Powrót do Reims

Okładka książki Powrót do Reims Didier Eribon
Logo plebiscytu Książka Roku Nominacja w Plebiscycie 2019
Okładka książki Powrót do Reims
Didier Eribon
7,4 / 10
Logo plebiscytu Książka Roku Nominacja w Plebiscycie 2019
Wydawnictwo: Karakter publicystyka literacka, eseje
219 str. 3 godz. 39 min.
Średnia ocen

                7,4 7,4 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Okładka książki Książki. Magazyn do czytania nr 2 (65) kwiecień 2024 Izabella Adamczewska, Anne Applebaum, Justyna Bargielska, Łukasz Barys, Katarzyna Boni, Biserka Ćejović, Elżbieta Cherezińska, Piotr Cieśliński, Didier Eribon, Maciej Hen, Urszula Honek, Maciej Jarkowiec, Jerzy Jarniewicz, Miłada Jędrysik, Ryszard Koziołek, Małgorzata Lebda, Pierre Lemaitre, Renata Lis, Zbigniew Mentzel, Weronika Murek, Dariusz Nowacki, Monika Ochędowska, Łukasz Orbitowski, Wojciech Orliński, Jacek Podsiadło, Agata Pyzik, Michał R. Wiśniewski, Radek Rak, Redakcja magazynu Książki, Małgorzata Rejmer, Marcin Sendecki, Agnieszka Sowińska, Magdalena Środa, Andrzej Stasiuk, Maria Stiepanowa, Katarzyna Surmiak-Domańska, Natalia Szostak, Katarzyna Wężyk
Ocena 7,0
Książki. Magaz... Izabella Adamczewsk...
Okładka książki Z bliska i z oddali Didier Eribon, Claude Lévi-Strauss
Ocena 6,9
Z bliska i z o... Didier Eribon, Clau...

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,4 / 10
576 ocen
Twoja ocena
0 / 10

Opinia

avatar
1
1

Na półkach:

Cher Monsieur Eribon,

Jestem Polką w czwartej dekadzie życia, heteroseksualną, matką. Na pierwszy rzut oka nie łączy nas nic wspólnego. Pan jest profesorem, homoseksualnym, może tyle, że urodził się Pan w tym samym roku, co moja mama, jedynie ponad tysiąc kilometrów dalej na zachód. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało to Pańska książka, na poły biograficzna, „Powrót do Reims” jest o mnie. Dziwne to uczucie, trochę euforyczne, trochę jednak przerażające, gdy odkrywa się, że dwoje tak różnych ludzi w różnych czasoprzestrzeniach może przeżywać bardzo podobne rozterki (dlaczego nic się nie zmienia?).

Pańska książka jest pierwszą, którą przeczytałam od pół roku. Ostatnio nie czytam dużo. Swoje życie dzielę na okresy, kiedy większość wolnego czasu spędzam na czytaniu czyli te okresy, kiedy jeszcze mam kontrolę nad swoim życiem, i na te, kiedy albo zmęczenie powoduje zasypianie po kilku zdaniach albo codzienne zmartwienia wzbudzają gonitwę myśli, w której statyczne litery nie mają żadnych szans (Co jeśli właściciel wypowie nam umowę? Gdzie będziemy mieszkać, uda się znaleźć nowe w tej samej dzielnicy, czy dzieci będą musiały zmienić szkołę? Czy uda nam się kiedyś wziąć kredyt na własne mieszkanie? Co dam dorastającym dzieciom?)

Gdy chodziłam do szkoły byłam bardzo ambitna. Od najmłodszych lat chciałam być -logiem. Badać bardzo ważne rzeczy, zapisać się w kartach historii jako archeolog, który odkrył ślady nieznanej cywilizacji, paleontolog, który po latach żmudnej pracy opisał nowy gatunek zwierząt, ekolog, który wnikliwą analizą uchronił planetę przed górami śmieci. Nie mam pojęcia, skąd pojawiły się takie pomysły. Moja mama pracowała w sklepie, a tata był robotnikiem fizycznym w dużym zakładzie, który zresztą upadł, gdy byłam jeszcze na tyle mała, że nie poznałam robotniczych przywilejów w postaci czasów pod gruszą czy tanich kolonii zakładowych. Rodzice nie zdobyli matury, za to zebrali pełen wachlarz ocen na świadectwach (choć swoje świadectwa pokazywali rzadko wstydząc się tych gorszych ocen i szkół, które pokończyli).

Gdy chodziłam do szkoły niektórzy nauczyciele mówili nam, żebyśmy się uczyli pilnie, żebyśmy nie skończyli jak moi rodzice. Oczywiście nigdy nie użyli określenia „twoi rodzice”, wymieniali różne proste (potrzebne!) zawody, jak śmieciarz, budowlaniec czy sprzątacze.

Na samym początku studiów stanęłam nad przepaścią. Oczywiście nie byłam z tym sama. Na studiach bardzo łatwo odnaleźć takich jak ja, choć jest ich niewielu. Wyróżnia nas język – ten ojczysty. Jesteśmy jak uczniowie, którzy opanowali szkolny program języka obcego. Zadowoleni z siebie, z wkładu pracy i rezultatów (pewnie byliśmy „piątkowi”), w starciu z rodzimymi użytkownikami języka, dla nas wciąż obcego, po pierwszej wymianie zdań, gdy już rozumiemy, że wszystko zostało dawno rozstrzygnięte, w nerwach cedzimy słowa, walczymy z trudnymi konstrukcjami, wstydzimy się po chwili, gdy w nerwach i pośpiechu pojawi się maniera językowa, której nasi rodzice używali przy nas przez ostatnie kilkanaście lat, dzień w dzień, nie świadomi tego, że w innej grupie społecznej ich język, naturalny, który przecież spełnia swoją funkcję, pomaga im szybko przekazać swoją radość lub strach, odstrasza tak samo, jak dziurawe ubranie. Nie wzbudza współczucia tylko pogardę.

Studiowałam języki i dziś wiem, że to, czym posługiwałam się na studiach to był interjęzyk. Język poczwarka. Wiem też, że z każdym kolejnym rokiem, z każdą godziną, którą zamiast poświęcać środowisku akademickiemu, spędzałam na długich dojazdach do domu, na pracy fizycznej, która do rozwoju akademickiego nie wnosiła nic, za to sprawiała, że mogłam sobie sprawić buty na zimę, które wreszcie nie przemokną i których nie trzeba wyrzucić po roku, cały ten czas powodował, że mój język, zamiast tworzyć coraz bardziej elastyczne narzędzie, zastygał w pokracznej, niegotowej formie.

Obserwator powiedziałby, że osiągnęłam sukces. Zdałam maturę, poszłam na studia, obroniłam stopień licencjata z bardzo dobrą oceną na dyplomie. Ze studiów magisterskich zrezygnowałam, ponieważ brakowało mi pieniędzy. W Polsce studia są bezpłatne, więc wiele osób myśli, że są dostępne dla wszystkich. Nawet jeśli studia są darmowe, życie nie jest. Jeśli student nie ma osoby, która może go w tym czasie choć częściowo utrzymać, jest mu bardzo ciężko.

Obecnie pracuję „umysłowo”, czyli wykonuję coś, czego zawsze serdecznie życzyli mi moi rodzice, którzy byli wyniszczeni ciężką, fizyczną pracą na pełen etat w systemie zmianowym przez całe swoje dorosłe życie. Pracuję w dużej zagranicznej firmie. Jednak świat przez te 30 lat uciekł. Wcale nie wydostałam się z klasy robotniczej. Praca, którą dziś wykonuję w wymiarze 8 godzin dziennie 5 dni w tygodniu nie różni się tak naprawdę wiele od pracy, którą wykonywała Pańska matka czy też moi rodzice. Ktoś kiedyś zmierzył, że aby wysłać jedną wiadomość e-mail, potrzeba kilku minut, pomnożył to przez dzienny wymiar pracy i ustanowił wiążące nas normy.

Pracuję więc w pośpiechu i nerwach korespondując z innymi ludźmi, bardzo często pracownikami podobnych firm, którzy również dostali 3 minuty na odpisanie na e-mail. Siedzimy skurczeni przy biurkach w hałaśliwych i sterylnych przestrzeniach biurowych, urządzonych w odcieniach szarości i granatu - wszystkie pachną tak samo i we wszystkich słuchać ten sam miarowy chrobot klawiatur. Nie grożą nam wypadki – ryzyko, że w trakcie pracy stracimy kończynę, porazi nas prąd czy zostaniemy poparzeni jest bardzo niewielkie. Za to każdego dnia na naszych ciałach pojawiają się drobne rysy, które doprowadzą do chorób zawodowych, które jeszcze nas nie przerażają, to kwestia dopiero kilku – kilkunastu lat. Poświęcamy nasze ciała, naszą przyszłą jakość życia w imię szybkiego przekazywania informacji przy jak najniższej załodze. Cięcie kosztów. W takiej pracy nie ma miejsca na chwile zastanowienia, co zawsze wydawało mi się wyznacznikiem pracy umysłowej. Nie ma wyznaczonego czasu na próby i błędy – normy nie uwzględniają poszukiwań. Zresztą nie po to zostaliśmy zatrudnieni, mamy po prostu wykonać pracę szybko i sprawnie. Na pewno awansowałam?

Wychodzę więc codziennie późnym popołudniem z zakładu pracy, odurzona ilością bodźców, które do mnie napływały. Przytłoczona hałasem, wciąż modną w tej szerokości geograficznej wielozadaniowością i pośpiechem. Ciągłą kontrolą ruchów i monitorowaniem produktywności. Powoli rozprostowuje kości. Obserwuję napuchnięte nogi, z trudem poruszam zastygłą szyją. Wracam na piechotę do domu. Moje ciało zaczyna bardzo powoli odżywać. Czuję, że poruszone członki, dotlenione wzbudzoną ruchem krwią, powracają do życia. Ten krótki okres kilkudziesięciu minut spaceru to mój protest i walka o wolność. O samostanowienie. Momenty, kiedy czuję, że panuję nad swoim życiem, że mogę wtedy pomyśleć o czym chcę (albo nie myśleć wcale). Zejść z utartej trasy, zatrzymać się. Coś, na co nie pozwala się prostej robotnicy przez poprzednie 8 godzin. Luksus dwudziestego pierwszego wieku.

Nie chcę brzmieć jak maruda, przecież mogło być dużo gorzej. Mogłam wcale nie mieć przywileju studiowania, pracować jak moi rodzice na zmiany, nocami, urodzić się w Bangladeszu i kilkanaście godzin dziennie spędzać w szwalniach wdychając unoszące się włókna tkanin poliestrowych. Niestety miałam przywilej odbycia edukacji. Każda tkanka mojego ciała już wie i rozumie, że to, w jaki sposób pracuję (i jak pracują inni robotnicy w podobnych i gorszych zakładach) jest niezgodne z tym, co przyniosły nam osiągnięcia nauki w ciągu ostatnich intensywnych lat rozwoju (wcześniej wielu podpowiadała to intuicja albo instynkt, jednak to dopiero badania naukowe mają siłę przebicia – jak widać wciąż jednak niewystarczającą). Choć wiemy jak szkodliwe są pewne czynniki, nie tylko te fizyczne, chemiczne, ale również psychiczne, wciąż wymagamy od rzeszy ludzi, by pracowali ponad siłę, zaniedbując to, co dostali od życia najcenniejszego – swoje ciała i czas. W imię większej, szybszej i tańszej produkcji, bardzo często nadmiarowych przedmiotów i usług, które ledwo jesteśmy w stanie skonsumować i które często lądują na śmietnikach. Wszystko albo nic. Pełen etat z nadgodzinami, albo jesteś leniwy i niepotrzebny. Albo produkujemy dużo i szybko, albo załamie się nasza gospodarka. Niezgodnie z rytmem biologicznym i nie zważając na spadki i zwyżki formy – zawsze tak samo, zawsze dąż do normy, jako dwudziesto-, czterdziesto- i sześćdziesięciolatek. Normy nie uwzględniają żałoby, martwienia się o zdrowie najbliższych, rozwodów ani zakochań – punktów, wokół których toczą się całe nasze życia. Przez 1/3 czasu, który dostaliśmy, przestajemy być ludźmi, by być profesjonalni i produktywni. Przez kolejne 1/3 wypoczywamy (jeśli z nerwów nie cierpimy akurat na bezsenność), a to co pozostało to strzępki, które musimy przeznaczyć na utrzymanie funkcji życiowych, zadbanie o bliskich, przemieszczanie się między ja profesjonalnym a ja czującym.

Cher Monsieur Eribon, napisałam więcej niż planowałam (ale równocześnie czuję, że ledwo dotknęłam temat – to tylko prezentacja kilku migawek, które jeszcze nie łączą się w całość). Pana książka uderzyła w dawno uśpione we mnie nuty, te, które rozbrzmiewały w małej dziewczynce, gdy rodzice mówili jej, że nie może podróżować, ani pójść na lekcje gitary ani na dodatkowy język, bo brakowało pieniędzy pomimo ich ciężkiej pracy. Pana książka dała mi sygnał, że takie historie i taka narracja jest ważna i jest jej wciąż mało. Jeśli pojawiają się głosy z naszej grupy, gdy mówimy na głos, że czujemy się przeciążeni, że pracujemy za dużo, że nasze obowiązki zostały rozkręcone na części pierwsze, więc nie mają sensu, a ciężko się utożsamiać z zakręcaniem słoików, albo pisaniem takich samych maili przez 40 godzin tygodniowo, często spotykamy się z niezrozumieniem, zarzutem roszczeniowości i lenistwa. Wyrzekliśmy się sensu znacznej części naszego życia w imię produktywności naszych gospodarek. Uczymy się bardzo szczegółowych procesów, które wkrótce zostaną zautomatyzowane. Stracimy nasze prace, które były dla nas wszystkim, źródłem utrzymania się na powierzchni, często nie zdobywszy innych kompetencji, bo ograniczony czas poświęciliśmy produkcji, a nie własnemu rozwojowi.

Nie daję sobie monopolu na rację. Nie studiowałam ani ekonomii, ani psychologii. Może rzeczywiście ulepszanie warunków pracy, zmniejszanie sztucznej presji, zwiększanie liczby przerw czy skracanie czasu pracy przyniesie naszej cywilizacji upadek i nieszczęście, czas niedoboru. Nie czuję się na siłach, by rzeczowo dyskutować w tych dziedzinach. Chciałam tylko dać wyraz własnemu głosowi i historii, historii mojej, moich rodziców i zapewne moich dzieci. Głosowi, który w przestrzeni publicznej nie jest nadmiernie reprezentowany. Jest to minimum, na które zasługujemy.

Cher Monsieur Eribon, merci beaucoup!

Cher Monsieur Eribon,

Jestem Polką w czwartej dekadzie życia, heteroseksualną, matką. Na pierwszy rzut oka nie łączy nas nic wspólnego. Pan jest profesorem, homoseksualnym, może tyle, że urodził się Pan w tym samym roku, co moja mama, jedynie ponad tysiąc kilometrów dalej na zachód. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało to Pańska książka, na poły biograficzna, „Powrót do...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    872
  • Przeczytane
    698
  • Posiadam
    116
  • 2019
    33
  • Teraz czytam
    27
  • 2021
    20
  • 2020
    17
  • Ulubione
    14
  • 2020
    13
  • 2022
    10

Cytaty

Więcej
Didier Eribon Powrót do Reims Zobacz więcej
Didier Eribon Powrót do Reims Zobacz więcej
Didier Eribon Powrót do Reims Zobacz więcej
Więcej

Podobne książki

Przeczytaj także