-
ArtykułyCzternaście książek na nowy tydzień. Silne emocje gwarantowane!LubimyCzytać2
-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant6
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński45
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać426
Biblioteczka
2024-05-11
2024-05-02
2024-04-28
2024-04-18
2024-04-20
2024-04-15
2024-04-13
Ciekawe spojrzenie na katastrofę od strony rosyjskiej.
Ciekawe spojrzenie na katastrofę od strony rosyjskiej.
Pokaż mimo to2024-04-12
Niektóre fakty historyczne przybierają formę legendy, stając się tym samym inspiracją dla rzeszy twórców kultury. Za przykład może służyć np. to, że przez wiele lat uważano, że jedna z córek cara Mikołaja II, Anastazja, przeżyła rodzinną rzeź i przez lata po prostu ukrywała się w różnych częściach świata. Wszelkie spekulacje zostały rozwiane w 2007 roku, kiedy odnaleziono zaginione szczątki członków rodziny królewskiej, a badania DNA potwierdziły pokrewieństwo między nimi. Jednak zanim to nastąpiło (i w zasadzie po tym odkryciu też) powstało wiele książek i filmów spekulujących jak mogło wyglądać jej życie po tym cudownym ocaleniu. Podobne emocje odgrywa tajemnicze życie i działalność Grigorija Rasputina, mnicha i znachora, faworyta carycy Aleksandry, mający rzekomo leczyć cierpiącego na hemofilię carewicza Aleksego. Ta zagadkowość związku Rasputina z rodziną carską została wykorzystana przez Thomasa Swana do napisania książki "Ostatni Faberge".
Akcja powieści rozpoczyna się w 1916 roku. Pewnego grudniowego dnia Grigorij Rasputin spotyka się ze znanym rosyjskim jubilerem, Piotrem Faberge. Faberge miał wykonać na zamówienie mnicha jedno ze swoich słynnych jaj, które z kolei miało zostać podarowane na przyszłoroczną Wielkanoc carycy. Nigdy jednak do tego nie dochodzi - tej samej nocy Rasputin zostaje zamordowany, a jajko trafia w ręce lokaja, Mikołaja Karsałowa, który z czasem przekazuje je swojemu synowi - Wasylowi. Niestety, Wasyl przegrywa rodzinną pamiątkę podczas gry w karty w dniu, kiedy na świat przychodzi jego syn, Michaił. Po 35 latach z mieszkającym w Londynie Michaiłem kontaktuje się jeden z uczestników tamtej gry w karty, Sasza. Rozmawia z mężczyzną o jego rodzicach, ale też wspomina o jajku, które niegdyś jego ojciec przegrał. Wkrótce tajemniczy gość z przeszłości zostaje postrzelony. Okazuje się, że legendarną pamiątką interesuje się ktoś jeszcze.
Swan w swojej opowieści świetnie połączył dzieje trzech historycznych postaci - Griegorija Rasputina, carycy Aleksandry oraz Piotra Faberge'a. I chociaż to nie oni są głównymi bohaterami książki, to jednak od tej trójki wszystko się zaczyna. Język opowieści jest bardzo przystępny, chociaż czasami gubiłam się w biegu akcji i musiałam wrócić do poprzedniego rozdziału, aby przypomnieć sobie, o czym była jego treść, albo kto był kim. Ale ogólnie powieść mi się podobała, głównie ze względu na owianie tajemniczością jajek tworzonych przez Piotra Faberge na zamówienie carskiej rodziny. Nawet zaczęłam się zastanawiać czy opisane w niej jajko faktycznie istniało, niestety Internet milczy w tej kwestii.
Niektóre fakty historyczne przybierają formę legendy, stając się tym samym inspiracją dla rzeszy twórców kultury. Za przykład może służyć np. to, że przez wiele lat uważano, że jedna z córek cara Mikołaja II, Anastazja, przeżyła rodzinną rzeź i przez lata po prostu ukrywała się w różnych częściach świata. Wszelkie spekulacje zostały rozwiane w 2007 roku, kiedy odnaleziono...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-11
2024-04-07
2024-03-29
W naszym polskim języku utarło się powiedzenie, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Ale czy człowiek zawsze jest najlepszym przyjacielem psa? Patrząc na początek historii Haathi, olbrzymiego psa o uosobieniu niedźwiadka, odpowiedź nasuwa się automatycznie - nie! Człowiek potrafi być okrutny, skazując zwierzę na śmierć, a na pewno na niewyobrażalne cierpienie. Jednak los przewidział dla Haathi'ego zupełnie inne przeznaczenie.
Pewnego styczniowego dnia 2012 roku pociąg przejeżdża po przywiązanym do torów kolejowych psie. Jest niemal pewne, że ginie on pod kołami potężnej maszyny. Jednak kiedy pracownicy znajdują psa okazuje się, że przeżył ten potworny wypadek. Niepewni czy uda się go uratować, zawożą zwierzę do lecznicy, gdzie okazuje się, że konieczna jest amputacja uszkodzonej nogi i ogona. Haathi, bo tak nazwano psa, chociaż potwornie okaleczony, powoli wracał do zdrowia. Na horyzoncie pojawiło się jednak widmo uśpienia olbrzyma, który nie mógł w nieskończoność przebywać w schronisku dla zwierząt. W tym momencie sztab wolontariuszy uruchomił ogromną machinę, której celem było znalezienie domu dla niepełnosprawnego psa. Na ogłoszenie trafili Collen i Willa. Chociaż mieli już jednego psa, postanowili wziąć do siebie również Haathi'ego. Jednym z powodów ich decyzji jest chęć znalezienia przyjaciela dla ośmioletniego syna Willa z pierwszego małżeństwa, ośmioletniego Owena. Owen od urodzenia zmagał się z genetyczną chorobą deformującą jego małe ciało, a przez to był bardzo samotny i zamknięty w sobie. Ale z chwilą pojawienia się w jego życiu Haathi'ego przechodzi ono ogromną metamorfozę. Nieśmiały dotąd Owen staje się duszą towarzystwa, a towarzyszący mu trzynożny przyjaciel otwiera przed nim coraz to nowe drzwi do normalnego świata.
W naszym polskim języku utarło się powiedzenie, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Ale czy człowiek zawsze jest najlepszym przyjacielem psa? Patrząc na początek historii Haathi, olbrzymiego psa o uosobieniu niedźwiadka, odpowiedź nasuwa się automatycznie - nie! Człowiek potrafi być okrutny, skazując zwierzę na śmierć, a na pewno na niewyobrażalne cierpienie....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-30
2024-03-21
2024-03-18
2024-03-15
2024-03-06
To, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka wiadomo nie od dzisiaj. Jak i to, że odpowiednio wytresowany potrafi wraz z ratownikami poszukiwać zaginionych w różnych warunkach, czy też pomagać niepełnosprawnym w codziennych czynnościach. Mają też działanie terapeutyczne, o czym świadczą zajęcia z dogoterapii. Nie zawsze jednak wiadomym jest, w jaki sposób przebiega skomplikowany proces ich szkolenia. Można o nim przeczytać w bardzo ciekawej książce "Szczeniak, jak labrador ocalił chłopca z ADHD".
Głównym bohaterem książki jest jej autor - Liam Creed. Liam mieszkał w Anglii, w jednym z typowych domów, wraz z rodzicami i dwójką rodzeństwa. Od małego sprawiał kłopoty. Kiedy miał osiem lat, zdiagnozowano u niego ADHD. Pomimo diagnozy i rodzice i nauczyciele nie potrafili sobie z nim poradzić, a jedną z form zapobiegania kolejnym kłopotom było np. zamykanie go w klasie szkolnej na czas przerwy. Wydawać by się mogło, że nic nie jest w stanie pomóc nastolatkowi, kiedy pewnego dnia zostaje wezwany do gabinetu dyrektora, gdzie dowiaduje się, że został wytypowany do programu telewizyjnego przedstawiającego szkolenia psów, które potem mają pomagać niepełnosprawnym w ich codziennym życiu. W ten sposób rozpoczęła się jego kilkutygodniowa przygoda z szczeniakiem imieniem Oreo, który bardzo szybko stał się nieoficjalnym terapeutą Liama.
Książka niesie za sobą wielkie pokłady nadziei - nadziei na poprawę zachowania Liama, na jego socjalizację, na lepsze jutro, na to, że Oreo zostanie prawidłowo wytrenowane i w przyszłości będzie się spełniać jako opiekun osób niepełnosprawnych. Jako czytelnik po cichu kibicowałam zarówno Liamowi, jak i Oreo, aby jak najpełniej wypełnili swoje zadania. Czasami zaśmiewałam się do rozpuku, czasami uroniłam łzę wzruszenia, niedowierzając, że możliwa jest aż taka przyjaźń pomiędzy człowiekiem, a psem. Wyczuwało się, że ten duet się uzupełnia. I każdemu psiarzowi życzę, aby znalazł takiego oddanego czteronożnego kompana, jakim był Oreo.
To, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka wiadomo nie od dzisiaj. Jak i to, że odpowiednio wytresowany potrafi wraz z ratownikami poszukiwać zaginionych w różnych warunkach, czy też pomagać niepełnosprawnym w codziennych czynnościach. Mają też działanie terapeutyczne, o czym świadczą zajęcia z dogoterapii. Nie zawsze jednak wiadomym jest, w jaki sposób przebiega...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-07
2024-03-03
Jeżeli miałabym podać jakiegoś polskiego pisarza dla dzieci i młodzieży ostatnich lat, który zrobił na mnie niebanalne wrażenie, to bez wahania wskazałabym m.in. Marcina Szczygielskiego. Kilka lat temu przeczytałam napisaną przez niego "Arkę Czasu" i przepadłam. Teraz wpadł mi w ręce "Czarny Młyn" jego aktorstwa. Liczyłam na ciekawą i mądrą lekturę i wcale się nie zawiodłam.
Akcja tej niezbyt obszernej książki rozgrywa się w Młynach, fikcyjnej wsi, która chociaż leży w centralnej Polsce, to tak naprawdę jest odcięta od świata. Mieszka w niej niewiele osób, w tym główni bohaterzy książki, dzieci: Iwo, Melka, Natalka, Paweł, Piotrek oraz Karol. W zapadłej wsi nie ma wiele rozrywek, nie odbierają telewizja i radio, nie można też połączyć się z internetem, a właśnie zaczęły się wakacje. Jednak wraz z ich nadejściem w wiosce zaczęły dziać się dziwne i coraz bardziej niezrozumiałe rzeczy. A wszystko za sprawą górującego nad miejscowością spalonego dawno temu młyna. Dzieci szybko rozumieją, że jako jedne z niewielu mieszkańców miejscowości nie uległy rzuconemu przezeń na mieszkańców urokowi, a przez to mogą ocalić swoich sąsiadów, a przy tym całą wioskę.
Powieść porusza wiele ważnych dla młodego człowieka zagadnień, takich jak rodzina, przyjaciele, solidarność, odpowiedzialność, a nawet - niepełnosprawność. Melka zmaga się bowiem z karłowatością, a to ona w dużej mierze będzie odpowiadała za ocalenie ich małej ojczyzny. W książce wydarzenia realne przeplatają się z fantastycznymi, co może uatrakcyjnić książkę w oczach młodych odbiorców. Tylko zakończenie uważam za zbyt przesadzone, a z drugiej strony - trochę mi się ono skojarzyło z finałem "Czerwonego krzesła" Andrzeja Maleszki, więc może nie jest ono takie do końca złe. W każdym razie - warto przeczytać z dzieckiem tą książkę.
Jeżeli miałabym podać jakiegoś polskiego pisarza dla dzieci i młodzieży ostatnich lat, który zrobił na mnie niebanalne wrażenie, to bez wahania wskazałabym m.in. Marcina Szczygielskiego. Kilka lat temu przeczytałam napisaną przez niego "Arkę Czasu" i przepadłam. Teraz wpadł mi w ręce "Czarny Młyn" jego aktorstwa. Liczyłam na ciekawą i mądrą lekturę i wcale się nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-16
2024-02-10
O książce Abrahama Heschela zatytułowanej "Prorocy" pierwszy raz usłyszałam podczas rorat akademickich w 2022 roku. To na jej podstawie prowadzące je ksiądz opracowywał kazania, podczas którym przybliżał ich uczestnikom sylwetki niektórych starotestamentalnych proroków. Chociaż była godzina 6:30 rano, to słuchałam ich z zaciekawieniem. Jednak sam tytuł książki gdzieś mi uciekł w bieganinie codzienności. Powrócił jednak do mnie w dość ciekawy sposób - podczas rekolekcji wielkopostnych. Uznałam to za znak, że powinnam po nią w końcu sięgnąć i ją przeczytać. Kiedy zobaczyłam objętość książki, trochę się przestraszyłam, że nie dam rady jej przeczytać. Moje obawy okazały się jednak bezpodstawne, ponieważ poszczególne strony czytało mi się bardzo sprawnie, a co za tym idzie - w miarę szybko.
Pozycja, będąca pracą doktorską autora, została podzielona na dwie części, które zostały wyraźnie od siebie oddzielone. Pierwsza z nich wychodzi od odpowiedzenia sobie na pytanie jakim w ogóle człowiekiem jest prorok i czym tak właściwie różni się od przeciętnego człowieka. Następnie opisano w niej wybranych proroków pojawiających się na kartach Starego Testamentu, takich jak Amos, Ozeasz, Izajasz, Micheasz, Jeremiasz, Habakuk oraz drugi Izajasz. W poszczególnych podrozdziałach przedstawioni nie tylko ich sylwetki, ale i sposób, w jaki przybliżono, w jaki sposób objawiali oni im współczesnym prawdę o Bogu, wraz z jej teologiczną interpretacją. W tej części przedstawiono też genezę bożej kary i sprawiedliwości.
Druga część książki skupia się na porównaniu Boga pojmowanego przez Naród Wybrany, a tym samym przedstawianym przez proroków i bogów w rozumieniu starożytnych Greków oraz Rzymian. Bez problemu można wyłapać nie tyle marginalne podobieństwa (bo takie są, wbrew pozorom), ale przede wszystkim - zasadnicze różnice. Poruszono w nim zagadnienie m.in. boskiego gniewu, religii współodczuwania, ekstazy, a nawet poetyckiego natchnienia czy też psychozy.
Chociaż na pierwszy rzut oka "Prorocy" mogłyby odstraszać swoją objętością oraz tematyką, to tak naprawdę są to tylko pozory. Książka została napisana niesamowicie przejrzystym i zrozumiałym językiem, co oznacza, że czytelnik nie potrzebuje teologicznej wiedzy, aby zrozumieć jej treść. Co ważne, trudniejsze zagadnienia zostały wytłumaczone w równie logiczny sposób w przypisach. Nie wiem, czy to oryginalny pomysł Abrahama Heschela, czy też inicjatywa tłumacza, ale dzięki temu lepiej można zrozumieć treść książki. Książka pokazuje też spojrzenie na kwestię starotestamentalnych proroków od strony żydowskiej, która wbrew pozorom tak bardzo nie różni się od pojmowania ich przez katolików. Pozycję polecam całym sercem - chociaż nie jest cienka, to jednak zawiera niezwykle wartościowe treści.
O książce Abrahama Heschela zatytułowanej "Prorocy" pierwszy raz usłyszałam podczas rorat akademickich w 2022 roku. To na jej podstawie prowadzące je ksiądz opracowywał kazania, podczas którym przybliżał ich uczestnikom sylwetki niektórych starotestamentalnych proroków. Chociaż była godzina 6:30 rano, to słuchałam ich z zaciekawieniem. Jednak sam tytuł książki gdzieś mi...
więcej Pokaż mimo to