-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2011-11-25
2011-09-23
2011-11-24
2011-12-16
2011-09-09
2011-11-14
2011-11-21
2011-09-19
2011-09-05
2011-12-31
2011-12-31
2011-12-30
2011-12-27
2011-12-26
2011-12-25
2011-12-22
2011-12-15
2011-12-13
2011-12-07
2011-11-10
Bojowej pieśni tygrysicy nie można do końca nazwać autobiografią, chociaż nie można również określić jej mianem pamiętnika, przedstawia bowiem kilkanaście lat z życia Amy Chua i to nie do końca w sposób chronologiczny. Autorka przedstawia nam siebie jako chińską matkę prezentującą chiński model wychowania w liberalnej Ameryce. Jest on całkowicie odmienny od tzw. zachodniego modelu i niejedną osobę może przerazić lub przynajmniej odrzucić. Amy Chua doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a mimo to zdecydowała się napisać w swojej książce, jak wychowywała dwie córki - Sophię i Lulu.
Amy Chua jest córką chińskich imigrantów i urodziła się w Stanach Zjednoczonych. Wychowano ją według chińskiego modelu i mimo krzyków rodziców oraz łez wylanych w dzieciństwie, bez chwili wahania podjęła decyzję, by wykorzystać go podczas wychowywania własnych córek. Swoje zmagania opisała właśnie w Bojowej pieśni tygrysicy, która jest jej trzecią książką. Poruszyła w niej trudne tematy zderzenia się dwóch kultur oraz twardego i zdecydowanego stylu wychowania, jednak dzięki temu, że napisała ją w sposób przyjemny, a wręcz humorystyczny, książkę czyta się niezwykle szybko i łatwo.
Czym więc jest wspominany już wcześniej chiński model wychowania? Dość obrazowo przedstawiają go podstawowe założenia chińskiej matki:
"(1) naukę stawiamy na pierwszym miejscu; (2) szóstka minus to zły stopień; (3) dziecko ma wyprzedzać resztę klasy w matematyce o dwa lata; (4) nie należy chwalić dzieci publicznie; (5) jeśli dziecko kiedykolwiek poróżni się z nauczycielem lub instruktorem, zawsze stajemy po stronie nauczyciela lub instruktora; (6) dzieci mogą uczestniczyć jedynie w zajęciach, w których jest szansa na zdobycie medalu, (7) złotego, oczywiście."
Amy Chua, Bojowa pieśń Tygrysicy, str. 15
W związku z tym ani Sophia, ani Lulu nie mogły występować w szkolnych przedstawieniach, dostawać szóstek z minusem, nie grać na instrumentach oraz nocować u koleżanek. Ponadto, gdy tylko cokolwiek im nie wychodziło matka na nie krzyczała, groziła im, a czasami nawet obrażała. Może wydawać się to niezwykle brutalne i nie ukrywajmy, chwilami takie właśnie było, jednak miało również odpowiednie efekty. Obie dziewczynki przejawiały bowiem ogromny talent w grze na fortepianie (Sophia) i skrzypcach (Lulu) i bardzo szybko zaczęto je doceniać. Warto również wspomnieć o tym, że Amy Chua, mimo chęci wychowania swoich córek według chińskiego modelu, nie odrzucała wszelkich możliwości, które wynikały z faktu mieszkania w Stanach Zjednoczonych.
Już teraz prawdopodobnie niektórzy z Was zastanawiają się, jak można być takim potworem i tak traktować własne dzieci. Autorka zaś wielokrotnie podkreślała, że dla ludzi wychowanych na szeroko pojętym "Zachodzie", wydaje się to okrutne i nielogiczne, jednak w gruncie rzeczy takie dzieci na ogół przejawiają w przyszłości znacznie wyższy stopień zadowolenia z siebie, znają własną wartość, są pracowite i wiedzą, na co je stać w przeciwieństwie do dzieci wychowanych w sposób liberalny. Ponadto model chiński sprawia, że rodzice są bardziej cenieni i szanowani przez swoje dorosłe pociechy. Po wielu latach bowiem są one w stanie zrozumieć jak wiele wysiłku i poświęcenia wymagało od rodziców prowadzenie ich ku perfekcji.
Czego by nie mówić o takich chińskich matkach, poświęcają one olbrzymie ilości czasu i pokłady energii, by pracować i ćwiczyć razem ze swoimi dziećmi. Amy Chua, oprócz pracy zawodowej, spędzała ze swoimi córkami wiele godzin podczas lekcji poza domem oraz ćwiczeniach w domu. Na pewnym etapie dojeżdżała z Lulu na zajęcia do, odległego o dwie godziny drogi samochodem, Nowego Jorku. A wszystko to robiła dla swoich córek - by w przyszłości nigdy się nie poddawały i wiedziały, że sumienna praca przynosi odpowiednie efekty.
Muszę przyznać, że główny wydźwięk książki trochę mnie ominął, gdyż największe wrażenie zrobiła na mnie postać Amy. Podziwiam tę kobietę za to, że była w stanie pracować jako profesor na Uniwersytecie w Yale, wychowywać swoje córki w sposób, który nie pozwalał jej machnąć ręką i powiedzieć: "A rób, co chcesz!" i odpuścić. Zamiast tego niejednokrotnie narażała się na nienawiść dzieci, wykrzykując pod ich adresem groźby pokroju:
"Jeśli następnym razem nie będzie IDEALNIE, to zabiorę ci WSZYSTKIE PLUSZAKI I WRZUCĘ JE DO PIECA!"
Amy Chua, Bojowa Pieśń Tygrysicy, str.39
Musiała mieć żelazną wolę oraz niezachwianą pewność w to, że robi to wszystko dla ich dobra. Która "zachodnia matka" obstawałaby twardo przy swoim widząc łzy własnego dziecka? Albo przynajmniej - jak długo by wytrzymała? Amy miała oficjalne wsparcie swojego męża Jeda, co niewątpliwie stanowiło olbrzymią podporę, chociaż nie zmieniało faktu, że prywatnie niejednokrotnie prosił ją, aby odpuściła lub przynajmniej przyhamowała.
Zastanawiam się również, jak znajdowała na wszystko czas. Zwłaszcza odkąd kupiła dwa psy - co stanowiło całkowite zaprzeczenie chińskiego modelu wychowania (w końcu dzieci nie mają czasu na zajmowanie się zwierzątkami). Oczywiście 90% obowiązków związanych z pupilami spadło na nią, a więc w sumie miała na swojej głowie: pracę, zajęcia dziewczyn, ćwiczenia w domu i jeszcze wyprowadzanie psów na spacery...
Prawda jest taka, że chiński model wychowania wymaga wiele wysiłku nie tylko od dzieci, ale również od rodziców. Warto również spojrzeć na sprawę obiektywnie i zastanowić się, czy zachodni model jest taki wspaniały, bezproblemowy, bezstresowy... Czy wychowywanie dzieci przed ekranem telewizora lub komputera naprawdę wychodzi im na dobre? Może czasem lepiej zacisnąć pasa i podjąć kilka trudnych decyzji, które przyniosą korzyści za kilka lat? Kwestię odpowiedzi pozostawiam otwartą, każdy bowiem powinien samodzielnie odpowiedzieć na te pytania.
A komu polecam Bojową pieśń tygrysicy? Tak naprawdę jest to książka dla każdego, a z pewnością powinny ją przeczytać osoby interesujące się innymi kulturami, szukające odpowiedniego stylu wychowania dla swoich dzieci lub te, którym wydaje się, że są zbyt surowe dla swoich pociech.
[Źródło: http://wiedzmowa-glowologia.blogspot.com]
Bojowej pieśni tygrysicy nie można do końca nazwać autobiografią, chociaż nie można również określić jej mianem pamiętnika, przedstawia bowiem kilkanaście lat z życia Amy Chua i to nie do końca w sposób chronologiczny. Autorka przedstawia nam siebie jako chińską matkę prezentującą chiński model wychowania w liberalnej Ameryce. Jest on całkowicie odmienny od tzw. zachodniego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka sama trafiła w moje ręce, nie wypadało więc odmówić jej możliwości przeczytania. Zaczęłam od opisu na tylnej części okładki i stwierdziłam, że kupuję ten temat. Jako że śledczy sądowy (którym jest główna bohaterka) stoi na osi zawodów dość blisko mojej potencjalnej ścieżki kariery, postanowiłam sprawdzić, co autor ma do zaoferowania.
Przy tym wszystkim słowo "autor" jest użyte nieco na wyrost, gdyż Casey Hill jest pseudonimem literackim irlandzkiego małżeństwa, które zadebiutowało tym thrillerem. Książkę zadedykowali swojej córce Carrie (nie wiem, czy chciałabym dedykować maluchowi akurat ten gatunek literacki, ale co kto lubi). Nie zdradzę również, czym jest tytułowe tabu, ale w trakcie czytania książki radzę zastanowić się nad tym zagadnieniem, gdyż niesie ze sobą ważne i trudne problemy.
Akcja książki rozgrywa się w Dublinie, do którego przyjeżdża ceniona śledcza sądowa Reilly Steel. Ma za zadanie wprowadzić irlandzkie służby specjalne w XXI wiek, a przy okazji chce być bliżej ojca, który po latach wrócił do swojego rodzinnego kraju. Reilly nie ma łatwego życia - policja niechętnie widzi blondynkę na miejscu zbrodni i sceptycznie podchodzi do jej podejrzeń sugerujących, że na terenie Dublina grasuje seryjny morderca, ojciec ma problemy z alkoholem, a sama bohaterka coraz częściej miewa koszmary stopniowo odsłaniające jej własną historię. Dodajmy do tego freudowskie motywy i fabuła wygląda całkiem przyzwoicie.
Książka od pierwszych chwil elektryzuje i wciąga w wir akcji. Początek jest bowiem napisany doskonale - autorzy* dokładnie i precyzyjnie uchylają odbiorcy rąbka tajemnicy i to wtedy, kiedy tego chcą. Niejednokrotnie pojawiały się sytuacje, gdy bohaterowie odnajdują nowy ślad, a czytelnik dostaje strzępek informacji, by miał możliwość samodzielnie powiązać niektóre fakty lub przynajmniej pocierpieć w niepewności. Bardzo podobał mi się ten zabieg. Później jednak fabuła stawała się coraz bardziej przewidywalna i zwyczajnie nieciekawa. Miałam wrażenie, że autorom zaczyna brakować pomysłu na rozwinięcie akcji lub też znudzili się własną książką i chcieli ją skończyć szybciej niż to konieczne. Próbowali jeszcze ukrywać niektóre kwestie, ale jakoś przestało im to wychodzić...
Ale największy zarzut jaki mam do państwa Hill, to próba zamerykanizowania powieści, co bynajmniej nie jest zaletą. Rozumiem, że główna bohaterka jest Amerykanką, ale wciąż mnie zastanawia, czy to ona była taką ignorantką (na co nie wskazuje reszta książki), czy ignorancja wynikała z faktycznej niewiedzy pisarzy. Jak bowiem osoba, która skojarzyła cygaro z Freudem i nawet zacytowała adekwatne słowa, nie znała (i nie zrozumiała!) historii małego Hansa, która jest najbardziej znaną opowieścią w całej psychoanalizie, o ile nie jedną z popularniejszych w psychologii jako takiej? W ramach wyjaśnienia spieszę z informacją, że przypadek małego Hansa to nic innego, jak początek teorii związanej z kompleksem Edypa, czyli coś, co wręcz natychmiastowo kojarzy się z Freudem. Nastąpił tu więc bardzo nieprzyjemny zgrzyt, który wciąż mnie razi, gdy tylko o nim pomyślę.
Mimo wszystko należy wspomnieć, że autorzy szykują kolejne odsłony przygód śledczej sądowej. Muszę również przyznać, że Reilly została całkiem nieźle wykreowana i da się ją lubić, wobec czego następne części mogą okazać się warte uwagi (o ile autorzy lepiej dopracują niektóre szczegóły). W gruncie rzeczy duet Casey Hill przedstawia ciekawą historię, która byłaby dobra na pierwsze spotkanie z thrillerami. Mogłaby również przypaść do gustu osobom, które mają ochotę na chwilę odprężenia przy lżejszej książce, która mimo wszystko zmusza trochę do myślenia.
* Przyjmę zapis w liczbie mnogiej, jako że wolę myśleć o małżeństwie niż o osobie z rozdwojeniem jaźni (a za takową można by uznać "Casey Hill").
[źródło: http://wiedzmowa-glowologia.blogspot.com]
Książka sama trafiła w moje ręce, nie wypadało więc odmówić jej możliwości przeczytania. Zaczęłam od opisu na tylnej części okładki i stwierdziłam, że kupuję ten temat. Jako że śledczy sądowy (którym jest główna bohaterka) stoi na osi zawodów dość blisko mojej potencjalnej ścieżki kariery, postanowiłam sprawdzić, co autor ma do zaoferowania.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPrzy tym wszystkim słowo...