-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
Czytajcie książki Iana Tregillisa – tyle właściwie mogę powiedzieć i na tym zakończyć tę recenzję. Dlaczego? Ponieważ Mechaniczny broni się sam i nie potrzebuje absolutnie żadnych rekomendacji. Jeżeli jednak część z Was chciałaby dowiedzieć się więcej o tym, jak dobrą powieścią jest pierwsza część Wojen Alchemicznych, to usiądźcie wygodnie i nastawcie się na to, że przez kolejne kilka minut będziecie czytać same pochwały na temat tej książki.
W siedemnastym wieku Christiaan Huygens dokonał przełomu – udało mu się bowiem, za pomocą alchemii, tchnąć ducha w maszynę. Tak powstali klakierzy, czyli mechaniczni ludzie obdarzeni inteligencją, którzy zostali całkowicie podporządkowani swym żywym właścicielom. Klakierów obłożono gaes, czyli stałym poczuciem obowiązku wobec swoich panów (niewykonanie na czas albo niepoprawne wykonanie zadania skutkowało odczuwaniem ogromnego dyskomfortu przez maszynę) i metagaes, czyli obowiązkiem służenia Tronowi holenderskiemu. Te stworzenia zagwarantowały ogromną przewagę Holandii w podporządkowaniu sobie innych państw Europy. Jedynie Francja nadal nie chce się całkowicie uzależnić. Historia Mechanicznego rozpoczyna się w momencie podpisania krótkiego zawieszenia broni pomiędzy stronami konfliktu. Jax, jeden z klakierów, jest świadkiem egzekucji francuskich, papistowskich szpiegów i klakiera. Okazuje się bowiem, że mechaniczny skazaniec zdołał pokonać gaes, udowadniając jednocześnie, że klakierzy mają Wolną Wolę, że nikt im jej na stałe nie zabrał i są zdolni do samodzielnego kierowania swoim losem. Tak więc – Zegarmistrzowie kłamią.
Powieść Tregillisa zachwyca już na poziomie pomysłu. Pomimo wielokrotnego już pojawiania się motywu zbuntowanych maszyn w kulturze, podczas czytania tej książki nie ma się wrażenia wtórności. Do stworzenia klakierów wykorzystano mechanizm zegarków, mamy Zegarmistrzów, pojawiają się też Nakręcacze. To wszystko oczywiście wybitnie podkreśla fakt, że klakierzy funkcjonują dosłownie „jak w zegarku” i (przynajmniej teoretycznie) nie ma możliwości, by to, jak zostali zaprogramowani, kiedykolwiek umożliwiło im samodzielne działanie. Poza tym Amerykanin w bardzo udany sposób pokazuje, jak ludzie odnoszą się do poddanych im maszyny, z jakim negatywnym traktowaniem klakierzy muszą się zmagać dzień w dzień i jak bezmyślnie pewni siebie potrafią być ich właściciele.
Oczywiście jednym z najciekawszych wątków książki jest Wolna Wola, którą (jak się okazuje), mogą być obdarzeni klakierzy. Wchodzimy tu bowiem na wyższy poziom analizy tekstu – dotykamy zagadnień etycznych. Z jednej strony Ian Tregillis stawia pytanie, czy to, że ludzie nie biorą w ogóle pod uwagę, że klakierzy mają duszę, jest złe – przecież od wielu lat przyzwyczajeni byli do tego, że po prostu im służą. Z drugiej natomiast strony, gdy niektóre z maszyn odkrywają, że mają Wolną Wolę, zaczynają zastanawiać się, co z tym zrobić, jak ją wykorzystać, jaką drogą podążyć? Czy zbuntować się przeciwko swoim panom, odegrać się na nich za wszystkie lata ucisku, czy może po prostu odejść, bez odpłacania pięknym za nadobne, by wreszcie żyć w spokoju? Czy powinni zacząć walczyć o swoje prawa, czy żyć w ukryciu, wiedząc, że nie mają tak naprawdę szans w starciu z człowiekiem i jego przebiegłością.
Niezmiernie ciekawe są również wszelkie wtręty natury etyczno-religijnej. W Mechanicznym nie znajdziecie zbyt wielu fragmentów, które zahaczać będą o interpretację pism filozoficznych, jednak gdy już na nie natraficie, na pewno przeczytacie je z zainteresowaniem. Ian Tregillis bardzo dobrze wyważył bowiem proporcje – tych wzmianek jest na tyle dużo, by doskonale dopełnić tekst i przedstawić argumenty dwóch stron konfliktu, a jednocześnie na tyle mało, by nie zmęczyć i nie znudzić czytelnika.
Jednak pierwszy tom Wojen Alchemicznych to nie tylko etyka, różnice społeczne, ucisk, wyzysk i rdza. To też humor. Wprowadza go przede wszystkim postać Berenice Charlotte de Mornay-Périgord, wicehrabiny de Laval. Ta energiczna Francuzka, bardzo blisko związana z dworem, nie przebiera tak w słowach, jak w środkach, by zdobyć dokładnie to, czego chce. A przy tym klnie jak marynarz na przepustce. Jest świetna.
Mechaniczny to lektura, w którą się dosłownie wsiąka od pierwszych stron, powoli zapada coraz głębiej, by na samym końcu z trudem i niemałym smutkiem powrócić do rzeczywistości. Tregillisowi udało się stworzyć niezwykle ciekawą historię alternatywną, w której ścierają się idee, światopoglądy, zasady moralne. Akcja bardzo szybko i ciekawie posuwa się do przodu, po drodze pojawiają się coraz to nowe wątki, a Amerykanin sprawnie unika oczywistych rozwiązań. Mnogość wątków jest siłą tej książki, ich proporcje są idealnie wyważone, a lektura całości sprawia niemałą przyjemność. To wyjątkowa, bardzo oryginalna, intrygująca pozycja, z którą każdy powinien się zapoznać. Polecam.
Recenzja została stworzona dla portalu Fantasta.pl
Recenzja pojawiła się również na blogu o-kulturze-olga.blogspot.com
Czytajcie książki Iana Tregillisa – tyle właściwie mogę powiedzieć i na tym zakończyć tę recenzję. Dlaczego? Ponieważ Mechaniczny broni się sam i nie potrzebuje absolutnie żadnych rekomendacji. Jeżeli jednak część z Was chciałaby dowiedzieć się więcej o tym, jak dobrą powieścią jest pierwsza część Wojen Alchemicznych, to usiądźcie wygodnie i nastawcie się na to, że przez...
więcej mniej Pokaż mimo to
Sięgając po Beduinki na Instagramie byłam przekonana, że trzymam w dłoniach książkę, która w interesujący sposób przybliży mi choć trochę historię i obyczaje kraju, o którym nie mam pojęcia. I o ile Aleksandra Chrobak starała się przekazać w swoim literackim debiucie bardzo dużo ciekawych informacji, książka nie wciągnęła mnie tak, jak powinna.
Pomysł na książkę na pewno zasługuje na pochwałę. Chrobak spędziła w Zjednoczonych Emiratach Arabskich cztery lata, żyła i pracowała w świecie, który dla większości z nas jest co najmniej egzotyczny. Swoje wspomnienia i spostrzeżenia postanowiła spisać, by przekazać to, czego sama nauczyła się o Abu Zabi i innych miejsach, które miała szansę odwiedzić. Była skupioną obserwatorką, zwracała uwagę na szczegóły, dopytywała i porównywała to, do czego została przyzwyczajona z tym, co zastała na miejscu. W ciekawy sposób postanowiła przedstawić interesujące niuanse, które nie rzucają się w oczy turystom i o których nie mówią otwarcie specjaliści.
Pomysł ciekawy, tylko wykonanie kuleje. Aleksandra Chrobak chciała przekazać niezmiernie dużą ilość informacji w skondensowanej formie, co książce nie wyszło na dobre. Narracja jest chaotyczna i rwie się bardzo często. Autorka książki ma tendencję do oddalania się od tematu, co chwilę wplatając wątki poboczne w główną historię, a to wprowadza zamęt. To z kolei sprawia, że zainteresowanie czytanym tekstem spada. Bardzo chętnie poczytałabym o tym, czego Polka doświadczyła w Emiratach, ale chciałabym to dostać w uporządkowanej, przemyślanej formie. Tymczasem Beduinki na Instagramie to chaotyczny zapis doświadczeń. Szkoda, bo mogło z tego wyjść coś ciekawego.
Sięgając po Beduinki na Instagramie byłam przekonana, że trzymam w dłoniach książkę, która w interesujący sposób przybliży mi choć trochę historię i obyczaje kraju, o którym nie mam pojęcia. I o ile Aleksandra Chrobak starała się przekazać w swoim literackim debiucie bardzo dużo ciekawych informacji, książka nie wciągnęła mnie tak, jak powinna.
więcej Pokaż mimo toPomysł na książkę na pewno...