-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2023-04-15
2014-11-29
Nie byłam zachwycona "Łzą" - nabyłam ją, bo staram się mieć orientację w lekturach moich koleżanek. Główna cecha bohaterki to nijakość. Nie wyróżnia się: nie jest przesadnie mądra, miła, uprzejma, inteligentna czy zdolna. Ot, taka szara myszka, w której zakochuje się nieziemsko przystojny chłopak, za wszelką cenę próbujący ją chronić - motyw znany już od stuleci. A gdyby tak dziewczyna miała chronić chłopaka? Nie, nie, nie - Lauren Kate trzyma się utartych schematów. Szczytem wszystkiego była współpraca protagonistki z wróżką, (o dziwo!) znającej starożytny język Atlantydów. Dlaczego z wróżką?! Banał...
Powieść czyta się łatwo i szybko. Moją ocenę podwyższa jeden ciekawy motyw - tajemniczej księgi, medalionu oraz Kamienia Gromu. Szkoda tylko, że znaczna część fabuły skupia się wokół chłopaków, a nie wspomnianych przedmiotów. Utwór wiele by zyskał, gdyby wyrzucono połowę nic nie wnoszących scen z Brooksem czy Anderem.
Nie byłam zachwycona "Łzą" - nabyłam ją, bo staram się mieć orientację w lekturach moich koleżanek. Główna cecha bohaterki to nijakość. Nie wyróżnia się: nie jest przesadnie mądra, miła, uprzejma, inteligentna czy zdolna. Ot, taka szara myszka, w której zakochuje się nieziemsko przystojny chłopak, za wszelką cenę próbujący ją chronić - motyw znany już od stuleci. A gdyby...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-11
2022-12-31
2014-03-01
2021-08-29
2008-05-01
Interesujące postacie, piękny, choć dość prosty styl pisania oraz ciekawa fabuła z niebanalnym przesłaniem sprawiają, że książka ta jest obowiązkową lekturą dla wszystkich tych, którzy stracili już wiarę na lepsze jutro. Naprawdę polecam!
Interesujące postacie, piękny, choć dość prosty styl pisania oraz ciekawa fabuła z niebanalnym przesłaniem sprawiają, że książka ta jest obowiązkową lekturą dla wszystkich tych, którzy stracili już wiarę na lepsze jutro. Naprawdę polecam!
Pokaż mimo to2018-06-01
Na okładce "Startera" widnieje napis, że książka spodoba się fanom "Igrzysk Śmierci". Trudno nie dostrzec wspólnych cech. Zarówno Callie Woodland, jak i Katniss Everdeen funkcjonują w skrajnie trudnych warunkach, rozpaczliwie próbują zapewnić najbliższym byt, co w niedalekiej przyszłości skutkuje kontaktem z organizacją, wykorzystującą młodych ludzi dla satysfakcji bogatych elit. Na tym podobieństwa się kończą - całe szczęście. Nie lubię, gdy twórcy wzajemnie kopiują swoje prace. Z tym zjawiskiem do czynienia miałam zarówno po premierze "Harry'ego Pottera", jak i "Zmierzchu", półki uginały się wtedy pod ciężarem powieści, które różniła wyłącznie okładka. "Starter" jest o dwie klasy wyżej, bo nie nawiązuje tylko do jednego dzieła, zawiera też kilka autorskich pomysłów pani Price, na które nie wpadł żaden wcześniejszy pisarz.
Najsłabszy był środek książki. Ujawnił się tam syndrom książki amerykańskiej, czyli bardziej po ludzku skąpa ilość opisów oraz nadmiar dialogów, idące w parze z brakiem pomysłu na pociągnięcie tej części fabuły. Zakończenie przypadło mi do gustu, bo nie jest jednoznacznie szczęśliwe ani nieszczęśliwe; domyka część wątków, dając poczucie ulgi czytelnikowi, ale i trzyma w napięciu, bo pozostaje groźny przeciwnik, z którym trzeba się rozprawić w kontynuacji książki. Przeczytam? Z chęcią. Liczę, że pani Price polegać będzie bardziej na swojej fantazji, aniżeli na gotowych schematach. Na rynku wydawniczym trzeba nowatorstwa.
Na okładce "Startera" widnieje napis, że książka spodoba się fanom "Igrzysk Śmierci". Trudno nie dostrzec wspólnych cech. Zarówno Callie Woodland, jak i Katniss Everdeen funkcjonują w skrajnie trudnych warunkach, rozpaczliwie próbują zapewnić najbliższym byt, co w niedalekiej przyszłości skutkuje kontaktem z organizacją, wykorzystującą młodych ludzi dla satysfakcji bogatych...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-16
Mam bardzo mieszane uczucia względem tej książki. Z jednej strony widzę, że autorka włożyła dużo wysiłku w dokładną analizę psychiki bohaterki; Freda, będąca protagonistką i narratorką, nie odzywa się, gdy jej nie pytają, ale czuje i rozumie dużo. Z drugiej strony, świat, w którym przyszło funkcjonować Podręcznym, nie jest realną wizją przyszłości. Takiej rzeczywistości nie ma i nigdy nie będzie.
Istnieją społeczeństwa, gdzie poligamia jest dozwolona. Prawdą jest, że w wielu częściach świata oczekuje się od kobiety noszenia o wiele skromniejszych i dłuższych sukienek niż w Europie. Nie da się zaprzeczyć przemocy, kzywdzącym stereotypom płciowym ani presji, aby władzę sprawowali mężczyźni. Są to niewątpliwe patologie, nie dość szkodliwe jednak, aby skazać społeczeństwo na szybką zagładę. Gileadowi do niej absurdalnie blisko.
Nie istnieje kraj, w którym kobieta nie może czytać. Analfabetyzm źle wpływa na funkcjonowanie państwa - także totalitarnego.
Nigdzie się nie odmawia paniom dostępu do kosmetyków; można nakazać zasłonić całe ciało, ale taki przymus wiąże się zwykle z zachętą do dbałości o wygląd, gdy w czterech ścianach oglądać ją będzie mąż. Trudno też będzie całkowicie pozbawić kogoś tożsamości, indywidualizmu w ubiorze i zachowaniu. Przedstawiona w powieści interpretacja Biblii jest tak absurdalna, że niepodobna do żadnej z chrześcijańskich. Najbliżej jej do poglądów talibów, choć i tu uwidaczniają się różnice.
Mam bardzo mieszane uczucia względem tej książki. Z jednej strony widzę, że autorka włożyła dużo wysiłku w dokładną analizę psychiki bohaterki; Freda, będąca protagonistką i narratorką, nie odzywa się, gdy jej nie pytają, ale czuje i rozumie dużo. Z drugiej strony, świat, w którym przyszło funkcjonować Podręcznym, nie jest realną wizją przyszłości. Takiej rzeczywistości nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-22
2016-07-01
2018-10-31
"Ender" jest o klasę niżej od poprzednika. Zasadniczy plus stanowi nieźle wykreowana protagonistka, która mimo młodego wieku budzi sympatię; jest odważną, bardzo inteligentną dziewczyną. Kilka razy podczas lektury uśmiechnęłam się, widząc, jak próbuje unikać odpowiedzi na kłopotliwe pytania albo działać, nie przynosząc otoczeniu większych szkód. A poza postacią Callie są głównie minusy. W "Enderze" razi ilość wątków niedokończonych albo domkniętych w banalny sposób. Emma, wnuczka Heleny Winterhill, działa pod wpływem emocji, łatwo nią manipulować, ale jest postacią realistyczną i czytelną. Wątek Dawsona to absurd nad absurdy - sposób, w jaki traktuje ludzi, budzi sprzeciw, więc nic dziwnego, że trójka głównych bohaterów traktuje go przez większą część powieści jako wroga. Ich nagła zmiana stosunku do naukowca, mająca miejsce pod koniec książki, jest wręcz nieprawdopodobna psychologicznie. Przystojniaków, którzy czują coś do Callie, jest zdecydowanie za dużo, a Starterów z wszczepionym chipem pojawia się tyle, aby uniemożliwić czytelnikowi spamiętanie, który był od czego.
Pozostaje cieszyć się niecodzienną okładką. I pozwolić jej świecić na półce, bo tak właśnie powinna okładka od powieści fantastycznonaukowej.
"Ender" jest o klasę niżej od poprzednika. Zasadniczy plus stanowi nieźle wykreowana protagonistka, która mimo młodego wieku budzi sympatię; jest odważną, bardzo inteligentną dziewczyną. Kilka razy podczas lektury uśmiechnęłam się, widząc, jak próbuje unikać odpowiedzi na kłopotliwe pytania albo działać, nie przynosząc otoczeniu większych szkód. A poza postacią Callie są...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-10-10
Dorotę Terakowską uważam za wielką pisarkę, ale ta książka była chyba najsłabszym elementem jej twórczości. Nie określiłabym jej mianem nieudanej - po prostu niczym się nie wyróżnia. Zachowano charakterystyczny styl: baśniowość, obecność postaci fantastycznych, nadprzyrodzonych, pochwałę przyrody jako najwspanialszego dzieła Boga, mnogość rozważań religijnych i mistycznych, a także (niestety) ukazanie techniki jako źródła ludzkiej pychy. Ten ostatni element jest niekiedy męczący, bo niesie podejście stereotypowe - w powieściach, szkołach, a zwłaszcza w kościołach pokutuje obraz współczesnego człowieka jako zmanipulowanego przez media (które kłamią), pragnącego nieustannie zwiększać swoją zdolność nabywczą (bo kupowanie to sens jego życia), niewierzącego w Boga, którego istnienia nikt nie udowodnił (i który stoi w opozycji do nowoczesności). Obraz to już nudny, oklepany, staram się jednak interpretować tekst w kontekście epoki. Większość powieści Terakowskiej powstało pod koniec lat 90., kiedy internet, pisany jeszcze przez duże "i", zaczynał dopiero się upowszechniać - a równocześnie liczba wiernych wiernych, niewiarygodnie wysoka za komuny, powoli spadała. Autorka pisze o międzynarodowej sieci jak o zasłyszanej w innych mediach, a nie autentycznie poznanej. Wspomina o dostępie do informacji z całego świata, tematycznych forach, elektronicznej poczcie jak 0 arogancji i wąskich horyzontów. Cóż, w epoce Instagrama pewnie w grobie się przewraca.
Zwarte w powieści rozważania psychologiczne czy filozoficzne są jednak godne uwagi. Podoba mi się osadzenie aniołów jako bohaterów powieści - niby obecne w wielu religiach, a jednak prawie zapomniane. Zarówno anioły z Drabiny, jak i anioły Mroku są tu okazane bardzo po ludzku. To, co dobre, jest nieraz naiwne i lekkomyślne, zaś to, co złe, jest doświadczone aż za bardzo - a doświadczyło krzywdy, bólu oraz samotności. Cierpienie stanowi przede wszystkim próbę, która może nas pokonać albo wznieść ku Światłości.
Dorotę Terakowską uważam za wielką pisarkę, ale ta książka była chyba najsłabszym elementem jej twórczości. Nie określiłabym jej mianem nieudanej - po prostu niczym się nie wyróżnia. Zachowano charakterystyczny styl: baśniowość, obecność postaci fantastycznych, nadprzyrodzonych, pochwałę przyrody jako najwspanialszego dzieła Boga, mnogość rozważań religijnych i mistycznych,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-07
"Koralina" jest utworem bardzo specyficznym. Już po obejrzeniu filmu (z którym zapoznałam się w pierwszej kolejności) miałam duży problem z określeniem grupy odbiorców. Niewielu europejskich widzów interesuje się filmem animowanym, zaś dziecku z podstawówki nigdy nie pokazałabym czegoś podobnego. Pomimo wyznawanej zasady, że lepiej przeczytać dużo na papierze niż obejrzeć dużo na ekranie, muszę przyznać: tym razem filmowa adaptacja okazała się lepsza.
Gaiman w zasadzie nie stworzył powieści, tylko dłuższe opowiadanie. Liczy ono koło 100 stron i zawiera prosty, lakoniczny język; trochę dziecinny, trochę ironiczny. Początkowo irytowało mnie jego ubóstwo i brak przecinków w stosownych miejscach, szybko jednak wyobraziłam sobie brzmienie niektórych zdań po angielsku - pojęłam, że winą należy obarczyć tłumacza. Po przeczytaniu pierwszych 2 rozdziałów błędów zauważa się coraz mniej, a nieskomplikowana narracja nabiera czaru. Nie wiemy, jak dokładnie wygląda bohaterka, ile ma lat, dlaczego się przeprowadziła. Autor nie uznał tego za szczególnie ważny element; prawdę mówiąc, w całym utworze nie znajdziemy ani jednego, obszerniejszego opisu. "Koralina" niesie fabułę - prostą i jednowątkową. Niesie przesłanie: "Rodzice, pilnujcie dzieci - dzieci, nie bądźcie naiwne". Niesie Drugą Matkę, z pozoru przyjazną, uroczą, ciepłą, a w rzeczywistości groźną. I niesie czarnego kota, głoszącego słynną myśl: "Wy, ludzie, macie imiona. Dlatego, że nie wiecie, kim jesteście. My wiemy, kim jesteśmy, więc nie potrzebujemy imion".
"Koralina" jest utworem bardzo specyficznym. Już po obejrzeniu filmu (z którym zapoznałam się w pierwszej kolejności) miałam duży problem z określeniem grupy odbiorców. Niewielu europejskich widzów interesuje się filmem animowanym, zaś dziecku z podstawówki nigdy nie pokazałabym czegoś podobnego. Pomimo wyznawanej zasady, że lepiej przeczytać dużo na papierze niż obejrzeć...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-15
Druga część powieści o Laurel była odrobinę lepsza od pierwszej. Ale tylko odrobinę. Cykl nie należy do najwybitniejszych; jest to krzyżówka "Zmierzchu" z "Harrym Potterem".
Fajnie, że państwo Sewell pokazali charakter. W powieściach dla nastolatek rodzice są na ogół bezbarwni. Jest uśmiechnięta kobietka, która chodzi od kuchni do salonu, powtarzając "Co tam w szkole?", "Wszystko się ułoży", jest też wyluzowany facet, który wykonuje zawód o specyfice niewymagającej dłuższych wyjaśnień: bywa policjantem, kucharzem, ewentualnie (jak w przypadku pana Sewell) właścicielem niewielkiego przedsiębiorstwa. Są rodzicami! Tyle o rodzicach. W "Magii Avalonu" nakreślono ich odrobinę lepiej. Matka otwiera sklep z lekami homeopatycznymi, unika córki, dochodzi do otwartego konfliktu. Nareszcie odrobina realizmu!
Podobała mi też się koncepcja społeczeństwa wróżek: kastowego, żyjącego w zgodzie z naturą, miłującego sztukę, posługującego się specyficznym językiem. Część obywateli daje się lubić, choć z całą pewnością nie można powiedzieć tego o Tamanim - usłyszał "nie", a wciąż przychodzi. Jamison to trochę młodszy Dumbledore, tak samo spokojny i szanowany w swojej społeczności. Za często się nie pojawia. Bardzo dobrze!
Sama protagonistka robi się męcząca. Powiedzieć "jest ironiczna" to mało - jej cynizm po prostu odpycha. Jeżeli nie obściskuje się ze swoim Dawidem, to rzuca sarkastyczne uwagi na prawo i lewo. Nie oczekuję wielkiego opanowania od szesnastolatki, ale z tak agresywną osobą nie wytrzymałabym długo.
Narracji również można trochę zarzucić. Mało tu opisów! Opisów wyglądu, miejsca, uczuć, przeżyć wewnętrznych. Jeżeli na jednej stronie napisano, że Laurel weszła do jakiegoś pomieszczenia, prawdopodobnie zaraz z niego wyjdzie - albo nawiąże dialog z przynajmniej trzema osobami. Wystarczy, że przeoczę dwa wyrazy i już nie rozumiem treści fabuły. A gdyby tak opisać dom Dawida? Albo emocje Chelsea, gdy rozmawia z główną bohaterką? Kim jest królowa Marion - oprócz bycia królową?
Nie wiem, czy sięgnę po trzecią część. Skupienie się wyłącznie na akcji uczyniło postacie płaskimi. Avalon jako kraina jest wspaniały - ale tylko on czyni powieść wartą uwagi. Reszta zwyczajnie nudzi.
Druga część powieści o Laurel była odrobinę lepsza od pierwszej. Ale tylko odrobinę. Cykl nie należy do najwybitniejszych; jest to krzyżówka "Zmierzchu" z "Harrym Potterem".
Fajnie, że państwo Sewell pokazali charakter. W powieściach dla nastolatek rodzice są na ogół bezbarwni. Jest uśmiechnięta kobietka, która chodzi od kuchni do salonu, powtarzając "Co tam w...
2018-02-06
2017-12-23
2015-09-06
2017-08-10
Z literaturą pióra Szalińskiej zapoznałam się nie bez uprzedzeń. Jako kilkuletnia dziewczynka zetknęłam się "Ja jestem'', grą ewangelizacyjną, z której książka czerpie garściami, jeżeli chodzi o historię i dialogi." Ja jestem'', choć daleko mu do arcydzieła, w wersji elektronicznej stanowiło pewien przełom. Wersja papierowa nie wniosła niczego nowego.
Pierwsza połowa to fabularne kopiuj-wklej w stosunku do cyfrowego pierwowzoru. Ubiór Filipa się zgadza, opowieść o ojcu, co judo trenował jest, wizyta w kościele zaliczona, wypad nad jezioro też odbyty. Główny bohater, opisywany niegdyś w katolickich księgarniach jako "trochę zbuntowany'' chłopiec, siłą rzeczy jest nieciekawą, niezbyt wiarygodną postacią, wykreowaną przez panią w średnim wieku takimi metodami, aby trudno było się z nim utożsamiać. On nie myśli jak dwunastolatek. On myśli tak, jak pani po pięćdziesięciątce wyobraża sobie myślenie dwunastolatków. Posiada śladowe ilości czegoś, co można nazwać charakterem. Czyli prowadzi nienaturalnie brzmiące konwersacje, realizuje swoje poronione pomysły, naprzemiennie się burmuszy lub opowiada o Jezusie. W krótkim czasie zalicza wszystkie możliwe stany emocjonalne, co za jakieś 10 lat zamanifestować się może jako objaw choroby dwubiegunowej. A poza tym chodzi do szkoły, gra w piłkę i kłóci się z siostrą. Niezbyt fascynujące.
Druga połowa powieści jest odrobinę lepsza. Trochę dlatego, że nie trzyma się scenariusza gry (co stwarza okazję do niespodzianek), trochę dlatego, że pojawia się żeńska postać, trochę dlatego, że następuje spotkanie z czarnym charakterem. Są nienazwane amulety i jest wizyta w piekle. Z moralizatorskiego tworu biblijno-obyczajowego, który w wersji drukowanej wyszedł marnie, robi się średniej klasy powieść fantasy, inspirowana baśnią o Królowej Śniegu i figurą Stasia Tarkowskiego. Kończą się też specyficzne, osobliwe żarty ze strony autorki, które - brutalnie mówiąc - rzadko do mnie trafiały.
Co ta odyseja daje ostatecznie Filipowi? Nie wiadomo. Idzie na spotkanie z Jezusem, przez chwilę na niego patrzy i magiczna siła przenosi go z powrotem do współczesności. Powieść się kończy. Za tak rozczarowujące zakończenie grę wielokroć krytykowano; odbiorcy spodziewali się czegoś spektakularnego, a otrzymali figę z makiem. Trudno oprzeć się wrażeniu, że powieść to zbiór niewykorzystanych pomysłów, które pierwotnie miały się znaleźć na dysku - i w których realizacji przeszkodził niski budżet.
Z literaturą pióra Szalińskiej zapoznałam się nie bez uprzedzeń. Jako kilkuletnia dziewczynka zetknęłam się "Ja jestem'', grą ewangelizacyjną, z której książka czerpie garściami, jeżeli chodzi o historię i dialogi." Ja jestem'', choć daleko mu do arcydzieła, w wersji elektronicznej stanowiło pewien przełom. Wersja papierowa nie wniosła niczego nowego.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPierwsza połowa to...