Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Krótko i na temat: to bardzo dobre i przyjemne zakończenie tej serii.

Krótko i na temat: to bardzo dobre i przyjemne zakończenie tej serii.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zastanawiam się zawsze czemu nie ma kategorii "Zaczęłam, ale nie skończyłam" i nie wiem, czy skończę. Nie wiem - być może to nie był mój czas na tę książkę, ale ciężko mi się było przebrnąć przez chociaż 100 stron. Dlatego nie oceniam - bo zwyczajnie nie powinnam.

Zastanawiam się zawsze czemu nie ma kategorii "Zaczęłam, ale nie skończyłam" i nie wiem, czy skończę. Nie wiem - być może to nie był mój czas na tę książkę, ale ciężko mi się było przebrnąć przez chociaż 100 stron. Dlatego nie oceniam - bo zwyczajnie nie powinnam.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

I to jest cała Amy Harmon. Tak pięknie pisze i tak czaruje słowem, a żadnej magii tutaj nie odnajdziemy bo to normalna obyczajówka, że nie da się nie czytać później z drżącym sercem. Podkreślam słowo PÓŹNIEJ dlatego, że jednak na samym początku czytałam dość opornie. Po prostu jakieś te retrospekcje, czy w ogóle długaśne monologi były nużące i czekałam na taki moment, w którym się zainteresuje życiem Blue.

Jednakże jak już była interakcja między bohaterami, to była bardzo ciekawa! To emocjonalna książka jak każda inna autorki, ale równie piękna. Nietuzinkowa. Rozciągnięta w czasie - co bardzo lubię. Takie powieści, które nie kończą się z dnia na dzień, a jednak możemy trochę czasu "pożyć" z bohaterami.

O samej fabule przeczytacie i w opisie i w wielu innych recenzjach, a u mnie takie tylko krótkie odczucia.

I to jest cała Amy Harmon. Tak pięknie pisze i tak czaruje słowem, a żadnej magii tutaj nie odnajdziemy bo to normalna obyczajówka, że nie da się nie czytać później z drżącym sercem. Podkreślam słowo PÓŹNIEJ dlatego, że jednak na samym początku czytałam dość opornie. Po prostu jakieś te retrospekcje, czy w ogóle długaśne monologi były nużące i czekałam na taki moment, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

No dobra.. nie omieszkam dodać ode mnie kilku groszy. O poprzedniej części nic nie pisałam bo nie miałam takiej potrzeby.

Generalnie bardzo emocjonalna seria - to na pewno, smutna, trochę depresyjna, ale opowiadająca o pięknym uczuciu jakim jest miłość i o tym, jak potrafi ona uratować człowieka. Jednakże w pierwszej części coś tam się jeszcze działo, tutaj mamy tylko dwójkę głównych bohaterów Beau i Leyle i wszystko się kręci tylko wokół ich relacji! Szczerze to aż do porzygu (przepraszam za wyrażenie, ale inne nie mogę znaleźć). Raz tęsknią za sobą ale się nienawidzą, raz odnawiają kontakty, raz jest już ok, bo przecież nie mogą znieść cierpienia tej drugiej osoby, a po chwili bum coś tam powiedzieli i po sprawie, wracamy do punktu wyjścia. I tak w kółko.

No rozumiecie? Takie romansidła są dla mnie nijakie. Owszem pięknie opowiadają o uczuciu jakie łączy bohaterów, ale jednak tego jest za DUŻO. Lubię osobiście jak wątek romantyczny jest super i miłym dodatkiem dla innych wydarzeń. Albo chociaż jak jest jakoś inaczej opisany i bohaterowie zachowują się w inny sposób.

No.

No dobra.. nie omieszkam dodać ode mnie kilku groszy. O poprzedniej części nic nie pisałam bo nie miałam takiej potrzeby.

Generalnie bardzo emocjonalna seria - to na pewno, smutna, trochę depresyjna, ale opowiadająca o pięknym uczuciu jakim jest miłość i o tym, jak potrafi ona uratować człowieka. Jednakże w pierwszej części coś tam się jeszcze działo, tutaj mamy tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dobra! Nie oczekiwałam Bóg wie czego, a tu proszę - otrzymałam całkiem niezły thriller. Dobrze mi się to czytało. Jestem szczerze pod wrażeniem - poprzednia książka autorki co prawda też mi się podobała, ale wiem że nie była idealna.

"Co o mnie wiesz" naprawdę trzyma poziom. Jest taka jakaś tajemnicza, nie powiedziałabym, że jest mroczna i straszna tak jak to czytamy na blurbie, ale na pewno sięga jakoś wgłąb naszej psychiki. Akcji konkretnej tu nie ma - ale ja się ani trochę nie nudziłam. Jest dużo opisów i retrospekcji, które jakoś tak zgrabnie zostały wplecione, że nie przeszkadzały. Pokazywały tylko jak wielowarstwowa jest to historia. Może kogoś dziwić postawa głównej bohaterki - mnie jednak ona zaimponowała i zyskała dużą sympatię. Tak samo mały wątek miłosny - ja to jednak lubię jak nawet w kryminałach czy thrillerach są one tak fajnie i delikatnie wprowadzone - pod warunkiem, że nie stanowią nagle głównego przedmiotu rozterek bohaterów. Tutaj wszystko było dobrze wyważone.

Mi się podobało. Nie jest to szczyt literackich możliwości i na pewno nie jest to thriller na najwyższym poziomie, ale według mnie patrząc na napływ książek o podobnej tematyce i w danym gatunku ciężko teraz chyba stworzyć coś naprawdę wybitnego. Więc wielkich oczekiwań nie mam, dlatego też się nie zawiodłam. I przede wszystkim przeczytałam tę książkę wyjątkowo szybko, co oznacza, że mnie wciągnęła!

Dobra! Nie oczekiwałam Bóg wie czego, a tu proszę - otrzymałam całkiem niezły thriller. Dobrze mi się to czytało. Jestem szczerze pod wrażeniem - poprzednia książka autorki co prawda też mi się podobała, ale wiem że nie była idealna.

"Co o mnie wiesz" naprawdę trzyma poziom. Jest taka jakaś tajemnicza, nie powiedziałabym, że jest mroczna i straszna tak jak to czytamy na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie rozumiem oceny, która widnieje powyżej. Ludzie - serio?

Wiecie, ja nie jestem takim jakimś krytykiem z krwi i kości. Ciężko sprawić, żebym wystawiła tak mało gwiazdek, praktycznie za każdym razem wydobywam z książki coś dobrego i pozytywnego, no ale tym razem w końcu się komuś udało doprowadzić do tego, że są tylko 3 gwiazdki. W sumie to... brawo!

Idiotyzm głównej bohaterki został koniec końców przyćmiony przez debilizm całej historii. Ot co.

Generalnie osoba, która stoi za wszystkim była dla mnie zaskoczeniem, ale całej książki miałam już tak serdecznie dosyć, że nawet się nie przejęłam i w ogóle przestałam analizować CO KTO I JAK. I tak to wszystko było tak wielce nieprawdopodobne, więc naprawdę... to, że tej osoby nie podejrzewałam wcale nie jest plusem tej książki ani zaletą.

Nie mogę właściwie znaleźć zalet.

Chyba ostatnich 5 stron sobie nawet odpuściłam (a to i tak wyczyn, bo od połowy czytałam bardzo na siłę).

Ok, wylałam wszystkie swe negatywne emocje. Konstruktywna krytyka to to nie jest - wiem. Ale moje szczere odczucia już tak, więc albo weźcie je sobie do serca, albo dajcie znać po lekturze czy się zgadzacie :)

Nie rozumiem oceny, która widnieje powyżej. Ludzie - serio?

Wiecie, ja nie jestem takim jakimś krytykiem z krwi i kości. Ciężko sprawić, żebym wystawiła tak mało gwiazdek, praktycznie za każdym razem wydobywam z książki coś dobrego i pozytywnego, no ale tym razem w końcu się komuś udało doprowadzić do tego, że są tylko 3 gwiazdki. W sumie to... brawo!

Idiotyzm głównej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No, no... kto by pomyślał, że jednak ta książka mnie tak zaskoczy. W ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu spraw! Tak, ewidentnie wgniotła mnie w fotel. Nie jest to jakaś perełka wśród thrillerów i dużo można jej zarzucić, ale element zaskoczenia zdecydowanie u mnie się pojawił i to taki mocny! Za to duży plus.

No, no... kto by pomyślał, że jednak ta książka mnie tak zaskoczy. W ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu spraw! Tak, ewidentnie wgniotła mnie w fotel. Nie jest to jakaś perełka wśród thrillerów i dużo można jej zarzucić, ale element zaskoczenia zdecydowanie u mnie się pojawił i to taki mocny! Za to duży plus.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To książka z typu tych, które całą swą magię i tajemniczość mają tak sprytnie i umiejętnie schowane miedzy wersami.

Powiem Wam, że wyjątkowo bardzo jestem nią zachwycona - a ostatnio krytykuje prawie, że wszystko! To już coś... Choć z początku (takie pierwsze 40 stron) trochę czytało mi się to mozolnie, to później nie mogłam się oderwać. Niesamowicie intrygująca historia.

Nie znam poprzednich książek autorki, ale Córkę Zegarmistrza polecam z całego serca. To nie tylko kryminał, ale i taki trochę dramat, romans i fantasy. Wszystko w jednym! I w żaden sposób się to ze sobą nie gryzie. Autorka zdecydowanie ma talent do tego typu powieści więc jestem ciekawa innych jej pozycji.

To książka z typu tych, które całą swą magię i tajemniczość mają tak sprytnie i umiejętnie schowane miedzy wersami.

Powiem Wam, że wyjątkowo bardzo jestem nią zachwycona - a ostatnio krytykuje prawie, że wszystko! To już coś... Choć z początku (takie pierwsze 40 stron) trochę czytało mi się to mozolnie, to później nie mogłam się oderwać. Niesamowicie intrygująca historia....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dopiero co wczoraj rano zaczęłam, a właśnie przed chwilą skończyłam. Wow dawno nie przeczytałam tak szybko książki.

Ogólnie książka nie jest zbyt długa - choć ciężko mi to powiedzieć czytając na Kindlu. Ale czytało się ją niesamowicie szybko, niesamowicie! Chłonęłam słowo za słowem.

Nie pamiętałam o czym jest jak się za nią zabrałam. Uwielbiam książki Tucker, które mimo że niby młodzieżówki to raczej tematyką pasowały dla dorosłych osób więc każdą jej powieść biorę w ciemno. W przypadku najnowszej książki bardzo, ale to bardzo się zaskoczyłam. Jej bohaterowie to licealiści!
No cóż, i choć liceum skończyłam dawno temu, to aż taka stara nie jestem żeby nie przeczytać. Taka prawda, że takie młodzieżowe powieści są często o wiele bardziej pouczające niż powieści, teoretycznie, dla dorosłych. A wierzcie mi, że z tej książki uczyć się nie powinni tylko nastolatkowie. Każdy z nas znajdzie tu ważny i istotny temat.

Tak bardzo, bardzo "na czasie" jest problem, który został poruszony w "Be the girl". Aż strach pomyśleć, co będzie za kilka lat, jak nasze dzieci będą chodzić do szkoły. Mnie to przeraża i przerasta momentami... Ale dobra. Nawet Wam nie zdradzę w sumie co to za problem.

Poza tym książka to takie też romansidło. W głównej mierze. Bardzo schematyczne. I nie jest mi przykro to pisać. Nie przeszkadzało mi to w ogóle, tego wręcz potrzebowałam. Styl autorki, bohaterowie, temat, zakończenie - wszystko to sprawiło, że ta cała schematyczność mnie nie denerwowała. Poza tym minął czas odkąd czytałam tego typu książkę więc tym bardziej z wielką przyjemnością ją pochłonęłam.

Polecam.

Dopiero co wczoraj rano zaczęłam, a właśnie przed chwilą skończyłam. Wow dawno nie przeczytałam tak szybko książki.

Ogólnie książka nie jest zbyt długa - choć ciężko mi to powiedzieć czytając na Kindlu. Ale czytało się ją niesamowicie szybko, niesamowicie! Chłonęłam słowo za słowem.

Nie pamiętałam o czym jest jak się za nią zabrałam. Uwielbiam książki Tucker, które mimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Minął już jakiś czas odkąd przeczytałam tę książkę, ale właśnie ją odkryłam na LC i postanowiłam słów kilka napisać.

Nie napiszę nic nt fabuły, bo już szczegółów mocno nie pamiętam, ale na tę chwilę to dla mnie jedna z ulubionych książek autorki.

Niesamowicie emocjonalna, wzruszająca, pouczająca a także zabawna, jak zawsze! Polubiłam tak bardzo mocno klimat dzikiej Alaski, życie mieszkańców szczególnie najlbliższych Calli. A właściwie... osoby, które stały się nagle i niespodziewanie dla niej najbliższymi.

Owszem, to jest romans, ale nie tylko o miłości między dwójką totalnie różniących się od siebie młodych ludzi. To miłość do siebie, do swoich korzeni, do rodziny, to nauka wybaczania najbliższym. Siła wybaczania! Siła miłości.

Cudowna książka. Serio :)

Minął już jakiś czas odkąd przeczytałam tę książkę, ale właśnie ją odkryłam na LC i postanowiłam słów kilka napisać.

Nie napiszę nic nt fabuły, bo już szczegółów mocno nie pamiętam, ale na tę chwilę to dla mnie jedna z ulubionych książek autorki.

Niesamowicie emocjonalna, wzruszająca, pouczająca a także zabawna, jak zawsze! Polubiłam tak bardzo mocno klimat dzikiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

I kolejny, opisany przez Maas świat! Kolejny piękny, skomplikowany, złożony politycznie świat. Nie sądziłam, że może wymyślić coś jeszcze, coś tak wielowarstwowego, a tu proszę… Tym bardziej, iż z tego co teraz doczytuję, Wieża Świtu miała być początkowo tylko opowiadaniem! No cóż, takich grubych opowiadań, to ja jeszcze nie widziałam. Ha!
Poznajemy południowy kontynent dzięki misji, na którą został wysłany Chaol i Nesryn. Bo Wieża Świtu to właśnie książka dotycząca tej dwójki. Książka, która nazwana jest jako tom „5.5”. Taka książka, którą nie miała być niby książką, a jednak liczy sobie tyle stron i wnosi tak dużo do całej serii, że spokojnie mogła być uznana za normalny, kolejny tom.
Pierwsze sześć miesięcy ubiegłego roku spędziłam właśnie z serią Szklany Tron. Miałam od razu po Imperium Burz wziąć się za Wieżę Świtu, ale już nie pamiętam nawet z jakich powodów, po kilku stronach ją odłożyłam. Wróciłam do niej teraz, w styczniu 2019 roku. I dobrze, bo przerwało to moją czytelniczą niemoc i sprawiło, że znów zaczęłam czerpać wielką przyjemność z czytania. Myślę, iż Chaol ze swoją powieścią czekał po prostu na odpowiedni moment. Ale… jest jedno ale. Z racji, że ja mam pamięć bardzo dobrą, choć niebywale krótką, najnormalniej w świecie zapomniałam już o wydarzeniach które miały miejsce wcześniej. Chyba w mniej więcej połowie książki ocknęłam się, że Wieża Świtu odgrywa się mniej więcej równolegle z Imperium Burz. Czy ja mam rację? Bo może jednak nadal coś plączę.
Mimo luk w pamięci i tak czytałam z ogromną przyjemnością. Ja chyba nie potrafię inaczej czytać książek z tej serii. Są mankamenty, ba, jest ich mnóstwo, jak w każdej poprzedniej książce. Ogólnie do całej serii można się przyczepić i wypisać szereg wad. Powtarzalność, przewidywalność, powtórzenia, schematyczność, za dużo scen erotycznych (choć akurat tutaj takowych nie było). Mi jakoś to nie przeszkadza. Jak każdej fance, a jest ich… setki tysięcy pewnie. Wszystkie jesteśmy tego świadome, ale i tak czytamy z wypiekami na twarzy i drżącym serduszkiem. Nie będę też odstawać od wielu czytelników – Chaola przestałam lubić kilka tomów temu, ale z racji, że o tym zapomniałam, podeszłam do lektury Wieży Świtu bez żadnych negatywnych emocji.
Chaol Westfall i Nesryn Faliq, niby para, niby nie, podniesieni do nowej rangi, opuszczają nas po wydarzeniach z Królowej Cieni, bowiem mają bardzo ważne zadanie do wykonania. Poza uzdrowieniem częściowo sparaliżowanego Kapitana (teraz już nawet Namiestnika), muszą zebrać armię dla króla Doriana i królowej Aelin. Inaczej nie mają szansy w wojnie z Valgami. Przybywaja do Kaganatu, którym rządzi wielki Kagan, a na dworze towarzyszy mu czwórka rywalizujących o jego miejsce dzieci. Niestety Chaol i Nesryn nie mogli trafić na gorszy okres, bowiem gdy dotarli na kontynent, mieszkańcy pałacu oraz miasta przeżywali akurat wielką żałobę. Dopiero co zmarła ukochana córka Kagana.
Akcja właściwie połowy książki skupia się głównie na cierpieniach Chaola i jego dochodzeniu do sprawności. Fizycznej jak i psychiczne. Te jego mroczne myśli, nienawidzenie samego siebie i użalanie się… cały Chaol. W przywróceniu czucia w nogach pomaga mu Yrene Towers, jedna z najbardziej uzdolnionych uzdrowicielek z Torre. ¬¬Choć ma swoje prywatne powody by nienawidzić gościa z Adarlanu i tak postanawia mu pomóc, chociażby po to, by sprawdzić siebie i swoje umiejętności. W międzyczasie Nesryn i Chaol próbują też przemówić Kaganowi oraz jego potomstwu do rozsądku, by zmienili zdanie i dołączyli się do walki. Niestety bez skutku…
Rodzina Kagana to bardzo ważni bohaterowie tej powieści. Od początku polubiłam Sartaqa, ale Hasar nie mogłam znieść. Co do reszty to nie mam zdania. Z kolei Yrene Towers, którą część z nas powinna skądś kojarzyć, jest chyba najlepszą tam postacią. Zdecydowanie. I ma w sobie niesamowitą moc – i nie mówię tu tylko o jej magii, a o osobowości i sile charakteru. Poznajemy też inne uzdrowicieli z Torre, a także klan do którego należy Sartaq. I to było mega ciekawa część powieści! Jego Kadara, czyli ogromny ptak (ruk? nie pamiętam dobrze nazwy), na którym lata on i jego druga rodzina, wzbudziły moje największe zainteresowanie. Wybraliśmy się do tej części królestwa razem z Nesryn, która dostąpiła zaszczytu i towarzyszyła księciu w wyprawie, gdzie w końcu trafiamy na prawdziwą akcję i walkę z mrocznymi istotami. A także obserwujemy pewne kiełkujące uczucia.
Jak już wspomniałam, długo czekamy na jakąś akcję. Powieść jest spokojna, trochę refleksyjna. Fragmenty, gdy Yrene walczy z mrokiem są aż przesycone bólem i cierpieniem nie tylko fizycznym. Ale dowiadujemy się sporo rzeczy, które wiele wyjaśniają i na pewno bardzo wpłyną na bieg wojny i samej Aelin. Poza tym obserwujemy uzdrowienie, nie tylko Chaola a także innych osób. Nawiązują się nowe, bardzo ważne relacje i wiele faktów wychodzi na światło dzienne. Zakończenie jest tak aż… rozczulające, ciepłe i topiące wszelkie możliwe chłodne uczucia wobec Lorda Westfalla. Mimo, że zdajemy sobie sprawę, że bohaterowie płyną w stronę bardzo złych wydarzeń.

I kolejny, opisany przez Maas świat! Kolejny piękny, skomplikowany, złożony politycznie świat. Nie sądziłam, że może wymyślić coś jeszcze, coś tak wielowarstwowego, a tu proszę… Tym bardziej, iż z tego co teraz doczytuję, Wieża Świtu miała być początkowo tylko opowiadaniem! No cóż, takich grubych opowiadań, to ja jeszcze nie widziałam. Ha!
Poznajemy południowy kontynent...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uwierzcie bądź nie, ale książek Nicholasa Sparksa przeczytałam w życiu dwie sztuki. DWIE (dobra, teraz to już TRZY)! JA, taka niegdyś zapalona miłośniczka romansów i dramatów i książek w ogóle! A znam go głównie z filmów… Które są piękne, trzeba to przyznać.


Początkowo wieść o premierze Z każdym oddechem mnie ani trochę nie ucieszyła. Raczej przeszłam obok tego obojętnie. Jednakże Instagram dźwignią handlu – dałam się przekonać. Mocno jesienna aura na dworze sprawiła, że pomyślałam KURDE CHYBA MAM OCHOTĘ NA TĘ NAJNOWSZĄ KSIĄŻKĘ SPARKSA, chociaż czytałam jego dwie powieści w życiu i właściwie to nie wiem, czy go lubię ALE MAM OCHOTĘ TO PRZECZYTAĆ. Wydawnictwo Albatros wyszło mi naprzeciw. I dostałam egzemplarze. Usiadłam więc pod dwoma kocami w grubych skarpetach i z herbatą w ręku, jak na bookstagromowicza przystało.


Znając mnie powinniście już wiedzieć, że nie mam zamiaru streszczać fabuły. Znając Sparksa powinniście z kolei domyślić się, że to książka o miłości, bo autor jest w końcu mistrzem romansów, czyli książek, które z założenia mają wywołać masę emocji. Fajne jest to, że nie mam porównania – nie wiem na ile powiela schematy, jak bardzo ta książka podobna jest do poprzednich. Nie wiem, czy Sparks powinien już odpuścić sobie pisanie, czy może jednak powinien pisać więcej. Tak jak w przypadku Cobena cieszę się, że się nie zmienia, a jego książki są w jakiś sposób do siebie podobne, tak fan Nicholasa może powiedzieć to samo! Nie mi to oceniać.



Mogę ocenić za to moje wrażenia odnośnie tego tytułu. Historia dwójki ludzi, z dwóch totalnie różnych światów, których przez naprawdę krótką chwilę połączyło uczucie tak ogromne, że starczyło na całe życie… Oh to tak w skrócie. Powieść osobom o romantycznych duszach na pewno przypadnie do gustu. Jest w niej wszystko to, czego potrzeba w takich historiach. Na dodatek te słowa autora na początku, jak i na końcu książki bardzo zmieniają nasze spojrzenie na tę książkę.


Czegoś mi zabrakło. Tak bardzo chciałam przeczytać porządny romans, chciałam poczuć te wszystkie emocje razem z bohaterami, chciałam płakać, chciałam krzyczeć na nich, chciałam się radować ich szczęściem. A szczerze powiedziawszy żeby tak się chociaż odrobinkę poczuć musiałam sobie sporo dopowiadać w głowie… Powtórzę się – sama historia jest piękna i prosta – ale sposób, w jaki autor ją opowiedział był totalnie nie w moim guście. Co nie zmienia faktu, że nie żałuje czasu spędzonego z książką! Ani trochę. Czuję lekki zawód, ale powiedzmy sobie szczerze – nie wiązałam z tą książką wielkich nadziei. Podróż w głąb w safari to coś, czego jeszcze nie doświadczyłam czytając. I to mi się podobało. Jak nigdy wolałam opisy i retrospekcje aniżeli aktualne wydarzenia, nie wspominając o dialogach pomiędzy bohaterami. Mam mocny dylemat jak ocenić ten tytuł. Odnoszę wrażenie, że to tłumaczenie trochę popsuło klimat książki, że interakcje międzyludzkie były takie puste, bez wyrazu, w ogóle nierealne, a przecież romans powinien głównie skupiać się na tym. Nie chcę być nie w porządku w stosunku do tłumacza, bo każdy odwala kawał dobrej roboty. Może po prostu po angielsku czyta się to inaczej? Z resztą ja bardzo lubię czytać w tym języku, o czym wiecie, mogę więc być pod tym względem trochę subiektywna, więc proszę - nie zwracajcie na moje marudzenie uwagi.



Zastanawiam się co o Z każdym oddechem myślą fani Sparksa. Czy to było na poziomie? Czy to było tak dobre, jak zawsze? Chce wierzyć, że tak i że każdy jego wierny czytelnik znajdzie w tej książce to, czego pragnie. Ja mimo wszystko znalazłam – chciałam w końcu romansu i takowy dostałam. Niestety niekoniecznie w takiej formie, w jakiej oczekiwałam. Wolę jednak, gdy uczucia się pielęgnuje, gdy ono rośnie z biegiem czasu, potrzebuje więcej pikanterii, więcej PRAWDZIWYCH emocji. Nie wierzę do końca w miłość od pierwszego wejrzenia, a przynajmniej nie lubię o tym czytać. Z kolei jest w tej powieści coś inspirującego i dającego do myślenia, a mianowicie osoba Hope. Kogoś może oburzyć to, jakie decyzje podjęła, ale ja uważam że okazała bardzo wielką siłę, rozwagę i dojrzałość. Byłam totalnie po jej stronie, bo Trudziałał mi lekko na nerwach z tą swoją powagą i stylem bycia.


Potrafię sobie z kolei wyobrazić film na podstawie tej książki. Piękne, malownicze kadry prosto z Afryki, gra aktorska, która na pewno o wiele bardziej odda emocje, jakie powinna nieść ta historia. Do tego cudowne wybrzeże Karoliny Północnej i Bratnia Dusza. Idealny scenariusz. No cóż... Czekać aż ktoś wpadnie na ten sam pomysł, co ja. Aż pójdę do kina ;-)

Uwierzcie bądź nie, ale książek Nicholasa Sparksa przeczytałam w życiu dwie sztuki. DWIE (dobra, teraz to już TRZY)! JA, taka niegdyś zapalona miłośniczka romansów i dramatów i książek w ogóle! A znam go głównie z filmów… Które są piękne, trzeba to przyznać.


Początkowo wieść o premierze Z każdym oddechem mnie ani trochę nie ucieszyła. Raczej przeszłam obok tego obojętnie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Recenzja będzie, jak ochłonę

Recenzja będzie, jak ochłonę

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

*www.ebookoholic.blogspot.com*

Krótka lektura, to i krótka recenzja. Lubię tak!

Chyba nie będę Was już zanudzać tym, jak to nie znam Kinga i nie jestem zaznajomiona z jego twórczością co powoduje, że nie mam porównania, więc mogę być w tym przypadku niezbyt odpowiednią recenzentką. Przeczytałam "Uniesienie", bo forma poprzedniego opowiadania "Pudełko z guzikami Gwendy", bardzo mi się spodobała. Tak jak poprzednio - dobrze i przyjemnie mi się to czytało. Pochłonęłam całość praktycznie za jednym zamachem i sporo się w trakcie uśmiechałam.

Nie muszę dodawać, że to opowiadanie. Specyficzna fabuła, bardzo krótka forma, bez rozciągających się na kilka stron opisów, sporo dialogów, jakiś taki bajkowy wręcz klimat, a zakończenie trochę szokujące ale też... Takie, że chce się nam krzyczeć EJ JAK TO?! A z drugiej strony czujemy, że to właśnie tak miało być.

Podoba mi się, że odnajdujemy tu pewne przesłanie, a nawet i kilka. Po raz kolejny twórczość Kinga mnie zaskakuje i daje takiego kopa moralnego. Książka aż tryska optymizmem! Główny bohater, który pogodził się z tym, że nieustannie traci na wadze i to bez żadnej konkretnej przyczyny, stara się w życiu zrobić jeszcze coś dobrego. I robi – nie tylko w fikcyjnym świecie Castle Rock, który zdaje się, że na pewno wszyscy znacie, ale też bardzo pozytywnie wpływa na nas, czytelników, żyjących tu i teraz. Taki Scott oraz jego garstka przyjaciół są potrzebni każdemu z nas.

Autor w krótkiej książce zawarł naprawdę wiele elementów – tajemniczą przypadłość, która właściwie jest elementem fantasy, a my momentami o tym zapominamy zupełnie jakby to, co spotkało Scotta było naturalne i mogło zdarzyć się każdemu z nas. Jest też charakterny bohater (a nawet kilku), mamy zdecydowanie realny i przyziemny problem z jakim stykają się homoseksualiści szczególnie w małych, zamkniętych społecznościach.

*www.ebookoholic.blogspot.com*

Krótka lektura, to i krótka recenzja. Lubię tak!

Chyba nie będę Was już zanudzać tym, jak to nie znam Kinga i nie jestem zaznajomiona z jego twórczością co powoduje, że nie mam porównania, więc mogę być w tym przypadku niezbyt odpowiednią recenzentką. Przeczytałam "Uniesienie", bo forma poprzedniego opowiadania "Pudełko z guzikami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kocham Elle Kennedy.

Dawno nie pisałam recenzji i bynajmniej nie zamierzam się teraz mocno rozpisywać, ale nie omieszkam nie dodać tutaj kilku słów od siebie...

A więc... TEGO DO CHOLERY POTRZEBOWAŁAM i TO BYŁO CHOLERNIE DOBRE mimo, że takie prymitywne i takie zwyczajne, jak każda inna opowieść o hokeistach i miłości. Takie totalnie nierealne i nie mające na 100% nic wspólnego z rzeczywistością.

DZIĘKUJE ELLE KENNEDY za to, że napisałaś tę książkę i że ją odkryłam w piątkowe popołudnie. Nie wiedziałam nawet, że tęsknie za tymi słodkimi hokeistami i ich niewyparzonym językiem. Tym razem poznajemy lekko młodsze pokolenie, ale nie zabrakło znanych nam (mi) postaci.

Bla, bla. Myślcie co chcecie - mimo, że gust mi się w końcu zmienił i teoretycznie wyrosłam już z takich książek to jednak uśmiech nie schodził mi z twarzy czytając THE CHASE.

Dziękuje za uwagę.

Kocham Elle Kennedy.

Dawno nie pisałam recenzji i bynajmniej nie zamierzam się teraz mocno rozpisywać, ale nie omieszkam nie dodać tutaj kilku słów od siebie...

A więc... TEGO DO CHOLERY POTRZEBOWAŁAM i TO BYŁO CHOLERNIE DOBRE mimo, że takie prymitywne i takie zwyczajne, jak każda inna opowieść o hokeistach i miłości. Takie totalnie nierealne i nie mające na 100% nic...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To jedna z tych książek. O jej premierze mówi się dużo i głośno. Robi się wokół niej bum i szum szczególnie w mediach społecznościowych. Autor za sprawą LOKATORKI postawił sam sobie wysoko poprzeczkę, więc kiedy wyszło na jaw, że Wydawnictwo wydaje w Polsce jego kolejną książkę to logicznym jest, że w środowisku książkowym zaczęło wrzeć.

Dla mnie LOKATORKA była świetna. To jeden z lepszych thrillerów psychologicznych, jaki przeczytałam w ubiegłym roku a może nawet w ogóle. Uważam, że autor wprowadził pewną nową jakość wśród tego typu książek. ALE minął już ponad rok i ja w tym czasie trochę innych książek przeczytałam... Niestety nieco zapomniałam o stylu w jakim piszę, o atmosferze w jaką wprowadza i zagadkach, które tworzy.

Z tego względu lektura W ŻYWE OCZY była dla mnie mega odskocznią, była czymś nowym i czymś czego ewidentnie potrzebowałam. Długo już nie czytałam... A przynajmniej nie tak, jak powinno się czytać książki - wziąć tom do ręki, usiąść pod kocem czy kołdrą, nie myśląc o niczym innym i zapominając chociaż na chwilę o otaczającym świecie. A jednak Delaney sprawił, że tak właśnie siedziałam i zachwycałam się strona za stroną tym, co stworzył. Nie dość, że wbił mnie w fotel kilka razy, nie raz siarczyście go przeklnęłam za zrobienie ze mnie głupiej, to przypomniałam sobie też, za co kocham czytać książki. Wykreował niesamowitych bohaterów o bardzo złożonej psychice. Nie mogłam za nic w świecie dojść do tego, co jest prawdą, a co fikcją i z zapartym tchem czytałam dalej.

Na pochwałę zasługuje przede wszystkim pomysł aby opowiedzieć tę historię w konkretny sposób... A mianowicie wpleść w narrację elementy sztuki i dramatu. Czapki z głów! Nie jestem znawczynią, do teatru nie chodzę, ale był to zdecydowanie powiew świeżości wśród książek z gatunku. Być może historia ta, opowiedziana zwyczajnie, czy jak każda inna książka, nie byłaby już tą samą historią i nie zaciekawiła by nas tak samo. A tak oto, staliśmy się obserwatorami sztuki jaką było życie Claire. Ja byłam wierną fanką. Nawet jeżeli nie podobały mi się jej decyzję, momentami wręcz niesamowicie drażniły, to przypominałam sobie, że nie znam jeszcze zakończenia... A jej życie toczy się pod wpływem pewnych reguł.

Autor postawił sobie poprzeczkę jeszcze wyżej. Jak dla mnie "W żywe oczy" jest dużo lepsze od "Lokatorki" i wydaje mi się, że nie jestem w tym przekonaniu odosobniona. Polecam - zaskoczy Was to co przeczytacie i za nim nie zrozumiecie zasad gry, która odbywa się między bohaterami.

To jedna z tych książek. O jej premierze mówi się dużo i głośno. Robi się wokół niej bum i szum szczególnie w mediach społecznościowych. Autor za sprawą LOKATORKI postawił sam sobie wysoko poprzeczkę, więc kiedy wyszło na jaw, że Wydawnictwo wydaje w Polsce jego kolejną książkę to logicznym jest, że w środowisku książkowym zaczęło wrzeć.

Dla mnie LOKATORKA była świetna....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

*WWW.EBOOKOHOLIC.BLOGSPOT.COM*


Jedną książkę autora opisałam już w swojej karierze recenzenckiej - dokładnie rok temu. Była to Dziewczyna z Brooklynu (link tutaj). Przed chwilą zajrzałam do postu ponownie, bo byłam ciekawa co tam ciekawego nabazgrałam... i poza tym, że już na wstępie rzuciły mi się w oczy dwie literówki to aż śmiać mi się trochę chcę, bo użyłam wtedy sformułowań dokładnie takich, jakie mam ochotę użyć teraz!

(...)

Za pomocą kart powieści przenosimy się do malowniczego Paryża. To znaczy w oczach jednego z głównych bohaterów, Gasparda Coutancesa, Paryż w okresie przedświątecznym wcale taki malowniczy i cudowny nie jest. W dodatku strajkują taksówkarze a z nieba leci rzęsisty deszcz. Cholerny Paryż! Ale jakiej opinii po osobie, która zwyczajnie nie lubi ludzi, można się spodziewać? Po co więc bohater przyleciał ze Stanów do tej europejskiej stolicy? Gaspard jest pisarzem, który przybywa w poszukiwaniu natchnienia. Tym razem menadżerka wynajęła mu apartament, należący niegdyś do nietuzinkowego artysty Seana Lorenza.

Gaspard liczy na to, że spędzi w tym wyjątkowym miejscu czas w samotności, sam na sam z własną twórczością i własnymi demonami. Jednakże los nie jest dla niego zbyt łaskawy. W wyniku błędu okazuje się, że apartament w dokładnie tym samym czasie został wynajęty również dla Madeline Greene, która z kolei jest temperamentną, byłą policjantką, mającą na karku kilka traumatycznych przeżyć, ale i tak starającą się twardo stąpać po ziemi.

Każdy z nich szuka w tym mieście czegoś innego, obydwoje są od siebie różni, a jednak coś poza wspólnym dachem ich połączy... I nie chodzi tu o uczucie, bo patrząc na to jaki mają do siebie stosunek od pierwszych chwil, ciężko znaleźć tu jakiekolwiek pozytywy. Jednak tajemniczość, którą owiana jest twórczość i w ogóle życie Seana Lorenza, sprawia, że obydwoje dają się wciągnąć w pewne śledztwo. Z pozoru wydające się błahostką - jak inaczej nazwać poszukiwanie obrazów, które zdaniem wielu w ogóle nie istnieją? Jednak ta z pozoru łatwa sprawa przeistacza się w wyścig ze śmiercią.

Jest dobrze. Jest dobrze, dopóki bohaterowie się nie odzywają. Przepraszam za taką bezpośredniość, bo tak naprawdę nie mam nic ani do Gasparda ani do Madeline. Obydwoje na swój sposób polubiłam, zarówno za cięty język jak i za odwagę oraz bystry umysł. Jest to już kolejna książka, która drażni mnie w ten sam sposób - dialogi bohaterów są jakoś zbytnio rozemocjonowane. Prawie w każdej wymianie zdań pojawia się wykrzyknik, który działa już na mnie jak płachta na byka... Zastanawiam się czy to Francuzi są tacy temperamentni, dlatego też autor tak wiele emocji wkłada w te zdania? Czy to tłumacz zrąbał sprawę? Jednak tłumacz nie wciska sobie wykrzykników tam gdzie chce... A więc to na pewno styl autora. Najlepsze w tym wszystkim jest to (i to cała magia Musso), że i tak chętnie sięgnę po kolejną jego książkę. Nie wiem, czy wrócę do starszych tytułów, ale tego nowego Musso nadal będę z chęcią poznawać, bo ewidentnie coś ma. Mimo, że momentami niektóre elementy śledztwa były aż... głupie, a to jak nagle coś się wyjaśniało, jak tak po prostu coś potrafili załatwić było po prostu niemożliwe, albo jak przemieścili się między Francją a Nowym Jorkiem w tempie błyskawicznym... Czy wiele innych szczegółów, które nie miały nic a nic związanego z rzeczywistością. I tak jestem w stanie zrozumieć wspomnianą rzeszę fanów autora. I chociaż nie potrafię tego logicznie wyjaśnić, mimo tych wszystkich wymienionych przeze mnie mankamentów, nadal polecam lekturę Apartamentu w Paryżu.

*WWW.EBOOKOHOLIC.BLOGSPOT.COM*


Jedną książkę autora opisałam już w swojej karierze recenzenckiej - dokładnie rok temu. Była to Dziewczyna z Brooklynu (link tutaj). Przed chwilą zajrzałam do postu ponownie, bo byłam ciekawa co tam ciekawego nabazgrałam... i poza tym, że już na wstępie rzuciły mi się w oczy dwie literówki to aż śmiać mi się trochę chcę, bo użyłam wtedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

*www.ebookoholic.blogspot.com*

Dawno już nie czytałam książki, która tak bardzo oderwałaby mnie od codzienności i przyziemnych spraw. Już z pierwszymi zdaniami Kirke oczarowała mnie i porwała do świata bogów, półbogów oraz innych mitologicznych postaci, znanych mi tylko z nauki w latach szkolnych. Z zafascynowaniem śledziłam losy wygnanej córki Heliosa, tytułowej Kirke. Okrzyknięta na Olimpie jedną z najgroźniejszych wiedźm stała się dla mnie najtwardszą, najsilniejszą i najmądrzejszą bohaterką powieści, jaką w życiu udało mi się poznać na łamach kart powieści.

Kirke już od urodzenia była odrzucana przez wszystkich, których kochała – ojca, matkę, rodzeństwo i przez mężczyznę, dla którego była w stanie poświęcić wszystko. Traktowaną ją jak kogoś gorszego gatunku. W końcu, pod wpływem głupich decyzji, zostaje odesłana przez ojca oraz samego Zeusa na wygnanie. Zamieszkała więc na wyspie, która stała się jej azylem. Odnalazła w sobie godność, siłę, wiarę a także niesamowite pokłady talentu. Sama, rok za rokiem, uczyła się i szkoliła i tak została niesamowicie groźną wiedźmą, groźną nawet dla samych bogów. Rozpoczyna się jej niesamowita historia. Historia pełna rozczarowań, miłości, gniewu, przyjaźni…

Madelina Miller przypomniała mi, jak uwielbiałam niegdyś mitologię grecką. Nagle postaci, które znałam z języka polskiego, czy z filmowych adaptacji przeobraziły się w bohaterów z krwi i kości. Nic przecież tak nie pobudza wyobraźni jak książka – i to tak dobrze napisana, w tak piękny i ujmujący sposób. Nie obchodzi mnie tak naprawdę, jak wiele z książkowych wydarzeń ma odzwierciedlenie w mitologii (dobra, tak na serio to sprawdzałam i wydaje mi się, że wiele…), ważne że nagle Scylla, Hermes, Odyseusz, Helena, Dedal, Helios, Prometeusz, Zeus… stali się dla mnie bardziej żywi i prawdziwi, mogłam sobie wyobrazić ich twarze, gesty i zachowania. W mojej głowie to wszystko działo się naprawdę! Poznałam ich charaktery - jednych pokochałam, o drugich totalnie zmieniłam zdanie. To zasługa autorki. Świetnie skonstruowała powieść, której wydarzenia dotyczą przecież tysięcy lat… W końcu Kirke, jako córka boga słońca, jest nieśmiertelna. A jednak czyta się z zapartym tchem w błyskawicznym tempie, ani przez chwilę mnie nie znudziła. Chciałam wręcz czytać więcej i więcej. Autorka umiejętnie wplątała w historie Kirke wszystkie możliwie znane nam wydarzenia z mitologii. Z reszta o samej Kirke też możemy poczytać sporo, tylko ja jakoś nigdy o niej nie słyszałam… A jednak jest – Kirke, kobieta której los nie oszczędzał, a jednak stała się niesamowicie inteligentną, mądrą i groźną osobą. Wcześniej była olewana i traktowana jak powietrze – teraz zaczęto się z nią liczyć, mimo że przebywała na wygnaniu.

Minęło trochę czasu odkąd skończyłam czytać – a jednak nadal o niej myślę. O Kirke i o wszystkich innych osobach, które miały wpływ na to jaką boginią się stała. Chciałabym poznać jej dalsze losy, było mi przykro, że powieść skończyła się w takim momencie, ale w żaden sposób nie czułam rozczarowania.

*www.ebookoholic.blogspot.com*

Dawno już nie czytałam książki, która tak bardzo oderwałaby mnie od codzienności i przyziemnych spraw. Już z pierwszymi zdaniami Kirke oczarowała mnie i porwała do świata bogów, półbogów oraz innych mitologicznych postaci, znanych mi tylko z nauki w latach szkolnych. Z zafascynowaniem śledziłam losy wygnanej córki Heliosa, tytułowej Kirke....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Emily Gifiin to autorka, którą poznałam już w gimnazjum. Jej romans, „Cos pożyczonego” to pierwsza tego typu książka jaką przeczytałam w życiu i oczywiście byłam zachwycona. Od tamtego czasu przeczytałam wszystkie jej powieści i długo uważałam ją za ulubioną autorkę gatunku. Oczywiście teraz, z perspektywy czasu wiem, że wcale nie jest tak bliska ideału jak niegdyś uważałam, ale nadal mam ogromny sentyment i cenie sobie jej twórczość, która stała się ogromnie dojrzała. Z resztą Emily to nie jest autorka, która tworzy błahe romanse. Jej powieści zazwyczaj mają w sobie wątek miłosny, ale nie zawsze jest on najważniejszy. Często porusza sprawy rodzinne, a problemy, z którymi zmagają się bohaterowie są takie… realistyczne. Dlatego też lektura jej książek jest nie tylko emocjonalna, ale i wartościowa. W dodatku czyta się je w mgnieniu oka, a co za tym idzie – sprawia wiele przyjemności.

Tak samo jest w przypadku „Wszystko, czego pragnęliśmy”. Nie wiedziałam czego się spodziewać, bo wiadomość o premierze dotarła do mnie przez przypadek. Ostatnio całkowicie zapomniałam o Emily dlatego też nie śledziłam jej poczynań. Bez zastanowienia zgodziłam się na egzemplarz recenzencki. Lektura wciągnęła mnie niemal natychmiast, 100 stron „przewróciłam” nie wiem kiedy! Ale zacznę od początku.

Każdy bohater powieści przedstawia sobą coś innego, pokazując nam, czytelnikom, że nikt nie jest idealny chociażby bardzo chciał i tak bardzo się starał. Powieść budzi w nas wiele skrajnych emocji – od nienawiści i złości, po smutek, żal, poczucie niesprawiedliwości i w końcu radość oraz nadzieję - jednak są ludzie, którzy mają jako taki kręgosłup moralny. Przecież to, co wydarzyło się młodej Lyli, mogło zdarzyć się nam. Ba! Może zdarzyć się naszym dzieciom – to wszystko jest jak najbardziej realne i to jest właśnie przerażające i nieco przytłaczające. Obserwuje dzisiejszą młodzież i wiem, że to co zrobili bohaterowie książki, może znaleźć odzwierciedlenie w naszym życiu, nawet jeżeli rodzice starają się wychować dziecko jak najlepiej i wpoić mu pewne wartości – dzisiejszy świat, a przede wszystkim Internet zderzają się z wychowaniem w sposób nieubłagany.

To jest Emily Giffin, którą pokocha każdy! Nie mamy do czynienia z klasycznym romansem, a z obyczajówką pokazującą realia życia osób z klasy średniej, których świat ściera się ze społecznością z klasy wyższej. Wśród tak zwanej elity jest Nina. Matka, żona, kobieta niemal idealna. Nina nie była przyzwyczajona do luksusów więc tym bardziej docenia to co ma, ale również dzięki temu potrafi wskrzesić w sobie odrobinę empatii, nie ocenia ludzi za to, co posiadają ani gdzie pracują. W dodatku swoje w przeszłości przeszła. Jednak nagle docierają do niej realia – realia życia jej syna, a także męża i ich prawdziwe oblicze. Sytuacja w której się znaleźli sprawia, że w końcu przegląda na oczy. Postanawia więc wszystko naprawić i zrobić to, co należy. Z drugiej strony jest Tom, samotnie wychowujący dorastającą córkę, która tylko i wyłącznie dzięki ciężkiej pracy dostała się do elitarnej szkoły, w której uczy się również Finch, syn Niny. Przez jeden głupi, całkowicie niedopuszczalny czyn, historie tych dwóch rodzin się ze sobą splatają. Musicie sami zobaczyć co się stało, jak rozwiążą się ich problemy! Sami ocenić postępowanie bohaterów.

Język jakim posługuje się autorka jest prosty, dzięki czemu słowa jeszcze bardziej do nas trafiają. Przekaz również jest prosty, ale musicie sami do niego dotrzeć. Nie mogę Wam zdradzić za dużo! Emily zawsze potrafiła zbudzić we mnie sporo emocji i tym razem tak się również stało. Może ostatnie jej powieści nie były aż tak udane, ta jednak wyróżnia się na tle całej jej twórczości. To piękna a zarazem smutna historia o ukrywaniu się pod maską pozorów, o zaufaniu złym osobom, o zapominaniu o swoich wartościach po to, by dostosować się do innych. A w końcu to historia o miłości, którą powinniśmy czuć do samych siebie.

Emily Gifiin to autorka, którą poznałam już w gimnazjum. Jej romans, „Cos pożyczonego” to pierwsza tego typu książka jaką przeczytałam w życiu i oczywiście byłam zachwycona. Od tamtego czasu przeczytałam wszystkie jej powieści i długo uważałam ją za ulubioną autorkę gatunku. Oczywiście teraz, z perspektywy czasu wiem, że wcale nie jest tak bliska ideału jak niegdyś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

*www.ebookoholic.blogspot.com*

Czy też macie tak jak oceniacie jakąś książkę, że brakuje Wam takiej gwiazdki "pomiędzy"? Czuje, że 6 gwiazdek jest trochę krzywdzących, z kolei 7 to już przesada dla tej pozycji... W takich przypadkach moje dobre serce, nieskore do nadmiernej krytyki dyktuje mi, bym jednak postawiła na tę lepszą ocenę.


Zatem przejdźmy do krótkiej recenzji. Dam Wam trochę przedsmak tego, co Was czeka jak już sięgnięcie po swój egzemplarz. Ja po swój sięgnęłam spontanicznie, bo był pod ręką - dopiero co przyszedł od wydawnictwa. Nie pamiętałam już o czym jest, ale skoro skończyłam właśnie jedną książkę, która bardzo mnie wciągnęła i miałam ochotę czytać dalej - poszłam za ciosem (ostatnio bywa u mnie różnie z tym czytaniem). Nie wstając nawet z kanapy odłożyłam skończoną powieść na bok i sięgnęłam po Historię pewnej dziewczyny leżącą na stoliku.



Coś mnie w niej urzekło od samego początku. W jakiś sposób okazała się niebanalnie banalna. Albo banalnie niebanalna? Ma to sens? Czasami tak jest, że człowiek nie wie jak wyrazić to, co ma na myśli. Chodzi mi o to, że historia owej tytułowej dziewczyny jest, jakby to ująć w miarę kulturalnie, żenująca? Dla sporej ilości czytelników na pewno. Miała kilkanaście lat, gdy została przyłapana przez ojca na uprawianiu seksu w samochodzie z chłopakiem kilka lat od niej starszym. To zdarzenie zmienia jej życie, ale co się dziwić skoro ów chłopak okazał się totalnym palantem i rozgadał wszystko znajomym? Wieść się rozeszła i tak oto całe, dosyć małe miasto (a wiadomo, że małe miasta, z jedną szkołą, są specyficzne) od kilku lat wyrabia sobie opinię na temat nastolatki, co jak wiadomo ma ogromny wpływ na jej kształtujący się charakter. Do tego zachowanie ukochanego ojca, który całkowicie się od niej odsunął, przestał okazywać uczucia i traktuję ją jak powietrze, z resztą dla pozostałych mieszkańców domu też nie jest zbyt uprzejmy.



I tak oto mamy powieść, która jest stosunkowo krótka, a więc czyta się ją szybko. Chciałoby się krzyknąć, NO DOBRA DZIEWCZYNO ZASŁUŻYŁAŚ SOBIE NA TO, po co robić z tego książkę? Okay, miasto i ojciec dawno już powinni o tym zapomnieć, dziewczyna poza tym nie jest niczym wyróżniającą się osobą, nic złego nie robi, nikt nawet nie obwinia chłopaka, który TO robił z 13LATKĄ, więc może rzeczywiście trochę jej szkoda, ale robić z tego powieść?



Tak, doskonale rozumiem oburzenie osób, które to przeczytają i tak właśnie sobie pomyślą. Natomiast nie do końca się z tym zdaniem utożsamiam. Są książki, których bohaterów uwielbiamy i ubóstwiamy, ale są też tacy, których postępowania nie rozumiemy, których poczynań i charakteru nie tolerujemy, którzy są sami sobie winni tego, co ich spotkało ale to właśnie psychikę takich osób, warto poznać przede wszystkim, prawda? Ile razy popełniliście w życiu głupi błąd, za który przyszło Wam słono zapłacić? Ile razy oczerniano Was za coś, naznaczono łatką, dokuczano, albo traktowano jak powietrze? Jeżeli nigdy, to jesteście szczęściarzami, ale jeżeli coś takiego Wam się przytrafiło, to myślę, że warto zapoznać się z fragmentem życia Deanny, która poza tym, co dzieje się w szkole walczy z sytuacją w domu a także ze skrytą miłością do osoby, do której nie powinna żywić tak silnych uczuć. Taki dramat już na pewno nie jest jej potrzebny. Jej największym oparciem jest brat i jego malutka córeczka, to takie jedyne światełko w tunelu, jakim jest życie nastolatki.



Dziewczyna walczy, jest silna i w jakiś dziwny sposób mnie porwała opowiadając swoją historię. Jako odwieczna "córusia tatusia" bardzo jej współczuję tego, jak potraktował ją jej własny ojciec. Podziwiam za to, że normalnie wstaje od kilku lat do szkoły, normalnie funkcjonuje, znosi wszystkie wyzwiska i jeszcze gdzieś tam stać ją na jakieś odgryzienie się. Autorka używa raczej prostego języka, więc książkę naprawdę czyta się szybko. Ja tam mimo wszystko uważam, że warto się z nią zapoznać. Nie jest to górnolotna literatura, wiadomo, trochę młodzieżówka z niższej półki - tak bym to nazwała. Ale w jakiś sposób prawdziwa, pokazująca, że naprawdę nie każdy nastolatek musi mieć myśli samo destrukcyjne i samobójcze, że naprawdę można sobie ze wszystkim poradzić.

*www.ebookoholic.blogspot.com*

Czy też macie tak jak oceniacie jakąś książkę, że brakuje Wam takiej gwiazdki "pomiędzy"? Czuje, że 6 gwiazdek jest trochę krzywdzących, z kolei 7 to już przesada dla tej pozycji... W takich przypadkach moje dobre serce, nieskore do nadmiernej krytyki dyktuje mi, bym jednak postawiła na tę lepszą ocenę.


Zatem przejdźmy do krótkiej recenzji....

więcej Pokaż mimo to