Anglicy na pokładzie
- Kategoria:
- literatura piękna
- Tytuł oryginału:
- English Passengers
- Wydawnictwo:
- Wiatr od Morza
- Data wydania:
- 2014-09-30
- Data 1. wyd. pol.:
- 2014-09-30
- Data 1. wydania:
- 2000-01-01
- Liczba stron:
- 528
- Czas czytania
- 8 godz. 48 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788393665365
- Tłumacz:
- Michał Alenowicz, Krzysztof Filip Rudolf
- Tagi:
- powieść marynistyczna Tasmania Anglicy
- Inne
Niezwykła powieść o wyprawie morskiej z Anglii na Tasmanię –
opowiedziana przez 21 narratorów, przełożona przez 21 tłumaczy!
Rok 1857. Natchniony pastor Geoffrey Wilson postanawia udowodnić, że biblijny ogród Eden
znajduje się na Tasmanii. Kaznodzieja staje na czele ekspedycji, w której towarzyszy mu botanik
Timothy Renshaw – młody utracjusz, wysłany przez rodziców na wyprawę, aby „poznał życie”
– oraz chirurg Thomas Potter, zawzięcie badający „typy ludzkie” i opracowujący
pseudoantropologiczne, rasistowskie teorie. Angielscy dżentelmeni czarterują statek, nie zdając
sobie sprawy, że jego załogę stanowią przemytnicy z Wyspy Man uciekający przed londyńskimi
celnikami, a ładownie pełne są tytoniu i francuskiej brandy.
Komiczna zbieranina dziwaków wyrusza na drugi koniec świata, nie spodziewając się, że to, co
zastanie na Tasmanii, niewiele ma wspólnego z rajem – wyspa usiana jest bowiem koloniami
karnymi, a angielscy osadnicy okazują miejscowej ludności niezrozumienie i pogardę, przemocą
narzucając jej europejskie standardy życia.
Swobodnie bawiąc się konwencją dziewiętnastowiecznych powieści marynistycznych, Kneale
tworzy niezwykle bogatą, wciągającą i momentami komiczną fabułę, a zarazem przekonująco
przedstawia tragiczny los rdzennej ludności Tasmanii. Autor dopuszcza do głosu aż dwudziestu
jeden narratorów (w tym tasmańskiego Aborygena czy na wpół obłąkanego doktora Pottera),
wspaniale różnicując styl, podkreślając konflikty między bohaterami i kulturami oraz
pokazując, jak nierzadko ograniczeni jesteśmy w naszym postrzeganiu świata.
W porozumieniu z autorem wydawnictwo Wiatr od Morza zrealizowało bezprecedensowe
przedsięwzięcie translatorskie – tekst każdego z narratorów został przełożony przez innego tłumacza.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Ludźmi tylko ludzie
(…) wymyślając ci raj, zgotowałem ci piekło.
[J. Podsiadło, „Hoduję dla ciebie żurawia (piosenka)”]
Międzynarodowy Dzień Tłumacza – ilu z nas o nim pamięta? Ilu dokłada starań, aby podczas lektury książki choć rzucić okiem na nazwisko tego, który pracował nad przekładem? Zapewne niewielu – jest to chyba ta dziedzina w literaturze, w której wyjątkowo dominuje poezja; to w niej czytelnik zwraca większą uwagę na przekład, między innymi dlatego, że ów rodzaj literacki rządzi się naprawdę rygorystycznymi prawami, a tłumaczenie może zniweczyć całą pracę poety i sens, który chciał on zawrzeć w utworze lirycznym. Jednak czy w przypadku prozy wystarczy znajomość języka oryginału, aby po prostu siąść i bez większego wysiłku popełnić tłumaczenie? „Anglicy na pokładzie”, powieść Matthew Kneale’a, dzięki wydawnictwu Wiatr od Morza uświadamia czytelnikom, jak wielką sztuką jest przekład także w prozie i jak wiele od niego zależy. W swojej powieści Kneale wykorzystuje aż dwudziestu jeden narratorów do tego, aby opowiedzieć nam pewną złożoną i skomplikowaną historię. Gdańskie wydawnictwo natomiast – co zaaprobował sam autor – zdecydowało się na przydzielenie innego tłumacza do każdego z nich. Nieprzypadkowo zatem polska premiera „Anglików na pokładzie” wypada właśnie w Międzynarodowy Dzień Tłumacza, czyli 30 września.
Ramy czasowe powieści obejmują lata 1820–1870, a przestrzeń geograficzna, na którą rozciągają się wydarzenia, jest równie rozległa. Wszystko za sprawą pewnego pastora, Geoffreya Wilsona (tłum. Miłosz Wojtyna),który uparł się, że ogród Eden znajduje się na Tasmanii. Zbiera więc grupę badawczą, do której zaliczać się będzie doktor Thomas Potter (tłum. Łukasz Golowanow),a także młody botanik Timothy Renshaw (tłum. Anna Żbikowska). Wskutek – nieszczęśliwego mimo wszystko – splotu wydarzeń, grupa zmuszona jest wyczarterować statek, który zabierze ich do celu. Kapitanem statku jest inteligentny, choć przy tym niezwykle pechowy i wyznający swoje własne zasady prawno-moralne Illiam Quillian Kewley (tłum. Michał Alenowicz). Czytelnik, w przeciwieństwie do grupy poszukującej Edenu, szybko zostaje wprowadzony w przemytniczą działalność załogi statku Sincerity. Z racji towarów, które w ukryciu przewozi załoga Kewleya, a także dość irytującego zachowania przypadkowych pasażerów, będziemy świadkami wielu sytuacji, które dla nas mogą okazać się zabawne, natomiast dla bohaterów powieści – kłopotliwe lub po prostu deprymujące.
Co jakiś czas autor będzie przenosił swojego czytelnika o kilkadziesiąt lat wstecz – w ten sposób poznamy między innymi Jacka Harpa (tłum. Maciej Pawlak),a także rdzennego Aborygena Peeveya (tłum. Krzysztof Filip Rudolf),który jako narrator jest niekwestionowanym wyjątkiem i perełką. Po lekturze „Anglików na pokładzie” niełatwo powstrzymać się od niektórych sformułowań i specyficznej mowy mieszkańca Tasmanii, które na długo zostają w pamięci. Na początku poszczególne wątki i relacje kolejnych narratorów mogą wydawać się fabularnie odległe i niezwiązane ze sobą; im dalej jednak w lekturę, tym bardziej zacieśniają się one, tworząc między sobą zależności, których nie zawsze byśmy się spodziewali. Powoli zaczyna się również okazywać, że wyprawa Anglików na Tasmanię jest tak naprawdę pretekstem do podjęcia problematyki czarnej wojny – wojny, w której zginęło mnóstwo ludzi, choć tak naprawdę nigdy nie została ona nawet wypowiedziana przez żadną ze stron.
Do tej pory opinie co do ludobójstwa dokonanego na rdzennych mieszkańcach Tasmanii są podzielone. Niektórzy twierdzą, że kolonistów brytyjskich zginęło tam znacznie więcej niż tubylców, inni z kolei utrzymują, że Aborygeni wyginęli przez uwarunkowania rasowe, takie jak brak higieny czy nieopanowane obżarstwo. Temat ten podjął między innymi nieżyjący już dr Dariusz Ratajczak, który artykuł o znamiennym tytule: „Czy istnieje kłamstwo tubylcze?” kończy słowami: A zatem, podsumowując, przybywający do Australii koloniści, sami nie będąc aniołami, nie odkrywali raju. Przeciwnie – budowali go z talentem i uporem właściwym przedstawicielom zachodniej cywilizacji… Czasami jednak to, co dla jednych wydaje się rajem, dla innych okazuje się piekłem…
Bez względu jednak na to, która ze stron ucierpiała bardziej; bez względu na fakt czy miało miejsce ludobójstwo, czy systematyczne wymieranie rasy, której kultura i sposób życia nie pozwalały na dłuższe przetrwanie – mamy do czynienia z bezkompromisowym wtargnięciem do czyjejś mentalności, usiłowaniem wyparcia świadomości etnicznej, morderstwem dokonanym na tożsamości i przeświadczeniem, że tak jak żyjemy my, muszą żyć wszyscy. Kneale porusza tak naprawdę temat niezwykle rozległy – tu nie chodzi jedynie o czarną wojnę i kolonizację rdzennych Aborygenów. W „Anglikach na pokładzie” mamy do czynienia z rozumowaniem (czy aby na pewno?),które zasadza się na tym, że ludzie nie są równi. Zmuszanie do zakrywania nagości, nadawanie nowych imion i zabranianie kultywowania tradycji, w tym także wszelkiego rodzaju obrządków – zazwyczaj dla nikogo niegroźnych – to nic innego jak ustanowienie siebie osobnikiem grupy wyższej i bardziej uprzywilejowanej. Jakim prawem i na jakiej podstawie decydować mamy, że nagi człowiek o dziwnie brzmiącym dla nas imieniu jest zacofany i prymitywny? Czy nie jest tak, że dopóki jest szczęśliwy i nie krzywdzi innych – powinien móc żyć tak, jak sam tego zapragnie?
„Anglicy na pokładzie” to trudna książka. Wymagający jest jej styl i wymagające są problemy, które autor stawia przed czytelnikiem. Oczywiście są tutaj momenty, kiedy będziemy się także zaśmiewać, dlatego że postaci stworzone przez pisarza są w takim samym stopniu realne, co niekiedy groteskowe. Ich zróżnicowanie, podkreślone dodatkowo indywidualnymi tłumaczami, powinno zaspokoić potrzeby każdego potencjalnego odbiorcy. Głównych narratorów jest tutaj kilku, dlatego, że niektórzy z nich pojawiają się raz lub dwa i na pozór ich relacja wydawać się może nieistotna. Jednak nawet fragment, w którym widzimy wydarzenia oczami żony nic nieznaczącego dla fabuły sklepikarza, okazuje się cenny dla – bądź co bądź – postronnego obserwatora. Jest to naprawdę niebywały plus powieści i choć może być niekiedy męczące przedzieranie się przez gąszcz słów jednego narratora do drugiego – ma to swój cel i cel ten osiąga, moim zdaniem, bezbłędnie.
Wyprawa na Tasmanię miała okazać się przełomowa, miała udowodnić, że biblijny ogród Eden istnieje i jest w zasięgu ludzkich rąk. To jednak, co spotykają na Tasmanii nasi bohaterowie, niekoniecznie okazuje się rajem – zarówno dla Anglików, rdzennych mieszkańców, jak i kolonistów. Jeden z mężczyzn pilnujących Aborygenów ma na nazwisko Smith, nie był to jednak pierwszy raz, kiedy moje skojarzenia wędrowały do bajki „Pocahontas”. „Anglicy na pokładzie” to powieść co prawda pozbawiona miłosnego wątku, a jej wymowa jest o wiele tragiczniejsza, jednak słowa piosenki z bajki bardzo dobrze odzwierciedlają – o, ironio – ciemnotę i zacofanie kolonialistów: Ty myślisz, że są ludźmi tylko ludzie / Których ludźmi nazywać chce twój świat.
W roku 2000 książka ta znalazła się w gronie sześciu finalistów Nagrody Bookera, jednak to nie dlatego warto ją przeczytać. Sposób w jaki została napisana i przetłumaczona na język polski; problematyka, jaką porusza; postaci, wśród których znajdziemy fanatyków, gwałcicieli, hipokrytów i przemytników – to wszystko sprawia, że o powieści tej niełatwo coś napisać tak, aby wyrazić emocje, jakie pozostawia. I choć jej treść i język nie są najlżejsze, a niektóre fragmenty mogą wydawać się niektórym czytelnikom przydługie i zbędne, to warto zajrzeć do tego raju, który okazał się piekłem.
Sylwia Sekret
Oceny
Książka na półkach
- 546
- 194
- 97
- 16
- 10
- 7
- 6
- 4
- 3
- 3
OPINIE i DYSKUSJE
Tytuł zniechęca. „Anglicy na pokładzie”? Banał. Coś jak „Lekarze w szpitalu” albo „Himalaiści w górach”. Jednak za okładką z najprostszym możliwym tytułem kryje się bite pięćset stron jednej z najlepszych powieści, które przeczytałem w tym roku.
Powieść rozgrywa się w różnych miejscach, w różnym czasie, a narratorów mamy aż dwudziestu jeden, ale wszystkie wątki i losy postaci zazębiają się we właściwym, czyli finałowym, momencie. Główną osią narracji jest dowodzona przez pastora Geoffreya Wilsona wyprawa na Tasmanię. To właśnie na tej położonej na południe od Australii wyspie ma się znajdować, jego zdaniem, rajski ogród. Skład ekspedycji tworzą dość przypadkowe osoby, statek prowadzą przemytnicy, a miejsce docelowe okazuje się pełne byłych skazańców i kolonii karnych, gdzie rozgrywają się ostatnie akordy istnienia rdzennych ludów wyspy. Ta wyprawa nie może się udać…
Pechowy kapitan, lekarz-rasista, Aborygen próbujący (często w zabawny sposób) zrozumieć kulturę białych ludzi, niezbyt rozgarnięty duchowny przekonany, że wie, gdzie znajduje się biblijny Eden – bohaterami zaludniającymi karty powieści można by obdzielić kilka innych fabuł. Angielski pisarz zdecydował się stworzyć pod tym względem powieść totalną. Siłą rzeczy jest to książka bez głównego bohatera. Moim ulubionym z miejsca stał się wspomniany Aborygen o imieniu Peevay. Pewnie trochę dlatego, że jego lud dotyka hekatomba unicestwienia, matka go nie kocha, ukochana… (dobrze, już dobrze, gryzę się w język),a ja zazwyczaj – jak w tenisie – kibicuję słabszym. Chętnie przeczytałbym książkę tylko o Peevayu. Panie Kneale: poproszę…
Równie totalnie do tłumaczenia powieści podeszło gdańskie wydawnictwo Wiatr od Morza, które postanowiło, że opowieści dwudziestu jeden bohaterów przełoży… dwudziestu jeden tłumaczy. Co ciekawe, zgodził się na to też Autor. Nie wiem, czy zrobił to z ciekawości, bo raczej owoców pracy polskich tłumaczy nie pozna (chyba że językiem Mickiewicza włada równie biegle co rodzimym),ale z pewnością pomysł wydawcy jest ciekawy i prekursorski.
Oczywiście nie znam na tyle dotychczasowych translatorskich doświadczeń całej dwudziestojednoosobowej grupy, aby oświadczyć, że w przekładach przygód każdego bohatera powieści ewidentnie widać indywidualny rys pracy danego tłumacza. Zapewniam natomiast, że stanęli oni na wysokości zadania w tym sensie, że dziewiętnastowieczny pastor mówi jak dziewiętnastowieczny pastor, tasmański Aborygen jak Aborygen, a kłusownik jak kłusownik.
Zima już prawie za rogiem, więc jeśli ktoś szuka powieści, której mógłby poświęcić długie wieczory, to z pełną odpowiedzialnością polecam „Anglików na pokładzie”. Warto przebrnąć przez ponad pięćset stron, choćby po to, aby dowiedzieć się, w jaki przewrotny sposób los potraktuje wspomnianego lekarza-rasistę, doktora Thomasa Pottera. Warto, naprawdę warto!
Tytuł zniechęca. „Anglicy na pokładzie”? Banał. Coś jak „Lekarze w szpitalu” albo „Himalaiści w górach”. Jednak za okładką z najprostszym możliwym tytułem kryje się bite pięćset stron jednej z najlepszych powieści, które przeczytałem w tym roku.
więcej Pokaż mimo toPowieść rozgrywa się w różnych miejscach, w różnym czasie, a narratorów mamy aż dwudziestu jeden, ale wszystkie wątki i losy...
Bardzo dobra książka historyczno - marynistyczna opowiadająca o wybranie na Tasmanię w poszukiwaniu biblijnego raju. Jednak przez swoją bardzo rozbitą narrację (21 narratorów) sporo traci. Wiele obiecuje ale traci człowieka.
Bardzo dobra książka historyczno - marynistyczna opowiadająca o wybranie na Tasmanię w poszukiwaniu biblijnego raju. Jednak przez swoją bardzo rozbitą narrację (21 narratorów) sporo traci. Wiele obiecuje ale traci człowieka.
Pokaż mimo toPolecam, książka przeczytana w ramach czytelniczego wyzwania na 2023 rok.
Polecam, książka przeczytana w ramach czytelniczego wyzwania na 2023 rok.
Pokaż mimo toNiby tematyka interesująca, bohaterowie różnorodni, ciekawy sposób narracji, a jednak czegoś mi zabrakło. Poddałam się około setnej strony.
Niby tematyka interesująca, bohaterowie różnorodni, ciekawy sposób narracji, a jednak czegoś mi zabrakło. Poddałam się około setnej strony.
Pokaż mimo toDługo czekała na swoją kolej, ale nie zawiodłem się. Świetnie się czyta, szacunek dla tłumaczy. Polecam!
Długo czekała na swoją kolej, ale nie zawiodłem się. Świetnie się czyta, szacunek dla tłumaczy. Polecam!
Pokaż mimo toTasmańska apokalipsa
Wielce ciekawa powieść utkana z narracji wielu osób o różnych charakterach, spojrzeniach na świat i różnej sprawności językowej. Wspaniałe! Niezwykle było czytać opowieść Aborygena Peevaya. Wydaje się, że Kneale trafnie przedstawił ducha epoki i ludzi tamtych czasów. Wielki szacunek dla autora, że dźwignął literackie wyzwanie. Szacunek dla tłumaczy. Nieraz można było rozkoszować się potoczystą frazą. Wiele osób, wątków, wiele zdarzeń.
Ta wielość, choć wyróżnia powieść spośród innych (oczywiście poza tematyką),to po trosze słaby punkt. Gdzieś tam trochę za dużo przeskoków. Sam złapałem się na tym, że chciałem przerzucać strony i skupić się na jednej postaci.
W tym wielogłosie dociera do czytelnika prawda o losie tasmańskich autochtonów. Właśnie tych informacji chciałoby się najwięcej, co jest o "konfuzję przyprawiające".
Tasmańska apokalipsa
więcej Pokaż mimo toWielce ciekawa powieść utkana z narracji wielu osób o różnych charakterach, spojrzeniach na świat i różnej sprawności językowej. Wspaniałe! Niezwykle było czytać opowieść Aborygena Peevaya. Wydaje się, że Kneale trafnie przedstawił ducha epoki i ludzi tamtych czasów. Wielki szacunek dla autora, że dźwignął literackie wyzwanie. Szacunek dla tłumaczy....
Książkę tę kupiłem impulsywnie, zachęciła mnie okazyjna cena i opis na okładce. Po czym przeleżała na półce prawie rok czasu czekając na swoją kolej aż się wreszcie doczekała. Jestem nią bardzo pozytywnie zaskoczony a jej lektura okazała się przyjemnością.
Zaskakujące są dwa fakty – nie dość, że książka ma aż dwudziestu jeden narratorów to jeszcze każdy z tych narratorów jest tłumaczony przez innego tłumacza. I okazało się to znakomitym posunięciem, wszak każdy z bohaterów ma inny charakter i osobowość jak też każdy z tłumaczy. Wyszła z tego bardzo ciekawa mieszanka, wszak każdy z tych tłumaczy ma swój styl. I chociaż zapewne każdy z nich usiłował pozostać wierny autorowi pierwowzoru to jednak swojemu tłumaczeniu nadał swoje własne indywidualne rysy i cechy. Zadziałało to zdecydowanie na korzyść całości, uwypukliło różnice pomiędzy poszczególnymi bohaterami.
Obawiałem się początkowo, że ta mnogość narratorów zaszkodzi całości, rozmieni ją na drobne, rozproszy jakoś. Okazało się, że jest zupełnie na odwrót. Historia przez to nabrała rumieńców, pokazał ją z wielu różnych stron, okazała się jak spojrzenie przez kalejdoskop.
Zawiedzie się jednak ten, kto myśli, że „Anglicy na pokładzie” to książka lekka, łatwa i przyjemna. Pod płaszczykiem przygodowej powieści, takiej mieszanki powieści marynistyczno – awanturniczej, autor poruszył dość istotny temat jakim była kolonizacja Tasmanii a co za tym poszło – ludobójstwo i eksterminacja wśród rdzennych mieszkańców tamtego regionu. To dość gorzka krytyka polityki kolonialnej i ludzi biorącej w niej udział.
Świetna powieść, ciekawa fabularnie, genialna stylistycznie i niełatwa tematycznie. Polecam zdecydowanie.
Książkę tę kupiłem impulsywnie, zachęciła mnie okazyjna cena i opis na okładce. Po czym przeleżała na półce prawie rok czasu czekając na swoją kolej aż się wreszcie doczekała. Jestem nią bardzo pozytywnie zaskoczony a jej lektura okazała się przyjemnością.
więcej Pokaż mimo toZaskakujące są dwa fakty – nie dość, że książka ma aż dwudziestu jeden narratorów to jeszcze każdy z tych narratorów...
Zawsze czuję pewien dyskomfort, pisząc negatywnie o powieściach, które podobały się wszystkim i które wszyscy mi polecali. Zwłaszcza, jeśli doskonale rozumiem, dlaczego im się podobały, a dlaczego mnie nie. I tak właśnie jest w przypadku nominowanych do Nagrody Bookera "Anglików na pokładzie" autorstwa Matthew Kneale'a (znanego mi już z bardzo dobrych "Drobnych występków w czasach obfitości"),którzy okazali się dla mnie sporym rozczarowaniem. Zapraszam.
Ciąg dalszy na:
https://miedzysklejonymikartkami.blogspot.com/2018/07/355-anglicy-na-pokadzie-m-kneale.html
Zawsze czuję pewien dyskomfort, pisząc negatywnie o powieściach, które podobały się wszystkim i które wszyscy mi polecali. Zwłaszcza, jeśli doskonale rozumiem, dlaczego im się podobały, a dlaczego mnie nie. I tak właśnie jest w przypadku nominowanych do Nagrody Bookera "Anglików na pokładzie" autorstwa Matthew Kneale'a (znanego mi już z bardzo dobrych "Drobnych występków w...
więcej Pokaż mimo toUwielbiam powieści, dzięki którym mogę przenieść się w zupełnie inne miejsce i czas, poznać kawałek historii i nauczyć czegoś nowego o świecie. "Anglicy na pokładzie" to właśnie taka książka. Ale ma też wiele innych plusów ;)
Akcja powieści toczy sie w połowie XIX wieku. Z wyspy Man wyrusza nietypowa ekspedycja zmierzająca w kierunku Tasmanii. Skąd ta "nietypowość"? Tak się składa, że każdy z jej uczestników (bardzo zresztą oryginalnych) ma inny cel. Jest pastor święcie przekonany, że na Tasmanii odnajdzie biblijny Eden; jest antropolog zbierający materiały do swoich rasistowskich badań i jest również młody botanik, wysłany przez rodziców na drugi koniec świata, by "poznał trochę życia". Oprocz podróżników na statku jest oczywiście załoga wraz z kapitanem Kewley'em, których zupełnie nie interesują plany pasażerów, bo cel mają tylko jeden: przemyt tytoniu i brandy skrzętnie ukrytych na pokładzie. Wszystkich ich od początku prześladuje pech, a trudności piętrzą się w nieskończoność. Równolegle śledzimy losy Peevaya- tasmańskiego Aborygena, dzięki któremu czytelnik poznaje historię rdzennych mieszkańców Tasmanii i kolonizacji tych ziem.
To jedna z tych powieści, które aż proszą się o przeniesienie na duży ekran. XIX-wieczna Anglia, wyprawa przez oceany na drugi koniec świata, tasmańska dżungla, wyraziści bohaterowie i mnóstwo zaskakujacych zwrotów akcji- czego chcieć więcej?
Sposób snucia opowieści kojarzył mi się nieco z angielskimi klasykami jak Dickens, ale wszystko zrobione jest z większym pazurem i bardziej przewrotnie, po prostu nowocześniej. "Anglicy na pokładzie" są pełni czarnego humoru i satyry na różne warstwy społeczne, ale ta książka ma w sobie dużo poważniejsze przesłanie niż tylko rozrywka. To dramatyczna historia eksterminacji Aborygenów i niewesoły obraz europejskich kolonizatorów, którzy mają się za "panów świata".
Podczas lektury zaczęłam szukać informacji o historii Tasmanii i ze zdumieniem odkryłam, że cała opowieść jest mocno inspirowana autentycznymi zdarzeniami. Przewijają się historyczne postaci, wiele zaskakujących wydarzeń okazało się prawdziwymi lub do takich nawiązywało. To w moich oczach kolejna wielka zaleta tej książki.
Warto też wspomnieć o polskim przekładzie. W "Anglikach na pokładzie" mamy 21 narratorów i każdy pod względem stylistycznym opowiada inaczej. Innego języka używa uduchowiony pastor, innego przestępca z kolonii karnej, a jeszcze innego Aborygen, który dopiero uczy się angielskiego. Wydawnictwo Wiatr od Morza do pracy zaprosiło 21 tłumaczy, każdy przełożył fragmenty innego narratora. Wyszło to genialnie! Postaci są pełnokrwiste, zapadające w pamięć i z pewnością będziecie mieli swoich ulubieńców. Moim jest kapitan Kewley :)
Dawno czytanie książki nie sprawiało mi takiej przyjemności jak podczas "Anglików na pokładzie". To naprawdę pasjonująca historia, świetnie napisana i przetłumaczona, do tego pełna humoru, akcji i ważnych treści. Coś genialnego! :)
Uwielbiam powieści, dzięki którym mogę przenieść się w zupełnie inne miejsce i czas, poznać kawałek historii i nauczyć czegoś nowego o świecie. "Anglicy na pokładzie" to właśnie taka książka. Ale ma też wiele innych plusów ;)
więcej Pokaż mimo toAkcja powieści toczy sie w połowie XIX wieku. Z wyspy Man wyrusza nietypowa ekspedycja zmierzająca w kierunku Tasmanii. Skąd ta...
Miłe uczucie katharsis na koniec
Miłe uczucie katharsis na koniec
Pokaż mimo to