-
ArtykułyNajlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński10
-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać3
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać15
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać9
Biblioteczka
2013-07-30
2015-05-25
2013-06-13
Teraz, trochę wcześniej oraz będąc dzieckiem uwielbiałam zaczytywać się w powieściach autorstwa naszych rodzimych pisarzy. To właśnie od nich rozpoczęła się moja prawdziwa przygoda z książkami. Zachwycałam się pięknym polskim językiem i stale poszukiwałam coraz to dla mnie nowszych autorów. Od zawsze pragnęłam znaleźć tego, jednego, jedynego, mojego ulubionego (polskiego) pisarza, w którego książkach zatracałabym się bez końca. Mimo, że już kilku polubiłam, to żadnego jeszcze nie pokochałam. Kontynuując swoje poszukiwania zabrałam się za Sukienkę z mgieł autorstwa Joanny M. Chmielewskiej.
Piwnica pod Liliowym Kapeluszem to od zawsze było wymarzone miejsce Weroniki. Już będąc małą dziewczynką w przyszłości chciała prowadzić własną, ładną, przytulną kawiarenkę. Marzenia się ziściły, jednak bez wsparcia rodziców, którzy uważali, że ich córkę stać na lepsze stanowisko. Weronika postanowiła żyć własnym życiem i nie przejmować się zdaniem rodziców. Praca w kawiarence sprawia jej nie tylko wiele radości, ale i również znajomości, trosk oraz problemów, z którymi podejmuje się zmierzyć.
Sukienkę z mgieł już od momentu wydania bardzo chciałam przeczytać. Wpłynęły na to nie tylko dobre recenzje, ale i przekonujący opis, których głównie zachęcił mnie do kupna. Ostatecznie książki nie kupiłam, jednak kiedy nadarzyła się możliwość wymiany, od razu z niej skorzystałam.
Już na początku mogę oznajmić iż książka spełniła swoją rolę lekkiej i przyjemnej lektury. W tym czasie właśnie na taką powieść miałam ochotę. Mimo, że nie było w niej sielankowego i cukierkowego życia, to i tak mocno nie odczułam piętna poruszanych przez autorkę trudnych problemów postaci pobocznych jak i głównych. Joanna M. Chmielewska opisywała je w specyficzny i lekki sposób, tak że cierpienia bohaterów dotykały nas, a nie uderzały jak bat o skórę niewinnego zwierzęcia.
Ciężko było mi dopatrzyć się jakichkolwiek minusów książki. Tak naprawdę to ich w ogóle nie znalazłam, począwszy od wydania, a na samej treści kończąc. Odniosłam wrażenie, iż powieść została przez autorkę dopracowana w każdym calu. Jedynie mogłabym mieć jakieś zastrzeżenia do zakończenia, które nie do końca mnie usatysfakcjonowało, ale wydaję mi się, że zależne jest od gustu oraz własnego odbioru.
Sukienka z mgieł to dobra i ciekawa lektura, jednak nie zaskakuje nas ani nie otwiera oczu na dany problem. Z tematyką poruszoną w książce możemy spotkać się w wielu innych powieściach, dlatego to o czym pisze autorka nie jest dla nas czymś nowym. Wpleciony wątek paranormalny (uwierzcie mi, że jest on niewielką cząstką historii) nie dodaje jej oryginalności, której już na pierwszy rzut oka brakuje. Szkoda, że Joanna M. Chmielewska nie pokusiła się o więcej kreatywności, gdyż uważam, że książka miała w sobie duży potencjał. Czy polecam? Na leniwe i ciepłe wieczory, jednak nie spodziewajcie się po przeczytaniu wielkiego "WOW".
Teraz, trochę wcześniej oraz będąc dzieckiem uwielbiałam zaczytywać się w powieściach autorstwa naszych rodzimych pisarzy. To właśnie od nich rozpoczęła się moja prawdziwa przygoda z książkami. Zachwycałam się pięknym polskim językiem i stale poszukiwałam coraz to dla mnie nowszych autorów. Od zawsze pragnęłam znaleźć tego, jednego, jedynego, mojego ulubionego (polskiego)...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-24
Wyobraźmy sobie, że są wakacje. Siedzimy na plaży z kubkiem ulubionego napoju w ręku i rozkoszujemy się szumem fal bałtyckiego morza. Obok leży zaczęta książka, na której widok uśmiechamy się i sięgamy po nią ponownie, aby znów zatracić się w świecie bohaterów, dzięki którym zapominamy o naszych troskach i problemach. Nie chcemy, żeby ktoś nam przeszkodził i jakby słuchając nas, nikt nam nie przeszkadza. Rozkoszujemy się tą chwilą, mając nadzieję, że ona nigdy się nie skończy...
Po trudnych przeżyciach Hanka stara się choć trochę ustabilizować swoje życie i zapomnieć o tym co się stało. Na próżno. Wydarzenia z ostatnich lat cały czas zaprzątają jej głowę. Jedynie morze oraz pani Irenka pozwalają na chwilowe zatracenie się w normalnej rzeczywistości. Hanka jednak nie wie, że jej plażowe wycieczki obserwuje z daleka pewien mężczyzna, który z czasem niespodziewanie wkroczy w jej życie.
Można by powiedzieć, że Alibi na szczęście to typowa babska powieść. I tak w rzeczywistości jest. Trochę wzrusza, trochę bawi i nie wnosi do naszego życia jakiś szczególnych wartości. Powiela schematy, a fabuła nie odznacza się dla nas czymś nowym. Jednak coś w niej jest. Jest w niej coś co nas zachwyca, co nie pozwala się od niej oderwać. Co to takiego? Już piszę.
Tak naprawdę to moje, czasami nawet czterogodzinne, czytanie zawdzięczam nie splotowi wydarzeń czy oryginalnej fabule (ona wcale taka nie jest) tylko przepięknemu, wręcz wciągającemu stylowi autorki. Słowa, którymi nas bawi, otulają ciepłem, podobnie jak opisy, które pobudzają nasze wszystkie zmysły. Czytając o obiedzie wychodzącym spod rąk pani Irenki mamy ochotę go zakosztować, a zapachy rozchodzące się w jej kuchni czujemy we własnym pokoju. I to właśnie jest magiczne. Po za tym bije od niej taka jakaś prawdziwość. Często odnosiłam wrażenie iż większość bohaterów znam osobiście. Przez te 600 stron ciężko jest się z nimi nie zżyć. Mogę śmiało powiedzieć, iż wszystkie ich rozterki przeżywaliśmy razem i wspólnie rozwiązywaliśmy dręczące ich problemy. Większość z nich polubiłam i zachowałam w pamięci.
Oczywiście książka nie obędzie się bez kilku mankamentów. Czytając Alibi na szczęście koniecznie zaopatrzcie się w gorzką kawę bądź herbatę, gdyż jestem pewna że nie raz się przez nią zasłodzicie. W świecie Hanki wszyscy są dla siebie tacy uprzejmi, kulturalni, że aż momentami z niemożliwością zapoznawałam się z dalszymi losami bohaterów, gdyż przykro mi, ale takie cyrki nie w Polsce, a tym bardziej w Warszawie (taki tam żarcik). W powieści brakowało mi tragedii i dramatyzmu. Gdy autorka już wprowadzała małe, smutne wątki to i tak zazwyczaj kończyły się one dobrze, co jak dla mnie wychodziło na jej korzyść.
Mimo, że książce mam wiele do zarzucenia, to i tak uważam, że jest to lektura ze swojego gatunku godna polecenia. Miło spędziłam z nią czas, jednak mam nadzieję, że w przyszłych częściach bohaterzy nie będą irytować mnie swoim zachowaniem tak jak było to tutaj. W sumie to jestem nawet ciekawa co dalej wydarzy się w życiu Hanki oraz wielu innych bohaterów, co oznacza, że ciężko oderwać się od historii, jaką napisała Anna Ficner-Ogonowska. Ja polecam, jednak czy do niej wrócę? Z dużym kubkiem gorzkiej herbaty, być może ;)
Wyobraźmy sobie, że są wakacje. Siedzimy na plaży z kubkiem ulubionego napoju w ręku i rozkoszujemy się szumem fal bałtyckiego morza. Obok leży zaczęta książka, na której widok uśmiechamy się i sięgamy po nią ponownie, aby znów zatracić się w świecie bohaterów, dzięki którym zapominamy o naszych troskach i problemach. Nie chcemy, żeby ktoś nam przeszkodził i jakby słuchając...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-03
Pierwsza część pt. Alibi na szczęście pomimo polskich korzeni *(w końcu wszystko co polskie jest złe) oraz niezbyt szanowanego gatunku (czytasz literaturę kobiecą, jesteś zerem...) wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Książka okazała się idealną wakacyjną lekturą, przy której miło można spędzić czas. Idąc dalej tym tropem i zarazem tęskniąc za bohaterami postanowiłam dłużej nie zwlekać, dlatego jak najszybciej zabrałam się za drugą część.
Krok do szczęścia to nic innego jak dalsze losy Hanki i jej przyjaciół, które rozpoczynają się w momencie ostatnich wydarzeń z poprzedniej części. Wybranka Mikołaja w końcu postanowiła opowiedzieć mu o swojej przeszłości. Uradowany i optymistycznie patrzący w przyszłość mężczyzna myśli, że od tej pory między nimi wszystko się ułoży i wreszcie skończy się jego ciągłe czekanie. I tak by było, gdyby nie nowa taktyka Dominiki, która wpływa na Hankę jak kubeł zimnej wody. Wspomnienia powracają. Czy uda się jej z nimi uporać?
W moim odczuciu druga część okazała się jeszcze lepsza niż pierwsza. Związek Hanki i Mikołaja w końcu zaczął się rozwijać. Jej sposób myślenia też przeszedł pewną przemianę, która spodobała mi się o wiele bardziej i spowodowała, że główna bohaterka przestała mnie irytować tak jak miało to miejsce wcześniej. Zachowanie Mikołaja nic, a nic się nie zmieniło. Nadal cały czas godził się na wszystkie jej warunki. Jedynie raz za namową Dominiki wstrzymał się ze swoją nachalnością.
Mimo tak dużej, jak na powieść kobiecą, objętości nie ma nawet mowy o nudzie. Anna Ficner-Ogonowska subtelnie i stopniowo wprowadza coraz to nowsze i zaskakujące fakty. Nutka dramatyzmu dodaje książce dobrego smaku, dzięki któremu historia lepiej zapada nam w pamięć. Nadal jest słodko, miło i cudownie, jednak cieszę się, że w tej części autorka zmieniła bieg wydarzeń na inny tor.
Zdecydowanie rzadko się zdarza, aby kontynuacje były lepsze od ich poprzedniczek. Autorka jednak stanęła na wysokości zadania i napisała świetny ciąg dalszy bohaterów Alibi na szczęście. Z całego serca polecam wam powieści Anny Ficner-Ogoniewskiej, które zapewnią wam mile spędzony czas. Ja już nie mogę doczekać się kolejnej części, która niedawno wyszła. Znowu moje postanowienie niekupowania książek poszło na marne...
Pierwsza część pt. Alibi na szczęście pomimo polskich korzeni *(w końcu wszystko co polskie jest złe) oraz niezbyt szanowanego gatunku (czytasz literaturę kobiecą, jesteś zerem...) wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Książka okazała się idealną wakacyjną lekturą, przy której miło można spędzić czas. Idąc dalej tym tropem i zarazem tęskniąc za bohaterami postanowiłam dłużej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-08-08
Tak naprawdę to długo nie czekałam na kontynuację Kroku do szczęścia. Czytanie poszczególnych tomów rozplanowałam sobie tak, że gdy skończyłam drugą część, od razu wyszła następna. Ahh sprytna ja. Jednak czy to aby na pewno był dobry powód do radości? Przed przeczytaniem Zgody na szczęście, owszem, po przeczytaniu już nie. Dlaczego? O tym dowiecie się już za chwilę.
Hanka i Mikołaj w końcu stoją na dobrej drodze do prawdziwego szczęścia. Poczucie winy w niewyjaśnieniu Dominice historii swej matki, doskwiera Hance coraz bardziej. Długo zwleka z wyjawieniem jej prawdy, aż wychodzi to im obu na niekorzyść. Z czasem mnogość problemów i tragedii, które spadają na nią jak grom z jasnego nieba, blokują sekret w sercu Hanki jeszcze bardziej. Czy uda jej się powiedzieć Dominice to co od dłuższego czasu trawi jej myśli?
Dawno już mnie tak książka psychicznie nie wymęczyła. Naprawdę. Nie ma sensu ukrywać przed wami rozczarowania jakie czułam podczas skończenia Zgody na szczęście. Gdy tylko zobaczyłam koniec, cieszyłam się jak głupia. Cieszyłam się, że wreszcie oderwę się od wyidealizowanego światka autorki i wiecznego szczęścia głównych bohaterów. Słodyczy w tej części było wyjątkowo za dużo, a tragedii za mało, przez co czułam się jeszcze gorzej. Wymioty w trakcie czytania gwarantowane! Naprawdę w trzeciej części liczyłam na totalny zwrot akcji, a moim zdaniem Anna Ficner-Ogonowska jeszcze bardziej wszystko uspokoiła. W niektórych momentach nudziłam się niemiłosiernie i tylko chciałam jak najszybciej skończyć te katusze.
Po przeczytaniu tej części uświadomiłam sobie jak bez pomysłowa i nijaka jest ta seria. Pierwszy tom zwiastował jeszcze ciekawe zmiany w fabule, podobnie było z drugim, jednak ten przeszedł moje najgorsze oczekiwania. Jednak i tak najsłabszym punktem całej powieści jest jej przewidywalność. Jesteśmy w stanie przewidzieć nie tylko najbliższe wydarzenia, ale również i to co zdarzy się za 100, 200 czy 300 stron. Kolejnym ważnym punktem jest sama Hanka, która denerwuje z każdą kolejną stroną coraz bardziej. Jej nieograniczona dobroć, altruizm oraz miodowe oczy są w tym tomie tak wyolbrzymione, że już chyba bardziej nie można ich wyolbrzymić.
Autorka, niestety w tej części przedobrzyła, a szkoda. Książka straciła swoją magię oraz charakter. Teraz, za bardzo nie różni się od innych, zwykłych obyczajówek. Jest nudno, mdło, nijak i zdecydowanie za słodko. Annie Ficner-Ogonowskiej przyda się trochę odwagi w uśmiercaniu, jakichkolwiek postaci, nawet tych pobocznych. Zakończenie jakoś, szczególnie mnie nie zaskoczyło, spodziewałam się, że w końcu do tego dojdzie. Ciekawa jestem tylko co też będzie w czwartej części... Czy tą historię, bez żadnego polotu i licznych zwrotów akcji można jeszcze bardziej rozwlec? To się okaże.
Tak naprawdę to długo nie czekałam na kontynuację Kroku do szczęścia. Czytanie poszczególnych tomów rozplanowałam sobie tak, że gdy skończyłam drugą część, od razu wyszła następna. Ahh sprytna ja. Jednak czy to aby na pewno był dobry powód do radości? Przed przeczytaniem Zgody na szczęście, owszem, po przeczytaniu już nie. Dlaczego? O tym dowiecie się już za chwilę.
Hanka...
2013-11-30
Niektórzy polscy autorzy potrafią mnie jeszcze zaskoczyć. Czy to w pozytywnym czy negatywnym znaczeniu tego słowa. W tej pierwszej kategorii zdecydowanie znalazła się Ewa Stec, która Klubem Matek Swatek zyskała sobie moją sympatię. Książka, mimo dziwnego zakończenia, które nie do końca przypadło mi do gustu i tak w jakiś sposób spodobała mi się. Autorka pokusiła się o coś nowego, co według mnie po za kilkoma błędami, udało się.
Obecność drugiej części na półce nie spowodowała we mnie zgorszenia, a nawet wręcz przeciwnie. Ucieszyłam się, że będę miała okazję powrócić do szalonych przygód Danuty, Beaty, Krystyny i Jadwigi. Na początkowych radościach się zaczęło i skończyło. Z każdą kolejną stroną mój zapał do książki malał, a rozczarowanie wzrastało. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno czytam odpowiednią książkę. Patrzę na okładkę, szukam bohaterów, nie no... Przecież wszystko się zgadza, a jednak ciągle trzymałam się wrażenia, że coś jest nie tak. I teraz jedynie pozostaje mi zadać pytanie do autorki: Co się stało?!
Kontynuacja, zarówno dla czytelników, jak i dla autorów to jedna wielka niewiadoma. Presja czasu oraz oczekiwań tłumów, znacząco wpływa na treść nadchodzącego dzieła. Naprawdę nie wiem co mogło spowodować tak wyraźną zmianę pomiędzy dwoma częściami KMS. Pierwsze co już od samego początku można zauważyć to brak charakterystycznego dla autorki humoru, który w pierwszym tomie wręcz się przelewał. W przypadku Londynu nie zaśmiałam się nawet raz. Kolejną kwestię, jaką chciałabym poruszyć to poprowadzenie dalszych losów głównych bohaterek, a raczej podzielenie ich w książce, gdzie praktycznie 95% historii to te o Jadwidze i Krystynie. Beata i Danuta w Londynie jakby nie istnieją. Gdyby nie spotkania całej czwórki, to chyba na ich temat nic byśmy się nie dowiedzieli.
Sam koniec książki potwierdził tylko to co już od samego początku przeczuwałam. Ewa Stec kompletnie nie radzi sobie z zakończeniami swoich powieści. Jak w pierwszym tomie niewyobrażalnie mąciła, tak tutaj przedłużała ile tylko się dało. W pewnym momencie tej kompletnej, czytelniczej katastrofy błagałam, aby ta książka w końcu się skończyła. Miałam dość czytania 70 stron o tym samym. Kiedy wreszcie nadeszło ów rozwiązanie, pomyślałam, że autorka chyba sobie ze mnie kpi. Po takiej kolokwialnie mówiąc zadymie, nie dzieje się nic i wszystko kończy się dobrze i szczęśliwie? No nie mogę po prostu. Zakończenie jak z jakiejś bajki, które ani trochę nie przypadło mi do gustu (podobnie jak całość).
Przed najniższą oceną, powieść ratuje jedynie przystępny styl, dzięki któremu czyta się ją łatwo, szybko i w miarę przyjemnie. Sam pomysł na wymyślenie takiej historii zasługuje na dodatkowy punkt. Szkoda, że jednak autorka nie spróbowała inaczej zaplanować całej książki, tak aby nie wyszła z tego niewiarygodna bajka, a powieść z krwi i kości. KMS może tak naprawdę spodobać się każdemu, gdyż brak mojego zachwytu wynika głównie z poprowadzenia akcji oraz zakończenia, które nie było w moim guście. Teraz tylko do was należy decyzja czy warto poznać cztery wariatki w zupełnie innej scenerii.
Niektórzy polscy autorzy potrafią mnie jeszcze zaskoczyć. Czy to w pozytywnym czy negatywnym znaczeniu tego słowa. W tej pierwszej kategorii zdecydowanie znalazła się Ewa Stec, która Klubem Matek Swatek zyskała sobie moją sympatię. Książka, mimo dziwnego zakończenia, które nie do końca przypadło mi do gustu i tak w jakiś sposób spodobała mi się. Autorka pokusiła się o coś...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-06-24
2015-06-18
2013-08-27
Z serią Jutro zazwyczaj miałam tak, że po skończeniu byle jakiej części natychmiast kupowałam następną. Jednakże nie zabierałam się za nią od razu tylko leżała tak sobie odłogiem, aż do premiery kolejnego tomu. W tym przypadku jest podobnie. Gdy dowiedziałam się, że wychodzi 3 część, rzuciłam wszystko i zaczęłam czytać 2 tom. Nie potrafię wytłumaczyć mojego niezrównoważonego zachowania, gdyż sama nie rozumiem, dlaczego tak postępuję, jednak fakt jest faktem i do tej serii tak naprawdę nigdy nic mnie nie ciągnęło. Po Kronikach Ellie 2 oczekiwałam równie dobrej kontynuacji co poprzednio, jednak trochę się rozczarowałam.
W tej części wyraźnie odczułam brak pomysłu autora na kolejne tomy. Akcje Wyzwolenia to już nie to samo co napady na żołnierzy w czasach wojny, kiedy to ryzyko było znacznie większe i mniej naciągane niż tutaj. Autor na początku trzyma nas w napięciu, jeśli chodzi o życie głównych bohaterów, jednak z każdym kolejnym fartem, to napięcie opada i mamy wręcz pewność, że nikomu nie może stać się krzywda. Najgorsze co John Marsden mógł wprowadzić do książki to bardzo małe prawdopodobieństwo udanej akcji, która w przypadku tej powieści kończy się zjawiskowym happy endem.
Do książki wkradło się też wiele błędów oraz niedociągnięć ze strony autora, które nieco uważniejszy czytelnik z pewnością dostrzeże. Według mnie nawet bardzo rzucały się w oczy, dlatego wydaję mi się, że z zauważeniem ich nie będzie większego problemu. John Marsden rozczarował mnie również w kwestii opisów, które mało plastyczne, były ciężkie do wyobrażenia (czyt. akcja z Ellie oraz Gavinem na Szwie Krawca, skok na barana).
Ogólnie rzecz biorąc druga część Kronik Ellie na tle innych tomów z serii wypada dość słabo. Nie brak jej akcji oraz napięcia, jednak autor wiele stracił w moich oczach za mało prawdopodobne sytuacje oraz niedokładne opisy. Jeśli w taki sposób John Marsden ma zamiar kończyć tą serię to wolę ostatniej części w ogóle nie czytać. Moim zdaniem stać go na coś o wiele lepszego.
Z serią Jutro zazwyczaj miałam tak, że po skończeniu byle jakiej części natychmiast kupowałam następną. Jednakże nie zabierałam się za nią od razu tylko leżała tak sobie odłogiem, aż do premiery kolejnego tomu. W tym przypadku jest podobnie. Gdy dowiedziałam się, że wychodzi 3 część, rzuciłam wszystko i zaczęłam czytać 2 tom. Nie potrafię wytłumaczyć mojego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-27
Pewnie większość z was słyszała o popularnej w Polsce serii pt. Jutro. Mająca już kilka dobrych lat historia nadal świetnie się sprzedaje i zbiera duże grona fanów, do których między innymi należę ja. Zaciekawiła mnie opowieść o wojnie widzianą oczami nastolatki. Emocjonujące akcje sabotażowe oraz ciągłe poddawanie na próbę życia głównych bohaterów powodowały, że od książki nie mogłam się oderwać. Zakończenie okazało się jak dla mnie genialnym rozwiązaniem, które w pełni mnie usatysfakcjonowało. Kiedy dowiedziałam się o Kronikach Ellie, nie powiem, miałam obawy. Bałam się, że nowa seria nie dorówna poziomem do poprzedniczki. Jednak po raz kolejny niepotrzebnie się martwiłam.
Kroniki Ellie to dalsza część przygód głównej bohaterki Jutra. Wojna się skończyła. Nadszedł czas, aby się ustabilizować i wrócić do normalnego życia. Kiedy dom Ellie w końcu zaczął funkcjonować tak jak przedtem, ktoś niespodziewanie morduje jej rodziców. Zrozpaczona nastolatka nie wie co ma począć. Za namową Gavina postanawia prowadzić gospodarstwo, mimo długów, które przed śmiercią zostawił jej ojciec. Od teraz Ellie będzie musiała stawić czoła wielu przeciwnościom losu.
Tak jak już pisałam, na początku do Kronik Ellie byłam sceptycznie nastawiona. Jednak już po kilku stronach kompletnie odpłynęłam w świat głównych bohaterów Jutra. Wiedziałam, że pomimo dobrego zakończenia serii i tak będę tęsknić za Homerem, Lee, Fii, Ellie oraz Kevinem. Przez te 7 części mocno się z nimi zżyłam, dlatego kiedy znowu miałam możliwość śledzenia ich losów, bez wahania z niej skorzystałam i nie ukrywam, że byłam z tego faktu bardzo zadowolona.
Rzadko kiedy zdarza się, gdy przyszłe części są lepsze od tych pierwszych. Tym właśnie wyjątkowym przypadkiem jest seria Jutro w połączeniu z Kronikami Ellie, dzięki którym widzimy jak pióro oraz pomysły Johna Marsdena ewoluują z części na część. Akcja staje się zdecydowanie bardziej dynamiczniejsza i obrzmiewa w wiele zawrotów, które czasami ratują bądź pogarszają sytuacje bohaterów. I to jest na wielki plus dla serii oraz autora.
Jak może wiecie albo nie wiecie jestem bardzo uczulona na wszelkie sztuczności w zachowaniach bohaterów, dlatego szczególnie na to zwracam uwagę w każdej czytanej przeze mnie książce. W Kronikach Ellie nawet nie ma mowy o braku zachowanego realizmu. Postacie postępują w sytuacjach zgodnie z ich możliwościami. Reakcje oraz dialogi nie są nienaturalne, które autor stosuje w odpowiednich momentach.
Uważam, że nowa seria na koncie Johna Marsdena to jeszcze większa gratka dla fanów Jutra. Dopieszczoną książkę pod względem akcji oraz zawartych emocji czyta się, wręcz fantastycznie oraz z nieukrywaną przyjemnością. Serdecznie polecam dalsze losy Ellie oraz reszty paczki, które tym razem wyjątkowo lądują na listę książek ulubionych.
Pewnie większość z was słyszała o popularnej w Polsce serii pt. Jutro. Mająca już kilka dobrych lat historia nadal świetnie się sprzedaje i zbiera duże grona fanów, do których między innymi należę ja. Zaciekawiła mnie opowieść o wojnie widzianą oczami nastolatki. Emocjonujące akcje sabotażowe oraz ciągłe poddawanie na próbę życia głównych bohaterów powodowały, że od książki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-08-25
2015-05-18
2015-07-20
Wśród blogerskiej społeczności, Katarzyna Michalak to z pewnością jedna z najpopularniejszych polskich pisarek. Recenzje jej książek porozrzucane są po naszym książkowym światku, gdzie możemy je odnaleźć na większości blogach tematycznych. Zdania na temat twórczości tej autorki są podzielone. Jedni ją kochają, drudzy za nią nie przepadają. Ja nie należę do żadnej z tych dwóch grup. Może nie czytałam zbyt wiele książek Katarzyny Michalak, ale i tak spotkałam się z lepszymi i gorszymi pozycjami na jej koncie. Do jakich zalicza się pierwsza część Sklepiku z Niespodzianką?
Powrót Bogusi do Polski z Holandii oznaczał tylko jedno. Dom. Powrót do rodzinnych zmartwień oraz ustabilizowanie własnego życia. Jednak przejeżdżając przez małe miasteczko dziewczyna zauważa fantastyczne lokum do wynajęcia i na dodatek w atrakcyjnej cenie. Bez chwili wahania natychmiast się na nie decyduje. Postanawia spełnić od dawna skrywane marzenie, dlatego otwiera Sklepik z niespodzianką.
Nie byłabym sobą, gdybym przed czytaniem nie miała obaw co do tej książki. Po nieprzyjemnym spotkaniu z serią owocową straciłam zapał do zapoznawania się z nowymi pozycjami Katarzyny Michalak. Nie raz natknęłam się na dość trafne określenia dotyczące autorki, a mianowicie "wypala się", "nie liczy się ilość, a jakość" (pewnie każdy zauważył, że pani Kasia wydaje nowe powieści w tempie ekspresowym). Jednak Bogusi należy do książek wydanych wcześniej i jeśli mam być szczera, widać to już na pierwszy rzut oka.
Dzięki tej książce chyba na nowo pokochałam Katarzynę Michalak. Piękne miasteczko położone gdzieś w okolicach Kołobrzegu, cudowna Bogusia, która swoją osobowością od razu podbiła moje serce, jej świetne przyjaciółki i Piegusek, który mam wrażenie merdał ogonem tuż obok mojej nogi. Ciekawa i wciągająca historia łatwo nie daje o sobie zapomnieć, podobnie jak Pogodna oraz płynące obrazy, które pozostały w mojej głowie, a pokazujące piękne zakątki małego miasteczka. Dodatkowo lekki oraz przyjemny styl autorki ułatwiał czytanie i powodował, że od Sklepiku... ciężko było się oderwać. Całość dała fantastyczną, ciekawą lekturę w sam raz nadającą się na ciepłe i beztroskie wakacje.
Mimo początkowej niechęci po raz kolejny dałam zaczarować się Kasi Michalak. Z całego serca polecam wam pierwszą część Sklepiku z Niespodzianką, który dostarcza nam miłego, przyjemnego i znajomego ciepła. W słodkiej oraz pełnej dobroci przygodzie nie zabraknie też wzruszeń, dramatów i tragedii. Całość dopełniają nam przepisy ciast oraz napojów przygotowywanych przez Bogusię. DROGA KASIU oby więcej takich książek!
Wśród blogerskiej społeczności, Katarzyna Michalak to z pewnością jedna z najpopularniejszych polskich pisarek. Recenzje jej książek porozrzucane są po naszym książkowym światku, gdzie możemy je odnaleźć na większości blogach tematycznych. Zdania na temat twórczości tej autorki są podzielone. Jedni ją kochają, drudzy za nią nie przepadają. Ja nie należę do żadnej z tych...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to