Miasto i rzeka Wojciech Gunia 7,2
ocenił(a) na 1016 tyg. temu Recenzja, Wojciech Gunia, "Miasto i Rzeka".
Na koniec roku postanowiłem przypomnieć sobie w nowej wersji "Miasto i Rzekę" Wojtka Guni. Tak ciężki, ale i ekscytujący rok, należy zakończyć bowiem czymś, co ciężar gatunkowy poniesie, a nawet znacznie go... podniesie. To osobliwe, ale to pragnienie było we mnie od dawna, jako, że tekst "Droga Zjednoczenia", a z nim druga nowela, wypełniła na długo moje dni dwa lata temu, a to za sprawą niegdysiejszej adaptacji.
Tak. Potrzebowałem raz jeszcze zajrzeć w ciemny odmęt dwóch historii, złączonych w jeden spętany poczuciem straty snop ciemności, mroku niosącego Zrozumienie. Zarazem odnowę jak i śmierć. Nie ukrywam, że rzadko, prawie że nigdy nie wracam do tych samych tekstów, choćby i takich, których lektura stanowiła dla mnie wyzwanie przy pierwszym razie. Lecz z Wojtkiem jest inaczej, rozbierając bowiem na części utwory pisane autora, czy też zerkając na jego fotomontaże, można prędko dojść do wniosku, że kryje się za nimi ogromna głębia. Słowo pisane i zdjęcie, przesycone jest czymś unikalnym. Pisarz ten jest artystą, twórcą, kreatorem, choć nie kreuje prawie nazw miast, ulic, co tam, nawet postacie wydają się nosić u niego maski bez oczu i ust, a ich sylwetki zdają się ledwo zarysowane, jakby oblane strugami deszczu. O co więc cały zgiełk, powiedziałby ktoś. A no właśnie. Sięgnąłem po "Miasto i Rzekę", bo do tej pory nie wiem, jakiej odpowiedzi na to pytanie udzielić. Ale już samo to, co wiem, wywołuje we mnie przyjemne ciarki. Dlatego nie będzie to zwykła recenzja, raczej opis estetycznych przeżyć, płynących ze spaceru ulicami, zrujnowanymi przez wyobraźnię pisarza. Mniej zatem, skupię się na ciekawych formach, jakie przybrały nowele (zwłaszcza pierwsza, stanowiąca do pewnego stopnia list ojca, do swojego utraconego dziecka).
Chciałoby się wierzyć, że dotykamy tego samego uniwersum w obu opowieściach. Jest to świat monotonny i senny, niczym z prozatorskiej poezji, bądź stylizowanej prozy, uwielbianego przez autora "Miasta i Rzeki" Thomasa Ligottiego. Nawiązania do "Przeklętego Miasta", a może nawet bardziej, do stworzonego w formie ilustrowanej muzyką poezji z "This Degenerate Little Town", szeptały do mnie przy tym bardziej, w pierwszym z opowiadań. W obu zresztą tekstach, dostrzegam więcej z fascynującej nieokreśloności Ligottiego, niż elementów kosmicznego zła, ukutych już w utworach przez Howarda Phillipsa Lovecrafta. Paradoksalnie zresztą, atmosfera budzenia się ze snu w nowy sen, nabrała nowego tempa i znaczenia właśnie u Ligottiego, którego światy, także są jedynie naszkicowane, protagoniści zaś stoją w mgle własnych wspomnień, niedomówień, czy przeszłości. No i po kostki w wodzie, której głębokości, są filozoficznym kłamstwem, wyhodowanym na kanwie starożytnych mitów o Elixir Vitae.
Autor "Miasta" poszedł nawet dalej, choć tutaj wchodzimy już na niepewny (powiedziałbym nawet podmokły) grunt, rozmawiając o rzeczach, które u Guni wydają mi się nadal nie do końca przeze mnie poznane, czy odgadnione. Otóż nie w pełni istniejące, czy zarysowane, chciałoby się powiedzieć przestrzenie nowel, uważam w jakimś sensie za... znajome. Tak było i z wcześniejszymi utworami, poprzednimi scenografiami. Miałem to wrażenie choćby, gdy przemierzałem puste pokoje "Domu Wszystkich Snów". Więc coś tam musi być na rzeczy.
Czytelnik tej dylogii, może mieć wrażenie, że niosą go odmęty rzeki, w tle przemykają spadziste dachy smutnych domów, a on sam podąża za słowami autora, niczym dziecko za rączkę. Nie trafi jednak do baru, ani w inne przyjemne miejsce. Czeka go jedynie oblepiająca biel, nie będąca światłem, pusty pokój, błyszczący strukturami przedziwnie ukształtowanych kafelków i ciemna masa brudnej wody, w otworze, pośrodku pomieszczenia. To jest właśnie to, co zauważyłem już dawno. Ten element w sposób trwały, cechuje Złe Światy autora. A może to jedynie moja wyobraźnia na propsie? W każdym razie, odczuwam więź, między wrażeniem, a tekstem. Co mam na myśli? Strukturę, wybudowaną przez geometryczne formy, wyczuwalną pod palcami chropowatość świata, gdzie nie ma nazw, za to szaleją inne zmysły. Czujemy w powietrzu ozon i olej, na końcu języka suchość, po nieprzespanej nocy. Nasza skóra wydaje się ocierać o coś wilgotnego i lepkiego, kiedy się jednak przyjrzymy, nic nie ma. Potrzeba literackiego Demiurga, nie tylko pisarza, aby przyczynić się do podobnych wrażeń.
Obie nowele łączy właśnie to iluzoryczne zdaje się, zarysowanie światów, stanowiące uniwersum wilgoci, tłustego półmroku i deszczu. Ten ostatni (deszcz) wydawał się w trakcie lektury wywoływać swoistą muzykę, rozlegającą czasem w mojej głowie, zupełnie jakbym wrócił wspomnieniami do niemal apokaliptycznych ulew, z lata 1997 roku... lub wsłuchiwał w odgłosy, spowodowane przez wydającą po drodze masę zgrzytów igłę starego gramofonu.
Także fabularnie, "Miasto i Rzeka" jest dla mnie majstersztykiem, choć tutaj, o wiele bardziej cenię sobie "Drogę Zjednoczenia". Jest w niej bowiem o wiele więcej miejsca, zarezerwowanego na kryminał metafizyczny, a nawet thriller. Więcej tu napięcia z odgadywania, więcej dynamizmu. Jest wreszcie to wspaniałe wrażenie towarzyszenia bohaterowi. Protagonistą pierwszego opowiadania jest płatny zabójca, owszem, mamy zagadkę i odpowiedź na nią, lecz odnoszę wrażenie, że jest to element fabularny, który mógłby z powodzeniem zostać pominięty, lub zastąpiony innym, nie wpływając przy tym znacząco na pozostałe. Czy na mój osobisty odbiór tego, bądź co bądź, znakomitego tekstu. Tymczasem protagonista z "Drogi", prowadzi zawiłe śledztwo w sprawie tajemniczego zgonu brata i wcześniejszego zniknięcia ojca, aby na sam koniec odkryć, że świat go otaczający, to lepka sieć wzajemnych powiązań. Świadkowie, których odwiedza ze swoimi pytaniami zaś, to przebrane w ludzką skórę pająki. On jest w tym uniwersum nieświadomą ludzką muchą w tę sieć wpuszczoną i to dawno temu, przed wieloma laty (czy wydarzeniami z noweli). Od razu narzuca się "Klub Dumas" Pereza-Reverte, gdzie w podobnie mistrzowski sposób ukazano zjawisko fabularnej pułapki.
Reasumując, rok czytelniczy zakończyłem w sposób zachowawczy. Książką, która nie mogła mnie zawieźć. Niezwykłym spacerem po ścieżkach, w jakiś sposób, zarazem już wytyczonych, już znajomych, lecz i w dalszym ciągu nieodgadnionych. Nowele te, są niczym wyblakłe fotografie ze strychu, w domu rodzinnym bohatera "Drogi Zjednoczenia". 10/10.