Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Lubię McEwana, ale przez tę powieść - pomimo niewielkiej objętości - ledwo przebrnąłem. Jest cienka granica pomiędzy oryginalnością a bufonadą, i choć "Ukojenie" może jej nie przekracza, to na pewno depcze po niej całą stopą.

Angielski pisarz nigdy nie pisze wprost u uczuciach i emocjach, lecz stara się oddawać je za pomocą opisów mimiki, drobnych gestów i zachowań, dotyku. To ciekawy zabieg, który w późniejszych dziełach zostanie doprowadzony niemal do perfekcji. Tutaj trąci to jednak według mnie sztucznością i odbiera cały rytm narracji. W dodatku siłując się ze słowem pisanym, autor zapomniał najwyraźniej o czytelniku - główny wątek fabularny jest dziwny i mocno naciągany, klimatu w zasadzie brak.

Choć da się dostrzec przebłyski późniejszej świetności, "Ukojenie" to w moim odczuciu po prostu słaba książka i niestety ogromne rozczarowanie.

Lubię McEwana, ale przez tę powieść - pomimo niewielkiej objętości - ledwo przebrnąłem. Jest cienka granica pomiędzy oryginalnością a bufonadą, i choć "Ukojenie" może jej nie przekracza, to na pewno depcze po niej całą stopą.

Angielski pisarz nigdy nie pisze wprost u uczuciach i emocjach, lecz stara się oddawać je za pomocą opisów mimiki, drobnych gestów i zachowań,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zazwyczaj staram się, aby moje opinie na tym serwisie były możliwie krótkie i zwięzłe. Nie nazwałbym tego recenzjami; są to raczej notki, które mają mi pozwolić podsumować sobie oraz lepiej zapamiętać swoje odczucia i przemyślenia na temat danej książki. Możliwość polecania/odradzania powieści innym miłośnikom literatury też jest dla mnie cenna, choć to raczej drugorzędny cel mojej pisaniny na LubimyCzytać.

W przypadku "Dzieci Północy" pojawia się jednak problem. Bo jak zwięźle podsumować 600-stronnicowe dzieło, w którym liczy się bez mała każde słowo? Narrator i główny bohater, Salim Sinai, mówi tak:

"Jestem sumą wszystkiego, co się przede mną zdarzyło, wszystkiego czym byłem co widziałem czego dokonałem, wszystkiego, co-mnie-uczyniono... Jestem tym, co się zdarzy po moim odejściu, a co by się nie zdarzyło bez mojego przyjścia... żeby mnie zrozumieć, trzeba połknąć cały świat".

Rushdie jest powieściopisarzem totalnym - na pograniczu fikcji i rzeczywistości wykreował swój żywy, pełnokrwisty świat, będący formą skończoną w każdym możliwym aspekcie. Nie będę nawet próbował odpisywać uniwersum "Dzieci Północy", tak bogatego w drobne szczegóły i wielkie idee, dosadność i obłędnie "podskórną", subtelną symbolikę. Moje ograniczone umiejętności władania językiem stawiają mnie na z góry przegranej pozycji wobec dzieła brytyjsko-hinduskiego mistrza. Wszystko, na co mnie stać, to kilka luźnych, nieco oderwanych od kontekstu przemyśleń odnośnie niedawna skończonej przeze mnie powieści.

Przede wszystkim od razu wyjaśnię, czemu - pomimo moich zachwytów nad kunsztem autora - nad tą oceną nie widnieje 10 czerwonych gwiazdek. Wynika to z tego, że na ogół nie szukam w literaturze wielkiej historii czy polityki. Cenię sobie podejście minimalistyczne, jednostkowe, od makro zdecydowanie wolę mikro. Zamaszyste, ambitne dzieła opisujące historie całych państw i narodów zazwyczaj z miejsca mnie odrzucają. Rushdie jest zaś wbrew pozorom pisarzem na wskroś upolitycznionym, a już sam główny koncept "Dzieci Północy" - chłopiec będący niejako klamrą łączącą "stare" i "nowe" Indie - warunkuje tego rodzaju podejście. W tej powieści Indira Gandhi jest bohaterką niemal równie istotną jak tytułowe Dzieci, a na przebieg fabuły w tym samym stopniu wpływają pomysły i decyzje Salima, co np. odłączenie się Pakistanu. Komuś to może pasować, mi konieczność połapania się (a przynajmniej podjęcia próby) w piekielnie złożonym, skomplikowanym środowisku politycznym Indii trochę przeszkadzała w ogólnym odbiorze tej powieści.

Ale obok faktów, konfliktów zbrojnych i polityków popijających własne siuśki, "Dzieci Północy" mają też swoje drugie dno, swoją fantastyczną orientalną magię. Ten "magiczny" pierwiastek w prozie Rushdie'ego to jedna z najlepszych rzeczy, jakie miałem okazję doświadczyć w literaturze. Nie chcę nikomu psuć zabawy z odcyfrowywania genialnie pokrętnych, powtarzających się symboli, więc powiem tylko:

nos i kolana, kolana i nos.

O warsztacie pisarza nie ma co się nawet rozpisywać, Rushdie ze swoim żywym, plastycznym piórem nie ma najmniejszych problemów, by od razu wciągnąć czytelnika w sam środek swojej ekscytującej opowieści.

Mam też wrażenie, że bardzo niedocenianym elementem powieści jest jej wspaniały, przyrodzony komizm. Wschodni, gawędziarski styl snucia historii, bogactwo cudownie niedoskonałych postaci i swego rodzaju dystans do własnego dzieła - wszystko to sprawia, że przy lekturze często nie mogłem powstrzymać się od głośnego śmiechu.

"Dzieci Północy" po prostu trzeba przeczytać, koniec kropka.

Zazwyczaj staram się, aby moje opinie na tym serwisie były możliwie krótkie i zwięzłe. Nie nazwałbym tego recenzjami; są to raczej notki, które mają mi pozwolić podsumować sobie oraz lepiej zapamiętać swoje odczucia i przemyślenia na temat danej książki. Możliwość polecania/odradzania powieści innym miłośnikom literatury też jest dla mnie cenna, choć to raczej drugorzędny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na pewno nie można traktować tej książeczki jako pełnoprawnej powieści Dostojewskiego. To raczej garść luźnych notatek (jak sam tytuł zresztą wskazuje), niezobowiązująca publicystyka. Rosyjski pisarz opisuje swoją pierwszą podróż do Europy Zachodniej, pozwalając sobie przy tym na mnóstwo rozmaitych dygresji i anegdot.

Na pewno może to być ciekawe dla kogoś, kto interesuje się XIX-wieczną Europą, a zwłaszcza ówczesnymi stosunkami Rosja-Zachód. Do tego, choć w tak swobodnej formie może nie uświadczymy przejawów geniuszu autora, to na pewno możemy podziwiać jego błyskotliwe poczucie humoru. Można przeczytać. choć to nic więcej jak tylko przyjemna ciekawostka.

Na pewno nie można traktować tej książeczki jako pełnoprawnej powieści Dostojewskiego. To raczej garść luźnych notatek (jak sam tytuł zresztą wskazuje), niezobowiązująca publicystyka. Rosyjski pisarz opisuje swoją pierwszą podróż do Europy Zachodniej, pozwalając sobie przy tym na mnóstwo rozmaitych dygresji i anegdot.

Na pewno może to być ciekawe dla kogoś, kto interesuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam prozę Austera. Za świetny, oszczędny styl, za niewymuszony, dyskretny humor, za naturalność. I za jego kunsztowną grę niedopowiedzeniami - bo choć nic nigdy nie wykłada czytelnikowi na talerzu, z drugiej strony niczego też na siłę nie gmatwa. Rzadka umiejętność u współczesnych pisarzy.

"Trylogia Nowojorska" to trzy (na pozór?) nie powiązane ze sobą opowiadania detektywistyczne, w których liczy się wszystko oprócz samej zagadki. Bawiąc się konwencją powieści sensacyjnej, Auster prowadzi złożone, ale fantastycznie intuicyjne rozważania nad poczuciem (nie)własnej tożsamości.

Znakomita literatura.

Uwielbiam prozę Austera. Za świetny, oszczędny styl, za niewymuszony, dyskretny humor, za naturalność. I za jego kunsztowną grę niedopowiedzeniami - bo choć nic nigdy nie wykłada czytelnikowi na talerzu, z drugiej strony niczego też na siłę nie gmatwa. Rzadka umiejętność u współczesnych pisarzy.

"Trylogia Nowojorska" to trzy (na pozór?) nie powiązane ze sobą opowiadania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Niehalo", czyli Cierpienia Młodego Białostoczanina.

Książka zaczyna się jak sprawnie napisana, ale dość sztampowa historyjka o frustracjach współczesnego polskiego studenta. Za małe mieszkanie, kłótnie w domu, problemy z dziewczyną, praca do bani, brak perspektyw, a tak w ogóle to politycy kłamią, a UE wcale nie takie fajne, jak je malują. Autor ostro, celnie i dowcipnie punktuje polskie przywary, ale przecież to wszystko już gdzieś słyszeliśmy. Do tego po kilkudziesięciu stronach nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wszystko idzie w kierunku nikomu niepotrzebnego festiwalu złośliwości.

Sarkazm - narzędzie, z którego tak lubimy korzystać, a przecież nie ma chyba mniej konstruktywnej formy krytyki.

Na szczęście Karpowicz ma - jak się okazuje - zbyt bujną wyobraźnię, by dać się czytelnikowi zanudzić. W drugiej części powieści rozpoczyna się szalona jazda bez trzymanki. Rzeczywistość ma czkawkę, granica między wizją a jawą zaciera się, a czytelnik zostaje rzucony w chaotyczny wir myśli, odczuć i (braku?) zdarzeń. "Niehalo" z przewidywalnej, konwencjonalnej historyjki zamienia się nagle w jeden wielki bałagan, w teatr absurdu z marszałkiem Piłsudskim oraz księdzem Popiełuszko w rolach głównych.

I znowu - gdy tylko zacząłem ponownie odczuwać irytację kierunkiem obranym przez autora, gdy kompletnie zamotałem się w feerii pozornie losowych zdarzeń - koniec części drugiej, początek części trzeciej, i nagle elementy układanki zaczynają powoli układać się w (całkiem pomysłową!) całość.

Debiut literacki Karpowicza ma swoje wady. Książka drażniła mnie swoją bezczelnością, hektolitrami bez umiaru wylewanej żółci, a przede wszystkim tą nieco zbyt banalną, za bardzo zgraną białostocką wersją weltschmerz. Ale mimo tych kilku minusów trzeba powiedzieć, że "Niehalo" jest de facto całkiem halo - to zręcznie skomponowana, efektowna powieść, którą na pewno zapamiętam. Ciekaw jestem innych dzieł Karpowicza.

"Niehalo", czyli Cierpienia Młodego Białostoczanina.

Książka zaczyna się jak sprawnie napisana, ale dość sztampowa historyjka o frustracjach współczesnego polskiego studenta. Za małe mieszkanie, kłótnie w domu, problemy z dziewczyną, praca do bani, brak perspektyw, a tak w ogóle to politycy kłamią, a UE wcale nie takie fajne, jak je malują. Autor ostro, celnie i dowcipnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zabawna? Może tak, ale też rozdzierająco smutna. Piękna? Pewnie, ale zarazem odpychająca.

"Suttree" to wyjątkowa powieść. Nie posiada fabuły jako takiej, jest to raczej zbiór luźno powiązanych epizodów z życia Corneliusa Suttree'ego, rybaka z Knoxville w Tennessee, oraz całej rzeszy jego wątpliwego sortu znajomków - wariatów, pijaków, ślepców, nędzarzy, prostytutek i pewnego młodego wielbiciela arbuzów. Jednak z tej całej barwnej menażerii to ponury, małomówny Suttree jest najbardziej intrygującą postacią powieści. Pełen głęboko skrywanego bólu, goryczy, ale też jakiejś niewytłumaczalnej godności i pierwotnego magnetyzmu.

McCarthy to mistrz niedopowiedzeń. To jego charakterystycznie lakoniczny, męski, a zarazem dziwnie poetycki styl stanowi o głównej sile książki. Czy chodzi o pełen szacunku opis majestatycznej, potężnej burzy, mętne wspomnienie pijackiej burdy, czy narkotykowe halucynacje - na każdej stronie da się wyczuć geniusz autora.

Przy tym wszystkim trzeba jednak powiedzieć, że gdybym miał użyć do opisania tej powieści tylko jednego słowa, zdecydowałbym się na... "trudna". Duszna atmosfera, depresyjny klimat, naturalistyczne opisy, mnogość wątków i niełatwych do zaszufladkowania postaci oraz objętość (ponad 600 stron) sprawią, że książka wymęczy, znuży, a nie jednego pewnie pokona. Niewątpliwie trzeba poświęcić jej dużo czasu i jeszcze więcej cierpliwości... Czy warto?

Warto.

Zabawna? Może tak, ale też rozdzierająco smutna. Piękna? Pewnie, ale zarazem odpychająca.

"Suttree" to wyjątkowa powieść. Nie posiada fabuły jako takiej, jest to raczej zbiór luźno powiązanych epizodów z życia Corneliusa Suttree'ego, rybaka z Knoxville w Tennessee, oraz całej rzeszy jego wątpliwego sortu znajomków - wariatów, pijaków, ślepców, nędzarzy, prostytutek i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Życie to opowieść. Możesz wybrać swoją opowieść. Opowieść z Bogiem to lepsza opowieść.

To, według słów samego Martela, "Życie Pi" w telegraficznym skrócie. Pomysłowa i zręcznie napisana historia o małym hinduskim chłopcu, dużym złośliwym kocie i ich wspólnej podróży przez Pacyfik. Książka, w której wyławia się gołymi rękami żółwie, na środku oceanu zderzają się szalupy dwóch niewidomych rozbitków, a niedaleko stamtąd dryfuje sobie mięsożerna wyspa. Nieprawdopodobne, mówisz?

Wierz sobie w co chcesz.

Życie to opowieść. Możesz wybrać swoją opowieść. Opowieść z Bogiem to lepsza opowieść.

To, według słów samego Martela, "Życie Pi" w telegraficznym skrócie. Pomysłowa i zręcznie napisana historia o małym hinduskim chłopcu, dużym złośliwym kocie i ich wspólnej podróży przez Pacyfik. Książka, w której wyławia się gołymi rękami żółwie, na środku oceanu zderzają się szalupy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pogranicze Izraela, tuż przy granicy z Libanem. Niewielkie miasteczko, niemal codziennie rozrywane przez rakiety Hezbollahu. Rodzina marokańskich imigrantów.

Książka Shilo intryguje już chociażby przez wzgląd na całą tę otoczkę. Bo ile wiemy o takim Izraelu? Ile tak naprawdę wiemy o całym Półwyspie Arabskim? Czasami zobaczy się w telewizji urywek z płaczącymi palestyńskimi dziećmi albo zdjęcie zbombardowanej syryjskiej dzielnicy... Ale półleżąc na kanapie z puszką Kasztelana Niepasteryzowanego w ręku łatwo zapomnieć, że przecież żyją tam LUDZIE. Nie dramatyczne obrazy, nie przejaskrawione, pełne patetycznego tragizmu postaci, ale normalni, żywi ludzie. I w tej powieści to właśnie było dla mnie najciekawsze - facet sprzedający smaczne falafele, rozmowa pracownic żłobka przy popołudniowej kawie, dzieciak kombinujący skąd wziąć pieniądze na kino.

Do tego zdecydowanie na plus mocna, intensywna proza autorki. Powiedz "czarna rozpacz", a w mojej głowie natychmiast pojawi się obraz siedzącej samotnie w bramce, dłubiącej w ziemi Simony... To najlepiej świadczy o talencie do operowania słowem izraelskiej pisarki.

Stety czy niestety, na tym nie koniec. Jest jeszcze jej odważny (zbyt odważny?), zamaszysty koncept - rozpisana na pięć głosów historia wielkiej straty i wielkiego kłamstwa. Mas'ud, król falafela, nie żyje.

Opowieści owdowiałej żony i osieroconych dzieci momentami potrafią naprawdę chwycić za serce. Jak zachwycająco smutna bajka Eti albo cudowna bezpretensjonalność Dudiego. A jednak w tym kwintecie niektóre z głosów wydają mi się niestety odrobinę fałszować. Zwłaszcza postaci Kobiego i Itzika są w moim odbiorze dziwne, nienaturalne. Być może po prostu nie potrafię się z nimi utożsamić, ale czytając ich historie miałem wrażenie, że Shilo nieco przesadziła, zagalopowała się.

Przedobrzyła z przyprawami do zupełnie smacznego skądinąd hummusu.

Ale mniejsza z tym, yalla! Nie ma bowiem co się skupiać na jednym czy drugim zgrzycie. Choć nie obyło się bez 'ale', "Krasnoludki nie przyjdą" to interesująca, wyrazista lektura, na pewno na długo ją zapamiętam. Przeczytaj.

Pogranicze Izraela, tuż przy granicy z Libanem. Niewielkie miasteczko, niemal codziennie rozrywane przez rakiety Hezbollahu. Rodzina marokańskich imigrantów.

Książka Shilo intryguje już chociażby przez wzgląd na całą tę otoczkę. Bo ile wiemy o takim Izraelu? Ile tak naprawdę wiemy o całym Półwyspie Arabskim? Czasami zobaczy się w telewizji urywek z płaczącymi palestyńskimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Hokus pokus", pseudo-autobiografia weterana wojny w Wietnamie i wielu skomplikowanych związków z kobietami, to dzieło przemyślane i dojrzałe, będące zarówno boleśnie gorzkim lamentem nad ludzką naturą, jak i powieścią pełną ciętego humoru, luzu i charakterystycznej dla autora swady. Takie rzeczy tylko u Vonneguta!

Niemal czterdzieści lat od debiutu, a stary mistrz wciąż w formie.

"Hokus pokus", pseudo-autobiografia weterana wojny w Wietnamie i wielu skomplikowanych związków z kobietami, to dzieło przemyślane i dojrzałe, będące zarówno boleśnie gorzkim lamentem nad ludzką naturą, jak i powieścią pełną ciętego humoru, luzu i charakterystycznej dla autora swady. Takie rzeczy tylko u Vonneguta!

Niemal czterdzieści lat od debiutu, a stary mistrz wciąż w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Byłem na tę "Tequilę" trochę nakręcony. Vargi wcześniej nie czytałem, ale już słyszałem to i owo (samy pozytywy), a ta krótka powieść zapowiadała się wyjątkowo ciekawie. Lider punkowej kapeli nad grobem kumpla-bębniarza? Strumień świadomości? Finał konkursu Nike? Toż to coś specjalnie dla mnie!

Niestety, trochę się przejechałem na tych wybujałych oczekiwaniach. Pierwszy dzwonek alarmowy rozległ się w moich uchu, kiedy na drugiej stronie po raz trzeci użyte zostało słowo "kaszana". Ja rozumiem, że język ma być prawdziwy, "żywy". Potoczne sformułowania, wstawki z angielskiego, wulgaryzmy - w porządku, nie mam nic przeciwko. Ale z pojęciem! Czy nie ma w języku polskim (choćby i potocznym polskim) jakiegoś synonimu słowa "bend"? Ot, choćby i w pierwszym akapicie użyłem słowa "kapela". A mógłbym napisać też grupa, skład, formacja, załoga, ekipa, zespół! Szanowny pan narrator, znający się przecież na muzyce, niewątpliwie sporo o niej czytający, tekściarz w dodatku, mógłby chyba znać i używać kilku z tych słówek. Kolejnym takim przykładem jest "kaska" - po dwudziestu stronach nie mogłem już patrzeć na to idiotyczne określenie. Być może autor celowo chciał przesycić tekst tego rodzaju zwrotami, piętnując w ten sposób swego rodzaju prymitywizację języka... Jeśli tak - zwracam honor, nie wychwyciłem tego zabiegu.

Kolejnym moim problemem z "Tequilą" jest to, na co nastawiałem się chyba najbardziej - muzyka "od kuchni". Nie jestem pewien, czy powieść po prostu szybko się zestarzała, czy też od początku była nieco naiwna, ale wszelkie odniesienia do "muzy" i rynku muzycznego trącą nieco płytkim podejściem i zastanawiającym brakiem zrozumienia dla niuansów sceny. Od kiedy to muzyka dzieli się na "dałnerskie smęty", "techniaweczkę", "mejnstrimowy szit" oraz wspaniałą, niezależną "ambitną muzę" naszego bohatera? O przepraszam, są jeszcze wykrzykujące "jumajlord" bezmózgie metaluchy.

Ale żeby nie było tak całkiem na "nie", znalazłem też przecież kilka pozytywów. Nie ulega wątpliwości, że energiczna proza Vargi aż kipi od różnego rodzaju cudacznych pomysłów, niekiedy całkiem niebanalnych. W tej niewielkiej objętościowo książeczce pisarz zgrabnie skacze z tematu na tematu, nie boi się kontrowersji, prowokuje, bawi, zaskakuje. Nie podobał mi się język "Tequili", jak również do bólu stereotypowe podejście do kwestii muzyki (jakże ważnej przecież dla powieści), ale na pewno pomysłowość, odwaga i wyobraźnia autora są zdecydowanie intrygujące. Niewykluczone, że za jakiś czas spróbuję innej jego pozycji, w nadziei, że tym razem bardziej przypadnie mi ona do gustu.

Byłem na tę "Tequilę" trochę nakręcony. Vargi wcześniej nie czytałem, ale już słyszałem to i owo (samy pozytywy), a ta krótka powieść zapowiadała się wyjątkowo ciekawie. Lider punkowej kapeli nad grobem kumpla-bębniarza? Strumień świadomości? Finał konkursu Nike? Toż to coś specjalnie dla mnie!

Niestety, trochę się przejechałem na tych wybujałych oczekiwaniach. Pierwszy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Sagę "Wiedźmina" przeczytałem po raz pierwszy jeszcze w czasach - jak to się teraz mówi - "gimbazy". Już wtedy wyczułem, że proza Sapkowskiego znacznie różni się od czytywanych wówczas przeze mnie "Eragonów", "Kręgów Magii" i innych tego typu serii. Przygody Geralta bardzo mi się spodobały i silnie podziałały na moją wyobraźnię, ale zdawałem sobie chyba sprawę z tego, że jest w tych książkach coś więcej, czego nie do końca rozumiałem.

Fascynacja młodzieżową literaturą fantasy wkrótce przeszła, przeszedłem do innego rodzaju dzieł. Z biegiem czasu zacząłem - w czym chyba nie jestem wyjątkiem - nieco z góry traktować gatunek fantasy; sądziłem, że tego typu powieści nie umywają się do moich "ambitnych" i "wyrafinowanych" lektur. Moje odległe, "gimbazjalne" odczucia w stosunku do prozy Sapkowskiego sprawiły jednak, że postanowiłem odświeżyć sobie tę serię. Zabrałem się do niej chronologicznie, na pierwszy ogień poszedł więc zbiór wczesnych opowiadań - "Ostatnie życzenie".

Po lekturze mogę już sobie śmiało odpowiedzieć, na czym polega różnica pomiędzy światem Sapkowskiego, a pozostałymi czytanymi przeze mnie parę lat temu opowiastkami o elfach i krasnoludach - saga "Wiedźmin" to nie jest młodzieżowe fantasy, to literatura dla dorosłych.

W tym świecie nie ma prostego, bajkowego podziału na białe i czarne. Geralt musi ciężko pracować, aby mieć z czego żyć. Największe niebezpieczeństwo grozi mu często nie ze strony zębatych bestii, ale na pozór przychylnych mu ludzi. Elfy są zmuszone do wyboru między wygnaniem a próbą asymilacji w nieprzychylnie nastawionym, separatystycznym społeczeństwie. W tych kilku opowiadaniach Sapkowski w dojrzały, ciekawy sposób podjął trudne tematy bólu, cierpienia, segregacji rasowej, destrukcyjnych właściwości miłości, problem tzw. mniejszego zła... A jak do tego dochodzą jeszcze liczne interesujące nawiązania do kultury słowiańskiej oraz cięty czarny humor, to otrzymujemy przepis na piękną i mądrą rozrywkę.

Nie ma co zwlekać, wkrótce biorę się do kolejnych dzieł z serii o białowłosym wiedźminie.

Sagę "Wiedźmina" przeczytałem po raz pierwszy jeszcze w czasach - jak to się teraz mówi - "gimbazy". Już wtedy wyczułem, że proza Sapkowskiego znacznie różni się od czytywanych wówczas przeze mnie "Eragonów", "Kręgów Magii" i innych tego typu serii. Przygody Geralta bardzo mi się spodobały i silnie podziałały na moją wyobraźnię, ale zdawałem sobie chyba sprawę z tego, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa, choć trudna do przebrnięcia powieść. Długie rozdziały pełne są najróżniejszych odniesień, rozległych dygresji, nieoczywistej filozofii i zawoalowanych nawiązań do kultury i sztuki. Kiedy jednak poświęciłem trochę czasu i skupienia na lekturę "Daru Humboldta", z czasem doceniłem inteligentną prozę Bellowa, jego pomysłowość, zdolność unikania patosu i wyważone poczucie humoru.

Na pierwszy rzut oka powieść skupia się na trudnej przyjaźni dwóch pisarzy i intelektualistów - gwałtownego, pełnego ekspresji poety Von Humboldta Fleishera oraz spokojniejszego, bez ustanku filozofującego Charlie'ego Citrine'a, który jest zarazem pierwszoosobowym narratorem oraz - jak mniemam - swego rodzaju alter ego autora. Zmieniająca się na przestrzeni lat relacja między tą dwójką stanowi tło i punkt odniesienia dla rozległych, wielopłaszczyznowych rozmyślań na temat pozycji i wartości sztuki w zdominowanym przez pieniądz współczesnym świecie. Bellow porusza też tak różne kwestie jak sukces, przyjaźń, małżeństwo, zjawisko obłędu, a nawet stan chicagowskiego półświatka czy metafizyczne zagadnienia śmierci i duszy... "Dar Humboldta" w zamierzeniu miał być ponoć opowiadaniem, w praktyce stał się jednak monumentalnym, istotnym dziełem, interesującym obrazem Ameryki lat 70.

Ciekawa, choć trudna do przebrnięcia powieść. Długie rozdziały pełne są najróżniejszych odniesień, rozległych dygresji, nieoczywistej filozofii i zawoalowanych nawiązań do kultury i sztuki. Kiedy jednak poświęciłem trochę czasu i skupienia na lekturę "Daru Humboldta", z czasem doceniłem inteligentną prozę Bellowa, jego pomysłowość, zdolność unikania patosu i wyważone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chcecie wiedzieć, na czym polega empatia? Sięgnijcie po tę książkę.

Chcecie wiedzieć, na czym polega empatia? Sięgnijcie po tę książkę.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawy, bardzo klimatyczny zbiór. Opowiadania Faulknera są znacznie bardziej przystępne od jego powieści (krótsza forma ogranicza stosowanie jego ulubionych technik strumienia świadomości) i myślę, że niniejszy tom może stanowić fajny punkt wyjścia dla kogoś, kto nie miał jeszcze styczności z wielkim pisarzem amerykańskiego Południa.

Ciekawy, bardzo klimatyczny zbiór. Opowiadania Faulknera są znacznie bardziej przystępne od jego powieści (krótsza forma ogranicza stosowanie jego ulubionych technik strumienia świadomości) i myślę, że niniejszy tom może stanowić fajny punkt wyjścia dla kogoś, kto nie miał jeszcze styczności z wielkim pisarzem amerykańskiego Południa.

Pokaż mimo to


Na półkach:

We współczesnej kulturze i sztuce Jezus to najczęściej spokojne niemowlę w kołysce lub pełen powagi 33-letni mentor i nauczyciel. Jezus jako kilkuletnie dziecko to temat znacznie mniej 'zgrany', a co za tym idzie ciekawszy. Coetzee wpadł na doskonały pomysł, przerobił go po swojemu i przekuł w powieść, którą pochłonąłem jednym tchem. "Dzieciństwo Jezusa" to książka nietuzinkowa, błyskotliwa i niezmiernie wciągająca; 73-letni noblista wciąż w formie!

We współczesnej kulturze i sztuce Jezus to najczęściej spokojne niemowlę w kołysce lub pełen powagi 33-letni mentor i nauczyciel. Jezus jako kilkuletnie dziecko to temat znacznie mniej 'zgrany', a co za tym idzie ciekawszy. Coetzee wpadł na doskonały pomysł, przerobił go po swojemu i przekuł w powieść, którą pochłonąłem jednym tchem. "Dzieciństwo Jezusa" to książka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Momentami dosyć dowcipna, ale bez błysku. Roth pisywał lepsze powieści.

Momentami dosyć dowcipna, ale bez błysku. Roth pisywał lepsze powieści.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Intrygujący bohaterowie, świetnie poprowadzona narracja, dużo melancholii i hipsterski sznyt... "Sunset Park" pochłonąłem jednym tchem, a do Austera niewątpliwie jeszcze wrócę.

Intrygujący bohaterowie, świetnie poprowadzona narracja, dużo melancholii i hipsterski sznyt... "Sunset Park" pochłonąłem jednym tchem, a do Austera niewątpliwie jeszcze wrócę.

Pokaż mimo to


Na półkach:

W trakcie lektury tej książki niejednokrotnie dopadała mnie irytacja - bo niepotrzebnie wydłużone, bo nieco przekombinowane, bo za bardzo rozpolitykowane... Ale na Irvinga nie da się długo gniewać. Pomniejsze wady "Modlitwy..." w pełni rekompensowała niewiarygodna pomysłowość autora, bogactwo fantastycznych postaci oraz zawarty w powieści ładunek emocjonalny. Nie przypominam sobie, aby w przypadku jakiejkolwiek innej książki przeszły mnie po plecach dreszcze z chwilą czytania ostatniego zdania...

W trakcie lektury tej książki niejednokrotnie dopadała mnie irytacja - bo niepotrzebnie wydłużone, bo nieco przekombinowane, bo za bardzo rozpolitykowane... Ale na Irvinga nie da się długo gniewać. Pomniejsze wady "Modlitwy..." w pełni rekompensowała niewiarygodna pomysłowość autora, bogactwo fantastycznych postaci oraz zawarty w powieści ładunek emocjonalny. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiele osób w swoich recenzjach opisuje powieść Hellera poprzez przedstawienie różnic i podobieństw z innymi książkami zaszufladkowanymi jako "postapokaliptyczne". Takie podejście do "Gwiazdozbioru Psa" nie jest rzecz jasna pozbawione sensu - fabuła osadzona jest w świecie, gdzie zmutowany wirus grypy wybił "dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek ileś tam" procent ludzkości, a niedobitki to na ogół myślący tylko o własnym przetrwaniu, uzbrojeni po zęby złodzieje i zabójcy.

Ja jednak uważam, że w książce Amerykanina nie chodzi wcale o wartką, wciągającą akcję (choć i pod tym względem nie można jej nic zarzucić); główną siłą "Gwiazdozbioru" jest zupełnie coś innego. Bo to wbrew pozorom nie ponure bajki o zagładzie znanego nam świata, ale cholernie męska opowieść o poczuciu winy, samotności, o stracie. O tym, czy aby na pewno czas leczy rany i czy aby na pewno wszystkie. O twardym facecie, który zaznaje kolejnych ciosów nawet wtedy, kiedy myślał, że stracił już wszystko.

Ale to nie wszystko. Bo powieść Hellera przy całej swej szorstkości (nieraz nawet brutalności), jest zarazem zaskakująco ciepła. Bo mimo że niemało w niej rozpaczy, to obok niej jest jednak dziwna, niewytłumaczalna nadzieja. Pozornie pozbawiona podstaw wiara - wiara w przyszłość, wiara w ludzi. W tej książce obok rozgoryczenia i bólu jest też miejsce na małe przyjemności, na oddech świeżym górskim powietrzem, na łyk coli i kęs smażonego karpia, na wpół ironiczny uśmiech kumpla, na wesołe posapywanie wiernego psa.

„Czasem łapałem się na tym: że to jest w porządku. Tylko to. Że proste piękno pozostało niemal nie do zniesienia i że jeśli będę żył z chwili na chwilę, od ogrodu przez kuchnię do prostego aktu latania, osiągnę spokój”.

Gorąco polecam, każdemu.

Wiele osób w swoich recenzjach opisuje powieść Hellera poprzez przedstawienie różnic i podobieństw z innymi książkami zaszufladkowanymi jako "postapokaliptyczne". Takie podejście do "Gwiazdozbioru Psa" nie jest rzecz jasna pozbawione sensu - fabuła osadzona jest w świecie, gdzie zmutowany wirus grypy wybił "dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek ileś tam" procent ludzkości, a...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki McSweeneys - Najlepsze opowiadania t. 1 Ann Cummins, Dave Eggers, John Ehle, David Foster Wallace, Rick Moody, Zadie Smith, Sean Wilsey
Ocena 5,5
McSweeneys - N... Ann Cummins, Dave E...

Na półkach:

Ciekawy przegląd amerykańskich pisarzy młodego pokolenia. Niektóre utwory zupełnie mnie nie zainteresowały, ale w zbiorze znalazłem też coś dla siebie - bardzo dobre opowiadania od Eggersa i Zadie Smith oraz zachwycającą, zupełnie nieoczekiwaną perełkę w postaci "Obserwatorów" Paula LeForge'a.

Ciekawy przegląd amerykańskich pisarzy młodego pokolenia. Niektóre utwory zupełnie mnie nie zainteresowały, ale w zbiorze znalazłem też coś dla siebie - bardzo dobre opowiadania od Eggersa i Zadie Smith oraz zachwycającą, zupełnie nieoczekiwaną perełkę w postaci "Obserwatorów" Paula LeForge'a.

Pokaż mimo to