskiej opowiada o losach mieszkańców tajemniczego zakładu DOPC. Nie jest dokładnie powiedziane czym się on zajmuje, ale nie trudno zgadnąć, że jest to szpital psychiatryczny. Zostaje popełnione w nim morderstwo. Każdy może być winny. Nad Zakładem wisi groźba jego zamknięcia. Bohaterowie postanawiają odnaleźć zabójcę i oddać go władzom by uniknąć najgorszego.
Z budynku niewątpliwie pełnego ludzi poznajemy tylko garstkę bohaterów o niezwykłych imionach. Koffel to nie umiejący się wysłowić, poczciwy pijaczek. Wycofał się z życia, próbuje je przetrwać będąc w stanie ciągłego upojenia alkoholowego. Zajc to starszy duchowny, który widzi w kobietach doskonałe dzieło Boga. Tabiołka jest głównodowodzącą tego całego kramu jakim jest Zakład. Ma opresje na punkcie własnego dziecka i rozpaczliwie próbuje zajść w ciążę. Lala to jej nieudany eksperyment, adoptowała dziewczynę lecz nie obdarzyła uczuciami. Pracuje ona w Zakładzie jako sprzątaczka i we wszystkim widzi prawdziwa matkę, której niestety nie pamięta.
Następny jest Lelech i jego dążenie do poznania ludzkiej duży za pomocą sekcji zwłok. Możliwość rozcięcia klatki piersiowej, wyjęcia serca i zbadania go pod mikroskopem jest dla niego niczym raj na ziemi. I jeszcze Kauk... Sadystyczny były wojskowy. Uciekając przed karą za swoje zbrodnie wojenne schronił się w Zakładzie, gdzie urządza bitwy pająków.
Na koniec zostawiłam sobie jak mi się wydaje najbardziej ciekawą osobowość. Skomroch to mężczyzna jakich mało. Czuły, troskliwy, delikatny. Kocha zwierzęta i doskonale umie się z nimi dogadać. Pragnie miłości kobiety lecz one jakby go nie rozumieją. Zamiast podziwiać i wychwalać go za odwagę, kiedy rzuca się za dzieckiem, które wypadło z pociągu, uznają go za ekscentryka i dziwaka. Łaknie uwagi i akceptacji. To sprawia, że do nikogo się nie odzywa. Zawsze milczy, porozumiewa się jedynie gestami i sporadycznie pisaniem na kartce. Polubiłam go bardzo i z drżeniem serca obserwowałam rozwój kolejnych wydarzeń.
Cała akcja utworu dzieje się jakby w koszmarnym śnie. Mamy stary zniszczony budynek, pełen kurzu i pająków (one odgrywają tu niemal równą role z bohaterami). W pobliżu znajduje się cmentarz. Uciekając z Zakładu mamy dwie możliwości. Albo udać się w stronę drapieżnej pustyni, albo do miasta, które otacza wieczny smog, równie niebezpiecznego jak ogromne połacie pisaku.
Bohaterowie stają przed niezwykle ważnym wyborem. Nie potrafią odkryć kto jest prawdziwym mordercą, ale winnego trzeba znaleźć przed przybyciem władz. Piekielny upał, zapach śmierci roznoszący się po korytarzach, cele i motywacje postaci, negatywnie wpływają na zdrowy osąd.
I czy dziwić może w tej sytuacji, że za wyborem stać będzie urażona duma wzgardzonej kobiety?
Trzecioosobowa narracja wprowadza nas w surrealistyczny świat, w którym nie ma miejsca na sprawiedliwość. Racja ogółu jest tu ważniejsza niż rzetelna prawda. Czytając „Bahama yellow” zastanawiałam się dlaczego ta książka nie znajduje się jeszcze w kanonie lektur książek. Może nie dlatego, że jest jakaś strasznie wybitna, lecz na równi z np. „Ferdydurkę” czy „Procesem” oderwana od rzeczywistości. Niestety nie przepadam za takimi utworami.
Okładka prezentuje się średnio. Na pewno nie zachęca czytelnika, ale może ma na celu selekcje ich tak, alby po książkę sięgnęli tylko ci odpowiednio uduchowieni (do których ja chyba nie należę). Książkę na pewno polecam osobom lubiącym klimaty z lekka abstrakcyjne, nadrealistyczne. Przesłanie powieści dla każdego może wyglądać inaczej. Więc odczytywanie utworu pozostawiam, każdemu potencjalnemu czytelnikowi.
z:www.magiastron.blogspot.com
Bycie człowiekiem niesie ze sobą odpowiedzialność za swoje czyny. W końcu jesteśmy stworzeniami myślącymi i możemy przeanalizować wszystkie za i przeciw, a następnie podjąć decyzję dobrą lub złą. Co jeśli jednak na szali leży ludzkie życie? Czy mamy prawo dla większych wartości wystawić na zniszczenie niewinna ofiarę? W czym jesteśmy lepsi od zwierząt, kiedy czasami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-12-02
Druga część była równie pasjonująca, a może nawet lepsza co pierwsza. Z niecierpliwością oczekuje trzeciego tomu.
Recenzja na magiastron.blogspot.com
Druga część była równie pasjonująca, a może nawet lepsza co pierwsza. Z niecierpliwością oczekuje trzeciego tomu.
Recenzja na magiastron.blogspot.com
2010-07-01
Po pierwszym oczarowaniu „Pocałunkiem północy” jak na skrzydłach poleciałam do księgarni po drugą część. Obawiałam się, że „Szkarłat północy” może okazać się czymś o wiele gorszym niż pierwszy tom „Rasy Środka Nocy”, jak to już nie raz miało miejsce w wypadku innych serii. Zdecydowanie się nie rozczarowałam i mogę się nawet podkusić o stwierdzenie, ze kontynuacja tej historii bije o głowę swój początek.
Tess jest weterynarzem, który darzy zwierzęta bezgraniczną miłością i żadnemu nie odmówi pomocy. Pewnej nocy zastaje w swoim gabinecie, pokiereszowanego (delikatnie mówiąc) mężczyznę. Dante to wampir, który właśnie niemal cudem uniknął śmierci. Jest na skraju wytrzymałości, a jego ciało by uleczyć rany potrzebuje krwi. Tak się składa, że jego ofiarą staje się Tess. Planuje on po prostu napić się z niej, wymazać pamięć i zniknąć jej życia. Sprawy się jednak komplikują. Kiedy mija pierwsze zamroczenie, Dante dostrzega znamię. Tak charakterystyczne, że nie da się go z niczym innym pomylić. Kobieta jest Dawczynią Życia i łączy ją teraz z nim specyficzna, nierozerwalna więź...
Książka jak i cała seria nie jest jakimś literacki fenomenem. Nie doczeka się prawdopodobnie ekranizacji, mało kto czeka na premierę kolejnego tomu z ogromnym napięciem. Ot taki tam romans paranormalny. Ja jednak bardzo polubiłam Rasę Środka Nocy i bardzo żałuję, że nie mam czasu zapoznać się kolejnymi tomami.
W „Szkarłacie północy” mamy dwójkę nowych bohaterów (no może oprócz Dante, ale o nim za dużo nie było). O parze z poprzedniej części nie dowiadujemy się prawie nic nowego. Mimo to historia Zakonu toczy się dalej. Na czarnych rynku mrocznych istot pojawia się się pewien narkotyk - Karmazyn. Wprowadza chaos wśród wampirzej społeczności i zbiera spore żniwo, uzależniając w ekspresowym tempie. I właśnie w środek tego zamieszania wpada Tess. Z pozoru urocza Pani Doktor, jednak skrywająca pewną mroczna tajemnicę. W końcu jest dawczynią życia.
Dante też nie jest zwykłym wampirem. Odziedziczył po swojej matce dar, który okazał się prawdziwym przekleństwem. U kogo znajdzie wsparcie i zrozumienie?
Język tekstu jest prosty i lekki w odbiorze, fakt faktem jest również lekko wulgarny. Sceny erotyczne, krótko mówiąc daleko odbiegają od schematycznych romantycznych uniesień. To niestety często odstręcza potencjalnego czytelnika. Jednak powiedzmy sobie szczerze, książka te nie niesie, ze sobą żadnych większych wartości. Jest to miła lekturka (może trochę ironicznie powiedziane), która czyta się dla chwili rozrywki, a nie dla zapoznania się z górnolotnymi frazesami. Ja jednak uwielbiam takie mało ambitne pozycje i sięgam po nie nader chętnie oraz polecam je każdemu.
Akcja nadal pozostaje jakby w tle całej fabuły. Pierwsze miejsce zajmuje tu romans. Wprawdzie cała sprawa z Karmazynem dodaje tu nutkę sensacji, ale nadal jest jej bardzo malutko. Głównie motyw miłości dwójki bohaterów jest tu wałkowany w nieskończoność, choć jest tu kilka wątków zaczepiających o treść kolejnego tomu.
Okładka całkiem ładna, choć wydaje mi się że zrobiona jakoś tak na odczepnego. Ja prawdopodobnie zrobiłabym to bardziej artystycznie, mimo iż programy do obróbki graficznej mnie nie lubią. Chwała jednak za to, ze jest taka, a nie inna. A miała być początkowo taka paskudnie, ohydnie, koszmarnie, wściekle różowa, że od samego widoku robiło mi się słabo. Ale to już moja własna awersja do tego koloru.
Kolejny tom cyklu to „Przebudzenie o północy” opowiadające o losach Tegana (mojego ulubionego bohatera).
Magiastron.blogspot.com
Po pierwszym oczarowaniu „Pocałunkiem północy” jak na skrzydłach poleciałam do księgarni po drugą część. Obawiałam się, że „Szkarłat północy” może okazać się czymś o wiele gorszym niż pierwszy tom „Rasy Środka Nocy”, jak to już nie raz miało miejsce w wypadku innych serii. Zdecydowanie się nie rozczarowałam i mogę się nawet podkusić o stwierdzenie, ze kontynuacja tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-10-01
Czasami zastanawiam się co by było gdyby wybuchła w naszym kraju wojna lub ja urodziłabym się mniej więcej w 1920 roku. Czy stanęłabym do walki? Czy wstąpiłabym do ruchu oporu? Czy miałabym odwagę przeciwstawić się zaborcy? Mówię sobie, że tak, że nie czekałabym z założonymi rękami, aż coś ktoś zrobi. Jednak jest we mnie taki mały głosik, który sprowadza mnie na ziemię i uświadamia, że najprawdopodobniej schowałabym się w najczarniejszym kącie i trząsała portkami ze strachu.
Nie uległ jednak i chwycił za broń Denis Avey, bohater książki „Człowiek, który wkradł się do Auschwitz”. Za czytanie tej pozycji brałam się pełna entuzjazmu i zapału. Niestety rzeczywistość zupełnie odbiega od moich wyobrażeń. Zdecydowanie zawiodłam się i jest mi z tego powodu ogromnie przykro.
Denis jako młody człowiek zaciąga się do armii by wziąć udział w wojnie, którą wszyscy tak dobrze znamy. Zostawia rodziców i wyrusza w podróż, która napiętnuje go do końca życia. Przez Afrykę Północą wędruje razem ze swoim Batalionem. Obserwuje ogrom okrucieństwa jakie zgotowała żołnierzom II Wojna Światowa. Widzi śmierć wrogów, swoich towarzyszy, przyjaciół. Dostaje się do niewoli i po jenieckiej tułaczce trafia do IG Farben. Jest to niemiecka fabryka położona niedaleko obozu Auschwitz, który odrywa tu znaczącą rolę.
Książka napisana jest w narracji pierwszoosobowej. Podczas czytania odczuwa się wrażanie jakby zaglądało się do pamiętnika. Są to w końcu wojenne wspomnienia autora. Czekał on bardzo długo by podzielić się z nami swoimi przeżyciami. Nie jestem jednak do końca przekonana, że robił to z czystej chęci przekazania światu swoich doświadczeń. Książkę odbieram raczej jako po prostu próbę sprzedania swojej historii, która ogólnie nic nowego nie wnosi do naszych poglądów na obozy lub sama wojnę.
Tytuł książki jest zdecydowanie przesadzony. Mamy tu wędrówkę Denisa jako żołnierza Brytyjskiej armii, jako jeńca, następnie marsz śmierci i próbę poukładania życia po koszmarze wojny. O samym Auschwitz mamy tu zaledwie kilkanaście stron. Co w porównaniu z cała objętością książki to tyle co kot napłakał, a mój potrafi napłakać czasami dużo więcej. W błąd też wprowadza okładka, która nieodmiennie kojarzy nam się z Oświęcimiem.
Szczerze mówiąc liczyłam na coś zgoła innego. Chciałam minimalnie (bo na pewno nie całkowicie) doświadczyć losu ludzi odgrodzonych od świata drutem kolczastym. Ludzi, którzy doświadczyli piekła obozów pracy i zagłady. Bo spójrzmy prawdzie w oczy. Książek o żołnierskim życiu, walce z nazizmem i Hitlerem jest bardzo dużo. To właśnie świadectw tych co przeżyli Auschwitz jest tak mało. Bo tych osób jest mało, a dzisiaj już prawie wcale, nie chcieli oni też wracać do tych chwil w swoim życiu, w których byli traktowani gorzej niż zwierzęta.
Co mi się szczególnie podoba, to wstawka w środku ze zdjęciami, które mniej więcej obrazują nam samego bohatera jak i wiele osób i sytuacji przez niego opisywanych.
Książkę zdecydowanie polecam osobom, które pasjonują się życiem żołnierza na froncie II Wojny Światowej. Czyta się ją całkiem szybko. Napisana jest językiem w miarę prostym (nie licząc kilku obcojęzycznych słów, które niestety nie zostały wytłumaczone np. w przypisach, a nie zawsze można było wyczytać ich znaczenie z tekstu). To pasjonująca i wciągająca opowieść, po której jednak nie da się przysiąść na chwilę refleksji (a bynajmniej ja nie umiałam).
Czasami zastanawiam się co by było gdyby wybuchła w naszym kraju wojna lub ja urodziłabym się mniej więcej w 1920 roku. Czy stanęłabym do walki? Czy wstąpiłabym do ruchu oporu? Czy miałabym odwagę przeciwstawić się zaborcy? Mówię sobie, że tak, że nie czekałabym z założonymi rękami, aż coś ktoś zrobi. Jednak jest we mnie taki mały głosik, który sprowadza mnie na ziemię i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-08-02
Książka naprawdę niesamowita. Pełna różnorakich uczuć od miłości do nienawiści. Wnikamy w świat nordyckich bogów, wielorakich istot a w tym walecznych Walkirii.
Więcej na: szeleststron.blogspot.com
Książka naprawdę niesamowita. Pełna różnorakich uczuć od miłości do nienawiści. Wnikamy w świat nordyckich bogów, wielorakich istot a w tym walecznych Walkirii.
Więcej na: szeleststron.blogspot.com
2011-07-01
Czy miłość zawsze idzie w parze z zaufaniem? Chyba tak powinno być, prawda? A jeśli tak nie jest? Jeśli kochasz kogoś tak bardzo, ze aż boli, ale wiesz, ze nie możesz mu ufać? Czy takie uczucie jest wtedy prawdziwe?
To jest moja pierwsza książka tej autorki, choć jak teraz zauważyłam, poluje już od dawna na inną jej powieść ("Zderzenie", ale mam ją już obcykaną, po atrakcyjnej cenie :D). Widzę jednak, że pani Thompson rozgląda się jakim to sposobem wkraść się na listę moich ulubionych pisarek.
Claire ma trzydzieści lat i poukładane życie. Mieszkanie, męża policjanta, kochającego ojca. Spełnia się w końcu jej marzenie. Kupują z mężem ziemię na której powstać ma ośrodek z końmi do rehabilitacji niepełno sprawnych dzieci. Wszystko było by wspaniale gdyby nie ten cień padający na jej szczęście rodzinne. Spence, mąż Clarie, niedawno był świadkiem zabójstwa swojego partnera, przez dwunastoletniego dzieciaka, którego sam zastrzelił. Odrzuca on pomoc psychologów oraz swojej żony, próbuje sam sobie poradzić z całą sytuacją. W efekcie zamyka się w sobie i odgradza od swojej żony.
Pewnej nocy Clarie słyszy dzwonek do drzwi. Wraz z ich otwarciem zaczyna się dla niej początek koszmaru. Okazuje się, że Spence wpadł w szpony hazardu, narobił sobie ogromnych długów i w końcu zapłacił komuś by zabił jego żonę. Kobieta przenosi się do domu swojego ojca. Nienawiść i nie ufność w stosunku do męża, walczy w niej z ogromną miłością, której nie potrafi zwalczyć. A przecież wszystkie dowody świadczą przeciwko niemu.
Powrót do miejsca w którym się wychowała sprawia, że Clarie zaczyna analizować całą swoja przeszłość. Jej małżeństwo, ale i tragiczny wypadek, który zabrał jej matkę oraz późniejszą śmierć siostry. Nie jest jednak sama (choć najlepiej posłała by wszystkich do diabła) opiekuje się nią ojciec, szeryf miejscowego miasteczka (jego watek bardzo mi się spodobał i szkoda, ze było tego tak mało), oraz jej liczni przyjaciele.
Narracja jest trzecioosobowa, pisana z różnych perspektyw. Poznajemy sytuację Clarie, Spenca, Joela, ale też i tajemniczego nieznajomego. Z początku są pewne niejasności, o których dowiadujemy się później. Książka napisana jest jeżykiem lekkim i prostym, dzięki czemu czyta się ją w miarę szybko. Opisy szczegółowe lecz nie męczące.
Książka raczej z grupy kryminałów, a może raczej sensacji, choć muszę powiedzieć, że jak dla mnie tych wątków było tu zbyt mało. Motyw miłości głównych bohaterów, bardzo wyraźnie zarysowany. Niestety sama osobiście popsułam sobie radość czytania tej książki. Spojrzałam na koniec i wiedziałam kto jest tych tajemniczym nieznajomym. Ale mimo wszystko książka dalej trzymała mnie w napięciu.
Co do okładki. To raczej nie mam zbyt dużo do powiedzenia. Prosta ciemna i nieatrakcyjna. Nie zgadza się tez z rzeczywistością opisana w powieści bo Clarie (domyślam się, ze to ona jest ta kobietą z bronią) miała brązowe włosy, a to ewidentnie jest blondynka.
z: http://szeleststron.blogspot.com/
Czy miłość zawsze idzie w parze z zaufaniem? Chyba tak powinno być, prawda? A jeśli tak nie jest? Jeśli kochasz kogoś tak bardzo, ze aż boli, ale wiesz, ze nie możesz mu ufać? Czy takie uczucie jest wtedy prawdziwe?
To jest moja pierwsza książka tej autorki, choć jak teraz zauważyłam, poluje już od dawna na inną jej powieść ("Zderzenie", ale mam ją już obcykaną, po...
2011-06-19
"Straż" przeczytana, a Fonin się zakochała w kolejnej książkowej pozycji.
Więcej w recenzji na http://szeleststron.blogspot.com/ (niestety nie mogę jej zamieścić tu).
"Straż" przeczytana, a Fonin się zakochała w kolejnej książkowej pozycji.
Więcej w recenzji na http://szeleststron.blogspot.com/ (niestety nie mogę jej zamieścić tu).
2011-06-14
Właściwie do autorów niemieckich, z jakiś niewyjaśnionych powodów, byłam nastawiona negatywnie. Pewien wpływ na to na pewno miało narzekanie mojej przyjaciółki na jakąś książkę. Słuchałam tego wprawdzie jednym uchem lecz widocznie utrwaliło mi się to w umyśle i nieświadomie unikałam książek germańskich pisarzy. Całe szczęście miałam okazje przeczytać "Pożeracza snów" i moja opinia radykalnie się zmieniła.
Sny. Czym są dla nas właściwie sny? Naukowcy nadal nie potrafią jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Niektóre są piękne inne zaś zamieniają się w okropne koszmary. Sama muszę z przykrością stwierdzić, że śnię bardzo rzadko...
Fabuła "Pożeracza snów" jest nierozerwalnie związana z ta tematyką. Co sprawia, ze jest oryginalna, wyjątkowa i warta czasu z nią spędzonego.
Elisabeth Sturm wraz z rodzicami przeprowadza sie z tętniącego życiem miasta, Kolonii, do sennej wioski Kaulenfeld. Oczywiście nie nastraja ją to pozytywnie. W mieście zostawiła wszystkich znajomych, o których tak zawzięcie zabiegała próbując się wpasować w ich świat. Należała do paczki najpopularniejszych dziewczyn w klasie. Chodziła w markowych obraniach, bawiła się w modnych klubach, nie wychodziła z domu bez makijażu i wyprostowanych włosów. I kiedy wreszcie zaczęła czuć się akceptowana w tamtejszym liceum, jak grom z jasnego nieba spadła na nią wiadomość o przeprowadzce. Jej ojciec dostałam posadę dyrektora szpitala dla psychicznie chorych i nie mógł zaprzepaścić tej szansy.
Zamieszkują w starym domu obrośniętym winoroślą. Rodzice Ellie są naładowani optymizmem i przeciwieństwie do swojej córki tryskają radością. A ona najlepiej przespała by cała tą sprawę. Niestety tak się nie da. Musi rozpocząć nowe życie w nowym miejscu, a co za tym idzie nowej szkole. Już od pierwszego dnia sprawy nie mają się dobrze. Nowi znajomi uważają ją za paniusię z miasta, zadzierającą nosa, za snobkę i przemądrzała kujonkę.
Przytłoczona całą ta sytuacją Ellie wybiera się na spacer, który będzie niemal momentem zwrotnym w jej życiu. Kiedy przechadza się po leśnej ścieżce nagle nad nią rozszalała się burza. Dziewczyna nieprzyzwyczajona do tak gwałtownego żywiołu wpada w panikę. Próbuje walczyć z zacinającym deszczem i hulającym wiatrem jednak bezskutecznie. Kiedy jest już niemal pewna przegranej, znikąd pojawia się jeździec na czarnym koniu i niczym rycerze księżniczkę, ratuje dziewczynę z opresji.
Potem Ellie jeszcze niejednokrotnie spotka swojego wybawiciela. Colin nieodparcie będzie ją pociągał, ale tez i przerażał. Zostanie ujawnione wiele szokujących faktów. Wyniknie wiele nieprzewidzianych zdarzeń. Ellie spotka się z zazdrością, nienawiścią, miłością, ale i strachem. Bo nawet we śnie nie jest do końca bezpieczna. Bo gdzieś tam czyha zmora, głodna ludzkich nocnych fantazji. A może nie jest ona wcale tak daleko. Może mieszka ona nawet pod tym samym dachem?
Wśród wszystkich książek o wampirach, czarodziejach, wilkołakach, upadłych aniołach i całej rzeszy innych paranormalnych stworzeń, "Pożeracz snów" jest niczym orzeźwiający powiew świeżości. Nie uświadczysz tu drogi czytelniku żadnego z wyżej wymienionych postaci. Mimo iż książka jest zdecydowanie fantastyczna to jednak podczas czytania ma się wrażenie zniewalającej realności fabuły. Cały utwór napisany jest w narracji pierwszoosobowej z perspektywy Elisabeth. Jedynie prolog jest opisem odczuć kogoś innego. Wprowadza nas w mroczny klimat powieści.
Bohaterowie wprost podbili moje serca. Najpierw zacznijmy od postaci którą pokochałam rozszalałą miłości i z niecierpliwością wyczekiwałam fragmentów z nim związanych. Jest to mianowicie... Master X. Wtajemniczenie wiedzą, a nie wtajemniczonych informuje, ze jest to kot. Szalony i nieprzewidywalny niczym mój Nico. I za to właśnie tak go uwielbiam.
Główna para bohaterów Ellie i Colin też uzyskali moją sympatię. Ona jest taką zwykłą nastolatką, która jest lekko zagubiona w otaczającym ją świecie. Ma swoje lęki i marzenia. Nie jest jednak żadną eteryczną istotką, która za wszelką cenę trzeba chronić, bo nie daj Boże się skaleczy. Jest odważna i bardzo bardzo uparta. Niektórych może irytować to, ze ciągle jest zmęczona i zasypia w niespodziewanych momentach, ale ja osobiście bardzo ją rozumiem bo sama potrafię przysnąć w różnych miejscach i pozach :D.
Colin. Ach Colin! Zdecydowanie jeden z moich ulubionych męskich bohaterów. Groźny, tajemniczy, bardzo poraniony na duszy. To to co foninki lubią najbardziej. Oczarował mnie swoim wyglądem i zachowaniem.
Bardzo zaintrygował mnie również Tillmann. Odegrał w utworze znacząca rolę i bardzo go polubiłam. Mam nadziej, że autorka nie zrobi tu jakiegoś trójkąta miłosnego właśnie z nim jako tym drugim.
Akcja dzieje się tu w wolnym tempie, co zdecydowanie nie jest minusem tej pozycji. Pozwala czytelnikowi z oczekiwaniem wyglądać kolejnych przygód bohaterów. Czytelnik może dłużej rozkoszować się książką, mimo iż na końcu i tak czuć niedosyt i można powiedzieć lekkie rozczarowanie, które potęguje głód na druga część, tej jak się zdążyłam zorientować trylogii.
Musze również pochwalić wydawnictwo za okładkę książki. Jest czarująca, w pewien sposób magiczna. W porównaniu z oryginalną okładką nasza jest bardzo kreatywna i wyróżniająca się z tłumu. Nastraja potencjalnego czytelnika po zapoznania się z nią by rozwikłać tajemnice w niej zawartą.
"Pożeracz snów" trafi na sklepowe półki 16 czerwca, a ja z czystym sumieniem mogę polecić ją każdemu, kto zmęczył się już tymi wszystkimi krwiopijcami i szuka czegoś nowego, nie banalnego.
z: http://szeleststron.blogspot.com/
Właściwie do autorów niemieckich, z jakiś niewyjaśnionych powodów, byłam nastawiona negatywnie. Pewien wpływ na to na pewno miało narzekanie mojej przyjaciółki na jakąś książkę. Słuchałam tego wprawdzie jednym uchem lecz widocznie utrwaliło mi się to w umyśle i nieświadomie unikałam książek germańskich pisarzy. Całe szczęście miałam okazje przeczytać "Pożeracza snów" i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-06-08
Ja jestem osobą bardzo dumną, przewrotną i w ogóle dziwne ze mnie stworzenie. Kiedy w jednym z konkursów nie wygrałam "Rozkoszy nocy" już drugiego dnia popędziłam do sklepu by je nabyć. Niestety nasza księgarnia, jest jaka jest i książki nie było, więc przez kolejnych kilka dni pani stojąca za ladą miała ze mną istne utrapienie. Ale książeczkę w końcu dostałam w swoje łapki i... przeleżała kilka miesięcy w mojej swoistej "kolejce. Przyszedł w końcu jej czas i jestem wprost zachwycona.
Główna bohaterka, Amanda, chce być zwykłą kobietą. Pracuje jako księgowa, prowadzi w miarę spokojne życie, ma przeciętnego narzeczonego, można zaryzykować stwierdzenie, ze jest to facet nudny, aż do bólu. I jest tym swoim normalnym, szarym życiem zachwycona. Jednak czy można być zwykłą osobą mając tak niezwykłą rodzinę? W jej domu ciągle coś się dzieje. Czary, zaklęcia, rytuały i polowania na wampiry są tu na porządku dziennym. Amanada ma dziewięć szalonych sióstr, które bardzo kocha, ale nie chce być taka jak one. Wszystkie te paranormalne zjawiska ją przytłaczają i próbuje się od nich odciąć.
Wspomniany wcześniej nudny facet, czyli Cliff po spotkaniu z rodziną Deveraux'ów, postanawia jednak zakończyć swój związek. Amanda jest tym strasznie przybita, lecz o dziwo zauważa, żę nie boli jej to tak bardzo jakby się mogła spodziewać. Denerwuje ją jednak gadanie sióstr, które są pełne chęci by znaleźć jej prawdziwego mężczyznę.
Jakież jest jej zdziwienie i szok kiedy zostaje napadnięta w mieszkaniu swojej siostry i budzi się obok osobnika, który wypisz wymaluj wygląda jak ideał typowany przez pokręcone dziewczyny. Wysoki, umięśniony, męski aż do bólu. Jakby sytuacja nie była dość absurdalna, kobieta dostrzega, że ich nadgarstki są ze sobą skute grubymi kajdanami.
Początkowo podejrzewa, że to jedna z ekstremalnych randek zaaranżowanych przez jej siostrę bliźniczkę. Potem jednak kiedy przystojny nieznajomy się budzi i akcja przyspiesza okazuje się, że są uczestnikami osobliwej gry prowadzonej przez bezwzględnego Desideriusa. Amanda wkracza w świat przed którym ucieka? Świat zjawisk nadprzyrodzonych, wampirów, bogów i wielu innych mrocznych stworów.
Szczególnie podoba mi się główny bohater męski. Kyrian z Tracji to bardzo złożona i interesująca postać. Jest Mrocznym Łowcą służącym bogini Artemidzie. Broniącym niczego nieświadomych ludzi przed ogromnym zagrożeniem. Bolesna i tragiczna przeszłość sprawia, ze zamkną się w ochronnej skorupie, której nikt nie jest w stanie skruszyć. Do czasu... Pojawienie się w jego życiu Amandy jest czymś przełomowym. Pozwala on sobie na płomyk nadziei, której nie zaznał od wieków.
Sama Amanda nie zrobiła na mnie oszołamiającego wrażenia. Niewątpliwie ma swój polot. Jest taka niezależna, z ciętym języczkiem i w ogóle czarująca. Strasznie mnie jednak irytowało to jej podążanie za normalnością, brak samoakceptacji. W niektórych momentach wydawała mi się wręcz mdła, ale nie zawsze. Bo przecież nie raz zaskoczyła mnie swoim zdecydowaniem i odwagą.
"Rozkosze nocy" to paranormal romance, naszpikowany namiętnie erotycznymi opisami przeplatanymi historiami rodem z mitów o greckich bogach. Bardzo ładnie został zaprezentowane połączenie tych dwóch światów. Bo w końcu cała akcja dzieje się w teraźniejszości w Nowym Orleanie. Więc skąd Artemida i cała inna rzesza mitycznych stworzeń? To musicie sobie doczytać.
I naprawdę warto sięgnąć po tą pozycję. Wejść w świat Mrocznych Łowców, Daimonów, Apollinów... Mimo iż akcja dzieje się utartym torem, to jednak jest ona bardzo dynamiczna i w wielu momentach może zaskoczyć czytelnika. Początkowo razi trochę natężenie scen erotyczny i fakt, ze oni niemal ciągle myślą o seksie, ale wydaje mi się, ze po jakimś czasie czytelnik po prostu się przyzwyczaja.
Niestety jeden w niewielu minusów tej książki to lekki chaos panujący w fabule. Ja już dawno stwierdziłam, ze Polscy wydawcy ani trochę nie szanują swoich czytelników i postępują z nimi nie fair. "Rozkosze nocy" do drugi tom serii wydanej w Stanach. U nas figuruje jako początek cyklu. Niestety nie mieliśmy okazji zapoznać się z historią Juliana i Grace, która może rozjaśniła by trochę w głowach osobom czytającym książkę.
Drugi minus to okładka. Moim zdaniem jest naprawdę piękna i mi się bardzo podoba. Jedak wypadałoby, aby okładka choć trochę odzwierciedlała rzeczywistość zawarta w książkę bo przecież "boski" Kyrian był blondynem, a a tamten pan na pewno nim nie jest...
Pozycja naprawdę warta zachodu, a osoby które zaintryguje historia Mrocznych Łowców, mogą sięgnąć po kolejny tom cyklu, "Objęcia nocy". Ja zrobię to na pewno.
z: http://szeleststron.blogspot.com/
Ja jestem osobą bardzo dumną, przewrotną i w ogóle dziwne ze mnie stworzenie. Kiedy w jednym z konkursów nie wygrałam "Rozkoszy nocy" już drugiego dnia popędziłam do sklepu by je nabyć. Niestety nasza księgarnia, jest jaka jest i książki nie było, więc przez kolejnych kilka dni pani stojąca za ladą miała ze mną istne utrapienie. Ale książeczkę w końcu dostałam w swoje łapki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-05-26
Wspaniała. Po przeczytaniu trzech tomów "Kronik znad jeziora", "Obudzić szczęście" obowiązkowo musiało się znaleźć wśród moich książeczek. Lektura mnie wprost oczarowała. Fajni bohaterowie i ich przygody nadal tłuką mi się po głowie. Duży plus dla wydawnictwa za grubą okładkę.
Moja recenzja na: http://szeleststron.blogspot.com/ (niestety nie mogę jej umieścić na stronie, ponieważ dostałam ją od portalu nakanapie.pl i mam zakazane publikowanie jej na innych portalach, wyjątek stanowi mój blog)
Wspaniała. Po przeczytaniu trzech tomów "Kronik znad jeziora", "Obudzić szczęście" obowiązkowo musiało się znaleźć wśród moich książeczek. Lektura mnie wprost oczarowała. Fajni bohaterowie i ich przygody nadal tłuką mi się po głowie. Duży plus dla wydawnictwa za grubą okładkę.
Moja recenzja na: http://szeleststron.blogspot.com/ (niestety nie mogę jej umieścić na stronie,...
2011-01-01
Czy wierzycie w duchy? Co dzieje się z duszą człowieka po śmierci? Co sprawia, że jedni przechodzą tą magiczna granicę, a anni zostają uwięzieni na ziemi? I co czuje taki duch, który już od kilkudziesięciu lat wędruje po tym ziemskim padole?
Helen umarła w wieku dwudziestu siedmiu lat. Niestety jak się okazało nie poszła ani do nieba, ani do piekła. Została. Zawieszona między życiem i śmiercią. Nie pamięta w jaki sposób zginęła. Nie wie co uczyniła, że nie pozwolono jej zaznać wiecznego odpoczynku. Określa siebie samą mianem Światła. Ludzie jej nie widzą. Przemieszcza się między nimi i wybiera niektórych którym towarzyszy przez życie. Jest im duchową towarzyszką, natchnieniem. Sama pozostaje jednak samotna. Nie spotkała żadnego innego ducha. Nie może niczego dotknąć. Nie czuje smaków, zapachów. Po prostu istnieje, choć nikt nie jest tego świadomy. I trwa tak już od 130 lat.
Jak zwykle towarzyszyła swojemu aktualnemu gospodarzowi, w szkole w której był nauczycielem angielskiego. Tego dnia jednak zdarzyło się coś niesamowitego. Jeden z uczniów patrzył na nią. Nie przez nią czy obok niej. Dokładnie na nią. Było to dla niej wielkim szokiem, bo nie zdarzyło się to nigdy od 130 lat.
W ten sposób Helen poznaje Billego. A może raczej James'a? Sprawa jest tak, że w jakiś niewyjaśniony sposób dusza żywego człowieka może go opuścić. Ciało zostaje pustą skorupą, która funkcjonuje tak jak dawniej. Wydaje wtedy charakterystyczny dźwięk, swoiste brzęczenie, które jest sygnałem dla dusz wędrujących po ziemi. Mogą przejąć ciało i zyskać drugą szanse. Drugie życie. To właśnie uczynił James.
Będąc w ciele Billego, James może dostrzec wszystkie inne krążące duchy. Dlatego mógł zobaczyć Helen. Oboje wyruszają na poszukiwania pustej skorupy dla dziewczyny.
Połączy ich silne uczucie. Rozkoszują się światem zmysłów, który tak wcześnie został im odebrany. Delektują się smakami, zapachami, własnym dotykiem.
Jednak, życie w ciele innego człowieka nie jest tak proste jak może się wydawać. Trudno jest wkroczyć na płaszczyznę czyjegoś istnienia. Dostosowanie się do nowych warunków jest bardzo skomplikowane. Bohaterowie muszą się zmierzyć z nową rzeczywistością. Poznają historię życia swoich ciał, która nie jest usłana różami. Stykamy się tu i z fanatycznie religijną rodziną i z trudnym życiem nastolatka wychowywanego przez starszego brata, który sam nie miał okazji cieszyć się radosnym dzieciństwem.
"Światła pochylenie" to przepiękna opowieść o uczuciach, ożyciu i o umieraniu. Jest to historia o miłości i o trudnych wyborach z nią związanych. W zmysłowy sposób opisuje cielesność człowieka i wszystkie jego zalety, których z reguły nie doceniamy. Dzięki bohaterce uświadamiamy sobie potęgę życia, które trwa, a które może zostać w każdej chwili przerwane.
Jest to świetny debiut tej autorki i nastraja do sięgnięcia po jej kolejne powieści. Polecam książkę bardzo, ale to bardzo. Dostaje ode mnie najwyższa notę, bo po prostu była ona niesamowita. Siła sów ogromnie wciąga i nie pozwala się od niej oderwać. Na ostatniej stronie było mi żal, że to już koniec, ale byłam bardzo usatysfakcjonowana zakończeniem fabuły. Książka nie należny do żadnej serii i to jest wielki powiew świeżości w śród tych wszystkich fantastycznych tasiemców. Mimo iż z elementami paranormalnymi, to jednak książka bardzo realna i wzruszająca.
z: http://szeleststron.blogspot.com/
Czy wierzycie w duchy? Co dzieje się z duszą człowieka po śmierci? Co sprawia, że jedni przechodzą tą magiczna granicę, a anni zostają uwięzieni na ziemi? I co czuje taki duch, który już od kilkudziesięciu lat wędruje po tym ziemskim padole?
Helen umarła w wieku dwudziestu siedmiu lat. Niestety jak się okazało nie poszła ani do nieba, ani do piekła. Została. Zawieszona...
Decyzje. Tak niewiele trzeba by zmienić historię, by decydować, nawet nieświadomie, o losie własnym jak i innych. Pojedynczy gest, słowo, spojrzenie. Tylko tyle wystarczy by poruszyć machinę, której nie można już zatrzymać. Tylko tyle trzeba by zmienić świat.
„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem i rozpęta piekło.”*
Opadł pył po 74 Głodowych Igrzyskach, okrywając cierpienie, ból, tęsknotę rodzin poległych trybutów. Jednak czas nie stoi w miejscu. Życie toczy się dalej. Katniss i Peeta próbują pozbierać się po przeżyciach na arenie, jednocześnie nadal stawiając czoło Kapitolowi i okrutnemu prezydentowi. Wyruszają w Tournée Zwycięzców po wszystkich dystryktach Panem. Dostrzegają zmiany zachodzące w ludziach. Widzą w ich oczach nikłą nadzieję na lepszą przyszłość. Niestety to nie wszystko. Nieubłaganie zbliżają się kolejne Igrzyska. Tym razem jest to trzecie ćwierczwiecze i organizatorzy na Kapitolu szykują dla wszystkich niespodziankę. Katniss musi wrócić na arenę...
„W pierścieniu ognia” to drugi tom pasjonującej trylogii Suzanne Collins, w której zabiera nas do postapokaliptycznego świata Panem, gdzie po wielkim, krwawo stłumionym buncie przeciwko władzy, co roku odbywają się Głodowe Igrzyska, które zapobiec mają kolejnym rebeliom. Jednak tym razem zamiast jednego zwycięzcy, śmiertelne starcie wygrywa dwójka trybutów. I od tego czasu wszystko się zmienia.
Po naprawdę dobrej pierwszej części i całkiem ciekawym filmie przyszła kolej na kontynuację. Książka nadal utrzymana na tym samym poziomie. Narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia Katniss sprawia, że oglądamy świat Panem i Głodowych Igrzysk od środka, nie jesteśmy biernymi obserwatorami, przeżywamy wszystko razem z nią. Całą gamę uczuć bohaterki, która ocalała, która wygrała. Ale czy naprawdę tak jest? Czy wspomnienie 22 istnień, które musiały zgasnąć by ona mogła żyć, pozwoli jej naprawdę być Zwycięzcą? Do tego nakłada się stres spowodowany tournée, spotkanie z rodzinami ofiar, napięcie w dystryktach, a także osobiste rozterki Katny, która musi znów stać się silna, znaleźć w sobie odwagę na kolejne starcie z okrutnym wrogiem jakim jest Kapitol i jego krwawe prawo.
Książka ta jak mało która sprawia, że nie można się od niej oderwać, a kiedy odłoży się ją na jakiś czas, nie da nam spokoju dopóki nie wrócimy do lektury. Suzanne Collins w swojej powieści nadal wstrząsa, nadal wzrusza i szokuje. Świat Panem jest czymś czego nie chcielibyśmy nigdy doświadczyć, wiemy że jest nierzeczywisty, jednak gdzieś w środku tkwi coś co mówi nam, że tak może być, bo historia pokazała już że człowiek zdolny jest do wszystkiego i często nie zwraca uwagi na ofiary swoich czynów w drodze do upatrzonego celu. Bo wszystko ma jakiś cel, czyż nie?
„W pierścieniu ognia” nadal sprawia, że w napięciu czekamy na rozwój akcji, która w szybkim tempie mknie do przodu. Poznajemy nowych bohaterów. Każdy swoją osobą ciekawi i intryguje. Na światło dzienne wychodzą nowe informację, napięcie rośnie. Wszystko: ludzie, fakty, zdarzenia kumulują się by dojść do najważniejszego momentu, który zaskoczy nas wszystkich.
Jednak to już nie jest to czego doświadczyłam w „Igrzyskach Śmierci”. Mimo iż książka jest naprawdę świetna, to jednak chciałabym czegoś nowego. Autorka jakby nie miała pomysłu na tą część. Nie spodobało mi się powtórzenie zabawy z Głodowymi Igrzyskami, choć niewątpliwie wykreowane to było z mistrzowska precyzją. A już w ogóle najgorsze ze wszystkiego były uczuciowe zawirowania naszej bohaterki. Oczywiście nieśmiertelny trójkąt miłosny i wynikające z niego problemy. W pewnym momencie miałam wrażenie, że wybije się to na pierwszy plan i zdominuje fabułę.
Ostatnio mało która książka sprawia, że czytam ją niemal od razu od deski do deski, a potem żałuję że to zrobiłam bo nie mogę już doświadczyć tego uczucia odkrywając daną historie po raz pierwszy. Jednak „W pierścieniu ognia” mimo malutkich minusów, należy właśnie do takich pozycji. Wiem doskonale że wracać będę do niej jeszcze nie raz, choć to już nigdy nie będzie to samo co za pierwszym razem. Polecam książkę wszystkim zainteresowanym bo naprawdę warto, a szczególnie tym którym spodobała się pierwsza część, a jeszcze nie mieli okazji przeczytać kolejnych. W końcu malutkimi, bo jeszcze malutkimi zbliża się premiera kolejnego filmu z tej serii. Mi pozostaje jedynie zabrać się za „Kłosogłosa” co odkładam ile się tylko da, ale chyba już dłużej nie wytrzymam.
* fragment „W pierścieniu ognia” str. 26
z: http://magiastron.blogspot.com
Decyzje. Tak niewiele trzeba by zmienić historię, by decydować, nawet nieświadomie, o losie własnym jak i innych. Pojedynczy gest, słowo, spojrzenie. Tylko tyle wystarczy by poruszyć machinę, której nie można już zatrzymać. Tylko tyle trzeba by zmienić świat.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem...