-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-07
2024-02-11
WITAJCIE W TEATRO GROTTESCO!
Tak by nas przywitał szyld wyświetlający się wokół ziemi, gdyby autor był mistrzem galaktyki, jak sam wspominał w jednej z rozmów na temat genezy swoich tekstów. Ligotti to autor fascynujący i nie wspominany zbytnio w PL. Może tylko przez wysubliomowane grono czytelników, bo do takich kieruję też to polecenie. Jeśli jeszcze nie miałeś do czynienia z tym autorem, gwarantuję Ci, że czeka Cię poważny konflikt z rzeczywistością. Przyswajając te teksty trzeba być otwartym na złożoność tekstu jak i jego przekazu, a przekaz jest mocny i należy być czytelnikiem o twardych nerwach, a najlepiej nie być skorym do sugestii. Autor jest naznaczony silną spuścizną po Schulzu, Kafce, a także filarach grozy Lovcrafcie i Poe. Nawet nasz rodak Witkacy ma duży wpływ na potęgowanie atmosfery w dziełach Ligottiego. W ogólnym odczuciu w prozie autora możemy dostrzec nihilistyczny egzystencjalizm na miarę Sartre, Nietschego, Schoppenhauera, albo atmosferę Camus'a, Marai, lub Borgesa lecz przyodzianego we wściekle czarny i znoszony płaszcz dziwofikcji.
Każdy znamienity pisarz ma swój wachlarz charakterystycznych dla siebie motywów, które automatycznie wprowadzają nas w klimat światotwórczego uniwersum autora. Takim warsztatem dysponuję również Ligotti - po pierwsze motyw snu. Oczywiście nie muszę wspominać, że jest to mój ulubiony motyw, który przyciąga mnie jak ćmę do ognia. Co ciekawe, by sięgnąć po powyższą pozycję otrzymałem rekomendację, ale najsilniejszy sygnał otrzymałem właśnie we śnie... we śnie, w którym ukazał mi się sam autor! Brzmi jak wydumane, ale są na to historie w sieci... wracając - motyw snu u Ligottiego to snująca się mroczna mgła uwypuklająca niepokój tej senności. Dalsze motywy to odziedziczone po Schulzu manekiny, a właściwie kukły wieszane na sznurkach niczym na żyłkach jakiegoś lalkarza. Ten motyw odsyła nas do najmroczniejszych tajemnic ludzkiego bytu, nawiązującego do symboliki masońskiej, w której to każdy człowiek jest marionetką kierowaną przez inną marionetkę, kierowaną przez kolejną marionetkę, i tak dalej, aż w końcu dotrzemy po piramidzie hierarchii do Wielkich Architektów. W tym przypadku tytuł zbioru opowiadań nie jest chybiony, gdyż to właśnie tajemniczy budowniczy skryci również w Platońskiej jaskini pałają chęcią igrzysk, pewnego rodzaju TEATRO. Motywów na koniec, bo pojawia się również motyw dziwnych relacji rodzinnych (być może też zapisane w testamencie Brunona). Egzystencjalnie prawdziwe do cna, bo kto z nas nie miał dziwnych odczuć względem kogoś z rodziny? Powtarzającym się motywem, ale jakże kontrastowym względem szarego obywatela jest główny bohater artysta - dziwak, outsider, otoczony tajemnicą i jakąś mroczną powłoką. Ten motyw również mi się podoba i chętnie wracam do opowiadań, w których narratorem jest artysta, lub jego uczeń. Tym tropem docieramy do ważnego szczegółu w twórczości autora, jak i samych jego bohaterów, a mianowicie zjawiska jakim jest Tsalal. Zjawisko totalnej ciemności, jaką wymyślił Ligotti, dziwnym zbiegiem okoliczności jest imiennikiem stacji badawczej na Arktyce, a ta pewnie wzięła się z inspiracji Wyspą Tsalal, o której pisał Verne 1897 roku w powieści "Lodowy Sfinks", będącej kontynuacją opowiadania Poe o wyprawie Gordona Pyma. O Tsalalu dowiemy się również z serialu "True Detective", w którym to prawdopodobnie wykorzystano wątki Ligottiego. A żeby było dziwniej istnieje zespół black metalowy Tsalal, którego utwory są tak niepokojące, jakby tworzone w innym języku i w innej częstotliwości - czaszka rozłupana od słuchania po kilku sekundach. Muzyka chyba tylko dla obłąkanych. Znowuż odwołując się do masońskich igrzysk kluczowym motywem jest cyrk, a właściwie właśnie ta teatralna część cyrkowości. Tytuł jest ważny, bo pojawiają się lunaparki, iluzjoniści i różne dziwadła niczym wokalista/tka Sopor Aeternus, których groteskowość sprzyja właśnie istocie groteski. W końcu motyw chyba przypisywany tylko Ligotiiemu - korpogroza, czyli horror pracowniczy, dziejąca się w zamknięciu pracoholizmu zgroza każdego Kowalskiego Smitha, czyli fundament egzystencjalizmu - praca, jako kolejny ważny element hierarchii, czyniący niewolnikiem każdego przeciętnego człowieka.
"Teatro Grottesco" to zbiór trzynastu najlepszych opowiadań Thomasa Ligottiego, jak już zdążyliście zauważyć autora horroru egzystencjalnego. Horroru utrzymanego w konwencji weird fiction. W tej konwencji utrzymuje nas gęsty mrok wychylający się z opowiadań. Zagłębienie się w teksty już jest przeżyciem, gdyż czujesz niejaką presję, wciśnięcie w ramy opowiadania, płyniesz przez tekst wartkim lecz lepkim źródłem smoły. Można naprawdę zbyt się wczuć w te teksty, a filozoficzne ustępy są tak mocne, że można później za długo nad nimi myśleć. Zatem beznadzieja, bezsilność, bezsens, konsekwentne NIC. Teksty są bardzo sprawnie napisane, a tym bardziej przetłumaczone, lecz trzeba sobie zdać sprawę, że to nie jest lekkie pióro. Wręcz ciężkie i choć nie zmuszą do nadmiernego główkowania to trzeba ogarnąć powagę mroku jaką zasiewa autor. Zbiór rozpoczęty przedmową Mateusza Kopacza nakreśla nam istotne inspiracje oraz mistrzów autora. Następnie wprowadzenie "Urzeczenie Koszmarem" Wociecha Guni i Sławomira Wielhorskiego przedstawia nam pokrótce sylwetkę autora i jego dokonania. Opowiadania dzielą się na trzy serie "Zaburzenia", "Zdeformowania", "Zniszczeni i Zgnębieni". Osobiście podobała mi się trzecia seria z finałowymi opowiadaniami "Severini", oraz "Cień, Ciemność". To w "Cień, Ciemność" pojawia się motyw Tsalal i świetnie wykreowana postać malarza Grossvogela. Chciałbym przyjrzeć się każdemu opowiadaniu z osobna, ale jest ich za dużo i zabrałem się za tą opinię prawie miesiąc po przeczytaniu, więc wrażenia nie są świeże, ale mimo to piętno egzystencji jakie wyłożył Ligotti, boli wciąż niesamowicie. Nie mniej możecie się spodziewać świetnych opowiadań między innymi, o artyście przybyłym w poszukiwaniu pracy do tytułowego Teatro Grottesco. O lunaparkach pojawiających się przy stacjach benzynowych. O pracownikach fabryk, których istnienie przestaje mieć swoje indywidualne znaczenie. O doktorze, który musiał wysłuchiwać zachwytów nad swoim pacjentem. O artyście nagrywającym tzw "Senne Monologi" i sprzedającym je u pracowniczki muzeum, do której jako jedyny przychodzi w stanie dziwnej nieświadomości, by je posłuchać. A przede wszystkim to opowiadania, o indywiduach, których egzystencja okrywa mrok odpierający wszelki sens podług wyższych form i istot... spłycający ich istnienie do poziomu każdego i tego samego obywatela...
WITAJCIE W TEATRO GROTTESCO!
Tak by nas przywitał szyld wyświetlający się wokół ziemi, gdyby autor był mistrzem galaktyki, jak sam wspominał w jednej z rozmów na temat genezy swoich tekstów. Ligotti to autor fascynujący i nie wspominany zbytnio w PL. Może tylko przez wysubliomowane grono czytelników, bo do takich kieruję też to polecenie. Jeśli jeszcze nie miałeś do...
2024-01-05
Pisząc, niestety, o swoich nieświeżych wrażeniach z lektury "Nocnych Mar" gubię się trochę w ich autentyczności, ponieważ te wrażenia były mocne. Pisząc 'mocne', niekoniecznie mam na myśli ich pozytywny wydźwięk, ponieważ miałem malutki zgrzyt przy czytaniu tej pozycji, na szczęście pojawiło się kilka niuansików, które uratowały wdzierające się niekiedy znużenie. Osobiście nie jestem wielkim fanem antologii, chyba że zbiory opowiadań różnych autorów trafiają do zinów, lub jakiś magazynów typu "Histeria", lub kultowa "Nowa Fantastyka". Książkowe antologie dziarają mi w głowie duży znak zapytania, gdyż nigdy nie wiem czego się spodziewać i nie zawsze zmuszam się do sięgnięcia po takie wydania. Tutaj było inaczej - tytuł automatycznie nawiązał do mojej obecnej wieloletniej fascynacji snami, tu koszmarami, które są nieodłącznym elementem naszego onirycznego żywota. Okładka wyzywająca i klimatyczna, do tego kilku autorów mi znanych, w tym jeden znany mi osobiście. Więc można w ślepo uderzać. Do tego czcionka przyjemna dla oka, więc szybko się wciągnie. Chciałbym się odnieść do każdego opowiadania po kolei, ale jak wyżej zaznaczyłem - jestem nieświeży w odczuciach tej lektury, więc po krótce zwrócę uwagę na najciekawsze moim zdaniem opowiadania i te mniej ciekawe.
Widzicie, trzeba się zgodzić, że w tej antologii mamy elementarne przeskoki. Widząc niektóre opinie natknąłem się na te, które brzmiały rozczarowująco, ale i te które zachwalały i zachwalały. Tych drugich było dużo, obawiam się, że część z nich mogła być nieszczera, lub nacechowana hajpem i możliwością pokazania się. Pierwsze za to surowo oceniały bez wazeliny i skrupułów. Uważam, że żadne nie były warte przesadnego zachodu, ale opinie o opiniach może gdzie indziej. Wracając do samej antologii. Ciekaw byłem pióra dzisiejszych pisarzy i ich warsztatu, z racji swojego pisarskiego feblika, lubię podpatrywać style i warsztaty, a więc stwierdziłem, że będzie to rozejm z formą antologii, dzięki czemu egoistycznie się podbuduje, albo coś mnie tak zmiesza ze swym ego, że w życiu nie odważę się nic napisać. W sumie źle nie było, ale liczyłem na zerwanie zwojów mózgowych. Dlatego w ogólnym rozrachunku oceniam na "Bardzo Dobre" ze względu na tą mieszankę. Tematyka snów bardzo mi bliska jest popisowa i można naprawdę zabrnąć daleko, używając odpowiednich stylistyk. Niemniej tutaj przeważnie opowiadania długo się rozkręcały, nudziły u samego początku, a wielkie oczy robiłem dopiero na końcu, gdzie mogło pojawić się coś przerażającego. Niemniej opowiadanie opowiadaniu nie równe, dlatego...
"Pobudka Panie Sanders" od Szagdaj - pierwsze opowiadanie i trochę nudzi rozwój akcji, aczkolwiek sam motyw zabijania skazanego i natychmiastowe przywracanie go do życia jest bardzo ciekawe i w filozoficznym ujęciu może zrewolucjonizować pojęcie kar, gdy uświadomimy sobie jakim błogosławieństwem i ucieczką jest tak naprawdę śmierć. "Rezydent Domu nr. 5" oraz "Koszmary Doroty" Sawickiego - tzw. Klamra tej antologii, gdzie przeczytamy relacje z perspektyw dwóch bohaterów w innym czasie. Opowieść o człowieku ?... wrośniętym w kanapę. Czuć obrzydliwą groteskę i psychologiczne zabawy bohaterami, niemniej dla mnie "Koszmary Doroty" dużo lepsze "Rezydent..." przynudza. A tak w ogóle w "Rezydencie..." dostrzegam jakieś kalki lub inspiracje filmem "Wieloryb" Arronofsky'ego. "Wieża" Macieja Klimka jak dla mnie jedno z najbardziej wyróżniających się opowiadań. Raz że krótkie, więc zapada w pamięć, dwa, że historia przystępna i opowiedziana tak, jakby opowiadał to ktoś znajomy. Osobiście odczuwam tu hołdy w stronę klasycznego Weirdu, aczkolwiek sam utożsamiam "Wieżę" z Lovecraftiańską manierą, a fabuła o nagle pojawiającej znikąd wieży przywodzi na myśl akcję z tajemniczymi monolitami odnalezionymi w USA w 2020 roku. "Diabeł na Mym Ramieniu" Cytrowskiego - istny kryminał. Nie jestem zwolennikiem kryminałów i rzadko po nie sięgam, ale ten jest z tych, które mnie nudziły i osaczały nic nie znaczącymi opisami. Dopiero odnalezienie "Podejrzanego" czyni opowiadanie ciekawym i dostarcza dreszczyk. Przypomina lekko klimaty Tarrantino z "Od Zmierzchu do Świtu". "Dioboł" - Graham Masterton i Karolina Mogielska - i w końcu klasa sama w sobie, świetnie napisany tekst, różne perspektywy, różne czasy i słowiańska legenda. Krwiście, strasznie i można puścić wodze fantazji, a przy okazji zainteresować się słowiańską mitologią. Relacja babki, która opowiada wnuczce o niesławnym Dioble, wrzucając go do worka z lokalnymi plotkami międzysąsiedzkimi. Cudo!
"Zostań jedną z Nas" Norberta Góry - kolejny rodzynek. Krótkie opowiadanie o dziewczynie, która sprowadza manekina do wynajmowanego mieszkania, po to by... no właśnie domyślcie się po tytule, a jak dla mnie lekki ukłon w stronę Schulza. "Aegri Somnia" Tomasza Miłowickiego - znowuż perełka! To jest tak złe, że wydaje Ci się, że zaraz Hieronim Bosh wylezie z grobu i zacznie malować prozę Tomka. Innymi słowy, tak złe, że aż dobre. Szczerze nie wiem jak odbierać ten tekst, ale czułem się jakbym czytał wyznania jakiegoś opętanego szaleńca. Tam jest czerń, cierpienie, matkobójstwo i dużo diabelstwa. "Hopsy" Rafała Christa - nie sądziłem, że się ubawię przy tej antologii, ale w tym opowiadaniu mamy do czynienia z krasnoludkami wchodzącymi do ucha swej ofiary, a ofiara musi pić, by zagłuszyć wygłupy krasnoludków. Niestety nie ma na tyle alkoholu na świecie i krasnoludki przejmują kontrolę nad ludźmi, co powoduje masakre i rzeź godną groteskowego i humorystycznego slashera gore. "Sny Kassandry" Łukasza Śmigiela - jedyne Sci Fi w zbiorze. Jedno z lepszych opowiadań i kolejny rodzyn moim zdaniem. Świetne swiatotwórstwo, w którym się gubiłem po jednym czytaniu i musiałem przysiąść na dłużej. Takie wrażenie wzbudzał we mnie tylko Lem. Relacje kosmicznych ras, ze śmiałymi nawiązaniami do ludzi z ziemi, albo Reptilianami. Wyobraźnia pracuje. "Świadomy Sen" Kulawskiego - autor dość znany w kręgu, więc i opowiadanie charakterystycznie, nie złe, z ciekawą fabuła. Grupa spotykająca się na warsztatach świadomego snu doświadcza podobnych snów na tle II wojny światowej i jakiegoś tajemnego stowarzyszenia. Okazuje się, że w ich okolicy znajduje się obóz koncentracyjny ze snów grupy. Koniec końców wychodzi na jaw, że prowadzący warsztaty nie jest tym za kogo się podaje i zamyka grupę w tajnej bazie SS.
Reszty opowiadań nie pamiętam, a w sumie wszystkich jest 24. Jeśli ich nie pamiętam to albo przez nieświeżość doznań, albo wątpliwy warsztat pisarski. Tak jak wyżej wspomniałem, mamy tu mieszankę. Nie wszystkim spodoba się to samo, są i zacne teksty, których trudno zapomnieć. Niemniej jak na jednorazowe doświadczenie z antologią trzeba przyznać dość wątpliwy poziom pisarski niektórych autorów. Nie jest to moim zdaniem dobry manewr zaczynać opowiadanie od opisu tego co jest za oknem, a co nie wnosi nic do fabuły, albo znaczenia, czy choćby było symboliką. Takich rozpoczęć było dużo, a to odrzuca czytelnika. My fani grozy potrzebujemy wstrząsu od pierwszej litery!
Reasumując antologia nie każdemu przypadnie do gustu, ale warto rzucić okiem na wybrane opowiadania, bo pisarski laur czeka na pewnych autorów tego zbioru. A książka na półce prezentuje się też zachęcająco. Spokojnie możecie czytać na dobranoc, te słabsze kawałki was uśpią, ale wystrzegajcie się prawdziwych mar - Klimka, Miłowickiego, Góry, Sawickiego i oczywiście Mastertona z Mogielską!
Pisząc, niestety, o swoich nieświeżych wrażeniach z lektury "Nocnych Mar" gubię się trochę w ich autentyczności, ponieważ te wrażenia były mocne. Pisząc 'mocne', niekoniecznie mam na myśli ich pozytywny wydźwięk, ponieważ miałem malutki zgrzyt przy czytaniu tej pozycji, na szczęście pojawiło się kilka niuansików, które uratowały wdzierające się niekiedy znużenie. Osobiście...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-07
Gdyby Poe żył w czasach współczesnych zapewne byłby bookstagramerem. Szanowanym ale nie lubianym w kręgu wzajemnej adoracji. Albo dosadnie by oceniał literaturę na LC z elitarną wylewnością, na parę stron, wbrew modzie na krótkie opisy opisów książki, przy czym nie byłoby potrzebne żadne tchórzliwe fejkkonto niemerytorycznie opluwające powieści polskiej grozy. Bowiem Edgar Allan Poe poza swym pisarstwem zarabiał jako krytyk literacki i nie zostawiał suchej nitki na literatach, których dzieła nie były zbytnio górnolotne. Dodatkowo, co może zaskoczyć czytelnika laika Edgar zajmował się nauką, a interesowała go nauka wysokich lotów... dosłownie... ponieważ jego domeną była astronomia. Poe niejednokrotnie zaglądał jako młodzian, dzięki teleskopom w czeluści kosmosu. Czyli tam gdzie skrywała się prawdziwa ciemność. Czemu o tym wspominam? Gdyż te dwa elementy - krytyka i astronomia są fundamentami tej przeciekawej i niejednoznacznej biografii.
Poznajemy Edgara z zupełnie innej strony, pozbawionej stereotypów, pozorów i utartych przekonań na temat jego osoby. Wbrew temu, co pokazują dagerotypie z profilem pisarza Poe miewał dobry humor. Okazywał go poprzez swoją ponurą dokumentność. Nie raz podśmiechując się w drwinach nad swymi nierozgarniętymi rozmówcami czy towarzyszami. Był dżentelmenem, choć trochę naburmuszonym nigdy nie pragnął zostawić po sobie złego wrażenia. Jego spojrzenie przeszywało kosmos łącząc się z nim w mroku. O swój wizerunek dbać trzeba, a jako krytyk Eddie wiedział jak to zrobić. Niestety nieodłączny mrok stał się jego ekstrawaganckim płaszczem i nie dało się nie zauważyć jego cierpień. Począwszy od sieroctwa, przerabiając wielokrotnie hazard i alkoholizm, skończywszy na nie do końca rozpoznanej śmierci z nadzwyczaj, jak na taką postać, skromnym pochówkiem.
Powyższa publikacja to biografia, która rozgryza geniusz prekursora surrealizmu i innych gatunków awangardy. Podobnie jak Leonardo Da Vinci Edgar Allan Poe łączy sztukę z nauką. Nawet bardziej naukę ze sztuką, gdyż wszystko, co przemyślnie opisał w poezji i swych opowiadaniach miały jakąś celową konstrukcję. Edgar posiadał matematyczny zmysł, a jego fascynacją wszechświatem doprowadziła do stworzenia opus magnum, którym nawet nie jest słynny "Kruk". Można by rozważać dyletanctwo Eda, ponieważ w dalszym ciągu był bardziej pisarzem, krytykiem, redaktorem, niemniej jego odkrycia przez wielu dalszych badaczy zostało okrzykniętych błyskotliwymi obserwacjami.
Kolejno opisywane dokonania literackie i prasowe Edgara płynnie łączą się z najważniejszymi wydarzeniami z życia pisarza. Niechęć ojczyma, który ojczymem się nie uważa, powołanie do wojska, ślub z dużo młodszą kuzynką Virginią, a także jej śmierć oraz nieodłączne hulanki alkoholowe Poego. Wszystko to również na tle politycznych zmian czasów niewolnictwa i wciąż rozwijających się naukowych odkryć. Nazwiska naukowców przeplatają się przez życie Edgara, a ich tezy, hipotezy i założenia wprowadzają w ówczesne nauki dziś nie do pomyślenia, o których większość dziś pomyślałaby jak o teoriach spiskowych. Towarzystwo Poe rozbieżne między naukowcami i literatami podrzuca nazwiskami Whittmana, Byrona, Shelley, Baudelaire, a z naukowych dysput największym zaskoczeniem są rozmowy Eda z przodkiem eks prezydenta Stanów Zjednoczonych Georgea Busha.
Biografia staje się wciągająca i bardzo szybko się ją czyta. Zainteresowanych pisarzem zainteresuje jeszcze bardziej, a dzieła Edgara stają się zupełnie czymś innym w pryzmacie naukowego spostrzeżenia. Patrzymy na nie bardziej tajemniczo, ale chcemy rozłożyć tekst na pierwiastki jakie autor w nich ukrył. Takimi analizami fragmentów tekstów Poe zajął się też Tresch, który przywraca prawdziwe oblicze amerykańskiego księcia mroku.
Gdyby Poe żył w czasach współczesnych zapewne byłby bookstagramerem. Szanowanym ale nie lubianym w kręgu wzajemnej adoracji. Albo dosadnie by oceniał literaturę na LC z elitarną wylewnością, na parę stron, wbrew modzie na krótkie opisy opisów książki, przy czym nie byłoby potrzebne żadne tchórzliwe fejkkonto niemerytorycznie opluwające powieści polskiej grozy. Bowiem Edgar...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-29
W duchu badań nurtu surrealistycznego postanowiłem pochylić się ku prekursorom gatunku. Jednym z nich jest właśnie Markiz de Sade, który popełnił chyba najobrzydliwsze dzieło jakie czytałem. O tym dziele słyszałem dużo na temat zgorszenia jakie wywołuję wśród ludzi. Mógłbym pokusić się o zgodę, bo zostawia rysy na rozumie, ale myślę, że trzeba mieć stalowe nerwy by czytać ten klasyk. Ponadto czytać go z cierpliwością. Nie jest to wybitne dzieło literackie, bo pozostawia wiele do życzenia jeśli chodzi o język stosowany. Na szczęście przekład, choć nie najlepszy zapewne, umocnił język zdatny na tamte czasy - czasy Ludwika XVI, czyli XVIII wiek. Przyznaję, że długo się zabierałem za pierwszy raz z tą lekturą i pewnie gdybym się zaznajomił wcześniej mógłbym spoglądać na tą rzecz w inny sposób. Niemniej, do dna!
Zostałem ostrzegany, że czyta się ten tytuł jak książkę telefoniczną... hmm... nigdy nie czytałem książki telefonicznej, mam nadzieję, że treść nie jest podobna. Chyba jednak wiem co miał na myśli autor tej przestrogi. De Sade na pewno był filozofem, nie był pisarzem owładniętym manią pisania i opowiadania, nie przykładał wagi do języka i stylistycznych manier (hahaha, De Sade i maniery) dlatego język może okazać się bardzo prostacki, a na pewno wulgarny. Osoby wrażliwe na słowa na K i P mogą się zniechęcić po paru trudnych stronach. No bo czego się spodziewać po człowieku, który spędził większość życia w więzieniach i nawet dobrze mu się tam żyło. Markiz ponoć żył tak jak pisał w tym dziele. Zdegenerowany, zdemoralizowany, w hedonistycznym stylu z ogromnie rozbudowanymi preferencjami seksualnymi. 120 dni Sodomy pisane we więzieniu dodały klimatowi tego dzieła i nie da się zaprzeczyć, że więzienny sznyt w najobrzydliwszym stylu jest odbity w paginałach, na których De Sade popełnił dzieło przed rozbiorem Bastylii. Owy tytuł w dużej mierze zawdzięczamy równie zdegenerowanej siostrze Markiza, która odzyskała rękopisy. Wszystkie te niuanse i więcej możemy poznać w najciekawszych w tym wydaniu słowach wstępu Bogdana Banasiaka i Krzysztofa Matuszewskiego. Historia powstawania tego dzieła jest grzecznym historycznym wprowadzeniem i choć panowie tłumaczą rys jaki De Sade porusza, czytelnik nie ma pojęcia co go czeka przez następne 300 stron z czego około 150 to krótkie opisy, dosłownie jednozdaniowe, czynności sadycznych wykonywanych przez bohaterów.
Teraz po lekturze dostrzegam korzenie wielu preferencji seksualnych z kategorii BDSM, do tego wiele fiksacji i sadyzmów, bo to właśnie od nazwiska markiza powstało słowo "sadyzm". Oznacza ono nie tylko czynność, ale jak się okazuje filozofię skrzętnie utrzymywaną pod nazwą libertynizm. No i właśnie sam libertynizm, wtedy był pozbawiony wszelkich skrupułów, sentymentów i wartości moralnych zrównując całą instytucjonalność i ideę rodziny oraz religii. Najważniejsza jest przyjemność - posiadania, cielesna, im bardziej wyszukana i wyuzdana tym bardziej podniecająca. Libertyn natomiast kojarzy się z arystokracją i szlachtą albo z duchowieństwem. Pojawia się nawiązanie do tajnych stowarzyszeń. Powyższy tytuł w fabule posiada właśnie odpowiadający takiemu stowarzyszeniu charakter. Pewnie się nie znam, ale w wielu myślach Sade'a widzę to co libertynizm także oferuje obecnie. Może bez tak obrzydliwej obsceniczności, ale sam Korwin - Mikke dopuścił się przemówień jakby pisanych przez Markiza De Sade'a. Muszę również zaobserwować, że wielu z nas w swych zachowaniach, posiada libertyńskie pobudki i nie mam tu na myśli preferencji seksualnych, chociaż obecna fala LGBT itp itd etc jest właśnie wyrośnięta na takich libertyńskich utyskiwaniach z XVIII wieku. Dziś jest to normą, chociaż kiedyś mogliśmy śmiało nazywać to dewiacją i sami libertyni nazywali to w ten sposób nie czując krępacji, tak samo zresztą jak wspomniana fala dumna jest ze swych "inności". Dostrzegam również w mych prywatnych obserwacjach ruchu surrealizmu widoczny wpływ Markiza. Nawet więcej - zaczynam to rozumieć. Wszelka emanacja w sztuce erotyką lub groteskowa brzydota, która swoją drogą w opowieści De Sade'a jest czynnikiem podniecenia.
Najwięcej takiej inspiracji widzę u Salvadora Dali, szczególnie w jego manii koprofagicznej, również uwielbienia pierdów. Dlaczego taka koincydencja? U Sade'a mamy wszystkie nikczemności seksualne i autoerotyczne - onanizm, wspomniana koprofagia, nekrofilia, kazirodztwo, pedofilia, tortury, prostytucja i dominacja, być może są też takie, których nie jestem w stanie nazwać. Ale nim wytłumaczę związki z Dalim, przybliżę fabułę.
Postaci w tym dziele jest za dużo i można się pogubić dlatego nie jestem w stanie wszystkich wymienić. Sęk w tym, że mamy czterech przyjaciół Księcia De Blagnis, Biskupa, Prezydenta De Curvala i Durceta. Każdy z nich jest przychylny paktowi, na mocy którego poślubiają wzajemnie swe córki i dzielą się swymi dotychczasowymi żonami. Postanawiają oni spotkać się w odosobnieniu z kilkoma kurtyzanami i odbyć orgię pełną opowieści i namiętności, na którą planują również porwać dzieci, by się nimi wysłużyć do swych własnych erotycznych pociech. Orgia ma trwać 120 dni i odpowiada jej pewien porządek. Autor oczywiście przedstawia wszystkich bohaterów w szczegółowości ich nikczemnych uczynków oraz podniet fizycznych. Opowieść jest podzielona na cztery części z czego w pierwszej mamy opowieść główną. Tam jedna z kurtyzan otrzymawszy jak jej przyjaciółki rolę narratorki opowiada o swoich ekscesach seksualnych z całego życia. Po opowieści lub w trakcie dochodzi do czynów naśladujących lub inspirowanych usłyszaną historią. Nieposłuszeństwo wśród wykorzystywanych dzieci mogło być surowo karane. Mniej więcej na tym polega fabuła, ale najciekawsze i to oj bardzo są opisy tego co działo się podczas pobytu w Czarnym Lesie. Orgia jak orgia, ale kiedy opisuje się szczegóły wyobraźnia może to zobrazować. Pijaństwo to pikuś, kiedy czytamy o oddawaniu moczu na drugą osobę, albo picie tej uryny, czy choćby techniki stosowania kar zaczyna nam się robić niedobrze. A kompletnie się krzywimy gdy czytamy nagminnie o oddawanym kale, jedzeniu go, lub przyjmowaniu w określonej konsystencji na własne ciało. Tu jest ta Dalijska namiastka. Tylko że naprawdę, ja aż czułem wszędzie kał. Mimo wątpliwego kunsztu pisarskiego i tak czułem co czytam. Okropne doświadczenie i nie raz chciałem porzucić dalsze czytanie. Przychodzą na myśl dość hardkorowe filmy wiadomej kategorii i faktycznie powieść uznawana jest za powieść erotyczną, niemniej ja bym położył ją również na półce "horror". Kolejne trzy części powieści to tylko wypunktowane namiętności hardkorowszego poziomu i tu już podarowałem sobie dalszą lekturę gdyż nie chciało mi się jeszcze prostszego tekstu czytać polegającego na czymś w stylu "on jemu to".
Autor twierdzi, że po tej lekturze czytelnik skończy chory umysłowo. Czy oszalałem? W pewnej mierze na pewno zmieniłem swoją perspektywę patrzenia na libertyńskie zabawy i zacząłem dostrzegać je wszędzie. Natomiast zbrzydł mi dość temat seksualności i podchodzę do tego z lekkim grymasem i sporym dystansem. De Sade jest świetnym materiałem dla Freuda i zapewne doktorek go przerabiał, by dojść do swych konkluzji. Markiz przyczynił się zatem do stworzenia wielu fascynujących idei. W moim mniemaniu powieść jest mocna i trzymam ją w domu dla potomnych, by w razie czego przestrzec ich przed pewnymi zajściami. Filozofia libertyńska zawsze będzie mnie przerażać swą praktyką niemniej mroczne i nihilistyczne założenia będą mi bliskie i trudno się będzie od nich odpędzić widząc zniszczenie obyczajności.
W duchu badań nurtu surrealistycznego postanowiłem pochylić się ku prekursorom gatunku. Jednym z nich jest właśnie Markiz de Sade, który popełnił chyba najobrzydliwsze dzieło jakie czytałem. O tym dziele słyszałem dużo na temat zgorszenia jakie wywołuję wśród ludzi. Mógłbym pokusić się o zgodę, bo zostawia rysy na rozumie, ale myślę, że trzeba mieć stalowe nerwy by czytać...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-18
W młodości w moich kręgach powtarzało się przyśpiewkę "nie czytaj Freuda, bo Freud to niedojda"... Nie czytałem. Po trzydziestu latach na tym padole w końcu wziąłem się za to wiekopomne dzieło i sprawdziłem o co to halo. Zważywszy też na cichą obietnice przed samym sobą, że poznam najważniejsze dzieła literatury filozoficznej, miałem przed sobą mały challange. Dochodził do tego jeszcze drugi aspekt, chyba najważniejszy - moja fascynacja oneironautyką, snami ogólnie i poznanie inspiracji oraz przejawów surrealizmu. Oczywiście nie była mi obca podstawa psychologii, niemniej sama psychoanaliza i jej korelacje z tematem snów nie były dla mnie w pełni poznane, toteż zwróciłem się do rzekomego ojca.
Powiadano, że przemyślenia Freuda są mocno nieaktualne, zacofane i sam miał jakiś problem psychiczny. Nie dziwne. Sięgnąłem po "Wstęp do Psychoanalizy" z entuzjazmem i bez żadnych uprzedzeń. No może poza tymi z ostatniego zdania. Niemniej nie brałem ich do siebie. Okazało się, że samo dziełko jest po prostu zapisem wykładów, jakie udzielał Freud na temat psychoanalizy. Myślę: świetnie! Jadę sobie w autobusie do pracy i mogę się poczuć jak na wykładzie doktora Freuda wiek temu. Na wstępie radością przepełnił mnie fakt, iż wydanie z Hachette sprawnie się czyta. Doktor nawet sobie dowcipkował na wykładach, przez co zyskał moje zaufanie i pomyślałem, że oceniałem go zbyt surowo w swej wyobraźni. Jednak temat czynności pomyłkowych zaczął być przynudnawy, a przykłady przypominały jakieś zabobonne bzdury, które wymyślić mógł przedszkolak. A wydaje mi się, że przedszkolak lepsze wytłumaczenia mógłby wymyśleć. Gdy upadnie prezent jaki dostałeś od danej osoby, z którą masz obecnie na pieńku - to znak, że chcesz o tej osobie zapomnieć... Jakoś nie daje temu wiary i nie przypisuje temu uniwersalności, gdyż brzmi to żałośnie. Oj panie Zygmuncie pogrążasz się na wstępie!
Dalej już niedowierzania większy ogrom. Właściwy rozdział o snach i tu mamy już sztandarowego Freuda. Absurd goni absurd. Czytam to i się zastanawiam, czy żaden ze słuchaczy nie pęka ze śmiechu. W wielu momentach miałem pobłażliwe uśmieszki podczas czytania, bo po prostu nie mogłem uwierzyć na co wpada ten jegomość. Wszystko co śnimy ma jakieś podłoże seksualne. Tak w skrócie można odgarnąć bawełnę, którą owija Freud. Niemniej mogę się zgodzić z kilkoma tezami. I po przemyśleniu i spojrzeniu na swoje dzieciństwo z perspektywy obserwatora (o ile się pamięta swoje dzieciństwo, bo geniusz Freuda powtarza mit, że nie pamięta się nic od 5 roku życia, a i to bywa trudne - bzdura! Nie jest tak w każdym przypadku) można powiedzieć, że zachowania bywały Edypalne. Niemniej trzeba by na prawdę każde zachowanie sprowadzać do seksualności, a to moim zdaniem prymitywizuje światopogląd. Tym bardziej, że bierzemy pod uwagę zachowania czysto abstrakcyjne - spanie z matką, chodzenie z matką do ustępu, czy chociażby najbardziej z seksualnością kojarzone karmienie piersią. Do tego by doszedł jeszcze przykład 30 - latka, który mieszka z matką. Ok, są to przypadki od których trzeba się uwolnić, ale one mają bardziej racjonalne wytłumaczenie niż "kompleks Edypa". Owszem wielu z nastolatków nawet ma tendencję do oglądania wiadomych filmów z kategorii "mamuśki" i tu oczywiście pojawia się utajony Edyp, lecz wciąż nieświadomy i w konsekwencji mogący się spalić ze wstydu. Na temat tej książki mógłbym pisać polemikę. Można by stworzyć antologię polemik. Najgorsze, że autor, który tak potępia narcyzm i samouwielbienie (mam nadzieję, że dobrze zrozumiałem wzmianki o tych zjawiskach) sam łechta swoje ego w tekście, który wg niego wskazuję na jedyną prawdę i jest niepodwarzalny. Do tego idiotycznie przyznaje się do tego iż NIGDY nie zmienia zdania. Cóż, przy takim podejściu to nie naukę uprawiał, a bierność.
Zastanawiającym jest fakt iż doktor wspomina o interpretatorach snów, gdzie nieśmiało albo zbyt śmiele się za takiego uważa, gdy wspomniana seksualność jest jego wytłumaczeniem na każdy sen. Tendencyjne sny o lataniu przypisuje się aktom seksualnym. Największa bzdura jaką można wymyśleć. Neil Gaiman świetnie to spuentował w jednym z komiksów Sandmana - "skoro sen o lataniu oznacza uprawianie seksu, to co oznacza sen o uprawianiu seksu". Ale wracając. Freud chciał chyba zapowiedzieć nadejście osobnego filaru psychologii, który zajmie się badaniem snów i ich odpowiednim interpretowaniem. Na szczęście nastały takie czasy, choć wciąż temat raczkuje. Zatem temat snów u Freuda jest fascynujący, z ciekawymi pikantnymi przykładami, ale nie bierzmy ich za wiedzę użyteczną. Przy tym temacie czytałem tekst jako pół prawdę, taką wewnętrzną fikcję stworzoną przez autora. Wszystko przez to, że racjonalnie myślący człowiek, tym bardziej zajmujący się tematyką snów, od razu wychwytuje nieprawidłowości myślenia. Niemniej czyta się Freuda z zaciekawieniem, gdyż system jaki wymyślił wobec swoich tez jest tak spójny, że byłby trudny do obalenia dla laika. I tu muszę też zaznaczyć, że ktoś kto nie miał styczności z paychologią, bądź filozofią może śmiało sięgać po tę lekturę, ale musi pamiętać by czytać ją jako "ego fiction". W dużej mierze to fantazje autora, wydające mu się właściwym rozumowaniem. Tak jak wspomniałem. Dużo się zgadza i to można sobie samemu zdać sprawę przy mocniejszym dialogu z samym sobą. Również symbolika wiele nie odbiega od racji. Poruszony temat histerii wśród kobiet, tak prymitywny, ale znaczący, gdyż tłumaczy kilka napięć, które kobiety miewają, ale nie przyznają się do nich, albo nie uświadamiają ich sobie. Tym samym stwierdzenie autora do którego się przyznaje, że "wszyscy jesteśmy neurotykami" stawia nas na pozycji obłąkanych. Dosłowne wyżycie seksualne jest przez Freuda za to aprobowane i namawia do niego z umiarem oczywiście. Punktuje również sodomitów i fetyszystów ze zdrowym podejściem, ale znowuż przesadzając i przez fikuśne praktyki zniechęcający do zbytniego życia płciowego. Aha i mój ulubiony absurd - usta to strefy erogenne. Wiek XX przyniósł później rewolucje seksualne, które szybko zdezaktualizowały psychoanalityczne poglądy Freudystów, a doświadczenia psychodeliczne pozwoliły odkryć nowe spojrzenie na znaczenie snów w życiu.
Tutaj muszę zaznaczyć iż zrozumiałem zaliczenie Zygmunta Freuda do przedstawicieli surrealizmu. Podobnie jak Ci artyści, których uważał za totalnych świrów, żył w swoich wyobrażeniach i fascynujące jest jak to wpłynęło na skalę światową. Oraz czyż to nie Freud był zedypowany? Czyta się świetnie, ale merytoryka faktów nie zasługuje na większą ocenę.
W młodości w moich kręgach powtarzało się przyśpiewkę "nie czytaj Freuda, bo Freud to niedojda"... Nie czytałem. Po trzydziestu latach na tym padole w końcu wziąłem się za to wiekopomne dzieło i sprawdziłem o co to halo. Zważywszy też na cichą obietnice przed samym sobą, że poznam najważniejsze dzieła literatury filozoficznej, miałem przed sobą mały challange. Dochodził do...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-01
Edgar to dla mnie ojciec z gotyckiego domu. Jest to pierwsze skojarzenie. A wszystko dlatego iż jego proza odsyła moją wyobraźnię zawsze w rejony posępionych mrocznych okolic z dawnych wieków. Wiersze natomiast podszyte nutą czarnego romantyzmu przypominają wieszczy, którzy potrafili pisać długaśne poezje o jednym stanie duszy i często pakowali czytelnika do jakiegoś śpiwora wsuwając wyobraźni onirykę. Wyobrażam sobie zawsze tego autora w czarnym płaszczu z peleryną niczym mroczny i osnuty tajemnicą detektyw, prowadzący badania nad niezidentyfikowanymi sprawami. Kroczący ciemną deszczową ścieżką z czarnym kotem u nóg ogromnym kruczyskiem na ramieniu. W tle za nim padający niczym świetnie zgrany poster rozlatująca się posiadłość o pękających kolumnach. Piszę na luźno o tym autorze, gdyż opowiadania zawarte w tym zbiorku to baza. Podstawa znajomości jego twórczości. Nie da się zacząć od czegoś innego i nie da się nie znać tych utworów. "Zagłada Domu Usherów" to zbiór najpodstawowszych nowelek i wierszy Edgara Allana Poe, które już są sztandarem tego autora. Chociaż jak dla mnie zbiór ten powinien nazywać się "Sprawami Detektywa Dupina", gdyż w przeważającym procencie ilością tekstu przeważa tu "Zabójstwo przy Rue Morge" oraz "Tajemnica Marii Roget", czyli duet opowiadań o pierwszym detektywie w literaturze Auguscie Dupinie. Swoją drogą opowiadania te są dla bardziej rozgarniętego czytelnika, który drogą dedukcji jest w stanie nadążyć nad łańcuchem przyczynowo skutkowym. Bowiem Poe prowadzi tą prozę niczym wyczerpujący raport z niecierpiącej... heh... zwłoki sprawy, odnajdując ślad za śladem i logicznie je ze sobą łącząc. Tok myślenia narratora jednak jest dość skomplikowany i szybki. Trzeba się na prawdę skupić nad lekturą. Opowiadania te, jak sam autor wspomina, są niczym gra w szachy. Na jej podstawie przedstawia rozwikłanie sprawy przez Dupina, nieznoszonego przy tym przez funkcjonariuszy, którym łebski detektyw zabiera pracę.
Kolejne teksty to znane przez wszystkich tytułowa "Zagłada Domu Usherów", "Maska Szkarłatnego Moru", "Wahadło i Studnia", "Złoty Żuk" i "Czarny Kot" - kwintesencja gotyckiej literatury. Oraz wiersze, równie znane i lubiane "Eldorado", "Sen we śnie" oraz "Kruk". Przy takim zestawie lektura jest krótka, ale i klimatyczna. Czytelnik pragnący więcej i czegoś nowego odpuści sobie ten zbiór, no chyba, że estetyka mu przyjaciółką i nabędzie zbiorek ze względu na piękną okładkę autorstwa Krzysztofa Wrońskiego. Osobiście za to mogę polecić ów zbiór zaczynąjącym zapoznawać się z prozą Edgara. Najpodstawowsze utwory i piękna okładka zapewne dobrze będą się kojarzyć kolejnym adeptom gotyckiej szkoły ciemności i horroru.
Edgar to dla mnie ojciec z gotyckiego domu. Jest to pierwsze skojarzenie. A wszystko dlatego iż jego proza odsyła moją wyobraźnię zawsze w rejony posępionych mrocznych okolic z dawnych wieków. Wiersze natomiast podszyte nutą czarnego romantyzmu przypominają wieszczy, którzy potrafili pisać długaśne poezje o jednym stanie duszy i często pakowali czytelnika do jakiegoś...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-01
Uważa się, że artysta ten jest przereklamowany, za dużo go i już męczy jego twórczość (myślę, że z to ostatnie, by mu się spodobało), można nawet stwierdzić, że wkradł się do popkultury. Jednak mało kto z niezainteresowanych chyba wie, że Zdzisław Beksiński pisał prozę. Jest to nie byle jaka proza, bo brodzi ona inspiratywnie w największych klasykach pióra. Osobiście nie wiedziałem czego się spodziewać, ponieważ w ogólnym rozrachunku Zdzisław był gościem obytym i owszem inteligentnym, ale zdarzało mu się wyrażać dość potocznie z pewnego rodzaju dla siebie stosowną formą przyjemną. Literacko okazuje się, że artysta czerpał z mistrzów prozy niesamowitej i starał się upodobnić do nich swoje teksty. Jest to omówione w skrupulatnym posłowiu, przerabiającym najważniejsze teksty Zdzisława. Beksa był mimo swych dążeń bardzo krytyczny i to do poziomów autoironii, jak w moim ulubionym jego komentarzu "Nie waż się chuju rybi dorównywać Schulzowi..." To jest tak autentyczne, że lepiej się nie da! I rzeczywiście w opowiadaniach Beksińskiego można wyczuć klimat Schulza, Kafki, albo Borgesa. Jeśli chodzi o klimat, Zdzisław uwielbiał pisać klaustrofobiczne kawałki, w których pełno niewiadomych, nic nie jest oczywiste, bohaterowie bywają otumanieni, albo są tylko prawdziwie obiektywnymi obserwatorami.
Czytanie Beksińskiego to podróż w bardzo zdezelowane scenerie. Często kojarzą nam się z postapokaliptycznymi pejzażami rodem ze "Stalkera" Tarkovsky'ego. Taka jest też atmosfera tych opowiadań - wielka niewiadoma i dużo filozofowania. Niemniej da się wyczuć malarską terminologię, a nawet matematyczną precyzję w opisach otoczenia. Zagadki filtrowane przez kombinatorykę i staranne odwzorowanie planów miast. Kiedy w opowiadaniu mamy do czynienia z ucieczką czujemy ją, ale czujemy ją tak jak we śnie. Bohater biegnie, lecz ucieka z dziwnie spowolnioną reakcją. To także clue opowiadań Beksy - oniryzm. Coś co jest bardzo charakterystyczne w stylistyce surrealistycznej. Osobiście odbieram oniryzm bardzo fizycznie i jeśli jest on w stopniu skłaniającym mnie do przyśnienia to jest to oniryzm prawidłowy. A taki właśnie bije od opowiadań Beksińskiego. Wyobrażanie sobie scen skłaniało mnie do drzemki, a wcześniej udawało się to tylko gdy czytałem Schulza, albo Lovecrafta. Tym samym sam potwierdziłem Schulzowatość tych opowiadań, zatem "chuj rybi" dorównał. Dodam więcej. W moim odczuciu gdy czytam opowiadania Beksińskiego czuję się trochę jakby Zdzisław opisywał otoczenia ze swych obrazów. To jakby zabierał Cię ze znanej Ci sceny z obrazu i zabierał na dość groźny i paniczny spacer w dalsze meandry obrazu. Spora część opowiadań to gawędziarstwo, ale w bardzo przykrej atmosferze. No i bardzo charakterystyczny dla literatury niesamowitej narrator w pierwszej osobie.
Do lektury tych opowiadań nakłaniał mnie nawet sam Piotr Dmochowski określając talent pisarski Zdzisława Beksińskiego za iście wybitny. I rzeczywiście w loży mroku i niepokoju zasiada on ze swym piórem na wysokim stanowisku. Moje ulubione opowiadania to "Lustra", "Obserwatorzy", który ma wydźwięk pewnego symulakrum mogącego być jakimś protoplastą matrixowego świata. Oraz "Manekiny", w którym czuć ewidentnie inspirację Brunonem Schulzem i jak dla mnie trafnie wycelowane erotyzmem, dziwnością i protezą człowieczeństwa. Opowiadania podsumowane posłowiem Tomasza Chomiszczaka są fragmentarycznie omawiane i porównywane z ówczesnymi fascynacjami literackimi Zdzisława, co unaoczni nam pełen zakres działań pisarskich artysty. I chociaż Beksiński w swoim testamencie zaklinał, by jego pisarskie próby nie ujrzały światła dziennego i zostały w szufladzie tak jak były nieruszane, to dla nas zafascynowanych spojrzeniem surrealisty, nie widzącego nic szczególnego w swoich obrazach, jest to kolejne okno na mroczną odsłonę światów równoległych.
Uważa się, że artysta ten jest przereklamowany, za dużo go i już męczy jego twórczość (myślę, że z to ostatnie, by mu się spodobało), można nawet stwierdzić, że wkradł się do popkultury. Jednak mało kto z niezainteresowanych chyba wie, że Zdzisław Beksiński pisał prozę. Jest to nie byle jaka proza, bo brodzi ona inspiratywnie w największych klasykach pióra. Osobiście nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-18
Czy pamiętacie jak każdy z nas był dzieckiem i oglądając bajki widział je w inny sposób niż dorośli? Nie widzieliśmy w nich żadnych podtekstów czy ukrytych znaczeń, które często nam się ujawniały, gdy już jako dorosły spojrzeliśmy na daną animację (film / serial animowany). Pełno tego dziś w demaskujących memach niby z humorem i przymrużeniem oka "niszczących nasze dzieciństwo". Każdy za to był w stanie zrozumieć uczucia i intencje postaci z bajek. Skąd to się bierze? O tym właśnie jest omawiana pozycja.
Myślałem, że znajomość tej lektury również "zniszczy mi dzieciństwo", ale głód wiedzy zwyciężył nad nad tym wrażeniem i przybliżył metody pracy osób tworzących animacje. Tą samą metodą, czyli z głodem wiedzy, moim zdaniem autorka zdobyła informacje, by przekazać nam wiedzę o tym skąd u nas rozumienie pewnego elementu bajek animowanych, jak nie wszystkich. Książka ta powstała na podstawie pracy naukowej autorki i jest to publikacja rozważająca animację od strony naukowej. Właściwie głównym tematem nad którym się pochyla autorka, jak mówi tytuł, jest komunikacja niewerbalna. Uważam, że ten temat jest oryginalny i bardzo rzadko, o ile wcale nie poruszany w badaniach i obserwowaniu animowanych elementów. Zauważmy, że gdyby nie ekspresje jakimi posługują się nasi ulubieńcy z bajek to całe show mogłoby być nudne. Nawet w komiksach rysownicy odwołują się do uczuć i reakcji. Treść książki przybliża nam zrozumienie emocji jakie wyrażają ożywione postaci, często upersonifikowane. Żywość animacji to w dużym stopniu okazuje się obserwacje animatorów, a raczej ich oko wychwytujące realizm. Od tego możemy pójść śladami Leonarda Da Vinci, który łączył to co chce nam również udowodnić autorka. Mowa o sztuce i nauce. W tej publikacji mamy czysto naukowe fakty ukazujące się na obrazie animowanym, natomiast sama animacja jest niezaprzeczalnie formą sztuki. Dlatego nie uważam, by to udowadniać, niemniej mogę się zgodzić, że niektórzy mogą nie zaliczać animacji do form sztuki, co jest bzdurą i w takim razie ktoś musiał to uargumentować.
Sama książka jak na publikację naukową jest przystępnie napisana i choć czasem trzeba się skupić, nie ma problemu ze zrozumieniem treści. A dla mniej pojmujących nomenklaturę naukową, autorka przyszykowała specjalne definicje trudniejszych słów. Do tego książka urozmaicona specjalnymi odnośnikami z Qr-kodami, które odsyłają do materiałów odpowiadających danej treści. Uważam to za pomysłowe urozmaicenie i nie dość, że sztuka i nauka to jeszcze rozrywka. Polecam książkę naukowym świrom, którzy szukają nietypowych tematów do opracowania, a już na pewno przyszłym adeptom animacji, dla podchwycenia podstawowych wiadomości, bo i na pewno do fachowej literatury odniesie. Również osoby interesujące się bajkami i wszelką animacją powinny mieć tą pozycję na swojej półce, bo wydaje mi się, że to właśnie dla pasjonatów w dużej mierze powstała ta książka, a zapewniam, że autorka sama jest taką pasjonatką. Dla pasjonatów sztuki, filmu, nauki i rozrywki!
Czy pamiętacie jak każdy z nas był dzieckiem i oglądając bajki widział je w inny sposób niż dorośli? Nie widzieliśmy w nich żadnych podtekstów czy ukrytych znaczeń, które często nam się ujawniały, gdy już jako dorosły spojrzeliśmy na daną animację (film / serial animowany). Pełno tego dziś w demaskujących memach niby z humorem i przymrużeniem oka "niszczących nasze...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-05
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Powieściowe spotkanie z autorem chciałem rozpocząć od głośnej "Potępionej". Jednak kilka sytuacji sprawiło, że ta pozycja wpadła mi w ręce, jako pierwsza. Niczego nie oczekiwałem, na nic nie liczyłem, chciałem tylko czegoś mocnego, co sprawiłoby, że nie potrafiłbym się skupić na niczym innym. Po części tak było.
Od samego początku wyczuwałem, jakąś Kingowską manierę prowadzenia historii. Aczkolwiek tutaj wszystko zdawało się zbyt szybkie. Ekspresowe wprowadzenie, wrzuca nas na głęboką wodę i konfrontuje z najważniejszymi zdarzeniami. Tekst spójny i nienaganny, chociaż zbędne opisywania, na przykład zaciągania się papierosem, które nic nie wnosi do fabuły. Niestety tych wtrętów jest kilka. Dużym plusem jest szybkie wchłanianie tekstu. Nie ma takiej możliwości, by w którymś momencie tekst nas męczył, albo żebyśmy stracili rozeznanie, co czytamy. Tekst jest zatem płynnie skonstruowany i napisany łatwym językiem.
Co do fabuły, jak sam tytuł wskazuje, będziemy mieć do czynienia z umarłymi. Mowa tu nie o umarłych typu zombie i nie o zwykłym powrocie z zaświatów. Małżeństwo, które dopiero straciło syna i dopiero co go pochowało, przenosi się do nowego mieszkania. Jedna z sąsiadek - sędziwa staruszka, na pierwszy rzut oka sympatyczna, okazuje się... wiedźmą? Przy pomocy mruknięć i nieokreślonych sytuacji twierdzi, że sprowadziła z powrotem zmarłego syna. Artur (bo tak miał na imię) przybywa z martwych wraz z serią niewytłumaczalnych morderstw. Makabryczne mordy łączy jedna wizja - Świecący Człowiek i jego kuszące przywołania. Pojawia się coraz więcej postaci. Uważam, że za dużo. Na szczęście większość z nich jest ofiarami Świecącego Człowieka i szybko znikają. Niemniej można się troszkę pogubić, kto jest kim. Opisy morderstw podczas wizji Świecącego Człowieka są tu najciekawszym elementem. Kiedy z początku wydaje się, że to będzie poważny i mroczny horror, pojawiają się groteskowe i zabawnie irracjonalne opisy rodem z horrorów z lat 80 z "Koszmarem z Ulicy Wiązów" na czele. Przeraża, ale jednocześnie śmiejesz się, jak nastolatek w ostatnim rzędzie sali kinowej, który czekał na coś straszniejszego. Historia zaczyna się ciągnąć, a uważniejszy czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy w tej powieści nie ma kilku luk fabularnych. Wszystko bowiem wyjaśnia się pod koniec.
Były jednak rzeczy, które mi nie pasowały w tej opowieści. Wraz z rozwijaniem się historii ojciec Artura, zdruzgotany odkrycie, które zrobiło mu bajzel w głowie, na spacerze spotyka starszą kobietę, która okazuje się jego nianią (ciocią) z czasów dzieciństwa. Kobieta wspiera małżeństwo, ale nic nie wnosi. Pozornie! Czytelnik przypomina sobie o starej kobiecie, która wywołała Świecącego Człowieka, lecz o niej nie ma później wzmianki. Na końcu okazuje się, że stara ciotka to ta sama stara kobieta, co wskrzesiła Artura. Wychodzi na jaw, że sama była umierająca i w ostatniej chwili weszła w pakt z jakąś ciemną siłą, której obiecała sprowadzanie umarłych dusz, by te dla niej zabijały, po to by została przy życiu. Pojawia się pytanie, czy do tej pory nie musiała nikogo wskrzeszać? A może robiła to tylko mamy tego się domyślać? Tylko w takim razie musiała się przenosić z miasta do miasta, bo inaczej byłoby głośno o innych Świecących Ludziach w mieście, w którym rozgrywa się akcja. Kolejne co mnie zastanawiało to dlaczego Świecący człowiek zabijał jedynie mężczyzn?
Koniec, w którym wszystko się wyjaśnia, jest czymś zupełnie innym niż można by się spodziewać i odczuwa się mały niedosyt. Powieść zdecydowanie pochłania i jest idealna na długie deszczowe wieczory, od których ta lektura nas oderwie i nie zwrócimy uwagi na deszcz. Szybka lektura z paranormalnym motywem powrotu z martwych. Mogła być lepsza, ale nie jest zła - na pewno bardziej wymagający czytelnik może się czuć niedopieszczony.
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Powieściowe spotkanie z autorem chciałem rozpocząć od głośnej "Potępionej". Jednak kilka sytuacji sprawiło, że ta pozycja wpadła mi w ręce, jako pierwsza. Niczego nie oczekiwałem, na nic nie liczyłem, chciałem tylko czegoś mocnego, co sprawiłoby, że nie potrafiłbym się skupić na niczym innym. Po części tak było.
Od samego...
2021-04-25
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Historia powstania "Doskonałej Próżni" ma swoje linie czasowe, nie mniej w kwestii literackiej jest to dla mnie jedna z ciekawszych form pisarskich. Pierwsze zetknięcie z Lemem w "Solaris" bardziej mnie męczyło, niż zachwyciło. Dopiero po przeczytaniu "... Próżni" załapałem atmosferę uniwersum i swoisty geniusz powieściotwórstwa Lema. Pozycja ta ukazuje kunszt pisarski autora parającego się fikcją, czyli tym, co jest fundamentem snucia opowieści. Fikcja literacka, czy to oparta na kanwie fantastyki naukowej, czy literatury pięknej - pseudonauki czy zwykłej beletrystyki, tworzy kolaż wszystkiego, profanując rzeczywistość i nie widzi granic w definiowaniu, analizowaniu, grach słowem oraz perspektywą. Tapla się szaleńczo nietrzeźwa w oceanach wyobraźni. Stamtąd właśnie czerpie Lem, budując "Doskonałą Próżnię", bo ta jest zbiorem recenzji nigdy i nigdzie nieopublikowanych książek. Taki zbiór u twórców gatunku nazywamy "widmową biblioteką", a jeszcze dokładniej - apokryfami. Trzeba też dodać, że wbrew temu, z czym kojarzymy twórczość Lema, to właśnie apokryfy stały się ulubioną formą twórczości autora.
Wysnułem nawet pytanie, czy skoro autor napisał recenzję książek, których nie ma to warto czytać te recenzje? No bo przecież nigdy nie przeczytamy tych książek i nie przekonamy się, czy były gniotami, czy genialnym dziełem... A tu właśnie szkopuł taki, że to właśnie na tym polega, aby zastanowić się, co by było gdyby... a nuż zostawić poletko tzw. Po-Lemom, których uważamy za kontynuatorów twórczości Lema. Tu mam na myśli próby rzeczywistego napisania danych książek. To swoiste i wymagające ćwiczenie napisać powieść na podstawie powstałej już recenzji. Wyzwanie, którego podjąć się może chyba jedynie arcypisarz, bo z tego co nam wiadomo, próby pisania zrecenzowanych tytułów zakończyły się jedynie krótkimi opowiadaniami.
Jednak apokryficzna scheda dla kontynuatorów Lemowskiego pióra to mały szczegół. Ja dojrzałem w recenzjach tych poglądy i wizje autora, którymi nie dzielił się w swoich innych dziełach. Były to poglądy bardzo odważne i w wielu przypadkach aktualne. Na tym właśnie polegał zabieg, o którym bodaj mówi sam autor, iż nie zawsze można wyjawić swoje poglądy i należy je ukryć w tzw. podrobionych umysłach. Kto by pomyślał, że Stanisław Lem tak rzeczowo i dość swobodnie piszę o strefie seksualnej - tutaj mamy ten motyw poruszony przy prawie każdej recenzji. Bardzo często Lem, a właściwie jego autorzy filozofują. Również w posłowiu pojawiają się wyraźne rozważania na temat filozofii solipsyzmu lub symulakrum. Pierwsze oznacza wytłumaczenie, iż coś, co się dzieje tylko w czyjejś głowie, natomiast drugie oznacza coś co istnieje jednocześnie nie istniejąc. Czyż nie jest to kondensacja elementów idealnych dla fikcji literackiej?
Zbiór ten co jakiś czas był przez autora uzupełniany i w zależności od wydania, można było przeczytać inną liczbę recenzji. W wydaniu posiadanym przeze mnie z roku 2008 mogłem zapoznać się z szesnastoma pozycjami recenzowanymi przez Lema. To była zabawna lektura, bo prawda jest taka, że to ma być trochę satyra, dowcip na czytelniku. Niektóre pozycje odnoszą się do rzeczywiście istniejących dzieł, tworząc im jakby konkury, ale jednak bardziej kpiąco. Do tego zabawa słowem i wysnuwana etymologia słów, wymyślonych również przez autora, wprowadza często w osłupienie myślą, że tak bardzo można tymi słowami szarżować, tak by nikt się nie spodziewał elastyczności naszego języka. "Doskonała Próżnia" to swoiste NIC. Ciekawostką jest, iż możemy przeczytać kontynuację w postaci wstępów do fikcyjnych książek wymyślonych przez Lema - "Wielkość Urojona" - i tym samym zachwyceni recenzjami winniśmy przejść do konkretnych preambuł, bo tekstu głównego nie będzie nam dane przeczytać.
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Historia powstania "Doskonałej Próżni" ma swoje linie czasowe, nie mniej w kwestii literackiej jest to dla mnie jedna z ciekawszych form pisarskich. Pierwsze zetknięcie z Lemem w "Solaris" bardziej mnie męczyło, niż zachwyciło. Dopiero po przeczytaniu "... Próżni" załapałem atmosferę uniwersum i swoisty geniusz powieściotwórstwa...
2021-04-17
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Ostatnio pisałem o opowiadaniach Lovecrafta rodem z sennych majaków. Tym razem też zwrócę uwagę na podgatunek, wypływający z opowieści niesamowitych, jakimi parał się autor. Podgatunek, który omówię, stał się spoiwem kolejnego zbioru opowiadań Lovecrafta i kolejnym dublem Wydawnictwa Vesper z 2020 roku. Tym razem motywem przewodnim stała się podróż w głąb ziemi. W zakamarki świata, o których mówią legendy i mity. Chodzi o miejsca pierwotniejsze niż pierwszy człowiek, w których jedynym, co można spotkać to tytułowe szaleństwo, gdyż zwykły człowiek nie jest w stanie ogarnąć pewnych tajemnic.
W zbiorze, jak sam tytuł mówi, przeczytamy jedno z dłuższych i najciekawszych opowiadań Lovecrafta - "W Górach Szaleństwa". Opowiadanie mówi o ekspedycji na Antarktydę, na której badacze napotykają w głębiach lądu góry, których nie powinno być w tej szerokości geograficznej. W tych górach badacze odkrywają coś jeszcze - szczątki prehistorycznych lub nawet przed prehistorycznych istot. Rzecz dzieje się pod natchnieniem faktycznych wydarzeń opisywanych niegdyś w Dzienniku Admirała Byrda. Mowa o teorii pustej ziemi, która obecnie jest śmiało zamiatana pod dywan rzekomych "teorii spiskowych", a ma więcej racji bytu, niż najabsurdalniejsza i dziś bardzo wiarygodna średniowieczna teoria o płaskiej ziemi. W ówczesnych czasach życia autora to odkrycie mogło być wiekopomne, lecz jest ono tak naprawdę tylko zmyślnym tłem, na którym zgrabniej mógł wypaść główny motyw niesamowitości stwarzanej przez Lovecrafta. Niesposobna omówić wplecionych w opowiadanie wszystkich odniesień, które oceniamy, jako "teorie spiskowe dziejów" i będące jednocześnie mitami i legendami tak świetnie przekazywanymi na naszym świecie - m. in. hiperborea czy Atlantyda. Zwraca na to uwagę nawet Mikołaj Kołyszko - autor posłowia. Natomiast tym na czym powinien się skupić czytelnik to wszystko zgrabnie łączące się z całym cyklem tworzonym przez Lovecrafta z przedwiecznymi i starszymi istotami na czele.
Zbiór zawiera również trzy inne opowiadania - "Cień spoza Czasu", "Bezimienne Miasto" oraz "Pod Piramidami" także traktujące o podróżach w głąb ziemi. Każde opowiadanie rozgrywa się w innych częściach świata - Arabia, Australia i Egipt (co ciekawe teoria pustej ziemi mówi o istnieniu na naszej planecie kilku zejść w jej trzewia - między innymi chodzi o zejście umiejscowione we wnętrzu egipskich piramid). Konsekwencją wypraw w opowiadaniach są oczywiście odkrycie nieznanych, przedwiecznych istot, zjawisk, bądź kultów, pojmowanie, których prowadzi narratorów do głębokiego obłędu.
Te niebezpieczne podróże skłaniają więc do kategoryzowania tych opowiadań, jako przygodówek, gdzie słowo "przygodówka" to naiwna herezja wobec klimatu, jaki Lovecraft rozsiewa w powyższych opowiadaniach. Niemniej przy lekturze możemy poczuć sznyt powieści Dickensa lub filmów z Indiana Jones'em. Szczególnie taką aurę rozsiewa "W Górach Szaleństwa", gdzie opisy szczątków pradawnych istot przywiodą nam na myśl również film lub powieść "Coś". Malownicze i detaliczne opisy otoczenia na dodatek przenoszą nas myślami w katakumby, po których bohaterowie mogliby schodzić w pustaci ziemi. Całość zbioru podsumowuje wspomniany Mikołaj Kołyszko, który odwodzi nas, a szczególnie siebie od "teorii spiskowych" i bardziej zwraca uwagę na bóstwa i wierzenia zawarte w mitach Lovecrafta, będących odniesieniem do wielu starożytnych podań lub odkryć. Daje nam znać, że Lovecraft nie do wszystkich źródeł mógł mieć dostęp, a mimo to nieświadomie stworzył fikcyjny świat spójny z rzeczywistymi zjawiskami mitologicznymi. Tym bardzo krótkim posłowiem Kołyszko zachęca nas do badań mitów Lovecrafta dogłębniej, pytając o odwagę, niczym śmiałków, chcących zejść w nieprzebyte i nieodkryte bezdnie skorupy ziemskiej, w poszukiwaniu ukrytego świata. Tym samym i ja zachęcam do lektury przy świetnie wizualizującej nam tekst muzyce Cryo Chamber. Niech te odkrycia nie niepokoją dzisiejszych sceptyków lub badaczy, a pozostaną w sferze grozowego weird science fiction opartego na fabule przygodowej.
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Ostatnio pisałem o opowiadaniach Lovecrafta rodem z sennych majaków. Tym razem też zwrócę uwagę na podgatunek, wypływający z opowieści niesamowitych, jakimi parał się autor. Podgatunek, który omówię, stał się spoiwem kolejnego zbioru opowiadań Lovecrafta i kolejnym dublem Wydawnictwa Vesper z 2020 roku. Tym razem motywem...
2021-03-30
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Czytanie Lovecrafta dla jednych to ciężko wchodząca lektura pełna archaizmów i dziwnego stylu pisania, a dla innych przyjemność pełna tajemniczych opisów innych światów. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy, a najnowszy zbiór opowiadań nakładu Wydawnictwa Vesper ukoił me cierpienie związane z kryzysem czytelniczym. W owym świeżutkim zbiorze dziesięciu krótkich opowiadań spotykamy się z mniej znanym, ale równie weirdowym gatunkiem, jakim charakteryzował się Lovecraft, czyli fantastyką oniryczną.
Uniwersum Lovecrafta określały w znacznym stopniu opowiadania z tzw. Krainy Snów. A nazwa ta nie jest przypadkowa, gdyż opowiadania z tej serii opierają się na zapiskach marzeń sennych. Czy to sny autora? Czy tylko jego ekskluzywna wyobraźnia? Pozostanie to dla nas zagadką, chyba że odszukamy przyznanie się do tego w jakiś listach. Takimi opowiadaniami z Krainy Snów zapełniono właśnie zbiór "Koty Ultharu" i sądzę, że jest to jeden z najlżejszych zbiorów, który świetnie się czyta i jak mówi zasada dla świeżych czytelników - "zacznij od 'Zew Cthulhu'" - tak zaprzeczę tej zasadzie i zachęcę niepewnych do chwycenia za "Koty Ultharu".
Przede wszystkim można uznać, że jest to zbiór dla kolekcjonerów, jeśli weźmiemy pod uwagę starszych czytelników Loecrafta, gdyż w "Kotach Ultharu" mamy zdublowane opowiadania ze zbioru "Przyszła na Sarnath Zagłada - Opowieści Niesamowite i Fantastyczne" z 2016 roku. We wspomnianym zbiorze również mieliśmy do czynienia z opowieściami z Krainy Snów. Na tej kanwie do tamtego zbioru dołączono nawet graficzny dodatek w postaci mapy Krainy Snów wykonany przez Krzysztofa Wrońskiego - ilustratora każdego zbioru Lovecrafta z Wydawnictwa Vesper. Ilustracje te w niesamowity sposób dodają klimatu równie niesamowitym opowiadaniom autora. Również "Koty Ultharu" są ozdobione grafikami Wrońskiego, przypominającymi prastare ryciny. Natomiast wracając do motywu snu w opowiadaniach Lovecrafta, mimo istnienia już zbioru o tym motywie, "Koty Ultharu" nie są pozbawione swej spójności. Oparta ona jest na miejscach i bohaterach powtarzających się w opowiadaniach. Między innymi Randolph Carter, miasto Celephias, Kadath, lub Inni Bogowie - łączą w jedno oniryczną atmosferę opowieści. Do tego tytułowe koty Ultharu, pojawiają się w kilku opowiadaniach. Wyjątkiem w tym zbiorze wciąż pozostaje tytuł, który oznacza, iż przeczytamy tu także krótkie opowiadanie o tym samym tytule - Koty Ultharu. To opowiadanie ponoć do tej pory nie miało oficjalnego tłumaczenia.
Osobiście mam dużą słabość do sennych opowiadań Lovecrafta, ponieważ to od nich zacząłem czytać tego autora. Stąd też zachęta do spojrzenia na ten rodzaj opowiadań. Czytając "Biały Statek", "Celephias" lub "Ku Nieznanemu Katadth, Śniąca się Wędrówka", można mieć wrażenie, jakby było się w tym śnie, albo po prostu jakby się samemu śniło. Te opowiadania są tak wyraźne i malownicze, że mam wrażenie, że Lovecraft praktykował Świadome Śnienie i to wszystko sam dosłownie wyśnił. Wyśnił, a może siedziało to w nim, co rozważa Mikołaj Kołyszko w posłowiu, w którym jak zawsze na wykładach zaskakuje swą wiedzą i odniesieniami do mitologii świata rzeczywistego. Posłowie, choć omawia każdy element, każdego opowiadania jest dosyć krótkie, a uwierzmy, że mogło być o wiele dłuższe. Życzę więc wam udanej lektury i Lovecraftiańskich snów, jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać tego autora od fantastycznej strony jego twórczości.
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Czytanie Lovecrafta dla jednych to ciężko wchodząca lektura pełna archaizmów i dziwnego stylu pisania, a dla innych przyjemność pełna tajemniczych opisów innych światów. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy, a najnowszy zbiór opowiadań nakładu Wydawnictwa Vesper ukoił me cierpienie związane z kryzysem czytelniczym. W...
2021-02-08
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Stanisław Lem to wybitna postać wśród literatów fantastyki naukowej i lauru prekursora gatunku nikt mu nie odbierze. Jednakowoż czytelnik przy pierwszym zetknięciu się z tą prozą może się lekko rozczarować powyższą pozycją. Chodzi tu o całokształt sensu powieści. Zaraz tłumaczę, o co chodzi, najpierw zwrócę uwagę na to, do czego nie można się doczepić. A mowa o tym, jak powieść została napisana. Nie jest to ani prosty, ani trudny język. Zdania posiadają specyficzną składnię z wtrącanymi słowami, które dziś uważamy za błędne (np. "patrzałem"). Lem stosuje fachowe - naukowe słownictwo, toteż warto zajrzeć do słownika, by nie stracić sensu. Autor też bawi się słowem wymyślając różne określenia takie jak wizofon, odpowiadający dzisiejszym wideo rozmowom. Mnie najbardziej spodobały się naukowe opisy kosmicznych zjawisk oraz alegorii do życia powszechnego.
Teraz od tego co się w powieści dzieje, przejdę do rozczarowania. Główna akcja to przybycie Krisa Kelvina na stację krążącą wokół planety Solaris. Planeta badana jest przez znajdujących się na niej naukowców. Kelvin spędza czas na studiowaniu tzw. Solaryjskich pism, w międzyczasie próbując się dogadać z dwójką naukowców Snautem i Sartoriusem. W kajucie Kelvina pojawia się jeszcze Harey - ziemska partnerka Kelvina, która ma problem z akceptacją swojego istnienia - prawdopodobnie nie jest tym, kim jest. Członkowie stacji badają Solaryjską rzekę, która rzekomo ma świadomość i żyje. Naukowcy pragną nawiązać kontakt z rzeką. Pojawiają się także opisy tzw. mimoidów - form imitujących, z których naukowcy wierzą, że powstała żywa rzeka, a czytelnik domniemać może, że również zjawiona znikąd Harey. W opowieści mamy do czynienia bardziej z dysputami naukowo filozoficznymi na temat życia pozaziemskiego. Autor również chcę nam chyba pokazać różnice psychiczne zachodzące w kosmosie. Główny bohater rozważa w pewnym momencie czy nie oszalał. Dowiadujemy się, że szaleństwo to związane może być z nieprzystosowanym jeszcze organizmem do warunków pozaziemskich.
Obserwacja Solaryjskiego nieba, studia Solarystyki, przekomarzania między niesfornymi naukowcami - to główne tło "Solaris". Do tego quasi romantyczne relacje głównego bohatera z tajemniczo zjawioną wybranką jego serc, lecz gdzie jest głębszy sens? Gdzie puenta? Nie wiemy za bardzo, do czego zmierza powieść i trochę gubimy się w spójności tekstu. Prawdopodobnie tekst ma jakiś przekaz metaforyczny i znajdujemy go, jednak nie jest on prostolinijny. Dialogi natomiast pozbawione celu. Wymiana zdań między bohaterami jest lakoniczna i często nielogiczna. Odsłania to zapewne międzyludzki problem komunikacyjny związany z barierami językowymi i porozumiewawczymi. Znaczenie ostatniego rozdziału, w którym bohater schodzi na powierzchnię tajemniczej planety, także prosi się o rozszyfrowanie, a może jest tylko opisem dla czystej rozrywki?
Nieoczywista treść "Solaris" znajdzie swych zwolenników, ale wydaje mi się, że również przeciwników. Do tej pory spotkałem się z przychylnymi opiniami, z pochwałami sięgnięcia po tę pozycję. W całym tym zachwycie nie zrozumiałem jednak fenomenu "Solaris", chociaż zapamiętam go pewnie na zawsze i wrócę do niego jedynie ze względu na fragmenty o solarystyce. Tymczasem mogę przestrzec świeżego czytelnika Lema, aby nie zaczynał tej czytelniczej przygody od tej powieści - może to być zniechęcające. Jednak to wciąż klasyka gatunku, którą trzeba znać i warto zajrzeć do tej powieści, aby zauważyć, jakie poglądy na zmiany podczas podróży kosmicznych, mieli wizjonerzy prawie pół wieku temu.
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Stanisław Lem to wybitna postać wśród literatów fantastyki naukowej i lauru prekursora gatunku nikt mu nie odbierze. Jednakowoż czytelnik przy pierwszym zetknięciu się z tą prozą może się lekko rozczarować powyższą pozycją. Chodzi tu o całokształt sensu powieści. Zaraz tłumaczę, o co chodzi, najpierw zwrócę uwagę na to, do czego...
2021-01-22
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Prozaicy pokroju Bruno Schulza zapewne wśród wielu czytelników będą niezrozumiani i trudni do przyswojenia. W szczególności w dzisiejszych postmodernistycznych czasach, w których czytelnik liczy na trud sytuacyjny, ale w bardzo prostych słowach. Schulz natomiast, jako pisarz wybitny i zdecydowanie przedstawiciel surrealizmu wymaga od czytelnika wyobraźni i intelektualnego wchodzenia w szczegóły. Pierwsze spotkania ze Schulzowską literaturą są trudne i jest to piękna literatura, ale wydaje mi się, że nieodpowiedni przedział wiekowy uczniów, zapoznajemy z tą pozycją. Do "Sklepów..." i "Sanatorium..." trzeba dojrzeć. Zwykły uczeń nieprzywiązujący wagi do lektur uzna Schulza za grafomana - o ile będzie znać to słowo. Nie jest to też lektura na raz. Nie poczujemy i nie zrozumiemy jej, czytając ją tylko jeden raz. Polecam do niej wracać kilka razy.
Teraz sedno pozycji. Są to dwa tomy opowiadań ściśle może ze sobą nie powiązanych, ale bohaterowie i motywy łączą oba zbiory i wszystkie osobliwe opowiadania. Oba zbiory ponoć zawierają kwestie autobiograficzne. Główny bohater Józef opowiada niesamowite zdarzenia i przygody odbywane z jego ojcem Jakubem. Ciekawostką jest, że w rzeczywistości ojcem Brunona był właśnie Jakub. Mnie natomiast postać Józefa mocno kojarzyła się z prozą Kafki. Właściwie przygody Józefa i Jakuba nie są zwykłymi przygodami, a raczej poetycznie opisanymi w konwencji surrealistycznej snami. Snami Jakuba. Z tych opowiadań oniryzm po prostu wypływa strona po stronie, a czytelnik w nie wpatrzony, sam ulega sennym wizjom. To prawda. Nie raz zdarzy się, że przyśniesz przy lekturze, lecz jaka literatura jest w stanie wywołać w czytelniku tak przyjemną chęć. To zakrawa na magię i choć przeciąga to całe czytanie, nie odrzucasz tej lektury, nie nudzisz się nią, po prostu ja chłoniesz i się w nią dosłownie wciągasz. Może się zdarzyć, że nie będziesz wiedzieć o czym czytasz, ale kiedy wrócisz do tego i zwizualizujesz sobie to o czym czytasz, spojrzysz inaczej na pewne szczegóły. Powracające motywy ptaków, karakonów, manekinów, pornografii, bliżej nieokreślonych armii, kolei oraz śmierci ojca łączą się w psychodeliczny gwar, któremu czytelnik przygląda się z poziomu obserwatora. To wygląda tak, jakby czytelnik czytał czyjś sennik, Ba! Jakby się tułał po cudzym śnie. Zatem motyw snu ma tu charakter świata przedstawionego i nic w tych opowiadaniach nie wiąże się z realnością. Za to możemy zyskać odczucie groteski, absurdu i niestandardowej grozy.
Składnia zdań w opowiadaniach jest mistrzowska - wyszukane metafory, przepięknie rozbudowane opisy nawet najmniejszych szczegółów i często staromodne słownictwo, do którego trzeba przysiąść ze słownikiem. Proza Brunona Schulza, mam nadzieję, już na wieki pozostanie arcydziełem literatury międzywojennej. Jej forma zdecydowanej zabawy z wyobraźnią wykształtuje na pewno nie jednego artystę, a nuż wybitnego pisarza. Świetnym podsumowaniem lektury jest film Wojciecha Jerzego Hasa "Sanatorium pod Klepsydrą" inspirowany kilkoma opowiadaniami z tytułowego zbioru. Natomiast spośród samych opowiadań dla mnie najlepsze okazały się: "Traktat o Manekinach", "Karakony", "Druga Jesień" oraz "Sanatorium pod Klepsydrą" i na te polecam zwrócić szczególną uwagę.
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Prozaicy pokroju Bruno Schulza zapewne wśród wielu czytelników będą niezrozumiani i trudni do przyswojenia. W szczególności w dzisiejszych postmodernistycznych czasach, w których czytelnik liczy na trud sytuacyjny, ale w bardzo prostych słowach. Schulz natomiast, jako pisarz wybitny i zdecydowanie przedstawiciel surrealizmu...
2021-01-05
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Tytuł ten rozpowszechniony obecnie głównie przez film na podstawie omawianej lektury to niebanalna historia geniuszu, grozy i XVIII wiecznej Francji. Film znany przez duże grono kinomanów, zdobył serca wielu fanów, gdyż był równie niebanalny, piękny i dopracowany. Powieść na której oparto film, jest także piękna i należy oddać, że powstała długo przed ekranizacją. Jej wydanie datujemy na 1985 rok, natomiast zaskakujące są język i znajomość kultury XVIII wiecznej świata przedstawionego przez autora. Autentyczność tekstu jest idealna, za co autora tylko chwalić, bo język jest tak dostosowany, że chociaż, od czasu do czasu trzeba zasięgnąć słownika, to jest on piękny i przystępny, a do tego płynie się z tekstem. "Pachnidło..." to literatura wybitna, zasługująca na tak wybitne dzieło, jakim jest film Toma Tykwera. Opinie jednak różnią się bardzo - niektórzy twierdzą\, że film jest lepszy niż książka, a niektórzy, że film równie dobry co książka. Odwieczne pytanie postawione: co lepsze? Powieść, czy ekranizacja? Ale nie jesteś tu by porównywać.
Moim zdaniem książka dorównuje ekranizacji - nawet nie separowałbym jednego od drugiego. Film ponadto jest wierny książce. Może z małymi nieistotnymi szczególikami, ale mówiąc o filmie, to jakbyśmy mówili o książce i na odwrót. Jak już wspomniałem język jest tu bardzo mocną stroną - epokowy i poetycki w mnogości opisów. Autor przyjął bardziej gawędziarski styl i zaoszczędził na dialogach. Tym samym powieść przypomina baśń lub jakąś przypowieść. Wykwintny i erudycyjny język środowiska perfumeryjnego dodaje autentyczności, otaczając wrażeniem, jakbyśmy byli w miejscach i wśród ludzi, o których czytamy. Powieść jest jak dla mnie mieszanką gatunkową grozy, nowelki obyczajowej, dramatu i thrillera. W Paryskim oświeceniu poznajemy świat zapachów i smrodu. Dosłownie język autora, znowu chwalony, w opisach przybliża nam zapachy otaczającego nas świata. W tych opisach wszystko pachnie, rozczulając nas, a smród potrafi wywrzeć efekty wymiotne. Jednak w dużej mierze czytamy o przyjemnych zapachach, które wręcz czujemy w myślach podczas lektury.
Cała fabuła opiera się na historii Jana Baptysty Grenouille, któremu towarzyszymy od narodzin. Od tego momentu czytamy o jego niezwykłości, woli przetrwania i uporze. Grenouille charakteryzuje się jednym unikatowym darem - posiada nadnaturalny zmysł powonienia. Poznaje, komunikuje się, oblicza i rachuje za pomocą węchu. Zapach to wszystko, co cieszy go w życiu. Z czasem jednak jego fascynacja zapachem osiąga poziom maniakalny i za wszelką cenę chce nauczyć się wytwarzać zapachy, a nawet je zatrzymać. W tym celu uczy się w kilku miejscach tworzenia perfum - tworzenia baz zapachowych, a następnie tzw. anflurażu. Niestety Grenouille i jego chore ambicje każą mu wyciągać zapach z dosłownie każdej rzeczy, każdego zjawiska i każdej istoty. Im więcej życia, tym lepiej. Bohater odkrywa zapach doskonały, który pozwoli mu poczuć się kochanym, a zapach ten dostarczą mu tylko odpowiednie ciała kobiet. Od tej pory zaczyna się seria wyrafinowanych i nieprzewidzianych morderstw.
Ubóstwienie, wiążące się z niepohamowanymi rozkoszami cielesnymi kończy się aktem typowym dla grozy. Przekonujemy się, jak wielką władzę i oddziaływanie na ludzką psychikę może mieć zapach. Pomijając epokę, w której dzieje się akcja, zauważmy, jak ważny jest zapach wokół nas i jakie niesie informacje. To wiedział Grenouille i stał się nawet tego ofiarą. Czy zakończenie satysfakcjonuje na tle tak wysokiej literatury? Dla mnie to miał być hołd w stronę grozy - czysta rozrywka o aromacie godnym mistrzów pióra. Poczuj sam, o jaki aromat chodzi. Zapewniam, że czytając książkę wyświetlą Ci się w głowie znakomite sceny Tykwera.
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Tytuł ten rozpowszechniony obecnie głównie przez film na podstawie omawianej lektury to niebanalna historia geniuszu, grozy i XVIII wiecznej Francji. Film znany przez duże grono kinomanów, zdobył serca wielu fanów, gdyż był równie niebanalny, piękny i dopracowany. Powieść na której oparto film, jest także piękna i należy oddać,...
2020-12-27
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Wells stał się jednym z najważniejszych prekursorów literatury science fiction - to nie ulega dyskusji. Tworząc swoje powieści, oparł się na przełomach, królujących w czasach jego działalności. Otwierało to furtkę wyobraźni Wellsa do bardzo pokaźnego stopnia. Przykładem jest właśnie "Wyspa Doktora Moreau", która dotykała tematów ewolucji, genów DNA i odważnej wizji zabawy w Boga. Ponadto autor nie stroni od atmosfery grozy w swym dziele. Powyższe tematy jeszcze nie tak opanowane były wówczas "nieznanym", którego zawsze się bano, a Wells doskonale i z manierą wykorzystał w swej powieści.
Pozycja ta jest moim zdaniem idealnym początkiem przygody z sci fi dla czytelnika. Nie zawaham się stwierdzić, że nawet dla młodego czytelnika i nie mam tu na myśli malców w przedziale wiekowym np. 4-10 lat. Rozgarnięty jedenastolatek albo max. trzynastolatek mógłby spokojnie zacząć eksplorację fantastyki naukowej od tej lektury. Myślę, że można by nawet pomyśleć o kanonie lektur szkolnych. Skąd ta odwaga? Powieść napisana jest przystępnym językiem, poza opisami przerażających wydarzeń nie ma tu nic gorszącego. Wręcz przeciwnie na podstawie tej lektury można śmiało omawiać ludzkie podejście do natury, tematy moralności, a także naukowe spektrum eksperymentalne. To powieść, w której mamy elementy niewiarygodności i fantazję podpartą naszymi obecnymi doświadczeniami w świecie i czasach, gdzie znamy postać Mengele, postępy w genetyce i kilka doświadczeń w eksperymentach z klonowaniem. Gdyby dziś pisać tę powieść to właśnie te kazusy stanowiłyby dla autora inspiracje.
Powieść utrzymana jest w formie relacji z pierwszej osoby liczby pojedynczej. Styl opowieści charakterystyczny dla opowiadań Lovecrafta. Narratorem więc i głównym bohaterem jest Edward Prendick, ocalały z katastrofy statku "Piękna Pani". Jako jedyny ocalały wraz z niejakim Montgomerym i jego dziwnym towarzyszem M'lingiem na pokładzie łodzi, która uratowała Eda, dobijają do nieznanej wyspy. Gospodarzem ziemi jest doktor Moreau. Prendick poznaje mroczne badania doktora i jego szalone eksperymenty, polegające na krzyżowaniu różnych gatunków zwierząt i nadawaniu im ludzkich cech. Homoidalne zwierzęce hybrydy obdarzone tzw. Prawem zamieszkują wyspę, lecz widać jak bardzo są ułomne i być może cierpią. Nie pomagają w uldze władcze postawy Montgomery'ego i Moreau. W pewnym momencie wszystko wymyka się spod kontroli i dochodzi do tragedii.
Prendick w swych relacjach opisuje wydarzenia zachodzące na wyspie i kontrowersyjne stanowisko naukowe Doktora Moreau. Powieść przywodzi na myśl historie Verne'a lub przygodówki przypominające "Robinsona Cruzoe" lecz mroczniejsze. Można więc uważać, że to przygodówka grozy science fiction. Książkę czyta się szybko i bez problemu, a w posłowiu Mirosława Gołuńskiego poznajemy proces powstawania dzieł Wellsa oraz inspiracje i odzwierciedlenia wywodzące się z toposu dr. Moreau. Znakomite i ważne dzieło, nie tylko dla rozrywki, ale także dla filozoficznych i naukowych dysput, mogących w przyszłości z tej mrocznej historii wynieść coś pozytywnego dla następnych fizjologów i genetyków. Science fiction to nie tylko fikcja, to także nauka. Na koniec przy lekturze zwróćmy uwagę na obrazujące nam lekturę grafiki Giuseppe Galibardi Bruno, który świetnie oddał ducha epoki.
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Wells stał się jednym z najważniejszych prekursorów literatury science fiction - to nie ulega dyskusji. Tworząc swoje powieści, oparł się na przełomach, królujących w czasach jego działalności. Otwierało to furtkę wyobraźni Wellsa do bardzo pokaźnego stopnia. Przykładem jest właśnie "Wyspa Doktora Moreau", która dotykała tematów...
2020-12-22
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Od debiutu pana Urbanowicza, daliśmy mu, do dziś niezachwiany kredyt zaufania. Wiemy, że nas porwie, zaskoczy, wystraszy, i nauczy wielu rzeczy, jakich tylko życie potrafi zweryfikować, ale ułoży to słowami doskonale złożonymi, zwięzłymi i do zrozumienia dla każdego. W przypadku "Paradoksu" mamy podobnie, z tym że szczegółowe omówienie tej pozycji jest prawie niemożliwe - oczywiście wytłumaczę czemu. Jest ona bezsprzecznie genialna i warta miana bestselleru. To powieść, w której nie wiemy, co się może wydarzyć, gdyż nieprzewidywalna wyobraźnia autora wprowadza takie zwroty akcji, że nie wiemy zupełnie, jakiego gatunku powieść czytamy. "Paradoks" to miszmasz gatunkowy i inspiracyjne tutti frutti, bo naliczyłem kilka odniesień i trafiłem na pewno jedne z głównych.
Autor w posłowiu poprosił, aby nie spoilować w recenzjach i opiniach. To też powód, dla którego nie da się szczegółowo omówić tej pozycji. Jest to mimo wszystko zrozumiała prośba, zważywszy na to jak wiele się dzieje w historii. A Artur Urbanowicz piszę tak, że cały czas coś się dzieje. Nawet jak nic się nie dzieje, to rozważania bohaterów absorbują nas całych, jakby to były nasze rozważania - kolejna rzecz, którą uwielbiam w powieściach. Skoro nie spoilujemy to napiszę tylko, o co pokrótce chodzi, tak żeby Cię zainteresować, dorzucając do tego inspiracje, którymi czuję, że autor mógł (ale nie musiał...może to się samo zrodziło w jego głowie?) posiłkować się i których odniesienia widzimy w powieści. Tak więc historia opisuje perypetie studenta matematyki - tyle! Tyle? Nie do końca... Myślisz, że perypetie studenta matematyki będą nudne? A co jeśli z początku będzie Ci się wydawać, że ten przyszły matematyk ma rozdwojenie jaźni? Znajome? A co jeśli dalej się okazuje, że to nie rozdwojenie, a rozwielenie? I to nie jaźni... Tak, jak wyżej miszmasz gatunkowy prowadzi nas od thrillera psychologicznego, przez horror, aż do science fiction. Można śmiało powiedzieć, że to powieść z tych, które ryją banię zbyt mocno. Poza tym główny bohater - wspomniany student matematyki - Maks jest odwrotnością bohatera, bo to jeden z tych, których nie darzymy zbytnią sympatią. To introwertyczny perfekcjonista, niby typowy kujon, ale uważający się za lepszego od wszystkich. Nikt go nie lubi, no, chyba że odrobi za kogoś pracę domową, ale i tego nie robi za darmo. Maks popada w paranoję, gdy zrobi coś źle, a to nie przystoi człowiekowi podchodzącemu do życia z matematyczną precyzją. Autor daje nam też dużo lekcji psychologii, logiki i pokazuje nam jak ważna jest w życiu znajomość matematyki - te argumenty wyjaśniają odwieczne zdanie nieuków: "do niczego mi się nie przyda ta matematyka". Poznajemy pojęcia, których zwykle nie zasłyszymy poza salą wykładowczą, ale określają to jak mówimy poza tą salą. Wydaje mi się, że każdy intelektualista, nawet ten, który za bardzo nie przepada za ścisłością matematyki, będzie się świetnie bawić przy lekturze i będzie się śmiać do rozpuku przy żarcikach rzucanych przez autora. Trzeba dodać, że jest to częściowo powieść autobiograficzna, a na dodatek odwołuje się do wcześniejszych powieści pana Artura, co czyni ją ciekawszą.
Przejdźmy teraz do inspiracji i nawiązań. Na pierwszy front wysunęło mi się podczas lektury skojarzenie z filmem "Pi" Darrena Aronofsky'ego. Jak się okaże w dalszej części książki, pojawi się dosłowna wzmianka o tym właśnie filmie. A także do podobnych tematyce "Piękny Umysł" i "Dowód" - są to filmy o uzdolnionych matematykach cierpiących na jakąś neurozę. Te nawiązania jak widać, nie są przypadkowe. Kolejnym skojarzeniem jakie mi się nasunęło pod koniec książki był serial "Dark". Jeśli widzieliście serial nie będę pisał o co w nim chodzi, bo pojawia się tu najważniejszy motyw, którego nie wolno nam spoilować. A jeśli nie widziałeś "Dark" polecam obejrzeć w międzyczasie lektury. Te dwie rzeczy mogą okazać się ciężką rozrywką, ale genialną. Pewne inspiracje mogłyby za wiele zdradzić, ja natomiast, podsumowując w telegraficznym skrócie, chcę zakomunikować, iż "Paradoks" to wspomniane produkcje kinematograficzne połączone w jedno!
Perfekcjonizm jest chorobą, a ta powieść pokaże Ci, do czego może doprowadzić, gdy WSZYSTKO obliczasz na KAŻDYM kroku, pomimo wypunktowania kwantyfikatorów i tak popełniasz błąd - co robisz, by ten błąd poprawić?
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Od debiutu pana Urbanowicza, daliśmy mu, do dziś niezachwiany kredyt zaufania. Wiemy, że nas porwie, zaskoczy, wystraszy, i nauczy wielu rzeczy, jakich tylko życie potrafi zweryfikować, ale ułoży to słowami doskonale złożonymi, zwięzłymi i do zrozumienia dla każdego. W przypadku "Paradoksu" mamy podobnie, z tym że szczegółowe...
2020-12-08
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Dotarliśmy chyba do takiego momentu w historii literatury kiedy mamy już opublikowane wszystkie dzieła Lovecrafta w języku polskim. Włączmy w to opowiadania, eseje i chyba nawet część listów, których ilość przekracza dorobek powiastkowy. Jednak bardzo ważnym, wręcz istotnym elementem w twórczości ojca Cthulhu była więź z innymi literatami jego okresu. Mowa o przyjaciołach od pióra, z rzeczonych listów, którzy stali się współtwórcami cyklu Arkham i kontynuatorami spuścizny Lovecrafta. To właśnie na tą cześć Wydawnictwo IX odgrzebało i wydało zbiór opowiadań "Wyzwanie z Innego Świata". Jest to zbiór najlepszych opowiadań (chyba), jakie Lovecraft współpisał ze swymi korespondencyjnymi przyjaciółmi. Co więcej, te opowiadania nie opierają się ani trochę na znanych nam przez Howarda mitach. W tym zbiorze porzucono ten element, ale również skupiono się na czymś z innego świata - jak zresztą sam tytuł wskazuje.
Mamy tu więcej współautorów niż by się zdawało, niemniej powtarzają się, co wcale nie zawęża śmietanki. Wśród współautorów siedemnastu opowiadań są między innymi C.L. Moore, Robert E. Howard, Frank Belknap Long, Robert H. Barlow, Winifred Virginia Jackson i kilka innych nazwisk. Zbiór podzielony jest na dwa rozdziały:
- Opowieści niesamowite
- Opowieści humorystyczne
Jeśli chodzi o opowieści niesamowite to opisują one typowe dla Lovecrafta rozważania - gierki ze świadomością, podświadomości i nadświadomością, motywy światów równoległych i innych wymiarów, przeplatane ze snem i nadnaturalne istoty z kosmosu - charakterystyczne dla weird fiction. Z kolei opowieści humorystyczne zaskoczą tych, którzy wciąż wierzą, że Lovecraft był ponurakiem niepotrafiącym się uśmiechnąć. Jak się okazuje, dysponował ogromnym poczuciem humoru. Możemy to poznać w gierkach słownych, jakimi nas raczono właśnie w humorystycznych opowiadaniach. Ten rozdział nie jest charakterystyczny dla mistrza grozy, ale wciąż ukazuje kunszt pisarski, który, mimo że lekko archaiczny, pobudza wyobraźnię. Opowieści humorystyczne opierają się na rozterkach obyczajowych życia codziennego nizin społecznych, ale ukazują je w krzywym zwierciadle. Cały sens dowcipu jest dla nas jasny dopiero na końcu - typowa puenta, ale z przytupem. Początkowo czytamy o zwykłym życiu, często z zabawnymi opisami, lecz autorom wystarczy jedno zdanie na końcu opowiadania, po którym tarzamy się ze śmiechu, albo zastanawiamy się, co tu się stało, co to za zwrot?
Ten nieprzeciętny zbiór opowiadań jest doskonałym suplementem dla fanów twórczości Lovecrafta, którzy znają już wszystko. Kolekcjonerzy także będą zachwyceni, ale trzeba zaznaczyć jedno - to nie jest pozycja dla kogoś, kto rozpoczyna przygodę z prozą Lovecrafta. Taki "świeżak" łapiący za tę pozycję na początek może się zrazić do autorów, a żeby poczuć klimat typowy dla opowiadań weird fiction autorstwa H.P. Lovecrafta, należy zacząć od jego solowych zbiorów gdzie pochłoniemy to czym charakteryzuje się "strach przed nieznanym". Tym samym nie ma co demonizować tego zbioru infantylnym "nie chcę tego, bo tu nie ma Cthulhu!"... Otóż weird, jako gatunek nie polega tylko na Cthulhu, to po pierwsze. Po drugie Lovecraft, jak wspomniałem, jest znakomitym pisarzem i nawet kiedy nie ma mowy o jego mitach, czytamy o istotach robakopodobnych, a sam styl urzeka nas za każdym razem. Powyższy foch okazuje się więc kategorycznym błędem czytelnika. "Wyzwanie z Innego Świata" to rewelacyjny zbiór fantastycznie ukazujący grozę - Lovecraftowską i nieznaną nam wcześniej - A tytułowe opowiadanie pochłonie nas do reszty!
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
Dotarliśmy chyba do takiego momentu w historii literatury kiedy mamy już opublikowane wszystkie dzieła Lovecrafta w języku polskim. Włączmy w to opowiadania, eseje i chyba nawet część listów, których ilość przekracza dorobek powiastkowy. Jednak bardzo ważnym, wręcz istotnym elementem w twórczości ojca Cthulhu była więź z innymi...
2020-12-02
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
[Bardziej notka niż opinia, czy recenzja... nie wiem, coś takiego]
Każdy gatunek ma swoich mistrzów pióra. Każdego mistrza określamy także w duchu epoki, po której zostaje z nami na zawsze. Najbardziej osobliwym i silnie poczytnym gatunkiem wciąż jest groza. Ten gatunek jak dotąd ma trzech mistrzów "czarnego" pióra - kolejno wymieniając, przy czym cofając się z duchem epoki będą to:
King - Lovecraft - Poe
Zaczynając więc od prekursora grozy gotyckiej, utrzymanej w epoce romantyzmu - Poe, sięgniemy po niedawno opublikowany zbiór, moim zdaniem, jego najwspanialszych wierszy. Dzięki Wydawnictwu Vesper możemy się z nimi zapoznać i wracać do nich tyle razy ile chcemy. Mistrz Poe tworzył poezję podszytą baśniowością, mitologiami i osobliwie przerażającym romansem okrytym całunem fatum - dziś taka poezja jest pewnie klasycznym reliktem, lecz dla zakochanych w poezji będzie to kolejny dział poetyki do przerobienia.
Poezje Edgara mogą nam się wydawać prosto napisane z zastosowaniem łatwych rymów (mimo, że technicznie są nienaganne), ale zagłębienie się w treść, odczucie jej i spokojne przeanalizowanie, przenosi nas w jakiś inny świat. W powyższym tomiku mamy zatem najznakomitsze wiersze z różnych etapów życia autora, w tłumaczeniach: Zofii Kierszyc, Włodzimierza Lewika, Władysława Nawrockiego, Barbary Baupre, Antoniego Lange, Romana Klewina, Zenona Przesmyckiego, Juliusza W. Gumolickiego i Jerzego Żuławskiego. Dla uczulonych na niedokładne tłumaczenia (czego nie zarzucam) w zbiorze dla kontrastu możemy przeczytać opublikowane dodatkowo wiersze w oryginale, co zresztą unaoczni nam kunszt, z jakim Poe pisywał. Tak wśród wybranych przez Macieja Płazę wierszach w omawianym tomiku pojawiły się "Sen we Śnie", "Do Heleny", tytułowe "Miasto w Morzu", "Lenora", opus magnum "Kruk", "Kolizeum", "Kraina Snu", "Do Zante", "Anabelle Lee", "Do Ani", "Eldorado" i kilka innych. Wśród wymienionych są takie wiersze, których powstanie wiązało się z jakimś ważnym wydarzeniem w życiu poety. Wiersze te bywają pełne niepokoju, lecz jednocześnie lekkości. Niepokój przejawia się chyba w każdym wierszu, w którym odnosi się do kobiet swego życia. W poezjach Edgara zawsze umierają lub mają do czynienia ze śmiercią. Czasem nawet ze śmiercią samego Poe. Groza w romantyzmie to motyw, który gości także u Brama Stokera w "Draculi", jednak to Poe lekko i niebywale opisuje strach towarzyszący uczuciom przypisywanym wielu jego "kochankom".
Na zakończenie do tomiku mamy dołączone posłowie wspomnianego Macieja Płazy. W owym posłowiu poznajemy wspomnienie Edgara Allana Poe z tego, jaki był, jak wyglądało jego życie rodzinne, uczuciowe i w końcu pisarskie. Żywiąc ogromną sympatię do tego autora, dowiadujemy się, że w rzeczywistości nie był taki sympatyczny. Poznajemy go jako awanturnika i alkoholika, lecz mimo to zdobywcę wielu damskich względów. Jego natura trawi to, co pokochaliśmy w jego wierszach i tym samym czyni prawdziwą mroczność, jaką nas raczył w swych dziełach. Prekursor nie tylko gatunku, ale też inspirator powstania dekadentyzmu. Pewnie jako człowieka byśmy go nie polubili, lecz na szczęście pokochaliśmy jego wnętrze przez poezję prawie tak samo jak jego wszystkie muzy. Jeśli kochasz XIX wieczną poezję, zapoznaj się z najwspanialszymi utworami Poe, w których zatopisz się jak miasto w morzu, a nie wrócisz z niego - nigdy już!
*** http://ratowniklektur.blogspot.com/ ***
[Bardziej notka niż opinia, czy recenzja... nie wiem, coś takiego]
Każdy gatunek ma swoich mistrzów pióra. Każdego mistrza określamy także w duchu epoki, po której zostaje z nami na zawsze. Najbardziej osobliwym i silnie poczytnym gatunkiem wciąż jest groza. Ten gatunek jak dotąd ma trzech mistrzów "czarnego" pióra - kolejno...
W swej biblioteczce oneironauty kolekcjonuje wszystko co ma związek ze snami. Gdy trafiłem na powyższą pozycję w księgarni naukowej w Krakowie, wiedziałem że muszę ją mieć. Oceniona po okładce I opasłości mogła mi dużo zaoferować. Liczyłem na naprawdę ciekawe konkluzję o snach, ze względu na wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego i autorkę wyszkoloną w psychiatrii. Piszę to z żalem, ale jak się okazuje tytuł nic nie wniósł w materii śnionej. "Drugie życie snów" miało być esejem, syntezą wiedzy, odbiciem od stricte naukowych materiałów. Być może nie do końca znam sens pisania esejów, ale zawsze wydawały mi się strumieniem świadomości przelanej na tekst. W tym przypadku nie ma co czarować, spora część tekstu to przypisy z literatury: Adonis, Schulz, Kafka, Tokarczuk i inni klasyczni autorzy, poruszający się bez problemów w sferze snu, opisujący swe senne przeżycia i doświadczenia są cytowani w publikacji, od czasu do czasu udolnie bądź (wg mnie) nieudolnie tłumaczeni w zakresie psychiatrycznym, ale nie naukowym. Jest dużo powołań do naukowych patronów motywu sennego, czyli Junga i Freuda - dwóch biegunów tła psychiatrycznego Morfeusza i jego świata. Autorka zarzeka się przychylności bardziej Jungowskiej, niemniej w opisach jej snów, oraz dalszych tekstów dostrzegam dużo pierwiastka Freudowskiego. No ale nie na analizie polega ta publikacja. Jak sam podtytuł wskazuje tekst podzielony w spisie treści na trzy części - frazy - czyli krótkie omówienie zjawiska snu i określeń w jego obrębie. Ekfrazy - czyli zwykły dziennik snów autorki, najzwyczajniejsze zapisywanie snów, które Surrealiści nazywali "pismem automatycznym" lecz w przypadku ekfraz pozbawione są głębszej literackości bądź poezji. I w końcu tzw tak dalej... co nie wiem do końca co ma oznaczać, ale w dalszych rozdziałach jak np. Sny w stroju działania mamy krótkie teksty bez tytułów, ale opisujące jakby sny, sny na jawie lub inne fantazje. Niestety zapamiętanie tych tekstów graniczy z cudem, gdyż ciągną się przez około 200 stron i po prostu są. Często szokują, ale trudno do nich wracać pamięcią. Są jakby langsom żeby je przemyśleć. Te teksty już uwydatniają pewien poziom literacki, niemniej wciąż zakańczane są świetnie dobranymi cytatami z literatury. Teksty te są bardzo ciężkie. Z tekstu na tekst czułem grzęźnięcie w jakiejś mrocznej ramce. Ewidentnie teksty te zawarte w rozdziale "Sny w stroju działania" są pożywką dla grozy. Dużo cierpienia, erotyzmu, gwałtu, podłóż seksualnych, młodzieńczego buntu, ciężaru relacji międzyludzkich, nihilizmu, melancholii i mizantropii. W dużej mierze opisują koszmary. Jak lubię takie teksty, tak w pewnym momencie nie mogłem przebrnąć i zatrzymałem się. W połowie rozdziału odstawiłem lekturę, by sobie ją dawkować. Co zatem zyskamy dzięki tej lekturze? Materiał do inspiracji literackich przede wszystkim. Tytuł orzeka jakieś drugie życie snów. W tekście nie odnalazłem wytłumaczenia tego drugiego życia, a to dlatego, że ono jest właśnie w tekście. Drugie życie snów to tekst snu zapisany przez śniącego sen. Polecam też odnośniki do pełnych tekstów z przypisów, gdyż ich oniryczność jest sztuką wznoszącą duszę ponad niewyśnione i jest to ekwiwalent najwartościowszy w tej książce.
W swej biblioteczce oneironauty kolekcjonuje wszystko co ma związek ze snami. Gdy trafiłem na powyższą pozycję w księgarni naukowej w Krakowie, wiedziałem że muszę ją mieć. Oceniona po okładce I opasłości mogła mi dużo zaoferować. Liczyłem na naprawdę ciekawe konkluzję o snach, ze względu na wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego i autorkę wyszkoloną w psychiatrii. Piszę...
więcej Pokaż mimo to