-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel15
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2002-08-01
2020-11-19
Niech was nie zwiedzie napis widniejący na okładce – Elf do zadań specjalny wcale nie zawiera dwudziestu czterech opowiadań. To jedna, magiczna historia podzielona na 24 rozdziały, tak by dzieci mogły jeszcze przed Świętami poznać elfy pracujące w fabryce Świętego Mikołaja i dowiedzieć się o ich przygodach. Katarzyna Wierzbicka (O królewiczu, który się odważył) zadbała, żeby sporo się u nich działo…
Nie mam pojęcia, co robi Mikołaj przez większość roku. Wiem jedynie, że w grudniu odbywa się wielkie spotkanie, na którym wszystkie elfy zostają przydzielone do odpowiednich zespołów i biorą się ostro do roboty. Jedne czytają nadchodzącą korespondencję (zawierającą na ogół prośby o prezenty), inni te prezenty produkują, a jeszcze inne testują, by fabryki nie opuszczały buble. Są też tacy, którzy prowadzą wywiad. Przyglądają się dzieciom i oceniają, czy zasługują na podarki.
Poznamy jednego z takich szpiegów, Wiercipiętka, i wybierzemy się wraz z nim w niezwykłą podróż, podczas której pomoże wielu dzieciom. Jednak w Elfie do zadań specjalnych natkniemy się również na historię prawdziwej miłości i przeczytamy o odwiecznym sporze pomiędzy krasnoludkami a trollami. Zaprzyjaźnimy się z reniferem Rudolfem i poczujemy magię świąt.
Bo Elf do zadań specjalnych to jedna z tych bajek, które są nie tylko nowoczesne i autentycznie zabawne, ale też wzruszające i dające do myślenia. Nie tylko mali czytelnicy znajdą tu sporo odniesień do znanej im rzeczywistości. Również ci więksi ubawią się, podglądając innowatorkę Lśniącą, i uronią łzę poznając dzieci, które najbardziej w świecie marzą o chwilach spędzonych ze swoimi rodzicami. Kto wie, może właśnie podarują im takie chwile… spędzone na wspólnej lekturze tej książeczki. Warto!
Więcej recenzji:
https://zdalaodpolityki.pl/category/ksiazka/
Niech was nie zwiedzie napis widniejący na okładce – Elf do zadań specjalny wcale nie zawiera dwudziestu czterech opowiadań. To jedna, magiczna historia podzielona na 24 rozdziały, tak by dzieci mogły jeszcze przed Świętami poznać elfy pracujące w fabryce Świętego Mikołaja i dowiedzieć się o ich przygodach. Katarzyna Wierzbicka (O królewiczu, który się odważył) zadbała,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-11-10
Nie lubię długów. Jeśli zapomnę portfela i zmuszony jestem zapożyczyć się u znajomych, staram się czym prędzej zwrócić im całą sumę. Z tego samego powodu nigdy nie wziąłem kredytu i nie zanosi się na to. Wolę cierpliwie zaczekać, odkładając grosz do grosza, niż sięgnąć do kieszeni banku i później latami żyć z myślą, że komuś „wiszę”. I że w sumie jestem niewolnikiem, bo pracować muszę. Korzyść z tego taka, że nie przejechałem się na frankach.
Po liczącą około osiemdziesięciu stron książeczkę Kredyt hipoteczny. Najważniejsze pytania sięgnąłem z ciekawością. Raz, że znam autora. Dwa, że chciałem się przekonać, czy rzeczywiście pożyczka bankowa jest taka straszna, jak ją malują. Okazało się, że owszem, jest. Przy czym Piotr Rybicki trochę ściemnia z tytułem. Tomik nie skupia się tylko i wyłącznie na kredycie, ale opisuje cały proces zakupu mieszkania, począwszy od podjęcia decyzji dotyczącej lokalizacji i metrażu po finalizację zakupu.
Więcej:
https://zdalaodpolityki.pl/2018/01/09/kredyt-hipoteczny-najwazniejsze-pytania/
Nie lubię długów. Jeśli zapomnę portfela i zmuszony jestem zapożyczyć się u znajomych, staram się czym prędzej zwrócić im całą sumę. Z tego samego powodu nigdy nie wziąłem kredytu i nie zanosi się na to. Wolę cierpliwie zaczekać, odkładając grosz do grosza, niż sięgnąć do kieszeni banku i później latami żyć z myślą, że komuś „wiszę”. I że w sumie jestem niewolnikiem, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-08
Wielki czarny kwadrat to debiut powieściowy Igora Stefanowicza, dziennikarza muzycznego i autora książek poświęconych znanym zespołom rockowym. Stąd nie dziwi, że kilku jej bohaterów prowadzi rockowe życie, pijąc, ćpając lub imprezując po nocach. Wokół rozbrzmiewa jednak muzyka przaśno-ludowa, żeby nie powiedzieć – discopolowa. Akcja powieści toczy się bowiem w miejscowościach otaczających Warszawę od jej północnej strony. Michałów-Reginów, Chotomów, Legionowo, Wieliszew, te klimaty. No i trasa na Siemiatycze.
Gatunkowo Wielki czarny kwadrat niełatwo jest zakwalifikować. Ktoś powiedziałby kryminał, ktoś inny powieść sensacyjna. Znalazłby się głos, że mamy do czynienia z powieścią szpiegowską, ale też teza, że to komedią science fiction. Tak naprawdę wszystkiego jest tu po trochu. Pijaństwa, policyjnej roboty, lokalnej i międzynarodowej polityki, wreszcie kosmosu, bo ważny wątek toczy się na pokładzie statku wiozącego potężnego Posłańca zaopatrzonego w samouczącą się sztuczną inteligencję.
Jest też komisarz Kąkol, lokalny policyjny wyga, jest Siergiej wykonujący tajną misję dla następców Putina, wreszcie Dzyndzel imieniem Adam, podwarszawski biznesmen z problemem alkoholowym, który z zadziwiającą łatwością pakuje się w kłopoty. Cała ta menażeria kłębić się będzie i przewijać przez kolejne karty powieści, pomiatana z lewej w prawo i na odwrót przez głównego demiurga – autora.
Bo tak naprawdę Wielki czarny kwadrat to powieść napisana dla przyjemności autora, ale i radości czytelników. To rzecz lekka, zabawna, absurdalna, pełna śmiesznych słówek i komicznych zdań, trafnych obserwacji dotyczących naszej rzeczywistości. Żaden tam ambitny kryminał o złożonej fabule, żadna tam space opera czy filozoficzna analiza obecnej kondycji ludzkości. Nie, to po prostu powieść, która ma zapewnić rozrywkę. I ją zapewnia.
Więcej recenzji:
https://zdalaodpolityki.pl/category/ksiazka/
Zapraszam do współpracy autorów i wydawców!
Wielki czarny kwadrat to debiut powieściowy Igora Stefanowicza, dziennikarza muzycznego i autora książek poświęconych znanym zespołom rockowym. Stąd nie dziwi, że kilku jej bohaterów prowadzi rockowe życie, pijąc, ćpając lub imprezując po nocach. Wokół rozbrzmiewa jednak muzyka przaśno-ludowa, żeby nie powiedzieć – discopolowa. Akcja powieści toczy się bowiem w...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-16
Najwyższa pora sięgnąć po Ciemno, prawie noc. W marcu do kin trafił film nakręcony przez Borysa Lankosza na podstawie tej właśnie powieści. Pewnie wielu z was go zobaczy. A czytanie kryminału po tym, jak zna się sprawcę, nie ma większego sensu. Innymi słowy po wizycie w kinie nie sięgniecie już po ten tomik. Tymczasem rzecz jest dobra. To książka nagrodzona Nike, bardzo ładnie napisana, nastrojowa i niepokojąca, na swój sposób magiczna, a jednocześnie – przynajmniej dla mnie – przystępna.
Bohaterką powieści jest dziennikarka Alicja Tabor, która po latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha. Miasto, w którym się wychowała, niewiele się zmieniło. Wciąż stoją tam te same domy, ciągną się te same ulice, nad którymi góruje zamek Książ. Ludzie nadal mają te same ponure, zdesperowane miny. Kto wie, może bardziej niż zwykle, gdyż w okolicy zaczęły ginąć dzieci. Alicja chce poznać prawdę o tych zaginięciach, porozmawiać z rodzicami bądź opiekunami uprowadzonych maluchów, a jednocześnie opisać życie w mieście.
Wątków jest kilka. Na ten kryminalny i związany ze zbieraniem przez Alicję materiałów dochodzi też obyczajowy, bazujący na jej wspomnieniach z młodości. Z ojcem i chorą psychicznie matką, z nieżyjącą już siostrą o nieokiełznanej wyobraźni, z tajemniczymi kotojadami i zaginionymi perłami lokalnej księżniczki. Wspomnienia sięgają dalej, nawet czasów wojny, choć powraca też współczesność. Niejakiemu Janowi Kołkowi ukazała się niegdyś Matka Boska Bolesna i choć mężczyzna zginął w tajemniczych okolicznościach, jego miejsce w roli guru lokalnej społeczności katolickiej zajął Jerzy Łabądź.
Historia jest niesamowita, wiele wątków przeplata się i łączy, a wszystko nurza się w niesamowitym, mrocznym, nieco onirycznym klimacie. Właśnie ten klimat najbardziej mi się podobał. Ciemno, prawie noc pełna jest niecodziennych wydarzeń i dziwacznych ludzi, wśród których prym wiodą tajemnicze kociary oraz ludzie handlujący wygrzebanymi z ziemi kośćmi. Jedynym zgrzytem są wielostronicowe dyskusje przelane z fikcyjnego forum miasta, pełne hejtu, rasizmu, wiochy. Nie bardzo wiem, czemu one służą, na pewno jednak nie pasują do tej poetyckiej i nastrojowej powieści. Spokojnie można sobie je odpuścić.
Ale książkę warto przeczytać. Jest bardzo fajnie napisana, jej czytanie sprawiło mi przyjemność. Tylko nie można nastawiać się na kryminał, horror czy nieco przerysowany opis wałbrzyskiej rzeczywistości. To konglomerat kilku gatunków, omaszczony na dokładkę realizmem magicznym. Rzecz na pewno nie dla wszystkich, jednak dla czytelnika z ambicjami – jak najbardziej.
Całość stąd:
https://zdalaodpolityki.pl/2019/02/04/ciemno-prawie-noc/
Najwyższa pora sięgnąć po Ciemno, prawie noc. W marcu do kin trafił film nakręcony przez Borysa Lankosza na podstawie tej właśnie powieści. Pewnie wielu z was go zobaczy. A czytanie kryminału po tym, jak zna się sprawcę, nie ma większego sensu. Innymi słowy po wizycie w kinie nie sięgniecie już po ten tomik. Tymczasem rzecz jest dobra. To książka nagrodzona Nike, bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-06-29
Nagrodzona Pulitzerem Droga Cormaca McCarthy’ego to obraz świata zniszczonego przez jakiś nieokreślony kataklizm, zapewne wojnę atomową. Jej bohaterowie, ciężko chory ojciec i jego kilkuletni syn, wędrują przez nieistniejące Stany Zjednoczone. Uciekają przed zimą i śniegiem na południe, w stronę oceanu, od którego oddzielają ich Appalachy. Rzadko kiedy spotykają innych ludzi. Zresztą starają się trzymać od nich z daleka.
Świat Drogi nie jest bowiem przytulnym miejscem. Szary, umierający, z czarnym niekiedy śniegiem i brakiem jakichkolwiek zwierząt odrzuca na każdym kroku. Nie ma już samochodów, nie kursują pociągi, nie ma miast, a jedynie ich ruiny i wszechobecny kurz. Popiół. Nie ma też skąd brać jedzenia. Bohaterom przez całą wędrówkę towarzyszy głód, a ratunek przynoszą nieliczne puszki, jakie udaje im się znaleźć w piwnicach opuszczonych domów czy rozszabrowanych sklepach. Stąd nie dziwi, że po tym świecie panoszą się kanibale. Ludzkie mięso jest jedynym, o jakim mogą marzyć – stąd ogołocone szkielety na ulicach i pozamykani po piwnicach na wpół szaleni nieszczęśnicy hodowani w celach spożywczych.
Wizja McCarthy’ego jest niezwykle smutna, wręcz ponura. Podobnie jak relacja łącząca ojca z kilkuletnim synem. Chłopiec dopiero uczy się świata, poznaje rządzące nim zasady. Innej rzeczywistości nie pamięta – urodził się tuż po apokalipsie. Wkrótce jego matka, nie godząc się na takie dalsze życie, popełniła samobójstwo. Stąd dla chłopca przeszłość de facto nie istnieje. Nie rozumie opowieści o innym życiu, nie zna jego smaków, nie zna telewizji, wakacji czy zwierząt. Znaleziona w jednym z nieczynnych automatów puszka słodkiego napoju będzie dla niego nie tyle odkryciem, co demonstracją tego, co bezpowrotnie utracił.
Atutem jest też forma Drogi. Krótkie zdania i ich równoważniki tworzą niewielkie akapity, urywki rzeczywistości. Ów minimalizm wzmacnia jednak przekaz i pozwala skupić się na emocjach odczuwanych przez bohaterów. Przy okazji uwypukla jakikolwiek brak nadziei, wręcz sensu dalszego życia. Po co bohaterowie idą na południe? Co ich tam czeka? Czy gdziekolwiek znajdą miejsce zdatne do zamieszkania? Czy w ogóle mają szansę tam dotrzeć? I co ma zrobić ojciec, który wie, że nie może synowi nic zaoferować?
No właśnie. Świetna książka! W dodatku została zekranizowana – i film też warto zobaczyć!
Więcej recenzji:
https://zdalaodpolityki.pl/category/ksiazka/
Nagrodzona Pulitzerem Droga Cormaca McCarthy’ego to obraz świata zniszczonego przez jakiś nieokreślony kataklizm, zapewne wojnę atomową. Jej bohaterowie, ciężko chory ojciec i jego kilkuletni syn, wędrują przez nieistniejące Stany Zjednoczone. Uciekają przed zimą i śniegiem na południe, w stronę oceanu, od którego oddzielają ich Appalachy. Rzadko kiedy spotykają innych...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-15
Katarzyna Wierzbicka już od dobrych kilku lat pisze bajki dla dzieci. Jej debiutancki O królewiczu, który się odważył przyniósł jej prestiżową nagrodę Biedronki, zaś ubiegłoroczny Elf do zadań specjalnych rozbawił i wzruszył. Duże troski małych zwierzątek mają podobne ambicje. To zestaw pięciu mądrych bajek, takich z morałem. Pokazujących rzeczywiste problemy dzieci i tłumaczące je małym czytelnikom.
Taki zajączek boi się ciemności. Nie potrafi zasnąć, kiedy rodzice gaszą w jego pokoju światło. Wiewiórka uważa się za lepszą od myszki, bo ma piękną kitę i potrafi wspinać się po drzewach. Nie umie jednak latać i czuje się gorsza od sójki. Niedźwiadek uwielbia przedszkole i ma tam nawet dobrego kumpla, dziczka. Kiedy ten znajduje sobie nowego przyjaciela, mały miś zastanawia się, w jaki sposób go odzyskać. A może nie warto tego robić?
W Duże troski małych zwierzątek pojawia się jeszcze mały bóbr, co przestraszył się strasznej kłótni rodziców, oraz pajączka, który wszystko chciałby już, zaraz. Widać więc, że wszystkie małe i duże stworzonka mają podobne problemy i potrzebują kogoś, kto by im wytłumaczył, jak działa świat. Rodzice nie zawsze mają na to czas i tu właśnie pojawia się Katarzyna Wierzbicka. Dzięki niej mamusia czy tatuś łatwiej poradzą sobie z tymi wyzwaniami.
Książeczka została ładnie wydana. Ilustracje są kolorowe, przyjemne, podobają się dzieciom, dla tych młodszych stanowią naprawdę sporą atrakcję. Dorosłym przypadnie do gustu również i forma opowiadań, proste, jasne zdania, brak skomplikowanych słów. Każda historyjka kończy się pogawędką rodzica z dzieckiem, mamy misiowej z niedźwiadkiem czy pajęczycy z synkiem. Bo z problemami warto zwracać się do rodzica. Z pewnością zaproponuje on naprawdę sensowne rozwiązanie…
Katarzyna Wierzbicka już od dobrych kilku lat pisze bajki dla dzieci. Jej debiutancki O królewiczu, który się odważył przyniósł jej prestiżową nagrodę Biedronki, zaś ubiegłoroczny Elf do zadań specjalnych rozbawił i wzruszył. Duże troski małych zwierzątek mają podobne ambicje. To zestaw pięciu mądrych bajek, takich z morałem. Pokazujących rzeczywiste problemy dzieci i...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-26
Jak spędza ostatnie tygodnie przeciętny polski dziewięciolatek? Z powodu pandemii przebywa większość czasu w domu, w swoim pokoju, do którego mama, babcia lub opiekunka podrzucają mu coraz to nowsze smakołyki. Chłopiec ma kilka lekcji dziennie, krótkich, półgodzinnych, by przypadkiem się nie przemęczał. Słucha ich jednym uchem, bo drugie kieruje ku swoim ulubionym kanałom na youtubie. Kiedy nie ma lekcji, ogląda kreskówki na Netfliksie bądź gra w ukochanego Minecrafta. Za dwa tygodnie będzie częściej wychodził na podwórko. Rodzice obiecali bowiem, że na komunię podarują mu elektryczną hulajnogę.
Sto pięćdziesiąt lat temu jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Gdyby mieszkał w Wielkiej Brytanii, pracowałby od ósmego roku życia w kopalni, jako garncarz czy kominiarz. Czasami nawet po dwanaście godzin dziennie. Za grosze. Nie dojadałby, nosił szmaty, a o szkole mógłby jedynie pomarzyć. Czasami miałby dach nad głową, często jednak musiałby spać na ulicy lub w szopach udostępnionych przez łaskawego pracodawcę. Pozbawiony perspektyw, pewnie długo by nie pożył. Ciężka praca w dzieciństwie doprowadziłaby do degeneracji jego kręgosłupa, zdeformowania rąk i nóg. Na jakąkolwiek litość nie mógłby liczyć, bo w podobnej sytuacji znajdowały się setki tysięcy jego rówieśników.
Świetnie pisze o tym Katarzyna Nowak w książce Dzieci rewolucji przemysłowej. Przytacza w niej sześć historii. Wspomnień dzieci, które miały szczęście, bo dożyły dorosłości, zdobyły wykształcenie bądź spotkały człowieka, który chciał je wysłuchać. Dzieci te powiadały o pracy ponad siły, o głodzie, karach cielesnych, tułaczce i bezdomności, zimnie, konieczności żebrania. O towarzyszącym im na co dzień strachu, który często wypierał beztroskę. Książka uświadamia, jak bardzo świat się zmienił, przynajmniej w Europie, w Anglii czy Polsce. Bo w najuboższych krajach wciąż wygląda tak samo (co ochoczo wspieramy, kupując produkty korporacji „nieświadomie” wykorzystujących pracę dzieci).
Wielką zaletą Dzieci rewolucji przemysłowej jest styl wybrany przez autorkę. Otóż nie jest to ani nudnawy reportaż, ani też pełna przypisów praca naukowa. Książkę czyta się jak powieść, są tu ciekawe opisy, dialogi, emocje. Dlatego właśnie twierdzę, że po tom mogą sięgnąć wszyscy, zarówno wyrobieni czytelnicy, jak i ci, którzy na co dzień najchętniej czytają kryminały czy romanse. Zyskają dzięki temu nową perspektywę. Inaczej spojrzą na współczesne dzieci…
Więcej recenzji:
https://zdalaodpolityki.pl/category/ksiazka/
Jak spędza ostatnie tygodnie przeciętny polski dziewięciolatek? Z powodu pandemii przebywa większość czasu w domu, w swoim pokoju, do którego mama, babcia lub opiekunka podrzucają mu coraz to nowsze smakołyki. Chłopiec ma kilka lekcji dziennie, krótkich, półgodzinnych, by przypadkiem się nie przemęczał. Słucha ich jednym uchem, bo drugie kieruje ku swoim ulubionym kanałom...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nigdy nie miałem Commodore’a 64. W czasach ośmiobitowych byłem szanującym się atarowcem z odpowiednim przydziałem węgla i tarczami chroniącymi przed ciosami z gumowca. Złom widywałem u kolegów i w prasie, nie pociągał mnie, wydawał mi się dużo bardziej toporny. No i mniej popularny. Na osiedlu mało kto miał C64. Atari mieli niemal wszyscy, a polskie gry ukazywały się na tę platformę znacznie częściej.
Książką C64. Polskie piksele w grach szanowny Krzysztof Augustyn udowadnia, że właściciele złomu nie mieli powodów do narzekań. Gość dobrze o tym wie, bo jako młody junak aktywnie działał na scenie commodore’owej. Działał na demoscenie, a potem zarabiał swoje pierwsze pieniądze, tworząc gry takie jak Miecze Valdgira II, Eternal, Lazarus, Castle, Droid, Eoroid. Doskonale znał i zna polskich twórców, stąd też wydaje się idealną osobą do opowiedzenia o polskich grach.
C64. Polskie piksele w grach to tak naprawdę album. Najważniejsze są tu bowiem zdjęcia z gier. To one tworzą opowieść, prezentując kilkadziesiąt znanych tytułów, choćby Vegas Gambler, Blockout, Street Rod, Agent UOP, Hans Kloss, Robbo, Kacper, Niedziela cudów czy pochodzące z 2022 roku Amaurote. Tekst zajmuje znacznie mniej miejsca, często to tylko kilka akapitów poświęconych danej produkcji. Czasem skupiają się one na samej grze, kiedy indziej na historii jej powstania bądź samych twórcach. A skoro już o twórcach mowa – w albumie znalazły się dość ciekawe opowieści dziennikarzy i twórców z tamtych lat.
To nie jest pozycja dla wszystkich. Przeciętnego młodego miłośnika gier C64. Polskie piksele w grach raczej nie zainteresuje, chyba że jest nekrofilem gustującym w oldschoolu. Ludzi starszych, zwłaszcza pamiętających czasy komputerów ośmiobitowych, ma szansę zachwycić. Osobiście – jako szanujący się atarowiec obdarzony zdrową pogardą do złomu – przeglądałem ten album ze sporą przyjemnością. Książeczka jest świetnie wydana. Naprawdę piękna. I przeniosłem się za jej sprawą w czasy dzieciństwa. Frajda niesamowita!
PS. Moja wieloletnia znajomość z autorem nie ma tu nic do rzeczy…
Więcej recenzji:
https://zdalaodpolityki.pl/category/ksiazka/
Zapraszam do współpracy autorów i wydawców!
Nigdy nie miałem Commodore’a 64. W czasach ośmiobitowych byłem szanującym się atarowcem z odpowiednim przydziałem węgla i tarczami chroniącymi przed ciosami z gumowca. Złom widywałem u kolegów i w prasie, nie pociągał mnie, wydawał mi się dużo bardziej toporny. No i mniej popularny. Na osiedlu mało kto miał C64. Atari mieli niemal wszyscy, a polskie gry ukazywały się na tę...
więcej Pokaż mimo to