Rakietowe Szlaki tom 3: Antologia klasycznej SF

Średnia ocen

7,7 7,7 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
7,7 / 10
77 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
631
65

Na półkach: ,

W trzecim tomie antologii klasycznej science fiction "Rakietowe szlaki" Lech Jęczmyk oraz Wojtek Sedeńko wybrali dla nas 13 opowiadań, w tym jedno polskie. Z tym ostatnim wyjątkiem zabrakło prozy innej niż anglojęzyczna: trochę szkoda. Słowiańskie (rosyjskie i zwłaszcza czeska) propozycje w tomie drugim były bardzo interesujące. Tym razem poziom również jest wysoki, chociaż chyba jednak bardziej nierówny, niż w poprzednich tomach. Chwalone przez redaktorów otwierające tom opowiadanie "Shambleau" autorstwa Catherine L. Moore jest moim zdaniem najzwyczajniej słabe. Zastanawiające, że to kobieta realizuje w nim topos samicy-pożeraczki mężczyzn, w którym odzwierciedla się pierwotny - męski przecież - lęk przed kobiecą seksualnością jako siłą destrukcyjną, wampiryczną, prowadzącą ku zgubie. Ciekawe jest również, że znajdziemy w "Rakietowych szlakach" inny, nieporównanie sprawniejszy literacko tekst poruszający ten sam temat (mowa o doskonałym "Umrzeć w Bangkoku" Dana Simmonsa, do którego jeszcze wrócę). Czy to jakieś echo podświadomych obaw selekcjonerów tekstów, czy też czysty przypadek, oto jest pytanie.

Drugi tekst, czyli "Bezgłośny pistolet" Finna O'Donovana (czyli Roberta Sheckleya) to poczciwa i sympatyczna ramotka, ale jednak ramotka. Typowa opowieść z dawnych lat, oparta na pomyśle konkretnego "wynalazku" i wierze w ludzką pomysłowość, dla której kosmos jest po prostu gotową do podbicia i skolonizowania, nieco większą wersją pogranicza, Dzikiego Zachodu.

"Alei potępienia" Rogera Zelaznego żadnemu starszemu miłośnikowi fantastyki przedstawiać nie trzeba. Absolutna klasyka. Młodsi z kolei zorientują się dzięki temu opowiadaniu, że Mad Max z jego samochodową postapokalipsą (wyraźnie widać, że tempo, energia i struktura fabularna najnowszej opowieści o Maksie Rockatanskym bardzo przypomina opowiadanie Zelaznego),ani tym bardziej "Metro 2033" z jego postnuklearnymi mutantami, nie wzięły się znikąd.

"Dzień przed rewolucją" Ursuli Le Guin poprzedzony jest dość osobliwym wstępem na temat wysokiego stopnia skomunizowania amerykańskich uniwersytetów oraz feminizmu autorki, który tutaj wydaje się być zarzutem (jakby to szef IPN recenzował). Sam tekst nie jest żadnym arcydziełem i w zasadzie nie ma tu elementów fantastycznych oprócz ulokowania akcji w fikcyjnym kraju. Mimo to, owa stonowana, pozbawiona fajerwerków fabularnych i stylistycznych opowieść starej rewolucjonistki, broni się przede wszystkim jako świadectwo charakterystycznego dla tamtej epoki (pierwodruk w 1974 roku) stanu umysłu oraz koncepcji politycznej, która dzisiaj wydaje się z jednej strony naiwna, z drugiej zaś w pewien sposób niezbędna.

"Powolne życie" Michaela Swanwicka to bardzo dobra "twarda" SF ze wszystkimi obowiązkowymi akcesoriami gatunku: obcą planetą (a konkretniej często eksploatowanym przez fantastów księżycem Saturna Tytanem),obcą inteligencją (tym razem w życzliwym wydaniu),naukowym sztafażem oraz emocjonującą operacją ratunkową.

Jeśli Moore i Simmons eksploatują lęk przed kobiecą seksualnością, to Bradbury z kolei w "Małym mordercy" sięga po inną archetypową obawę: lęk przed dziećmi jako widomymi, żywymi oznakami naszej śmiertelności. Dzieci "symbolicznie" zabijają rodziców, lecz czasem robią to również zupełnie dosłownie. Chcą nas przecież zastąpić i zabrać, co im się należy. Nadnaturalnie inteligentne dziecko o złowrogich skłonnościach to fabularny samograj (vide choćby "Omen"),a Bradbury jak wiadomo świetnie się czuł w konwencji horroru i krótkiej formie, więc dostajemy całkiem przyzwoity kąsek.

"Kraina wielkich koni" to poetycka fantazja R. A. Lafferty'ego, "wyjaśniająca" fantastyczną konwencją skąd właściwie i dlaczego przywędrowali Romowie. Lubię tego pisarza, ale zamieszczone w pierwszym tomie "Rakietowych szlaków" opowiadanie "Najdłuższy obraz" jest moim zdaniem o klasę lepsze.

"Przyśpieszenie" Michaela Bishopa to wybitny tekst, znów wychodzący od pojedynczej zmiennej (z niewiadomych powodów wszyscy ludzie zostają wyrwani ze swoich środowisk i przeniesieni w najwyraźniej losowe miejsca na planecie, co powoduje rozpad dotychczasowych struktur społecznych) i obudowujący ją oraz prezentujący jej skutki dojrzałą psychologią. Bishopa zawsze czyta się z wielką przyjemnością, bo pisze mądrze i świetnie operuje stylem, choć jego krajobrazy bywają bardzo ponure.

Dalej mamy "Grotę tańczących jeleni" Clifforda Simaka. To ciekawa sprawa, jak percepcja literatury (podobnie jak gust kulinarny, czy muzyczny) zmienia się wraz z wiekiem. Gdy byłem dużo młodszy, teksty Simaka wydawały mi się mdłe, a cała ta jego pozbawiona wielkich dramatów sielankowo-prowincjonalna wizja rzeczywistości mało interesująca. Dzisiaj patrzę na jego pisarstwo inaczej, bardziej je doceniam, a "Grota...", opowiadająca spokojnie o konieczności tworzenia i samotności płynącej z nieśmiertelności to chyba jego najlepszy tekst, zdecydowanie wart lektury.

Kolejnym opowiadaniem jest tu niestety "Kara większa" Marka Huberatha. Piszę "niestety", bo ten płaski w gruncie rzeczy ideologiczny manifest (przy którym anarchokomunistyczne koncepty LeGuin wydają się być wcieleniem umiarkowania i subtelności) pasuje tutaj jak pięść do nosa. Owszem, jest to nieźle napisane, z pewnością lepiej niż opowiadanie Huberatha zamieszczone w poprzednim tomie, ale jakże przerażające zarazem. I nie chodzi mi o to, że pisarz sugestywnie odmalowuje przerażającą wizję zaświatów jako połączenia niemieckiego obozu zagłady, sali tortur i sowieckiego łagru, ponieważ to w końcu jest jego celem i cel ten został z literackiego punktu widzenia sprawnie zrealizowany. Problemem jest dla mnie coś innego: Huberath wydaje się traktować swoją absolutnie sadomasochistyczną koncepcję relacji człowieka z Bogiem ze śmiertelną powagą. On nie tyle pisze, co wygłasza kazanie, a jego moralizatorski zapał unosi go w ślepą uliczkę. Najbardziej zdumiewa mnie to, iż zdaje się on zupełnie nie dostrzegać, że jego aksjomaty, na których buduje fabułę i argumentację etyczną, spoczywają na podłożu jednoznacznie odstręczającej, potwornej metafizyki. Jego Bóg jest potworem, pierwotnym źródłem i paliwem wszelkiego zła, lecz autor z właściwą ludziom religijnym ślepotą na konsekwencje własnych założeń, zamyka na to oczy, projektując ową potworność na ludzi i demony. Nie można przyjmować sprzecznych ze sobą założeń. Nawet jeśli możliwość zła ulokowano w ludziach, to stało się tak z pełną świadomością konsekwencji takiego projektu u założonej w tej ontologii wszechwiedzącej istoty. Myślę, że warto byłoby zatem Huberathowi odpowiedzieć Schopenhauerem. "Stwórca stworzył bowiem nie tylko świat, ale również samą możliwość: powinien był ją więc tak urządzić, by dopuszczać świat lepszy". Tutaj teiści zwykle uciekają w argument o "niezbadanych wyrokach i niemożności zrozumienia boskiego planu przez słaby ludzki intelekt". Lecz jednak skoro nie rozumiemy Boga, skąd taka precyzja w przypisywaniu mu atrybutów i oczekiwań?

Osobiście odczytuję to opowiadanie jako rodzaj okrutnej parodii, drwiny z zawieszonej w próżni, pozbawionej umocowania w humanistycznej etyce chrześcijańskiej mitologii oraz teistycznej koncepcji człowieczeństwa i boskości. Mój problem polega na tym, że to odczytanie najwyraźniej nie jest zgodne z intencją autora, który słowo za słowem buduje swą monstrualną wizję, zupełnie nie dostrzegając jej monstrualności. Z uwagi na to, co dzieje się w Polsce w chwili, gdy piszę ten tekst, opowiadanie nabiera niepokojącej aktualności, jako rodzaj zapisu stanu umysłu chrześcijańskich apologetów, demonstracja całkiem dla mnie surrealistycznego sposobu ich rozumowania: czuję się wśród nich znacznie bardziej obco, niż wśród wszystkich obcych opisywanych w tym tomie. Wizja piekła z jego niekończącym się masakrowaniem potępionych, rwaniem paznokci, łamaniem żeber, obdzieraniem ze skóry, gwałceniem, przypalaniem genitaliów, to dla mnie modelowe ucieleśnienie religijnej psychopatologii. Wiara, że jakakolwiek ludzka transgresja może uzasadnić tego typu konsekwencje, to dla mnie świadectwo kompletnej dewastacji intelektualnej i odrętwienia wyobraźni moralnej, jaką w umyśle inteligentnego przecież i ogólnie zrównoważonego człowieka jest w stanie spowodować religia. Antropomorfizacja płodów, przywożonych z nieznanych mi powodów (nie zostały ochrzczone?) do czyśćca-obozu w kawałkach, by zostać następnie przymusowo zszyte przez kobiety-aborcjonistki, to chyba najbardziej dobitny wyraz religijnie indukowanej psychozy, z jaką się dotychczas zetknąłem. Zdolność do akceptacji takiej wizji i pogodzenia jej z aksjomatem doskonale dobrego Boga znajduje się całkowicie poza moją zdolnością pojmowania. Reasumując, "Kara większa" to dla mnie perfekcyjny manifest antyreligijny, z większą siłą rażenia niż książki Dawkinsa, Dennetta, czy Harrisa, co pokazuje, jak bardzo mogą rozejść się intencje twórcy i odbiorcy oraz że literatura rodzi się na pograniczu dwóch umysłów.

Kolejny tekst, zatytułowany "Polacy to ludzie łagodni" jest mojej opinii kuriozalną grafomanią (niestety Alana Deana Fostera raczej nie stać na wiele więcej, przynajmniej mnie nic o tym nie wiadomo),a jedyne uzasadnienie publikacji tego opowiadanka dostrzegam w polskich kompleksach i polskim głodzie uznania płynącego z "wielkiego świata". Ach jakże jesteśmy wspaniali, mądrzy i dobrzy, niechże ktoś wreszcie to zauważy! Czasem przypominamy mi psa, który rozpaczliwie oczekuje na jakikolwiek dowód sympatii swego pana, by mieć pretekst do radosnych podrygiwań. Tudzież osiołka ze "Shreka", który podskakując krzyczy "Ja! Ja! Wybierz mnie!". Ta historyjka, choć bardzo marna, tak fabularnie, jak literacko, idealnie współgra z owym polskim przekonaniem o własnej wspaniałości i wyjątkowości, podszytym urazą, że nikt ich nie dostrzega i skrywanym lękiem, że może to jednak w gruncie rzeczy jesteśmy tylko prowincjonalnym narodem wśród setek innych, zamieszkujących zatłoczoną planetę. "Polacy..." to historia alternatywna (nie bez przyczyny uwielbiamy tę konwencję: jest to próba zaleczenia dysonansu poznawczego),będąca sarmackim odpowiednikiem wizji świata, w którym nigdy nie upadło Imperium Rzymskie, czy Trzecia Rzesza (najpopularniejsze wersje). Tu różnica jest taka, że nad podziw trwała okazuje się Polska sarmacko-szlachecka. To taka Tysiącletnia Rzeczpospolita, chciałoby się powiedzieć - wspaniała, mądra, potężna i z wyżyn swej szlachetności panująca nad światem. Oczywiście proponowane przez Fostera uzasadnienia rzekomych przewag monarchii elekcyjnej nad innymi formami ustrojowymi są zupełnie pozbawione sensu dla każdego, kto rozumie, iż rozwiązania ustrojowe, instytucjonalne i społeczne szlacheckiej Rzeczpospolitej były przestarzałe już w XVII wieku, a niezdolność do modernizacji doprowadziła ją do upadku. W gruncie rzeczy wspaniałość jest tutaj wyjaśniona głównie tytułem: Polacy są predestynowani do rządów nad światem, ponieważ to "ludzie łagodni". Nie mam pojęcia skąd Fosterowi wzięła się taka wizja: może spotkał jakiegoś łagodnego Polaka i wziął to za naszą cechę narodową. Takie detale jak literacka i fabularna mierność tekstu nie mają jednak znaczenia, skoro pisarz łechce naszą próżność i megalomanię. Można to traktować jedynie jako ciekawostkę, na którą uwagę zwrócić powinien obecny minister kultury, pan profesor Gliński - może pomogłaby mu w promowaniu pozytywnego wizerunku Polski i Polaków za granicą. Najbardziej śmieszy mnie jednak redaktorski komentarz do tekstu Fostera: "Wszystkie te (tzn. pisarza - BB) zasługi bledną jednak przy zaprezentowanym w tym tomie opowiadaniu, jedynym w dziejach fantastyki opowiadaniu zachodniego autora, w którym pozytywnymi bohaterami są Polacy".

Oj, nie kocha nas ten Zachód zgniły, uparcie nie kocha! A tyle dla niego, niewdzięcznika, zrobiliśmy!

Koniec narzekań, ponieważ dwa ostatnie teksty tomu to prawdziwa uczta i mistrzostwo. Wspomniane wyżej "Umrzeć w Bangkoku" Simmonsa to znakomicie napisany biologiczno-seksualny horror w stylu Cronenberga. Z kolei "Naciśnij Enter" Johna Varleya to zdecydowanie jedno z najsłynniejszych opowiadań w historii science fiction. Przenikliwa, zwłaszcza z perspektywy czasu, opowieść o rozrastającej się globalnej sieci, jej narastającej władzy nad ludźmi oraz tym, co może nadejść z pęków światłowodów (choć tutaj są to jeszcze przewody miedziane). Co ciekawe, oba te ostatnie teksty korespondują ze sobą przez kluczowe fabularnie wątki amerykańskiej traumy Wietnamu. Więcej, wydają się one wchodzić ze sobą w dziwny, przejmujący dialog na temat życia. W pierwszym z nich śmierć i zło ma pierwotne, biologiczne, organiczne i na swój sposób prymitywne oblicze. Simmons sugestywną i naturalistycznie brutalną prozą ogrywa atawistyczne lęki: przed kastracją i okaleczeniem narządów płciowych, krwawieniem, wampirami, żyjącymi w ciemnościach i w wilgoci rzeczami oślizgłymi i drapieżnymi, mackami, jadowitymi istotami pasożytującymi na człowieku. Varley przesuwa się w drugą stronę spektrum i straszy śmiercią i bólem zadawanymi przez istotę równie straszną i niezrozumiałą, lecz wytworzoną przez technologię, która miała nas przecież chronić przed tym, co czai się w mroku. Zamiast macek są kable, zamiast oczu ekrany, zamiast chłepczących krew przyssawek, wygotowująca gałki oczne kuchenka mikrofalowa, zamiast ołtarza, klawiatura. Sztuczna inteligencja jest tu równie potężna, odległa i niezrozumiała, jak Wielcy Przedwieczni Lovecrafta. Z obu tych tekstów wyłania się głębokie przerażenie istotą życia, w którym nie ma ucieczki przed grozą ani w biologię, ani w technologię. Tak czy inaczej, coś wypełznie, skoczy i nas dopadnie.

To jednak jeszcze nie wszystko. Wart pochwały jest zamykający tom tekst Wojtka Sedeńki "Krótka historia science fiction: szkic drugi". Świetnie, klarownie i kompetentnie zaprezentowana ewolucja gatunku, podejmująca narrację tam, gdzie skończył się szkic pierwszy (w tomie drugim "Rakietowych szlaków"). Doskonałe wprowadzenie zwłaszcza dla ludzi nie orientujących się zbyt dobrze meandrach historii sf.

Co jeszcze? Tradycyjnie niedoróbki redakcyjne i translatorskie. W oko wpadły mi zwłaszcza dwie: w "Alei Potepienia" możemy przeczytać polecenie "okrążenia naokoło", a z notki biograficznej Lafferty'ego wynika, że żył 8 lat. Zdolna bestia.

Nie jest doskonale, ale te kilka znakomitych tekstów wynagradza wpadki z nawiązką. Poza tym warto zwrócić uwagę na ważną kwestię: również słabe teksty mogą dać do myślenia, nawet jeśli niekoniecznie o tym (i w sposób),do czego chcieli nas nakłonić ich autorzy.

W trzecim tomie antologii klasycznej science fiction "Rakietowe szlaki" Lech Jęczmyk oraz Wojtek Sedeńko wybrali dla nas 13 opowiadań, w tym jedno polskie. Z tym ostatnim wyjątkiem zabrakło prozy innej niż anglojęzyczna: trochę szkoda. Słowiańskie (rosyjskie i zwłaszcza czeska) propozycje w tomie drugim były bardzo interesujące. Tym razem poziom również jest wysoki, chociaż...

więcej Pokaż mimo to

avatar
502
214

Na półkach: , , , ,

Kolejna część wybornych, rewelacyjnych opowiadań z szeroko pojętego SF. Tradycyjnie - z tytułowymi 'rakietami' wspólnego mają niewiele ;) Pojawiają się za to... uwaga!... Wampiry! :) Na szczęście nie z tych błyszczących na słońcu.

W 3 części opowiadań jest mniej niż w poprzednich, jest za to kilka dłuższych...

Wszystko zaczyna się przyzwoitym, lekkim ale niezbyt wbijającym w fotel 'Shambleau', następnie mamy żartobliwy 'Bezgłośny pistolet', w stylu trochę rodem z 'Dzienników gwiazdowych'.
Po tych lekkich przystawkach czas na jedną z najmocniejszych pozycji w zbiorze - kultowa 'Aleja potępienia' Żelaznego.
Postapokaliptyczny rajd przez USA, który działa na wyobraźnię.
Po tym smakowitym kąsku mamy - nudziarstwo Le Guin (której opowiadań nie lubię) - 'Dzień przed rewolucją'. No cóż... Przynajmniej było krótkie.
Następne opowiadanie: 'Powolne życie' - traktuje o pierwszym kontakcie z obcą formą życia - dość oryginalne i ciekawe (mimo oklepanej tematyki).
Dalej czytamy, kolejno:
'Mały morderca' - dość udany horror w 'Omenowym' stylu.
'Kraina wielkich koni' - króciutkie, z którego dowiadujemy się gdzie swój dom mają Cyganie,
'Przyspieszenie' - niezwykle interesujące opowiadanie, w którym to autor funduje ludzkości coś na kształt Wieży Babel,
'Grota Tańczących Jeleni' - o dziwnym odkryciu w jaskiniach z prehistorycznymi malunkami,
'Kara większa' - dobrze znane arcydzieło SF,
'Polacy to ludzie łagodni' - jedyne w historii zachodniej SF opowiadanie, w którym Polska i Polacy są głównymi i to pozytywnymi bohaterami!,
'Umrzeć w Bangkoku' - dość długie i seksem podszyte opowiadanie Simmonsa,
Antologie zamyka bardzo dobre: 'Naciśnij Enter', które zdaje się potwierdzać opinię, że kobiety są z Wenus, mężczyźni z Marsa, a komputery z Piekła ;)

Nic tylko czytać i się zachwycać.
Numerek tomu coraz większy, a zasób opowiadań-perełek zdaje się nie maleć (nawet mimo braku moich ulubionych - Watsona i Aldissa).

Najmocniejsze pozycje:
'Kara większa', 'Aleja potępienia', 'Naciśnij Enter' oraz 'Przyspieszenie'.
Najsłabsze:
'Dzień przed rewolucją' i może 'Kraina wielkich koni'

Kolejna część wybornych, rewelacyjnych opowiadań z szeroko pojętego SF. Tradycyjnie - z tytułowymi 'rakietami' wspólnego mają niewiele ;) Pojawiają się za to... uwaga!... Wampiry! :) Na szczęście nie z tych błyszczących na słońcu.

W 3 części opowiadań jest mniej niż w poprzednich, jest za to kilka dłuższych...

Wszystko zaczyna się przyzwoitym, lekkim ale niezbyt...

więcej Pokaż mimo to

avatar
350
311

Na półkach:

Tak sobie, trudniej już dla mnie przynajmniej wybrać coś ekstra albo dobór przez wydawcę był taki a nie inny

Tak sobie, trudniej już dla mnie przynajmniej wybrać coś ekstra albo dobór przez wydawcę był taki a nie inny

Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    162
  • Przeczytane
    113
  • Posiadam
    64
  • Fantastyka
    8
  • Ulubione
    5
  • Science Fiction
    5
  • Teraz czytam
    4
  • Sci-Fi
    3
  • Chcę w prezencie
    2
  • Rakietowe szlaki
    2

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Rakietowe Szlaki tom 3: Antologia klasycznej SF


Podobne książki

Przeczytaj także