-
ArtykułyTak kończy się świat, czyli książki o końcu epokiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCi bohaterowie nie powinni trafić na ekrany? O nie zawsze udanych wcieleniach postaci z książekAnna Sierant25
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 24 maja 2024LubimyCzytać424
-
Artykuły„Zabójcza koniunkcja”, czyli Krzysztof Beśka i Stanisław Berg razem po raz siódmyRemigiusz Koziński1
Biblioteczka
2020-11-03
2017-12-05
W ramach akcji Czytaj PL ja sobie słuchałem. Przesłuchałem w całości "Sekretne życie drzew" oraz około jedną piątą "Shantaram". Ale tu skupię się na tym pierwszym.
W zamian nudnej recenzji pozwolę sobie na małą anegdotkę. Oto grudniowe popołudnie. Jak codziennie od około tygodnia wracam sobie z pracy do domu (taki czterdziestominutowy spacerek) ze słuchawkami na uszach, a z telefona leci "Sekretne życie drzew"... Nagle spotykam znajomego, który najpierw łapie mnie za ramię, a później pyta się czego tak słucham z wybałuszonymi oczami i otwartą gębą. Usłyszawszy moją odpowiedź, iż słucham sobie jak drzewa rosną, sam zamarł z wytrzeszczem oczu i otwartą gębusią... Później pytał się kogoś z mojej rodziny, czy jakiś psychotropów czasami nie zacząłem brać...
Książkę polecam gorąco.
PS.
Ja po przesłuchaniu muszę jeszcze koniecznie ją przeczytać, gdyż z głębokim smutkiem odkryłem, iż słuchając audiobooków bardzo szybko się rozpraszam, tudzież przysypiam nawet...
PS. 1
Dziękuję organizatorom akcji CZYTAJ PL za udostępnienie niniejszego audiobooka oraz do przekonania mnie do pomysłu, iż natychmiast muszę zakupić "Sekretne życie drzew" i "Shantaram" (co już uczyniłem korzystając z kosmicznych wręcz rabatów przedświątecznych na wszelakie ebooki).
W ramach akcji Czytaj PL ja sobie słuchałem. Przesłuchałem w całości "Sekretne życie drzew" oraz około jedną piątą "Shantaram". Ale tu skupię się na tym pierwszym.
W zamian nudnej recenzji pozwolę sobie na małą anegdotkę. Oto grudniowe popołudnie. Jak codziennie od około tygodnia wracam sobie z pracy do domu (taki czterdziestominutowy spacerek) ze słuchawkami na uszach, a z...
2018-08-25
Oto horror na miarę aktualnych czasów. Istna zgroza, a może nawet borelioza... Oto "Czas mumii czyli serce w bandażach".
Główna bohaterka niniejszego dzieła, nosząca jakże piękne i starożytne imię Sofia, aby sprostać dziedzictwu wynikającemu właśnie z dumnie noszonego imienia jest... tępa jak stado pędzących imadeł (takież oto sformułowanie znalazłem w necie i muszę się przyznać, iż pasuje do naszej Sofii jak złoto :P ).
Sofia ma przyjaciela, Duncana, który jest gwiazdorem szkolnej drużyny bejsbolowej oraz młodym Indianą Jonesem (czytaj archeologiem hobbystą) i jednym z najznamienitszych kolekcjonerów rzeźb fallusów... Do tego jeszcze Duncan nie bierze sterydów (brawo Sofio - istny szerlok z ciebie), tylko (o zgrozo) jest zabójczo zakochany w naszej bohaterce. I tak sobie wszyscy żyli w maluśkiej mieścince Rock Ridge na samiuśkim środeczku pewnej pustyni, gdzie szakale, kojoty i inne psowate szczekały przysłowiowymi zadami, aż do momentu, w którym w lokalnym liceum pojawił się nowy uczeń... Niezwykły przystojniak, który momentalnie rozkochał w sobie biedną Sofię. Seth (bo przecież po prosu musiał być on imiennikiem egipskiego boga) roztacza wokół siebie jakże urocze aromaty piasku i kurzu (prawdopodobnie personalnie dobrany zapach jednej z wiodących marek - do stada dołączają kolejne imadełka), ubiera się zgodnie z najnowszymi trendami mody - w bandaże (och te imadełka), a jak zerknie przeszywająco tymi swoimi oczodołami głębokimi jak studnie (te pustynne zapewne ;)), to aż kolana miękną. Toż to przecież bogaty hipster (w tym momencie stado imadeł zamieniło się w gigantyczną watahę). Taka właśnie jest Sofia. Istna heroina z niej. Chociaż z drugiej strony... Sofia jednak jest realistką. W momencie, gdy jej biedny, skołatany rozumek zarejestrował fakt, iż wybranek jej serca jednak jest mumią (mumiem?) natychmiast zaczęła dogłębnie analizować wszelkie detale związane z mechaniką tzw. konsumpcji ich związku. A było co rozważać, oj było...
Później pojawia się oczywiście zły kapłan przerabiający żyjących ludzi w żyjące i podporządkowane mu mumie, który oczywiście postanawia dorwać naszą drogą Sofię, która nadal głowi się nad dopracowaniem wszelkich aspektów akcji "bzyczek". Następuje jedna wielka zadyma, która kończy się wielkim happy endem z sugestią, iż ciąg dalszy jednak nastąpi, równie finezyjną jak hipopotam w baletkach...
Cudo owo stworzyli dwaj komicy Alex Falcone i Ezra Fox. Muszę się przyznać, iż nie spodziewałem się aż tak dobrej parodii wszelakich wypocin spod szyldu paranormal romance. Bez cienia litości obnaża ona wszelkie wady, ba wręcz durnoty tego typu "literatury". Do tego całość napisana jest językiem tak niezmiernie lekkim i przystępnym, iż pochłonąć ją można raptem w ciągu kilku chwil.
Szydera totalna, ale podana ze smakiem i wyczuciem jakże odległymi od slapstickowego humoru...
Polecam serdecznie.
PS.
Nawet wydawca niniejszego cudeńka wpisał się w kanwę szyderstwa nadając swojej firmie jakże swojsko brzmiącą nazwę "dziwny pomysł".
PS2.
Podpisuję się obydwoma rencamy i nawet nogamy również pod rekomendacją z tyłu okładki:
"Najbardziej realistyczna historia miłosna, jaką czytałem.
Tutenhamon"
Oto horror na miarę aktualnych czasów. Istna zgroza, a może nawet borelioza... Oto "Czas mumii czyli serce w bandażach".
Główna bohaterka niniejszego dzieła, nosząca jakże piękne i starożytne imię Sofia, aby sprostać dziedzictwu wynikającemu właśnie z dumnie noszonego imienia jest... tępa jak stado pędzących imadeł (takież oto sformułowanie znalazłem w necie i muszę się...
2019-04-26
Szanowna Pani Marto, Działa!!!
Po przeczytani "Dożywocia" czuję się ze wszech miar zrekrutowany. Ma Szanowna Pani Marta we mnie wiernego wyznawcę. Niepoprawnego akolita, któremu nie pozostało nic innego, jak miniołtarzyka Szanownej Pani Marcie stawiać...
Ale jak tu się dziwić, skoro "Dożywocie" jest tak kiepskie jak kiepskie są cud, miód i malin tak na oko z pół tony wzięte do kupy. Fabuła wyśmienita. Bohaterowie soczyści z moim ulubieńcem Krakersem na czele. Otóż Krakers - jeden z legendarnych Przedwiecznych (tak, tych od Lovecrafta) jak już jakimś cudem przedarł się do naszej rzeczywistości, stwierdził, iż zamiast pożerać i niewolić żałosne ludziki, zdecydowanie woli im... gotować... i to bardzo smacznie gotować...
Normalnie jak to przeczytałem to padłem na glebę, a jak już jakimś cudem po pewnym czasie się z tej gleby pozbierałem, to sobie o tym przypomniałem i znowu padłem...
Podsumowując tę żałosną "recenzję" - bardzo długo szukałem, aż wreszcie udało mi się znaleźć polskiego Pratchetta. Do tego jeszcze żywego, zdrowego i w spódnicy!!! I czegóż chcieć więcej? Ciągu dalszego? Ależ przecież jest i czeka niecierpliwie na czytanie, ba na dogłębne studiowanie. A ja, pozwólcie moi drodzy, iż skończę wreszcie wyskrobywać te dyrdymały i polecę w try miga budować ten ołtarzyk. W końcu Szanowna Pani Marta w nieskończoność czekać nie będzie ;)
Szanowna Pani Marto, Działa!!!
Po przeczytani "Dożywocia" czuję się ze wszech miar zrekrutowany. Ma Szanowna Pani Marta we mnie wiernego wyznawcę. Niepoprawnego akolita, któremu nie pozostało nic innego, jak miniołtarzyka Szanownej Pani Marcie stawiać...
Ale jak tu się dziwić, skoro "Dożywocie" jest tak kiepskie jak kiepskie są cud, miód i malin tak na oko z pół tony...
2017-08-23
2017-08-23
2017-08-23
2017-08-23
2017-08-23
2017-08-23
Przez te wszystkie lata "Ostatnie Życzenie" czytałem wielokrotnie od deski do deski, bądź też na wyrywki. Teraz przyszła kolej jego wersję udźwiękowioną.
Przyznam się szczerze, iż zakupiłem i przesłuchałem wydanie markowane logiem SuperNOWEJ w postaci dwóch dysków CD z plikami mp3.
Przesłuchałem, i cóż... Jestem zachwycony! Genialnie zrealizowane słuchowisko. Aktorzy (a dokładniej ich głosy) wybornie dopasowani do postaci. Istny majstersztyk. Słucha się tego z niewyobrażalną wręcz przyjemnością. Zdecydowanie polecam!!!
PS.
Na temat samego "Ostatniego Życzenia" nie jestem w stanie napisać niczego ponad to, co już na niniejszym portalu napisano.
Dla mnie mistrzostwo świata. Mistrzostwo nieosiągalne wręcz, do którego ledwie się zbliża Martin ze swoją "Pieśnią Lodu i Ognia".
PS2.
A Disney niech se w rzyć wsadzi te swoje bajeczki z Emmą Watson, które są ledwie popłuczynami po historii Nivellena. I kropka.
PS3.
Niniejsza "recenzja" tyczy się wersji audio całego zbioru opowiadań Pana Andrzeja Sapkowskiego pod tytułem "Ostatnie Życzenie" niezależnie, czy został on wydany w wersji składającej się z sześciu czy też z dwóch części.
Przez te wszystkie lata "Ostatnie Życzenie" czytałem wielokrotnie od deski do deski, bądź też na wyrywki. Teraz przyszła kolej jego wersję udźwiękowioną.
Przyznam się szczerze, iż zakupiłem i przesłuchałem wydanie markowane logiem SuperNOWEJ w postaci dwóch dysków CD z plikami mp3.
Przesłuchałem, i cóż... Jestem zachwycony! Genialnie zrealizowane słuchowisko. Aktorzy (a...
2018-09-17
Conan z Cymerii, Conan Barbarzyńca, Conan Niszczyciel, Conan Wielki.* Przydomki jego są niezliczone niczym gwizdy w niebiesiech... Któż go nie zna? Któż o nim nie słyszał?
Wydawnictwo Egmont raczyło nas wreszcie** zaszczycić <FANFARY> najnowszą wersją komiksowej sagi o Niepokonanym Cymmeryjczyku. Wersją Kurta Busieka zwaną również tą od Dark Horse. Zaś moim subiektywnym osądem jedną z dwóch najlepszych***. A winnym tego stanu rzeczy jest wymieniony już scenarzysta Kurt Busiek. Człowiek, który urodził się w Erze Hyboryskiej, albo odziedziczył po Howardzie umiejętności spisywania legend o Conanie. Jego scenariusze są błyszczą niczym diamenty w szambie amerykańskiego rynku komiksowego. Całości dopełniają wyborne rysunki Cary'ego Norda, Grega Rutha, Thomasa Yeatesa oraz Toma Mandrake'a diabelnie klimatyczne i wręcz stworzone do narracji Busieka.
Przejdźmy teraz do naszego wydania. Egmont Polska jak zwykle się postarał. Grubaśna cegłówka, licząca sobie dwadzieścia zeszytów wydania oryginalnego. Niemal pięćsetstronicowy kloc, który po osadzeniu na trzonku mógłby śmiało robić za młot bojowy, tudzież inną buławę, bądź wekierę.
Pozostaje jeszcze kwestia ceny, ale cóż... dżentelmeni o kosztach nie dyskutują, a barbarzyńców takie pierdoły nie interesują.
Do tego jeszcze frajda z obcowania z niniejszym dziełem jest wręcz bezcenna.
Dla wszystkich fanów heroic fantasy pozycja obowiązkowa. Każdy fan komiksu powinien choć przejrzeć - przecież to klasyka i to przez wielgaśne "Ka".
Na 5 grudnia zapowiedziano premierę drugiego tomu.
W tym roku Mikołaj porzuci swój pękaty bandzioszek z czerwonym kubraczkiem na rzecz sześciopaka z przepaską biodrową i wielgaśnym mieczem! Ja się kurna doczekać nie mogę!!!
Przypisy:
* - był jeszcze Konan Destylator, ale on z innej bajki przecie ;)
** - dokładniej po raz kolejny zaszczycić, gdyż poprzedni zaszczyt zdechł po wydaniu dwóch stustronicowych albumów będących częścią niniejszego albumu;
*** - drugą jest kolekcja Conan Barbarzyńca od Hachette pierwotnie wydawana w magazynie Savage Sword of Conan.
Conan z Cymerii, Conan Barbarzyńca, Conan Niszczyciel, Conan Wielki.* Przydomki jego są niezliczone niczym gwizdy w niebiesiech... Któż go nie zna? Któż o nim nie słyszał?
Wydawnictwo Egmont raczyło nas wreszcie** zaszczycić <FANFARY> najnowszą wersją komiksowej sagi o Niepokonanym Cymmeryjczyku. Wersją Kurta Busieka zwaną również tą od Dark Horse. Zaś moim subiektywnym...
2018-07-21
Przyznam się szczerze, iż do niedawna jeszcze nie miałem bladego pojęcia o istnieniu tej książki. Ale skoro już się dowiedziałem, i przy okazji wiele dobrego na jej temat nasłuchałem i naczytałem, postanowiłem niezwłocznie zakupić i przyswoić.
No i, kurde bele, dostałem dokładnie to, co chciałem. Wyborną powieść grozy, która pomimo swoich niespełna pięćdziesięciu lat na karku broni się wręcz wyśmienicie.
Myślę, iż o fabule pisać nie muszę. Nawet ze świecą ciężko by było znaleźć osobę, która, o ile nie oglądała, to również nie kojarzy filmu "Egzorcysta". A skoro kojarzy film, więc fabuła jego książkowego pierwowzoru również nie jest jej obca. Ot i cała filozofia...
Ale za to jak ta fabuła została opisana. Czapki z głów psze państwa. Majstersztyk normalnie. W życiu bym nie uwierzył, jakby mi ktoś powiedział, iż w połowie 2018 roku przeczytam jedną z najlepszych (o ile nie najlepszą) powieść grozy... I to napisaną przez autora, którego w polskich księgarniach można uświadczyć równie często jak syrop na kaszel w środku sezonu grypowego... Wstyd...
I tym "optymistycznym" akcentem zakończę. Wszystkich państwa zaś gorąco zachęcam do przeczytania "Egzorcysty". Bo to diabelnie (żarcik taki...) dobra książka.
Wiliam Peter Blatty. To nazwisko warto znać i sięgać po wszystko, co wyszło spod jego pióra.
Koniecznie.
PS.
Ponieważ jestem wzrokowcem, więc powieść niniejsza raczej mnie za bardzo nie przestraszyła.
Przyznam się szczerze, iż do niedawna jeszcze nie miałem bladego pojęcia o istnieniu tej książki. Ale skoro już się dowiedziałem, i przy okazji wiele dobrego na jej temat nasłuchałem i naczytałem, postanowiłem niezwłocznie zakupić i przyswoić.
No i, kurde bele, dostałem dokładnie to, co chciałem. Wyborną powieść grozy, która pomimo swoich niespełna pięćdziesięciu lat na...
2018-02-18
Niby jedna z wielu interpretacji morderstw z Whitechapel oraz legendy Kuby Rozpruwacza. Niby, gdyż "Prosto z piekła" jest niczym gruda węgla, z której genialny szlifierz, zwany Alanem Moorem, stworzył przepiękny diament. "Prosto z piekła" jest dziełem fenomenalnym. Monumentalnym. Można wręcz rzec, iż Kompletnym. Przytłaczającym czytelnika swymi rozmiarami, mnogością wszelakich wątków i aluzji. Zapierającą wręcz dech w piersi dbałością o detale (najdobitniej prezentują ją przypisy, które same w sobie mogłyby zostać wydane drukiem jako szczegółowe opracowanie naukowe dotyczące Kuby Rozpruwacza).
Rzecz iście genialna. Pan Moore kupił mnie, jako czytelnika, w stu dwudziestu procentach. Jestem skłonny przyznać, iż jego interpretacja legendy Kuby Rozpruwacza jest prawdziwa w każdym detalu (pamiętajmy iż doktor Gull był osobą nasiąkniętą do szpiku kości masońskim bełkotem, zaś wylew, którego doświadczył niechybnie spowodował spore spustoszenie w jego mózgu, stąd też jego wizje prowadzące wprost do obłędu są jak najbardziej prawdopodobne).
Owe dzieło zilustrował Australijczyk Eddie Campbell, który w przeciwieństwie do Pana Moore'a znany był mi wcześniej z niczego. Kreska Eddie'go Campbella jest niczym wiktoriański Londyn - na pierwszy rzut oka koszmarnie brudna i niechlujna, wręcz odpychająca, ale przy dłuższym obcowaniu okazuje się być niezwykle szczegółowa (zwłaszcza przy prezentacji architektury). I choć zapewne wiele osób się ze mną nie zgodzi idealnie dopasowuje się do dzieła Moore'a. Nie zapominajmy również, iż album niniejszy powstawał w odcinkach na przełomie sześciu lat, dzięki czemu możemy zabawić się w śledzenie rozwoju artystycznego kreski Pana Campbella.
Niestety muszę przyznać, iż album niniejszy nie jest przeznaczony dla każdego czytelnika. Do lektury skutecznie mogą zniechęcać rozmiary dzieła Moore'a, niewiarygodne nawarstwienie wątków, ogrom komentarzy, których czytanie co prawda nie jest konieczne, ale moim skromnym zdaniem ich nieznajomość psuje frajdę z lektury (i to koszmarnie psuje) oraz (niestety) kreska Pana Campbella (niestety, gdyż w przypadku komiksu jednym z najważniejszych kryteriów zakupu bywają właśnie rysunki). Jednak osoby, które wytrwają przy lekturze na pewno tego nie pożałują.
Sam muszę się przyznać, iż "Prosto z piekła" zdołałem przeczytać dopiero za drugim podejściem. Polecam moją metodę - tydzień, bądź dwa, urlopu i totalne skupienie na lekturze. U mnie pomogło.
Jestem bardzo zdeterminowany, by z niniejszym dziełem obcować jeszcze nie raz... i nie dwa... bo warto, diabelnie warto.
Na samiuśki koniec pozwolę sobie powtórzyć za Panem Alanem Moorem dedykację do "Prosto z piekła":
"Polly Nichols, Anna Chapman, Liz Stride, Kate Eddows i Marie Jeannette Kelly. Wy i wasz zgon: jedynie tych rzeczyśmy pewni. Dobranoc, drogie panie".
PS.
Mnie osobiście bardzo zaciekawiła podróż dorożką Gulla i Netleya po ulicach Londynu. Bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności jest ona o wiele spokojniejszą, kulturalniejszą i niezmiernie wiarygodniejszą wariacją galopad Roberta Langdona. Niepokoi jedynie fakt, iż Dan Brown pisywał swoje powieści dekadę po ukończeniu "Prosto z piekła". Czyżby mały plagiacik, tudzież mocarna inspiracja? Ciekawe...
Niby jedna z wielu interpretacji morderstw z Whitechapel oraz legendy Kuby Rozpruwacza. Niby, gdyż "Prosto z piekła" jest niczym gruda węgla, z której genialny szlifierz, zwany Alanem Moorem, stworzył przepiękny diament. "Prosto z piekła" jest dziełem fenomenalnym. Monumentalnym. Można wręcz rzec, iż Kompletnym. Przytłaczającym czytelnika swymi rozmiarami, mnogością...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-10
Istnieje kilka krain, które są mi wyjątkowo bliskie, a każda wizyta w jednej z nich wywołuje iż moje ślepia stają się maślane, a gęba wykrzywia się w nieludzkich rozmiarów wizerunek banana (i nieważne jak długo trwa owa wizyta, oraz czy towarzyszy jej szelest kartek, błysk ekranu, dźwięk taktów muzyki, czy może ciche buczenie komputera). Mowa tu o Śródziemiu, grzbiecie Wielkiego A'Tuina, Brytanii imć panów Strange'a i Norrella, czy też "naszej rodzimej" Temerii.
Teraz, po przeczytaniu trzeciego tomiszcza "Sagi Lodu i Ognia", z całą odpowiedzialnością za swe słowa, stwierdzam, iż dołącza do nich Westeros.
Dla wielu fakt, iż ten tom jest o wiele spokojniejszy od poprzednich może być wadą. Mi to osobiście nie przeszkadza. U Pana warczącego Martina jest jak w życiu. Po ciężkich wyzwaniach człowiek musi chwilę odsapnąć, wylizać rany, zawrzeć kilka sojuszy, ogólnie popolitykować odrobinę, by później z nowymi siłami i planami rzucić się znowu w wir walki.
Jak dla mnie nadal genialna rzecz.
Istnieje kilka krain, które są mi wyjątkowo bliskie, a każda wizyta w jednej z nich wywołuje iż moje ślepia stają się maślane, a gęba wykrzywia się w nieludzkich rozmiarów wizerunek banana (i nieważne jak długo trwa owa wizyta, oraz czy towarzyszy jej szelest kartek, błysk ekranu, dźwięk taktów muzyki, czy może ciche buczenie komputera). Mowa tu o Śródziemiu, grzbiecie...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-22
Przeczytałem i cóż...
Koszmarnie ciąży w rencach podczas czytania (miałem do czynienia z twardookładkowym wydaniem serialowym).
Więcej uchybień niestety nie znajduję.
Zmuszony jestem wręcz rzec, iż jest rewelacyjnie.
Czapki z głów Panie Martin. Bardzo się Pan starasz, aby awansować do jakże elitarnego grona moich ulubionych pisarzy...
Polecam.
PS.
Moja druga dycha.
PS2.
Wszystkim osobom uważającym omawianą pozycję za brutalną polecam lekturę "Królów Przeklętych" Druona bądź seans "Bravehearta" Gibsona albo "Joanny d'Arc" Bessona. Pan Martin tworząc "Pieśń Lodu i Ognia" inspirował się zachodnioeuropejskim średniowieczem, a jak na realia zachodnioeuropejskiego średniowiecza "Starcie Królów" przypomina raczej poradnik chowu owieczek niż krwawy horror.
Przeczytałem i cóż...
Koszmarnie ciąży w rencach podczas czytania (miałem do czynienia z twardookładkowym wydaniem serialowym).
Więcej uchybień niestety nie znajduję.
Zmuszony jestem wręcz rzec, iż jest rewelacyjnie.
Czapki z głów Panie Martin. Bardzo się Pan starasz, aby awansować do jakże elitarnego grona moich ulubionych pisarzy...
Polecam.
PS.
Moja druga...
2016-12-22
Bo Mistrz Neil wielkim pisarzem jest!
Pierwsza w całości samodzielnie napisana powieść Gaimana. Nawet nie powieść, a nowelizacja scenariusza (również pióra Neila) do serialu telewizyjnego dla BBC. Genialna baśń dla dorosłych, która mnie kupiła w stu procentach już od pierwszej strony. Chłonąłem ją z rozdziawioną gębą i błyskiem zachwytu w oczach...
Co prawda trafia się kilka potknięć , ale nieistotnym jest, czy odpowiedzialnością za nie winien być obarczony debiutujący przecież Mistrz Neil, czy też jego nadworna tłumaczka - Pani Paulina Braiter, czy może polski wydawca... Ten Klimat... Ta Magia... Ci Bohaterowie...
Cud, miód i malina!
PS.
Na koniec muszę się przyznać, iż jestem głupcem wierutnym. Zanim przeczytałem "Nigdziebądź", powieść ta przeleżała u mnie na półce kilkanaście lat... Wstyd się przyznawać... Brr...
Bo Mistrz Neil wielkim pisarzem jest!
Pierwsza w całości samodzielnie napisana powieść Gaimana. Nawet nie powieść, a nowelizacja scenariusza (również pióra Neila) do serialu telewizyjnego dla BBC. Genialna baśń dla dorosłych, która mnie kupiła w stu procentach już od pierwszej strony. Chłonąłem ją z rozdziawioną gębą i błyskiem zachwytu w oczach...
Co prawda trafia się...
2016-08-05
Moja pierwsza dycha na tym portalu. Znajomi mi wytykają, że za bardzo wybredny jestem i czepiam się niemiłosiernie o byle pierdoły. Jeżeli faktycznie tak jest, to ta dycha mówi sama za siebie...
Polecać chyba nikomu nie muszę, więc pozostaje mi tylko życzyć milej lektury i rozglądać się za Starciem Królów.
PS.
Panie Martin, wart Pan jesteś każdego słóweńka z tego bezmiaru peanów pochwalnych. Oj wart, wart...
Moja pierwsza dycha na tym portalu. Znajomi mi wytykają, że za bardzo wybredny jestem i czepiam się niemiłosiernie o byle pierdoły. Jeżeli faktycznie tak jest, to ta dycha mówi sama za siebie...
Polecać chyba nikomu nie muszę, więc pozostaje mi tylko życzyć milej lektury i rozglądać się za Starciem Królów.
PS.
Panie Martin, wart Pan jesteś każdego słóweńka z tego bezmiaru...
2013-11-03
W pewnym okresie mego żywota zwanym potocznie "podstawówkowym" byłem dumnym posiadaczem trzech albumów komiksowych o dzielnej Ais z planety Des, która na polecenie Wielkiego Mózgu (takiego cusia w stylu Najwyższej Inteligencji Kree*), podjęła się misji uczłowieczania (a raczej udesowiania i nie, nie chodzi tu wcale o takiego jednego Tytusa) małpoludów na pewnej Błękitnej Planecie. Albumy owe, a raczej ich strzępy nieludzko zaczytane, nadal dumnie posiadam.
Minęło dwadzieścia i kilka lat, a ja dowiedziałem się, że tych moich komiksików było nie trzy, a osiem i nie nazywają się one "Saga o Ais", tylko "Ekspedycja", której to wydanie zbiorcze natychmiast sobie zakupiłem.
Cóż... Lepiej późno, niż wcale.
Jednak lekko obawiałem się konfrontacji mnie - starego konia z gówniarskimi ciągotkami, więc po wydanie zbiorcze "Ekspedycji" odważyłem się sięgnąć dopiero po pięciu kolejnych latach. Sięgnąłem, przeczytałem i kurde bele, stara miłość jednak nie rdzewieje. Magia Ais nadal działa. Wessało mnie niczym odkurzacz odrzutowy...
Panowie Mostowicz i Górny odwalili genialną wręcz robotę wyciskając z bełkotu największego świra pośród ufofilów - Pana Ericha von Dänikena - wszystko co najlepsze, tworząc wyborne awanturnicze s-f ze sporą dawką space opery.
Pan Boguś Polch, zaś... To, co Pan Polch wymalował w "Ekspedycji" jest wręcz genialne. Nowatorskie, przynajmniej jak na Polskie standardy. Epokowe. Nie wierzycie? Porównajcie sobie kombinezony Ais i jej podwładnych z kombinezonami w "Bogach z Gwiazdozbioru Aquariusa" Kasprzaka, ba przyjrzyjcie się dokładnie kombinezonom kosmitów w (a w szczególności herbom na piersi owych kombinezonów) w "Thorgalu" Rosińskiego.
Sami Państwo przyznajcie, jakie były rysunki Polcha w "Ekspedycji", skoro sam Grzegorz Rosiński kopiował je (tfu... "wzorował się na nich") w wielkim dziele komiksu światowego, jakim jest niewątpliwie "Thorgal".
Na koniec dwa minusy tej konkretnej edycji sagi komiksowej o Ais. Pierwszy - kloc z niego niemożebny. Tego nie idzie czytać trzymając w rękach, gdyż ręce te takowego ciężaru nie są w stanie utrzymać dłużej niż kilka minut ;)
I drugi, taki delikatny - trzy ostatnie tomy są inaczej pokolorowane. Jakoś tak bardziej niechlujnie. Jakby rozwodnionymi farbkami akwarelowymi. Niby drobnostka, a kłuje w oczęta.
_________________
(*) - ot dożyliśmy czasów, w których chcąc, aby młodsze pokolenia cię człecze zrozumiały, musisz im wszyćko do Marvela przyrównywać ;)
W pewnym okresie mego żywota zwanym potocznie "podstawówkowym" byłem dumnym posiadaczem trzech albumów komiksowych o dzielnej Ais z planety Des, która na polecenie Wielkiego Mózgu (takiego cusia w stylu Najwyższej Inteligencji Kree*), podjęła się misji uczłowieczania (a raczej udesowiania i nie, nie chodzi tu wcale o takiego jednego Tytusa) małpoludów na pewnej Błękitnej...
więcej Pokaż mimo to