-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant15
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać419
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2018-06-11
2018-03-20
Choć dzieciaki (szczególnie chłopcy) książeczki z tej serii lubią, to ja, jako rodzic, uważam, że są one katastrofalne. Ok, jakąś tam wiedzę przekazują, ale forma jest do kitu.
W "Policji" akurat, mamy jakiś beznadziejny scenariusz zupełnie niewspółmierny do rzeczywistości. Mam świadomość, że małym dzieciom nie da się w pigule przekazać czym tak naprawdę zajmuje się policja, ale należałoby więc wybrać taki obszar, który coś nie coś by ją przybliżył. Ich pracę. Chociażby fakt, że policjanci dbają o bezpieczeństwo na osiedlach, w miejscach publicznych; że karzą nieostrożnych kierowców czy coś w tym stylu.
Tutaj mamy pościg za samochodem kradnącym przyczepę, następnie przesłuchanie na komisariacie (serio), w którym samochód-złodziej się do tego oczywiście nie przyznaje. Następnie inny samochód zgłasza kradzież owej przyczepy w wyniku czego złoczyńca jednak się przyznaje i wyraża skruchę, a (tu ironia) super świetny Samochodzik Franek dostaje pochwałę, nagrodę i fanfary za rozwiązanie tej błahej sprawy.
Tu trochę się powtórzę z innej opinii: Jak to odnieść do rzeczywistości? Rozumiem - w bajce może się wydarzyć wszystko - ale jeśli i postacie i otoczenie i nakreślona sytuacja są tak totalnie, totalnie wykolejone i niewspółmierne do żadnego ze światów - ani naszego prawdziwego, ani nawet tych znanych, magicznych, no to ja tego nie kupuję. I nie rozumiem (!) przede wszystkim. Dlaczego "Samochodzik Franek", a nie np. "Ciekawski Franek"? Nie, nie i jeszcze raz nie.
Dodaj naprawdę nieprzyjemne, oczojebne i brzydkie ilustracje, brrr...
Choć dzieciaki (szczególnie chłopcy) książeczki z tej serii lubią, to ja, jako rodzic, uważam, że są one katastrofalne. Ok, jakąś tam wiedzę przekazują, ale forma jest do kitu.
W "Policji" akurat, mamy jakiś beznadziejny scenariusz zupełnie niewspółmierny do rzeczywistości. Mam świadomość, że małym dzieciom nie da się w pigule przekazać czym tak naprawdę zajmuje się...
2018-01-25
Choć dzieciaki (szczególnie chłopcy) książeczki z tej serii lubią, to ja, jako rodzic, uważam, że są one katastrofalne. Ok, jakąś tam wiedzę przekazują (właśnie ta o kosmosie w miarę zjadliwie), ale forma jest do kitu. Osobiście wolę, kiedy w bajkach cechy ludzkie są nadawane żywym stworzeniom - zwierzętom, roślinom, opcjonalnie jakimś robotom. A tutaj głównym bohaterem jest... samochód. A kosmonautą akurat - pan miś. No jakaś zupełnie wykolejona perspektywa... Jak to odnieść do rzeczywistości? Rozumiem - w bajce może się wydarzyć wszystko - ale jeśli i postacie i otoczenie jest totalnie, totalnie niewspółmierne do żadnego ze światów - ani naszego prawdziwego, ani nawet tych znanych, magicznych, no to ja tego nie kupuję. I nie rozumiem (!) przede wszystkim. Dlaczego "Samochodzik Franek", a nie np. "Ciekawski Franek"? Nie, nie i jeszcze raz nie.
Dodaj naprawdę nieprzyjemne, oczojebne i brzydkie ilustracje, brrr...
Choć dzieciaki (szczególnie chłopcy) książeczki z tej serii lubią, to ja, jako rodzic, uważam, że są one katastrofalne. Ok, jakąś tam wiedzę przekazują (właśnie ta o kosmosie w miarę zjadliwie), ale forma jest do kitu. Osobiście wolę, kiedy w bajkach cechy ludzkie są nadawane żywym stworzeniom - zwierzętom, roślinom, opcjonalnie jakimś robotom. A tutaj głównym bohaterem...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-02
Książka ma ok. 250 stron, ale jej znikomy sens dałoby się zawrzeć na, powiedzmy, 10 kartkach.
W każdym rozdziale przewija się ten sam schemat: mamy siłę podświadomości, która jest tak przeogromna, że tworzy przedmioty z nicości czy też w kilka dni diametralnie zmienia trwającą latami złą sytuację życiową. Oczywiście bez potrzeby prawdziwych działań w rzeczywistości - wystarczy niezłomna wyobraźnia. Wszystko to poparte jest wątłej realności przykładami. Mój ulubiony to ten, w którym ojciec mający chorą córkę mówi sobie "Oddałbym rękę, byleby moja córka była zdrowa.". Jakiś czas później oboje mają wypadek samochodowy, w którym on traci rękę, a ona w zupełności zdrowieje.
Najśmieszniejsze jest to, że takich jest dużo, dużo więcej.
W dalszej części książki podświadomość staje się uosobieniem chrześcijańskiego boga i wszelkie rady czy prawdy są po prostu zaczerpnięte z Biblii. Mimo wszystko autor twierdzi, że nie ma znaczenia wyznanie - prawda objawiona w postaci niezwykłej siły podświadomości jest uniwersalna. Hm...
To, co autor mówi o samych naukowcach czy też zdobyczach nauki (to, jak im umniejsza oraz wybitnie często mija się z prawdą) doprowadzało mnie do czerwonej gorączki.
Jedyny "plusowy" aspekt książki jest taki, że - to fakt - lepiej myśleć pozytywnie, niż trzymać głowę w czarnych chmurach. Mi uświadomiło to, mówiąc ogólnie, życie, ale jeśli ktoś potrzebuje bodźca, to tytuł ten jest jakąś opcją (ale według mnie marną).
Książka ma ok. 250 stron, ale jej znikomy sens dałoby się zawrzeć na, powiedzmy, 10 kartkach.
W każdym rozdziale przewija się ten sam schemat: mamy siłę podświadomości, która jest tak przeogromna, że tworzy przedmioty z nicości czy też w kilka dni diametralnie zmienia trwającą latami złą sytuację życiową. Oczywiście bez potrzeby prawdziwych działań w rzeczywistości -...
2017-10-23
Książka bez wyrazu. Szkic roboczy.
Wyświechtany stereotyp goni wyświechtany stereotyp: służka Marianna, szofer Jan, "Zjedz jajecznicę, panienko!"; duch w wielkiej starodawnej willi, zrzędliwa i stara właścicielka kamienicy, zakręcona artystka - no serio?! A to jeszcze nie wszystko! Do owych stereotypów dodaj nieciekawe dialogi oraz jakiś silony i totalnie nieśmieszny humor = sztuczność całości: bohaterów, sytuacji.
Dalej - ogrom "błędów" merytorycznych. Np. zatroskani rodzice Idy-jedynaczki. Ida znika - rodzice nie reagują. A właściwie nic dalej nie jest o nich wspomniane. Nawet "typowy" rodzic w takiej sytuacji by jakoś zareagował.
Inny: Studia Idy. Niby są, ale ich nie ma. Nie wierzę, by ktoś mający na karku tyle nieprzespanych nocy i przygód zdał wszystko za pierwszym podejściem i to bez żadnej trói. Tylko naiwny się na to nabierze.
I jeszcze kilka by znalazł.
Dalej: zupełnie mgliście zaznaczony tajemniczy "świat czarodziejów". Mam sobie przenieść ten z Harry'ego Potter'a czy jak? Jeśli autorka coś tworzy, powinna to jakoś zmyślnie rozwinąć. Może nie pisać o tym oddzielnych tomiszczy, ale jakkolwiek go ukazać, opisać, a nie jakieś zdawkowe informacje typu: "Jest sobie szkoła czarodziejów." "Jest sobie Wydział Opętań i Nawiedzeń." Rozumiem, że główna bohaterka do owej szkoły nie uczęszcza, bo jest "niemagiczna" (tu też jakiś dysonans - skoro rozmawia z duchami, to w jakimś stopniu magiczna przecież jest...), ale skoro jej życie toczy się w takim "rozszerzonym" świecie i do takiego - chcąc nie chcąc - przynależy, to przydałby się jakiś jego rys. Bo to tak jakbym czytała o przygodach Harrego Pottera na Privet Drive z dopiskiem "Harry uczęszcza do szkoły czarodziejów, która nazywa się Hogwart."
Sytuacje, w których życie Idy było zagrożone - zero emocji. Autorka tak zgrabnie wplatała w nie swoje suche żarty, że momentami nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Według mnie zupełnie nie potrafiła zbudować napięcia i grozy.
Jeszcze o postaci Kruchego: na początku zimny, bezwzględny, małomówny i w ogóle nie rusz, nie dotykaj; po spotkaniu z Idą - wylewny, ciepły, rozmowny, opiekuńczy. No hej! Kto się da na to nabrać? Żałosna metamorfoza.
Na koniec: poszukałam informacji o autorce. Po przeczytaniu tej książki byłam przekonana, że jej rocznik produkcji to minimum 1997 rok, więc ogromnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że to dojrzała kobieta! (rocznik '87) Może liczyła, że gronem odbiorców "Szamanki od umarlaków" będą nastolatkowie? Nawet jeśli, to i tak historię tę uważam za naprawdę nędzną.
Naprawdę nieporywająca lektura.
Książka bez wyrazu. Szkic roboczy.
Wyświechtany stereotyp goni wyświechtany stereotyp: służka Marianna, szofer Jan, "Zjedz jajecznicę, panienko!"; duch w wielkiej starodawnej willi, zrzędliwa i stara właścicielka kamienicy, zakręcona artystka - no serio?! A to jeszcze nie wszystko! Do owych stereotypów dodaj nieciekawe dialogi oraz jakiś silony i totalnie nieśmieszny humor...
2016-09-22
Wypowiadam się na temat całej trylogii.
Przeczytałam wszystkie części, ponieważ fabuła wciąga; nie da się temu zaprzeczyć. Wszyscy lubią tajemnice i zagadki. Jednak sama, nazwijmy to, oprawa jest... co tu dużo mówić - nudna, przewidywalna i niewyszukana. Postacie są mdłe jak mydło (bez wyjątku - czarne charaktery również), fajne historyczne wątki ledwo liźnięte i przez wszystkie tomy generalnie czuć happy end z nieskończoną żarliwą miłością dwójki głównych postaci. Trochu tandeta.
Dodam jeszcze, że język książki ogólnie nie powala, ale autorka ma poczucie humoru, trzeba jej to przyznać.
To nie jest książka dla wymagających czytelników. Dla starych dup po 20-stce i 30-stce. To jest książka dla romantycznych nastolatek, które docenią wątek miłosny i które powzdychają do Gideona - absolutnie nie piszę tego ironicznie. Ta książka naprawdę jest skierowana do takich odbiorców.
Wypowiadam się na temat całej trylogii.
Przeczytałam wszystkie części, ponieważ fabuła wciąga; nie da się temu zaprzeczyć. Wszyscy lubią tajemnice i zagadki. Jednak sama, nazwijmy to, oprawa jest... co tu dużo mówić - nudna, przewidywalna i niewyszukana. Postacie są mdłe jak mydło (bez wyjątku - czarne charaktery również), fajne historyczne wątki ledwo liźnięte i przez...
2015-11-11
Poradnik słaby.
Z grubsza niesie ze sobą jakieś podstawowe informacje, ale:
- osiągnięcia dziecka są często przedstawione nad wyrost w stosunku do wieku (w porównaniu do wielu innych poradników i książek opisujących rozwój dziecka)
- poruszane są naprawdę bzdurne "problemy" typu "Dlaczego dziecko włada wszystko do buzi?" lub "Dlaczego trzyma nóżki nad materacem, skoro wcześniej tego nie robiło?" i inne temu podobne.
Poza tym - i to chyba jest najbardziej denerwujące - jest napisany jakimś pokracznym językiem. Nie najlepsze tłumaczenie? Być może...
Więcej zdjęć słodkich bobasków niż poważnych informacji.
Poradnik słaby.
Z grubsza niesie ze sobą jakieś podstawowe informacje, ale:
- osiągnięcia dziecka są często przedstawione nad wyrost w stosunku do wieku (w porównaniu do wielu innych poradników i książek opisujących rozwój dziecka)
- poruszane są naprawdę bzdurne "problemy" typu "Dlaczego dziecko włada wszystko do buzi?" lub "Dlaczego trzyma nóżki nad materacem, skoro...
2013-08-26
Pomysł na kryminał niebanalny, nietypowy. Składają się na to chociażby czasy, w jakich osadzona jest akcja i związane z nimi ograniczenia przy prowadzeniu śledztwa. Ukazanie przepaści międzyklasowej, fizycznej (oraz duchowej) brzydoty, uzależnienia od narkotyków czy trudów, jakich podejmują się zwykli szarzy ludzie, by przetrwać; ciemne uliczki i brudne knajpki - to wszystko faktycznie nadaje niepowtarzalny klimat.
Brakowało mi jednak głębszych opisów i analiz odczuć bohaterów; przedstawienia ich wnętrz. Właśnie przez ten brakujący element podejrzana wydawała mi się niebywała stabilność umysłu doktora Noverre, uczucie łączące Miltona i Ignes - mocno cukierkowe, a nagła utrata wiary we własną boskość Stigle'a - nieskładna.
Pomysł na kryminał niebanalny, nietypowy. Składają się na to chociażby czasy, w jakich osadzona jest akcja i związane z nimi ograniczenia przy prowadzeniu śledztwa. Ukazanie przepaści międzyklasowej, fizycznej (oraz duchowej) brzydoty, uzależnienia od narkotyków czy trudów, jakich podejmują się zwykli szarzy ludzie, by przetrwać; ciemne uliczki i brudne knajpki - to...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-03-12
Może brak mi poczucia humoru, ale...
Nie uważam, by bycie "normalną" matką miało opierać się na tłumaczeniu się ze zwykłego niechlujstwa i lenistwa oraz drwieniu z kogoś, kto stara się bardziej (dba zarówno o siebie, jak również o swoje dziecko czy - idąc dalej - męża).
Fakt, perfekcyjna matka nie istnieje, ale matka "normalna" to dla mnie taka, która stara się zawsze robić i działać jak najlepiej nie szukając przy tym głupich wymówek. A nie - jak jest napisane w książce - "normalna matka robi, co może". Brzmi to tak, jakby w macierzyństwo nie należało wkładać dużo wysiłku, a to jest dla mnie już duże niedociągnięcie.
Jak wspomniałam na początku - może brak mi poczucia humoru? Jednak naprawdę grubo zastanawiam się kogo ta książka miałaby śmieszyć bądź pocieszać. Żarty w niej zawarte są w większości niestosowne i wręcz nierealne.
Może brak mi poczucia humoru, ale...
Nie uważam, by bycie "normalną" matką miało opierać się na tłumaczeniu się ze zwykłego niechlujstwa i lenistwa oraz drwieniu z kogoś, kto stara się bardziej (dba zarówno o siebie, jak również o swoje dziecko czy - idąc dalej - męża).
Fakt, perfekcyjna matka nie istnieje, ale matka "normalna" to dla mnie taka, która stara się zawsze robić...
2015-02-11
"Gry o tron" nie czytałam (jeszcze), a szczerze powiem, że powodem, dla którego sięgnęłam po tę książkę wcale nie było przyrównanie jej do zagranicznego bestsellera (swoją drogą - słyszałam z wielu ust, że nietrafne). Raczej zaciekawił mnie poruszony w niej ten fragment historii polskiego państwa, który ze względu na zniszczone jego świadectwa od wieków opiera się jedynie na domysłach historyków - czytaj chrystianizacja.
Nie potrafię ocenić prawidłowości historycznych zawartych w książce, ponieważ nie posiadam takiej wiedzy. Mimo wszystko mam kilka refleksji na jej temat jako "zwykły" czytelnik.
Fabuła jest przewidywalna i bardzo bajkowo bezpośrednia.
Bohaterom udaje się dosłownie wszystko i niczym pierwsze lepsze postacie z najprostszego "erpega" odnajdują na swej drodze magiczne artefakty, oczywiście staczając w między czasie zwycięskie walki bez strat ni ran. Tyczy się to zarówno grupy "pogan" jak też grupy "chrześcijan".
Bajkowa bezpośredniość, o której pisałam wyżej to fakt, że wszystkie magiczne przedmioty są tym, czym są i znajdują się tam, gdzie upadły miliardy lat temu - żadnych ciekawych zagadek, by je odnaleźć, żadnych kłód pod nogami, żadnych symboli i metafor - po prostu bohaterowie dowiadują się o młocie Swarożyca w miejscu X i tam go znajdują (no, prawie, ale nie będę zdradzać fabuły). Straszny banał.
Chronologia.
Chyba powinnam napisać to w cudzysłowie. Nie wiem, co chciał osiągnąć autor skacząc po dziesiątkach lat z rozdziału na rozdział. Mi strasznie to "myliło szyki" i utrudniało utworzenie całościowego obrazu tej historii.
Język.
Ni to do końca współczesny, ni stylizowany na dawny. W efekcie jest nijaki. No i te kilka archaicznych przymiotników na krzyż... z czasem zaczynają drażnić.
Bohaterowie.
Doskonali, nieustraszeni, inteligentni, mądrzy i zawsze mający asa w rękawie - wieje nudą. Dodatkowo - im bardziej człowiek zagłębia się w fabułę, tym zauważa, że jest to jedna i ta sama masa. Żadnych "znaków szczególnych" dla jednostek, które - z definicji - powinny je posiadać. Przykład: Wybranka Żywia, która - jeżeli zachodzi taka potrzeba w fabule - jest wielką, nieposkromioną, rozważną i potężną kapłanką, ale przez większą część opisywanej przygody - bezmyślną, kierującą się emocjami zwykłą kobietą. Z resztą jest podobnie.
Podsumowując... to sam zamysł uważam za dobry, ale brak mu należytej oprawy. W tej książce nie porywa naprawdę nic. Zakończyłam ją i nie towarzyszyły mi żadne związane z tym faktem emocje.
Jedyny plus, to taki osobisty... że na pewno będę szukać informacji/innych książek/przekazów związanych z tym mocno zacienionym (a jak ciekawym!) okresem historii.
"Gry o tron" nie czytałam (jeszcze), a szczerze powiem, że powodem, dla którego sięgnęłam po tę książkę wcale nie było przyrównanie jej do zagranicznego bestsellera (swoją drogą - słyszałam z wielu ust, że nietrafne). Raczej zaciekawił mnie poruszony w niej ten fragment historii polskiego państwa, który ze względu na zniszczone jego świadectwa od wieków opiera się jedynie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07-01
Nie mogę powiedzieć, że książka mnie porwała - chyba za dużo wymagam od fabuły i postaci. W każdym razie, było kilka niezaprzeczalnych plusów: podobały mi się gazetowo-książkowe wstawki ukazujące akcję z innej perspektywy oraz fakt, że King "wywleka" akurat te poniżające problemy w życiu bohaterów, których większość autorów, po prostu, unika (mam tu na myśli scenę-klucz w szkolnej łazience i związane z nią perypetie). To nadaje "przyziemnej oryginalności" i w ciekawy sposób definiuje postać.
Nie mogę powiedzieć, że książka mnie porwała - chyba za dużo wymagam od fabuły i postaci. W każdym razie, było kilka niezaprzeczalnych plusów: podobały mi się gazetowo-książkowe wstawki ukazujące akcję z innej perspektywy oraz fakt, że King "wywleka" akurat te poniżające problemy w życiu bohaterów, których większość autorów, po prostu, unika (mam tu na myśli scenę-klucz w...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-17
Po książkę sięgnęłam ze względu na autorkę - Annę Kańtoch. Byłam po prostu ciekawa jej powieściowego debiutu.
Świat nakreślony w "Mieście..." był dla mnie mało wyraźny i charakterny. Ciekawe wątki: Miasta Snów, domów, w których dzieci mogły kształcić się na - mówiąc ogólnie - czarowników; historia Neahelitów czy Djevra - wszystko to opisane bez smaku, niedokładnie i niedbale, a w dodatku zatopione w nijak pasujących czasach przywodzących na myśl nie historię dziejącą się w powieści, a historię naszą, czyli Polski czy Europy. Obyczaje, etykieta, wiara, walka rycerzy z czarownicami, instytucje państwowe, systemy postępowań prawnych/policyjnych - tu nic twórczego ze strony autorki, jedynie podstawienie postaci pod historyczny schemat. Z jednej strony Miasto Snów, bóg Djevra i owiani tajemnicą Neahelici, a z drugiej czarownica Melisandra, która dawniej była chrześcijanką. Wieczorki u hrabiego de Fontmartis i wspominanie "lepszych czasów", kiedy szlachta była górą. Samowolna pogoń za czarownicami ze strony wyżej postawionych obywateli i bierni stróże prawa, którzy wcześniej działali z niezwykłą zaciekłością do wszystkiego. Wszystko gryzło mi się z tym, co - uważam - było jądrem powieści, a zostało potraktowane bardzo pobieżnie.
Liczyłam, że scena końcowa wniesie jakiś promyczek, ale również i ona była zwięzła, zdawkowa i zakończona ciachnięciem siekiery, bo chwilę po niej Melisandra i Sevrin chcą wypłynąć z Serralangue - jak słodko - kiedy czytelnik chciałby jeszcze dowiedzieć się czegoś o spalonym Domu Snów, o echu w mieście, o spopielonych księgach z zaklęciami.
Przykładów mogłabym mnożyć, ale nie chcę być złośliwa, bo nie na tym rzecz polega przy wydawaniu opinii. Sumując wszystko - książka ma naprawdę fajny zamysł i ciekawe wątki, ale brak im rozwinięcia i dobrego tła/świata.
Po książkę sięgnęłam ze względu na autorkę - Annę Kańtoch. Byłam po prostu ciekawa jej powieściowego debiutu.
Świat nakreślony w "Mieście..." był dla mnie mało wyraźny i charakterny. Ciekawe wątki: Miasta Snów, domów, w których dzieci mogły kształcić się na - mówiąc ogólnie - czarowników; historia Neahelitów czy Djevra - wszystko to opisane bez smaku, niedokładnie i...
2014-06-19
Książka dobra, ale dla młodzieży szkolnej. Celowałabym w podstawówkę i gimnazjum. Mitologia jakucka wpleciona w fabułę jako jedyna dawała momentami mistyczny klimat, jednak reszta - mam na myśli okraszenie całości przez autorkę - była niewyszukana i płytka. Postacie nijakie, przejrzyste jak szkło i wszystkie w wieku 13+. Nie odczuwało się różnicy między młodym szamanem Ergisem, a starszym od niego, wielkim wojownikiem i ołonchosutem Ellejem czy córką Boga Ognia Tujarymą - wszyscy bohaterowie sprawiali wrażenie jednej bezkształtnej masy. Niewyszukane dialogi, współczesny język i wstawki (głównie słówka) niszczące klimat czasów, w których osadzona jest akcja; bardzo często nietrafne metafory i silone opisy przyrody, które nie rozpalały wyobraźni.
Przygodowa historyjka o ratowaniu świata zakończona przewidywalnym happy endem - nie tego spodziewałam się po honorowanej nagrodami autorce.
Książka dobra, ale dla młodzieży szkolnej. Celowałabym w podstawówkę i gimnazjum. Mitologia jakucka wpleciona w fabułę jako jedyna dawała momentami mistyczny klimat, jednak reszta - mam na myśli okraszenie całości przez autorkę - była niewyszukana i płytka. Postacie nijakie, przejrzyste jak szkło i wszystkie w wieku 13+. Nie odczuwało się różnicy między młodym szamanem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Sięgnęłam po tę książkę z powodu opisu na tylnej okładce. Jakoś mnie... zaciekawił. Ale to jest okrutnie niefajne tak totalnie wyprowadzać czytelnika w pole! Bo opis - oczywiście - z fabułą miał naprawdę niewiele wspólnego...
Książka cegłówka konkretna: 400-stu stronicowa, a przez bite 250 stron wieje mocno nużącym obyczajem: Emilia jest taka a taka; pracuje tu a tu, a mieszka tu, a lubi to. Nie podoba mi się, kiedy autor podaje bohatera na tacy. Wolę poznawać go poprzez akcję książki; pewne szczególne wydarzenia. Trochę sobie go nawet "dopisywać".
Ogólnie sam styl pisarski Doroty Gąsiorowskiej tragiczny nie jest. Przez treść się tak względnie... przepływa. Ale sens całej fabuły; sens dialogów, ich forma - straszna słabizna. I sztucznizna. Kiedy wyobrażałam sobie sceny rozmów na - mówiąc ogólnie - trudne tematy, które (chyba) miały być takim "smaczkiem" tej książki, to widziałam tanie brazylijskie telenowele. Dorośli ludzie mówiący i zachowujący się jak rozedrgani nastolatkowie - no przeca to nie tak...
Dodam, że splot "przypadków" jest wręcz nieprzyzwoicie mydlany, a bohaterowie również mydlano mdli; zupełnie "bezkształtni".
Jeszcze masa bzdurnych stereotypów, brrr...
Osobiście irytowało mnie również to, że główna bohaterka - Emilia - była dosłownym centrum całej powieści. Jeśli ktoś się zwierzał, to tylko jej; jeśli pytał o radę - tylko jej; jeśli prosił o pomoc - tylko jej. I tak dalej. A nasza 26-cio letnia Emilka mając niebotycznie wielkie doświadczenie życiowe na wszystko radę znajdywała.
Książka ma niegłupi zarys. Bardzo klimatyczny, dający pole do popisu. Autorka, według mnie, dała plamę.
Czasem czytam książki tego typu, bo jestem ciekawa: jak to jest? Dlaczego to zostało wydane? Jakim pisarzem trzeba być, żeby chcieli Cię wydrukować?
I nie wiem, co na to sobie odpowiedzieć. Albo jestem zawiedziona potencjalną odpowiedzią.
Sięgnęłam po tę książkę z powodu opisu na tylnej okładce. Jakoś mnie... zaciekawił. Ale to jest okrutnie niefajne tak totalnie wyprowadzać czytelnika w pole! Bo opis - oczywiście - z fabułą miał naprawdę niewiele wspólnego...
więcej Pokaż mimo toKsiążka cegłówka konkretna: 400-stu stronicowa, a przez bite 250 stron wieje mocno nużącym obyczajem: Emilia jest taka a taka; pracuje tu a tu, a...