-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant4
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński34
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać409
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2023-11-01
2022-06-06
2022-02-12
2021-11-22
2021-11-22
2021-09-28
Minimalistyczna prostota, dystans, ironiczne kąsnięcie rzeczywistości, momentami oczywiste i mało odkrywcze, momentami proste, acz błyskotliwe. Całościowo pozycja dość średnia, ale są perełki, które prezentują się naprawdę dobrze. Mocą tych wierszy jest silna puenta, która ma ton czarnego humoru i coś obnaża: cynizm ludzki, zakłamanie i inne negatywne cechy. Dużo utworów jest swoistym komentarzem politycznym, który odziera ze złudzeń, niektóre wadzą się z narodową religijnością, inne traktują o egzystencji.
Minimalistyczna prostota, dystans, ironiczne kąsnięcie rzeczywistości, momentami oczywiste i mało odkrywcze, momentami proste, acz błyskotliwe. Całościowo pozycja dość średnia, ale są perełki, które prezentują się naprawdę dobrze. Mocą tych wierszy jest silna puenta, która ma ton czarnego humoru i coś obnaża: cynizm ludzki, zakłamanie i inne negatywne cechy. Dużo utworów...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-11
2021-08-09
W porównaniu do Iwony Ślub jest bardzo dobry. Zestawiając te dwa dramaty można wprowadzić rozróżnienie gniot-dzieło, może nie arcydzieło, ale dzieło. Tym, co wypada korzystnie i sprawia, że tekst jest bardziej wartościowy, są przede wszystkimi dialogi - momentami lityczne, momentami mające w sobie tę absurdalność teatru absurdu, której zabrakło w słabej Iwonie. Przede wszystkim, na takim najprostszym poziomie odbioru, sztuka jest po prostu dużo bardziej ciekawa i wciągająca (co nie znaczy, że jest wybitnie ciekawa czy porywająca), czego nie dało się powiedzieć o nudnej, przewidywalnej i prostackiej Iwonie.
Tematycznie wciąż Gombro wadzi się ze swoimi demonami. Idzie tu o relacje między ludzkie oparte na formie, która jest zarówno narzucana, jak i przywdziewana. Chętnie przyjmujemy role, by poczuć się swobodnie i bezpiecznie. Nie zawsze jest to celowe działanie. Tak bywa, jest to wtedy cyniczny zabieg, ale nierzadko jest to automatyczny proces będący efektem sieci społecznych powiązań, z których nie zdajemy sobie sprawy.
Widzę tu też zachłyśnięcie się Gombrowicza postmodernizmem. Choć, nie zauważyłem, żeby ktoś zwracał na to uwagę, to w mojej ocenie ewidentnie pojawia się tu motyw alternatywnej rzeczywistości i jej kreowania, zaprzeczenia możliwości istnienia obiektywnego świata. Ile oczu i umysłów, tyle światów chciałoby się powiedzieć, co poniekąd jest efektem „formowania” otoczenia, które każdy postrzega inaczej.
No, muszę powiedzieć, że dramat dużo lepszy od Iwony, ale jednak tylko przeciętny.
W porównaniu do Iwony Ślub jest bardzo dobry. Zestawiając te dwa dramaty można wprowadzić rozróżnienie gniot-dzieło, może nie arcydzieło, ale dzieło. Tym, co wypada korzystnie i sprawia, że tekst jest bardziej wartościowy, są przede wszystkimi dialogi - momentami lityczne, momentami mające w sobie tę absurdalność teatru absurdu, której zabrakło w słabej Iwonie. Przede...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-30
"Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy" - to bardzo dobre zakończenie, które spina w klamrę cały utwór i szerzej filozofię Gombrowicza. W całej rozciągłości zgadzam się z poglądami autora, jego anarcho-indywidualnistyczne spojrzenie na świat i człowieka zawsze było mi bliskie, jego destrukcja maskarady zawsze mi była bliska, obnażaniu fałszu zawsze było mi bliskie.
I naprawdę doceniam ten sprytny zabieg, w którym milcząca Iwona staje się zwierciadłem bohaterów, którzy patrząc w nią, w jej brzydotę, widzą swoją szkaradność, widzą swoje prawdziwe twarze, twarze, z których opadły maski i miast wielkopańskiego sznytu pojawiły się własne przywary (panicz, który niewiele znaczy i chodzi nakręcony jak marionetka, by podtrzymać dworskie rytuały, nieudana poetka królowa, król, który bez tytułu i korony jest nikim), a do tego spod maski savoirvivru, dworskiej dystyngowanej kultury, wychodzą na jaw grzechy (gwałt, morderstwo).
Rozumiem też, że miał to być z założenia teatr absurdu, więc gdzieś tam "głupota" i "prostota" zamierzona była, ale niestety, zachwytu nad tym utworem nie rozumiem. Nie czuję tu ani klimatu ionescowego, ani tym bardziej beckettowskiego. Dość nudny, słaby i przede wszystkim infantylny dramat.
"Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy" - to bardzo dobre zakończenie, które spina w klamrę cały utwór i szerzej filozofię Gombrowicza. W całej rozciągłości zgadzam się z poglądami autora, jego anarcho-indywidualnistyczne spojrzenie na świat i człowieka zawsze było mi bliskie, jego destrukcja maskarady zawsze mi była bliska, obnażaniu fałszu zawsze było mi...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-25
Dobra, surowa jak padlinie mięso, twarda i trudna proza podana w bardzo prostym, klarownym stylu. Pióro Coetzee urzeka lekkością, która kontrastuje z ciężarem przytaczanych historii.
Tytułowa hańba skłania do refleksji, czym rzeczywiście jest ten stan, jakie są jego konsekwencje, czy zhańbienie można naprawić. Hańba, jaką kryje się Lurie wydaje się nie być jednoznaczna, przynajmniej w mojej opinii. Skazany na ostracyzm społeczny bohater nie podejmuje próby obrony, choć ma możliwości. Pełen godności i odpowiedzialności za swoje czyny, przyjmuje najsurowszą karę i nie chcę od niej uciec, mimo że zarzuty nie do końca są słuszne, a przedstawiona historia przez jedną stronę nieco rozmija się z prawdą. Lurie tego nie prostuje. Czy dzięki temu odzyskuje przynajmniej część utraconej godności?
Zhańbiona zostaje też jego córka, choć jest tylko ofiarą. I znowuż czy rzeczywiście można tu mówić o hańbie? Może to hańbiący kryje się hańbą, a nie pohańbiony? Akcja otwiera dyskusję na temat społecznych norm i granic wyznaczania pewnych określeń, które nie zawsze są sprawiedliwie wyznaczane.
Ale nie to jest tu najistotniejsze. Bo tytułowa hańba przylegająca do bohaterów to jedynie kurtyna dla prawdziwej hańby, jaką jest tu całe tło rozgrywających się wydarzeń. Konflikt między społecznością, będący pozostałością po destrukcyjnym i hańbiącym apartheidzie.
Zgniłym owocem tej traumatycznej historii w dziejach RPA jest właśnie ów powstały świat. To surowe miejsce, w którym panują brutalne zasady rządzące światem. "Zhańbiona" Lucy postanawia nie walczyć z oprawcami, poddaje się im, akceptuje to, co się stało, by móc zostać na farmie, stać się członkiem społeczności, a oprawcy nie tylko pozostają bezkarni, ale wręcz ustalają reguły gry. Jednym z nich zamieszkuje z przyjacielem Lucy i jest na pełnej ochronce. Co więcej, "zhańbiona" Lucy jest gotowa do ślubu, by tylko móc czuć się pewnie i bezpiecznie, a przede wszystkim móc zostać w tym twardym zakątku RPA.
Jest tu jakaś paralela do historii. Choć Coetzee nie porusza wprost tematyk rasowej, nie przytacza koloru skóry bohaterów, możemy się tego wprost domyśleć. Biały człowiek zasiał spustoszenie w RPA, sprowadzając na czarnoskórych potworną tragedię. Teraz białą Lucy wkracza w ten dziki świat i decyduje się dźwigać brzemię zgniłego owoca, który stworzył biały człowiek. Akceptuje brutalne normy panujące na dalekiej prowincji, zepsutego świata oddalonego od bezpiecznego miasta. Lucy, a jednocześnie i Lurie - bezradny, który nie umiał zapobiec napadowi, staje się ponurym symbolem tej prawdziwej hańby, jaka odegrała się w przeszłości, a jednocześnie wyzwolicielem piętna. Decydując się na własne pohańbienie symbolicznie naprawia to, co zostało stworzone Apartheidem.
W jej historii widać pewne podobieństwo do losów psów z kliniki Bev, które wchodząc do pokoju, już z niego nie wyjdą. Lucy marząca o wieśniaczym życiu wchodzi w świat pełen przemocy i już z niego nie może wyjść. Nie może wyjść, bo trauma wydarzeń pozostanie na zawsze w pamięci, nie moze też wyjśc, bo inaczej nie zazna tu spokoju, musi przyjąć reguły tego brutalnego świata, by stać się jego częścią.
Ponura proza, która odziera ze złudzeń. Ukazuje zły świat i człowieka zdegradowanego. Nie ma tu oczywiście żadnej mowy o rasizmie i próbie przedstawienia czarnoskórej społeczności, jako tych złych. Złem jest tu apartheid, który stworzył taki świat, będący jedynie pozostałościami po nim. Złem jest tu przemoc, bezosobowa, uniwersalna, złem jest też poniekąd poddanie się przemocy. Czy próba oswojenia hańby akceptacją złego porządku może przejawem pozytywu? Na to już każdy musi odpowiedzieć sobie sam,bo pisarz odpowiedzi nie daje. W świetny sposób za to daje nam obraz ponurej natury człowieka, rzeczywistości zhańbionej, zepsutej, z której nie ma wyjścia poza ucieczką i poddaniem się, wycofaniem. Jednak pozostanie w niej jest również poddaniem, rezygnacją z wartością i akceptacją tego porządku.
Mocna i surowa rzecz. "Proza twarda jak spalona ziemia RPA" powiedział mój kolega, polecając mi tę książkę.
Dobra, surowa jak padlinie mięso, twarda i trudna proza podana w bardzo prostym, klarownym stylu. Pióro Coetzee urzeka lekkością, która kontrastuje z ciężarem przytaczanych historii.
Tytułowa hańba skłania do refleksji, czym rzeczywiście jest ten stan, jakie są jego konsekwencje, czy zhańbienie można naprawić. Hańba, jaką kryje się Lurie wydaje się nie być jednoznaczna,...
Nie wiem, jak pan profesor to zrobił, ale opisał narrację obecnego rządu w czasach, kiedy połowa obecnie rządzących ssała jeszcze mleko matki, ale jak widać wraz z nim wyssali sznyt peerelowskiej propagandy.
Nie wiem, jak pan profesor to zrobił, ale opisał narrację obecnego rządu w czasach, kiedy połowa obecnie rządzących ssała jeszcze mleko matki, ale jak widać wraz z nim wyssali sznyt peerelowskiej propagandy.
Pokaż mimo to