W młodości w moich kręgach powtarzało się przyśpiewkę "nie czytaj Freuda, bo Freud to niedojda"... Nie czytałem. Po trzydziestu latach na tym padole w końcu wziąłem się za to wiekopomne dzieło i sprawdziłem o co to halo. Zważywszy też na cichą obietnice przed samym sobą, że poznam najważniejsze dzieła literatury filozoficznej, miałem przed sobą mały challange. Dochodził do tego jeszcze drugi aspekt, chyba najważniejszy - moja fascynacja oneironautyką, snami ogólnie i poznanie inspiracji oraz przejawów surrealizmu. Oczywiście nie była mi obca podstawa psychologii, niemniej sama psychoanaliza i jej korelacje z tematem snów nie były dla mnie w pełni poznane, toteż zwróciłem się do rzekomego ojca.
Powiadano, że przemyślenia Freuda są mocno nieaktualne, zacofane i sam miał jakiś problem psychiczny. Nie dziwne. Sięgnąłem po "Wstęp do Psychoanalizy" z entuzjazmem i bez żadnych uprzedzeń. No może poza tymi z ostatniego zdania. Niemniej nie brałem ich do siebie. Okazało się, że samo dziełko jest po prostu zapisem wykładów, jakie udzielał Freud na temat psychoanalizy. Myślę: świetnie! Jadę sobie w autobusie do pracy i mogę się poczuć jak na wykładzie doktora Freuda wiek temu. Na wstępie radością przepełnił mnie fakt, iż wydanie z Hachette sprawnie się czyta. Doktor nawet sobie dowcipkował na wykładach, przez co zyskał moje zaufanie i pomyślałem, że oceniałem go zbyt surowo w swej wyobraźni. Jednak temat czynności pomyłkowych zaczął być przynudnawy, a przykłady przypominały jakieś zabobonne bzdury, które wymyślić mógł przedszkolak. A wydaje mi się, że przedszkolak lepsze wytłumaczenia mógłby wymyśleć. Gdy upadnie prezent jaki dostałeś od danej osoby, z którą masz obecnie na pieńku - to znak, że chcesz o tej osobie zapomnieć... Jakoś nie daje temu wiary i nie przypisuje temu uniwersalności, gdyż brzmi to żałośnie. Oj panie Zygmuncie pogrążasz się na wstępie!
Dalej już niedowierzania większy ogrom. Właściwy rozdział o snach i tu mamy już sztandarowego Freuda. Absurd goni absurd. Czytam to i się zastanawiam, czy żaden ze słuchaczy nie pęka ze śmiechu. W wielu momentach miałem pobłażliwe uśmieszki podczas czytania, bo po prostu nie mogłem uwierzyć na co wpada ten jegomość. Wszystko co śnimy ma jakieś podłoże seksualne. Tak w skrócie można odgarnąć bawełnę, którą owija Freud. Niemniej mogę się zgodzić z kilkoma tezami. I po przemyśleniu i spojrzeniu na swoje dzieciństwo z perspektywy obserwatora (o ile się pamięta swoje dzieciństwo, bo geniusz Freuda powtarza mit, że nie pamięta się nic od 5 roku życia, a i to bywa trudne - bzdura! Nie jest tak w każdym przypadku) można powiedzieć, że zachowania bywały Edypalne. Niemniej trzeba by na prawdę każde zachowanie sprowadzać do seksualności, a to moim zdaniem prymitywizuje światopogląd. Tym bardziej, że bierzemy pod uwagę zachowania czysto abstrakcyjne - spanie z matką, chodzenie z matką do ustępu, czy chociażby najbardziej z seksualnością kojarzone karmienie piersią. Do tego by doszedł jeszcze przykład 30 - latka, który mieszka z matką. Ok, są to przypadki od których trzeba się uwolnić, ale one mają bardziej racjonalne wytłumaczenie niż "kompleks Edypa". Owszem wielu z nastolatków nawet ma tendencję do oglądania wiadomych filmów z kategorii "mamuśki" i tu oczywiście pojawia się utajony Edyp, lecz wciąż nieświadomy i w konsekwencji mogący się spalić ze wstydu. Na temat tej książki mógłbym pisać polemikę. Można by stworzyć antologię polemik. Najgorsze, że autor, który tak potępia narcyzm i samouwielbienie (mam nadzieję, że dobrze zrozumiałem wzmianki o tych zjawiskach) sam łechta swoje ego w tekście, który wg niego wskazuję na jedyną prawdę i jest niepodwarzalny. Do tego idiotycznie przyznaje się do tego iż NIGDY nie zmienia zdania. Cóż, przy takim podejściu to nie naukę uprawiał, a bierność.
Zastanawiającym jest fakt iż doktor wspomina o interpretatorach snów, gdzie nieśmiało albo zbyt śmiele się za takiego uważa, gdy wspomniana seksualność jest jego wytłumaczeniem na każdy sen. Tendencyjne sny o lataniu przypisuje się aktom seksualnym. Największa bzdura jaką można wymyśleć. Neil Gaiman świetnie to spuentował w jednym z komiksów Sandmana - "skoro sen o lataniu oznacza uprawianie seksu, to co oznacza sen o uprawianiu seksu". Ale wracając. Freud chciał chyba zapowiedzieć nadejście osobnego filaru psychologii, który zajmie się badaniem snów i ich odpowiednim interpretowaniem. Na szczęście nastały takie czasy, choć wciąż temat raczkuje. Zatem temat snów u Freuda jest fascynujący, z ciekawymi pikantnymi przykładami, ale nie bierzmy ich za wiedzę użyteczną. Przy tym temacie czytałem tekst jako pół prawdę, taką wewnętrzną fikcję stworzoną przez autora. Wszystko przez to, że racjonalnie myślący człowiek, tym bardziej zajmujący się tematyką snów, od razu wychwytuje nieprawidłowości myślenia. Niemniej czyta się Freuda z zaciekawieniem, gdyż system jaki wymyślił wobec swoich tez jest tak spójny, że byłby trudny do obalenia dla laika. I tu muszę też zaznaczyć, że ktoś kto nie miał styczności z paychologią, bądź filozofią może śmiało sięgać po tę lekturę, ale musi pamiętać by czytać ją jako "ego fiction". W dużej mierze to fantazje autora, wydające mu się właściwym rozumowaniem. Tak jak wspomniałem. Dużo się zgadza i to można sobie samemu zdać sprawę przy mocniejszym dialogu z samym sobą. Również symbolika wiele nie odbiega od racji. Poruszony temat histerii wśród kobiet, tak prymitywny, ale znaczący, gdyż tłumaczy kilka napięć, które kobiety miewają, ale nie przyznają się do nich, albo nie uświadamiają ich sobie. Tym samym stwierdzenie autora do którego się przyznaje, że "wszyscy jesteśmy neurotykami" stawia nas na pozycji obłąkanych. Dosłowne wyżycie seksualne jest przez Freuda za to aprobowane i namawia do niego z umiarem oczywiście. Punktuje również sodomitów i fetyszystów ze zdrowym podejściem, ale znowuż przesadzając i przez fikuśne praktyki zniechęcający do zbytniego życia płciowego. Aha i mój ulubiony absurd - usta to strefy erogenne. Wiek XX przyniósł później rewolucje seksualne, które szybko zdezaktualizowały psychoanalityczne poglądy Freudystów, a doświadczenia psychodeliczne pozwoliły odkryć nowe spojrzenie na znaczenie snów w życiu.
Tutaj muszę zaznaczyć iż zrozumiałem zaliczenie Zygmunta Freuda do przedstawicieli surrealizmu. Podobnie jak Ci artyści, których uważał za totalnych świrów, żył w swoich wyobrażeniach i fascynujące jest jak to wpłynęło na skalę światową. Oraz czyż to nie Freud był zedypowany? Czyta się świetnie, ale merytoryka faktów nie zasługuje na większą ocenę.
W młodości w moich kręgach powtarzało się przyśpiewkę "nie czytaj Freuda, bo Freud to niedojda"... Nie czytałem. Po trzydziestu latach na tym padole w końcu wziąłem się za to wiekopomne dzieło i sprawdziłem o co to halo. Zważywszy też na cichą obietnice przed samym sobą, że pozna...
Rozwiń
Zwiń